Piękno Stworzenia

Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz,
na obraz Boga go stworzył
stworzył ich mężczyzną i niewiastą” (Rdz 1,27)

Od wielu tysięcy lat, przytoczony pierwszy opis stworzenia człowieka, niezmiennie staje się wyznacznikiem sensu naszego istnienia. Sensu najgłębszego, najważniejszego. Jesteśmy stworzeni na obraz Boga.

Stworzeni mężczyzną i niewiastą. Ten fragment odzwierciedla wartość istnienia mężczyzn i kobiet tworzących wspólnie pełny obraz człowieczeństwa.

Zastanawiając się nad tym fragmentem, tak uniwersalnym i kluczowym dla zrozumienia samej natury ludzkiej, przyszło mi kiedyś na myśl – ale jak? 

Opis stworzenia wskazuje na cel naszego istnienia – bycie obrazem Boga. Ale czy informuje nas również w jaki sposób ten obraz powstawał, jak go w nas odnaleźć, jakie są tego konsekwencje?

Mogłoby się wydawać – temat rzeka. Wczytując się, niemal wgryzając w ten fragment podczas rozważania, natknąłem się w duchu na jego pewną, dość nietypową interpretację – mam nadzieję, że nie jest ona herezją. W odpowiedzi na pierwsze z zadanych powyżej pytań odkryłem piękno i lapidarność zawartej w nim odpowiedzi. W jaki sposób Pan Bóg stworzył człowieka, przy pomocy jakich narzędzi utworzył ten autoportret.

„Stworzył ich mężczyzną i niewiastą”. Owszem, akt stwórczy miał miejsce w naszej historii naturalnej, gdzieś na początku powstania człowieka. Ale czy to był jedyny akt stwarzania?

Ostrożnie, nieśmiało pojawiająca się w moim sercu hipoteza, zaczęła nabierać kształtów. Pan Bóg nie tylko stworzył nas po raz pierwszy mężczyzną i niewiastą, ale stwarza nas nimi nadal. Niby oczywiste, ale jak to odczytać w przytoczonym fragmencie Księgi Rodzaju?

„Stworzył ich mężczyzną i niewiastą”. Poszukiwana odpowiedź wynikająca z tego wyrażenia brzmi: stworzył nas „przy pomocy” mężczyzny i niewiasty. Przy pomocy rodziców – ojca i matki. I stwarza nas tak nieustannie od początku istnienia, zarówno naszego gatunku, jak i naszego własnego życia. 

5 trudnych słów

W przytoczonych wyżej rozważaniach, zaznacza się pewien dynamiczny, zdawać by się mogło bardzo odległy od siebie, obraz początków człowieka – akt stworzenia pierwszych rodziców i akt stwarzania każdego z nas przy pomocy naszych rodziców. 

Czy jednak naprawdę te dwa początki są od siebie tak odległe?

Próbę ich połączenia podjął XIX-wieczny lekarz i zoolog Ernst Heinrich Haeckel. Po ukończeniu studiów lekarskich i zoologicznych oraz pod wpływem przeprowadzonych przez niego badań nad prostą fauną Morza Śródziemnego (m.in. promienicami, gąbkami i meduzami), opracował kilka pojęć, opisujących przyrodę, z którymi można się spotkać do dzisiaj.

1.Ekologia – ten niezwykle popularny w dzisiejszych czasach termin został ukuty właśnie przez Haeckela. W pierwotnym założeniu oznaczał on badania nad relacjami zwierząt ze środowiskiem, a także wzajemnymi oddziaływaniami między organizmami.

2.Filogeneza – to słowo, również wprowadzone do języka biologii przez Haeckela, oznacza opis rozwoju poszczególnych gatunków na drodze ewolucji oraz oznaczenie stopnia pokrewieństwa między gatunkami. Innymi słowy – jak rozwinął się dany gatunek na drodze ewolucji oraz jakie ma on relacje wynikające z różnych dróg ewolucji z innymi gatunkami.

3.Ontogeneza – jest to określenie rozwoju osobniczego danego gatunku, w przypadku strunowców, w tym człowieka, od stadium zarodka do naturalnej śmierci.

4.Prawo biogenetyczne – stanowi ono próbę połączenia dwóch poprzednich pojęć, tj. filogenezy i ontogenezy, poprzez odnajdywanie zależności między nimi. Poprzez to prawo Haeckel wyraził teorię, że w rozwoju każdego zwierzęcia (ontogenezie) jest odzwierciedlony jego rozwój ewolucyjny (filogeneza).

5.Monizm – jest to teoria filozoficzna, w której Haeckel przekładał prawo ewolucji na świat filozofii. Łącząc te dwa obszary, uważał on, że duch i materia są jednością, a wszystkie zjawiska – zarówno te dotyczące spraw związanych z fizyką, chemią czy biologią, ale też psychologią czy socjologią – można opisać poprzez odniesienia materialistyczne.

Skazani na monizm?

Teorie Haeckela są teoriami człowieka, a więc istoty ułomnej. Jednak, w świetle prawdy objawionej oraz w imię baden-powellowskiego podejścia szukania iskry dobra w każdym człowieku i próby jej rozdmuchania, można spróbować nawiązać z nimi dialog. Odrzucić część pojęć, by wyeksponować te, które mają praktyczną wartość opisywania rzeczywistości.

Iskra Inigo, fot. Wojciech Nowak

Na samym początku warto zauważyć, że nauczanie Kościoła odrzuca koncepcję monizmu. Przykładem tego mogą być teksty encykliki Humani Generis Piusa XII z roku 1950 czy tekst Przesłania Ojca Świętego Jana Pawła II do członków Papieskiej Akademii Nauk z roku 1996. Dokumenty te stwierdzają jednak, że przy odrzuceniu teorii opisujących cały świat Stworzenia jedynie w kategoriach ewolucji, nie ma sprzeczności między tą teorią pochodzenia gatunków a nauczaniem Kościoła.

Chwytając się tego, co prawdziwe lub przynajmniej bez sprzeczności z prawdą, dzięki bogactwu wiary, w koncepcjach Haeckela można dostrzec ciekawe i piękne spostrzeżenia na temat świata, jak również samego aktu Stworzenia i procesu Stwarzania. Wystarczy odrzucić błędne teorie filozoficzne i uzupełnić bardziej współczesną wiedzą na temat opisywanych przez niego zależności.

Dwa skrzydła i dwie nogi

W swojej encyklice Fides et Ratio z roku 1998 papież Jan Paweł II napisał, że wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Ten znany wielu osobom cytat określa ostateczny cel rzeczywistości rozumu i cnoty wiary. Zanim jednak człowiek wzbije się przy ich pomocy do lotu, potrzebuje się oprzeć na nogach swojego rozwoju – gatunkowego i osobniczego. Gatunkowego w świetle ewolucji i osobniczego w rozumieniu rozwoju życia ludzkiego i dojrzewania do rozumienia pojęć abstrakcyjnych. Inne gatunki nie mają bowiem naszej zdolności kontemplacji prawdy, a w stadium prenatalnym, niemowlęcym i wczesnodziecięcym również nie jest to możliwe w takim stopniu, jak w przypadku osoby dorosłej.

Powyższe rozważania pozwoliły mi sformułować 7 kroków, które zbiorczo dały szansę zagłębić się w rozważanie piękna stworzenia.

Krok 1. Początek

„Na początku było Słowo” (J 1,1)`
„Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1)

Stworzenie świata William Blake

Czyli jak w końcu? Który początek był początkiem bardziej, a który mniej. Czy może mamy dwa początki? Jak wygląda chronologia tego wszystkiego?

Na te dziecinne zdawałoby się pytania, można by odpowiadać na różne sposoby w zależności od kontekstu. Po wszystkich powyższych przemyśleniach, moją próbą dania odpowiedzi jest słowo przestrzeń. A właściwie dwie przestrzenie – ducha, zapoczątkowanego w Logosie i materii, zapoczątkowanej w akcie stwórczym Boga, według współczesnych teorii zaczynającym się widzialnie od wielkiego wybuchu.

Te przestrzenie nie są sobie przeciwstawne, one się wzajemnie przenikają i uzupełniają. I spotykają ze sobą, w ramach konstrukcji we wnętrzu człowieka, zwanej duszą. 

Początkiem życia na Ziemi, jak się obecnie uważa, były organizmy jednokomórkowe. I tutaj pierwsza różnica: obecnie istnieją dwa rodzaje takich organizmów – królestwo prokariotów (głównie bakterii) i liczniejsze królestwa eukariontów,, których przedstawicielami jednokomórkowymi są niektóre protisty, grzyby oraz niektóre rośliny pierwotnie wodne. Różnica między tymi dwoma typami organizmów polega na braku lub obecności jądra komórkowego. Zorganizowanej informacji genetycznej. Informacji, znaczenia, sensu w komórce? Symbolu duszy?

Nazwa pierwszego stadium rozwoju człowieka zaraz po zapłodnieniu to zygota. Pan wybrał dla nas komórkę eukariotyczną na sam początek bycia. Gdzieś tam w tej komórce zasiał też naszą duszę. Czego obrazem jest takie drobne stadium? Małych, jak chmurka zapowiadająca większy deszcz, spraw Bożych, lekkiego powiewu będącego zaproszeniem do spotkania z Nim? Robi się coraz ciekawiej.

Krok 2. Rozwój

Po 30 godzinnym szoku spowodowanym własnym początkiem egzystencji, zygota zaczyna się dzielić. Jej kolejne komórki zwane są blastomerami. Jest ich coraz więcej i stają się coraz mniejsze, w ramach tej samej wielkości zarodka. Gdy liczba komórek osiągnie poziom między 12 a 32, stadium rozwoju człowieka zyskuje nazwę moruli.

Morula

Dotychczas miejscem akcji nowego życia był jajowód kobiety, a wspomniane procesy zachodziły na drodze zarodka ku macicy. Dociera on do niej po około 4 dniach. Zaraz po dotarciu do jamy macicy wewnątrz moruli pojawia się wolna przestrzeń zwana jamą blastocysty. Blastomery przekształcają się w dwie grupy – embrioblast, z którego powstanie całe ciało człowieka oraz trofoblast, który uformuje zarodkową część łożyska. To stadium rozwoju nosi nazwę blastocysty. 

Po około 6 dniach od zapłodnienia blastocysta zagnieżdża się w jamie macicy. Ten moment powoduje szybkie dzielenie się komórek trofoblastu i różnicowanie ich, co powoduje rozwój zarodkowej części łożyska.

Tyle wdrożeń, a to dopiero pierwszy tydzień rozwoju. 

Odkładając na potrzeby tego artykułu na bok sprawy pochodnych trofoblastu, coraz intensywniej łączących zarodek z organizmem matki, chciałem skupić się na dalszym rozwoju embrioblastu. Kolejnym etapem jest dla niego podział na dwie warstwy komórek – epiblast i hipoblast, łącznie zwane tarczką zarodkową. 

Do końca trzeciego tygodnia istnienia człowieka, z tarczy zarodkowej – poprzez proces zwany gastrulacją – tworzą się trzy listki zarodkowe: ektoderma, mezoderma i endoderma, z których powstają różne rodzaje tkanek ludzkich.

Dla nas to trzy tygodnie życia. Ile czasu oznacza to dla reszty Stworzenia, w ramach jej rozwoju przyjąwszy teorię ewolucji?

