Przyjaciele robią przyjacielskie rzeczy

Czyli o kulturze przyjaźni i radości w gromadzie

O kulturze można by dużo pisać, ale na nic się to nie zda, jeśli nie zaczniemy jej tworzyć. W tym artykule zaproponujemy zatem kilka wyrażeń-cegiełek, które warto dodać do swojego szefowskiego słownika, aby tę kulturę budować.

Jakiś problem?

Po zaliczeniu obozów szkoleniowych, licznych konferencjach, lekturach, rozmowach i postach na Instagramie możesz mieć szlachetną wizję rozmawiania z każdym indywidualnym wilczkiem na głębinach empatii, rozumienia jego emocji, komunikacji bez przemocy, mądrego chwalenia i przekazywania informacji zwrotnej. I ta piękna wizja może szybko runąć, kiedy na jednej zbiórce kilka razy z rzędu doświadczysz konfliktów między wilczkami albo samej ich  przytłaczającej ilości.

Mam dobrą wiadomość – nie każda kłótnia wymaga głębokiego wchodzenia w psychologię wilczka. Takie bezwarunkowe skupianie za każdym razem myśli wilczka na jego własnych uczuciach i emocjach może prowadzić do egoizmu. Na szczęście jest prosty sposób rozpoznawania sytuacji, w których jest to potrzebne. Wystarczy krótkie pytanie:

„Czy to jest problem na rozmowę, czy na podanie sobie ręki?”

Szybko okaże się, że czasami wilczek przychodzi z problemem lub skargą nie po to, żeby donieść na kolegę, ale ufnie podzielić się przeżyciem, ponarzekać, zwrócić na siebie uwagę. Co więcej, możesz skorzystać z tej ufności, żeby uczyć hojności – hej, przecież możesz przebaczyć, podać rękę i harcować dalej!

Często to dorosły nadaje wagę i kierunek reakcji emocjonalnej na wydarzenie. Dlatego nie warto dramatyzować, kiedy dziecko nie dramatyzuje ani dzielić włosa na czworo, gdy sprawa nie jest poważna. Eskalacja (tego słowa też warto nauczyć wilczki) zależy od Ciebie.

Rozumiem.

Nawet w najtrudniejszych sytuacjach możesz nadal być po stronie wilczka. Kiedy jest chwilowo rozchwiany i chaotyczny jak trzęsąca się galareta, trzeba go najpierw ostudzić i uspokoić, pokazać, że to nie tylko jego problem, ale Wasz wspólny – że chcesz mu pomóc. Służy do tego jedno proste słowo:

„Rozumiem.”

Jeśli je wypowiesz i rzeczywiście przynajmniej odrobinę zrozumiesz, o co wilczkowi chodzi, możesz zacząć rozwiązywać problem. Dodaj do tego szczyptę zgody na to, że to jeszcze dziecko, a nie mały dorosły i może nie jest złośliwy, ale po prostu się pomylił w swojej wybuchowej reakcji, a będziesz mógł dodać prostoduszne:

„Ale chyba się pomyliłeś.”

Teraz będziesz mógł przejść dalej z ustabilizowanym wilczkiem, mówiąc:

„My tu tak nie robimy.”

I to będzie doskonały moment na powołanie się na Prawo Wilczka lub Prawo Gromady.

Pamiętaj tylko, żeby w sytuacji, kiedy jest agresor i ofiara, najpierw podejść i zaopiekować się ofiarą. Dopiero potem, na osobności, jest miejsce na powyższą procedurę.

Przyjaciele robią przyjacielskie rzeczy

Jak sprawić, żeby wilczki stworzyły mocną ekipę, żeby wolały pokłócić się ze starym wilkiem, niż ze sobą nawzajem i żeby dzięki temu równym i mocnym tempem przebiegły przez gromadę, zastęp, krąg, a może pozostały przyjaciółmi na zawsze? Masz na to pewien wpływ – oto jak możesz zacząć.

  1. 1. Przyjaciele chwalą się nawzajem.

Dziękuję … za …

Chciałbym pochwalić … za …

… zainspirował mnie do …

Nie masz pomysłu na Skałę Narady, formę zakończenia zbiórki, a może podczas drugiego śniadanie wilczki jakoś dziwnie dyfundują w lesie i ostatnie, co słyszysz, to ekscytacja nowymi wyzwaniami w Brawl Stars? Spróbuj wprowadzić do gromady nowy zwyczaj. Zaproponuj wilczkom mówienie o sobie nawzajem za pomocą powyższych zdań, uzupełnionych imieniem innego wilczka i konkretem, za który się go chwali.

Na pewno znasz zdanie, że więcej szczęścia jest w dawaniu, niż w braniu. To bardzo prosta i uzasadniona biologicznie zasada: przy bezinteresownym dawaniu komuś pochwały uwalnia się oksytocyna, prawdziwy hormon szlachetności – gdyż dzięki jego uszczęśliwiającym właściwościom wzmacnia się chęć powtarzania chwalenia w przyszłości.

Pamiętaj, że będzie to wymagało dwóch rzeczy:

2. Przyjaciele pomagają sobie unikać błędów

Ten efekt uzyskasz, gdy Twoją stałą reakcją na skarżenie będzie odpowiedź:

„Dobrze, że to zauważyłeś, nie musisz już mówić, co twój kolega zrobił.
Powiedz lepiej, co zrobiłeś, żeby pomóc mu tego unikać?”

Jeśli uda Ci się regularnie używać tego i innych powyższych zwrotów (problem na podanie ręki, chyba się pomyliłeś, my tu tak nie robimy…), te słowa nie tylko staną się dla Ciebie mniej sztuczne. Być może zauważysz też, że wilczki, dla których jesteś naturalnie potężnym autorytetem, zaczną ich używać w rozmowach między sobą.

Śmiej się zamiast tylko się uśmiechać!

To bardzo prosta i przyjemna zasada. Tajemniczy uśmiech sfinksa na obliczu Akeli może kojarzyć się z tworzeniem autorytetu, ale świadczy raczej o niepotrzebnej surowości. Wilczkowa radość nie jest też tylko ćwiczeniem mięśni policzków i pokazywaniem efektów mistrzostwa Twojego ortodonty. Pozwól sobie na szczere śmianie się razem
z wilczkami!

Grupa „Perły wilczkowej wyobraźni” pokazuje, jak wiele jest okazji do śmiania się z wilczkami. Oczywiście pamiętaj, żeby nie było to wyśmiewanie się z kogoś. Dobrym pomysłem będzie natomiast – podobnie jak w punkcie wyżej – znalezienie stałego czasu na żartowanie. W mojej gromadzie tym czasem było zawsze drugie śniadanie. Znowu warto pamiętać, żeby

    • mieć przygotowane w zanadrzu kilka dobrych dowcipów, które można opowiedzieć zanim wilczkom otworzą się klapki w głowie
    • od razu ucinać nieodpowiednie żarty.

Wilczki są grzeczne i pozdrawiają się…

Jak byś się czuł, gdyby na początku każdej lekcji, podczas sprawdzania obecności, Twój ulubiony nauczyciel nie tylko przejeżdżał kursorem do ekranie, ale też szukał wzrokiem i rzucał uśmiech czy skinienie głowy każdemu uczniowi? Ostatnia i również bardzo łatwa zasada dotyczy właśnie tego: daj każdemu wilczkowi na zbiórce kilka sekund, które będą tylko dla niego. Trudno będzie pamiętać o tym w zamęcie zbiórki, więc dobrym pomysłem jest zrobienie tego od razu na początku, przy powitaniu. Zasalutuj, spójrz w oczy, przywitaj po imieniu – czasami tyle wystarczy.

Michał Misztal, Maciej Szulik, Akademia Bis, 11 września 2024

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Gandalf był drużynowym. Change my mind

Na początku Gandalf zaproponował Frodowi przygodę. Hecę. Harc. Wyczyn. Miał na to konkretny plan – nazwijmy go na potrzeby artykułu „mapą przygody”, oddając chwałę artyście. Jak ten plan wyglądał? I jak wyglądała jego późniejsza realizacja?

Na powyższym zdjęciu możecie ujrzeć nieznane dzieło nieznanego malarza „Mapa przygody” [1].

Wieczerza u Elronda, czyli punkt wyjścia

Gandalf nie operował w próżni. Drużyna (ha! cóż za „przypadkowa” zbieżność terminologiczna!) Pierścienia składała się z konkretnych osób, każda ze swoimi potrzebami, marzeniami, słabościami. Gandalf je znał: wiedział, że dla czwórki najmłodszych hobbitów przygodą będzie już samo wyjście z Shire, wiedział, że krasnolud Gimli jest zabójczy (ale tylko na krótkich dystansach), wiedział, że Legolas i Aragorn nie tylko potrafią brać odpowiedzialność za siebie, ale także za innych. W skrócie: znał swoich podopiecznych (mniej lub bardziej) jeszcze przed rozpoczęciem przygody i wykorzystywał to, aby rozdzielać zadania i obowiązki każdemu według zdolności i potrzeb.

Od początku droga do celu była jasna i klarowna. Każdy członek Drużyny miał ponadto określone cele osobiste, na każdy etap przygody, wszystkie z nich były realizowane regularnie i terminowo, wszystko, co zostało z góry założone, zostało osiągnięte bez większych zmian ani przeszkód. Wszystko skończyło się sprawnie i szcz…

Stop, chwileczkę!… przecież było zupełnie inaczej!

To prawda, że ogólny cel był jasno określony – zniszczenie Jedynego Pierścienia. Z grubsza określone były również kolejne etapy realizacji mapy przygody – przedrzeć się przez złowrogie Góry Mgliste (niezły plan na zimowisko swoją drogą), w jednym kawałku przebyć trawiaste pagórki i równiny Rohanu, być może zahaczyć o Gondor, dotrzeć do mrocznej krainy Mordor. Jednak, jak wszyscy wiemy, plan był adaptowany do panujących warunków.

Szara, śródziemska codzienność

Plan ewoluował na etapie realizacji. Drużyna Pierścienia rozpadła się równie szybko, jak została zawiązana (czego nikomu nie życzę z własną jednostką!), a innym, nieprzewidywalnym przeszkodom nie było końca. Ostatecznie Drużyna Pierścienia rozpadła się na mniejsze grupki: Froda i Sama; Aragorna, Legolasa i Gimliego oraz Merrego i Pippina.

Boromira niestety z Drużyny zabrali rodzice, chociaż bardzo chciał zostać zastępowym. Miał zajęcia dodatkowe w soboty.

Każda z tych grup miała swoje własne wyzwanie, które ewoluowało, czasem po zakończeniu jednego rozpoczynało się od razu kolejne. Jednak wszystkie zmierzały ostatecznie do tego samego celu – zniszczenia Pierścienia i pokonania Saurona. Przeprawa przez Morię, obrona Helmowego Jaru, zdobycie Isengardu, konfrontacja z Umarłymi i wezwanie ich do pomocy w obronie Minas Tirith, bitwa pod Czarną Bramą – cała ta przygoda miała jeden cel, a jednocześnie tak wiele małych etapów po drodze.

Co ciekawe – Gandalf przez zdecydowaną większość czasu nie był obecny przy pracy owych grup oraz w przeżywaniu przez nich przygody. Nawet jeśli brał udział w bitwach, to raczej był osobą interweniującą w sytuacjach, gdy plan się sypał, a nadzieja zdawała się umierać. To nie on niósł Pierścień, to nie on dowodził wojskami. Wspierał i doradzał – niczym starszy brat, mentor.

Więcej nawet! Gandalf w trakcie przygody swoich grup również przeżywał swoją własną przygodę, przeżył metamorfozę po walce z Balrogiem i stał się z Gandalfa Szarego – Gandalfem Białym!

Biały Czarodziej cyklicznie wyznaczał cele swoim podopiecznym we współpracy z nimi: przy spotkaniach z członkami Drużyny Pierścienia wyznaczał kierunek, w którym powinni podążać, w którym powinni się rozwijać.

Jak się czuję? – zawołał.
– Nie, tego nie da się powiedzieć! Czuję się… czuję… – rozganiał ramionami powietrze. – Czuję się jak wiosna po zimie, jak słońce wśród liści, jak fanfara trąb, jak śpiew harfy, jak wszystkie pieśni świata…

{Sam do Gandalfa po szczęśliwym zakończeniu przygody}

Życzę każdemu szefowi, aby mógł kiedyś usłyszeć podobne słowa z ust swojego podopiecznego. Gandalf miał to szczęście.

Przeżyta przygoda zmieniła Drużynę Pierścienia, a co najważniejsze, rozwinęła każdego członka z osobna. Od Aragorna, który został królem, aż po najmniejszych hobbitów, z których każdy (!) rozwinął się osobiście: Frodo dokończył po wielkich wyrzeczeniach misję zaniesienia Pierścienia do Mordoru, Sam nie opuścił go aż do końca, jak przyrzekł, nawet Merry został mianowany rycerzem Gondoru, a Pippin jeźdźcem Rohanu! Właśnie to jest niesłychanie ważne – że nawet najmniejsi, najmłodsi, najbardziej niesforni, problematyczni Merry i Pippin, po przeżyciu przygody dorośli do tego, aby stać się prawdziwymi mężczyznami.

Zauważmy jeszcze jedno – po powrocie z przygody, hobbici musieli zmierzyć się z jeszcze ważniejszą walką: uporządkowaniem swojego życia w Hobbitonie, gdzie zalęgło się zło za sprawą upadłego Sarumana.

