Nie jemy szyszek, tylko sadzimy drzewa

Przypomnij sobie reakcje ludzi, kiedy mówisz, że jesteś harcerzem. W moim przypadku podziw pojawia się tylko w przypadku starszych pań. Pozostałe reakcje to:

a) „O, to w tym wieku jeszcze można być harcerzem?”

b) „O, czyli jesz szyszki? XD”

Z innymi raczej rzadko się spotykam, a i tak później jeszcze muszę tłumaczyć, że FSE to coś innego niż ZHP i ZHR, o ile w ogóle rozmówca potrafi te dwie największe organizacje odróżnić.

Ten brak zrozumienia naszych działań przez społeczeństwo zmotywował mnie do napisania niniejszego tekstu. Chcę zwrócić uwagę przede wszystkim na obszary problemowe. Postaram się zarysować przyczyny tego zjawiska, a także to, jaki moim zdaniem, obraz skautingu możemy tworzyć my jako szefowie.

Szyszki i pomniki

Każdy zapewne widział tego mema z Przyrzeczenia jednego z naszych harcerzy. Ten szybko obiegł Internet kilka lat temu i pozostał w pamięci młodych ludzi do dzisiaj. Powiedziałbym nawet, że jest w czołówce najbardziej rozpoznawalnych memów, nie tylko w społeczności harcerskiej. Jest to wręcz uderzające, bo może świadczyć o tym, jak bardzo wpasował się w postrzeganie harcerstwa przez młode pokolenie. Przecież nikt nie zwraca uwagi na to, że jego treść to stek bzdur niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Natomiast idealnie pasuje do narracji dzisiejszego świata i utożsamienia naszych wartości ze śmiesznością.

Rzecz jasna, nieco to upraszczam i wyolbrzymiam. Są osoby, które pozytywnie patrzą na harcerzy. Przede wszystkim są to osoby starsze, choć oczywiście nie tylko. Za ich czasów to właśnie harcerstwo było modne. Na widok harcerza ich twarz promienieje dumą i uśmiechem. Postrzegają nas jako tę porządną młodzież. Wiedzą, że na pomoc harcerzy zawsze można liczyć, a ich obecność jest nieodłącznym elementem wszystkich obchodów świąt państwowych, a często także religijnych.

Na początku ostatniej wędrówki z moim kręgiem, będąc w publicznej toalecie, pewien starszy pan, jak tylko mnie zauważył, zwrócił się do mnie, zaczynając od pozdrowienia „czuwaj”. Oznajmił, że w jednej kabinie ktoś leży, być może zasłabł. Okazało się później, że to tylko lokalny koneser taniego wina stracił świadomość. Co jednak zwróciło moją uwagę, to fakt, że ten starszy pan proszący mnie o pomoc, naprawdę widział we mnie ratunek. Jedynym powodem takiej reakcji był mundur harcerski. W końcu jak trwoga to do harcerza.

Przypomina mi się też sytuacja z niedawnego Czerwonego Pasa. Uczestniczyliśmy we mszy świętej w lokalnej parafii i ksiądz dziękując nam za obecność, powiedział coś w rodzaju „Dobrze widzieć młodzież, która zachowuje wartości Bóg, Honor i Ojczyzna.” Dość dobitnie i kilkukrotnie powtórzył tę dewizę, jednoznacznie kojarzącą się z siłami zbrojnymi. Zresztą spotkałem się też z kapelanami i żołnierzami, którzy stwierdzali, że harcerstwo bardzo ich do wojska przygotowało.

Z tego wszystkiego wyłania się obraz harcerstwa jako „wojska dla dzieci”, gdzie młodzi chłopcy noszący śmieszne zielone mundurki, biegają po lesie, jedzą szyszki i stoją ze sztandarem na baczność przy pomniku podczas obchodów Święta Niepodległości. Niezwykle dziwne połączenie. Jednak taki, moim zdaniem, jest obraz harcerza w świadomości społecznej przeciętnego Polaka. I trudno się temu dziwić. Oczywiście nie wszyscy tak myślą. Spora część społeczeństwa widzi w harcerstwie wychowanie, a nie tylko zabawę i patriotyzm. Pozwolę sobie w tym miejscu na krótką analizę.

Alternatywa dla ZHP

Największą organizacją harcerską w Polsce jest ZHP. Liczy ponad 136 tys. członków. Z kolei w szeregach ZHR jest już niecałe 20 tys. osób. Natomiast w SHK tylko 6 tys. Siłą rzeczy nie jesteśmy organizacją najbardziej rozpoznawalną w przestrzeni publicznej i jeszcze długo nie będziemy. Wyjątkiem są regiony, gdzie nasze Stowarzyszenie działa od dawna i poprawnie. Największy wpływ na społeczeństwo wywiera jednak ZHP, które nie tylko pod względem ilościowym zostawia pozostałe organizacje w tyle, ale również jest najdłużej funkcjonującą ze wszystkich. Zatem większość naszych rodziców posyłających dzieci do harcerstwa nie pamięta jeszcze powstawania jednostek ZHR, a tym bardziej SHK. 

Dlatego społeczeństwo postrzega harcerstwo przez pryzmat ZHP. Jest to szczególnie zauważalne w mniejszych miastach. Trudno szukać alternatywy w Jaśle, Kościanie, czy Przasnyszu. Warto wspomnieć, że ten obraz harcerstwa często jest po prostu zły. ZHP to organizacja, która przez 100 lat swojego istnienia ulegała licznym przeobrażeniom, oddalając się od pierwotnych idei skautingu. Jest organizacją bardzo państwową oraz zróżnicowaną wewnętrznie.

ZHP, jako najwyższą wartość wychowania, uznaje patriotyzm. Widać to w ich działaniach, od rodzajów śpiewanych przez nich piosenek, do aktywnego uczestnictwa w uroczystościach państwowych, ale także w samej nazwie związku. Dlatego też harcerze są mile widziani w parafiach garnizonowych. Wspomniane przeze mnie wcześniej osoby, mówiące o harcerstwie jako przygotowaniu do wojska, zostały wychowane właśnie w tym nurcie.

Harcerstwo oczywiście nie powinno mieć takiego celu. Wiadomo, że wśród naszych podopiecznych znajdują się przyszli żołnierze (jak sam Bi Pi), ale tak samo będą tam lekarze, wokaliści, nauczyciele, programiści, księża, a może i przyszły prezydent. Patriotyzm jest jedną z wielu równorzędnych wartości, które chcemy zaszczepiać w nowych pokoleniach. Naszym celem jest wychowanie otwartych na innych, odpowiedzialnych obywateli w duchu chrześcijańskich wartości. 

Obywatel i naród

Kim więc jest obywatel? Podręcznikowa definicja mówi nam, że jest to osoba posiadająca prawa i wypełniająca obowiązki wobec państwa, do którego przynależy, czyli będąca odrębną jednostką oraz użyteczna dla społeczności. Oczywiście taki jest wzór do naśladowania, ponieważ nikt nie jest idealny. Jednak to tylko teoria. Dalej nie wiemy, jakie cechy ten ideał powinien posiadać.

Arystoteles określa ideał obywatela, jako osobę umiejącą rządzić i słuchać. Ten model spełnia swoje funkcje jedynie w demokratycznym ustroju państwa, kiedy de facto każdy może zostać władcą. W jego definicji dobry człowiek jest tożsamy z dobrym obywatelem, jednak nie każdy dobry obywatel może być dobrym człowiekiem. Ocenia, że każdy najpierw powinien nauczyć się słuchać, a dopiero potem rządzić. Zwraca również uwagę, że każdy ma inne zadania i rolę w społeczeństwie, dlatego cnoty pomiędzy obywatelami rządzonymi i rządzącymi są inne. Dobry władca, poza cechami obywatela, powinien być rozumny.

Przenosząc się na polski grunt, według Jana Kochanowskiego dobry obywatel charakteryzuje się miłością do ojczyzny, wyrażaną dawaniem talentów otrzymanych od Boga dla dobra wspólnego.

Jak to wszystko ma się jednak do patriotyzmu? Dla patrioty, oprócz dbania o wspólne dobro oraz uczestniczenia w życiu społecznym i politycznym, kluczowa jest właśnie miłość do ojczyzny. Jest ona wyrażana poprzez szacunek do swojego narodu i jego symboli, historii, kultury oraz pielęgnowanie jego tradycji. Świadczy również o przedkładaniu dobra ojczyzny nad swoje dobro i gotowość do poświęceń za kraj.

Taka postawa ma jednak swoje granice, co bardzo obszernie opisuje Katolicka Nauka Społeczna. Jedną z głównych zasad społecznych zawartych w KNS jest solidarność, która nie tylko łączy członków wspólnoty, ale również określa wszystkich żyjących na Ziemi ludzi, jako jedną społeczność. Pojmowanie to wykracza zatem poza naród i wskazuje na miłość pomiędzy obywatelami różnych państw, gdyż każda osoba jest dzieckiem bożym.

Rodziny, jako podstawowe jednostki społeczne, tworzą wspólnoty, a te organizują się w narody. Kluczową rolę w narodzie odgrywa instytucja państwa, która odpowiada za organizację narodu. Moralność KNS odrzuca formy kolektywizmu oraz nieograniczonego indywidualizmu. Państwo ma stać na straży przestrzegania tych zasad. Dlatego tak ważne jest aktywne uczestnictwo obywateli nie tylko w życiu społecznym, ale również politycznym, aby rozliczać władze ze spełniania powyższych celów.

Harcerz jak drzewo

Opisana powyżej organizacja życia społecznego jest niemalże identyczna do naszego funkcjonowania w Stowarzyszeniu. Zastęp jest jak rodzina, w której tworzą się najtrwalsze więzi. Lokalną wspólnotą jest drużyna, w której zastępy nie tylko konkurują ze sobą, ale również współpracują i tworzą tożsamość jednostki. Hufiec, czy Stowarzyszenie, nadają rangę państwową całej strukturze, zapewniając wyznaczanie kierunków rozwoju oraz rozwiązywanie dużych problemów. Cała ta struktura jest niczym innym jak demokracją.

Skupmy się jednak na zastępie. Każdy harcerz aktywnie uczestniczy w jego tworzeniu, oferując swoje talenty, czy realizując funkcje, na rzecz dobra całego zastępu. Ma swoje obowiązki, czyli chodzenie na zbiórki, zdobywanie stopni, zabieranie ze sobą potrzebnego ekwipunku, etc. Ma również swoje prawa, takie jak prawo głosu na radzie zastępu. Natomiast czekanie na swoją kolej na radzie uczy słuchania, a (jako zastępowemu) rozwiązywanie problemów kształci umiejętność rządzenia. Solidarność w zastępie daje niezwykłą skuteczność podczas wielkiej gry, a solidarność w drużynie pomaga rozwiązywać konflikty między zastępami.

Tym dokładnie jest jeden z sześciu wymiarów, czyli Szkoła Wychowania Obywatelskiego. SWO jest światem na miarę chłopca/dziewczynki, w którym obowiązują zasady i relacje społeczne, który poprzez doświadczenie pozwala uczyć się aktywnego życia w społeczeństwa i troski o dobro wspólne (definicja Rady Pedagogicznej). Nie można jednak mylić jej z prowadzeniem agitacji politycznej, czy stanowiskiem wobec wydarzeń patriotycznych.

No dobrze, ale co z naszym otoczeniem? Nie wszyscy przecież są harcerzami, a niewychodzenie z lasu niekoniecznie jest dobre. Moim zdaniem ZHP zbyt duży nacisk położyło na wydarzenia patriotyczne. I mam trochę obawy, abyśmy nie popełnili tego samego błędu, tylko że w drugą stronę – odcinając się od takich wydarzeń. Trudno jest budować tożsamość lokalną czy narodową bez uczestnictwa w imprezach upamiętniających historyczne wydarzenia. W końcu naród to zbiorowe dzieło naszych przodków, a jako skauci służymy ojczyźnie, jesteśmy lojalni wobec swojego kraju i dochowujemy wierności dziedzictwu pokoleń.

Porównałbym harcerza do drzewa, gdzie korzeniem jest osadzenie w społeczności chrześcijańskiej, rodzinnej i narodowej. Stabilność pnia to przynależność do społeczności szkolnej, harcerskiej, koleżeńskiej, akademickiej, etc. Dopiero gałęzie i liście są najbardziej zmienne, tak jak rozwój i decyzje. Dopóki trwały jest korzeń i stabilny pień, żadna wichura tego drzewa nie wyrwie.

Jedyne co jest nieco problematyczne, to forma uczestnictwa w takich wydarzeniach. Najczęstsze argumenty padające przeciwko obchodom, to że są dla harcerzy trudne i nudne. Trudno się nie zgodzić, jednak warto spojrzeć na to trochę szerzej. W końcu nic co dobre nie przychodzi łatwo. Czy ktoś się spotkał z tym że harcerze rwą się do sprzątania szkoły po zimowisku? Albo że są zajarani każdym Apelem Ewangelicznym? Takie przypadki to raczej rzadkość, a jednak dalej to robimy, starając się dobrać narzędzia tak, aby zadania były wychowawcze i ciekawe. Czyli wykorzystując motory.

Może zamiast bezczynnie stać przy pomniku warto częstować uczestników herbatą lub żurkiem. Albo po obchodach zorganizować ekspresję dla mieszkańców o tematyce święta. Czyli przejść do działania i odpowiedzialności z biernego uczestnictwa. To może dać naszym podopiecznym poczucie, że są częścią wspólnoty, i to ważną, co jest dla nich bardzo istotne, jak ktoś docenia takie działania. Ponadto, nie zbudujemy swojego wizerunku, jeśli misję wychowania obywatelskiego będziemy realizować jedynie wewnątrz jednostki.

Może warto wziąć udział w sprzątaniu kościoła, w którym działa jednostka. Zgłosić się do ośrodka pomocowego, jak dom dziecka lub dom samotnej matki i zaproponować pomoc w opiece nad znajdującymi się tam dziećmi, np. przy odrabianiu pracy domowej lub zorganizować dla nich grę. Przeprowadzić z kręgiem lub ogniskiem otwartą debatę oksfordzką na temat społeczny. Wziąć udział w Akcji Sprzątania Świata. Zaangażować szczepowego do uczestnictwa w Radzie Parafialnej. Zbudować ołtarz na procesję podczas Bożego Ciała. I wykazać przy tym swoje ponadprzeciętne kompetencje nabyte w skautingu.

Możliwości jest bardzo dużo. To jest także świetna okazja do promocji Stowarzyszenia, żeby nikt nas nie mylił z innymi organizacjami, tylko zobaczył, że jesteśmy częścią lokalnej wspólnoty. I że nasza rola w społeczeństwie jest ważna i poważna.

Fot. na okładce: Wojciech Nowak

Michał Deręgowski


Podkarpacianin z krwi i kości. Po przebyciu długiej i krętej harcerskiej drogi został szefem kręgu. Z wykształcenia geograf. Miłośnik map, Polski i map Polski.