Komórka zygoty jest komórką zwierzęcą. Jest więc najwyższą formą rozwoju eukariontów, wychodząc na prowadzenie przed protisty, grzyby i komórki roślinne. Żegnając tych krewniaków, dochodząc do samodzielności, zarodek wspomina jednak nostalgicznie inne organizmy, poprzedzające go w etapach ewolucji.

Nie posiadając początkowo tkanek, ten wielokomórkowy człowiek nawiązuje korespondencję nawet z badanymi przez Heackela prostymi organizmami morskimi zwanymi gąbkami. Idąc dalej, dochodząc do przejściowo dwuwarstwowej tarczy zarodka, wspomina parzydełkowce, takie jak różne meduzy, polipy czy koralowce. Tworząc wewnętrzną wtórną jamę ciała między komórkami mezodermy tarczy zarodkowej, raczej bez sentymentów zostawia za sobą organizmy nie posiadające tej jamy (acelomatyczne), czyli m.in. przywry i tasiemce, oraz posiadające wewnątrz siebie jedynie pierwotną jamę ciała zwierzęta pseudocelomatyczne, których najistotniejszą, niezbyt miłą grupę, stanowią nicienie (np. glista ludzka, owsiki czy włosień kręty).

Krok 3. Różnicowanie

W kolejnych tygodniach rozwoju zarodka z jego powstałych w wyniku gastrulacji trzech listków zarodkowych powstają kolejne rodzaje tkanek, komórek i narządów częściowo wypisane poniżej.

Listki zarodkowe

Z ektodermy:

– niektóre rodzaje tkanki nabłonkowej, wyściełające ośrodkowy układ nerwowy;
– tkanka nerwowa;
– komórki receptorowe (odbierające bodźce) narządów zmysłów;
– niektóre gruczoły wewnątrzwydzielnicze (endokrynne) – podwzgórze, przysadka, szyszynka, rdzeń nadnerczy;
– komórki płciowe (plemniki i komórki jajowe);
– siatkówka i soczewka oka;
– gruczoły łzowe;
– ucho wewnętrzne (ślimak i błędnik).

Z mezodermy:

– rodzaj tkanki nabłonkowej, wyściełający naczynia krwionośne i limfatyczne oraz serce, zwany śródbłonkiem;
– tkanka łączna właściwa (tworząca zrąb wielu narządów);
– tkanka tłuszczowa;
– tkanka kostna;
– tkanka chrzęstna;
– krew;
– tkanka mięśniowa;
– narządy układu moczowo-płciowego (nerki, moczowody, pęcherz moczowy, cewkę moczową, gonady, czyli jajniki i jądra, genitalia);
– niektóre gruczoły wewnątrzwydzielnicze (endokrynne) – kora nadnerczy;
– naczyniówka, twardówka, tęczówka, ciało szkliste oka;
– części ucha środkowego (kosteczki słuchowe, błona bębenkowa);
– ucho zewnętrzne (małżowina).

Z endodermy:

– niektóre rodzaje tkanki nabłonkowej, wyściełające jamy ciała (m.in jamę płucną, przewód pokarmowy, jamę otrzewnej, jamę osierdzia);
– narządy miąższowe (płuca, narządy układu pokarmowego, śledziona);
– niektóre gruczoły wewnątrzwydzielnicze (endokrynne) – tarczyca, przytarczyce;
– u mężczyzn: gruczoł krokowy (tzw. prostata).

Długa lista materialnych składników człowieczeństwa. Co na to zwierzątka?

Dalszy rozwój filogenetyczny organizmów jest klasyfikowany na podstawie kilku czynników, mających kluczowy wpływ na jego przebieg. W poprzednim podpunkcie wskazaliśmy, jaki wpływ na ten podział mają cechy liczby listków zarodkowych i posiadanie wtórnej jamy ciała. Dla kolejnych rozgałęzień i meandrów rozwoju ewolucyjnego najważniejsze znaczenie mają:

  1. 1. podział zwierząt na pierwouste i wtórouste,
  2. 2. występowanie cechy segmentacji,
  3. 3. występowanie struny grzbietowej,
  4. 4. wśród kręgowców: cechy poszczególnych narządów i ich układów.
  1. 1. Pierwouste i wtórouste

Na liście filmów zakazanych wśród porządnych ludzi istnieje pewien wulgarny serial animowany science-fiction o tytule Kapitan Bomba. Miałem wątpliwe szczęście obejrzeć kilka jego odcinków, które pozwoliły mi zapoznać się z głównymi motywami tego wytworu ludzkiej wyobraźni. Były to głównie tematy wulgaryzmów, brutalnego podejścia do ludzkiej seksualności oraz fekaliów.

Nie zachęcam do oglądania tego serialu, natomiast chciałem tu przytoczyć jeden obraz, związany wbrew pozorom ze wspomnianą cechą klasyfikacji organizmów. Otóż niektórzy występujący w tej animacji kosmici, mimo formy człekokształtnej, posiadali, delikatnie rzecz ujmując, odwrócony przebieg układu pokarmowego. Tzn. jego zakończenie było obecne w jamie ustnej, a koniec doogonowy był nazywany ustami.

Nie jestem w stanie powiedzieć, co inspirowało twórców do stworzenia tej animacji oraz wyboru jej tematów. Natomiast ten, zdawałoby się, obrzydliwy obraz ma swoje odzwierciedlenie w… rozwoju gatunków. Otóż zdecydowana większość ogromnej grupy zwierząt zwanej bezkręgowcami należy do organizmów pierwoustych, natomiast bliższa człowiekowi grupa strunowców należy do wtóroustych.

Co to oznacza w praktyce?

Większość istniejących pod słońcem organizmów ma prymitywne jamy gębowe oraz proste zakończenie odbytowe. Chcąc rozwinąć coś w ramach tej cechy, mechanizm ewolucji, o ile miał miejsce, odwrócił przebieg przewodu pokarmowego. Innymi słowy, wyżej rozwinięte organizmy zwane kręgowcami posiadają bardziej skomplikowaną jamę ustną i gardło dzięki temu, że rozwinęła się ona w miejscu odbytu prostszych bezkręgowców. Trochę creepy pasta. 

  1. 2. Występowanie cech segmentacji

Jeszcze zanim w dziele Stworzenia powstały wtórouste strunowce, istniał przejściowy okres stworzeń posiadających ciało zbudowane z tzw. segmentów (somitów). Do tego zbioru należą pierścienice oraz największa istniejąca na ziemi rodzina zwierząt — stawonogi. Najbardziej znanymi pierścienicami są dżdżownice, a stawonogi dzielą się na trzy również dość znane grupy: skorupiaki, pajęczaki i owady. Ciała pierścienic mają wiele okrągłych segmentów. Budowa ciała stawonogów jest bardziej skomplikowana, ale również składa się z somitów, czyli sztywnych, oddzielnych składowych, zarówno korpusu (głowa, tułów, odwłok), jak i odnóży.

Co to ma wspólnego z rozwojem człowieka? W stadium zarodkowym, między 20. a 30. dniem życia, nasze ciało również posiadało segmenty! Ich liczba wzrastała od 1 do 35, aby ostatecznie zaniknąć w dalszym rozwoju. Najbardziej widoczną pozostałością segmentacji człowieka jest kręgosłup z wyraźnie oddzielonymi kręgami.

Kształtowanie się struny grzbietowej
  1. 3. Występowanie struny grzbietowej

A skoro już o kręgosłupie mowa, na pewnym etapie rozwoju organizmów, początkowo wodnych, zaczęła rozwijać się struktura zwana struną grzbietową. Od tej struktury pochodzi powłaśnie określenie najbardziej zbliżonej do nas grupy zwierząt – strunowców. Co dzieje się ze struną grzbietową w trakcie rozwoju zarodka i płodu? Jest ona stopniowo przekształcana w szkielet osiowy, czyli wspomniany powyżej kręgosłup.

Ta wyjątkowa, brzmiąca coraz bardziej znajomo grupa zwierząt to ryby, płazy, gady, ptaki i ssaki. Ciepło, ciepło, coraz cieplej.

  1. 4. Cechy narządów i układów kręgowców

Ostatnim czynnikiem różnicującym grupy poszczególnych zwierząt posiadających ukształtowany kręgosłup są cechy ich poszczególnych narządów i ich układów. 

Wspólną cechą z rybami, poza istnieniem podobnych układów (chrzęstno-szkieletowego, krwionośnego, nerwowego, wydalniczego itp.), przewijających się i rozwijających coraz bardziej na dalszych etapach, jest posiadanie żuchwy i szczęki. Pierwszymi filogenetycznie kręgowcami zdolnymi do egzystowania, przynajmniej przez większość życia, na lądzie, m.in. dzięki zdolności pobierania tlenu z powietrza, są płazy. Gady wytworzyły błony płodowe, ptaki podobnie jak my posiadają stałą temperaturę ciała. A ssaki, co tu dużo mówić, to są już bliscy krewniacy.

Krok 4. Przygotowanie

Od 9. do 38. tygodnia od zapłodnienia (40. tygodnia od ostatniej miesiączki) rozwój prenatalny człowieka nosi nazwę stadium płodowego. O ile w czasie zarodkowym występowała organogeneza, czyli kształtowanie się z listków zarodkowych narządów i ich układów, w stadium płodowym następuje przede wszystkim ich dalszy rozwój oraz zwiększanie rozmiarów i wagi płodu.

Płód ludzki

Te procesy są wspólne dla gatunków już na stadium gadów. Jednak w odróżnieniu od nich i ptaków, nie wykluwamy się z jaj, tylko, jako dumne ssaki, rodzimy się już w miarę gotowi do życia, chociaż wymagający opieki rodziców, a zwłaszcza matki. Przystawienie do piersi, ten wyjątkowy akt – przetrwania dla dziecka, bliskości oraz jej miłości macierzyńskiej dla matki – jest zwieńczeniem drogi od przyjęcia przez nią nowego człowieka, do radości z jego pojawienia się na tym świecie.

Krok 5. Przejście

Tak często kwestionowana i wyśmiewana dzisiaj zbitka wyrazowa „cud narodzin” odnajduje swój sens w świetle słów Pana Jezusa:

„Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, nie pamięta już o bólu – z powodu radości, że się człowiek na świat narodził.” (J 16, 21)

Narodziny św. Jana Chrzciciela – Francisco Meneses Osorio

Tyle ciepła i słodyczy niesie ze sobą czas oczekiwania na narodziny dziecka. Pan Jezus nie kwestionuje tego, że moment przyjścia na świat jest trudny, bolesny, czy smutny dla matki. Wręcz przeciwnie. Użyte w tym cytacie słowo „godzina” Chrystus odnosi przede wszystkim do momentu Jego odkupieńczej męki i śmierci. Jak wiemy, nie była ona usłana różami, tylko cierniami. Jednak radość matki z pojawienia się w jej ramionach dziecka, przewyższa wszystkie doznane przez nią udręki. 

Cud narodzin nie jest tylko aktem przedłużenia gatunku, jak u pozostałych ssaków. Jest aktem, świadomej lub nie, śmierci matki dla niej samej i odrodzenia się w radości z pojawienia się dziecka.