Jakże to skautowe – przecież harcerstwo wychowuje właśnie do codzienności, do tego, aby po powrocie do domu stać się lepszym, zaprowadzić tam większy porządek i ćwiczyć się w cnocie, nie tylko w tym, aby zniszczyć Pierścień, a następnie leżeć do góry brzuchem przy fajkowym zielu i imbryku herbaty. Choć i na to jest miejsce i czas.

A co wynika z tej opasłej alegorii?

Zamieńcie każde sformułowanie „mapa przygody” w tekście na „plan pracy”, „grupę” na „zastęp”, a „podopiecznego” na „harcerza / wilczka / wędrownika / przewodniczkę”.

Patrzmy na plan pracy niczym Gandalf na Drużynę Pierścienia. Zapomnijmy na chwilę o tabelkach, o idealnej wizji zaplanowanych działań, a pomyślmy o Maćku, Franku, Benonie, Wojtku, o Miłoszu i Szymonie, i tylu innych naszych podopiecznych.

Czego oni potrzebują? Co dla nich będzie najlepszym celem? Do czego są stworzeni?

To oni mają zniszczyć Pierścień, zostać rycerzem Gondoru lub – kto wie? – ożenić się z elfią księżniczką?

Wiecie co robić.

I pamiętajcie – jeśli na koniec będzie bardzo źle, orły nam pomogą. Tylko musimy je poprosić.

Praktyczne protipy Gandalfa na plan pracy:

  • Przed:
    • Zadbaj o to, aby poznać swoich harcerzy / harcerki. Poznaj ich potrzeby, marzenia, wsłuchuj się w rozmowy, pytaj! Pytaj, co by chcieli w tym roku zrobić na obozie? O czym ostatnio marzą? Czy mają jakieś hobby, pasje, które rozwijają?
    • Określcie jasno cel przygody. Jasno określony cel i etapy sprzyjają jego realizacji (np. obóz letni na jeziorze – etapy: projekt gniazda na wodzie, test, znalezienie miejsca, zrobienie karty pływackiej przez członków zastępu, budowa kajaków,…)
    • Określcie małe kroki do realizacji przygody. Ustalcie terminy ich realizacji.
    • Zadbajcie o zaangażowanie każdego harcerza / harcerki – niech każdy ma w tym interes oraz odpowiedzialność.
  • W trakcie:
    • Na cyklicznych Radach sprawdzajcie postęp realizacji projektów. Dbajcie o systematyczność – tutaj nie ma „sprytnego sposobu”, po prostu trzeba być pilnym/uporządkowanym.
    • Adaptujcie plan do zmieniających się okoliczności: może ktoś wpadnie na niesamowity pomysł, inspirując się dotychczasowym? Może przeszkody, które napotkacie, nakierują Was na coś nowego?
    • Powierzcie decyzyjność Waszym harcerzom – w końcu to ich przygoda, niech zatem oni decydują, w którą stronę ma się toczyć. Pospierajcie ich pomysły.
    • Dbajcie o uwzględnienie każdego członka zastępu w przeżywanej przygodzie (planie pracy). Nawet Merrego i Pippina.
  • Po:
    • Zadbajcie o wykorzystanie przygody (np. na rydwanie, platformie na jeziorze, rajdu rowerowego) w trakcie roku i na obozie, a także o to, aby była ona należycie celebrowana – znajdźcie czas i przestrzeń na jej przeżycie!
    • Zadbajcie o naturalność – niech główną „nagrodą” z przeżytej przygody będzie samo jej przeżycie!

[1] Ł. Sapała, 2024; odręczny pląs markera na białej tablicy jednowarstwowej, obecnie przechowywane w zbiorach Namiestnictwa Harcerzy, podobieństwo nazwisk z autorem artykułu przypadkowa.

Fot. na okładce: Michał Stępień

Stanisław Zapała


Drużynowy z funkcji i serca w 5. Hufcu Warszawskim. Pałanie energią mam nie tylko w nazwisku: uwielbiam ekspresję, która jest dla mnie kwintesencją ducha harcerskiego. Dodatkowo angażuję się w Namiestnictwie Harcerzy, gdzie zajmuję się Legwanami. Prywatnie jestem studentem SGH na kierunku Metod Ilościowych, debatuję, pasjonuję się wystapieniami publicznymi.

Nauczył nas ksiądz Jerzy…

6 czerwca 2010 roku – pamiętam upał tego dnia i tłumy osób wypełniających plac, który jeszcze raz stał się placem Zwycięstwa dobra nad złem. Podczas mszy beatyfikacyjnej księdza Jerzego staliśmy po lewej stronie Grobu Nieznanego Żołnierza, w którymś z tylnych sektorów. Pamiętam, że gdy w prezbiterium pojawiła Marianna Popiełuszko, ktoś z moich towarzyszy rzucił, iż to niesamowite, że żyje matka błogosławionego, że tyle osób jeszcze pamięta ks. Popiełuszkę, że można usłyszeć ich świadectwo osobistego spotkania z błogosławionym. Co musiała czuć ta staruszka, kiedy Kościół całą swoją powagą i autorytetem ogłaszał, że jej syn jest w Niebie? Co musieli czuć wówczas jeszcze żyjący Jego mordercy widząc tryumf tego, którego chcieli na wieki uciszyć w wodach Wisły?

Ksiądz Jerzy dał się mi subtelnie przypomnieć po rozpoczęciu studiów w Krakowie, gdy zostałem drużynowym 3. Drużyny Krakowskiej bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Jakaś duma biła we mnie, kiedy podczas intronizacji relikwii wnosiliśmy je do Kościoła na Nowej Hucie, gdzie zaczynaliśmy działać. W parę miesięcy później przed tym kościołem, pod pomnikiem ks. Jerzego trzymającego w dłoni krzyż zwycięstwa, zostałem mianowany na drużynowego. Tam, jako szef tej jednostki, zakrzyknąłem przekazywany w drużynie nasz okrzyk: „Nauczył nas ksiądz Jerzy, jak zwyciężać należy!”.

Gdy pytałem pierwszego drużynowego, Karola Banysia, czemu na patrona krakowskiej drużyny został wybrany warszawski ksiądz uzyskałem odpowiedź, że „chcieliśmy patrona, który byłby świętym naszych czasów. (…) Popiełuszko był takim przykładem błogosławionego, którym może się stać każdy z nas”. Czy dziś – 40 lat po jego męczeństwie – świętość jego czynów nadal może nas inspirować? Czy jego postępowanie może pociągać współcześnie? Czy mogę się przejrzeć w jego problemach? Co jako szef dostrzegam w jego życiu?

I „Do tych, co mają tak za tak, nie za nie, bez światłocienia” (C. K. Norwid)

Ewa Czaczkowska w biografii ks. Jerzego Popiełuszki pisze: „wychowywał się w warunkach trudnych życiowo, a jednocześnie z jasną hierarchią wartości”. Ks. Jerzy pokazuje dziś tak samo mocno, jak w czasach komunizmu, że Prawda istnieje, że opłaca się jej szukać, bronić oraz że Ona zwycięża. Może się zmienić cały system polityczny, a słowa z kazania ks. Jerzego, o tym, że „prawda jest niezmienna, prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą” pozostają nadal aktualne.

Wędrownik w dniu swojego wymarszu słyszy, że prawda zwycięża. Szef w dniu mianowania decyduje się nie tylko żyć ideałem – ale również pokazywać ten ideał sobie powierzonym, którzy patrzą na niego. To, czego potrzebują nasi podwładni, to jasne wskazanie własnym życiem wartości przez nas wyznawanych oraz jasne wskazanie i zaznaczenie granic. Współczesny świat jest wirtualno-realny, wszystko rozmywa, twierdzi, że można mieć swoją własną, subiektywną prawdę niczym własny smartfon ze spersonalizowaną tablicą polubień, że można samemu ustanawiać reguły życia i dążyć do minimalizacji konsekwencji swoich czynów. Świat, w którym coraz mniejsze znaczenie mają fakty, a większe mój własny do nich stosunek. Tymczasem ksiądz Jerzy w swoim kapłańskim życiu bardzo prosto pokazuje Prawdę oraz, że czyny mają swoje konsekwencje, a wybieranie zgodnie z Prawdą czasami dużo kosztuje. Jego – kosztowało szykany i prześladowanie, tych do których mówił – nieprzyjemności w pracy, na uczelni. A nas? Ile kosztuje życie Prawdą? Nasi skauci chcą jasnego stawiania granic, pewności, której brakuje im na piaskach Internetu. Domagają się od nas, szefów, przykładu jasnej hierarchii wartości. Bez pochopnego światłocienia.

II „Panie ! My, którzy znamy tysiąc Twoich twarzy. Pokaż nam tę nie znaną. Zjaw się uśmiechnięty.” (Stanisław Baliński)

Duży wpływ na mnie, w postrzeganiu księdza Jerzego, miał film „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Biografia ta pokazuje wiele humorystycznych scen. Humor wplata się często w trudne momenty życia księdza Jerzego. Nie jest to film martyrologiczny, choć przedstawia historię jednostki osaczonej przez autorytarne władze, a także momenty dramatyczne dla naszej Ojczyzny, takie jak stan wojenny czy brutalne obchodzenie się przez zomowców ze strajkującymi. Film ukazuje życie, w którym – można stwierdzić za Ferencem Molnarem – „smutki i radości tak dziwnie splatają się w jeden wspólny los”.

Samochód esbeków, goniący księdza Jerzego przez klasztorny ogród, zatrzymuje siostra zakonna, zagradzając przejazd i spławiając tajniaków stwierdzeniem, że „msza święta dziś już była” oraz prośbą by przyjechali w tym wypadku jutro. Trudna materia wielokrotnych wezwań księdza Popiełuszki na przesłuchania do prokuratury została przedstawiona jako seria prób doręczenia pisma przedstawicielom Kościoła, które uznają się za niekompetentne wynajdując mniej lub bardziej prawdziwe wymówki, włącznie z: „Ja nie mogę przyjąć pisma. Nie mam stosownego charyzmatu”. Niewątpliwie wybrzmiał w tym filmie ósmy punkt prawa „uśmiecha się i śpiewa w kłopotach”. Film tonuje jednak humor, umieszcza go w odpowiednich miejscach, dając wybrzmieć scenom bolesnym i patetycznym.

Ksiądz Jerzy kiedyś zanotował w swoich zapiskach: „Boże, jak bardzo podobne jest ludzkie życie, szare, trudne, czasami ponure i byłoby często nie do zniesienia, gdyby nie promyki radości, Twojej obecności, znaku, że jesteś z nami, ciągle taki sam, dobry i kochający”. Życie księdza Jerzego było bardzo bliskie i podobne do naszego współczesnego życia. Ile razy przypominałem sobie tę scenę padającego ze zmęczenia księdza Jerzego na łóżko, gdy sam do później nocy przygotowywałem obóz. Tę scenę, w której proboszcz żoliborskiej parafii, Teofil Bogucki, mówi księdzu Jerzemu: „niech się nie lituje nad sobą, jest kapłanem, niech idzie gdzieś, odpocznie” Ksiądz Jerzy pokazuje życie nie herosa, nie potężnego filozofa, nie mającego władzę biskupa czy kardynała, a zwyczajne, przeciętne, pełne emocji, takich jakie my przeżywamy na co dzień. Ksiądz Zygmunt Król, kanclerz kurii warszawskiej, wspominał, jak ksiądz Jerzy się rozpłakał na rozmowie z księżmi w Kurii. Wyrzucał, że Kościół w niewystarczający sposób reaguje na szykany wobec niego.

Wiele osób mówiło, że ksiądz Jerzy był po prostu normalnym kapłanem z normalnymi, przeciętnymi kazaniami, że nie był dobrym mówcą. Uczył otwartości, sam był otwarty na drugą osobę, gotowy na jej spotkanie, wyjście do niej. Wypełniał tę złotą regułę kardynała Wyszyńskiego, że czas to miłość. Czas – to dla niego spotkanie z drugim człowiekiem. Umiał odnajdować twarze Chrystusa w drugim człowieku, a w szarości życia – szukać promyków radości. Mógł powtórzyć za Stanisławem Balińskim słowa wiersza:

„Panie! My, którzy znamy tysiąc Twoich twarzy
Skrwawionych, konających, omdlałych, ścierpniętych,
Błagamy Ciebie, płynąc do Twoich ołtarzy,
Pokaż nam tę nie znaną. Zjaw się uśmiechnięty.”

W drugiej części tego artykułu, w rozdziale „Ja jestem prosty ból do samego nieba” poruszony zostanie temat, czy dzisiaj można się czegoś nauczyć z cierpienia księdza Jerzego i osób mu najbliższych (sam cytat zamieszczony w wierszu Anny Kamieńskiej jest frazą wypowiadaną przez matkę ks. Jerzego po jego zabójstwie), zaś o dzisiejszym rozumieniu hasła „Zło dobrem zwyciężaj”  w rozdziale „Nagnij pochmurną broń naszą, gdy zaczniemy walczyć miłością”.

Fot. na okładce: Szymon Gontarczyk

Szymon Gontarczyk


Rodem z zachodniej ćwiartki Mazowsza, ale był drużynowym w Krakowie, a obecnie wałęsa się dużo po Warszawie i nawet jako przewodnik o niej opowiada. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików nagranych przez Scouts d’Europe. Stąpając mocno po ziemi ale głowę mając w chmurach, włóczy się też po innych miejscach, poznając ich piękno i kultywując zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów

My się znamy?