Dzikie podchody. Opowieści Teodora #2

Kim jest Teodor i skąd się wzięły jego opowieści? Na pierwsze pytanie można znaleźć odpowiedź czytając cykl „Listy Starszego Brata do Młodszego”, a w szczególności jego pierwszą część. Odpowiedź na drugie pytanie znajduje się za to w pierwszym artykule obecnego cyklu. Dla poprawnego odbioru poniższej historii nie ma konieczności zapoznawać się z wspomnianymi wyżej tekstami. Nie mniej z serca polecam zaznajomienie się z nimi. Ale oddajmy już głos Teodorowi…

***

Była noc, a ja stałem sam pod platformą. Mieszanka podniecenia, ekscytacji i strachu wprawiała w drżenie moje nogi. Na głowie założoną miałem podkoszulkę udającą kominiarkę. Te wszystkie elementy oznaczać mogły tylko jedno. Nocne podchody. Wraz z dwoma innymi ćwikami z mojej drużyny planowaliśmy podejść jeden z kilku sąsiadujących z nami obozów. Z Zająca ruszałem tylko ja. Pozostali podchodzący należeli do zastępu Borsuk, do którego na ostatnich harcach majowych przylgnął przydomek „Miodożer”, ze względu na nieustępliwość i waleczność w Wielkiej Grze. Felka – zastępowego i Julka – czołowego cechowała hardość i odwaga. Dlatego oczami wyobraźni widziałem nas wracających z podniesionymi głowami do obozu i opowiadających historię o tym, jak to wbiliśmy strzałki, wynieśliśmy wartownika i z podniesionymi głowami opuściliśmy „wrogi” teren. Moje rozmyślania przerwał błysk latarki. Spróbowałem jeszcze opanować drżenie nóg, włożyłem za pasek drugą strzałkę „na wszelki wypadek” i udałem się do sąsiedniego gniazda.

Kilkanaście minut później nasza trójka szła drogą prowadzącą na dużą polanę sąsiadującą z obozem podchodzonej przez nas drużyny. Wymyślony przez nas plan wydawał się prosty. Mieliśmy zakraść się brzegiem lasu od strony zagajnika, obok którego stały maszty. Szybka robota. Niestety po dotarciu w pobliże obozu zauważyliśmy wiele latarek. Dla drużyny, której chcieliśmy wbić strzałkę, był to dopiero drugi obóz, więc chyba stwierdzili, że całym zastępem będą strzec masztów. Nie było to do końca uczciwe, ale my nie chcieliśmy odpuścić podchodów. Trzeba było działać inaczej. Przygotowani na taką ewentualność zabraliśmy ze sobą petardy. Plan B zakładał, że ja będę stał około pięćdziesiąt metrów od ściany lasu, krzyczał i rzucał petardy. Ściągnę swoją uwagę, a w tym czasie Julek i Felek wbiją strzałki. Przebywanie w odległości kilkudziesięciu metrów od drzew dawało mi możliwość ucieczki i przewagę nad goniącymi, bo zauważyłbym ich od razu, gdyby tylko wyszli zza drzew i pojawili się na polanie.

Przystąpiliśmy do działania. Niestety nasz plan zawiódł bardzo szybko. Zaalarmowani hałasem harcerze nie wybiegli na polanę, a zaczęli przeszukiwać okoliczne zarośla i szybko natknęli się na leżących tam moich kolegów. Mimo walki, chłopaki z Borsuka nie mieli szans przeciwko przeważającej liczbie wartowników. Ja jednak wtedy o tym nie wiedziałem, dlatego nie przestawałem hałasować. Krzyczałem jakieś niezrozumiałe słowa dobre pięć minut, gdy nagle na polanie wyłoniło się dwóch nieznanych mi harcerzy. Widząc to zacząłem uciekać, a oni ruszyli za mną. Po kilkunastu sekundach biegu dotarło do mnie, że trochę przeceniłem swoją kondycję. Tymczasem pościg zdawał się nie tracić sił. Czyżby te „bezpieczne” pięćdziesiąt metrów, to było za mało? Moją nadzieją miał być las po drugiej stronie polany, w kierunku którego biegłem. Wiedziałem, że zanim się tam znajdę, muszę jeszcze przeskoczyć nad błotnistą drogą rozjeżdżoną przez leśny traktor. Coraz bardziej słabłem, ale wykrzesałem z siebie na tyle sił, że jednym susem pokonałem ciemną kałużę i zanurzyłem się w gęstwinie zarośli. Dopadłem do pierwszego większego drzewa i przyparłem do niego plecami. Ciężko oddychałem i nasłuchiwałem pogoni. Po chwili usłyszałem dwa głośne „chlup” oraz okrzyki niezadowolenia. Goniący mnie harcerze najwidoczniej nie zauważyli błotnistej drogi. To była dla mnie szansa. Wstałem i szybkim krokiem ruszyłem dalej.

Nie minęło pięć minut jak dotarłem do strumienia, za którym jakieś siedemset metrów dalej znajdował się kolejny obóz. Z obozującą tam drużyną miałem dobre stosunki, dlatego postanowiłem się do nich udać i spróbować namówić ich, aby większymi siłami wrócić i wbić strzałki. Zdjąłem buty i brodząc po kostki w wodzie przeszedłem na drugi brzeg. Zakładałem powoli skarpety na mokre stopy, gdy nagle usłyszałem trzask. „Ach czyli pogoń dotarła aż tutaj. Czyżby chodzili wzdłuż rzeki i szukali mnie?” pomyślałem i zacząłem wodzić wzrokiem po ciemnym lesie. Po chwili olśniło mnie, że przecież nie zobaczyłem światła latarek. Dźwięk się powtórzył tym razem z nieco innej strony. Na podchody nie zabrałem czołówki, więc zapałkami niezbędnymi mi wcześniej do odpalania petard spróbowałem oświetlić swoje otoczenie. Niestety płomień był zbyt słaby i zobaczyłem tylko drzewo znajdujące się obok mnie. Za to w momencie chowania zapałek usłyszałem ciche „chrum”. „Dzik” – taka myśl od razu pojawiła się w mojej głowie. Przestraszyłem się i zamarłem nie wiedząc co robić. Na całe szczęście przypomniał mi się wierszyk z podstawówki i czym prędzej wdrapałem się na pobliską, niewysoką sosnę. Mogłem to zrobić, ponieważ w okolicy oprócz starych drzew rosło kilka mniejszych. Niepokojące odgłosy pojawiały się jeszcze w kilkudziesięciosekundowych odstępach przez kolejne kilka minut, a następnie ucichły. Odczekałem jeszcze dobre piętnaście minut zanim zszedłem z drzewa. Drugi raz tej nocy uniknąłem niebezpieczeństwa. Trzęsąc się jeszcze ze strachu, udałem się we wcześniej zaplanowanym kierunku.

Zbliżając się do obozu zacząłem powtarzać głośno „przybywam w pokoju”. Nim doszedłem do placu apelowego, zostałem otoczony przez wartownika i kilku członków jego zastępu. Większość z nich szeroko ziewała, ponieważ chwilę wcześniej zostali zbudzeni. W krótkich słowach przedstawiłem im swój plan. Zastępowy Marek zapalił się od razu do tego pomysłu i poszedł budzić pozostałych zastępowych. Dowiedziałem się od niego, że planowali tej nocy podejść tą samą drużynę co ja, ale wieczorem zostali w tajemnicy poinformowani przez swojego drużynowego o wyprawie z mojego obozu i nie chcieli wchodzić nam „w paradę”. Jednak, skoro sam przyszedłem do nich prosić o wsparcie, to nie mieli już żadnych argumentów przeciw podchodom. Przygotowania trwały moment, gdyż strzałki były zawczasu przygotowane i w grupie pięcioosobowej wyruszyliśmy w drogę na polanę.

Tym razem nie chcieliśmy kombinować. Główną drogą zakradaliśmy się do obozu. Nie widzieliśmy latarek, więc zapewne drużyna nie spodziewała się kolejnych podchodów tej samej nocy. Kiedy mijaliśmy zaparkowany przy drodze samochód księdza, jeden z towarzyszących chłopaków źle postawił stopę i stracił równowagę. Chwiejąc się, odruchowo chwycił się za lusterko stojącego obok auta. Lusterko wydało cichy trzask i nieco się opuściło. Alarm samochodowy zawył donośnie. Spojrzeliśmy na siebie i pędem rzuciliśmy się w stronę masztów, od których dzieliło nas kilkadziesiąt metrów. Będąc już nieco zmęczony, zostałem w tyle, dlatego gdy rozpoczęła się szamotanina z wartownikami, to ja dopiero dobiegałem. Szybko wyciągnąłem strzałkę i wbiłem ją w miejsce, które wydawało mi się placem apelowym. W tym czasie moi towarzysze zdawali się z sukcesem odpychać od siebie przeciwników i usłyszałem, jak krzyczą „odwrót!”. Chciałem również zawrócić, ale w tym momencie zobaczyłem chłopaczka znaczne niższego ode mnie, który stał kilka metrów dalej i pokazując na orientacyjne miejsce wbicia mojej strzałki powiedział „ha, ha, za daleko!”. „Dojść prawie pod maszty i nie wbić strzałki, to byłaby totalna klapa”, przeszło mi przez myśl. Jednak zaraz mnie olśniło. Wyciągnąłem zza paska zapasową strzałkę zabraną z obozowiska. Rozejrzałem się szybko i kawałek dalej dostrzegłem zarys masztów. Podbiegłem tam i wbiłem podpisany przez siebie patyk, następnie odwróciłem się i zacząłem uciekać.

Biegłem w stronę polany, gdy nagle poczułem, jak ktoś łapie mnie za nogę. Przewróciłem się i usłyszałem znajome „ha, ha”. Tamten chłopak śledził moje poczynania i zaczaił się na mnie za drzewem. Oczywiście nie mógł mnie na długo zatrzymać. Szybko uwolniłem się z uścisku, ale straciłem kilkanaście cennych sekund. Dopadli mnie pozostali harcerze zbudzeni alarmem. Nie było sensu dalej uciekać. Zostałem pochwycony i przyprowadzony pod drzewo, pod którym związani siedzieli Julek, Felek oraz jeszcze jeden, pomagający mi harcerz z sąsiedniego obozu. Pozostałej trójce udało się uciec.

Ze związanymi nogami i rękami siedziałem sam koło wysokiej sosny. Wartownicy rozdzielili nas, żebyśmy w większej grupie przypadkiem sobie nie pomagali. Nie uśmiechało mi się kupować coli na wykupne. Dlatego, gdy nikt na mnie nie patrzył, powoli zdjąłem buta i dzięki temu ściągnąłem pętle z jednej nogi. Na drugiej nodze zostawiłem sznurek, żeby z daleka wyglądało to jakbym nadal był związany. Nie pamiętam już jakim cudem, ale udało mi się również krok po kroku rozwiązać węzły na rękach. Teraz tylko wyczekiwałem okazji, gdy wartownicy znajdą się w takim miejscu, abym zdążył wstać i uciec. Na moje nieszczęście Julek również coś kombinował i zaczął powoli czołgać się w stronę zarośli. Został jednak szybko zauważony i wartownicy zarządzili kontrolę „jeńców”. Zarzuciłem sznurki na ręce, ale gdy przyszła moja kolej, kontrolujący mnie harcerz dostrzegł, że sznurek wokół nadgarstków jest rozwiązany. Brak sznurka na nogach nie został jednak dostrzeżony. To dawało nadzieję. Wartownik przywołał jakiegoś chłopaka i kazał trzymać mu moje ręce, a sam udał się do namiotu po nowy kawałek sznurka. W tym momencie zrozumiałem, że może to być moja ostatnia szansa na ucieczkę. Co prawda siedziałem z przytrzymywanymi z tyłu rękami, ale potem mógłbym być już nie dość, że porządnie związany, to dodatkowo pilnowany. „Kombinuj, Teodorze kombinuj” powtarzałem w myślach. Po chwili rozmyślania stwierdziłem, że spróbuję czegoś niekonwencjonalnego. „Czy możesz mi na moment puścić ręce, bo bardzo ścierpły od sznurka i chcę je rozmasować?” spytałem harcerza za mną. Przytaknął, więc powoli zacząłem trzeć ręce, po czym nagle wstałem i zacząłem biec. Mój wartownik był tak zaskoczony, że przez chwilę siedział dalej w bezruchu po czym krzyknął na alarm i puścił się pędem za mną. Jednak ja już nie miałem zamiaru dać się złapać. Biegłem, ile sił w nogach w stronę mojego obozu. Po kilkudziesięciu sekundach przestałem widzieć poświatę latarki na sobie, więc doszedłem do wniosku, że jestem bezpieczny.

Kilkaset metrów przed moim obozem była kapliczka. Zatrzymałem się przy niej i ciężko dysząc usiadłem. Odetchnąłem z ulgą. Tamtej nocy przeżyłem mnóstwo przygód. Byłem szczęśliwy, że udało się wbić strzałkę, a potem uciec. Już zacząłem układać sobie w głowie, co opowiem chłopakom z mojej drużyny, gdy z krzaków za kapliczką dobiegło głośne „chrum”.

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Niespodzianka. Opowieści Teodora #1

Pod pewnym względem listopad i grudzień nie były dla mnie najlepszymi miesiącami. Czułem się wtedy zirytowany wrocławskim MPK. „Jak można w najmniej korzystne pogodowo miesiące remontować przystanek tramwajowy, z którego codziennie korzystałem dojeżdżając do pracy?”. Często w myślach zadawałem sobie właśnie takie pytanie. O ile rano można było jeszcze jako tako liczyć na autobusy i podróż nimi, a mimo że mniej wygodna, bywała nawet szybsza niż tramwajami, tak powroty okazywały się bardzo męczące. Zupełnie nie mogłem sobie znaleźć dogodnej trasy powrotnej i wypróbowałem wszystkie możliwe kombinacje, wliczając w to długie spacery z różnych przystanków. Jednak co najistotniejsze w tej historii, to fakt, że zmieniło się moje główne miejsce przesiadkowe. Z placu Dominikańskiego w samym centrum Wrocławia na plac Grunwaldzki, na którym swoje przystanki ma większość autobusów i tramwajów poruszających się w północno-wschodniej części miasta.

Któregoś popołudnia przed Świętami wracałem z pracy autobusem linii 149 mającym swój przystanek końcowy na placu Grunwaldzkim. „Jeszcze tylko jedna przesiadka i wreszcie będę w mieszkaniu” – pomyślałem widząc po lewej stronie górujące nad okolicą wrocławskie „sedesowce”. Jako że zbliżał się koniec roku, robiłem sobie w głowie podsumowanie minionego czasu. Myśli popłynęły w stronę Przestrzeni i moich artykułów. Trochę mi było szkoda, że nie udało się, mimo wielu prób, otworzyć skrzyni, w której znajdowały się listy Teodora. Listy Starszego Brata do Młodszego to był całkiem dobry cykl, miał paru wiernych fanów. Z takimi myślami wysiadłem na przystanku. Spoglądając na tablice systemu dynamicznej informacji pasażerskiej próbowałem wyszukać najwcześniejszy i najbardziej pasujący mi autobus. Moje zamyślenie przerwał skierowany do mnie głos.