Krok 6. Droga

Wspomniany, pozornie trudny do przyjęcia cud narodzin, rozpoczyna nasze życie pod słońcem. Chociaż dziecko przytula się czasem pod sercem matki, nie znajduje się już w jej wnętrzu. Poprzez rozwój: noworodkowy, niemowlęcy, wczesnodziecięcy, przedszkolny, szkolny, młodzieżowy, ale też młodego dorosłego, wiek dojrzały, a nawet starość; stopniowo lub skokowo odchodzi od ziarna, którym była zygota, do ziarna, którym ma się stać w życiu, tu na Ziemi. Ziarno pszenicy, które jeśli nie obumrze, nie wyda plonu. Od aktu narodzin z ciała, człowiek odchodzi ku narodzinom z wody oraz ognia i Ducha Świętego. Wreszcie od życia rozwoju i poznania, przechodzi do życia czynnej radości realizacji powołania – przez każdy swój dzień i całe swe życie. 

Tutaj kończy się pokrewieństwo ze światem komórek, prostych i bardziej złożonych zwierząt. Chociaż można odnaleźć w życiu pewne analogie do świata natury, jest on jednak daleko w tyle wobec rodziny, która pochodzi z krwi, z wyboru przyjaciół, z poświęcenia siebie w małżeństwie czy kapłaństwie. 

Krok 7. Wieczność

Nasza droga, od zarodka, przez narodziny i życie na Ziemi, dąży nieuchronnie do śmierci. Inne organizmy również umierają. Jednak mimo tej jedności Stworzenia, fundamentalną różnicą między naszą, a filogenetycznie pokrewną śmiercią, jest akt powrotu do Boga. Finalny akt wzrostu w łasce i nawróceniu jest bowiem jednocześnie powrotem do miejsca, w którym Pan, jak powiedział do Jeremiasza, wybrał nas do życia i powołania jeszcze przed tymi wszystkimi procesami kształtowania nas w łonie matki.

Święty Krzyż – wejście do Bazyliki

Nauka czy hipoteza?

W latach trzydziestych XX wieku filozof Karl Popper próbował opisać w świecie nauk różnice między teoriami naukowymi i nienaukowymi. Otóż według jego koncepcji, wiedza ludzka na temat świata przyrody jest naukowa wówczas, gdy jej teorie są obalalne (falsyfikowalne). Według tej teorii to, co poznajemy w ramach biologii, zoologii, medycyny czy innych nauk przyrodniczych, może być określone jedynie jako paradygmat, tzn. hipoteza, którą da się obalić, gdy wystąpią określone warunki. To pozornie relatywne podejście, w świetle prawdy objawionej jest jednak podejściem wiary i nadziei, że świat naszej wiedzy na temat świata Stworzenia jest nieskończony. To, co wspólnym wysiłkiem ludzkości uda się ustalić w jakimś temacie, może tracić na wartości, gdy zbliżamy się do obiektywnej prawdy. Nauka nigdy nie powie ostatniego słowa. W świetle wiary, ostatnie słowo należy do Chrystusa.

Zawarte w tym artykule rozważania, poza przytoczonymi słowami Pisma Świętego, nie mają więc ambicji bycia czymś stałym, czy jakimś rodzajem naukowego dogmatu. Są one próbą połączenia świata wiedzy przyrodniczej, jak również ciekawych spostrzeżeń na ich temat, z tym, co wieczne.  Z miłością Stwórcy do swoich dzieł, na których zwieńczenie wybrał nas, ułomnych ludzi.

Z mojego subiektywnego punktu widzenia piękno tego wyboru można dostrzec nie tylko na gruncie doświadczeń duchowych, ale również w mozolnej drodze stwarzania nas od początku świata i od planów Bożych, poprzez nasze życie ziemskie, aż ku ostatecznemu celowi przebywania w stanie i świecie, w którym wszystko, co żyje, uwielbia Pana.

Bibliografia:

Źródła duchowe:

  1. 1. Pismo Święta Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, wydanie V
  2. 2. Elementarz Teologii Ciała wg. Jana Pawła II, Paweł Kopycki wyd. Edycja św. Pawła
  3. 3. Encyklika Deus Caritas Est, Bendykt XVI, 2005, wyd. Polwen
  4. 4. Przesłanie Ojca Świętego Jana Pawła II do członków Papieskiej Akademii Nauk, 1996 https://nauka.wiara.pl/doc/469395.Magisterium-Kosciola-wobec-ewolucji
  5. 5. Encyklika Humani Generis, Pius XII. 1950 https://www.vatican.va/content/pius-xii/en/encyclicals/documents/hf_p-xii_enc_12081950_humani-generis.html
  6. 6. Encyklika Fides et Ratio, Jan Paweł II, 1998 https://www.vatican.va/content /john-paul-ii/pl/encyclicals/documents/hf_jp-ii_enc_14091998_fides-et-ratio.html

Źródła naukowe:

  1. 1. Embriologia i wady wrodzone, Keith L. Moore, T.V.N. Persaud, Mark G. Torchia, wyd. Elsevier Urban&Partner
  2. 2. Histologia, Wojciech Sawicki, wyd. PZWL
  3. 3. Etyka Medyczna z elementami filozofii, Paweł Łuków, Tomasz Pasierski, wyd. PZWL
  4. 4. Zarys historii szkolnictwa i wiedzy pedagogicznej, ks. Adam Orczyk, wyd. Żak
  5. 5. Biologia na czasie, podręcznik dla liceum ogólnokształcącego i technikum tom 2., wyd. Nowa Era
  6. 6. Hasło Ernst Heinrich Haeckel w encyklopedii PWN: https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Haeckel-Ernst-Heinrich;3909394.html

Krzysztof Żochowski


Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz, podążający myślami w kierunku psychiatrii dzieci i młodzieży.

Nie tylko szyszki. Czyli kilka przepisów z lasu

Zastanawiasz się, jak realizować jeden z sześciu wymiarów skautingu, jakim jest przyroda? Może nigdy nie widziałaś sensu w prowadzeniu Księgi Przyrody i robiłaś ją na trzy dni przed przyznaniem tropicielki? Po co w ogóle ją robić? Warto znać odpowiedź na to pytanie, aby żadna Twoja harcerka Cię nie zagięła 😉 Nie ma konkretnego wzoru, jak Księga Przyrody ma wyglądać i co zawierać, ale cel jest jasny ─ pozwala nam poznawać i zauważać to, co nas otacza. W tym zachwycie nad różnorodnością roślin, zwierząt, pogody i wszelkich organizmów żywych możemy uwielbiać Boga, On stworzył ten świat tak piękny dla nas!

Bogactwo przyrody może nam służyć na zbiórkach, obozach, wędrówkach. Warto obserwować naturę, aby umieć rozróżniać gatunki roślin, które możemy wykorzystywać np. podczas gotowania. Nie jest to łatwe, kiedy jest ich tak dużo i wydaje się, że wszystkie wyglądają tak samo. Czy jest na to jakiś sposób, żeby wiedzieć co jadalne, a co niejadalne, co nam pomoże, a co zaszkodzi? Myślę, że dobrą metodą będzie prowadzenie notesu (zostawmy już tę patetyczną nazwę kojarzącą się z zaliczaniem tropicielki, czyli Księgę Przyrody), a w nim: własne rysunki, krótkie opisy, może zdjęcia. Do tego doczytywanie w różnych książkach czy internecie – to może pomóc w rozróżnianiu roślin. Gdy już trochę opanujesz temat i zaczniesz odróżniać buki od wiązów lub grabów, możesz urozmaicać jadłospisy na wyjazdy harcerskie o jakieś fancy potrawy z darów lasu. Poniżej podaję kilka przepisów z wykorzystaniem roślin, które tak naprawdę mamy pod ręką.

Jeśli lubisz gotować i poznawać nowe przepisy, zwłaszcza te okazjonalne, jak np. na potrawy świąteczne, to poniższa propozycja jest właśnie dla Ciebie. Sos świerkowy będzie idealnym dodatkiem do zimowych potraw mięsnych. Hola, hola, tylko nie pomyl świerka z jodłą! Możesz łatwo odróżnić te gatunki, obserwując ich igły. Świerk w przeciwieństwie do jodły ma zaostrzone końcówki igieł, a u jodeł końcówka nie kłuje i ma delikatne wcięcie na końcu. Gałązki jodeł są nieco gęstsze i igły trochę dłuższe od świerkowych. Znaczącą różnicą, która również pomoże Ci się nie pomylić, są szyszki ─ u świerków zwisają, a u jodły sterczą do góry.

Drugi przepis jest propozycją skierowaną bardziej do przewodniczek. Chociaż, wędrowniku, który to czytasz, wiedz, że sprawisz wielką radość każdej kobiecie, wręczając jej samodzielnie wykonany krem do rąk.

Ostatnia z moich pozycji spodoba się najwytrwalszym oraz do sympatykom kawy. Wyobraź sobie jesienny poranek, kiedy wstajesz rano i zalewasz w kubku własnoręcznie przygotowaną kawę zrobioną z żołędzi ─ bardzo jesieniarsko, prawda? Myślę, że mimo stosunkowo długiego przygotowania ta wizja brzmi naprawdę zachęcająco.­

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Maria Sot


Zakochana w każdej gałęzi, obecnie spełnia się jako Szefowa Ogniska Młodych. Swoje zamiłowanie do przyrody i poczucia piękna rozwija studiując architekturę krajobrazu. Swój kierunek i życie uwielbia za różnorodność i interdyscyplinarność.

O wychodzeniu na pole *

Na samym początku ten tekst zawidniał w naszych redakcyjnych głowach jako zachęta do wychodzenia na pole (dwór*) w trakcie zbiórek. Później przyszedł mi do głowy pomysł, żeby podzielić się z wami moją osobistą wrażliwością na piękno stworzenia. Dlatego postaram się połączyć oba wątki.

„Jak to na dwór? Ale tak w trakcie deszczu?”

Słynne zdanie Baden-Powella, że każdy osioł jest dobrym skautem w trakcie pogody, zapewne zna każdy z was. A która drużynowa nigdy nie słyszała pytania z powyższego tytułu akapitu, niech pierwsza rzuci chustą. Ale czy tylko drużynowa? Stereotypowe myślenie podpowiada mi, że chłopcy mają w tym zakresie mniejsze opory. Ale czy na pewno? Umówmy się – trzeci dzień deszczu z rzędu na obozie to nie jest komfortowa sytuacja. Nawet dla nurtu męskiego. Co wtedy? Cieszyć się! Uzbroić się w radość z choćby najmniejszych przerw w opadach, z choć krótkich przebłysków słońca.

A co ze zbiórkami, gdy na dworze zimowa plucha lub śnieżyca? Część zbiórki w salce to nie zbrodnia. Jednak zachęcam do wykorzystania atutów każdej pogody. Ta niezbyt łaskawa zaprawi waszych harcerzy w boju przed letnim obozem. Jednak najpierw dodałabym sprawdzenie prognozy (online, czy może jakimiś tradycyjnymi sposobami traperskimi) jako obowiązkowy punkt przygotowania do zbiórki – szczególnie dla mniej doświadczonych zastępów. Pomoże to w planowaniu zbiórki, podpowie jaki sprzęt ze sobą zabrać itp.

Moim zdaniem warto zrobić na polu, choć krótką aktywność na każdej zbiórce. Większości gier nie da się przecież dostosować do warunków salkowych. Przypominajcie swoim podopiecznym o ubieraniu się na „cebulkę”, noszeniu czapki i rękawiczek, zabieraniu na zbiórkę termosu z ciepłą herbatą. Pomoże to przygotować się i przeżywać chłopakom i dziewczynom niejedną trudną pogodowo sytuację w przyszłości. Warto im powiedzieć, że nie ma złej pogody, ale może być bardzo zły ubiór.