Macie problem z zapamiętywaniem imion nowopoznanych ludzi? Bo ja raczej nie. To znaczy, jeśli imię słyszę w momencie podania ręki, nerwowo-przyjaznego uśmiechu i wypowiadania „miło mi, Piotrek” –  to tak. Wtedy na pewno nie zapamiętam. Jeżeli jednak imię takiej osoby usłyszę wcześniej od kogoś innego lub przeczytam je gdzieś zapisane (choćby na portalu społecznościowym), to wtedy istnieje duża szansa, że zapamiętam to imię na zawsze.

Ale ten artykuł nie będzie o mnie, ani też o imionach. Bo choć znajomość imienia jest bardzo ważna, to stanowi dopiero pierwszy krok do poznania człowieka.

Początek roku to czas, w którym do jednostek wstępują nowe wilczki, harcerze i wędrownicy (analogicznie w nurcie żeńskim). Zadaniem szefa jest poznać każdego nowego członka swojej jednostki. Jednak w gromadzie czy drużynie sprawa jest nieco mniej nagląca, bo czas, w którym wilczek lub harcerz działa w jednostce, jest rozłożony na kilka lat. W kręgu wędrowników formacja trwa tylko rok i jeśli chcemy dobrze wykonać to zadanie musimy się śpieszyć. Dlatego w tym artykule skupię się na tym krótkim, ale ważnym okresie.

Ale komu to potrzebne?

Jeżeli Młoda Droga ma być miejscem, w którym siedemnastolatek przeżyje niesamowitą przygodę oraz świadomie i z własnej chęci podejmie decyzję odnośnie dalszego swojego zaangażowania i rozwoju, to narzędzia do realizacji tych celów muszą być precyzyjnie dobrane. Szef kręgu – jak ogrodnik – musi widzieć, gdzie podlać, jakiej motyki użyć, by stworzyć jak najlepsze warunki dla wzrostu. Sęk w tym, że każdy wędrownik, tak jak roślina, jest inny i potrzebuje innego wsparcia. Gdyby było inaczej, to mógłbym napisać w tym miejscu: „mówcie dużo o Opiekunie Drogi, a na wędrówkę letnią jedźcie w góry kropka” i wszyscy wędrownicy przez następne lata szczęśliwie kończyliby Młodą Drogę.

Ta odmienność, różność pasji i charakterów wędrowników sprawia, że aby zaprząc motory do gry, trzeba najpierw poznać chłopaków. Warto to zrobić na samym początku roku (a najlepiej jeszcze wcześniej), ponieważ, jak pisałem, czasu jest niewiele. Nie sposób planować najbardziej epicką wędrówkę letnią, jeżeli nie wiadomo co wędrowników pasjonuje i jakie mają marzenia. Tylko jak to zrobić, jeżeli szef kręgu nie miał wcześniej kontaktu z przychodzącymi chłopakami, a oni sami w sobie nie są zbyt rozmowni?

Pięć sposobów na poznanie wędrownika

Jest na to kilka sposobów. Można oczywiście zacząć od zapytania  wędrownika: „a co tam u Ciebie słychać?”. Jeśli jednak wcześniej nie było żadnej relacji chłopaka z szefem, to rozmowa może się szybko skończyć i nastanie niezręczna cisza. Dlatego warto wcześniej przygotować się do takiej rozmowy i potem zadać odpowiednie pytania, które pomogą „przełamać lody”. Co w takim razie proponuję:

    1. Rozmowa z drużynowym. Poza wyjątkami, gdy ktoś wraca po latach lub przychodzi z zewnątrz, każdy z wędrowników miał drużynowego. Dość często chłopak był wcześniej zastępowym i działał w ZZ-cie. Drużynowy powinien z łatwością wymienić mocne i słabe strony wędrownika, może też znać jego „zajawki”.
    2. Obserwacja. Jakie gadżety nosi wędrownik. Do jakich służb się angażuje (np. fotograf). O jakich tematach wspomina i w jakie rozmowy się włącza. Sama tylko uważna obserwacja może dać cenne wskazówki.
    3. Przegląd profilu w mediach społecznościowych. I nie chodzi mi o żadne „stalkowanie”, tylko choćby zwyczajne spojrzenie na kilka publicznych zdjęć. Jeżeli  chłopak np. ma ostatnie trzy zdjęcia profilowe na Facebooku w kasku rowerowym, a jego Instagram „ugina” się od zdjęć roweru, to od razu wiadomo, że jest amatorem dwóch kółek.
    4. Rozmowa z rodzeństwem. W skautowej rodzinie niekiedy bywa, że wędrownik, ma starszego brata lub siostrę, którzy również działają harcersko. Jeżeli zostaną zapytani „co Twój brat robi w wolnym czasie?” to zapewne udzielą satysfakcjonującej odpowiedzi.
    5. Propozycja „ogniska zapoznawczego” na wędrówce lub „pizzy na przełamanie lodów” jeszcze przed nią. Spokojnie, ale nie sztywno. Niech każdy z wędrowników (szef kręgu oczywiście też) przyniesie zdjęcie przedstawiające jego najlepszą przygodę skautową lub przedmiot, który najbardziej kojarzy się z nim samym. Dodatkowo można opowiedzieć kilka zdań o owym zdjęciu czy przedmiocie.

Jeżeli szef kręgu już coś niecoś dowiedział się o wędrowniku, to zagajając rozmowę z nim może od razu zapytać np. „Widziałem na zdjęciu, że lubisz jeździć na rowerze, jaka była Twoja ostatnia wyprawa rowerowa?” itp. Gdy poprzednie sposoby nie zadziałały, można też bezpiecznie zapytać o najlepsze wspomnienie obozowe lub która technika harcerska była jego ulubioną.

Co dalej?

Poznawanie człowieka i wchodzenie z nim w relacje jest procesem. Wspólne przygody i wyzwania świetnie wpływają na budowanie relacji. Dobrze też, aby na wędrówce szef kręgu choć chwilę porozmawiał z każdym wędrownikiem. Warto czasem napisać, zadzwonić lub umówić się z chłopakiem na spotkanie poza wędrówkami. To wszystko z czasem przyniesie efekty. Znając coraz lepiej chłopaków można poprzez wędrówki i aktywności odpowiadać na ich pragnienia oraz wspierać w realizacji pasji i rozwoju. Dzięki temu plan pracy sam się ułoży i szef kręgu nie będzie musiał nikogo przymuszać do organizacji wędrówek. Brzmi idealnie?

Fot. na okładce: Tymoteusz Raczkowski

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Wstańcie, chodźmy! – czyli z impetem w przyszłość!

Refleksje na 30-lecie pielgrzymki wędrowników na Św. Krzyż

Artykuł jest podsumowaniem wybranych wątków konferencji wygłoszonej podczas pielgrzymki wędrowników na Św. Krzyż w dniu 1 października 2023 roku

Zbigniew Korba HR – namiestnik wędrowników w latach 1996-2001

Marcin Kruk HR – namiestnik wędrowników w latach 2001-2004

Część I: Pamięć i tożsamość

Pielgrzymka wędrowników na Św. Krzyż to już długa tradycja. Niemal legenda, mit, marka sama w sobie. Zastanówmy się, ile postanowień zostało tu powziętych przez te trzydzieści lat? Ile spowiedzi, ile przyjętych komunii świętych? Ile rozmów, dobrego czasu, bycia blisko dobrych ludzi i Pana Boga? Dzisiaj dziękujemy Bogu za te 30 lat, za kolejne pokolenia, kolejne roczniki młodych wędrowników i szefów. Tak wiele Wymarszów Wędrownika miało tu miejsce, tak wielu młodych mężczyzn wyruszyło w dorosłe życie. A ile podjętych służb Harcerza Orlego, ile mocnych postanowień? Można powiedzieć, że tworzymy wspólnotę ideałów, którą tu cementujemy między sobą oraz między każdym z nas a Panem Bogiem, który przemawia do nas w ciszy, którą tu też pośród Gór Świętokrzyskich (cóż za znacząca nazwa) odnajdujemy.

DLACZEGO PIELGRZYMKA?

Dosyć szybko, po dwóch pierwszych wyjazdach Polaków na pielgrzymkę wędrowników do Vezelay we Francji w latach 1992 i 1993, zrodziło się pragnienie, żeby zrobić pielgrzymkę podobną, ale polską. Wiedzieliśmy, że musi być ona dopasowana do polskiego ducha, mentalności, kultury i dziedzictwa narodowego i harcerskiego. Z drugiej strony, od początku zapraszaliśmy na nią wędrowników z innych krajów, wielokrotnie gościnnie ich przyjmując. Udział w pielgrzymkach do Vezelay był niewątpliwie wielkim przeżyciem, zobaczyliśmy setki młodych ludzi, rozśpiewanych, radosnych, przystępujących do spowiedzi, do komunii świętej, poczuliśmy autentyczność i moc wiary, zobaczyliśmy styl wędrowniczy w akcji. W każdym kolejnym wydarzeniu brało udział coraz więcej osób z Polski, z kolejnych środowisk i miast. Na naszej drodze do Federacji Skautingu Europejskiego bardzo ważne były bowiem trzy rzeczywistości: przyjaźń, relacje, i tworzenie jednego, wielkiego ogólnopolskiego środowiska – powtarzane jak mantra! Nie tyle powtarzane, co realizowane poprzez dziesiątki a może i setki spotkań, rozmów, wyjazdów, inicjatyw w ciągu tych kilku lat w połowie lat 90-tych. Jesteśmy przekonani, że gdyby nie ten wysiłek, mogłoby się okazać, że nie wszystkie środowiska SHK „Zawisza” do Federacji Skautingu Europejskiego przystąpią albo że nie stanie się to w tym czasie, w którym się stało, czyli relatywnie bardzo szybkim.

Możemy z tego wyciągnąć refleksję uniwersalną, dla każdego z nas, również na dzisiaj – przyjaźń trzeba budować! Przyjaźń to nie jest spontan wyłącznie, na zasadzie, że albo kogoś lubię albo nie lubię, albo nadajemy stuprocentowo na tej samej fali albo nie. Przyjaźń, w tym przyjaźń w kręgu, w hufcu, w ekipie, w kraalu, w jednostce, w szkole, w rodzinie, gdzie łączy nas wspólny cel, ideał, to coś więcej niż sympatie czy antypatie – to coś, co wymaga decyzji i wymaga naszego zaangażowania! Poświęcanie czasu, pomysłów, planowania, spotkań, czasami znoszenia czegoś nam niemiłego.

MIEJSCE

Dlaczego Sanktuarium Św. Krzyża? Dlaczego to miejsce jako cel naszego pielgrzymowania? Można by powiedzieć z perspektywy czasu, jak mawiali krzyżowcy w powieści Zofii Kossak pod takim właśnie tytułem: „Bóg tak chciał!”

Jednak po ludzku rzecz biorąc: szukaliśmy na pewno sanktuarium, miejsca z historią działania Bożej Opatrzności, do którego pielgrzymowali ludzie przed nami. Najlepiej aby było to miejsce dobrze usytuowane w pięknie natury, najlepiej w niezbyt uczęszczanym miejscu zapewniającym kameralność i swobodę, z dala od miast i ruchliwych ulic. Miejsce, do którego prowadzą różne drogi, gdzie można rozbić namiot, obozować i gotować na ogniu. Miejsce najlepiej w centrum Polski, aby logistycznie każdemu było w miarę blisko. Chodziło też, o ile się da, o miejsce niezbyt popularne, takie które moglibyśmy swoją obecnością, pobożnością i pielgrzymowaniem trochę ożywić, tak jak skauci francuscy Vezelay i Paray-Le-Monial.

Wybór Sanktuarium na Św. Krzyżu okazał się strzałem w dziesiątkę, choć niektórym kojarzyło się ono jedynie z nudnymi wycieczkami szkolnymi i wieżą radiową. Jednak to jest niesamowite miejsce, z olbrzymią historią, gdzie znajdują się relikwie prawdziwego krzyża Pana Jezusa już od ponad 1000 lat. Przed potopem szwedzkim w 1655 roku było to najważniejsze sanktuarium w Polsce, po potopie prześcignięte w popularności przez Jasną Górę. W końcu prawie zapomniane. Kilkusetletnia tradycja pielgrzymek do tego miejsca, przed nami pielgrzymowali tu przecież ludzie przez setki lat. Pokolenia chrześcijan, władców, królów, rycerzy, mnichów, prostych ludzi, pielgrzymów budowało historię tego opactwa! To pięknie rezonuje z otwartością serca i wiernością dziedzictwu pokoleń, które symbolizuje laska wędrownika wręczana każdemu nowemu Harcerzowi Rzeczypospolitej w czasie ceremonii Wymarszu Wędrownika. Jesteśmy spadkobiercami tradycji tych pokoleń, wywodzimy się z nich, przenosimy ich wiarę w kolejne pokolenia.