– Piotr Wąsik? Dobrze poznaję? – zapytał niewysoki, pogodny chłopak stojący obok mnie.

– Tak, to… – zaskoczony zacząłem odpowiadać, ale nie skończyłem, gdyż chłopak przerwał mi w pół zdania.

– Ha! Wspaniale! Mam szczęście, że Cię rozpoznałem. Miałem nadzieję, że będąc we Wrocławiu spotkam Cię kiedyś na placu Grunwaldzkim, wszyscy przecież stąd gdzieś jeżdżą – mówił rozentuzjazmowany.

– To trochę przypadek – odpowiedziałem, wiedząc, że gdy tylko skończy się remont, to ów przystanek będę odwiedzał sporadycznie.

– Od razu mówię, że nie należę do Skautów, ale przypadkiem trafiłem na stronę Przestrzeni i od tego czasu jestem wielkim fanem Listów Starszego Brata do Młodszego – kontynuował chłopak.

– Dzięki… – znowu zacząłem mówić i nie skończyłem, gdyż z ust chłopaka popłynęła niesamowita opowieść.

– Kilka miesięcy temu, podczas letniego, studenckiego wypadu w góry nocowałem w jednym z tatrzańskich schronisk. Chyba to było w Dolinie Chochołowskiej. Nieważne. Wieczorem w sali kominkowej zauważyłem mężczyznę koło czterdziestki otoczonego przez grupę osób. Gdy podszedłem bliżej, usłyszałem, że ten gość opowiada jakieś historie. Mam zwyczaj nagrywania na telefonie różnych swoich przemyśleń lub innych rzeczy. Pomyślałem, że i te historie nagram, bo brzmiały bardzo ciekawie. Oczywiście telefon trzymałem w ukryciu. Opowieści tego mężczyzny były różne, ale przeważały takie harcerskie, z dawnych lat. Pewne elementy historii, nie wiedząc skąd, zaczynałem kojarzyć. Po kilku godzinach słuchania musiałem udać się pod prysznic, gdyż zaraz mieli zakręcać ciepłą wodę w schronisku. Telefon zostawiłem mojemu koledze Pawłowi i poszedłem. Kiedy wróciłem, grupka jeszcze siedziała, ale tego mężczyzny już nie było. Mój kolega powiedział mi, że gość przed minutą odszedł. A jedyne co Paweł jeszcze zdążył usłyszeć to imię Teodor, którym jeden ze słuchaczy zwrócił się do tego gawędziarza. Wtedy doznałem olśnienia. Przecież te fragmenty, które kojarzyłem były z twoich Listów! Dotychczas myślałem, że to tylko taka konwencja, że to wszystko wymyślone. Ale Teodor naprawdę istnieje! Niestety, rano mężczyzny już nie spotkaliśmy. Pani ze schroniska powiedziała, że wyszedł sam, jeszcze przed świtem.

W czasie opowieści chłopaka delikatnie się uśmiechałem. Domyślałem się, że mimo iż, nie znam źródła pochodzenia listów, to, skoro te listy leżą u mnie na strychu, to i ich autor musi przecież gdzieś istnieć. Tymczasem napotkany chłopak kontynuował.

– Od tamtego czasu pomyślałem sobie, że gdy cię kiedyś spotkam, to prześlę ci bluetoothem te nagrania. Może opublikujesz je na Przestrzeni? – spytał z nadzieją.

– Dobry pomysł. Ale przecież mogłeś do mnie napisać maila czy na facebooku – odparłem lekko zdziwiony.

– Aaa wiesz. Ja nie używam ani maila, ani mediów społecznościowych. Długa historia – odparł nieco rozbawiony chłopak.

Dziesięć minut później siedziałem w autobusie do domu, z telefonem cięższym o kilkadziesiąt megabajtów nagrań. Gdy się rozstaliśmy z moim niespodziewanym rozmówcą, chciałem jeszcze za nim krzyknąć i chociaż spytać jak ma na imię, ale gdy się odwróciłem, to chłopak gdzieś znikł w tłumie i nie mogłem go odnaleźć wzrokiem. No trudno. Dziwne to było spotkanie. Ktoś by nawet mógł rzec, że się nigdy nie wydarzyło. Wróciłem do mieszkania i wziąłem się za słuchanie. Nie przesłuchałem tego pliku od razu w całości, tylko w kolejne dni sukcesywnie włączałem sobie po kilkanaście minut. Robiłem przy tym notatki i zapisywałem minuty rozpoczynania i kończenia się poszczególnych historii. Następnie zabrałem się za spisywanie. Wszystko to było dość żmudnym procesem ze względu na dość słabą jakość nagrania. Wiele fragmentów musiałem przesłuchiwać po kilka razy, żeby wyłapać jakie słowo zostało wypowiedziane. Dlatego, mimo iż od Świąt minęło już trochę czasu, to dopiero teraz publikuję pierwszą część tej opowieści. Pozostawiam ją w formie pierwszoosobowej, czyli tak jakby to Teodor opowiadał historię i tak jak brzmiała ona na nagraniu. Zapraszam do lektury.

***

„Kap, kap, kap”. Powoli do mojej świadomości przedostawał się dźwięk spadających kropel deszczu. Podciągnąłem śpiwór i zamaszyście przekręciłem się na drugi bok sądząc, że tam znajdę nieco miększy kawałek ściółki. Niestety tym razem orientacja przestrzenna mnie zawiodła. „Łup, zgrzyt, trzask, ała”. Tak pewnie dla potencjalnego obserwatora brzmiałaby sekwencja powstałych w tamtym momencie dźwięków. „Łup” – moje czoło napotkało pień sosny, przy której wybudowałem swój prowizoryczny szałas. „Zgrzyt” – dolne zęby z impetem uderzyły w górne. „Trzask” – siła uderzenia czołem w sosnę spowodowała upadek gałęzi, które oparte o drzewo chroniły mnie przed deszczem. „Ała” – z kolei taki dźwięk wydobyłem z siebie chwilę później. Od razu po uderzeniu dotknąłem ręką czoła. Było całe. Nie napotkałem żadnych oznak świadczących o ewentualnym rozcięciu skóry. Jednak w tej samej chwili poczułem na nosie wcześniej słyszalne tylko „kap”. Mój szałas został zniszczony i przeciekał. „Tylko tego jeszcze brakowało” – pomyślałem i wydałem z siebie głośne „Ojaaaaa!”. Wstałem, szybko się spakowałem i ruszyłem do pobliskiej wsi.

Na skraju miejscowości znalazłem duży, rozłożysty dąb, pod którym było względnie sucho. Powoli zaczynało świtać. Jak wiecie, letnie noce są krótkie. „Zaczął się nowy dzień, więc czas na kolejny list” pomyślałem i otworzyłem kopertę, którą dostałem od mojego szefa kręgu. To był już przedostatni dzień mojej Próby Szlaku, więc mniej więcej wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Jeśli dobrze pamiętam, to w kopercie znalazłem tylko garść monet i kartkę. Jednak całkowicie zaskoczyło mnie to, co było na niej napisane. Tekst brzmiał jakoś tak: „Teodorze! Aż do zmroku nie możesz wypowiedzieć żadnego słowa. Znajdź inny sposób na komunikację, ale przede wszystkim kontempluj ciszę. PS. Pieniądze przeznacz na dzisiejsze posiłki”. „Kurka wodna” – pomyślałem. Tamten dzień zaczął się z przytupem.

Gdy tak stałem z listem w ręku, zza zakrętu powoli wyłonił się policyjny radiowóz. Oczywiście zostałem dostrzeżony i auto zatrzymało się tuż przede mną. Szyba po stronie pasażera została opuszczona i zobaczyłem dwóch policjantów siedzących we wnętrzu pojazdu. Ten bliżej mnie miał, o ile dobrze pamiętam, duży, ciemny wąs. Było zbyt deszczowo, żeby jemu chciało się wysiadać z radiowozu, więc z takiej pozycji zaczął mnie wypytywać o to, co tak wcześnie robię z plecakiem w takim miejscu. Ja, niewiele myśląc, otworzyłem swoją Kronikę Próby, którą zawsze miałem pod ręką i na ostatniej stronie zacząłem pisać odpowiedź. Oczywiście, po chwili padło pytanie „Dlaczego się tak wygłupiam i nie odpowiadam normalnie”. Na nie też odpisałem w notesie. Obaj policjanci po przeczytaniu odpowiedzi spojrzeli na mnie i popukali się w czoło. Machnęli ręką i powiedzieli „nienormalny”. Ja za to odwzajemniłem się szerokim uśmiechem. W tym momencie stróże prawa spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Ten z wąsem zaczął coś notować w swoim kajecie, wyrwał kartkę i podał mi ją, po czym śmiejąc się zasunął szybę. Radiowóz ruszył, a ja jeszcze dłuższą chwilę odprowadzałem go wzrokiem. Trochę byłem zaskoczony obrotem sprawy, trochę dumny, że nie pękłem, a trochę czułem ulgę. Przecież ja, urodzony w październiku, nie miałem wtedy jeszcze osiemnastu lat. Gdyby to się wydało, to potencjalnie mógłbym mieć problem z powodu samotnej włóczęgi. W momencie, kiedy auto znikło mi z oczu, przypomniałem sobie o kartce. Spojrzałem na nią i język sam od razu zaczął sunąć po górnych zębach. Zatrzymał się na prawej jedynce. Tak, policjanci napisali prawdę. W nocnym zderzeniu z sosną straciłem połowę tego górnego zęba.

Fot. na okładce: Wojciech Nowak

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Skauting a dobra materialne

Skauting to ruch wychowawczy dla dzieci i młodzieży. Rozwija on młodych w wielu różnorakich dziedzinach, przygotowując ich do dorosłego i świadomego życia w społeczeństwie. Bardzo ważnym tematem, jest wychowanie do posiadania dóbr materialnych. Zgodnie z definicją dobra materialne to materialne środki zaspokajania potrzeb ludzkich.[1] W dzisiejszych czasach kapitalizmu i wolnego rynku jest szczególnie ważne, aby przygotować młodych do rozsądnego dysponowania dobrami materialnymi. Należy zwrócić również uwagę na przeszłość i wszelkiego rodzaju socjalistyczne doktryny.

W naszym Stowarzyszeniu już od pierwszego etapu formacji, a więc od Żółtej Gałęzi, staramy się kształtować w młodych ducha ubóstwa. Jest to kontynuowane poprzez rozwój w Gałęzi Zielonej. Pełny nacisk kładziony jest jednak dopiero podczas formacji w Gałęzi Czerwonej, gdzie wybrzmiewa to podczas Wymarszu Wędrownika: czy chcesz (…) zachować przez całe życie ducha ubóstwa?[2] Należy jednak pamiętać, że ubóstwo to przede wszystkim cnota chrześcijańska, która nie polega na nędzy czy abnegacji. Sam Jezus w swoim nauczaniu wskazywał na to, że dobra materialne mogą być przeszkodą w osiągnięciu Królestwa Niebieskiego.[3] Jednak nawoływał przede wszystkim do duchowego ubóstwa, które polegało na wysuwaniu na pierwszy plan sfery duchowej, a ukryciu sfery materialnej na drugim planie. Człowiek ubogi wszystko co najważniejsze ma „u Boga”. Nie oznacza to jednak, że na ziemi nie ma nic. Skauting również wpisuje się w to nauczanie, mówi o tym chociażby 9. Punkt Prawa Harcerskiego: harcerz jest gospodarny i troszczy się o dobro innych. Aby być gospodarnym trzeba wcześniej coś posiadać. Nie da się gospodarować nie mając nic. Również Wilczki mimo młodego wieku uczone są gospodarności, gdyż jedno z zadań na pierwszą gwiazdkę brzmi: jesteś oszczędny, zgromadzisz część kwoty na wyjazd gromady.[4] Mimo że skauting chce uniknąć we wszystkich dziedzinach różnych form materializmu[5], to posiadanie dóbr materialnych samo w sobie nie jest niczym złym. Istotny jest nasz stosunek do nich oraz to, co z nimi robimy. Należy też pamiętać, że ubóstwo to nie dziadostwo.[6]

Lata 30. i 40. XIX wieku to narodziny socjalizmu. Doktryna ta głosiła równość stanu posiadania oraz brak własności prywatnej. Wszystkie dobra materialne według socjalistów powinny być wspólne i rozdzielone równo między całe społeczeństwo. Taki pogląd własności wspólnej jest jednak szkodliwy dla pracownika, bowiem celem, ku któremu bezpośrednio zmierza pracownik, jest zdobycie dobra materialnego i posiadania go wyłącznie jako swoje i własne. (…) Zmiana zatem posiadania z prywatnego na wspólne, do której dążą socjaliści, pogorszyłaby warunki życia wszystkich pracowników pobierających płacę, ponieważ odebrałaby im swobodę używania płacy na cele dowolne, a tym samym także nadzieję i możność pomnożenia majątku rodzinnego i polepszenia losu.[7] Własność wspólna godzi więc w podstawowe prawo człowieka, prawo do wolności. Co więcej zagraża ona w bardzo dużym stopniu rodzinie. Ojciec i matka troszczą się bowiem o utrzymanie swoich dzieci. W sytuacji, w której dobra materialne są wspólne, to nie rodzina troszczy się o potrzeby materialne. Następuje więc rozpad rodziny, ponieważ państwo zajmuje rolę należną rodzicom, wchodzi w ich kompetencje.

Socjalizm jest również sprzeczny z zasadami Skautingu, ponieważ Skauting stawia bardzo mocno na rodzinę. Już w pierwszym punkcie Zasad Podstawowych czytamy, że obowiązki Harcerza rozpoczynają się w domu.[8] Mamy więc duży nacisk na rolę rodziny, bowiem skauting uważa się, obok szkoły, za komplementarny wobec rodziny, do której dziecko należy przede wszystkim.[9] Oczywiście, gdy rodzina znajdzie się większych trudnościach, państwo powinno wspomóc ją w wyjściu na prostą, jednak są to wyjątkowe przypadki, w których dopuszcza się ingerencje państwa w działanie rodziny.

Socjalizm ma również bardzo szkodliwy wpływ na społeczeństwo. Gdy wszystkie dobra materialne są wspólne pracownicy stopniowo tracą bodziec do pracy, przestają dostrzegać w pracy interes, ponieważ nie oni będą czerpać korzyści z wykonanej przez siebie pracy. W konsekwencji prowadzi to do wyczerpywania się bogactwa, a co za tym idzie, do sprowadzenia wszystkich do poziomu biedy. Innym niebezpieczeństwem jest rozwinięcie się w społeczeństwie przekonania, że wszystko im się należy i wszystko powinni dostać, a więc postaw roszczeniowych.