Najlepszy przyjaciel harcerek i harcerzy to ognisko. Możliwość zagrzania się przy ognisku, ugotowania ciepłej potrawy, zazwyczaj poprawia wszystkim humor. A do zestawu obowiązkowego sprzętu warto dodać plandekę, którą przy pomocy sznurka zamontujemy nad głowami, co by deszcz ani śnieg nie wpadał nam za kołnierz.

Pamiętajcie, że wychodzenie na pole w trakcie zbiórek w różnych warunkach pogodowych nie służy tylko zahartowaniu harcerek i harcerzy. Pomyślcie sami, jak wiele zawdzięczacie temu, że drużynowy nie pozwolił wam się kisić w salce. Naprawdę wierzę, że aktywności na świeżym powietrzu mają w sobie coś więcej niż sprawdzenie swojej siły i odporności. Dobre momenty ze zbiórek będą zapamiętane, gdy wasi podopieczni skupią się nie tylko na tym, co będą robić na zbiórce, ale też gdzie to zrobią i w jakim otoczeniu. Dlatego zachęcam też do wybierania na zbiórki miejsc, które są po prostu piękne. Metoda harcerska będzie wtedy realizowana wielowymiarowo.

fot. Monika Wójcik

Telefon i słuchawki schowaj do kieszeni

Drogi szefie i szefowo! Myślę, że dużo łatwiej będzie ci zachęcić członków swojej drużyny do czerpania z przyrody, jeśli ty sam będziesz z niej czerpał. Łatwiej, a przy okazji skuteczniej zaszczepia się w kimś pomysł, który nam samym się podoba i zapala nas od środka. Dlatego postaram się podsunąć wam kilka sposobów na ucieszenie się ze świata, który nas otacza:

– Jak dziecko dziękuj! Dziękuj Bogu za piękno przyrody, którego mogłeś doświadczyć każdego dnia. Może najpierw krótkie „Chwała Ojcu”, a dopiero później wrzucenie na Insta zdjęcia zachodu słońca?

– 10 sekund spojrzenia zamiast zdjęcia. Po co ci kolejne zdjęcie kolorowego bluszczu pokrywającego Muzeum Narodowe? (Pozdro z Wrocławia!). Może zamiast robienia zdjęcia, zatrzymaj się na chwilę i spróbuj zobaczyć detale.

– Po prostu idź. 10 minut drogi z przystanku na uczelnię/do pracy? A gdyby tak znowu odłożyć telefon i zobaczyć, co cię otacza. Jak przestrzeń zmienia się w każdej porze roku, a jednocześnie pozostaje niezmienna.

– Wyłącz muzykę. Wsłuchaj się w szum miasta, w dźwięk śmiechu dzieci idących do szkoły, czy wreszcie w śpiew ptaków.

– Kup parasol. Schowaj go do swojej codziennej torby. Unikniesz dzięki temu konieczności kupowania drugiego czy trzeciego, podczas gdy ten pierwszy leży nieużywany w domu. Będziesz miał także okazję spędzić na polu kilka cennych chwil, zanim uciekniesz pod dach. Moim zdaniem zapach powietrza w trakcie/po deszczu to 10 na 10.

To teraz nie pozostaje nam nic innego niż udać się na spacer po okolicy i ujrzeć to, co wcześniej mogło wydawać się zwykłe i było przez nas pomijane. Tak w praktyce we współczesnym świecie możemy realizować i być wiernymi szóstemu prawu harcerskiemu.

*PS. Na stronie polszczyzna.pl czytamy:

Jak należy mówić: na dwór czy na pole? Tak naprawdę możemy wychodzić, dokąd chcemy. Forma „wyjść na pole” jest regionalizmem (używanym najczęściej w Małopolsce), a – jak wiemy – regionalizmy nie są błędami. Formą ogólnopolską jest „wyjść na dwór”.

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Katarzyna Chomoncik


Skautowo – obecnie asystentka hufcowej i wice-przewodnicząca Rady Naczelnej. Z wykształcenia i zamiłowania – pedagog i manager projektów. Pracuje w dziale HR w międzynarodowym banku.

Mundur to nie choinka

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, podczas których w większości naszych domów pojawi się iglaste drzewko zwane zwyczajowo choinką. Co roku poświęcamy wiele uwagi na jej przystrojenie i nie ma znaczenia, czy choinkowe ozdoby są niezmienne, czy też co roku staramy się udekorować drzewko w trochę inny sposób – chcemy, aby wyglądało po prostu pięknie. Wydawać by się mogło, że Święta i mundur harcerski mają ze sobą niewiele wspólnego. I rzeczywiście tak jest. Jest to jednak dobra okazja, by wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie o tym, że mundur to nie choinka.

W ceremoniale możemy przeczytać, że „mundur jest zewnętrznym znakiem naszego ideału”. Brzmi to bardzo górnolotnie, co z jednej strony jest dobre, ale myślę jednak, że warto również zastanowić się nad tym trochę głębiej i zadać sobie pytanie czym jest nasz ideał i w jaki sposób mundur jest jego zewnętrznym znakiem.

Na samym początku warto wspomnieć tutaj o krzyżu, który pojawia się na koszuli, swetrze, czy też berecie i jasno wskazuje na nasze chrześcijańskie korzenie oraz nasz główny cel, do którego prowadzić ma nas skauting, czyli spotkania kiedyś Boga twarzą w twarz (nie będę tutaj rozwijał się nad szczegółowym znaczeniem i symboliką naszego krzyża, ponieważ jest ona wszystkim dobrze znana). Kolejne oznaczenia znajdujące się na mundurze, takie jak naszywka Stowarzyszenia, flaga, herb, czy też naszywka szczepu jasno umiejscawiają nas w strukturach europejsko-krajowych, ale też budują naszą tożsamość rozpoczynając od szczepu, czyli naszej małej regionalnej ojczyzny. Następnie wskazują, że jesteśmy obywatelami zarówno Polski jak i Europy, i że powinniśmy troszczyć się o oba te byty.

Na mundurze nie brakuje również miejsca na oznaczenie pełnionych przez nas funkcji oraz na osiągnięty przez nas stopień rozwoju technicznego czy osobistego. Ceremoniał daje nam również możliwość tymczasowego oznaczenia uczestnictwa w jakimś większym wydarzeniu, poprzez naszycie na prawą kieszeń naszywki z nim związanej. Pozwala nam to na powrót wspomnieniami do dobrze przeżytych chwil.

fot. Monika Wójcik

W tym momencie ktoś może zadać sobie pytanie „No dobrze, ale dlaczego nie mógłbym dodać do munduru jakiegoś małego drobiazgu? Przecież to chyba nic złego?”. Mógłbyś, i nikt z tego powodu raczej nie wyrzuci Cię ze Stowarzyszenia. Warto jednak w takiej sytuacji zadać sobie pytanie, dlaczego do munduru, który jest dobrze wyważony, jeśli chodzi o ilość oznaczeń, chciałbym dodawać coś jeszcze. Czy to ma być kolejna naszywka czy znaczek przypominające o przeżytym przez nas wydarzeniu? Dobrze wracać do ważnych dla nas wspomnień, ale dlaczego nie możemy wracać do nich przypinając sobie odznaczenie na ścianie w pokoju lub też, jeśli bardzo chcemy mieć to przy sobie, nie przyszywając go do wewnętrznej części beretu, jak to jest praktykowane w niektórych środowiskach. Czy może chcemy dodatkowo zaakcentować nasze chrześcijańskie korzenie, przypinając do munduru dodatkowy krzyż czy różaniec? Przecież krzyż już tam jest, więc co miałby pokazać ten kolejny. Czy na to, że jesteśmy chrześcijanami, nie powinny wskazywać nasze uczynki, a nie ilość krzyży na mundurze? Tak samo sprawa ma się z różańcem. Dobrze jest mieć go przy sobie, ale czy eksponowanie go jako element munduru to, aby na pewno odpowiednie dla niego miejsce? Przecież równie dobrze możemy trzymać go w kieszeni, gdzie będzie zawsze bezpieczny, a my będziemy mieli do niego stały dostęp.

Myślę, że warto zastanowić się nad tym, czy dodatkowe elementy na mundurze pełnią jakąś ważną rolę i czy na pewno powinny się tam znaleźć, a czy nie jest to jedynie nasze widzimisię lub efekt bezrefleksyjnego westchnienia „bo my tak zawsze nosimy”. Ponadto dbając o jednolitość munduru dbamy o naszą jedność. Nie ma również znaczenia nasz status materialny – wszyscy jesteśmy równi i wszyscy posiadamy ten sam mundur. Warto również wspomnieć, że sam ceremoniał nieco dalej, bardzo jasno porządkuje takie sprawy. Czytamy w nim, że „należy dbać o to, żeby mundur był zawsze kompletny według zasad opisanych w ceremoniale, bez dodawania i bez ujmowania czegokolwiek, oraz żeby był czysty i zadbany”. Jak widać nie pozostawia to zbyt wiele miejsca na domysły względem tego, jak powinien wyglądać nasz mundur. Ponadto mówi nam to, że mundur powinien zawsze w miarę możliwości pozostawać czysty i zadbany. Implikuje to również konieczność troszczenia się o nasz własny wygląd podczas jego noszenia. Na nic zda się pięknie wyprana i wyprasowana koszula, podczas gdy my sami pozostajemy niechlujni i niezadbani.

Na sam koniec warto przytoczyć jeszcze jeden fragment z ceremoniału. „Mundur jest piękny, rozwija poczucie piękna, pomaga tworzyć radosną atmosferę”. Dbajmy więc o to, aby właśnie taki piękny pozostał i nie dopuszczajmy do tego, by przez dodatkowe oznaczenia czy przypinki wyglądał jak mundur radzieckiego generała. Niech choinka pozostanie w doniczce, gdzie jej miejsce, a nie na naszych mundurach.

Karol Chomoncik


Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem. W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.

Idźmy z radością na spotkanie Pana

5.15 rano – wydawać by się mogło, że najbardziej spektakularnym, co może się wydarzyć, będzie przewrócenie się na drugi bok i poprawienie poduszki. Nie tym razem. Dzwoni budzik, a ja myślę „cholerka, już?!”. No i gdzie w tym ta radość z nagłówka artykułu, który jednocześnie jest refrenem śpiewanego w adwencie psalmu. Nie ma jednak czasu na myślenie, na poranne ogarnięcie jest zaledwie 10 minut, tak by zdążyć na autobus i być w kościele przed godz. 6.

W drodze na przystanek przychodzą mi do głowy nowe pytania. „Po co ja to robię? Co da mi pójście na roraty? Czy idę tam, bo umówiłam się z chłopakiem, kolegą, koleżanką? Czy idę tam, żeby coś sobie udowodnić?” Serio, nie zmyślam. Te pytania pojawiają się w mojej 25-letniej HRkowej głowie. Daleko mi do świętości, ale wierzę, że człowiek, który chce się rozwijać, powinien cieszyć się ze wszelkich wątpliwości i zapraszając do akcji Ducha Świętego próbować na nie odpowiadać.

Kiedy jestem już w ciemnym kościele przychodzi pierwsza iskierka radości. A w zasadzie dumy, że choć pół godziny temu miałam ochotę podciągnąć kołdrę i spać dalej, a dałam radę. Jestem tu. Dla Ciebie Panie.