W zasadzie od 1994 roku najważniejsze elementy pielgrzymki ustanowione na początku nie uległy zmianie – fundament położony na początku był solidny i trwały, gdyż był wynikiem przemyśleń i korzystania z doświadczeń pielgrzymki do Vezelay, a nie spontaniczną akcją odpowiadającą na doraźne zapotrzebowanie. Owszem zaczynaliśmy od dwóch dni, potem były trzy , teraz mamy pielgrzymkę z trzema noclegami. Jednak większość zasadniczych elementów pozostaje niezmienna: kilka odrębnych tras, które spotykają się w sobotę we wspólnym miejscu na Mszę Św., obozowanie na świeżym powietrzu, gotowanie na ogniu, droga, modlitwa, przekaz intelektualny (konferencje), przekaz ekspresji stylu wędrowniczego (biesiada, ogniska ewangelizacyjne, śpiew), wejście na górę na Św. Krzyż w sobotę wieczorem jako utrudzeni pielgrzymi i po trudach drogi (Drogi Krzyżowej), spoceni, zmęczeni, zdyszani (jak po drodze całego życia) stukamy po trzykroć do zamkniętych wrót Świątyni, ze śpiewem, aby wejść symbolicznie do Świętego Miasta Bożego, do Królestwa Bożego i Jego Chwały, aby przebywać ze Świętymi w Jego obecności, dziś jedynie na dłuższą modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu będącą jednak zapowiedzią przyszłej Uczty Niebiańskiej i przebywania w Chwale Jezusa Zmartwychwstałego. Zwieńczeniem pielgrzymki jest uroczysta Msza Św. w niedzielę, poprzedzona czuwaniem modlitewnym w sobotę wieczorem. Konkretnym owocem może i powinna być spowiedź, dlatego kapłani w ten wieczór siadają do konfesjonałów.

Różne elementy, mające pomóc realizować te cele, ulegały stopniowej zmianie i doskonaleniu, wiele wysiłku włożyli kolejni namiestnicy aby dopracować poszczególne punkty programu i logistyki, niektóre elementy wciąż mogą być szlifowane, ale styl wędrowniczy Skautów Europy w Polsce tu właśnie można odczuć bardzo mocno.

PIEŚŃ

Od początku szukaliśmy pieśni, która byłaby polskim odpowiednikiem monumentalnej pieśni, którą śpiewają skauci w Vezelay: „Hola! Marchons, les gueux”, przed wejściem do bazyliki w sobotę wieczorem. Jej słowa, symbolika są bardzo wymowne – jesteśmy wszyscy tu, na tej ziemi, jak żebracy (les gueux), trędowaci, słabi, upadamy ciągle. W tych słowach znajduje się głęboki sens wędrówki, że życie człowieka jest wędrówką, drogą. Jesteśmy nędzarzami, jak trędowaci przy sadzawce Siloe, nie mamy człowieka aby nas tam wprowadził, abyśmy zostali uzdrowieni, idziemy jak paralitycy i tylko Jezus, tylko On otwiera nam bramę do Królestwa, czego symbolem jest po kilkakrotnym zaśpiewaniu tej pieśni, po łomotaniu laskami wędrownika, otworzenie wrót do Bazyliki. Bazyliki, która cała jest rozświetlona, podczas gdy na zewnątrz panują ciemności. To symboliczne przejście ze świata ciemności do światła, z tego łez padołu do niebieskiej ojczyzny, ta bramą jest Chrystus, Jego Krzyż. Taka jest symbolika naszej flagi, sztandaru FSE. Taka jest symbolika wejścia do świątyni podczas pielgrzymki.

Długo szukaliśmy polskiej pieśni, która oddawałaby symbolikę tego przejścia, kołatania i wejścia do świątyni. W końcu wybór padł na pieśń: „Panie dokąd pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego…”, która oddaje sens naszego życia jako drogi, której celowość pojawia się, gdy skierowana jest ku Chrystusowi. Jego słowa są słowami prowadzącymi do życia wiecznego, czyli ta brama, wrota bazyliki, przez które przechodzimy z jednej rzeczywistości do drugiej, jeśli karmimy się słowem Jezusa, słowem Boga, ono zapewnia nam życie wieczne. Piękna symbolika, można powiedzieć, że na swój sposób jeszcze pełniej, konkretniej oddająca to, co chcemy wyrazić tej sobotniej nocy co roku na Św. Krzyżu.

Pukamy, prosimy, bo „kołaczącemu otworzą”, i drzwi świątyni się otwierają.

Zawsze w ten sobotni wieczór na Św. Krzyżu możesz przy okazji zadać sobie pytanie: czy ja kołaczę w swoim życiu do Boga, czy proszę? O co? O wszystko! O piękne życie, o dobrą dziewczynę, która potem zostanie moją żonę, którą uszczęśliwię darem z samego siebie? O rozpoznanie swojego powołania i pójście jego drogą? By w życiu radośnie służyć innym? Można prosić o chęci, o motywację, o to by zejść z kanapy, sprzed komputera, od telefonu, PS4 czy Xboxa, od uzależnień od różnych zawartości Internetu! Nie milczmy na modlitwie, kołaczmy, walmy pięściami w najbardziej masywne drzwi, prośby abyśmy byli lepszymi wędrownikami, szefami, studentami, katolikami, Polakami, ludźmi.

STYL WĘDROWNICZY

Dla każdego z nas teraz wydaje się oczywiste, że harcerz wychodzący z drużyny zostaje zaproszony do kręgu wędrowników, otrzymuje brązową chustę i w prostej ceremonii dołącza do gałęzi wędrowniczej. Nie jest to jednak wcale oczywiste, jeśli przyjrzeć się uważnie innym ruchom harcerskim i skautowym w Polsce i na świecie, które nie posiadają podobnej gałęzi o pedagogice dopasowanej do wieku młodego człowieka wchodzącego w dorosłość. Skauci Europy wykształcili unikalny model trzeciej gałęzi Ruchu, który proponuje własną tożsamość wędrownika, opartą na etosie pielgrzyma i służby. Gdy w latach 70-tych Jean Charles de Coligny z gronem współpracowników zastanawiał się, jaki obrać model dla tworzonej we Francji trzeciej gałęzi pedagogicznej Skautów Europy, dość szybko doszli oni do wniosku, że musi to być pielgrzym, czyli ten, który jest w drodze. W drodze do celu np. każdej wędrówki letniej, bądź weekendowej, ale także do celu życia doczesnego, czytaj zrealizowania własnego powołania, pomnożenia otrzymanych od Boga talentów, a przede wszystkim do celu nadprzyrodzonego, jakim jest osiągnięcie Królestwa Bożego i osobista świętość. To „bycie w drodze” jest kluczem dla tożsamości wędrownika. Wędrownik nigdy nie uważa, że już wszystko osiągnął. Staje się lepszym dziś niż był wczoraj. Wędrownik nie prowadzi życia na kanapie, ale w drodze. W zmieniających się okolicznościach życia zauważa te zmiany i z pokorą akceptuje rzeczywistość, nie traktując życia jako źródła rozrywki i przyjemności, ale jako misję. W takim duchu kształtuje się osobowość i charakter wędrownika po dołączeniu do kręgu poprzez wszystkie zajęcia w gronie wędrowników, a szczególnie przez wędrówki, podczas których nigdy nie śpi się dwa razy w tym samym miejscu. Pielgrzymka na Święty Krzyż przez doświadczenie a nie opowiadanie daje praktyczny przekaz stylu wędrowniczego tym, którzy właśnie stają się wędrownikami, albowiem „Droga wchodzi przez nogi”. Oczywiście pielgrzymka skupia wszystkich, szefów młodych i starszych, których pewnie jest nawet więcej ilościowo, ale jej cel pedagogiczny ma służyć właśnie przede wszystkim młodym wędrownikom. Tym, którzy są tu pierwszy albo drugi raz, którzy może pierwszy raz widzą tylu innych rówieśników, podobnych do nich, żyjących tym samym ideałem. To o nich myślą przede wszystkim organizatorzy, szefowie pielgrzymki planując poszczególne punkty programu i czasami coś zmieniając, dostosowując, szukając odpowiednich gości i tematów konferencji. Gdy zastanawialiśmy się nad datą, wiedzieliśmy, że Vezelay jest ponad dwa miesiące po rozpoczęciu roku pracy, gdy młodzi wędrownicy francuscy są po jednej albo dwóch wędrówkach w swoim kręgu czy ekipie i gdy już „liznęli” stylu w małym gronie, przyjazd do Vezelay nie jest dla nich szokiem tylko wywoływać ma efekt „wow!”. Jest fajnie, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak fajnie. Kierując się warunkami pogodowymi w Polsce (listopad to jednak zazwyczaj zgoła odmienna aura niż koniec września) i pewnym zwyczajem, pielgrzymka na Św. Krzyż została umieszczona dość wcześnie na początku roku pracy, z mocnym naciskiem jednak na to, że ekipa młodych wędrowników musi poznać się wcześniej, dograć wcześniej, odbyć co najmniej jedną wędrówkę weekendową przed pielgrzymką. Czy tak jest teraz? Nie jesteśmy pewni, ale takie było na pewno oryginalne założenie.

Wracając do roku 1994, kiedy odbyła się pierwsza pielgrzymka na Św. Krzyż, już wtedy od samego początku zastanawialiśmy się i planowaliśmy, jakie elementy ta pielgrzymka musi zawierać, aby spełniać kryteria wędrówki realizowanej w stylu wędrowniczym i uczyć tego stylu. Teraz to wszystko może wydawać się oczywiste, ale trzeba pamiętać, że na początku uczyliśmy się dopiero tego, adaptowaliśmy też do polskich warunków i żaden z niżej wymienionych elementów stylu wędrowniczego nie był oczywisty, na przykład: duch ubóstwa w praktyce: spanie pod namiotami, niesienie wszystkiego na swoich plecach, gotowanie na wolnym ogniu, jedzenie posiłków na wolnym powietrzu zasiadając w kręgu, gdzie jeden służy/nakłada innym a nie „na chybcika” gdzie „każdy sobie rzepkę skrobie”, wspólne zakupy, śpiewany różaniec po drodze, modlitwa przed i po jedzeniu też najlepiej śpiewana, Godzina Wędrownika jako żelazny punkt programu, styl ognisk, wesoły, ekspresyjny ale z przesłaniem „ewangelizacyjnym” nawet jeśli jesteśmy na nim sami bez mieszkańców, szczególnie zakończenie inscenizacją sceny z ewangelii, błogosławieństwem, modlitwą.

Jacques Mougenot, który założył we Francji tysiące samodzielnych zastępów, i robił to nieprzerwanie przez 20 lat, odebrał tysiące przyrzeczeń, zawsze starał się aby na koniec każdego ogniska była dłuższa chwila modlitwy, często odmawiano też wtedy dziesiątkę różańca. Opowiadał nam, że wielu chłopaków, którzy wstąpili potem do seminarium, powiedziało mu, że to był właśnie moment, kiedy poczuli powołanie, kiedy jakaś iskierka rozpaliła w nich pragnienie, które zaowocowało ostatecznie pójściem do seminarium duchownego.

DEPOZYT

Po 30 latach możemy śmiało powiedzieć, że tysiące polskich wędrowników doświadczyło drogi i stylu wędrowniczego właśnie na Św. Krzyżu. Tysiące młodych ludzi weszło w udaną dorosłość dzięki również wysiłkom podejmowanym na Św. Krzyżu, dzięki inspiracjom i przeżyciom, które tutaj miały miejsce.

To już część dziedzictwa pokoleń, któremu jesteśmy winni wierność. To depozyt, który mamy zadanie przechować dla kolejnych pokoleń, oczywiście razem z całą metodą i pedagogiką czerwonej gałęzi naszego Ruchu i stylem wędrowniczym. Kolejni szefowie, namiestnicy, naczelnicy i my wszyscy nie jesteśmy właścicielami tej tradycji i pedagogiki, ale jej depozytariuszami. Niesiemy ten skarb w naczyniach glinianych, aby kolejne pokolenia mogły z niego skorzystać. Nie jest naszą rolą manipulować przy istocie tego skarbu ale pogłębiać jego rozumienie, aby depozyt pozostał nienaruszony. To wymaga pokory od każdego pokolenia szefów i zrozumienia, co znaczy być depozytariuszem stylu i pedagogiki. To nie znaczy, że nie należy ich dopasowywać do zmieniających się wymogów rzeczywistości, nie reagować na wciąż nowe wyzwania dla wychowania, ale jest wyzwaniem, aby z mądrością i roztropnością zawsze zachowywać istotę naszego Ruchu, jego styl i pedagogikę. By jak najlepiej nasz Ruch wypełniał swoją misję. Dla dobra poszczególnych chłopaków, ich rodzin, Kościoła i Polski. Tylko tyle? Nie, aż tyle!

Autorzy tekstu, fot. Jakub Rojowski

Fot. na okładce: Jakub Rojowski

Kronika – świadek rozwoju

Zapisywana misternie wieczorami. Przekazywana z pokolenia na pokolenie i z obozu na obóz. Świadek historii. Co to? To właśnie kronika zastępu z obozu szkoleniowego. Ile to radości daje przeglądanie zapisków z zeszłych lat, gdy można przeczytać wpisy swoich starszych kolegów czy koleżanek. Jednak by kronika spełniła swoją role trzeba naprawdę przyłożyć się do jej tworzenia.

Dobrą robotę w tej dziedzinie wykonał zastęp Tur z wiosennego Adalbertusa tworząc najlepszą kronikę na tamtym obozie. Zapraszamy do obejrzenia efektu, zainspirowania się i… zrobienia jeszcze efektowniejszej kroniki na najbliższych obozach szkoleniowych.

(Do pobrania poniżej. Podgląd pliku widoczny tylko na komputerze)

A jutro polecimy na księżyc! Czyli o misji szefowej czerwonej gałęzi

Misja Szefowej Czerwonej Gałęzi brzmi dosyć poważnie. Myślę, że każda z nas, która „zajmuje się” czerwoną gałęzią, mogłaby inaczej opisać, na czym polega jej misja. Przecież w każdym ognisku są ludzie, których nie możemy „łatwo zaszufladkować”. Jednak myśląc nad tym tematem, doszłam do trzech haseł, na których możemy oprzeć misję szefowej. Na samym wstępie zaznaczam również, że są to wyłącznie moje krótkie przemyślenia, a nie rozpisana konferencja :). 