Skauting ma na celu wychowanie młodych ludzi jako świadomych członków społeczeństwa, biorących udział w jego życiu i dbających o dobro wspólne. Musi sprzeciwiać się więc tego typu formom upadku i degeneracji społeczeństwa. Możemy cofnąć się do samego momentu powstania świata, kiedy Bóg stwarza człowieka i daje mu ziemię na własność. Ziemia staje się źródłem utrzymania człowieka. Poprzez pracę człowiek czyni ją sobie poddaną, część ziemi staje się jego własnością. Widzimy więc początek własności indywidualnej i posiadania dóbr materialnych.[10] W obecnych czasach coraz większego znaczenia nabiera forma własności jaką jest własność wiedzy, techniki i umiejętności. Kraje uprzemysłowione polegają na tym bardziej niż na zasobach naturalnych.

W dzisiejszych czasach, kiedy większość krajów ma za sobą klęskę socjalizmu, na pierwszy plan wysuwa się model gospodarczy jakim jest kapitalizm. Warto jednak zastanowić się, czy jest to właściwa droga rozwoju gospodarczego. Jeśli mianem „kapitalizmu” określa się system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco (…). Ale jeśli przez „kapitalizm” rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny, to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca.[11] Widać więc, że to rozwój ma służyć jednostce, a nie jednostka rozwojowi. Nie ma nic złego w zarabianiu i osiąganiu zysków, należy jednak pamiętać, że to człowiek i jego dobro muszą znaleźć się na pierwszym miejscu. Kościół uznaje pozytywną rolę zysku jako wskaźnika dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa: gdy przedsiębiorstwo wytwarza zysk, oznacza to, że czynniki produkcyjne zostały właściwie zastosowane a odpowiadające im potrzeby ludzkie — zaspokojone. Jednakże zysk nie jest jedynym wskaźnikiem dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa. Może się zdarzyć, że mimo poprawnego rachunku ekonomicznego, ludzie, którzy stanowią najcenniejszy majątek przedsiębiorstwa, są poniżani i obraża się ich godność. Jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, lecz na dłuższą metę musi też negatywnie odbić się na gospodarczej skuteczności przedsiębiorstwa. Celem zaś przedsiębiorstwa nie jest po prostu wytwarzanie zysku, ale samo jego istnienie jako wspólnoty ludzi, którzy na różny sposób zdążają do zaspokojenia swych podstawowych potrzeb i stanowią szczególną grupę służącą całemu społeczeństwu. Zysk nie jest jedynym regulatorem życia przedsiębiorstwa; obok niego należy brać pod uwagę czynniki ludzkie i moralne, które z perspektywy dłuższego czasu okazują się przynajmniej równie istotne dla życia przedsiębiorstwa.[12] Kapitalizm więc, mimo że jest zdecydowanie lepszy od socjalizmu, to jednak niesie w sobie niebezpieczeństwo wyzysku pracowników oraz utraty człowieczeństwa na rzecz hedonistycznego materializmu.

Podsumowując, widać bardzo duży związek między nauczaniem Kościoła, a rozwojem człowieka w naszym Stowarzyszeniu. Wśród wilczków staramy się przeciwdziałać złym cechom, które wszystkie dzieci w tym wieku posiadają. Przede wszystkim dziecięcemu egoizmowi, który w bezpośredni sposób łączy się z posiadaniem dóbr materialnych. Poprzez gry, zabawy oraz proste aktywności wychowujemy wilczka, który ma oczy i uszy otwarte i dzięki temu myśli najpierw o innych.[13] Wilczka, który jest wstanie pozbyć się swojego egoizmu i podzielić się z innym dobrami, które posiada. Nie ma znaczenia, czy jest to nowa zabawka, czy zwykła kanapka z serem podczas drugiego śniadania. Każde takie działanie ma ogromne znaczenie i jest pierwszym krokiem na drodze wychowania człowieka, który potrafi z rozsądkiem dysponować posiadanymi dobrami materialnymi. Kogoś, dla kogo drugi człowiek, a nie posiadanie dóbr, jest najwyższą wartością, mimo panującego w dzisiejszych czasach konsumpcjonizmu.

Postawę tę kształtuje się w gromadzie również poprzez czerpanie z życia świętego Franciszka z Asyżu, który nawoływał do dzielenia się i nie przywiązywania zbyt dużej wagi do posiadanych dóbr materialnych. Ta życiowa postawa świętego kontynuowana jest zresztą podczas dalszych etapów rozwoju. Proste mundury wędrownicze bez zbędnych zawieszek czy też brązowe chusty nie wzięły się znikąd.

Założycielowi skautingu również leżało na sercu kształtowanie umiejętności rozsądnego używania dóbr materialnych. Robert Baden-Powell mówił o tym w ten sposób:

Głupie skrzaty, podobnie jak małpki Bunderlog i jak wszystkie kpy na dwu nogach – gdy tylko mają trochę pieniędzy, natychmiast je wydają na pierwszą lepszą przyjemność – na przykład na kino. Ale roztropny chłopiec chowa je do skarbonki póki nie zbierze większej sumy, z której dopiero może sobie coś na przyjemności czasem przeznaczyć.[14]

Najistotniejszą rzeczą w tym wszystkim jest to, aby pamiętać, że człowiek używając tych dóbr powinien uważać rzeczy zewnętrzne, które posiada, nie tylko za własne, ale za wspólne w tym znaczeniu, by nie tylko jemu, ale i innym przynosiły pożytek.[15]


[1] Encyklopedia PWN, https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/dobra-materialne;3893235.html.

[2] Ceremoniał Przewodniczek i Skautów Europy, wydanie 2, Warszawa, 2012.

[3] Ewangelia według św. Marka 10, 17-30.

[4] Mowgli, Warszawa, 2015.

[5] Karta Skautingu Europejskiego, http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowe-symbolika/kartaskautingu-europejskiego

[6]  Daniel Staszewski, Konferencja Skype, data nieznana.

[7]  Leon XII, Rerum Novarum, Rozdział I Rozwiązanie fałszywe: socjalizm.

[8]  Zasady Podstawowe Skautingu Europejskiego, http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowesymbolika/zasady-podstawowe-skautingu-europejskiego

[9]  Karta Skautingu Europejskiego, http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowe-symbolika/kartaskautingu-europejskiego.

[10] Księga Rodzaju, 1, 28-31.

[11] Jan Paweł II, Centesimus annus, 42.

[12] Tamże, 35.

[13] Prawo Wilczka, http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowe-symbolika/prawo-wilczka

[14] Sir Robert Baden-Powell, Wilczęta, T. I, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2014.

[15]  Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 69; 71. 6.

Fot. na okładce: Tadeusz Chabiera

Karol Chomoncik


Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem. W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.

Biel i czerwień w życiu skauta

Wszyscy dobrze znamy historię bitwy pod Mafeking, kiedy to w głowie Roberta Baden-Powella zrodził się pomysł utworzenia zastępów młodych chłopców, którzy mieli pomagać w przenoszeniu meldunków. W ten sposób generał zyskał czas na odpoczynek dla zdolnych do obrony twierdzy dorosłych, którzy, wycieńczeni i ranni, byli coraz mniej efektywni. Robert Baden-Powell później pisał o tym tak:

Powiedziałem raz do jednego z tych chłopców, który właśnie przyjechał pod gęstym ogniem kul nieprzyjacielskich:
– Jeżeli będziesz tak jeździł wśród gradu kul i pękających szrapneli, dostaniesz kiedykolwiek postrzał?
A on odpowiedział mi na to:
– Jadę tak prędko, panie pułkowniku, że żadna kula mnie nie trafi…
I rzeczywiście, mężni chłopcy nie uważali na strzały; rozwozili bez wahania i chętnie rozkazy, choć wiedzieli, że narażają przy tym życie.

Bohaterska postawa chłopaków zainteresowała Baden-Powella. Nie dało się ukryć wielkiego męstwa i determinacji młodych ludzi. Dlaczego tak się zachowywali? Skąd ta odwaga? Sądzę, że płynęła z zupełnie szczerych oczekiwań Baden-Powella. Chłopcy byli świadomi wartości, którą wnoszą w szeregi obrońców twierdzy, co ich motywowało. Oni czuli się tam niezbędni!

U podstaw skautingu leży patriotyzm

Jak to zwykle w historii bywało, potrzeba stała się matką wynalazków. Baden-Powell, kiedy dostrzegł braki w szeregach żołnierzy, postawił na  chłopców, których podzielił na małe oddziały. W ten sposób prostsze zadania mogły być wykonywane szybciej i efektywniej niż wcześniej. Aby uświadomić sobie istotę walki tych młodych ludzi, należy wziąć pod uwagę szerszy kontekst historyczny tamtych wydarzeń.

Trwała krwawa, druga wojna burska. Brytyjskie wojska tłumiły zrywy niepodległościowe członków plemienia Burów – potomków Holendrów, Francuzów i Niemców osiedlających się na tych terenach w ubiegłych wiekach. Wielka Brytania zainteresowała się południowo-afrykańskim regionem Transwalu i Oranii po tym, jak odkryto tam liczne zasoby złota i diamentów. Przez dwa lata toczyły się walki partyzanckie, podsycane przez Cesarstwo Niemieckie, które zaopatrywało Burów w broń. Wojska brytyjskie, ze względu na słabe zarządzanie przez sztab oraz niedocenienie miejscowych oddziałów, odnosiło w tych walkach liczne porażki; wojska brytyjskie były wielokrotnie otaczane przez dobrze znających tamte tereny Burów. Odcięci w mieście-twierdzy żołnierze, z pułkownikiem Baden-Powellem na czele, znaleźli się właśnie w tego typu krytycznej sytuacji. Krwawe siedem miesięcy obrony miasta przyniosło śmierć dwóm tysiącom Burów i ponad dwustu Brytyjczykom. Oblegający spędzili więc dużo czasu na licznych próbach forsowania obrony.

Znając te fakty, nietrudno zauważyć, że życie w mieście musiało być w tamtym czasie niesamowicie trudne. Będąc pod ciągłą psychiczną presją ataku, żołnierze byli wyczerpani. Cywile zaangażowali się w pomoc Baden-Powellowi, jednak wciąż brakowało ludzi. Młodzi chłopcy mogli się przydać, a B.-P. to wykorzystał. W maju oddziały brytyjskie, które przybyły z odsieczą, uwolniły swoich rodaków oblężonych w Mafekingu. Po powrocie z kampanii afrykańskiej powstała książka Scouting for Boys, w której B.-P. opisał ideę i metody skautingu.

Kluczem do odkrycia roli patriotyzmu w metodzie skautowej jest właśnie analiza okoliczności tych historycznych wydarzeń. Spróbuj odnieść tamte realia do własnego życia, do własnej historii. Chłopcy chcieli żyć, rozwijać się, wrócić do normalnego życia w mieście, w którym będą czuli się dobrze. Wiedzieli, że wymaga to poświęcenia ich własnego życia; nie mogli liczyć na nikogo innego. Wszyscy byli już zaangażowani w obronę miasta. Postawiono im wysokie wymagania. Liczył na nich nie tylko B.-P. , ale także ich rodziny, sąsiedzi, wszyscy!

Być patriotą w XXI wieku

Znany wszystkim założyciel skautingu powiedział kiedyś: „Nie potrzeba nawet wojny na to, ażeby oddawać usługi jako wywiadowca, bo podczas pokoju chłopiec może dużo uczynić dla dobra ogólnego, wszędzie gdziekolwiek się znajdzie”. Te słowa realizujmy na co dzień. Najpierw jako wilczki, a potem harcerze, działamy przede wszystkim na zbiórkach i wyjazdach, ale przecież obowiązki harcerza zaczynają się w domu. Trzeba pamiętać o codziennym dobrym uczynku, który wraz z wiekiem zmienia dla nas znaczenie. Dobre uczynki kształtują ducha służby, uczą poświęcenia dla innych bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Z czasem przekształcają się w pełni świadomą służbę innym.

W dzisiejszych czasach patriotyzm jest moim zdaniem postawą wymierającą; w świecie pełnym egoistów traci na wadze dobro wspólne czy narodowe. Liczy się to, by jednostkom żyło się dobrze i wygodnie, bez „zbędnej” odpowiedzialności i zobowiązań. Taka postawa prowadzi do wykorzenienia wrażliwości, a w konsekwencji do znieczulicy. Jako skauci nie możemy izolować się we własnej społeczności, „zamykać się w bańce”. Naszym celem niech będzie służba czynem: pociągają bowiem przykłady, a nie piękne słowa. Papież Franciszek powiedział kiedyś mądre słowa: „Głoście Ewangelię, a jeśli trzeba, to także słowem!”.

Świećmy więc przykładem wartościowego życia nie tylko w mundurze. To trudne; z każdej strony bowiem świat proponuje nam konformizm i konsumpcjonizm, z którymi życie jest łatwe i przyjemne. Ale przecież chcemy żyć, a nie wegetować.

Biel i czerwień na mundurze skautowym

Niejednokrotnie odczuwałem dyskomfort, kiedy napotkany na explo człowiek patrzył na nasz zastęp z niezrozumieniem i dopytywał, dlaczego Skauci Europy. Tłumaczenia bywały lepsze i gorsze, jednak warto samemu poddać to chwili refleksji. Dlaczego Europy? Jesteśmy wspólnotą międzynarodową, jednak skauci w poszczególnych państwach noszą na mundurach flagę swojego kraju. Pomimo jednakowych oznaczeń, kolorów mundurów i wartości, które nas łączą, zachowujemy odrębność narodową. W rocie przyrzeczenia mówimy: „[…] całym swoim życiem służyć Bogu, Kościołowi, mojej Ojczyźnie, i Europie Chrześcijańskiej […]”. Zaczynamy służbę od naszej małej ojczyzny, a zatem rodziny, aby tam służyć własnemu krajowi. Przez tę służbę ofiarujemy się chrześcijańskiej Europie. Nie trzeba wielkich działań: wystarczy codzienny, drobny, dobry uczynek. Patriotyzm nie jest piastowaniem najwyższych stanowisk państwowych; to pamięć o przodkach, kultywowanie tradycji narodowych, a co moim zdaniem najważniejsze – ofiarowywanie siebie dla dobra wspólnoty.

Dla każdego z nas patriotyzm ma zapewne nieco inną definicję, choć pewne kwestie są uniwersalne. Ktoś powie, że patriotyzm to chodzenie na marsze niepodległości. Ktoś inny, że to noszenie patriotycznej odzieży. Ja uważam patriotyzm za styl życia. Jako młodzież i przyszłość Polski musimy dążyć do ideałów, przed jakimi stawia nas formacja skautowa. Ideał jest trudny do osiągnięcia. Celem samym w sobie nie jest jednak, moim zdaniem, jego osiągnięcie, a nieustanna pogoń za nim. To trud i praca włożone w dążenie do ideału kształtują nas jako ludzi. Być może bez munduru ciężko się przemóc, bo wymaga to odwagi, zorientowania, poświęcenia własnego czasu, ale przede wszystkim wymaga chęci.