Później myślę o ludziach, którzy przyszli tu z lampionami. Czy jadąc tramwajem trzymali je na wierzchu, czy w torbie? Co pomyśleli sobie inni przechodnie, których mimo wczesnej pory na ulicach i w tramwajach jest już całkiem sporo. Czy po roratach wezmą lampion do pracy, postawią na biurku i na pytanie zdziwionego kolegi „po co ci ta świeczka?” odpowiedzą odważnie „przyjechałem prosto z rorat”?

W trakcie Mszy pierwszy raz w tym Adwencie odczułam, że robię to, co powinnam i jestem tu, gdzie trzeba. Może w tym roku nie mam jakichś spektakularnych duchowych uniesień, na kazaniu nie zalewam się łzami, a czasami nawet ciężko mi nie myśleć o śniadaniu. Ale jestem wierna. Jestem. I wierzę, że jest ze mną też Bóg. Że działa cały czas. Zawsze, ale po cichu. Pamiętam bardzo dobrze poprzednie Adwenty. Trzy lata temu spędziłam go w większości w szpitalu i dopiero 6 stycznia poczułam, że moje oczekiwanie wciąż trwa, a w zasadzie dopiero się zaczęło. Dwa lata temu była pandemia i na roraty trzeba było się zapisać. Jeden jedyny raz spóźnił mi się tramwaj, a do kościoła, do którego jeździłam, miałam prawie pół godziny drogi. Okazało się, że właśnie tego dnia ojciec zamknął drzwi, bo w kościele mimo pandemii był po prostu tłum ludzi. Z płaczem odbiłam się od klamki. Z kolei rok temu, z wielką radością i ekscytacją jeździłam prawie na każde roraty. W większości sama, cieszyłam się swoim towarzystwem, to był zdecydowanie czas, w którym na nowo się poznawałam. W wigilię podziękowałam Bogu za najlepszy Adwent w życiu. Dziś zdałam sobie sprawę, że tegoroczny Adwent spisałam na straty. Założyłam, że na pewno nie będzie lepszy niż poprzedni. A właściwie, dlaczego? Komu w tym wszystkim nie daję szansy na działanie? Sobie, czy Panu Bogu? Myślę, że nam obu. Tylko On w przeciwieństwie do mnie i tak działa. Po cichu.

***

Po tym wstępie, do którego zainspirował mnie dzisiejszy poranek, chcę podzielić się z Wami jeszcze kilkoma przemyśleniami na temat Adwentu i przeżywania Bożego Narodzenia, które wyszły z moich ust w Wigilię Bożego Narodzenia 2020 roku:

Każdy Adwent jest dla nas inny, choć te same czytania, roraty i oczekiwanie przewijają się przez całe nasze życie i pozornie mogą być takie same. Obecnie przeżywam bardzo trudny czas w moim życiu i gdyby nie to, że teraz jest Adwent to byłoby dużo gorzej. Wszystkie natchnienia, momenty zwolnienia, Słowo Boże pozwoliły mi być po prostu z Panem Bogiem. Nie lubię mówić, że czuć Jego obecność. Niektórzy śmieją się, że czuć można kiełbasę, a nie Pana Boga. Miałam też wrażenie na początku Adwentu, że św. Jan Chrzciciel jest mi szczególnie bliski. I przez cały Adwent tak było. We wczorajszej Ewangelii mieliśmy nadanie mu imienia, dzisiaj mamy uwielbienie, które wygłosił jego ojciec. I nigdy wcześniej Jan Chrzciciel nie był mi tak bliski. Zawsze to był taki tam prorok, w ogóle dziwny, w skórze wielbłądziej, który jadł nie wiadomo co. A tutaj Jan pokazał mi w tym Adwencie, żeby pomimo tego, że wiele razy w Ewangelii mieliśmy skupić się na nim, to nigdy tej uwagi tak naprawdę nie chciał, a wszystko co robił, było na chwałę Bożą. Było po to, żeby zwrócić uwagę na Pana Jezusa. I chciałabym uczyć się od Jana być takim człowiekiem, na którego ludzie patrzą i mówią „o kurczę, Pan Jezus!”. Chodzi mi o świadczenie swoim życiem o obecności Pana Boga.

Trochę do myślenia dał mi także świąteczny filmik Tomasza Samołyka, o tym jak rozmawiać z ludźmi w domu, podczas tych wszystkich kłótni świątecznych i żeby nie rugać na innych „Weź może w końcu pójść do kościoła!”, tylko podejść do nich z miłością. Ja tej miłości w Adwencie mogłam uczyć się od Jana Chrzciciela. Był moim wielkim przewodnikiem i chciałabym wrócić do niego.

Inną myślą podsumowującą Adwent było to, że było tak super, bo roraty, Lectio Divina, rozważanie, pomodlić się udało. I chciałam, żeby Bóg był blisko mnie, czułam, że jest. No i wtedy przyszły myśli, że „może on wcale nie jest ze mną, może ja to tylko wymyślam, żeby się lepiej poczuć, na roraty chodzę tylko dla siebie, a nie dla Niego”. Przegadałam to z moim kierownikiem duchowym, który wyjaśnił mi, że to jest pokusa, bo gdy jesteśmy blisko Pana Boga, to diabłu się to po prostu nie podoba i będzie mi wkręcał, że to nie ma sensu. I trochę mu się udało. Po moim pierwszym zwątpieniu, czy nie robię tego dla siebie, trochę przystopowałam z modlitwą. To było kilka dni. I po tych kilku dniach czułam się okropnie. I wróciłam. Do tego adwentowego pędu, to tego, żeby Pana Boga zaprosić więcej.

Trzecią najważniejszą rzeczą w tym adwencie, która do mnie trafiła, to słowa o Maryi, że „rozważała wszystkie sprawy w swoim sercu”. I myślę, że to właśnie rozważanie Słowa, swojego życia i badanie swojego serca to są sprawy, którymi chciałabym ucieszyć się podczas wieczerzy, podczas pasterki, podczas Świąt, żeby dobrze ten Adwent zakończyć.  W porównaniu do poprzedniego Adwentu, w którym nie było modlitwy, nie było rorat, a była okropna i ciężka choroba, ten był niesamowity. Myślę, że jest to mój ulubiony okres roku liturgicznego i niech trwa. Niech to oczekiwanie na Pana Jezusa też trwa i uczy nas, że mamy czuwać, nie spać i On przyjdzie.

***

Lubię wracać do tego, co sama powiedziałam, szczególnie, że po dwóch latach przyszły przecież podobne zwątpienia. „Po co chodzę na roraty? Co mi to w ogóle daje?”. I cieszę się z łaski Boga, który mówi mi, żebym wracała do tego co było, ochłonęła trochę i szła dalej, z lampionem w ręku a z Nim pod rękę.

Jak śpiewamy w hymnie Rorate Caeli:

Consolamini, consolamini, popule meus
Cito veniet salus tua
Quare maerore consumeris, quia innovavit te dolor?
Salvabo te, noli timere
Ego enim sum Dominus Deus tuus, Sanctus Israel,
Redemptor tuus

– Pocieszcie się, pocieszcie się, ludu mój
Wkrótce nadejdzie twoje zbawienie
Czy dlatego tracisz ducha, że odnowiła się twoja boleść?
Ocalę cię, nie bój się
Jam jest bowiem Pan, Bóg twój, Święty Izraela,
twój Odkupiciel

Fot. na okładce: Sebastian Twardy

Katarzyna Chomoncik


Skautowo – obecnie asystentka hufcowej i wice-przewodnicząca Rady Naczelnej. Z wykształcenia i zamiłowania – pedagog i manager projektów. Pracuje w dziale HR w międzynarodowym banku.

Codzienność

Misja, wizja

Misją Skautów Europy jest nieść Chrystusa jak największej liczbie ludzi. Jest to cel, do którego dążymy w każdym naszym działaniu. Ewangelizacja, edukacja, nawiązywanie relacji to narzędzia, którymi się posługujemy. Naszymi trwałymi wartościami chcemy obdarować innych. Strategia rozwoju Skautów Europy „Z wypiekami na twarzy – misja, wizja” nakreśla plan tych działań. Mamy być rozpoznawalni jak śledź w wigilię, wybitni w działaniach, skuteczni w wychowywaniu. Powołani do zakonu, kapłaństwa, naukowcy, może nobliści, wybitni pedagodzy, konstruktorzy, poeci… Wszystko jest możliwe.

Tylko co mnie to obchodzi w mojej codzienności?

Codzienność

Wyobraź sobie typowy piątek. Wychodzisz po południu ze szkoły/uczelni/pracy, zmęczony wracasz do rodzinnego domu, nierzadko wiele kilometrów, bo trzeba jutro poprowadzić zbiórkę. Karta zbiórki jest przygotowana od paru dni, jeszcze tylko zjeść, pogadać z rodzicami, wydrukować materiały i pójść spać. Rano kawa na przebudzenie, bułka na szybko i do samochodu, by się na zbiórkę nie spóźnić. A tam Kajtek i Bartek spóźniają się dziesięć minut, Olek zapomniał książeczki Mowgli, Olaf z Adamem pobili się sam nawet nie wiesz o co. I tak dwa razy w miesiącu. Codzienność.

Kolejna sytuacja, jest środa. Masz jutro dwa sprawdziany, jak zwykle nie zdążyłeś powtórzyć wszystkiego. I już raczej nie zdążysz, bo za pół godziny msza święta. Dzisiaj asysta przypada zastępowi Bóbr. W zakrystii widzisz biednego zastępowego i jednego harcerza. Tak samo było w zeszłą środę, gdy asystę miał Jeleń. Bierzesz lekcjonarz i czytasz pierwsze czytanie. Codzienność.

Nietrudno sobie wyobrazić te sytuacje. Problemy dotykające nas wszystkich, zdarzenia powtarzające się cyklicznie. Tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Karta zbiórki nie zmienia się, jest stała. Zawsze czekająca, by ją uzupełnić. Msza Święta zastępu, szczepu – pójść trzeba. Składka członkowska nadal nie zebrana. Muszę o niej przypomnieć po raz trzeci rodzicom. Marcel z zastępu Ryś znowu myśli o tym, żeby zrezygnować, nie chce mu się. Zadzwonię ponownie, zmotywuję go do działania. Tylko kto zmotywuje mnie?

Codzienne działania, codzienne problemy. Nasza mała, szara rzeczywistość. Miło się słucha o misji, wizji, celach. Głoszone wielkie idee, legendarne wyczyny, wielkie strategie. A potem znowu nasza mała, szara rzeczywistość.

Czy aby na pewno?

Próba codzienności

Życie nie trwa od sukcesu do sukcesu, od wydarzenia do wydarzenia, od harcu do harcu. Życie to ciągłość, to droga, którą przebywamy codziennie. Taka sama od wielu lat. Jednak coś jest w tej codzienności: szczerość, uczciwość i regularność. Można ocenić kogoś po wyczynie, po poprowadzonym obozie, po wygranym konkursie. A czy patrzyłeś/patrzyłaś na drogę, jaką pokonał?

W codzienności objawiają się nasze cechy charakteru i działania. Łatwo jest poprowadzić idealną zbiórkę raz na kwartał,  codziennością jest prowadzenie jej parę razy w miesiącu. Łatwo jest idealnie służyć do mszy świętej w odpust, codziennością jest służyć parę razy w miesiącu. Zawsze, od dawna, niezmiennie, ale czy dobrze?