Jako szefowe dobrze wiemy, że wszystko ma swój czas. Nie przyspieszysz niczyjego rozwoju, nie rozwiniesz się za nią. Każda przewodniczka ma swoją drogę do przejścia, swój czas. To, co możemy jako pierwsze zrobić dla „naszych dziewczyn”, to towarzyszyć im w tym. Pokazać, że nie są same. Ile z nas wspominając swoją młodą drogę, może przyznać, że miały swoje tempo rozwoju? Własne przemyślenia? I jak bardzo się one różniły od przemyśleń innych przewodniczek? A może właśnie nie różniły się za bardzo? Zostawiam to pytanie w sferze niedopowiedzeń… A ile z nas w tym czasie miało potrzebę porównania swoich przemyśleń z kimś innym? Trochę starszym, trochę mądrzejszym… Nie po to, aby się kogoś poradzić, ale po to, by ktoś mnie posłuchał, by był, by szedł obok. A może inaczej… Jak wiele z nas podczas wędrówki zostało w tyle? Szło same na końcu drogi, bo było się zmęczonym, chciało przemyśleć coś w samotności, albo miało jakikolwiek inny powód. Pamiętasz to uczucie spokoju, gdy twoja szefowa zatrzymała się raz na jakiś czas, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, żeby iść z Tobą, wziąć trochę tych niezbędnych rzeczy, które zapakowałaś do plecaka, albo po prostu chciała pokazać, że jak coś to ona jest dla ciebie? Tak, naszą misją jako szefowej czerwonej gałęzi jest przede wszystkim towarzyszyć tym, do których zostałyśmy posłane. Pokazać, że na swojej drodze nie są same, bo idzie z nimi szefowa (parafrazując tekst obrzędu Fiat), która jest po prostu jak starsza siostra, dobra koleżanka, przyjaciółka, może z czasem Matka Drogi dla kogoś. Nie chodzi oczywiście o narzucanie sobie presji, że jesteśmy bliskie Ideału Maryi, ale że jako szefowe jesteśmy dla tych dziewczyn. Nie jesteś w stanie przejść tej trasy wędrówki za kogoś, ale sama przyznasz, że idąc z kimś, idzie się jakoś lżej. Towarzysz w tej wędrówce, w trudach bez pytania, czy możesz. Twoja przewodniczka chce tylko wiedzieć, że jak coś, to jesteś tam dla niej i weźmiesz od niej tę część zapakowanego plecaka, jeśli tylko będzie chciała. 

Jakbym miała zacząć komuś opowiadać o sobie, to powiedziałabym o różnych przygodach, jakich mogłam doświadczyć w życiu. Oczywiście, że te najlepsze wydarzyły się w skautingu. Najlepsze nie znaczy najbardziej ekstremalne czy najlepiej zorganizowane (chociaż takie też się zdarzały), ale takie, w których odczuwało się tę prostotę drogi, siostrzeństwo i spokój. Ile jest miejsc/sytuacji/czasu/możliwości, w których młode dziewczyny mogą przeżyć „przygodę z prawdziwego zdarzenia”? Ile jest takich „bezpiecznych miejsc”? Nie mówię oczywiście o drogich wczasach all inclusive, na które mogą pojechać z rodzicami lub inną zorganizowaną grupą. Myślę bardziej o prostocie drogi, słońcu, które lekko muska kark i przedramiona, plecaku, który staje się czasem za ciężki, czasem za lekki, a na jego dnie drzemie wyciszony telefon… Nie ma ograniczeń, plan jest dla nich, a nie one dla planu! Liczycie się tylko wy i szczyty gór, nadmorski piasek czy miękka trawa, która miło ugina się pod trekami, a w ręku mapa. Coś, co jako szefowa możesz jej dać, to tę wolność, którą znajduje się w przygodzie lub nazywając to inaczej – w działaniu! Daj im tę przygodę! Nie chodzi o przygotowanie idealnej wędrówki, chodzi o ten trud, te zmagania i tę niedoskonałość. To jest właśnie przygoda! Pozwalasz tym dziewczynom decydować, pozwalasz na wolność. Jeśli idą, to dlatego, że chcą dojść, jeśli robicie obiad to dlatego, że chcecie zjeść, a jeśli pakują po raz kolejny ten sam plecak, to dlatego, że chcą tej przygody!

Pamiętam, jak sama będąc szefową młodego ogniska, pojechałam z młodymi na wędrówkę do Paray le Monial. Niby nic takiego, ale dla tych dziewczyn perspektywa, że razem jedziemy do innego kraju „połazić”, już samo w sobie było wyzwaniem! Osobiście nie za bardzo miałam czas, żeby zająć się przygotowaniem do tego czasu wędrówki pod kątem organizacyjnym, dlatego poprosiłam dziewczyny, żeby one się wszystkim zajęły. Poczuły, że to one tworzą tę przygodę, że wiele zależy od nich. Poczuły, że są prawie dorosłe i odpowiedzialne; jeśli czegoś nie zrobią, to po prostu tego nie będzie i trzeba będzie szukać planu awaryjnego. Stwierdziłam, że jedyne, co mogę dać im w tym momencie, to mój czas i „wolną rękę”. Przygoda sama się pojawiła, wkradła się w nasze plany i zawładnęła tym czasem. Tak naprawdę najważniejszym w tym momencie było umożliwić dziewczynom zaplanowanie czegoś, przeżycie i zapewnienie wsparcia. Czasami do przygody nie potrzeba dużo, ale to czy umożliwisz ją swoim dziewczynom, zależy tylko od Ciebie. Planujcie nawet wylot na księżyc i pozwól dziewczynom przeprowadzić tę eskapadę! Uwierz, na pewno Cię zaskoczą. Po prostu daj im przestrzeń do tej przygody, choćby ten pomysł był najbardziej szalony pod słońcem.

Skauting nie dzieje się po nic. To wszystko ma głębszy sens, cel. Ostatnia z myśli, o którą oparłam misję szefowej czerwonej gałęzi wydawać się może dosyć prosta i oczywista, ale przecież skauting jest prosty. Jeśli jeszcze się nie domyślasz o co chodzi, to nie trzymam cię dłużej w niepewności – o ROZWÓJ!  Jeżeli nie widzisz, aby twoje przewodniczki się rozwijały, to przede wszystkim spójrz w lustro i odpowiedz sobie na pytanie „czy to, co robisz, cię rozwija?” Szefowa odbija się w swojej jednostce jak w lustrze, dlatego zawsze, jeśli chcesz w nich coś osiągnąć, najpierw spróbuj zmienić coś w sobie. To właśnie rozwój dziewczyn jest twoją misją jako szefowej ogniska. Jak już wspomniałam wcześniej- każda przewodniczka rozwija się we własnym tempie, ale ważne, żeby jednak każda stawiała kroki do przodu. O tym, jak konkretnie tego dokonać, sama wiesz najlepiej, bo przecież to ty jako szefowa znasz je i obserwujesz. Jeśli natomiast można by dać jedną „złotą radę”, to przede wszystkim spójrz na to, czy to co robisz, rozwija dziewczyny, czy wręcz przeciwnie. Nie zawsze musisz robić ekstremalne wędrówki, super merytoryczne spotkania z programem równym uniwersytetom itd. Zobacz, może okazać się, że „lżejsza wędrówka” będzie idealną przestrzenią do nawiązania się ciekawej rozmowy, a może wspólne wyjście do teatru będzie czymś, co odkryje przed dziewczynami na nowo świat kultury. Pomysłów jest mnóstwo, ale to, w jaki sposób sprawisz, że będą się rozwijać, zależy tylko od ciebie, bo to ty jako szefowa, znasz je najlepiej! Pchaj je do rozwoju, ciągnij je, a najlepiej inspiruj swoim przykładem!

Nie da się ukryć, że każdą z tych myśli można wpisać w służbę, która jest podstawową misją szefowej czerwonej gałęzi. To właśnie ten cel skautingu jest realizowany w czerwonej gałęzi najbardziej namacalnie. Przecież zostając szefową, masz za zadanie służyć swoim dziewczynom najlepiej jak możesz. Służba to przede wszystkim bezinteresowny dar dla kogoś, ale również piękne narzędzie skautingu, które wypracowuje charakter powierzonych nam przewodniczek, jak również Ciebie samej.

Kończąc już, odwołam się jeszcze na chwilę do tytułu tego artykułu. Jeśli chcesz kiedyś polecieć na księżyc, to musisz mieć przede wszystkim ekipę, która będzie tego chciała razem z Tobą! Nie zjednasz sobie tych młodych serc, jeśli nie dasz im celu, motywacji, jeśli  nie pokażesz swojego zaangażowania, nie będziesz im towarzyszyć w zmaganiach i jeśli nie pokażesz im tej pięknej służby, która jest dla nich! Droga czerwona szefowo, kiedy widzimy się na księżycu?

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Marta Borządek


Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.

Rodzina i Skauting I: Boska rodzina

Taki dzień zdarza się raz na 4 lata.

Jest nim 29. lutego. 29. lutego 2024 r. został opublikowany artykuł „Teoria życia”, który stanowi wstęp do serii artykułów „Rodzina i Skauting”. Ten tekst będzie stanowił jego kontynuację, a jednocześnie oficjalne otwarcie cyklu. Zachęcam do zapoznania się z artykułem „Teoria Życia” przed rozpoczęciem dalszej lektury. Pozwoli to lepiej wczuć się w kontekst tej części i całej serii.

***

– Poczekaj chwilkę – powiedział Puchatek, podnosząc łapkę do góry. Po czym usiadł i zaczął dumać w najbardziej zadumany sposób, jaki tylko możecie sobie wyobrazić. Potem wetknął łapkę w jeden ze śladów, pokręcił nosem raz i drugi i wstał.

 – Tak – powiedział Kubuś Puchatek. – Teraz już rozumiem – powiedział. – Byłem gapą, strasznie głupim gapą. Jestem po prostu Misiem o Bardzo Małym Rozumku.

 – Jesteś najlepszym Misiem pod słońcem – pocieszył go Krzyś.

 – Czy naprawdę tak myślisz?! – zawołał Puchatek uszczęśliwiony. I nagle rozpogodził się cały. – Tak czy siak – dodał – zbliża się pora obiadu

Kubuś Puchatek, A.A. Milne

Ambitne zadanie, jakim jest próba opisania, w jaki sposób Pan Bóg postrzega ludzką rodzinę, rzecz jasna wykracza poza ramy niejednej książki, a co dopiero pojedynczego artykułu. Gdyby jednak człowiek ulegał złudzeniu poznawczemu, że jeżeli nie dokonamy wszystkiego, nie dokonamy nic, ostatecznie pozostawałby w pułapce lenistwa, rezygnując z podejmowania jakichkolwiek zadań.

Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. (Hbr 1,1-2)

Powyższy fragment z Listu do Hebrajczyków pomaga podnieść głowę nieco wyżej i spojrzeć z nadzieją na próbę opisu komunikacji Boga z człowiekiem. Jeżeli Pan Bóg przemawia do nas wielokrotnie i na różne sposoby, a w obecnych ostatecznych dniach przez Syna, może nieśmiałe próby wejścia w tajemnice tej komunikacji zostaną spisane w sposób nie odbiegający od prawdy.

W dalszej części artykułu postaram się skupić na dwóch aspektach życia wiarą:

Po pierwsze, w jaki sposób można usłyszeć Boga.

Po drugie, co możemy od Niego usłyszeć o naszych rodzinach.

Obóz PuSZczy 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, Sosnowica 2012

Miejsca spotkania z Bogiem

Podstawowym miejscem spotkania człowieka z Bogiem, obecnym na wyciągnięcie ręki i bliskim sercu każdego skauta, jest królestwo natury. Natury cichej, spokojnej, niedostępnej tłumom. Od razu nasuwa się na myśl kontekst Edenu czy liczne psalmy sławiące wielkość Stworzyciela. Natura to jednak nie tylko piękny ogród czy krajobraz. Należą do niej również nawałnice wielkie jak potop z historii Noego, czy dotkliwe jak burza na jeziorze Genezaret. Natura to wreszcie również miejsca, w których brakuje życia, w których dominuje pustka – jak pustynia, wysokie szczyty gór lub niezamieszkane planety.

Kolejnym miejscem jest kościół. Budynek, w którym w tabernakulum mieszka sam Chrystus. Kontynuator dziedzictwa Namiotu Spotkania i Świątyni Jerozolimskiej. To szczególne miejsce udzielania łaski w sakramentach i osobistą modlitwę.

Trzecim miejscem, które chcę wymienić, jest nasze serce, rozumiane jako centrum duszy. Tak jak w Świątyni Jerozolimskiej było miejsce najświętsze, w którym znajdowała się Arka Przymierza, tak jak w kościele znajduje się tabernakulum, tak w konstrukcie naszej duszy znajduje się wyjątkowe miejsce stałej obecności Ducha Świętego. W ciszy i modlitwie docieramy do niego, otrzymując światło, moc i pociechę.

Jeszcze jednym miejscem, wymienionym w tej otwartej liście, jest Kościół z jego poszczególnymi wspólnotami. Na gruncie administracji kościelnej są to diecezje i parafie. Oczywiście nie można pominąć przy tym wspólnot funkcjonujących autonomicznie – w tym naszych jednostek, od gromad, zastępów, ognisk i kręgów, po całą federację.