Klucz do szczęścia

Odnajdowanie w sobie każdego dnia chęci do służby innym jest, jak sądzę, drogą nie tylko do życiowego sukcesu, ale także do prawdziwego szczęścia. Nie ograniczajmy naszych działań do sprzątanie lasu z gromadą, pomocy w schronisku z zastępem w ramach zbiórki czy nawet ambitnego dzielenia się ugotowanym przez drużynę posiłkiem z bezdomnymi. Te czyny są piękne i potrzebne, uczą ducha patriotyzmu i służby. Choć pozornie nie są związane z ruchem skautowym, kształtują i wychowują kolejne pokolenia Polaków. Odważę się jednak stwierdzić, że dużo więcej dobra możemy uczynić tam, gdzie wcale nie mamy na sobie munduru. Dom, miejsca pracy, nauki czy spotkań ze znajomymi to przestrzenie, gdzie warto działać przede wszystkim. W myśl zasady, że to przykłady pociągają, świadczmy o naszych ideałach w życiu codziennym. Dawania daje więcej radości niż branie, stąd w służbie innym można odnaleźć prawdziwą radość.

Fot. na okładce: Wiktor Szczepanowski

Wiktor Szczepanowski


Drużynowy z Radomia, rocznik 2003. Uczeń technikum elektronicznego, z pasji modelarz. Wilczek, harcerz i wędrownik. Entuzjasta kawy i dobrej książki.

Dlaczego warto wracać do lektur szkolnych?

Każdy z nas powinien poświęcać, z rozsądkiem i umiarkowaniem, wolny czas na odpoczynek. Nie jest niczym złym spędzanie go na odbieraniu treści należących do tak zwanej kultury popularnej, jak seriale telewizyjne, filmy hollywoodzkie, gry video czy muzyka rozrywkowa. Czasem jednak może nas najść ochota na obcowanie z kulturą wysoką. Wycieczka do muzeum czy obejrzenie filmu, na przykład, z watykańskiej listy ważnych i wartościowych filmów fabularnych. Możemy również zdecydować się na literaturę wysoką. Co jednak wybrać? W tym wypadku zaskakująco pomocne mogą być lektury szkolne.

W medialnych dyskusjach nad kanonem lektur szkolnych często za jego główny cel uważa się promowanie czytelnictwa. Jest to tylko częściowo prawda. Taką rolę spełniają, przede wszystkim, tytuły dedykowane młodszym klasom szkoły podstawowej. Choć i niektórym z nich nie można odmówić uniwersalnej wartości, o czym dobrze wiedzą wszyscy, który zetknęli się, na przykład, z „Księgą dżungli”. Głównym i najważniejszym celem kanonu lektur w starszych klasach szkoły podstawowej i szkole średniej jest natomiast przedstawienie  „w pigułce” najważniejszych nurtów kultury polskiej i europejskiej. Wynika to ze specyfiki przedmiotu jakim jest język polski, na którym, poza gramatyką rodzimego języka, uczniowie zapoznają się z historią literatury i kultury. Oczywiście, kanon lektur jest zbiorem ustalanym ministerialnie, co może sugerować jego arbitralność, ale utwory Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Prusa, Sienkiewicza czy Wyspiańskiego były zalecane młodym do czytania od kiedy po 1918 roku odradzała się polska oświata, a niektóre z nich nawet wcześniej, w szkołach zaborców. Są to dzieła, które w znacznym stopniu uformowały ducha naszego narodu. Fakt, że nadal można trafić na dyskusje o wpływie literatury romantycznej na pokolenia powstańców czy talencie literackim i zasługach Sienkiewicza dla polskiej kultury tylko potwierdza ciągłą aktualność ich dzieł. Natomiast w przypadku literatury europejskiej  w kanonie znajdują się utwory, które wywarły wpływ na umysły całego świata, jak chociażby dramaty Szekspira.

Święty Krzyż 2013, fot. Paweł Przypolski

Nasuwają mi się dwie taktyki wykorzystania kanonu lektur do nawigowania po wodach literatury pięknej. Pierwsza, szczególnie przydatna w przypadku literatury dawnej, przedromantycznej, to zwrócenie uwagi na utwory, które poznajemy w czasie naszej edukacji szkolnej jedynie we fragmentach. Zwrot ku „pełnym wersjom” pozwoli nam budować na tej wiedzy o utworze i jego kontekście, która jeszcze nam w głowach została, a zarazem pozwoli, przez zetknięcie się z całością, uzupełnić luki. A przecież tylko fragmentarycznie poznajemy eposy Homera, „Boską komedię” Dantego czy nawet „Chłopów” Reymonta.

Druga taktyka jest już bardziej zindywidualizowana. Warto, moim zdaniem, spróbować powrócić do lektur, które były trudne, wynudziły albo zdawały się niezrozumiałe. Być może jeżeli pochylić się nad nimi „na spokojnie”, w wolnej chwili; bez presji czasu i widma oceny za znajomość treści a zarazem dysponując już jakąś uprzednią wiedzą o nich, będzie się je nam czytało zupełnie inaczej. Jeśli nadal męczą i nudzą – nie ma problemu, można zawsze zrezygnować lub odłożyć je na później.

Literatura, o ile ktoś nie zajmuje się nią naukowo czy finansowo, pełni w naszym życiu rolę, przede wszystkim, rozrywkową. Jak pisałem we wstępie, nie ma nic złego w tym, gdy odpoczywamy przy kryminałach, reportażach czy fantastyce. Warto jednak raz na jakiś czas sięgnąć po tak zwaną literaturę wysoką. Przede wszystkim, poszerzy ona nasze horyzonty, być może przedstawi jakieś wartościowe zagadnienie czy ważny problem związany z ludzkim losem. Nie można też zapomnieć, że są to zazwyczaj, pod względem językowym, utwory misternie skomponowane i być może sam akt czytania dostarczy nam odczuć estetycznych. W wyborze takich tytułów lektury szkolne zdają mi się solidnym fundamentem, na którym warto budować.

Gra „Wojna na Północy”, Eurojam 2014, fot. Krzysztof Żochowski

Fot. na okładce: Krzysztof Żochowski

Ignacy Wiński


Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.

O personalizacji wychowania wśród Skautów słów kilka

Personalizm chrześcijański

Nim przyjrzymy się, jak wygląda personalizacja wychowania Skautów Europy, musimy najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie: czym jest personalizm, a zwłaszcza personalizm chrześcijański, który nas dotyczy. Najprościej możemy zdefiniować go jako pogląd filozoficzny, który pojawił się w pierwszej połowie XX wieku. Zyskał on dużą popularność w świecie chrześcijańskim, a do czołowych filozofów personalizmu możemy zaliczyć kardynała Karola Wojtyłę i profesora Czesława Bartnika. Nurt ten stawia w centrum zainteresowań osobę, a nie społeczność. Postrzega Boga jako osobę, a nienaruszalna godność człowieka wypływa z dzieła Stworzenia. Podkreśla prymat moralności przed zyskiem, wartość pracy nad kapitałem, miłosierdzia nad sprawiedliwością. Według Jana Pawła II godność osoby jest wartością powszechną, którą uznają wszyscy ludzie poszukujący prawdy. Jeśli czynniki ekonomiczne zdominowałyby stosunki społeczne, to byłoby to sprzeczne z powołaniem, wyjątkowością osoby, jej naturą (i wartością w oczach Bożych).

Kim jest człowiek?

Dla Skautów Europy rozumienie człowieka, dziecka i rodziny wypływa z nauczania Kościoła, które bazuje na dziedzictwie kulturowym Europy Zachodniej – powstałego na dwóch filarach, antycznej Grecji i Rzymu. Człowiek to dziecko Boga, korona stworzenia. Jest on zdolny do kreowania siebie i twórczego wpływu na otaczający go świat. Powołanie go do relacji z Bogiem nadaje jego życiu, nawet temu doczesnemu, niezbywalną wartość[1].

Dziecko a rola rodziców w wychowaniu

Dziecko, które przychodzi na świat w rodzinie, jest darem Boga. Zostaje ono powierzone rodzicom przez Stwórcę, by otoczyli je miłością, wychowali. Dlatego to na rodzicach spoczywa odpowiedzialność za nowo powstałe życie. To właśnie rodzice, w zgodzie ze swoim sumieniem i poglądami, a nade wszystko z prawdą, winni troszczyć się o wychowanie swojego potomstwa. Władza państwowa i wspólnota religijna powinna umożliwić rodzicom wzrastanie ich dzieci w zgodzie z poglądami jakie wyznają. Rodzice mogą swój mandat wychowawczy powierzyć również organizacjom, wspólnotom, które swoją ofertą formacyjną wspomogą kształtowanie młodego człowieka prowadzone w domu rodzinnym[2].

Skauting ma wyręczać rodziców czy wspierać?

Jako Skauci Europy jesteśmy organizacją, która powstała, by pomóc rodzicom w dziele wychowania młodego pokolenia w duchu wartości chrześcijańskich[3]. Rozumienie człowieka w tym nurcie bazuje na wspomnianej powyżej kulturze zachodniej[4], charakteryzując osobę przez pojęcie personalizmu chrześcijańskiego[5] – dostrzegając jego niezaprzeczalną godność. Widać to w mianowaniu szefa pełniącego funkcje pedagogiczne w ruchu Skautów Europy, gdy nominatowi hufcowy zadaje pytanie czy jest świadomy odpowiedzialności za życie powierzonych sobie osób. We francuskim tekście wydźwięk tego pytania jest jeszcze silniejszy, bowiem pada tam sformułowanie czy nowowybrany szef gotów jest podjąć ,,odpowiedzialność za dusze”[6].

Mówimy o skautingu, czyli o…?

By mówić o wychowaniu spersonalizowanym Skautów Europy musimy nakreślić sobie, czym jest skauting oraz zdefiniować sam proces wychowania spersonalizowanego. Te dwa pojęcia staną się fundamentem dalszych rozważań.

Skauting to spotkanie ideałów wyrażonych w Prawie[7] i Przyrzeczeniu z naturalnymi mechanizmami pedagogicznymi występującymi w środowisku – banda podwórkowa, hierarchia, przywódca, odpowiedzialność każdego, przygoda, natura, pokonywanie siebie. Jest po prostu tą przestrzenią wolności młodych, która ma kształtować dojrzałych obywateli i dojrzałych chrześcijan. Skauting nie buduje okrętu, dostarcza jedynie pracowników[8]. Ta definicja wysnuta przez Zbigniewa Mindę – legendarnego naczelnika Skautów Europy w Polsce – najlepiej oddaje to, jak dzisiaj członkowie ruchu postrzegają organizację skautową z jej celami i zadaniami. Jest to instytucja wyrosła na fundamencie dzieła generała Roberta Baden-Powella – twórcy skautingu[9] – oraz Ojca Jakuba Sevina SJ – jezuity, który przy wsparciu wspomnianego angielskiego generała, rozpoczął tworzenie ruchu skautowego na kontynencie europejskim zaadaptowanego do mentalności katolickiej.

Czym jest ta personalizacja?

Wychowanie spersonalizowane to [10]proces opierający się na podejściu do każdego dziecka z poszanowaniem dla jego wolności i godność i w oparciu o pewien system wartości. Głosi on, że nie istnieje byt zbiorowy, jak klasa albo drużyna, ale poszczególne osoby z ich historiami – mocnymi i słabymi stronami; z wadami, nad którymi powinny pracować i zaletami, które warto rozwijać. Takie podejście wymaga jednak dobrego poznania wychowanka – jego zainteresowań i środowiska wzrostu: rodziny, otoczenia.

Wychowywać indywidualnie czy personalistycznie?

Nauki humanistyczne wyróżniają również podejście indywidualne[11]. O ile dla laika zarówno wychowanie spersonalizowane, jak i indywidualne będą zbliżone, o tyle warto poznać różnicę, która pomiędzy nimi zachodzi. W telegraficznym skrócie możemy przyjąć, że pierwsze pojęcie odnosi się do sytuacji, w której człowiek rozwija się w relacji nierzadko rezygnując (z wyższych pobudek) z własnego dobra dla innych. Człowiek spełnia się, gdy wybiera dobro. Wychowanie to proces wyboru dobra, a rezygnacji ze zła. Z kolei w drugim ujęciu człowiek upatruje szczęścia w realizacji wypływających z niego zamierzeń, celów i pragnień. Godność to konsekwencja wolności i pochodzi ona z człowieka. Rozróżnienia bardziej szczegółowego dokonują badacze zajmujący się pograniczem filozofii i pedagogiki. Odnosząc to do rzeczywistości szkolnej, w której występuje podstawa programowa, wychowanie indywidualne będzie zakładało, że uczeń opanuje zakres materiału wybierając swoją własną drogę i jest to priorytet całego procesu kształcenia. W szkole, dla której ważna jest personalizacja, nie jest istotny zakres materiału, bo jest on jedynie tłem do procesu wychowawczego – uczeń ma wzrastać jako osoba na wielu płaszczyznach. Oczywiście takie podejście nie może oznaczać lekceważenia wytycznych, ale przekierowuje spojrzenie na to, co naprawdę istotne.

W dalszej części tekstu postaramy się przyjrzeć elementom metody, które sprawiają, że formacja nie jest masowa – nie rozgrywa się na przestrzeni drużyny, czy nawet zastępu, lecz jest spersonalizowana – dotyczy każdego członka grupy osobno, bazując na jego pasjach, możliwościach, zaletach i zaangażowaniu, stwarzając pole do pracy nad własnymi wadami. Cały proces wychowawczy, ma sprawić, że osoba wzrasta w pięciu obszarach (charakter, zdrowie, wiara, zmysł praktyczny, duch służby) i dąży do najważniejszego celu w życiu, czyli świętości.

Obóz letni 2020, fot. Monika Wójcik

Spojrzenie na chłopca

Podstawową jednostką organizacyjną Skautów Europy jest zastęp, a więc grupa chłopców lub dziewcząt, będących bandą przyjaciół. Spotykają się oni, by przygotować się do rywalizacji z innymi zastępami, która ma miejsce podczas wyjazdów drużyny. W zastępie istotna jest każda osoba, bowiem przez swój wkład w pracę zastępu, a nade wszystko we własny rozwój, ma ona wpływ na wynik jaki osiąga grupa. W dobrze funkcjonującym zastępie harcerz posiada funkcję, którą pełni przez dłuższy czas i w obrębie której zdobywa doświadczenie, by się rozwijać i szkolić swoich kolegów, współtworząc zbiórki. Wśród funkcji podstawowych możemy wymienić: kucharza, liturgistę, topografa, sanitariusza, wodzireja czy sportowca. Podział może zostać dokonany w kluczu upodobań chłopców tworzących zastęp, ale i wbrew nim, aby pomóc im w bardziej wszechstronnym rozwoju. Na czele zastępu stoi nastolatek, który dysponuje cechami przywódczymi i cieszy się autorytetem. We współpracy z drużynowym organizuje on życie grupy. Powierza mu się to zadanie, by mógł on się lepiej rozwijać i by odpowiedzieć na jego najgłębsze naturalne potrzeby – bycie przywódcą bandy, posiadanie odpowiedzialności, możliwość działania i budowania autonomii.

O motorach słów kilka

Wyróżniamy pięć motorów[12], które mają warunkować pracę jednostki i oddziaływać na każdego chłopaka, motywując go do pracy. Są to:

1) odpowiedzialność, o której Baden-Powell pisał, że jest kluczem sukcesu[13]. W zastępie przejawia się w posiadaniu funkcji. Zaniedbanie tej odpowiedzialności będzie pociągało za sobą konsekwencje w postaci trudności całej grupy – słabszych wyników, a nade wszystko w jakości obozowania i życia na łonie natury, które jest wymagające;

2) działanie[14] – uczymy się poprzez działanie, błędy i wyciąganie wniosków. Harcerz sam poznaje świat, a widząc problem obiera konkretne drogi rozwiązania go – mniej lub bardziej dobre. Kadra nie interweniuje, o ile nie ma miejsce zagrożenie życia lub moralności, pozwalając uczyć się na sukcesach i porażkach. Dzięki temu działanie może być twórczym momentem w życiu chłopca;

3) system rad – głos każdego jest ważny i ma wpływ na działanie jednostki. Na każdej zbiórce, a pod koniec dnia na wyjazdach, odbywa się Rada Zastępu, podczas której każdy chłopiec, poczynając od najmłodszego ma podsumować dzień – przedstawić dobre i złe strony oraz to, co i jak chciałby, by zostało poprawione. Z tak zebranymi opiniami Zastępowi spotykają się z drużynowym przedstawiając zdanie chłopców oraz swoje problemy i sukcesy, wspólnie podejmując ustalenia na nadchodzące godziny;

4) interes – to, co robią harcerze musi być dla nich atrakcyjne i muszą oni znać sens swojej pracy. Chłopcy proponują tematykę gry rocznej, obierając motyw przewodni, który ich interesuje np. czasy rycerskie, wojny, powieści. Już na początku roku drużynowy z zastępowymi planuje, co istotnego i atrakcyjnego dla chłopców ma wydarzyć się na obozie. Na tej podstawie zastępy przez cały rok przygotowują się do niego na zbiórkach;

5) system zastępowy, który pokrótce omówiono wcześniej. 

Motory a personalizacja wychowania

W każdym z pięciu motorów dostrzegamy podejście spersonalizowane do wychowania młodego człowieka. To właśnie harcerz jest podmiotem wszelkich działań zastępu i przyjmując ideały, którymi żyje ta specyficzna grupa rówieśnicza, może mieć twórczy wkład życie swojej jednostki. Zastęp staje się miejscem realizacji młodzieńczych pasji, marzeń – drogą do wychowania i wejścia w dorosłość.

Chłopiec przychodzi do drużyny w wieku 12 lat i po kilku miesiącach wzajemnego poznawania rozpoczyna przygotowania do złożenia Przyrzeczenia, czyli obrania zasad, którymi żyje grupa za swoje[15]. Jest to czas, gdy zastępowy poznaje chłopca, a drużynowy także jego rodzinę i środowisko. Ma to pomóc wychowawcy w zaproponowaniu odpowiednich aktywności młodemu człowiekowi. Po Przyrzeczeniu rozpoczyna się czas wielkiej gry i przygody[16].  Chłopiec stara się o zdobycie stopnia wywiadowcy, dzięki któremu ma być użytecznym dla zastępu, czyli uzyskać minimum wiedzy pozwalające na twórcze uczestnictwo w grze i obozowaniu. Głównym warunkiem przyznawania stopni są starania danej osoby i jej zaangażowanie. Co prawda istnieją książeczki, które zawierają listę zadań. Jest to jednak tylko pewna propozycja, bowiem to w twórczym dialogu drużynowego i chłopca, powinny powstać zadania będące adekwatne do pasji, wrażliwości i możliwości danego harcerza. Tak, by mógł wzrastać w obrębie wszystkich obszarów, które skauting stara się rozwijać: zmysł praktyczny, zdrowie, wychowanie religijne, służba, charakter. Po zdobyciu wywiadowcy, dąży się do otrzymania ćwika. Stopień ten ma być okazją do porzucenia dziecięcego egoizmu[17]. Nie bez powodu podręcznik dla ćwika nosi tytuł ,,Zastęp liczy na Ciebie!” – jest to zachęta do dzielenia się umiejętnościami z młodszymi i troska o ich rozwój. W tym wieku chłopcy podejmują funkcję zastępowego, czyli lidera małej grupki, który w imieniu drużynowego prowadzi spotkania harcerzy. W próbie ćwika zadania mają być kompromisem pomiędzy minimum a maksimum możliwości danej osoby – mają być wyzwaniem spersonalizowanym do potrzeb i ambicji chłopca.

Od momentu uzyskania stopnia wywiadowcy harcerz ma prawo zdobywać sprawności. Sprawność, to konkretna umiejętność, to droga wielkiej przygody, poprzez którą młody człowiek może rozwijać swoje pasje, stając się bardziej użytecznym w zastępie, w domu, w parafii, szkole, ojczyźnie. Jest zawsze gotowy do służby i stawia sam sobie wyzwania, dzięki którym może nieść pomoc innym. Mistrzostwa poszukuje się u nauczycieli, mentorów – trzeba ich szukać. Wzorem ma być Jezus, który u boku Józefa zdobywał zawód cieśli. Wszystko po to, by powiedzieć, gdy zajdzie potrzeba : semper parati![18] – Jestem gotowy!, by sprostać wyzwaniom, które przede mną postawi życie.

SŁUŻBA WYCHOWANIU I RODZINIE

Fundamentalnym zadaniem dla każdego instruktora harcerskiego jest wsłuchanie się w oczekiwania rodzin, którym służy. To bowiem rodzice przekazują mu mandat wychowawczy, by kształtował ich dzieci w duchu wartości, które wyznają, zgodnie z metodą, której zaufali.

Szef jednostki powinien starać się dotrzeć do każdego rodzica i nawiązać z nim dialog, w którym pozna nie tylko swego wychowanka, lecz także bolączki dnia codziennego rodziny. Istotnym elementem jest nawiązanie kontaktu zarówno z matką, jak i ojcem dziecka, którzy w równym stopniu odpowiadają za wychowanie młodego człowieka. By lepiej realizować cel poznawania rodzin, oprócz wizyt w domach wychowanków, drużynowy powinien zadbać, by rodzice mogli zobaczyć się na zebraniach organizacyjnych, ale i przy okazji mniej oficjalnych spotkań na przykład przy okazji comiesięcznej Mszy Świętej Szczepu. Stwarza to naturalną przestrzeń do rozmowy i wymiany doświadczeń, zarówno rodziców z drużynowym, jak i rodziców między sobą. Niejednokrotnie rodzice chcieliby zaangażować się bardziej w życie drużyny, toteż przedstawianie im konkretnych problemów, z jakimi zmaga się jednostka i pozwalanie im na szukanie rozwiązań może stać się dobrą okazją do integracji i włączenia w działalność ruchu.

Okres nastoletni jest czasem buntu wobec rodziców. Dobrze prowadzony zastęp ma być przestrzenią, gdzie młody człowiek będzie mógł wyrazić swój sprzeciw wobec świata dorosłych. Doświadczenie pokazuje, że rodzice, którzy przymuszają dziecko do harcerstwa odnoszą odwrotny skutek niż ci rodzice, którzy wobec zaangażowania w skauting stawiają wymagania. Dziecko, które widzi, że aktywność w drużynie go kosztuje, stara się bardziej i jest to jego forma sprzeciwu – realizacji siebie, próbą wyrażenia młodzieńczego radykalizmu. W ten sposób zastęp staje się wymarzoną dla rodziców przestrzenią reakcji młodego człowieka na świat dorosłych. Dzięki właśnie formacji harcerskiej powinien on rozpocząć drogę samodoskonalenia w oparciu o cechy, zalety, którymi dysponuje, a także pracy nad wadami, których nie brak każdemu.

ZAKOŃCZENIE

W przedstawionej powyżej mnogości wątków pojawia się obraz wychowania spersonalizowanego, opartego na fundamencie chrześcijańskim, który ma pomóc młodemu człowiekowi stać się dojrzałym obywatelem i człowiekiem wiary. Bazując na pewnym kodeksie praw i wartości, młody człowiek – przy wsparciu środowiska harcerskiego i wychowawców – stara się kształtować siebie. Narzędziami ku temu stają się jego własne pasje, marzenia, dokonania, zalety, cechy charakteru. Dzięki interakcji z otoczeniem, dostrzega swoje wady, ale pracuje nad nimi. Wychowawca poprzez relację i poznanie chłopca, a także jego rodziny i środowiska, towarzyszy mu w odkrywaniu samego siebie i dojrzewaniu do odpowiedzialności i dorosłości.[19]


BIBLIOGRAFIA

[1] Jan Paweł II, Encyklika Evangelium Vitae o  wartości i nienaruszalności życia ludzkiego, Rzym 25 marca 1995.

[2] Deklaracja o wolności religijnej Dignitatis humanae, Sobór Watykański II, Watykan 1965

[3] Dyrektorium religijne Federacji Skautingu Europejskiego http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowe-symbolika/dyrektorium-religijne-fse

[4] Karta skautingu europejskiego http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowe-symbolika/karta-skautingu-europejskiego

[5]Janusz Mółka SJ, Personalizm chrześcijański podstawą życiowego sukcesu, https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/30406/molka_personalizm_chrzescijanski_podstawa_zyciowego_sukcesu.pdf?sequence=1&isAllowed=y

[6] Ceremoniał przewodniczek i skautów Europy, Praca zbiorowa, Warszawa 2012

[7] Zasady Podstawowe Stowarzyszenia Harecerstwa Katolickiego, ,,Zawisza” Federacji Skautingu Europejskiego http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowe-symbolika/zasady-podstawowe-skautingu-europejskiego i Prawo Harcerskie http://skauci-europy.pl/o-nas/dokumenty-podstawowe-symbolika/prawo-harcerza

[8] Zbigniew Minda, Czym jest a czym nie jest skauting?, artykuł: http://www.zbigniewminda.pl/2013/02/czym-jest-czym-nie-jest-skauting-moje.html

[9]Robert Baden-Powell, Skauting dla chłopców (ang.: Scouting for boys), 1908

[10] Edukacja spersonalizowana, wywiad z Andrzejem Dunajskim prezesem wrocławskiego Stowarzyszenia na rzecz Edukacji i Rodziny „Nurt” rozmawia Krzysztof Kunert http://niedziela.pl/artykul/59183/nd/Edukacja-spersonalizowana

[11] Monika Jakubowska, Wychowanie personalistyczne a podejście indywidualne, [w:]Przygotowanie do wykonywania zawodu nauczyciela, praca zbiorowa, Kraków 2015.

[12] Kraal- podręcznik dla drużynowego, praca zbiorowa – konferencje z kursów szkoleniowych SHK ,,Zawisza” FSE, listopad 2001.

[13] Wskazówki dla skautmistrzów przełożył St. Sedlaczek na podstawie dzieła Lorda Baden-Powella, Dział wydawniczy naczelnictwa ZHP, 1930.

[14]Timothy D.Walker, Fińskie dzieci uczą się najlepiej, , 2017

[15] Na mój honor- książeczka na Przyrzeczenie, praca zbiorowa, Warszawa 2011

[16] Zastęp czeka na Twój ruch- książeczka na stopień wywiadowcy, praca zbiorowa, Warszawa 2011

[17] Zastęp liczy na Ciebie- książeczka na stopień ćwika, praca zbiorowa, Warszawa 2017

[18] Sprawności Harcerskie, Praca zbiorowa, Warszawa 2017

[19] Wskazówki dla skautmistrzów przełożył St. Sedlaczek na podstawie dzieła Lorda Baden-Powella, Dział wydawniczy naczelnictwa ZHP, 1930.

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Szymon Helbin


Drużynowy z Krakowa, asystent hufcowego ds. harcerzy. Drużynowy od 2017 roku. Zafascynowany metodą Samodzielnych Zastępów oraz twórcą katolickiego skautingu o. Jakubem Sevinem. Pochodzi z Radziechów koło Żywca, a na codzień mieszka, pracuje i studiuje w Krakowie. Prywatnie nauczyciel szkół Sternika z Krakowa zainteresowany edukacją spersonalizowaną.

…i Europie chrześcijańskiej cz. 2 – kryzys

W poprzednim artykule starałem się przedstawić genezę cech konstytutywnych formacji cywilizacyjnej, którą nazywamy Europą chrześcijańską. Cechami tymi była klasyczna triada: filozofia grecka – prawo rzymskie – religia katolicka. Europa dzisiejsza, i zdaję się nie być osamotniony w tym poglądzie, mocno odbiega jednak od tego wzorca. Dlaczego tak się stało? Zmiany zachodzące w formach życia zbiorowego rzadko kiedy są momentalne i możliwe do ścisłego wskazania, postępują w czasie przez całe stulecia. Śledząc dzieje możemy jednak zauważyć pewne punkty zapalne, które gwałtownie przyspieszały wiatr zmian. Nazywamy je rewolucjami. W historii Starego Kontynentu zaszło ich wiele, ale trzy z nich zdają się najbardziej wszechogarniające i brzemienne w skutkach: reformacja, rewolucja francuska i rewolucja obyczajowa. Przyjrzyjmy się im pokrótce.

Mało jest wydarzeń tak brzemiennych w skutkach dla historii całego świata jak przybicie przez Marcina Lutra swoich 95 tez do drzwi wittemberskiej katedry. Gdy 31 X 1517 roku augustianin występował przeciw dominikańskim nadużyciom, zapewne nie spodziewał się, że stanie w następnych latach na czele nowego wyznania, a, poza świętym biskupem Hippony, inspiracje teologiczne zacznie czerpać z nauk Jana Husa czy Jana Wiklefa.  Kwestie racji czy winy Kościoła i reformatora są zagadnieniem trudnym i skomplikowanym, pozwolę więc sobie, jako katolik, oddać głos świętemu Janowi Pawłowi II: Istotnie, naukowe badania uczonych, tak ewangelickich, jak i katolickich, badania, w których już osiągnięto znaczną zbieżność poglądów, doprowadziły do nakreślenia pełniejszego i bardziej zróżnicowanego obrazu osobowości Lutra oraz skomplikowanego wątku rzeczywistości historycznej, społecznej, politycznej i kościelnej pierwszej połowy XVI wieku. W konsekwencji została przekonująco ukazana głęboka religijność Lutra, którą powodowany stawiał z gorącą namiętnością pytania na temat wiecznego zbawienia. Okazało się też wyraźnie, że zerwania jedności Kościoła nie można sprowadzać ani do niezrozumienia ze strony Pasterzy Kościoła katolickiego, ani też jedynie do braku zrozumienia prawdziwego katolicyzmu ze strony Lutra, nawet jeśli obydwie te okoliczności mogły odegrać pewną rolę. Podjęte rozstrzygnięcia miały głębokie korzenie. W sporze na temat stosunku między wiarą a tradycją wchodziły w grę sprawy najbardziej zasadnicze, odnoszące się do właściwej interpretacji i recepcji wiary chrześcijańskiej, sprawy zawierające w sobie potencjalność podziału Kościoła, nie dającego się wytłumaczyć samymi racjami historycznymi. Tym, co najbardziej mnie interesuje, nie jest słuszność w tym sporze, ale jego konsekwencje dla cywilizacji europejskiej. Mimo wcześniejszej schizmy z Konstantynopolem, czy okazjonalnego przyjmowania innych odmian chrześcijaństwa przez poszczególne krainy Europy średniowiecznej, jak w przypadku katarów w południowej Francji, waldensów we Włoszech czy husytów w Czechach, po raz pierwszy tak znaczna część Starego Kontynentu pogrążyła się w wewnątrzchrześcijańskich wojnach religijnych – od krwawych wojen chłopskich w pierwszych latach reformacji po apokaliptyczną wojnę trzydziestoletnią w połowie następnego wieku. Jak zauważył niemiecki jurysta Carl Schmitt, konsekwencją tych traumatycznych wydarzeń było wytworzenie się nowego modelu sprawowania władzy przez państwo – absolutyzmu. Gdy władca miał pod swym panowaniem skonfliktowanych poddanych różnych wyznań, nie mógł odwołać się do Kościoła czy innych organizacji autonomicznych w kwestii rozstrzygania sporów. Współuczestnictwo we władzy, które posiadały biskupstwa, gildie miejskie czy parlamenty szlacheckie zostały głęboko ograniczone. Stany społeczne traciły swoje wiekowe przywileje. Ten nowy model państwa podłożył podwaliny pod centralizację i sekularyzację, które zostaną dalej pogłębione w ramach rewolucji francuskiej. Poza tym, w krajach, które przyjęły za swoje wyznanie różne odłamy protestantyzmu, władza duchowa została całkowicie podporządkowana władzy świeckiej – średniowieczny ideał „dwóch mieczy” (świeckiego i duchowego) zastał całkowicie porzucony. Nawet w Rzeczypospolitej Obojga Narodów szlachcic, który przyjmował jakieś wyznanie protestanckie, nieraz przejmował majątek kościelny znajdujący się w jego dobrach i zmuszał swoich chłopów, klientów i domowników do porzucenia swej dawnej religii. Wreszcie, rozbicie kontynentu na obóz katolicki i protestancki zburzyło dawną jedność ideową Zachodu.

Rewolucja francuska jest kolejnym z wydarzeń w historii Europy, która miała dlań przełomowe znaczenie. Zryw, który zreformował państwo francuskie zgodnie z ideałami oświeceniowych filozofów, a zarazem był drugim, po ścięciu Karola II Stuarta, królobójstwem w majestacie prawa; który przybrał formę krwawej wojny domowej i pierwszego nowożytnego ludobójstwa, dokonanego na sprzeciwiających się sekularyzacji mieszkańcach departamentu Wandea. Warto przytoczyć świadectwo „z okresu”, wystawione przez polskiego pisarza oświeceniowego i sympatyka rewolucji, Cypriana Godebskiego. Narrator jego powieści, pod tytułem Grenadier-filozof, mówi: Mój ojciec był spomiędzy bogatszych kupców Tulonu. Wiadomy wam los tego nieszczęśliwego miasta; będzie on długo przerażać prawdziwych przyjaciół ludu. Wymordowano jego mieszkańców dla uczynienia ich wolnymi. Zagładzono jego ślady dla zaszczepienia w nim drzewa wolności, a na stosie trupów otworzono księgę praw człowieka. Znowu nie tragiczny przebieg i nie skomplikowane przyczyny, a dalekosiężne skutki są główną przyczyną zainteresowania tym wydarzeniem historycznym. Z rewolucji francuskiej zrodził się nowy typ państwa europejskiego, ostatecznie uformowany i rozprzestrzeniony po Kontynencie przez Napoleona. I mimo że jego imperium było nietrwałe, to organizacja tego państwa stała się wzorcowa nawet dla jego rywali, a ruchy liberalne, rewolucyjne i narodowo-wyzwoleńcze wieku XIX czerpały z cesarza Francuzów nieustanną inspirację. Jakie stało się nowe państwo europejskie? Było to państwo zsekularyzowane, w którym religia chrześcijańska została pozbawiona „twardych” możliwości wpływu na życie polityczne i społeczne, a w radykalnych formach „rozdziału kościoła od państwa” była wprost prześladowana, jak w Meksyku w latach 20 wieku XX. Jednak głębokie osadzenie kultury europejskiej w chrześcijańskiej nadziei zbawienia nie zostało tak łatwo wykorzenione, a w przestrzeni kolejnych dekad zaczęło przybierać formy ideologii obiecujących osiągnięcie wiecznej szczęśliwości w życiu doczesnym – czy to po zniesieniu podziału na ciemiężonych i ciemiężycieli jak obiecywał komunizm, czy to w ramach dominacji jednej rasy nad innymi, jak zapewniał hitleryzm. W czasach dzisiejszych na szczęście nie mamy już do czynienia z totalitaryzmami, ale wciąż żywe jest przekonanie, że odpowiedni porządek społeczno-polityczny zapewni nieustające szczęście człowiekowi.

Inną cechą państwa nowoczesnego, rodzącego się w rewolucyjnej Francji, jest unitaryzm. Zniesiono setki przywilejów, zlikwidowano lokalne porządki prawne, odebrano resztki możliwości egzekwowania władzy organizacjom pozapaństwowym. Pluralizm i hierarchiczność dawnego społeczeństwa sprowadzono do relacji obywatel-państwo.

Ostatnią rewolucją, na którą chcę zwrócić uwagę, jest tak zwana rewolucja obyczajowa lat 60 wieku XX. Nie był to pierwszy okres odrzucenia pruderyjności i swobodnego stosunku do ludzkiej seksualności przez Europejczyków. Same nasuwają się przykłady oświeceniowej arystokracji czy Berlina doby Republiki Weimarskiej. Główna różnica polega jednak na tym, że, poprzez skorelowanie z powojennymi zmianami społecznymi, jak masowa migracja do miast czy rozpad modelu rodziny wielopokoleniowej i zastąpienie go rodziną nuklearną, rewolucja ta nie tyczyła się jednego regionu, kraju czy warstwy społecznej, a objęła całe społeczeństwa. Ponadto, gdy odrzucono systemy wartości piętnujące hedonizm jako zło, nawet gdy krzywdzi człowieka poddającego się władzy przyjemności, trudno było znaleźć „świeckie” czy prawne argumenty przeciw używaniu życia. Z konsekwencjami współczesnej dekadencji sami stykamy się w życiu codziennym. Najstraszliwszymi z nich są chyba jednak aborcja, eutanazja i inne przejawy „cywilizacji śmierci”.  

Znowu, ten krótki tekst jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, jaką jest temat przemian cywilizacji europejskiej. To tylko rzut okiem na las na horyzoncie, a nie wejście między drzewa. Mam jednak nadzieję, że choć trochę przybliżył temat różnic między Europą chrześcijańską a Europą wieku XXI. W ostatniej części cyklu pochylimy się nad przyszłością jednej i drugiej i zastanowimy się, jak możemy budować Europę chrześcijańską dzisiaj.

Ignacy Wiński


Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.

Sejmik 2021 – poważna sprawa

Krzysztof Żochowski: Czuwaj!

Jakub Rożek: Czuwaj!

KŻ: Kuba, opowiedz nam: co wydarzy się w dniach 21-23 maja 2021 roku w Niepokalanowie oraz za pośrednictwem Internetu, na spotkaniu naszego Stowarzyszenia na platformie Teams?

JR: Sejmik. Sejmik naszego Stowarzyszenia, Stowarzyszenia Harcerstwa Katolickiego „Zawisza” Federacji Skautingu Europejskiego. Zgodnie ze swoim prawem, ze swoim statutem, Stowarzyszenie ma obowiązek co trzy lata zorganizować zjazd sejmikowy, na którym wszyscy czynni szefowie mogą oddać swój głos w różnych głosowaniach, w różnych ważnych sprawach. Ten Sejmik odbywa się nieco wcześniej niż trzy lata od ostatniego, ponieważ ostatni sejmik odbywał się we wrześniu, a ten odbywa się w maju. Podjęliśmy próbę sondowania lepszej daty niż wrześniowa, żeby można było zebrać więcej osób. Oczywiście planowaliśmy to przed całą sytuacją związaną z ograniczeniami wynikającymi z pandemii.

KŻ: Co w takim razie będzie się działo w trakcie Sejmiku?

JR: Szefowie będą głosować na sejmiku w licznych sprawach. Należą do nich wygłaszane na sejmiku sprawozdania zarządu, w tym sprawozdanie finansowe i sprawozdanie z działalności zarządu. Oddzielnie wygłoszone zostanie sprawozdanie naczelnika i naczelniczki z ich działalności. Każde z tych sprawozdań będzie również zatwierdzane przez Sejmik po ich wygłoszeniu. W trakcie prezentacji sprawozdań, będzie możliwość zadawania pytań z nimi związanych. Myślę, że są to dość ważne punkty, które pokazują z lotu ptaka, co się dzieje w Stowarzyszeniu.

KŻ: Kuba, wprowadziłeś nas w świat wielkich wydarzeń i spraw, które będą się odbywały na Sejmiku. Czy mógłbyś nam opowiedzieć również o tym, jak to będzie przebiegać tak bardziej praktycznie? Mam na myśli to, jak według planu ma wyglądać obecność członków naszego Stowarzyszenia na Sejmiku w Niepokalanowie, jak i udział większości z nas za pomocą Internetu w tym wydarzeniu.

JR: Najpierw opowiem może o ciekawszych rzeczach, a później o tych bardziej praktycznych. Zamysł wydarzenia jest dość interesujący. Za ekipę merytoryczną odpowiada Jakub Siekierzyński, który ułożył wraz z nią plan, opierający się na narracji sejmowej, dawnej tradycji sejmowej I Rzeczypospolitej i według tej narracji buduje całą opowieść naszego Sejmiku. Oczywiście musimy również odbyć część formalną, która jest najważniejsza i po nią się spotykamy, ale jak wiadomo nasz chyży duch harcerski nie pozwoli, aby tylko i wyłącznie siedzieć i słuchać różnych sprawozdań. Będzie, więc również miejsce planie Sejmiku, aby pośpiewać, porozwiązywać quizy czy obejrzeć Skautowy Teatr Telewizji. Dodatkowo, są zaproszeni członkowie innych stowarzyszeń naszej Federacji, którzy będą się z nami łączyć online. Także w ten sposób odwiedzi nas również abp. Cyryl Wasyl, więc atrakcji będzie trochę.

Natomiast technicznie wygląda to tak, że cały Sejmik jest zdalny i nawet Ci, którzy będą w Niepokalanowie, czyli np. zarząd, kandydaci do Rady Naczelnej, osoby prezentujące kandydatów, ekipy techniczne, ekipy merytoryczne – łącznie grupa kilkudziesięciu osób – będą głosować zdalnie.

Plan Sejmiku jest podobny do sejmików, które się odbywały w normalnych warunkach. Zaczyna się w piątek wieczorem. Odbędzie się wówczas rozpoczęcie Sejmiku. Natomiast w sobotę odbędzie się oficjalne rozpoczęcie obrad. Wtedy odbywają się najważniejsze części obrad – sprawozdania, głosowania, jak również posiedzenie Rady Naczelnej już w nowym składzie, która będzie wybierać nowy zarząd. Następnego dnia, w niedzielę, na apelu porannym, który odbędzie się po Mszy Świętej, zostanie zaprezentowany nowy skład zarządu.

Przewodniczący SHK „Zawisza” FSE Jakub Rożek, Rada Federalna w Laskach, 2018 r., fot. Krzysztof Żochowski

KŻ: Kuba, tak jak wspomniałeś, Sejmik nie będzie się opierać jedynie na samych obradach, ale będzie zawierać również ducha skautowego. Ten duch skautowy można wyrazić nie tylko w trakcie samego Sejmiku, ale również poprzez udział w różnych aktywnościach i konkursach jeszcze przed jego rozpoczęciem. Czy mógłbyś nam przybliżyć to, co dzieje się obecnie w mediach społecznościowych Skautów Europy? Jakie działania podejmujemy w celu promocji tego wydarzenia wewnątrz naszego Stowarzyszenia?

JR: Tak, dużo się dzieje w ramach portali społecznościowych. Po pierwsze, już odbywa się ta narracja sejmikowa, jest budowane to napięcie przed samym wydarzeniem. Został nagrany film promujący, który przybliża nas do fabuły Sejmiku, są organizowane konkursy, do których odsyłam na nasze profile. Odsyłam również do innego filmiku, w którym HR. Tomasz Szydło opowiada o historii i o randze tego wydarzenia, jakim jest Sejmik naszego Stowarzyszenia. Dużo się dzieje, na pewno zachęcam do śledzenia, ale zachęcam również do czynnego udziału w Sejmiku. Czynny, w tym roku poprzez uczestnictwo online, gdzie każdy hufiec może przedstawić swojego kandydata do Rady Naczelnej, a także gdzie szefowie czynni naszego Stowarzyszenia mogą głosować na tych kandydatów, którzy będą mieli szansę decydować o wyborze nowego zarządu Stowarzyszenia.

KŻ: Bardzo Ci dziękujemy za rozmowę dla Przestrzeni! Na koniec chciałbym Cię jeszcze prosić o wskazówkę, czy też przesłanie dla szefowych i szefów naszego Stowarzyszenia, jak mogą się dobrze przygotować do tego wydarzenia, momentu w historii, jakim jest Sejmik.

JR: Po pierwsze służyć harcerzom, wilczkom, najlepiej jak się da. Myślę, że to jest najlepsze przygotowanie do Sejmiku. A drugim przygotowaniem jest nowenna do Ducha Świętego. Nieprzypadkowo na data tego Sejmiku została wybrana w weekend, w który przypada Święto Zesłania Ducha Świętego. Myślę, że ta nowenna jest tutaj tym bardziej dobrym pomysłem. Modlenie się o światło Ducha Świętego dla osób wybierających, dla osób wybieranych i dla nowych członków Rady Naczelnej i Zarządu jest niezwykle wskazana.

KŻ: Raz jeszcze bardzo Ci dziękujemy i obiecujemy wytrwałość w modlitwie, jako redakcja. Myślę, że również nasi czytelnicy wspierają w ten sposób nasze Stowarzyszenie w tych szczególnych dniach. Mam nadzieję, że już niedługo wszyscy zobaczymy się czy online czy na żywo w Niepokalanowie. Czuwaj!

JR: Czuwaj! I również dziękuję.

Krzysztof Żochowski


Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz, podążający myślami w kierunku psychiatrii dzieci i młodzieży.

Wstążeczki – przepis na skauting idealny?

Obóz letni. Poranek. Budzę się. Przecieram oczy, patrzę na zegarek.

– Motyla noga! Zaspałem – uświadamiam sobie. – Panowie wstawać, mamy pół godziny opóźnienia. Wstajemy! 3, 2, 1… Jedna pompka, druga pompka… – nie zdążyłem doliczyć do pięciu, wszyscy już na nogach. – KORMORAN SIĘ BUDZI!! – krzyczę.

– wcale nie marudzi… – odpowiadają mi zaspanym głosem.