Posłużę się przykładem Naszego Pana, Jezusa. Czy oceniamy Go tylko po uzdrowieniach wskazanych w Piśmie, po cudach spisanych, po kazaniu na górze? Nasz Zbawiciel ukazuje nam, że prawdziwa świętość, ten krzyż który mamy wziąć i go naśladować, leży w naszej codzienności. Mistrzami pokory i wiary nie byli wierni sobotnio-synagogowi, a uczniowie pomagający sąsiadom, karmiący głodnych, przyodziewający ubogich. I to nie na środku ulicy, a w zaciszu domowym.

Spróbuj się wczuć przez chwilę. Od dwóch lat chodzę co tydzień na mszę świętą, robię zbiórki, jeżdżę na ZZ-ty, rozmawiam z moimi chłopakami, dziewczynami, rozwiązuję konflikty, wspomagam co niedzielę Kościół darowizną, pomagam proboszczowi skosić trawnik, w domu sprzątam, przychodzę do rodziców wilczków na herbatę, piszę kalendarium jednostki, bawię się z wilczkami, przeżywam przygody, zmywam naczynia na wędrówce. W tych drobnych czynach kryje się droga chrystusowa. Wielkie Harce Majowe, Euromoot, zimowisko – to wydarzenia, przed którymi i po których życie trwa nadal. I nasza codzienność.  Ta nasza próba codzienności.

Podziękuj dzisiaj Bogu za łaskę, jaką dostałeś/dostałaś. Za łaskę codziennego życia w radości. Za łaskę Jego opatrzności i mądrości. Naśladowanie Chrystusa to droga, którą podążamy. Rano, kiedy wstajemy, w południe i wieczorem. I pomiędzy także. I jutro. I każdego dnia. Jesteśmy uzdolnieni do jedności życia. Żmudnej i trudnej. Nie od Lednicy do Lednicy ani od pielgrzymki do pielgrzymki. Wdzięczność za otrzymane dary, pogodność ducha, uśmiech, empatia, altruizm to cechy, które wypracowuje się nie jednorazowymi akcjami a latami. Pomódl się po wstaniu i idź jak zawsze do szkoły czy pracy. Ale swoim działaniem powoli inspiruj, nawracaj, zmieniaj. Pomóż koledze z biura naprawić laptopa, zrób zakupy sąsiadce, uśmiechnij się do babci w parku, odrób lekcje, naucz się na kolokwium, dokończ projekt, nakarm przybocznego – właśnie tak buduje się relacje. Nie radzisz sobie? Zadzwoń do przyjaciela, Starszego Brata, umów się do specjalisty. Zmów różaniec, pójdź na groby. Pojedź na wycieczkę do Poznania, odwiedź zoo we Wrocławiu. Znajdź rynek w Radomiu. Nakarm głodnego kota pod klatką. To jest Twoja próba codzienności.

Mozolnie, powolnie i skutecznie

Wróćmy do misji i wizji z pierwszego akapitu. Może tego nie widzisz, ale realizujesz cele i idee, które nam przyświecają. Robiąc zbiórki, pracując z zastępowymi, chodząc na wędrówki z wędrownikami małymi kroczkami wychowujesz swoich podopiecznych, rekrutujesz nowych i rozwijasz nasze stowarzyszenie. Największa siła ruchu leży właśnie w pracy u podstaw. W tych spotkaniach parę razy w miesiącu, w telefonach do rodziców, w mailach do szefów. Z solidną podstawą i mozolną długotrwałą pracą przyczyniamy się do realizacji strategii rozwoju Skautów Europy.

Ale nie o niej w ogóle jest ten tekst. Jest on o Tobie, o Twoich codziennych zmaganiach. One kształcą, powoli i uporczywie formując z Ciebie mężczyznę/kobietę. Niepowodzenia były, są i będą. Cieszmy się naszą codziennością, małymi sukcesami, kolejną przeprowadzoną aktywnością. Czy ktoś je zapamięta? Bardziej zapamięta obóz. Lecz czy obóz się uda bez wcześniejszej pracy? Czy wilczki nie będą „roznosiły” szkoły, jeśli wcześniej nie nauczymy ich roli ciszy i posłuszeństwa? Za każdym efektownym zdarzeniem stoi długotrwała praca. Codzienna praca.

Dziewiąty punkt Karty Skautingu Europejskiego: „Skauting, jako metoda wychowania czynnego, dąży do »zdesubiektywizowania« dziecka, a potem młodego człowieka: zachęca do nieustannego przekraczania samego siebie, pozwala mu odkryć obiektywność Prawdy w wymiarze społecznym na miarę potrzeb i zdolności jego wieku”. Nawet nie zauważamy, kiedy przekraczamy samego siebie, kiedy otwieramy się na służbę bliźniemu. I to jest ta łaska od Boga, to jest ten charyzmat pełnionej funkcji.

Twoja służba w jednostce to cegiełka do wspólnego rozwoju. Cegiełka może nie zawsze duża, ale nas, skautów, jest dużo. A to już robi różnicę. To niezbyt subtelne porównanie wskazuje, że codzienność każdego z nas pcha ruch do przodu. To Twój trud kształtuje ludzi, którzy zostali Tobie powierzeni. Zmagania z problemami, logistyka wyjazdów, regularność spotkań. Ciesz się i raduj z każdej chwili, w każdym dniu obozu, w każdym dniu ZZZ-tu. Kropla drąży skałę. W pracy tydzień w tydzień z dziećmi, młodzieżą szukaj zadowolenia w małych rzeczach. W uśmiechu wilczka, w radości harcerza, we wdzięczności przewodniczki,w podziękowaniu wędrownika, w pochwalnym SMS-ie od rodzica. W naszej małej codzienności.

Fot. na okładce: Antoni Biel

Michał Grabarczyk


Radomianin od zawsze, skaut od 14 lat. Niepoprawny fanatyk kuchni włoskiej i kociarz. Studiuje Inżynierię Biomedyczną. Były Akela, nadal szuka dzieci z Michałowa. Próbuje zostawić świat odrobinę lepszym niż zastał.

Z życia szefowej. Jak z matką

Wieże katedry wyraźnie rysowały się na tle głębokiego błękitu nieba. Drzewa zaczęły się już miejscami przebarwiać na żółto i czerwono. Ela szła raźnym krokiem po bruku Ostrowa Tumskiego i patrzyła na zabytkowe budynki z dumą bogatej dziedziczki. Wciągnęła głęboko ostre, jesienne powietrze nasycone słońcem. „Piękne to moje miasto” – pomyślała starając się objąć czułym spojrzeniem jak największą przestrzeń.

Czytaj dalej Z życia szefowej. Jak z matką

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Wilczek nie słucha samego siebie?

Niejednokrotnie słyszałem pytanie: „Jak to wilczek nie słucha samego siebie?”. Wiele osób zadaje to pytanie w różnych miejscach, ale tak naprawdę czy zastanawia się nad tym, co właściwie mówi? Nie zwykłem w przestrzeni publicznej wśród gapiów i krytyków wypowiadać się na temat metody. Rozmowa na temat metody ma swoje miejsca. Zamiast wśród krzyków i gwarów, nad metodą pochylić należy się w miejscach ciszy. Tak, jak pierwsze zawołanie w gromadzie, pojedyncze słowo „Wilczki”, to oczekiwanie, że każdy pozostały przerwie swoje czynności i w ciszy wysłucha tego który zawołał, tak też metoda powinna być dyskutowana w ciszy. Wysłuchanie tego kto mówi, zamiast przekrzykiwania.  

Wróćmy jednak do tematu rozważań. W skautingu opieramy się na prawach, które mają ułatwić nam współdziałanie i rozwój. „Wilczek słucha Starego Wilka, Wilczek nie słucha samego siebie”, a „Harcerz jest lojalny wobec swojego kraju, rodziców, przełożonych i podwładnych” oraz „[…] jest karny, każde zadanie wykonuje sumiennie do końca”. Prawo Gromady, które jest wykorzystywane głównie w zakresie organizacyjnym, gwarancji bezpieczeństwa, może tak samo jak 1. i 7. punkt Prawa Harcerza być źle zinterpretowane. Czy poprzez wymuszanie karności nie można kogoś złamać? Czy przez oczekiwania lojalności nie można kogoś niemoralnie wykorzystywać? No właśnie, jest to wykonalne. Ale zabronione!

Żeby zrozumieć, co to znaczy trzeba spojrzeć szerzej. Będąc kiedyś akelą, tak jak i teraz, kiedy rozmawiam z wilczkami na temat praw w gromadzie, też dzielę prawa. W zupełnie innym, bardziej sensownym miejscu. O ile Prawo Gromady stanowi pewną całość, o tyle trochę inaczej możemy spojrzeć na Prawo Wilczka. Sugerowałbym teraz spojrzeć też, tak, jak ja proponuję to podopiecznym. Weźcie Prawo Wilczka, zostawcie na chwilę Prawo Gromady. Tak więc pierwszy punkt Prawa Wilczka brzmi: „Wilczek myśli najpierw o innych”. No właśnie co robi wilczek? Najpierw myśli! Podczas pracy z dzieckiem w żółtej gałęzi koncentrujemy się na nauczeniu go samodzielnego myślenia jako filaru jego funkcjonowania. Nie da się zrozumieć praw ani prawidłowo rozwijać bez pracy własnego umysłu i swoich decyzji. W skautingu uczymy rozróżniać dobro od zła. Bez tej umiejętność nasi podopieczni się pogubią w życiu. Jeżeli wilczek rozróżnia dobro od zła to wie, kiedy i jak powinien postępować. Nie oznacza to, że od razu robi tak, jak powinien, to oczywiste. Kiedy popełnimy jakiś błąd, zrobimy coś, czego zrobić nie powinniśmy, automatycznie zaczynamy wybielać nasze przewinienia. Trzeba dużej siły woli, żeby pierwszą reakcją było przepraszam, to ja zrobiłem i zrobiłem to faktycznie źle. Dzieci nie są lepiej ukształtowane od dorosłych i mimo tego, że uczymy ich myśleć, one i tak popełniają różne mniejsze lub większe „wykroczenia”. Robienie różnych, czasem nieodpowiedzialnych lub bezmyślnych rzeczy jest wpisane w bycie dzieckiem. Stare Wilki odpowiadają za zagwarantowanie poczucia bezpieczeństwa tego dziecka.

Niezależnie, gdzie dziecko przebywa. W domu Starym Wilkiem będzie rodzic lub inny opiekun prawny, w szkole nauczyciel, a na zbiórce akela i jego przyboczni. W każdym z tych miejsc posiadamy oficjalne lub nieoficjalne prawa, mają dać gwarancję czegoś. Czasem będzie to święty spokój opiekuna, a w większość sytuacji sposób na sensowne funkcjonowanie w bezpieczny i rozwijający sposób. Będąc rodzicem do swojego 3 letniego podopiecznego w swojej bezsilności możesz mówić „zostaw, nie rusz, przestań”, choć wiesz, że należy zwrócić uwagę dziecka w innym kierunku i zaproponować mu coś, co uważasz, że jest dla niego sensowną alternatywą. Już w tym momencie jako rodzic oczekujesz posłuszeństwa, ponieważ istnieje możliwość, że dziecko bez niego zrobi sobie krzywdę. Od dziewięcioletniego dziecka będziesz oczekiwać więcej. Poza wypełnianiem obowiązków domowych, będziesz liczyć na to, że dziecko będzie myśleć i wie, co może wziąć, a czego nie. Jednak wielokrotnie okazuje się, że to, co dziecko robi, przerasta nasze wyobrażenia. Z drugiej jednak strony, kiedy nasz dziewięciolatek chce po szkole iść do znajomych, a my mamy inną wizję na ten czas oczekujemy od niego, że zamiast słuchać swojego głosu „idę do kolegi” posłucha opiekuna. Zwykłe oczekiwanie osoby, która odpowiada za kogoś młodszego i zależnego od niego. Posłuszeństwo, które powoduje, że dwie strony mniej martwią się. I mogą bez obaw dalej egzystować i się rozwijać.

Prawo Gromady reguluje pewną postawę. „Wilczek słucha Starego Wilczka, Wilczek nie słucha samego siebie” oznacza tyle, jeśli chce zrobić coś, co uważam, że jest złe, a pokusa jest spora. Myślę, czy akela by to pochwalił. Jeśli uważam, że nie. To należy tego nie robić. To może być cokolwiek np. obrzucenie błotem innego wilczka, wychodzenie na ulicę, mimo że akela wyznaczył granice zabawy czy skakanie po tujach u proboszcza. To cała tajemnica (albo przynamniej jej ogólnikowe wyjaśnienie). Księga Dżungli wybrana przez założyciela skautingu jako jedyna właściwa fabuła dla wilczków ma wiele odniesień do tego, kiedy dane plemię jest wolne. Oczywiście można polemizować czy to właściwa książka, co czyni się już od przeszło stu lat. Oczywiście wiemy, że Baden-Powell występując o zgodę autora na użycie tej książki podkreślał, że zwiększy się zainteresowanie tą pozycją, za czym idzie zwiększona sprzedaż, jednak do dziś nie posiadamy lepszej propozycji do zaimplementowania w żółtej gałęzi.

W książce bardzo przejrzyście napisane jest, że wilki są wolnym plemieniem, bo podlegają rozkazom przywódcy stada. Natomiast małpy, które postępowały w swoim życiu zgodnie z obecną chwilą uznawane były za plemię zniewolone. Można powiedzieć, zniewolone swoją głupotą.

Akela będąc przywódcą gromady odpowiada za stworzenie w niej atmosfery rodziny, a wyzwanie jest o tyle trudne, bo ta rodzina ma być szczęśliwa. Tworząc ją opiera się na kilku prawach bez wybierania, które prawo go interesuje, przekonuje wilczki do próby przestrzegania całości praw. Co istotne robi to swoim autorytetem i przykładem, zamiast ciągłym powtarzaniem praw.

Warto jeszcze zwrócić uwagę, że prawo to zachowało się od początków istnienia gromad. Tak jak z innymi prawami doświadczamy różnej interpretacji tłumaczenia. Kiedy mówimy hasło wilczków „Ze wszystkich sił!” zdarza się być to rozumiane jako najsilniej w kontekście fizyczności, jednak tłumacząc to choćby z języka francuskiego można przetłumaczyć jako „Najlepiej jak potrafisz” czyli faktycznie ze wszystkich sił, ale nie ma to żadnego związku z włożeniem siły fizycznej, a jedynie staranności, dawania z siebie tego co najlepsze. Tak i w przypadku Prawa Gromady. Prawdopodobnie pierwsze oficjalne tłumaczenie na język polski bezpośrednio z języka angielskiego brzmi „ Wilczek ustępuje Staremu Wilkowi, Wilczek jest nieustępliwy wobec siebie”[1][2]. Sformułowanie użyte w języku angielskim „gives in to” można przetłumaczyć na kilka sposobów np. poddaje się, ulega[3], czy właśnie ustępuje. W tym wypadku można sięgnąć do słownika synonimów i słowo „słuchać” pojawi się jako jedna z propozycji. Będącą alternatywą do ww. propozycji. Jednak będące jasnym komunikatem dla dziecka w języku polskim. Dlatego należałoby rozumieć to jako wyraz posłuszeństwa, gdzie Wilczek słucha (jest posłuszny) Starego Wilka, Wilczek nie słucha (nie poddaje się) samego siebie (swoim zachciankom)

Niepokojące jest obserwowanie dyskusji w przestrzeni publicznej nad jednym punktem „Wilczek nie słucha samego siebie”, fragmentarycznie, wyjęte z kontekstu kilka słów, które przerażają każdego, kto nie miał większej styczności z prawidłowo funkcjonującą gromadą. Takie rozważanie jest prostą drogą do budowania niepotrzebnych waśni przez brak próby zrozumienia szerszego kontekstu. Mimo, że ta chęć na pewno jest po obu stronach tej rozmowy, tak, jak pisałem na wstępie, rozważanie metody potrzebuje ciszy, wysłuchania, zupełnie czegoś innego niż dyskusje w mediach społecznościowych.

Jednak, jeśli do tej pory nie uspokoiłeś się i nie przekonuje Cię powyższe wyjaśnienie. Zastanów się nad obrzędem szefa/szefowej. Bo tu jest odpowiedź na nurtujące pytania. W skautingu wymagamy od szefów moralnych postaw. Pytamy, czy osoba mianowana na szefa jest świadoma odpowiedzialności za ludzi, których się mu powierza. Informujemy o tym, że to trudne zadania i trzeba w nim stać się przykładem dla podopiecznych. W rozważaniu nad prawami, których używamy w jednostkach należy pochylić się w kontekście naszych zobowiązań, a nie tego, co mają robić nasi podopieczni. Nie ma nic złego w wymaganiu karności, jeśli postępujesz moralnie i nie znęcasz się nad swoimi podopiecznymi. Nie ma nic złego w lojalności, jeśli korzystanie z niej jest moralne. Można mnożyć przykłady, ale podstawą jest i będzie postawa szefa. Czy można poprowadzić gromadę bez praw jakie mamy w ceremoniale? Pewnie tak. Na każdym lub prawie każdym komercyjnym wyjeździe ustala się regulamin i będzie on tak naprawdę bardzo podobny do tych praw, które mamy już ustalone. Różnica jest taka, że zasady, które są wprowadzone są przemyślane przez wiele lat doświadczenia szefów. Nie wprowadza ich się, bo tak, one mają i pomagają w dążeniu do rozwoju skauta. Rozwoju, który ma się zakończyć zbawieniem, a my jako szefowie „odpowiadamy za rząd dusz, które zostały nam powierzano”.


[1] „Wilcząt” Baden-Powella, z 1923r (reprint z serii „Przywrócić Pamięć”, wyd. Impuls, s. 6

[2] org. „The Cub gives in to the Old Wolf; The Cub does not give in to himself.”

[3] https://www.synonimy.pl/synonim/ulega%C4%87/

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Emil Piotr


Emil Piotr HR, namiestnik Wilczków, na co dzień skaut, wolne chwilę wykorzystuje na pracę..

Wstęp do tandemu wychowawczego – o współpracy z duszpasterzem

Ponieważ (1) tekst ten ma wpisywać się w cykl artykułów o szeroko rozumianym „byciu szefem” postaram się tu nie filozofować jakoś nadmiernie, a w miarę możliwości – sypać konkretami.

Ponieważ (2) jest to pismo Przestrzeń, a nie konfa na Adalbertusie, nie spinałem się jakoś wybitnie, żeby przedstawić wszystko, co wiemy na ten temat. Jeśli – Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku – odpuściłeś sobie w tym roku 2. stopień (a może 3.) kursu właściwego dla twojej gałęzi z błahego powodu, to zachęcam, żeby nadrobić w przyszłe wakacje. Tam jest miejsce właściwe do zdobywania rzetelnej wiedzy o współpracy z duszpasterzem (i całej reszty niezbędnej do fajnego prowadzenia jednostki).

Tak więc, do rzeczy. Pierwsza część wyrasta z założenia, że twoja jednostka już duszpasterza ma. Później będą luźne myśli, a wśród nich też trochę o szukaniu księdza w sytuacji, gdy duszpasterza brak.

Skauting nie pozostaje obojętny na duchową część człowieka, a w Polsce jest po prostu katolicki, dlatego naturalnym będzie, że gdzieś w tym wszystkim powinien znaleźć swoje miejsce duszpasterz. Duszpasterz rozumiany jako integralna część każdej jednostki! Nie można tej postaci zepchnąć na margines, stwierdzić – jak się uda to super, a jak nie, to też będzie git. Nie można także ograniczyć roli duszpasterza tylko i wyłącznie do szafarza sakramentów (ale o tym trochę niżej).

Tandem wychowawczy

Tandem to taki rower [tandem – jaki jest, każdy widzi]. Nie pojawia się on jednak w tym tekście bez powodu. Powszechnie relację szefa i duszpasterza tłumaczymy właśnie per analogiam do tandemu. Jadą na nim razem szef i duszpasterz jednostki, pierwszy trzyma kierownicę (siedzi z przodu), drugi aktywnie jedzie na tylnym miejscu, pomagając w napędzaniu jednostki. Obaj patrzą w jednym kierunku, jeśli się wywrócą to razem – dlatego obu im zależy, żeby jechać w dobrą stronę. Ten siedzący z tyłu, nawet jeśli nie trzyma kierownicy, to czasem podpowiada kierowcy, albo zwraca uwagę na rzeczy, których pierwszy nie dostrzegł.

Spróbuję bardziej konkretnie. Czasem łatwiej zdefiniować czyjąś rolę od strony negatywnej – określić, czym dana osoba się nie zajmuje albo co będzie pewną patologią w konkretnej sytuacji.

Na pewno duszpasterz nie jest jedynie od zajmowania się celem Bóg  i dostarczania sakramentów. Ale jak to?! Przecież szef zna się na metodzie, poznał chłopaków, jest im bliski, oczywiście jest skautem, to będzie odpowiadał za 4 cele. Ksiądz jest księdzem, teologia i to wszystko, na skautingu to się zna bardzo mało albo wcale, dlatego on zajmie się  jednym celem. Będzie przygotowywał Apele Ewangeliczne, plan duchowy roku/obozu i takie sprawy. Sakramenty będzie sprawował. Łatwo wyobrazić sobie (i nawet jakoś uzasadnić) wyznaczenie linii podziału zadań między szefem i duszpasterzem w podobnym brzmieniu, prawda? [Szczególnie to dostarczanie AE jakoś rozgrzewa serduszko]. A jednak, słaby pomysł!

Dochodzimy do sedna. Rozbierzmy powyższą analogię na części pierwsze. Szef tworzy z duszpasterzem tandem wychowawczy, żeby obaj mieli wpływ na jednostkę – każdy w odpowiednim sobie zakresie. Szef pozostaje szefem (jedzie z przodu i kieruje), do niego należy ostateczna decyzja w kwestiach spornych. Duszpasterz jest od wspierania szefa i pomagania mu w miarę swoich możliwości i potrzeb tego pierwszego. Zbigniew Minda w artykule „Harcerstwo w Polsce a skauting ojca Jakuba Sevina” („Skauting  katolicki” redakcja B. Migut) wplata takie zdanie „To nie szef zostawia księdzu czas na wychowanie religijne, ale to on sam jest za nie odpowiedzialny i on sam szuka księdza”. Drużynowy nie może zepchnąć na księdza odpowiedzialności za sferę duchową w drużynie! Czy to Apele Ewangeliczne, czy wybranie tematu duchowego na nadchodzący rok. Jasne, że duszpasterz ma większą wiedzę i doświadczenie, dlatego nawet wypadałoby skorzystać z tej możliwości, ale nie na zasadzie zepchnięcia tego zadania. W konsekwencji mogłoby to prowadzić do całkowitego umywania dłoni przez szefów od spraw wiary i religii, i zostawiania przestrzeni do działania księdza (takie przejaskrawienie dla zachowania balansu w życiu).

Z drugiej strony, nie należy izolować księdza od wszystkich innych celów. Szef jest szefem, ale pozostaje przy tym człowiekiem w wieku mniej więcej 20 lat. Jakie to szczęście, że skauting w swojej metodzie daje duszpasterza! Zwykła pomoc w obserwacji, obiektywizacja i krytyczne spojrzenie na obserwacje szefa, podpowiedź wynikająca z doświadczenia. Ciężko pominąć wykształcenie i prawie zawsze obecne – doświadczenie szkolne. A z najzwyklejszych rzeczy: szef nie może być w 2 miejscach na raz. Na obozie może być u jednego zastępu w danym momencie, albo rozmawiać z jednym wilczkiem na raz. Gdy obecny jest przyboczny, możliwości się podwajają, a gdy zabierzemy na obóz duszpasterza – potrajają.

Obóz wilczkowy 2. i 10. Gromady Wrocławskiej 2019, fot. Joanna Mazur

Przy tym wszystkim powtórzę jeszcze raz – szef zostaje szefem, a duszpasterz mu pomaga. I to jest piękne. Na ten moment wystarczy zdradzania tajemnic z kursów szkoleniowych, czas na sprawy inne.

Jak [stworzyć] taki tandem?

Tandem = relacja, więc nie ma jakiegoś uniwersalnego przepisu. W ogóle współpraca z duszpasterzem, niezależnie czy uda się stworzyć tandem czy nie, to relacja – trzeba trochę freestylować. Dlatego nie będę tu pisał o tym, co mi się wydaje. Zapytałem kilka osób, jak tam u nich to wygląda i na tej podstawie zebrałem kilka uwag.

#naturalność. Nie uda się, jeśli tego nie będzie. Zwyczajnie w świecie, jeśli nie będziesz przekonany/na, że chcesz wejść w jakąś formę relacji z tym księdzem, często przydzielonym do Skautów w parafii przez proboszcza, to się wysypie. No nie ma opcji, że zagra z czystego formalizmu. Pewna osoba sugerowała, że w jej jednostce proces pozyskiwania duszpasterza rozpoczął się w momencie, kiedy wprosiła się na kawkę do nowego księdza w parafii. Nie żeby od razu rozmawiać o indywidualnym podejściu i przestrzeni wolności, ale tak zwyczajnie poznać się wzajemnie. Potem jakoś już poszło. 

#wyjazdy. Jest pewna możliwość, że duszpasterz będzie się nudził na obozie/innym wyjeździe. Ten problem prawdopodobnie znika, gdy tworzymy z księdzem faktycznie tandem lub jesteśmy w bliższej relacji. Możliwe jest jednak, że ksiądz przyjedzie zobaczyć jak to wygląda i służyć sakramentami. Ważne, żeby tu też zadbać o naturalność, a mam przez to na myśli jakieś zadbanie o takiego człowieka. Jedni lubią wypoczywać w lesie, inni wręcz przeciwnie, dlatego jeśli zaangażowanie księdza kończy się wraz z błogosławieństwem na porannej Mszy, a cały późniejszy czas jest walką duszpasterza, co zrobić ze sobą do wieczora, to chyba warto przemyśleć ten obszar. Mój kolega określił to słowami „dać się wykazać księdzu/znaleźć mu robotę”, a jako przykłady podawał wprowadzenia do AE przez Aniołem Pańskim (tu musisz – Drogi Szefie – znaleźć rzeczy, których potrzebuje twoja jednostka) lub chociażby pomoc w pionierce kraala.

#kapłan. Zdradzam kolejną tajemnicę. Łaska bazuje na naturze, czyli w chwili święceń kandydat do kapłaństwa nagle nie staje się punktualny, niezawodny, zawsze uśmiechnięty, łagodny i wyrozumiały etc. Pewnie wszyscy to wiemy, tak tylko przypominam.

#szef. Wiadomo, że szef też nie zawsze jest punktualny, niezawodny i reszta tego, co wyżej. Chciałem tylko wezwać do takiej staranności i uważności, bo całkiem niedawno pewien zaangażowany duszpasterz opowiadał, jak krąg odwołał/przesunął wędrówkę, a on dowiedział się o tym stojąc ze spakowanym plecakiem na dworcu w pierwotnie umówionym terminie.

Ten tekst już nie jest najkrótszy, a jeszcze nic nie zostało powiedziane o problemach natury praktycznej: że jeden duszpasterz dla 4 jednostek (2 szczepy w parafii), że ksiądz musiałby jeździć na obozy podczas własnego urlopu itd.

Kończąc chciałbym streścić historię sprzed 3 lat, gdy przejmowałem drużynę na jednym z radomskich osiedli. Ze wszystkich stron słyszałem, że tam się nie da nic ugrać w sprawie funkcjonowania skautów: żeby duszpasterz miał więcej czasu, jakaś harcówka itp. Nawet pojawiały się głosy, że może wypadałoby przenieść jednostkę do innej parafii. Przejąłem drużynę właśnie z takim nastawieniem, bo skoro parafia jest taka słaba i wśród wszystkich obecnych tam wspólnot, dla skautów nie zostaje miejsca, to po co tam siedzieć? Może się domyślacie – finalnie okazało się to kompletną bzdurą. Wystarczyło przygotować kalendarium i umówić się na kawę z proboszczem. Zaowocowała ona [ta kawa] pełnym zrozumieniem potrzeb drużyny, uzyskaniem salki na harcówkę, a także niejedną kawą wypitą w przyszłości. Można by ten artykuł przeciągać jeszcze dalej, rozszerzać o kolejne wątki i jednostkowe przypadki w nieskończoność, dlatego niech na razie wystarczy to, co zostało napisane.  Szef pozostaje szefem, a duszpasterz jest nieodłączną częścią „kadry”.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Jakub Kord


Szef Kręgu Wędrowników w Radomiu. Wbrew własnej woli, chyba zostaje coraz większym teoretykiem. Ciekawi go teologia, polskie społeczeństwo, chciałby żeby ciekawiło go kino i literatura. Finalnie studiuje socjologię na UKSW.

Samotność szefa

Samotność wydaje nam się czymś smutnym. Stanem niepożądanym. Jesteśmy stworzeniami społecznymi. Jako ludzie nie chcemy być samotni. Nawet Adamowi w Raju nie było dobrze, dopóki Bóg nie stworzył Ewy. Oczywiście czasem potrzebujemy jakiegoś oddalania i osamotnienia. Ale zasadniczo potrzebujemy relacji. Cieszymy się, gdy ktoś jest przy nas. Ktoś kogo interesujemy. Są jednak też takie sytuacje, gdzie wokół nas jest trochę ludzi, niby z nimi obcujemy, a czujemy się samotni. W takiej sytuacji dość często znajduje się także szef.

Czym się objawia „samotność szefa”? Jest to termin, który osobiście bardzo czuję, ale mam wrażenie, że jednocześnie niełatwo mi go wyrazić słowami. Próbowałbym go zdefiniować jako poczucie osamotnienia w prowadzeniu jednostki. Są przyboczni, pomagają, ale odpowiedzialność i nadawanie kierunku spoczywa na szefie i nikt inny go w tym nie wyręczy. Przybocznemu może się nie chcieć, ale Ty jako szef wiesz, że masz dużo mniejsze pole na lenistwo. Jednostka jest w Twoich rękach i tylko Twoich.

Ja doświadczałem „samotności szefa” już od kiedy zostałem zastępowym. Jestem i byłem dość nieśmiałym człowiekiem, który jednocześnie sporo wymagał od siebie i innych. Dlatego często wolałem zrobić coś sam, niż powierzyć to komuś innemu. Tak, wtedy jeszcze nie znałem motoru „odpowiedzialność”. Te moje cechy powodowały jeszcze mocniejsze wzmocnienie poczucia, że w gruncie rzeczy na pewnych sprawach i celach do zrealizowania zależy tylko mi.

Pamiętam pewien obóz sprzed wielu lat. Nie wchodząc w szczegóły, w mojej drużynie zaraz przed obozem wytworzył się problem. Pojawiały się złe lub nawet patologiczne zachowania ze strony kilku harcerzy. Generalnie, w prawie całej drużynie wytworzyła się atmosfera, że najważniejsze na obozie, to się dobrze bawić. Drużynowy chyba wtedy nie za bardzo o wszystkim wiedział i nie potrafił temu zaradzić. Jednocześnie byłem ja, zastępowy, który w swoim dość idealnym pragnieniu, chciał robić rzeczy skautowe, a nie tylko „bekę”. Bardzo trudne było dla mnie to zderzenie z chłopakami z zastępu, którzy pod wpływem innych zachowywali się słabo wobec mnie oraz zderzenie z pozostałymi zastępowymi stojącymi „po drugiej strony barykady”. Pojawiły się u mnie łzy, próby poprawy atmosfery działaniami wbrew sobie i chęć odejścia ze skautingu. Czułem się samotny. Jednak pod koniec tego obozu, w tym wszystkim trochę nieoczekiwanie wsparł mnie drużynowy. Po jakiejś bardziej szczerej rozmowie (choć chyba nigdy nie dowiedział się o najgorszych wydarzeniach) poparł mnie i zaufał. Usunął z drużyny jednego problematycznego chłopaka z mojego zastępu, a ja zostałem. Nie rozwiązało to wszystkich kłopotów tej drużyny, ale ja w byciu zastępowym przestałem czuć się tak całkiem sam.

Później, zaraz po Młodej Drodze zostałem Akelą w największej gromadzie w hufcu. Choć czułem się rzucony na głęboką wodę, miałem całkiem dobrego szczepowego (ale z ciężkim charakterem do współpracy). Na początku dostałem też bardzo dobrych przybocznych. Jednak w ostatnim roku „akelowania” było nieco gorzej. A to miałem przybocznego, który od początku mówił, że „on to w sumie do zielonej wolał”, a to miało miejsce zimowisko, gdzie mało komu z kadry „chciało się”. Wolałem więc robić i wymyślać wiele rzeczy sam. Nie była to najlepsza droga, ale wtedy z moim charakterem wydawała się jedyna. I znów odczułem mocniej „samotność szefa”.

Co można zrobić, żeby szef nie czuł tej samotności? Po pierwsze, potrzebne jest wsparcie od tego, który powierzył szefowi odpowiedzialność. Najczęściej będzie to hufcowy. Poczucie samotności zmniejsza się, gdy wiesz, że dla hufcowego ważne jest to samo co dla Ciebie. Że razem chcecie robić dobry skauting. Po drugie, potrzebna jest pomoc przybocznych. Także mały apel: Drogi przyboczny! Nawet, kiedy tego nie widzisz, Twój szef potrzebuje wsparcia i zainteresowania. A Ty drogi szefie nie bój się prosić. Stwórzcie razem zespół, którego celem będzie rozwój was i jednostki.

Jest jeszcze trzecia kwestia. „Samotność szefa” całkiem nie zniknie. Nawet przy wsparciu i pomocy. Raz na wspaniałym WHMie nie będzie się jej czuło w ogóle, a raz w listopadowy wieczór wracając z nieudanej zbiorki poczuje się ją mocniej. Wydaje się, że mimo wszystko ta samotność jest wpisana w „bycie szefem”. Trzeba więc próbować ją dobrze przeżyć, tak by nie niszczyła od środka, a rozwijała. Nie są to proste sprawy, ale nie zapominajmy, że nawet gdy czujemy się osamotnieni mamy Kogoś, Kto nas nigdy nie zostawia. Boga.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.