Czas kontaktu z Bogiem

Opisując miejsce akcji w naszej wielkiej ekspresji życia, jaką jest spotkanie z Bogiem, warto wyszczególnić również kilka aspektów związanych z jego czasem.

Czas w ujęciu cyklicznym, lata kalendarzowe, rok liturgiczny, rok pracy skautowej, z rozłożonymi w nich akcentami… Nakładany na zmiany pór roku sens liturgii i treść życia wspólnotowego porządkują życie w relacji z Bogiem.

Człowiek jednak wymyka się cyklowi natury i stałym planom. Dzięki nam, ludziom, czas zyskuje również wymiar linearny. Wymiar historii – historii zbawienia, powszechnej czy biografii każdego z nas. Zgodnie z tym, co podaje autor natchniony w księdze Koheleta „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem”. Pan Bóg w dziele Stworzenia wyznaczył nam misję odkrywania tej właściwej godziny, w rozeznawaniu własnego powołania – w wymiarze całego życia i codzienności.

Sposoby kontaktu z Bogiem

Dwa podstawowe sposoby budowania relacji z Bogiem to modlitwa osobista i przyjmowanie łaski Bożej w sakramentach.

Zdając sobie sprawę, że modlitwa jest przeżywana w określonym miejscu i czasie, warto sobie uświadomić, że poprzez doświadczenie bycia z Bogiem przekraczamy je, zagłębiając się poza znane nam zmysłowo wymiary.

Zacznijmy od modlitwy osobistej. Jest ona nie tylko rozmową. Jest między innymi rozmową, a więc słuchaniem i odpowiadaniem. Jest ona jednak również pragnieniem i potrzebą duszy, a nawet częścią nas. Jest stawaniem się nowym człowiekiem, tu i teraz.

W modlitwie można się szkolić. Przez czytanie Słowa Bożego, własną obserwację, a także wsłuchując się w słowa i życie świętych, którzy nas poprzedzili w tej misji.

Sakramenty są darami. Pan Jezus udziela nam w nich szczególnie swoich łask, a w Eucharystii nawet samego siebie. Choć proste w znakach, są one jednocześnie przebogate w znaczenie i konsekwencje. Sakramentów nie da się wypracować. Nie można ich wziąć na własność. Szafarze dzięki sukcesji apostolskiej niosą to dziedzictwo w kolejne pokolenia, uświęcając się ich bliskością.

Świadomi ich istnienia katolicy czasem popadają w lęk wynikający z tego, że sakramenty wiążą się dla nich z obowiązkiem, a nie bezinteresownym darem od Chrystusa. Darem, w którym można wzrastać poprzez regularne jego pomnażanie, kolejnymi aktami woli jego przyjmowania.

Przypominajka!

Wielka Gra podczas Harców Stulecia Harcerstwa Na Ziemi Garwolińskiej, Sławiny 2013

Duża ogólność dotychczasowej części artykułu służy ujrzeniu w szerszej perspektywie tego, co Bóg mówi nam o rodzinach. Rozpoczyna ona również rozważania dotyczące pierwszego z obszarów, które w swoim założeniu ma stanowić podstawę dla całego cyklu Rodzina i Skauting. Pozostałe to nauczacie Kościoła, świat medycyny, rzeczywistość psychiki i rola, jaką może odgrywać w nich skauting. W tym kontekście poniżej opisanych jest kilka przykładów tego, co Bóg mówi o rodzinie.

Rodzina Pisma Świętego

Analizując historycznie i literacko kanon ksiąg biblijnych, od samego ich powstania był on wtórnie podzielony na pewne grupy. Stary Testament, w tekstach zawartych m.in. w Ewangelii, był już dzielony na Prawo (Torę), Pisma i Proroków. W dzisiejszym podziale Pisma Świętego w Kościele podział ten jest częściowo utrzymany. Obecnie Stary Testament dzielmy na Pięcioksiąg – czyli Torę, Księgi Historyczne oraz Księgi Mądrościowe w Biblii Hebrajskiej zaliczane do Pism, a także Księgi Prorockie. Nowy Testament można z kolei podzielić na Ewangelię, Dzieje Apostolskie, Listy i Apokalipsę.

Ta wyliczanka pokazuje dynamikę rozwoju Objawienia obecnego na kartach Pisma Świętego. W każdej z jego części można ujrzeć różne ujęcia zjawiska jakim jest ludzka rodzina.

Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, i zadali Mu pytanie: Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?

On odpowiedział: Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę?

I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela.

Mt 19,3-6

Gdy Jezus pytany jest o sprawę rozwodów, odpowiada, że zostały one umożliwione ze względu na zatwardziałość serc ludzkich. Ludzi szukających dziury w całym, udowadniających szczegółowo swoje racje, wystawiających na próbę. Zaczynając od Ewangelicznego wyjaśnienia tragicznego końca niektórych małżeństw można odkryć z nadzieją, że Jezus przypomina również początek wszelkiej związkowej miłości ludzkiej – mężczyzną i kobietą stworzył ich. Realizm płciowości jest od razu zestawiony z naturalnym przebiegiem początków małżeństwa – opuszczeniem domu rodzinnego, aktu małżeńskiego, życia w jedności małżeńskiej. Wreszcie, w ogromie swego miłosierdzia, na ludzkie wątpliwości i interesowne podejście Jezus odpowiada w obfitości niezwykłą łaską – ustanawia sakrament małżeństwa. Potwierdza, że to sam Bóg łączy mężczyznę i kobietę w jedno poprzez małżeństwo.

Fundamentem rodziny jest małżeństwo. Truizm, a jednak w dzisiejszych czasach trzeba go czasem przypominać. Powyższe rozważania, łączące odnoszący się do małżeństwa sam początek Prawa z Ewangelią, ukazuje też dynamikę powstawania tego fundamentu:

Stworzenie →płciowość →miłość związkowa →małżeństwo →rodzina

Ten schemat w swoich poszczególnych częściach jest oczywiście wielokrotnie komentowany na kartach Pisma Świętego oraz poznawany w różnych formach modlitwy i realizowany w życiu sakramentalnym.

Święta Rodzina

Nie ma czegoś takiego jak normalna rodzina. Gdy młodym małżonkom wręcza się jako wzór ikonę Świętej Rodziny, życzy się im Bożej obecności, opieki Maryi i Józefa, bliskości z Jezusem i wielu innych błogosławieństw i łask. Ale wgłębiając się w historię Świętej Rodziny, którą od tego momentu mogą w swoich domach codziennie medytować, raczej nie życzy się im wzoru metra spokoju i pożądanej przez wielu statystycznej normy. Skąd taki wniosek? Przyjrzyjmy się kilku wydarzeniom.

Niepokalanie Poczęta zaręczona Dziedzicowi Rodu Dawida, dowiaduje się, że zostanie Matką Boga. A to dopiero początek. Ciężko sobie wyobrazić, by Maryja godząc się w swoim Fiat nie myślała o św. Józefie. Jej pozytywna odpowiedź sporo mówi na temat ich niewiarygodnie bliskiej intymnej relacji. Maryja była niewątpliwie odpowiedzialną narzeczoną czy współmałżonką. Skoro przyjęła Jezusa w imieniu własnym, pamiętając o św. Józefie, ufała, że on również przyjmie tę wielką tajemnicę do swojego serca. Przytulając obydwoje, jak na ikonie.

Tę wielką tajemnicę wzajemnej miłości dwojga ludzi, której owocem było przyjęcie na świat Zbawiciela, można medytować do końca świata i całą wieczność dłużej. Bóg o rodzinie opowiada nam, jak to ma w zwyczaju, całym sobą. Po prostu daje nam własną rodzinę do przeglądania się w niej.

Ikona Św. Rodziny

Boska rodzina

Mimo naszych ludzkich małych rozumków, nawet, a może zwłaszcza, w kontekście ludzkiej nędzy oraz niesprawiedliwości sprawujących władzę, Bóg w Psalmie 82 przypomina nam:

Psalm. Asafowy.
Bóg powstaje w zgromadzeniu bogów,
pośrodku bogów sąd odbywa:
 «Dokądże będziecie sądzić niegodziwie
i trzymać stronę występnych?
Ujmijcie się za sierotą i uciśnionym,
wymierzcie sprawiedliwość nieszczęśliwemu i ubogiemu!
Uwolnijcie uciśnionego i nędzarza,
wyrwijcie go z ręki występnych!
Lecz oni nie pojmują i nie rozumieją,
błąkają się w ciemnościach:
cała ziemia chwieje się w posadach
Ja rzekłem: Jesteście bogami
i wszyscy – synami Najwyższego
Lecz wy pomrzecie jak ludzie,
jak jeden mąż, książęta, poupadacie».
O Boże, powstań, odbądź sąd nad ziemią,
bo wszelkie narody są Twoją własnością.
(Ps 82)

To nam dał do wiwatu. Już nie tylko Boży obraz, już nie tylko naśladowcy.

Bogowie.

Niezła praca domowa. Ale przecież „Obowiązki harcerza rozpoczynają się w domu”. Skoro w obliczu ludzkiej słabości psalmista przypomina nam Boże wezwanie do bycia bogami, to o ile bardziej jest ono realne do zdobywania w kochającej się i usiłującej naśladować Świętą Rodzinę katolickiej podstawowej komórce społecznej.

Tożsamość człowieka to nie punkt, ale raczej coś w rodzaju Układu Słonecznego, w którym planety wirują wokół słońca. Z daleka Wschodzące Słońce – Jezus Chrystus – sprawia, że nasze człowieczeństwo zatacza coraz szersze kręgi. Od stworzenia Bożego, przez bycie człowiekiem z krwi i kości, płciowość, w przypadku powołania do rodziny relację związkową, narzeczeńską i małżeńską.

Czy da się krótko określić to, jak wygląda rodzina ludzka w oczach Bożych?

Spróbuję.

Rodzina – coś boskiego jak Ewangelia i realnego jak niedzielny Puchatkowy obiad.

Szykowanie posiłku podczas DMFSE, Stoczek Łukowski 2018r.

Bibliografia:
Pismo Święte, Biblia Tysiąclecia wyd. V.
Jak się modlić? Porady świętych Karmelu , Jerzy Zieliński OCD
Józef z Nazaretu, Mąż Ufności, Bernard Martelet OCR
– Ikona św. Rodziny
– Godzina Drogi
Kubuś Puchatek, A.A. Milne

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Krzysztof Żochowski


Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz w trakcie specjalizacji z psychiatrii.

Skautyzm i selfcare. O zaangażowaniu szefa i zdrowej relacji ze skautingiem

*Artykuł pisany jest z przymrużeniem oka, humor nie ma na celu obrażania czyiś uczuć harcerskich.

Myślę, że każdy z nas szefów nie raz doświadczał poczucia, że lubi tę służbę i swoją jednostkę, jednak tego wszystkiego już jest za dużo i czuje się przeciążony. Zjawisko okazało się na tyle powszechne, że zostało poddane obserwacjom – ostatnie badania nad ruchem harcerskim i skautowym wykazały, że każdy instruktor harcerski nosi w sobie pewnego rodzaju zagrożenie społeczne. Badacze zjawisko to nazwali skautyzmem[1]. Nazwa celowo nawiązuje do znanego już autyzmu, wskazując na pewną złożoność zaburzenia oraz tendencję do fiksacji. Dla zobrazowania fenomenu utworzono profil osobowościowy łączący wiele charakterystycznych zachowań.

Kim jest skautysta?

Skauting to Twoja pasja. Często przypadłość zaczyna się od wrzucenia zdjęcia w mundurze na DMB, dalej to już leci samo – zdjęcie profilowe w mundurze, jakiś natchniony cytat z B-P, oznaczenie „Pracuje w: Skauci Europy”. Jeśli przeznaczasz na jednostkę tyle czasu, to przecież trzeba się tym pochwalić! Nie przejmujesz się tym, że każdy Twój weekend jest harcerski, a znajomi najczęściej widzą Cię w mundurze. W sumie to mógłbyś nawet iść w nim do ślubu, ale trochę się boisz co by na to rodzina powiedziała. Uczysz się na studia dopiero wtedy,gdy już masz przygotowane wszystkie gry na zimowisko, a w zasadzie powoli się zastanawiasz czy z nich nie zrezygnować, bo nauka zabiera Ci czas, który mógłbyś przeznaczyć na zgłębianie metody. Nie musisz wybierać czy iść na imprezę harcerską, czy ze znajomymi, bo większość Twoich znajomych to i tak skauci. Czasem masz wrażenie, że praca z jednostką Cię przemęcza i chciałbyś wziąć chwilę wolnego, ale szybko odpędzasz te pokusy, bo przecież kolejna wędrówka da Ci tylko więcej energii do pracy i życia.

Badacze szybko wykryli także inne intrygujące zjawisko, tworzące przeciwwagę dla skautyzmu – harcerski selfcare – „samoczułość”.

Selfcare

Skauting jest dla Ciebie przyjemnym zajęciem dodatkowym. Jest fajny, dopóki nie jest go za dużo. Chcesz być szefem, ale bez dużej odpowiedzialności – najlepiej przybocznym w drużynie, gdyż wiesz, że nie dasz rady dać z siebie 100%. Wiesz, że ludzie chodzą na wędrówki, ale na długiej liście Twoich priorytetów one nie widnieją, bo praca z jednostką w zupełności zaspokaja Twoje potrzeby harcerskie. Nawet już kilka razy zbierałeś się do tego, żeby pojechać, ale ciągle coś Ci wypada. Dobrze dbasz o swoje granice. Gdy czujesz, że praca z jednostką Cię przeciąża, zostawiasz problemy na później, bo przecież wszystko ogarniesz, tylko nie teraz. W najgorszym razie zostawisz jednostkę, bo przecież hufiec da radę, a Ty musisz zadbać o siebie.