– Głośniej, chłopaki, żeby Kraal usłyszał. KORMORAN SIĘ BUDZI!?

– WCALE NIE MARUDZI.

– Świetnie. No to rozgrzewka. Ruchy, ruchy! Wstążeczki „Sport” nie dostaje się za leżenie! Jedno okrążenie, drugie, trzecie, skłony, pompki.

– Czas na toaletę – oznajmiam, jednak chłopaki protestują – Antek, woda jest lodowata, jutro się umyjemy! 

– O nie, nie. Czyżbyście zapomnieli, że do „Czystości” wlicza się także liczba wziętych pryszniców? Rozumiem chłopaki, że jest zimno, ale wiecie – kontynuuję – drużynowy obserwuje. Bierzcie rzeczy.

Idziemy, ale ja nie lubię tracić czasu, mówię – Hej ludzie, pomyślcie nad nowym okrzykiem. – To zawsze dodatkowe punkty do „Ekspresji”… – myślę sobie.

Apel, śniadanie i zaczynamy pionierkę.

– Kuba, Mati, zróbcie stół. Tu macie szkic… – czekaj, Mati, wiązanie musi być estetyczne – sznurek przy sznureczku. Może jednak ja pomogę Kubie ze stołem, a ty pójdź kopać lodówkę.

Pracujemy. Dochodzi dwunasta.

TUUUU TU TU – w całym lesie rozchodzi się dźwięk rogu, a po chwili wszyscy zgodnie krzyczą – INTENDEEEENCI!

– Miska! Gdzie jest miska? – Janek nerwowo rozgląda się po gnieździe.

– W skrzyni – odpowiadam. Wiem, bo schowałem ją tam przed porannym sprawdzaniem czystości.

Rozpoczyna się wyścig. Nie dziwi, że po 10 sekundach przy Kraalu pojawia się pierwszy intendent. Dobrze jest być tym pierwszym. Można liczyć na coś ekstra. Bonusową czekoladę na przykład.

Wracają intendenci, a po chwili do mych uszu dociera kolejny sygnał. TUUUU TUUU TUUU TU TU – Muszę iść. Drużynowy oznajmia nam, że każdy obiad będzie oceniany w czterech kategoriach: smak, wygląd, pomysł, pełnowartościowość – w końcu wstążka za gotowanie to nie tylko Konkurs Kulinarny.

Wracam do gniazda. Bartek jest kucharzem od niedawna. Daję mu więc solidną garść porad, co mógłby zrobić lepiej. Trzeba zawalczyć o każdy punkt.

Po obiedzie czas wolny. Siadam. Chłopaki leżą. Odpoczywam… znaczy, staram się. W końcu wyrzuty sumienia biorą górę – Jak można tak leżeć, kiedy jeszcze tyle do zrobienia? – pytam sam siebie.

– Chłopaki – zaczynam – jak już tak odpoczywamy, to chociaż pomyślmy nad scenką na wieczorne ognisko. Nigdy nie dostaliśmy wstążeczki za ekspresję. W tym roku musimy dać z siebie 200% – namawiam ich.

Po odpoczynku wracamy do pracy. To ostatni dzień pionierki. – Ruszcie się, bo będziemy kończyć pionierkę po nocy – zachęcam chłopaków.

– 15 dni później –

Obóz dobiega końca, jestem wyczerpany.

– Koniec kurna! KONIEC! – wykrzykuję, gdy autokar pojawia się w mieście. Moją radość potęguje 5 nowych wstążeczek na proporcu.

Drużynowy też wygląda na szczęśliwego – 3 metry kolorowych tasiemek, kłębek muliny, igła i chłopaki dają z siebie 200% procent – rzuca do swojego przybocznego. W końcu skauting robi się sam. – kontynuuje – Czyż to nie prawdziwy sukces wychowawczy?

Obóz 1. Drużyny Kozienickiej 2020, fot. Piotr Krekora

Powyższa (nieco przerysowana) historia jest zbiorem pewnych zachowań z obozów letnich. Skondensowałem w niej moje obserwacje, poczynione na przestrzeni kilku lat, by zilustrować, w jaki sposób system wstążeczek może oddziaływać na chłopaków w drużynie. W dalszej części artykułu omówię cel stosowania wstążeczek i wspólnie zastanowimy się nad sensownością tego rodzaju motywacji.

Po co nam wstążeczki?

Można powiedzieć, że jest to swego rodzaju wykorzystanie motoru „interes”. Wstążeczka jest artefaktem, zwiększającym atrakcyjność zwycięstwa. A zdobywane na zasadzie konkursu dają przestrzeń do rywalizacji, do wykazania się, czy do pokazania, że jest się lepszym od innych. Wstążeczki pomagają też przekonać chłopaków, by zrobili coś, co samo w sobie nie jest wystarczająco zachęcające, ale co w naszej opinii, jest wartościowe.

Prawdą jest, że często z pozoru zwykły kawałek materiału z napisem „Pionierka” wyzwala w chłopakach niesamowite pokłady energii. Motywuje, by dawali z siebie 200%, by pracowali dniem i nocą. Robili rzeczy ponadprzeciętne – dziewięciometrową wieżę czy kaplicę bez użycia kawałka sznurka. Prawdą jest, że wstążeczki potrafią być motywatorem do zrobienia trzydaniowego posiłku na „Kulinarkę” czy genialnej scenki na ognisko.

Tylko czy dążąc do takich sukcesów, nie gubimy prawdziwego celu? Czy nie zapominamy o tym, co najważniejsze? Bo przecież głównym celem skautingu jest wszechstronny rozwój chłopaków. Chcemy, by nasi chłopcy stawali się coraz lepszymi chrześcijanami i obywatelami.

Bez wątpienia kaplica na czopy to super sprawa. Nie wtedy jednak, gdy chłopaki rezygnują z wieczornej modlitwy w zastępie albo odpoczynku, by kończyć ją po nocach.

Trzydaniowy obiad na „Kulinarkę”, podany na samodzielnie wykonanej przez chłopaków drewnianej zastawie, to marzenie wielu drużynowych. Dzięki wstążeczkom takie dzieła się urzeczywistniają.

Wydaje się, że zastęp wracający z 5 wstążeczkami z obozu pracuje wzorowo. Czy więc w takim zastępie może coś nie działać?
Niestety tak. Przede wszystkim system funkcji. Bo zastępowemu tak bardzo zależy na wygranej, że na „Kulinarce” przejmuje dowodzenie nad przygotowywaniem posiłków. Kucharz jeszcze nie ma tak dużego doświadczenia i w perspektywie wygrania wstążeczki lepiej, by zajął się tym ktoś bardziej doświadczony. Gdy zdejmuje się odpowiedzialność z funkcyjnych po to, by zdobyć ten wymarzony kawałek materiału, gubi się to, co w skautingu najważniejsze. Chłopaki przestają czuć się ważni, kompetentni, potrzebni. A przecież, by czegoś się nauczyć, trzeba popełniać błędy. System, który punktuje tylko sukcesy, nie daje przestrzeni dla pomyłek.

Wydaje mi się, że konieczność stymulacji nagrodami, świadczy o niewłaściwym dopasowaniu zajęć do marzeń i pragnień chłopców. Jeśli motor „interes” działałby dobrze, to harcerze robiliby to, co naprawdę ich pociąga. W końcu zadaniem drużynowego jest właściwe ukierunkowanie energii chłopca. Nie przekierowanie, nie centralne sterowanie, nie narzucanie. Znalezienie w nim dobra i zachęcenie do rozwijania go.

Cała trudność polega na dobrym poznaniu chłopaków i właściwym odpowiedzeniu na ich potrzeby. To co wydaje się nam wartościowe, ważne i potrzebne, z perspektywy chłopaków może być po prostu nudne. Jeśli polegamy wyłącznie na swoich preferencjach, może okazać się, że tworzymy sztuczne potrzeby. Weźmy dla przykładu poranne sprawdzanie czystości. Tylko najpierw pomyślmy, po co to robimy? Może, by się sanepid nie przyczepił, może żeby było estetycznie, by nie latały muchy, by łatwo i szybko móc znaleźć miskę, apteczkę czy łopatę. Czystość ma dużo zalet, dlaczego więc większość chłopców nie chce sprzątać? Może z braku świadomości konsekwencji życia w brudzie? Bo każemy im posprzątać i nie pozwalamy im, by przekonali się o negatywnych skutkach bałaganu na własnej skórze? Może dlatego, że Kraal sam nie daje przykładu, co może świadczyć, że przedstawiane przez nas zalety wcale nie są takie ważne? Nie jestem naiwny i zdaję sobie sprawę z tego, że bez sprawdzania czystości, ciężko by chłopcy sami zadbali o porządek. Jeśli czystość ma rzeczywiście tyle zalet, to chłopaki prędzej czy później powinni zacząć o nią dbać. I pewnie już nigdy nie będą mieć tak pięknie ułożonych śpiworów i ubrań złożonych w prostokąt. Bo widocznie jest to strata czasu. Rozmawiajmy na radach, wskazujmy na zalety porządku w gnieździe, dawajmy przykład. To nie jest prosta droga. Jednak tylko w taki sposób mamy szansę, by te dobre praktyki chłopaki przenieśli do swych domów, gdzie już nie będzie drużynowego, który kontroluje i nagradza.

Czasem odnoszę wrażenie, że każdy pojawiający się problem próbujemy rozwiązać za pomocą wstążeczek. Chłopakom nie chce się śpiewać? O to może zróbmy wstążeczkę „Rozśpiewany zastęp” albo zacznijmy wliczać śpiewanie w drodze do „Ekspresji”. Gotują byle jak, byle szybko? To zamiast samego „Konkursu kulinarnego”, zacznijmy oceniać każdy obiad.

Ocenianie coraz to nowych aktywności może przyczynić się (co najwyżej) do wyścigu szczurów na obozie i frustracji zastępowych, którzy dla wstążeczki będą gotowi (nieświadomie) poświęcić system funkcji i rozwój zastępu.

Oczywiście część osób powie: „Jak to tak, bez wstążeczek? Przecież chłopaki nic nie będą robić przez całe dnie”.

Jeśli jednak biorą oni udział w Wielkiej Grze tylko z powodu wstążeczki, to czy takie uczestnictwo ma sens?

Ktoś dalej powie: „Ale tak działa świat, dzisiaj nikt nic nie robi bezinteresownie”. Nie wątpię.  Tak samo, jak w to, że dzisiaj każdy korzysta z telefonu.  A jednak w harcerstwie ich unikamy. Staramy się nie ulegać bezkrytycznie temu, co dzieje się na świecie. Może i ze wstążeczkami się uda.

Powiedzieliśmy „NIE” karom, stawiając na naturalne konsekwencje. Może czas postawić kolejny krok?

„NIE” dla nagród. Tylko co w zamian? Może… konsekwencje?

Nie sprzątacie w gnieździe? Nie dziwcie się, że nie możecie znaleźć strojów na grę i spóźnicie się na pierwszą fazę. Nie chce wam się gotować obiadu? – no to jedzcie suchy makaron. Bądźmy konsekwentni w tych naszych konsekwencjach, bo nagroda w gruncie rzeczy bardzo się od kary nie różni. Zaburza naturalne konsekwencje.

Wróćmy też do tego, co nas do harcerstwa zachęciło. Grajmy dla zabawy, dla zdrowej rywalizacji. Rozwijajmy się w swojej funkcji po to, by być potrzebnym zastępowi. Róbmy wspaniałą pionierkę, by godnie i wygodnie obozować. Obozujmy dla obozowania tak po prostu, dla kontaktu z naturą. Budujmy wspólnotę na ogniskach i śmiejmy się na scenkach. Nie przyszliśmy do harcerstwa po wstążeczki. Nie pozwólmy, by odbierały nam przyjemność ze zwykłych czynności, poprzez ocenianie każdego aspektu obozowego życia. Rozwijajmy się, ale bez spiny, bo inaczej zamienimy się w szkołę albo korporację.

Czyli co, rezygnujemy ze wstążeczek?

Mam inny pomysł.

Wstążeczki dla wszystkich, znaczy… nie do końca.

Pozwólcie, że wytłumaczę na przykładzie wstążeczki z pionierki. Drużynowy spotyka się na początku roku z każdym z zastępowych i wspólnie rozpisują cel na tegoroczną pionierkę. Jakiś wyczyn lub wyczyny, które zastępy zrealizują na obozie letnim, a do czego będą przygotowywać się na zbiórkach. Precyzują, co musi zostać zrobione i kto jest za co odpowiedzialny. Na koniec roku, jeśli udało im się tego dokonać, dostają wstążeczkę. Jeśli nie, nie otrzymują jej.

Już słyszę głosy sprzeciwu: „Ale skoro każdy może dostać wstążeczkę to nie będzie ona już taką motywacją”. Nie zaprzeczam. Wstążeczki w takim systemie byłyby raczej wskaźnikiem dobrze wykonanej pracy, a nie nagrodą. Jak wspominałem wyżej, chcemy, by chłopcy działali z własnych chęci i by robili to dla siebie, a nie dla wstążeczek.

Ponadto taki sposób pozwala dopasować poziom do poszczególnych zastępów. W „starym” systemie słaby technicznie zastęp nawet się nie starał, bo i tak nie miał szans z tym doświadczonym. Z kolei ten bardziej wyrobiony też nie dawał z siebie wszystkiego, bo przecież „i tak wygramy”.

Dzięki innym (niekoniecznie niższym lub wyższym, po prostu indywidualnym) wymaganiom, zastęp zyskuje cel, który jest wyzwaniem, ale który jednocześnie jest dla nich osiągalny.

Podobne zmiany można poczynić z Ekspresją. Przykładowy cel: swobodne posługiwanie się przez zastęp technikami: żywe obrazy, pantomima, kukiełki i zaprezentowanie umiejętności na ogniskach (odpowiedzialny Tomek); nauka pięciu nowych szant (odpowiedzialny Bartek) i pięciu nowych gier na ekspresję (Tomek); zdobycie sprawności Wodzireja przez Tymka i Śpiewaka przez Bartka.

Oczywiście nie wszystkie wstążeczki da się łatwo przenieść do takiego systemu. Ciężko jest też przewidzieć zachowania ludzi i nie wiem, czy nowe podejście dobrze zadziała w praktyce. Żeby je wypróbować potrzeba czasu. Celem tego artykułu nie jest pokazanie gotowych rozwiązań, a raczej wskazanie problemu. Mam nadzieję, że nowe światło, które rzuciłem na temat wstążeczek, zachęci was do refleksji i jeszcze bardziej świadomego doboru narzędzi do pracy z chłopakami.

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=C4VHRuKA4j4

Fot. na okładce: Antoni Biel

Antoni Biel


Założyłem jedną drużynę, drugą wyciągnąłem z kryzysu. Kładę duży nacisk na łączenie teorii z praktyką. Bo na nic zda się wielka rozkmina o wyczynach zastępów, jeśli na obozie zabraknie żerdek. Szkolę drużynowych i dbam o wizerunek hufca w mediach. Pracuję w korpo i kończę studia z Zarządzania na UW.