Złoty środek jest złoty

Teraz, gdy moją prowokacją wywołałam wrogość zarówno w fanatykach skautingu, jak i jego lekkoduchach, kilka słów na serio. Wszyscy jesteśmy w spektrum. Nie jest to podział zero-jedynkowy. Każdy z nas ma w sobie cechy skautowego zapaleńca, jak i zaledwie sympatyka. W momencie przeciążenia służbą decydujemy się na wejście w jedną ze skrajności – obwiniamy się, że się lenimy, a powinniśmy się ogarnąć, bardziej zaangażować, albo chcemy rzucić wszystko w diabły. Gdzie jest złoty środek? Jak być dobrym szefem, który dba o jednostkę, ale też o swoje życie prywatne? Często, gdy zbliża się jakieś wydarzenie harcerskie, a nam spada motywacja i chęć do działania, to trudno nam odpowiedzieć sobie na pytanie co powinniśmy zrobić: trochę się wycofać i odpocząć czy raczej przełamać lenistwo i niechęć?

Oczywiście odpowiedzią jest: to zależy. Nad czymś innym powinien pracować skautysta, nad czym innym „samoczuły szef”, jednak dla refleksji rzucę kilka myśli, które mogą pomóc w rozeznawaniu.

Życie prywatne przed harcerskim

To pierwszy podstawowy krok w zdrowej harcerskiej mentalności. Nie chodzi o to, że nie pojedziemy na wędrówkę, gdyż w każdą niedzielę mamy obiad rodzinny. Tu chodzi o rozumienie do czego wychowuje skauting – a wychowuje do codzienności, nie do skautingu samego w sobie. Co to znaczy? Oczywiście to, że celem prowadzenia jednostki, chodzenia na wędrówki, uczestnictwa w życiu ogniska/kręgu jest ukształtowanie każdego z nas na człowieka świadomego, biorącego życie w swoje ręce, dbającego o relacje i własną codzienność. Dlatego, jeśli czujesz, że skauting za bardzo narusza Twoje życie rodzinne, towarzyskie, plany rozwoju, to może trzeba z czymś zwolnić? Jeśli widzisz, że jeździsz na każdą wędrówkę, spotkanie ogniska, wspaniale prowadzisz jednostkę, a projekty na studia leżą, do pracy się spóźniasz, bo się nie wysypiasz i któryś raz przepraszasz babcię, że nie będziesz na jej urodzinach, bo masz ważne wydarzenie harcerskie, to zatrzymaj się. Przemyśl. Ustal priorytety. Nie możesz być dobrym przykładem szefa, jeśli nie ogarniasz własnego życia. Dobrze, że jesteś zaangażowanym szefem, ale kim jesteś, gdy zdejmiesz mundur?

Ty” jesteś punktem wyjścia, ale nie dojścia

Współczesna narracja w świecie mówi, że Ty jesteś najważniejszy, liczą się Twoje potrzeby, jeśli czujesz się z czymś źle, to tego nie rób, odetnij się od toksycznych relacji. Musisz przede wszystkim zadbać o własny komfort psychiczny i mieć kontakt z samym sobą, z własnymi emocjami. Czy ta narracja jest prawdziwa? Tak, jednak jest to punkt wyjścia, przestrzeń do pracy, ale nie cel. Z tej „samoczułej” narracji o kontakcie z samym sobą łatwo przejść do myśli „nie dam rady dalej być szefem, muszę się najpierw skupić na sobie, by móc dalej służyć” – po czym może nastąpić powolne wycofanie się z aktywności harcerskich, a nawet zostawienie jednostki w połowie roku. Co z tego, że będziesz człowiekiem, który zna siebie i swoje potrzeby, jeśli nie dzielisz się sobą i nie służysz innym? To właśnie jest cel: służba drugiemu. Jak pisze św. Paweł: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący”. Miłość jest ofiarna, rezygnuje z siebie. Owszem, jeśli nie dbasz o siebie, to nie będziesz miał z czego dawać, dlatego „Ty” jesteś punktem wyjścia. Poprzez służbę dużo głębiej odkrywamy siebie, więc paradoksalnie koniec końców „Ty” może okazać się także punktem dojścia. Jednak trzeba pamiętać, że w tym wszystkim nie chodzi o zamykanie się w bezpiecznych granicach, ale bezpieczne ich przekraczanie.

Nigdy nie będziesz mieć więcej czasu

Problem braku czasu jest bardzo palącym problemem. Widzimy to po sobie, ale także po naszych podopiecznych – już trudno jest wyjechać na 3 tygodniowy obóz w wakacje, bo dzieci jadą z rodziną do Chorwacji, potem w góry, na obóz konny, rekolekcje oazowe i w domu w sumie będą tylko 3 dni. Tak wiele możliwości, a tak mało czasu! W co tu ręce włożyć? Chcielibyśmy zrobić wszystko – zająć się rodziną, uczyć się na bieżąco, ulepszyć swoją znajomość języka, trochę uprawiać sportu, znaleźć więcej czasu na modlitwę, pracę, spotkać się ze starymi znajomymi, poczytać książkę, pojechać w podróż, ale na wszystko nie mamy przestrzeni. Mam wrażenie, że ludzie współczesnej cywilizacji wręcz uwielbiają obnosić się z tym, że nie mają na nic czasu. Gdy poprosisz kogoś o pomoc, często nim skończysz jeszcze tłumaczyć o co prosisz, już usłyszysz zapewnienie „Chętnie bym Ci pomógł, ale ostatnio totalnie nie mam czasu”. Może nie są to pocieszające słowa, ale nigdy nie będziesz mieć więcej czasu (chyba, że na emeryturze, ale wtedy nie będziesz już mieć tyle siły). Będąc w liceum przeraża nas matura, szybko weryfikuje to przerażenie pierwsza sesja. Potem nasz umysł zajmuje praca dyplomowa i kiedy myślimy, że po studiach wreszcie będziemy mieć  z górki, nadchodzi dorosłe życie – praca, rodzina. Wtedy to na myśl o egzaminach w sesji uśmiechniesz się tylko z politowaniem. Wiecznie będziemy się mierzyć z dylematem na co poświęcić czas. Jeśli więc, drogi czytelniku, jesteś człowiekiem współczesnej cywilizacji, który obnosi się ze swoim brakiem czasu, mam dla Ciebie kolejną bardzo „odkrywczą” myśl: każdy z nas czasu ma tyle samo. Wszystkich kaw nie wypijesz, dlatego warto się zastanowić co  chcesz, żeby Cię kształtowało jako człowieka? Tu nie ma jednej odpowiedzi. Oczywiście trzeba ustalić priorytety, uczyć się dobrego zarządzania czasem, ale nie o tym jest ten punkt. Tu chciałam tylko powiedzieć: odpowiedzialność za swoje życie podejmujemy zawsze, nie tylko wtedy, kiedy mamy na to czas.

Jesteś sobą i nikim więcej

Na jednej dżungli widziałam torby z napisem „I am Akela. What’s your superpower?” Mam wrażenie, że często jako szefowie czujemy się jak byśmy musieli posiadać nadludzkie moce do pełnienia naszej roli. Jesteśmy lekarzem, który musi zdiagnozować różne rodzaje bólów brzucha i wymyślić na to receptę; ratownikiem medycznym, który radzi sobie z ranami ciętymi, kłutymi, szarpanymi; psychologiem, który wie jak rozmawiać z dziećmi z ADHD, depresją, autyzmem, a może nawet przypadkami chorób psychicznych; mediatorem, który zawsze wie jak załagodzić konflikt; rodzicem, który wychowuje, stawia granice, motywuje do rozwoju, jest podporą w trudnościach; logistykiem, który załatwi wszystkie formalności; prawnikiem, który bez mrugnięcia oka potrafi wytłumaczyć wszelkim władzom nasz system metodyczny; kierownikiem duchowym, który prowadzi w drodze do Boga. Nic dziwnego, że mając taki obraz bycia szefem, czując presję, że naprawdę wszystko jest na naszej głowie, tak szybko się wypalamy. Drogi szefie, chciałam Ci przekazać pewną, moim zdaniem, kojącą wiadomość – Jesteś tylko sobą, nikim więcej! Nikt od Ciebie nie oczekuje, że będziesz pełnić wszystkie powyższe role i to wypełniać je doskonale. Taką presję kładziemy sami na siebie. Nigdy nie zastąpisz rodzica, psychologa, lekarza, kierownika duchowego i nie jest to Twoją rolą. To oczywiście naturalne, że chcesz odpowiadać na potrzeby dziecka i nie zatracaj w sobie tej wrażliwości, bo naprawdę wiele możesz dla niego zrobić. Nie zrobisz jednak wszystkiego. Jesteś szefem, więc kochaj tych, którzy zostali Ci powierzeni. To jest Twoja rola i żadna inna!

Wyzwanie jest czymś ponad siły

To myśl wynikająca z tej powyższej. Często boimy się zaangażować bardziej, gdyż nie czujemy się gotowi/godni/przekonani, by podjąć odpowiedzialność za kogoś. Mam wrażenie, że coraz więcej współczesnych ludzi zaczyna przerażać wizja poważnego związku, macierzyństwa, ojcostwa, bo są świadomi wagi zaangażowania, a także własnych słabości. Z kolei samą odpowiedzialność traktują jako ciężar. Tymczasem skauting wskazuje nam, że odpowiedzialność nie jest obciążeniem, a motorem (patrz: 16 elementów) – właśnie czymś, co powinno nas fascynować, ciągnąć do przodu. Ponadto skauting uczy nas podejmowania odpowiedzialności ponad nasze siły, takiej do której dopiero musimy dorosnąć. Przejmując zastęp mamy 14 lat i pod sobą 6 dzieci, za które jesteśmy odpowiedzialni, choć o wychowywaniu nie wiemy nic – istne szaleństwo! Mając lat 19 przejmujemy gromadę/drużynę i jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo, metodyczność, sprawy formalne. To naprawdę dużo, dla wielu nawet zbyt dużo. Po ludzku to często się wydaje nie do zrobienia. Zarówno, gdy proponowano mi służbę drużynowej, jak i hufcowej, moją pierwszą odpowiedzią było: „To chyba żart… Nie ma opcji! Jestem na to za młoda!” Nawet podczas oględzin jednego z miejsc obozowych leśniczy, który ze mną rozmawiał, zaskoczony moją fizjonomią zadał mi pytanie: „Czy Ty aby nie jesteś za młoda, by być kierownikiem wypoczynku?” Ja wtedy, przypominając sobie jeden z moich ulubionych seriali – „Fineasz i Ferb” (jeśli, czytelniku, ta bajka nie jest Ci znana, myślę, że konieczne jest nadrobienie braków w edukacji!), gdzie w każdym odcinku zadawano im pytanie czy nie są aby za młodzi na [robienie rzeczy, którą właśnie wymyślili], odpowiedziałam za bohaterami kreskówki: „Tak, jestem za młoda”. Jesteśmy na to wszystko za młodzi, ale właśnie dlatego te wyzwania tak nas rozwijają. Odpowiedzialność jest olbrzymia, ale ona nas tylko przygotowuje do kolejnych, większych i ważniejszych, na które też będziemy za młodzi.

Każdy potrzebuje pomocy

Być może wydaje Ci się, że wszystkie te komentarze rzucam lekko, jakby wzięcie odpowiedzialności ponad siły było czymś, co przychodzi mi z pewnością i uśmiechem na ustach. Tu chciałam na chwilę zatrzymać wszystkich skautystów. Powyższy akapit nie może być dobrze zrozumiany bez następujacego: możesz brać rzeczy ponad siebie, góry przenosić, być herosem, naprawdę, ale jest jeden warunek: nie możesz zrobić tego sam. Wielu sobie teraz pomyśli: „No dobrze, dzielenie zadań, oczywiście, przecież to robię…” Szefie, czy jesteś pewien, że rzeczywiście dobrze dzielisz zadania, że umiesz prosić o pomoc? Większość z nas, mimo dużego doświadczenia w służbie, nadal nie umie prosić o pomoc, głupio jest nam zlecać zadania, a samemu tylko koordynować, mamy wrażenie, że przecież damy radę. Jeśli masz problem z proszeniem o pomoc, to warto mieć u boku kogoś (przyjaciela, przybocznego, Matkę Drogi, Starszego Brata), kto będzie prosił o pomoc za Ciebie. Ludzie tak naprawdę lubią pomagać – czują się wtedy potrzebni i dowartościowani, pomyśl sobie o tym, gdy kolejny raz nie będziesz chciał kogoś obciążać swoimi problemami. Tak często organizacja wypoczynku nas przerasta, bo w głowie mamy to ciążące hasło „Ty jesteś przecież za to wszystko odpowiedzialny”. Przestań być męczennikiem organizacyjnym. Może jednak któryś z zastępów dałby radę ogarnąć autokar na obóz? Jeśli nie sam, ma przecież rodziców do pomocy. Nie masz przybocznego? Dlaczego by nie poprosić któregoś z rodziców o załatwienie dofinansowania na sprzęt obozowy albo załatwienie cateringu dla Wilczków? Boisz się, że wszystko wtedy się zawali i będziesz miał tak naprawdę więcej roboty? Cóż, może się tak wydarzyć, musisz podjąć ryzyko, że będzie to nie po Twojej myśli lub gorzej niż byś chciał. Może i samemu zrobisz wszystko szybciej, ale wspólnie dojdziesz dalej.

Człowiek jest z natury leniwy

Ostatni punkt jest dość trywialny, jednak myślę, że warto go poruszyć. Pracoholicy mogą nie chcieć się z tym zgodzić, jednak w większości wypadków nie lubimy wychodzić spoza naszej strefy komfortu. Owszem, ciekawe jest doświadczenie czegoś nowego, zwiedzenie obcego kraju itd., jednak jeśli to ma dotyczyć naszej szarej rzeczywistości, nie jest spektakularne pod żadnym względem, trudno nam się zmotywować do działania. Tu przykładem jest słynny kryzys przedwędrówkowy – na dzień przed wędrówką nagle się okazuje, że mamy mnóstwo lepszych rzeczy do roboty, nie mamy siły się pakować i choć wiemy, że jak już pojedziemy, to będzie świetna zabawa, a jednak mamy ochotę napisać tę dramatycznie brzmiącą wiadomość: „Słuchajcie, bardzo Was przepraszam, ale naprawdę nie dam rady…”. Zdradzę Wam, że na palcach jednej ręki mogę policzyć wędrówki, na które chciałam jechać od początku do końca bez zawahania, nawet już jako szefowa ogniska. To nie świadczy o tym, że coś jest nie tak. To tylko znak, że wędrówka naprawdę nas zmienia, przełamuje to ludzkie lenistwo i zmiana ta zaczyna się nie w momencie wyruszenia na szlak, ale podjęcia decyzji o wędrówce. Nie możesz się zabrać do planowania aktywności, odkładasz ciągle wszystko na ostatnią chwilę? Może jesteś przeciążony, bo nie potrafisz odpoczywać, planować dobrze czasu? Oczywiście może tak być. Myślę jednak, że do pełni szczerości warto przemyśleć, czy przypadkiem nie jest to kwestia najnormalniejszego, najbardziej ludzkiego, podłego lenistwa?

Jedno spektrum, indywidualne problemy

Każdy z nas staje przed trudnym zadaniem jakim jest godzenie życia harcerskiego z życiem prywatnym. Jednak dla każdego to zadanie będzie zupełnie inne – ilu szefów, tyle różnych objawów spektrum. Nie chciałam w tym artykule nikogo pouczać lub mówić, co powinien zrobić. Jestem też świadoma, że tego tematu nie da się wyczerpać jednym artykułem. Ja działam w skautingu od 16 lat. Bywa, że jestem skautystą i mam każdy weekend harcerski, bywa, że jestem leniwa i mam ochotę odwołać wędrówkę. Nadal nie umiem uzyskać złotego środka i myślę, że jeszcze przez długi czas go nie osiągnę. Czasem mam wrażenie, że żeby być dobrym szefem, muszę dać z siebie 100% i próbuję do tego doskoczyć, czasem rezygnuję z tego, bo wiem, że nie dam rady.

Nie raz zastanawiam się czy w ogóle warto tak się męczyć i nic z tego nie mieć. Wtedy myślę sobie o ludziach – harcerkach, którym przygotowuję grę na obóz, przewodniczkach, z którymi wędruję i mówię sobie: warto.


[1] J. Czermińska, Żart. Wcale nie ma takiego badania, choć myślę, że byłoby ciekawe. Warszawa, 2023.

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Joanna Czermińska


W skautingu jest dłużej niż nie jest. Obecnie hufcowa w Warszawie. Uwielbia codzienność, którą traktuje jak wędrówkę i przygodę. Rozmyślania przy herbacie, spotkania ze znajomymi i wielkie życiowe aktywności są dla niej tak samo ważne. Fascynują ją ludzie i ich schematy w działaniu i myśleniu.

„I co z tego?”, czyli sejm(ik) polski anno Domini 1670

Zwycięskie bitwy pod Kircholmem i Kłuszynem, ingerencja (aż do wyboru polskiego królewicza na cara!) w rosyjską politykę, Kreml obsadzony polską załogą przez kilkanaście miesięcy;

Letnia rezydencja króla nazywana Villa Regia ociekająca złotem i przyozdobiona marmurami, kunsztem nie urągającymi królewskim siedzibom zachodniej Europy; mnogość wielkich pałaców na przedmieściach Warszawy pokazująca nieprzebrane bogactwa Radziwiłłów, Potockich, Kazanowskich, Ostrogskich;

Kontrolowanie wielkich połaci Ukrainy aż do Porohów, przepastnych puszczy Polesia aż do Bramy Smoleńskiej i potężnych zamków nad Dźwiną strzegących północnych rubieży kondominium;

Dlaczego w roku Pańskim 1670 powyższe fakty stanowiły już jedynie pieśń przeszłości? Dlaczego marmury zdarte z Villa Regia zdobiły (i do dziś zdobią) pałace szwedzkie, Smoleńsk czy Ryga zostały stracone bezpowrotnie, a kozacka ugoda perejasławska z Rosją okazała się trwalsza niż mająca ten sam cel unia hadziacka z Polską?

Nie będę bawił się w Stańczyka i rzucał zaklęciami oskarżeń. Dogłębne analizy przyczyn upadku I RP zdobią już niejedną półkę biblioteczną. Chcę wyłuskać tutaj jedną kwestię nie tyle podręcznikową, co podręczną, ponieważ dotyczy wielu społeczeństw niezależnie od czasu i miejsca. Chodzi o klientelizm, obecny zarówno w starożytnym Rzymie, w nowożytnej Rzeczpospolitej, jak i współcześnie – jeśli chcieć dobrze się przyjrzeć niektórym wypracowanym przez nas stosunkom, w których osoba silniejsza uzależnia od siebie osobę słabszą, która – jako klient – w zamian za korzyść, na przykład, majątkową, realizuje zadania zlecone przez swojego silniejszego patrona.

Aby zrozumieć powstanie powyższych zależności w Rzeczpospolitej Obojga Narodów, trzeba najpierw powiedzieć, że szlachta polska była stanem dość licznym acz niejednolitym pod względem statusu majątkowego: średnia szlachta miała od jednej do paru wsi; szlachtę gołotę od chłopów odróżniał jedynie tytuł i herb szlachecki; magnateria zaś posiadała wielkie majątki oraz własne armie zdolne wygrywać bitwy z zewnętrznym wrogiem czy przetrwać długotrwałe oblężenia, jak wojsko Wiśniowieckiego, broniące Zbaraża przez sześć tygodni w roku 1649.

Do połowy XVII wieku Rzeczpospolita Obojga Narodów rozwijała się pomyślnie i był to naprawdę złoty wiek dla bogacącej się szlachty i mieszczan, a także dla chłopów. Czytelnik tego tekstu, analizując historię swojego rodzinnego lub najbliższego miasta czy miasteczka (polskiego oczywiście w XVII wieku!), może zauważyć, że czasy potopu szwedzkiego stanowią dla nich cezurę rozwoju oraz initium ich upadku i powolnej odbudowy (a w niektórych przypadkach jedynie powolnej dalszej degradacji). Załamanie się gospodarki Rzeczpospolitej w wyniku wojen i ogólnych kryzysów ekonomicznych nowożytnej Europy pociągało za sobą ubożenie całego społeczeństwa, także szlachty, która w zamian za różnorodne korzyści coraz mocniej uzależniała się od bogatszej magnaterii.

Oczywiście nie zakładam tutaj prostego wynikania. Klientela nie sprawiła, że Polska straciła tę czy inna twierdzę, tę czy inną ziemię. Klientelizm jako taki zaczął być łatwym narzędziem do wykorzystania w powolnym procesie rozkładu demokracji szlacheckiej. Podręcznikowym przykładem jest użyte po raz pierwszy w 1652 roku przez Władysława Sicińskiego, prostego posła z ziemi upickiej, liberum veto jako narzędzia zerwania sejmu. Jakie ten poseł miał tego motywy, przed czym chciał ratować kraj lub swoją ziemię? A może czyj interes wypełniał? Jak podaje profesor Jan Dzięgielewski przyjmuje się, że Siciński zrobił to na zlecenie lub prośbę księcia Janusza Radziwiłła, który chciał w ten sposób załatwić swój prywatny interes, jakim było wymuszenie na królu buławy hetmańskiej. Urząd ten otrzymał. Dodajmy, że ten sam Janusz Radziwiłł poddał Litwę pod panowie Karola Gustawa w czasie potopu szwedzkiego, co barwnie opisuje Sienkiewicz.

Kupowanie głosów biednej szlachty przez bogatszych magnatów przedstawił Kaczmarski w słowach „Na elekcjach dawaj kreskę / Nie za słowa, a za kieskę.” W przypadku takich głosowań zbędna stawała się jakakolwiek debata polityczna – nie wygra przecież ten, którego racje zdobędą największy posłuch, lecz ten, który kupi jak najwięcej „kresek” od uboższej szlachty. W takim wypadku nie trzeba troszczyć się już o poziom przedstawianych argumentów, a wypowiedź może stać się poligonem różnych erystycznych zagrywek lub kwiecistego pustosłowia. Mimo iż stereotyp awanturnictwa i pieniactwa na sejmach polskich bywa zbyt wyjaskrawiany, zwłaszcza w wielu pracach walczących ze szlacheckim dziedzictwem Rzeczpospolitej Obojga Narodów, o tyle trzeba pamiętać, że zdarzały się przypadki, takie jak profanacja kościoła św. Marcina w Warszawie w 1695 roku, gdzie obradująca na sejmiku szlachta z ziemi warszawskiej „wzięła się do szabel”. W kościele przelano krew, władza kościelna objęła przybytek interdyktem, do funkcji sakralnych powrócił po powtórnym jego poświęceniu.

Ostatnią kwestią problemu klienteli jest powolne zdejmowanie z siebie odpowiedzialności za własne decyzje. Nie potrzeba słuchać i analizować prezentowanych poglądów, skoro i tak dostało się z góry zlecenie, które trzeba wypełnić. Powoduje to powolną transformację, w większości nieuświadomioną, od obywatela posiadającego decyzyjność w sprawach go dotyczących, do klienta, który jedynie stawał się przedłużeniem woli magnata. Wszystkie te czynniki powodowały coraz większy rozkład demokracji szlacheckiej, która stawała się ochlokracją, rządami motłochu, dbającego jedynie o własne, partykularne interesy. „Rzeczpospolita jest wielka, starczy dla nas jej” – znów przypomina mi się Kaczmarski…

Przed paroma tygodniami tych kilka powyższych myśli zaprzątało moją głowę, gdy zjeżdżaliśmy razem z moim towarzyszem podróży z Popradu do Spiskiej Białej – stamtąd mieliśmy poprzez Dolinę Zdziarską podjeżdżać pod Spiską Magurę. Po naszej lewej stronie w przejrzystym powietrzu królowały niepodzielnie Tatry, całe białe w górnych partiach. Kontrastowało to niezmiernie z intensywną żółcią kwitnącego u ich podnóży rzepaku i tworzącego niezwykły szpaler usadowionego w gęstych kępkach mlecza po obu stronach ścieżki. Po prawej stronie odsłaniał się już mniej ciekawy widok zalesionych wysokimi smrekami zboczy Magury. Wjeżdżając w zabudowania miejscowości powiedziałem z przekąsem „I to było polskie kiedyś”. W odpowiedzi usłyszałem arcytrzeźwą odpowiedź zamykającą już na wstępie rozmowę na dość ciekawy temat zastawu spiskiego. Mój koleżka powiedział jakieś słowa w stylu „i co z tego?” zwracając moją uwagę na jakąś bardziej przyziemną kwestię.

„I co z tego?” Dobre pytanie. Historia, która pobrzmiewa resentymentem, jest anachronizmem, niemożliwe staje się wyciąganie z niej poprawnych wniosków. Jakie poruszenie nastąpiłoby w Białej Spiskiej, gdybyśmy zażądali od nich spłacenia zastawu z XV wieku lub zagrozili zbrojnym przyłączeniem tej miejscowości do Polski. Kto wie, może rozśmieszylibyśmy tym żądaniem niejednego Słowaka.

Nie o to chodzi w wyciąganiu wniosków z historii, która jest nauczycielką, także nauczycielką naszej wolności. Parafrazując pytanie mego kompana zapytałbym „i co z tej klienteli?”. Na pewno nie trzeba dzisiaj szukać zależności klientalnych rodem z XVII wieku. Pozostaje nam pytanie, co wpływa na nasze wybory. Czy umiemy udźwignąć ciężar naszych decyzji? Czy oddajemy je w ręce ślepego losu, skazujemy na podporządkowanie decyzjom kogoś innego, byleby nie musieć samemu dorosnąć do ich uważnego podjęcia? To ostatecznie odpowiedź na pytanie, w którym dźwięczą dobrze znane nam słowa, by nie być niewolnikiem swoich kaprysów ani mód i błędów współczesności. W żadnych wyborach.

Fot. na okładce: Szymon Gontarczyk

Szymon Gontarczyk


Rodem z zachodniej ćwiartki Mazowsza, ale był drużynowym w Krakowie, a obecnie wałęsa się dużo po Warszawie i nawet jako przewodnik o niej opowiada. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików nagranych przez Scouts d’Europe. Stąpając mocno po ziemi ale głowę mając w chmurach, włóczy się też po innych miejscach, poznając ich piękno i kultywując zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów