Ceremoniał jako narzędzie

Poniższy artykuł, autorstwa naszego redaktora Ignacego Piszczka, ukazał się na łamach pisma „Azymut”, będącego czasopismem online tworzonym dla instruktorów Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Za zgodą autora, publikujemy go również na łamach „Przestrzeni”. Link do artykułu na stronie „Azymutu” znajduje się na końcu tekstu.

O Przyrzeczeniu, obrzędach i ogólnie pojmowanym ceremoniale powiedziano i napisano wiele. Jednak wydaje mi się, że większość z tych refleksji skupia się bardziej na treściach, wartościach, wzorcach osobowych i tradycjach, które staramy się przekazać, niż na samym ceremoniale. Stąd chciałbym spojrzeć na “goły” ceremoniał jako na narzędzie i zastanowić się nad mechanizmem jego działania, w oderwaniu od tego do jakiego celu go zastosujemy.

O czym mowa?

Mówiąc ceremoniał, myślę o jego dwóch składowych:
– ceremoniał dnia codziennego (codzienne apele, umundurowanie, symbolika – pozdrowienie harcerskie itp)
– “obrzędy przejścia” otwierające kolejne etapy harcerskiego życia: przyjęcie do gromady, obietnica wilczka, przejście do drużyny, przysięga wierności zastępowemu, Przyrzeczenie, mianowanie zastępowego, przejście do kręgu, Eligo Viam, zobowiązanie HO, mianowanie szefa i Wymarsz Wędrownika.

Skupię się przede wszystkim na części ceremoniału dotyczącej harcerzy (12-17 lat) – zdaje się, że dla nich został on stworzony, stąd najpełniej oddaje pierwotną ideę. A poza tym z ceremoniałem harcerzy miałem najwięcej styczności w praktyce.

Założenie podstawowe

Zanim się wgryziemy głębiej, warto określić jaka jest podstawowa zasada działania ceremoniału. Jest nią materializacja, czyli uczynienie widzialnymi i dotykalnymi, aktów woli, które są dla chłopca dość abstrakcyjne oraz treści (i wartości) które byłoby trudno (tj. nudno) lub nieskutecznie przekazać wprost. I to tyle  Widzę dwa główne wątki, w których wykorzystuje się tężę materializację: (1) ułatwienie zrozumienia i zapamiętania, (2) ułatwienie przyjęcia za własne. Ten drugi wydaje mi się ciekawszy, stąd go zostawiam na koniec dla zachęty.

Ceremoniałografia (czyli wątek pierwszy)

Ceremoniał pozwala zobrazować nasz ideał. Harcerze uczestniczący w obrzędzie, czy noszący mundur wiele elementów naszego ideału wyczuwają podskórnie dzięki skojarzeniom. Dzięki temu taka forma jest bardziej przyswajalna niż wykład. Dla przykładu – zamiast wykładu dogmatycznego o współpracy z łaską serwujemy harcerzowi dwa wspomnienia: z jednej strony szyszki wbijające się w kolana w czasie błogosławieństwa przed Przyrzeczeniem, z drugiej strony słowa, w których zobowiązuje się podjąć konkretne kroki (w tym codzienny dobry uczynek), by zrealizować Przyrzeczenie – Przyrzeczenie rozpoczynające się od słów “Na mój honor, z łaską Bożą…”. W podobny sposób – przez obrazy i atmosferę obrzędu – możemy przekazywać wiele innych treści lub pokazywać nasze podejście do chłopaka – kwestię honoru, braterstwo i solidarność, konieczność czynów idących za słowami, szacunek dla jego odrębności, poczucie sacrum itd. Stąd bardzo ważne jest zastanowić się jak wygląda dany obrzęd i jakie skojarzenia ten wygląd ze sobą niesie.

Co więcej obrazy na dłużej zapadają w pamięć. Efekt ten jest potęgowany przez rytmiczność ceremoniału – kolejne obrzędy powtarzają i pogłębiają treści z Przyrzeczenia. Dzięki temu harcerz może je wciąż sobie przypominać, głębiej rozumieć (aż do Wymarszu Wędrownika, który odsłania wszystkie karty) i wciąż na nowo, coraz dojrzalej podejmować zobowiązanie. Ponadto, ceremoniał zostawia pamiątki w postaci kolejnych elementów munduru – nawęzu, krzyża, odznak…

Wymarsz wędrownika, fot. Bartek Wyrobek

Celem tych zabiegów mnemotechnicznych, jest to, aby uzdolnić wychowanka do “zaadaptowania się i do trzymania steru swego życia jaki by nie był zmieniający się kontekst społeczno-psychologiczny go otaczający” (przyp. 2.2). Chcemy pozwolić harcerzowi chodzić o własnych nogach. Aby to umożliwić zostawiamy mu pewne punkty odniesienia – wyznaczniki moralne, dzięki którym będzie mógł budować światopogląd oraz rozeznawać, co jest prawdziwe. Skojarzenia z zapamiętanymi obrazami mogą go w krytycznym momencie ostrzec przed oszustwem – to co słyszy może mu “nie pasować” z tym co zapamiętał m. in. z ceremonii.

Rozwój osobisty jest dla chłopców czymś bardzo ulotnym. Stosunkowo łatwo im powiedzieć, że czegoś nie umieją, lub że “nie ogarniają życia”. Ciężej natomiast podjąć jakieś działania w kierunku zmiany. Tu z pomocą przychodzą “obrzędy przejścia”. Służą one skonkretyzowaniu rozwoju. Wyznaczają one kolejne etapy pracy nad sobą, z których każdy określa konkretne wymagania, wyrażone w obrzędzie. Jak wiadomo chłopcy mają problem z podejmowaniem decyzji – nie tylko z powodu braku doświadczenia, ale również z przyczyn czysto fizjologicznych. Kolejne obrzędy taktujące rozwój są na ten problem odpowiedzią. Przede wszystkim dają konkretny moment decyzji, której nadają formę namacalną – zapobiega to odkładaniu decyzji na później, czy mówieniu “dobra, to ten jeden raz se odpuszczę, ale od jutra to już się staram”. Wypowiedzenie zobowiązania na głos zapobiega rozmyciu treści decyzji. W ten sposób wychowujemy do mentalności “konkretnych kroków ciągle naprzód”.

Wychowanie w działaniu (czyli wątek drugi)

Mówi się, że skauting, jest metodą wychowania czynnego – tj, że całość wychowania następuje przez akcję podjętą przez wychowanka, przez sytuacje wychowawcze, w które wychowanek dobrowolnie wchodzi. No i tu rodzi się pytanie, w jaki sposób stanie na apelu pasuje do tej szczytnej idei?

Otóż nasze metody (np. system sprawności) w dużej mierze polegają na wyznaczaniu chłopcu atrakcyjnego celu, takiego by w czasie dążenia do niego nabywał pożądane umiejętności. Podobnie ceremoniał wyznacza kolejny cel do osiągnięcia – ideał prawdziwego harcerza pokazany w Przyrzeczeniu. Co ważne, ceremoniał (podobnie jak wymagania na sprawność) konkretyzuje ten cel – rozmyte “będę grzeczny” lub “będę dobrym harcerzem” zastępuje trzema punktami Przyrzeczenia. Istotne jest to w jaki sposób ceremoniał prezentuje ten cel – a robi to w ten sposób, aby stał się on atrakcyjny dla chłopaka, żeby miał ochotę dobrowolnie się zaangażować. Dla tej atrakcyjności kluczowym wydaje mi się fakt, że ceremoniał oddziałuje z dwoma “receptorami” w duszy chłopca: pragnieniem uczestnictwa w rzeczach wielkich (które jest przyczyną chociażby zamiłowania do gier fabularnych) oraz pragnieniem bycia traktowanym poważnie. W jaki sposób?

– uczestnictwo w rzeczach wielkich

Przyjrzyjmy się typowemu gimnazjum (np. mojemu – pozdrawiam serdecznie) starającemu się wpłynąć na zachowanie swoich uczniów. Nauczyciel wygłasza pogadanki, sili się na wymyślanie coraz to nowszych kar, stara się jak może – a chłopcy i tak nie postępują zgodnie z jego zaleceniami. Ze wszystkich sił starają się nie być grzeczni. Przecież być grzecznym, to największy wstyd. Być grzecznym, to znaczy nie mieć siły oprzeć się belfrowi, być mięczakiem, dać sobie narzucić ograniczenie. Nikt nie chce być grzecznym. W jaki sposób staramy się z tym uporać?

Otóż ceremoniał (ani żaden rozważny wychowawca) nie wymaga od chłopców bycia grzecznym. Natomiast prezentuje im ideał harcerza. Ideał, który jest bardzo ciężki do osiągnięcia, na który nie każdy może sobie pozwolić. Zatem zachęca nastolatka do osiągnięcia czegoś ambitnego, a nie do podporządkowania się nakazowi. Co więcej uwiarygadnia ten ideał – harcerze widzą drużynowego, który nosi ten sam mundur – czyli stara się wypełnić to samo Przyrzeczenie, czy choćby stara się wypełniać ten sam codzienny dobry uczynek. Słyszą czasem opowieści o dorosłych facetach, mówiących tę samą rotę Przyrzeczenia, gdy składają swój Wymarsz. Zauważają, że dobry harcerz (np. sumienny i pracujący systematycznie) nie jest wymoczkiem, lecz roztrzaskuje inne zastępy w czasie gry. Co więcej – np. na apelu dowiadują się, że te cechy są im potrzebne w dorosłym życiu, więc gra idzie o to, by być prawdziwym facetem. Ceremoniał pozwala na wspólnotową manifestację tego ideału – dodatkowo go uwiarygadniając. A robi to w sposób odpowiadający wiekowi uczestników – wielkie słowa, męstwo, honor i ważne wydarzenia (jak np. zobowiązanie “z łaską Bożą na zawsze”) oraz piękno ceremonii poruszają wciąż dosyć “baśniową” duszę chłopca.

Szefowie na apelu, fot. Jakub Panek

Czyli streszczając ten akapit – ceremoniał tak zachęca chłopców do zmiany postępowania, by nie naruszyć ich odrębności, by nie czuli się stłamszeni, lecz by mogli się wykazać. Chłopiec, któremu udaje się wypełnić prawo, zostać ćwikiem lub zrobić dobry uczynek czuje, że coś osiągnął – i jest to prawda, nie ma w tym nic z manipulacji.

 być traktowanym poważnie

Zdarza się słyszeć z ust chłopaków zdania w stylu “nie traktuj mnie jak dziecka”. Albo opiekunowie, czując pismo nosem, próbują podejść dzieciaka mówiąc “porozmawiajmy jak dorośli ludzie”. Większość chłopaków myśli i mówi, że chce być traktowana jak dorośli, a tak w sumie po prostu chce być traktowana jak osoba – czyli ktoś, kto jest zdolny do decyzji i wyróżnia się w tłumie (jest ciekawy sam w sobie). Dobrze, by ceremoniał dał im to odczuć.

Ceremoniał powinien stawiać chłopca w centrum – to znaczy powinien czynić go twórcą ceremonii, a nie jedynie odbiorcą. Chłopcy powinni mieć wpływ na kształt ceremoniału oraz być aktywnymi jego uczestnikami. Co więcej powinni podejmować akcję indywidualnie, czyli jako pojedynczy harcerz lub jako zastęp, a nie jako szereg czy tłum. W tym duchu powstał zwyczaj okrzyków zastępu – haseł wykorzystywanych przez zastęp do meldowania przybycia zastępu na apel lub wyrażenia dumy po wygranej, pochwale, przyznaniu nagrody zastępowi, czy “awansie” członka zastępu (również poza apelami). Dajemy upust entuzjazmowi i inicjatywie harcerzy, pozwalamy im się wyróżnić (zamanifestować swoją niepowtarzalną tożsamość), a co więcej dajemy im wpływ na wygląd apelu. Podobnie mianowanie zastępowego nie ogranicza się do odczytania rozkazu i wręczenia oznaczeń. Nowy zastępowy występuje na środek, odpowiada na pytania drużynowego, składa zobowiązanie, otrzymuje oznaczenia i symbolicznie dołącza do linii zastępowych odmawiając z nimi modlitwę zastępowego. Podejmuje akcję, znajduje się w centrum uwagi, a cały obrzęd jest uzależniony od jego dobrowolnej decyzji, a nie tylko decyzji szefa. Podobnie obrzęd przejścia do kręgu wędrowników nie rozpoczyna się od komendy wystąp lub czegoś podobnego – chłopak w ustalonym momencie sam robi krok naprzód mówiąc drużynowemu “Wodzu, nadszedł czas bym wyruszył w drogę!”. To wszystko, aby pokazać im, że nie sprowadzamy ich do roli pionka w szeregu. Dzięki temu jest szansa, że się zaangażują w ceremoniał uznając go za swoją własność. Za objaw tego zjawiska uważam zmianę, która nastąpiła ostatnio w mojej drużynie – jeszcze dwa lata zdarzało mi się przywoływać harcerzy do porządku w czasie ceremonii. Obecnie chłopaki sami “wczuwają” się w ceremonię, tak że nie jest to potrzebne. Raz zdarzyło się, że jeden harcerz zachował się niestosownie – po apelu upomnieli go inni harcerze. Upomnienie nie dotyczyło zasad w stylu “na baczność się nie gada”, lecz szacunku do Przyrzeczenia i świadectwa dawanego innym – i o to chodzi.

Temu celowi (przyjęciu ceremoniału i jego treści za swoje) moim prywatnym zdaniem mogą sprzeciwić się dwa wypaczenia: usztucznienie ceremoniału oraz wprowadzenie do niego przejawów despotyzmu. Pierwsze polega na wprowadzeniu do niego elementów obcych temperamentowi chłopców, przez co ceremonia staje się jakąś pozoracją lub rekonstrukcją. Stwarza to ryzyko, że również słowa wypowiadane podczas ceremonii zostaną uznane za element przedstawienia. Mam nadzieję, że nie zostanę zmieciony przez krytykę, gdy napiszę, że w moim odczuciu czymś takim są niektóre elementy rysu wojskowego apeli, np. milczący marsz na plac i meldowanie na apelu drużyny. Osobiście wolę wersję “chłopięcą”, czyli w formie rywalizacji i żartu – “partyzant” (zastępy zamaskowane w lesie), gwizdek, wyścig zastępów na plac, okrzyki zastępów, uśmiech lub pochwała drużynowego, jeżeli któryś zastęp wykazał się ciekawym okrzykiem. Po czym hymn, modlitwa, chwila powagi. Obrzęd w formie słów i gestów mających zrozumiałe znaczenie i cel. Drugie zagrożenie, czyli despotyzm, zdarzało mi się obserwować na nagraniach apeli znalezionych w internecie, w czasie których drużynowy bez potrzeby tresował harcerzy komendami baczność, spocznij, zwrot lub w skrajnych przypadkach wręcz epatował swoją władzą i przewagą upokarzając harcerzy. Przynajmniej we mnie ten widok wywoływał poczucie czegoś narzuconego i skojarzenie ze “szkolnym uciskiem” (już kończę cisnąć po szkole…), a co za tym idzie bunt. Dlaczego uważam to za sprzeczne z podstawowym celem ceremoniału piszę poniżej.

W tym miejscu mógłbym dodać, że te ceremonialne zabiegi pozwalają zobrazować zasady personalizmu chrześcijańskiego (przyp. 2.3), ale to chyba zbyt odległa dygresja. 😉

Lubimy długie słowa: internalizacja

Padło wiele górnolotnych słów i idei, jednak nadal nie bardzo wiadomo po co nam to – czyli co przez to chcemy osiągnąć. Kluczem do odpowiedzi jest wiek harcerzy, którzy nieco po przejściu do drużyny przechodzą bardzo ważny okres swojego życia – okres nastoletniego buntu. Właśnie odkrywają, że nie są przystawką do rodziców, lecz samodzielnymi jednostkami – i na każdym kroku starają się to podkreślić. Panicznie bronią się przed wszelkim nakazem ograniczającym ich odrębność. Po raz pierwszy kwestionują autorytety. Zresztą nie ma co gadać – każdy drużynowy to wie. I tu pojawiamy się my, którzy chcielibyśmy przedrzeć się przez ich wielostopniowy system obronny, by przygotować do dorosłego życia. Stąd musimy nasze wskazówki uwiarygodnić przed ich przeczulonym systemem alarmowym, tak by ich nie potraktowali, jako kolejnego ograniczenia ich swobody. A wszystko to po to, by uwewnętrznili harcerskie i chrześcijańskie przekonania. To znaczy, by w ich intelekcie i woli nastąpiło takie przemeblowanie, aby uznali, że oni chcą tak postępować i dobrowolnie zaangażowali się w dążenie ku temu. Aby prawo harcerskie było ich wewnętrznym kodeksem, a nie dyscypliną narzuconą z zewnątrz, aby go nie odrzucili, gdy zabraknie narzędzi nacisku (“Pani nie patrzy”). Także, aby na podstawie tego byli w stanie zbudować swój światopogląd oraz w niespotkanych w harcerstwie sytuacjach rozeznać, co czynić. Myślę, że taka perspektywa tłumaczy dlaczego tak ważne jest, aby przedstawić ideał harcerski jako ambitny cel; aby uniknąć pozorów despotyzmu i nakazu; aby pokazać ceremoniał (więc również jego treść) jako coś naturalnego i na serio; aby podkreślić dobrowolność i inicjatywę harcerzy; aby ceremoniał był czymś co harcerze robią, a nie na co patrzą. Ponadto, częściowo tłumaczy również rezerwę, z jaką Skauci Europy odnoszą się do wprowadzenia musztry do ceremonii.

Apel podczas ceremonii zakończenia Eurojamu 2014, fot. Jan Żochowski

Na końcu – ktoś mógłby mnie oskarżyć, że jestem przesadnym optymistą i przypisuje ceremoniałowi ponadnaturalne właściwości. I tak i nie. Przede wszystkim, rzeczywiście ceremoniał nie jest w stanie tego osiągnąć samodzielnie. Nawet perfekcyjnie prowadzony, nie potwierdzony przez działanie drużyny i postępowanie szefa nic nie wskóra. Potrzeba również, aby całość działalności drużyny odpowiadała pragnieniom harcerzy – uznają ceremoniał za swój, tylko jeżeli uznają za swoją resztę harcerstwa. W końcu – powyższe korzyści opisują raczej potencjał niż pewny skutek. Całe szczęście ceremoniał nie jest narzędziem deterministycznym, gdyż wtedy musielibyśmy uznać go za metodę manipulacji lub prania mózgu i co prędzej odrzucić. Nie zapominajmy, że mamy do czynienia z osobami dysponującymi wolną wolą, a nie układami eksperymentalnymi. Tłumaczymy, pomagamy wybrać i towarzyszymy, by pomóc wytrwać przy zobowiązaniu, ale nie możemy zastąpić ich decyzji. Mimo to uważam, że warto zrozumieć mechanizm ceremoniału (którego w pełni pewnie nie udało mi się opisać), by móc go dobrze stosować i jeszcze skuteczniej pomóc naszym podopiecznym.

przypisy:

1 “Ceremoniał Przewodniczek i Skautów Europy”, Wyd. SHK “Zawisza” FSE, 2012
2 “Karta Skautingu Europejskiego”: 2.1 Art. 9, 2.2 Art. 12, 2.3 Art. 1
Polecam też artykuł Pierre Geroud-Keroud (dawny komisarz federalny FSE, twórca pierwowzoru naszego ceremoniału) zamieszczony m. in. na końcu “Ceremoniału (…)”

Link do artykułu na stronie „Azymutu”

Ignacy Piszczek


Ignacy Piszczek – przez 5 lat drużynowy, w międzyczasie zamieszany w sprawy namiestnictwa, szkolenia i Centrum Rozwoju. Obecnie namiestnik harcerzy. Fan dydaktyki, fanatyk anegdotek.

Więcej kochać (1929) – o. Jakub Sevin SI

W trwającym wciąż okresie Bożego Narodzenia, a także jako przesłanie na rok 2021, przypominamy słowa o. Jakuba Sevin, które skierował on do szefów skautowych w roku 1929.

Jednocześnie życzymy wszystkim naszym czytelnikom wszelkiego błogosławieństwa i wielu łask Bożych w nowym roku!

List o. Jakuba Sevin do szefów skautowych
Więcej kochać
1929
 
 
Wszystko zapowiada, że rozpoczynający się rok będzie wspaniałym rokiem. Z mgieł jego poranka wyłaniają się trzy szczyty: Rzym, Orlean i Birkenhead[1]. W ich kierunku zwracają się wszystkie oczy i serca. 
Miłość do Papieża, tego Papieża, który tak bardzo kocha wszystkich skautów, który tak kocha Francję i którego powinniśmy wspierać, szczególnie miłować i pocieszać, my, którzy przyrzekliśmy służyć Kościołowi najlepiej jak potrafimy. Zwłaszcza w tych dniach, gdy wielu młodych Francuzów chce być dla Kościoła tylko synami zbłąkanymi i zbuntowanymi.
Miłość do Francji, „wielkiej ziemi” i kraju św. Joanny, który zawdzięcza jej zachowanie istnienia, wiary i jedności narodowej, i który chce wokół niej i jej sztandaru gromadzić swoje dzieci w jednym wiecznym i świętym uścisku. 
Wreszcie miłość do wszystkich naszych braci skautów, która rozkwitnie podczas nadchodzącego Jamboree, a która wypływa z pokładów braterstwa młodych. Tam „nie będzie już Greka ani poganina”, gdzie wszystkie warstwy społeczne i wszystkie rasy wymieszają się pod okiem jedynego Ojca w niebie.
Czyż to wszystko, moi drodzy szefowie, nie przemawia do nas wystarczająco dobitnie? Aby ten 1929 rok był rokiem wyjątkowym, rokiem wspaniałym, trzeba by rozświetlił się on całkowicie tą wspaniałością Boga, która zwie się miłością.
 
Chcę mówić wam o miłości takiej jaka ma królować w nas i między nami. W 1927 roku pisałem do was: „Najpierw myśleć”. Dziś dodaję: „Więcej kochać”.
 

Miłość można rozumieć w dwojaki sposób: z perspektywy Boga i bliźniego. W ten właśnie sposób program na ten rok łączy się z programem roku poprzedniego. To, co ostatecznie stanowi o naszej  wartości, to poziom miłości do Boga, moc i bogactwo stanu łaski oraz nasz faktyczny wiek – korzystny ciężar doświadczenia życiowego – czyli całość wspaniałych dni przeżytych w przyjaźni Bożej. Chrześcijanin, który jest skautem, nie może być dobrym skautem, jeśli nie jest dobrym chrześcijaninem. A cóż to za chrześcijanin, który spędza większość swojej egzystencji w otwartym konflikcie, lub też w ciągłych buntach i powrotach do swego Mistrza, któremu służbę chyba tylko udaje?
 
 
Tutaj ujawnia się prymat duchowości, którego nie mamy prawa ignorować. Podczas licznych egzaminów zadaje się Wam pytanie: W jaki sposób masz zamiar zabiegać o utrzymanie swoich skautów w stanie łaski uświęcającej?(Oczywiście zasadnicza rola w tej kwestii przypada duszpasterzowi.) Częste stawianie sobie tego pytania jest konieczne nie tylko dla tych, którzy jeżdżą na wyższe stopnie kursów dla drużynowych i przygotowują swoją odznakę leśną[2]. Czyż nie jest to nasza pierwsza powinność: pomóc powierzonym Wam duszom żyć życiem blisko Boga? To jest właśnie źródło ponadnaturalnego piękna widniejącego na twarzach tylu skautów. W Was również, w Was szczególnie powinno cudownie kwitnąć to piękno. I najlepszą odpowiedzią na wyżej zadane pytanie wcale nie jest następująca: „Móc zawsze spojrzeć w oczy moim skautom”. To nie jest wystarczająca motywacja.
 
Chciałbym zachwycić Was i waszych skautów tym właśnie stanem łaski. Znam takich, którzy przysięgają, że pozostaną w stanie łaski i w ten sposób pomagają Bogu. Dlaczegóżby nie? Nie przeszkadza to przecież powiedzieć pokornie za Joanną D’Arc: „Jeśli nie jestem w stanie łaski, Bóg mnie do niej doprowadzi. Jeśli zaś trwam w łasce, to Bóg mnie w niej utrzyma”. Nasza droga święta dobrze wiedziała kogo się trzymać!
 
Czyż to nie jest łaska nad łaskami i czyż codzienna modlitwa szefa skautowego nie pobrzmiewa słowami wypowiedzianymi przez Boskiego Mistrza po Ostatniej Wieczerzy: „Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, lecz żebyś ich zachował od zła”.
 
 
Prawo skautowe, które nie jest „słabą podróbką ducha ewangelicznego”, stoi na szczycie najlepszych możliwych środków, które są nam dane, byśmy pomogli w tym zachowaniu naszych młodych od zła. Nie obawiajcie się, że zbyt silnie je zaakcentujecie, albo że zbyt głęboko wejdzie ono w dusze waszych chłopców. W ostatnim czasie prawo skautowe było przedmiotem niedorzecznych ataków. Niektórzy  mają skłonność do traktowania go jako zbiór przepisów dotyczących tego co zewnętrzne i powierzchowny regulamin. Ci sami są skłonni nawet dodać, że warto oprawić je przyzwoicie, powiesić nad łóżkiem, w dobrym tonie jest zacytować je od czasu do czasu, gdyż jest ono częścią naszego ruchu…
 
Ale tu chodzi o coś zupełnie innego! Prawo skautowe, tak jak cały nasz skauting, jest środkiem do służby Bogu.Jest po to, aby lepiej Mu służyć. Tak jak reguły wszelakich grup religijnych i wspólnot, których wspólnym celem jest budowanie elit. Bez prawa nie bylibyśmy skautami – nigdy za wiele przypominania tego faktu tym, którzy przyrzekli go przestrzegać. Jednak przypominając im o tym najważniejszym obowiązku, nie można pozwolić sobie na zeświecczenie tego prawa, jak bardzo nam drogiego. Dokładamy starań, by go przestrzegać, ponieważ tak przyrzekliśmy, jasne, ale przede wszystkich dlatego, że przyrzekliśmy to Bogu. To Jemu daliśmy słowo i Jemu danego słowa dotrzymujemy, wiedząc, że nic nie możemy bez Jego łaski. Wypełniamy zatem dzieło miłości i poprzez miłość. Zawsze uważałem, że skaut, który składa swoje przyrzeczenie po uprzednim należytym przygotowaniu, dokonuje doskonałego aktu miłości.
 
A nasz bliźni? Ten bliźni tak liczny w ogromnej rodzinie skautowej? To dla nas honor, że możemy używać pięknego pojęcia brat w odniesieniu do nas jako chrześcijan, oczywiście nie czyniąc z tego słowa oficjalnego ani administracyjnego zwrotu. Powinniśmy być z tego tyleż dumni, co szczęśliwi. Czy jednak wystarczająco wgłębiamy się we wszystko, czego ten tytuł od nas wymaga? Czy jest on wystarczająco rzeczywisty, wystarczająco głęboki, wystarczająco ponadnaturalny?
 
 
Zaciekawiła mnie jedna rzecz. Przypomnijcie sobie, jak, w ostatnich latach, wielkiej radości doświadczaliśmy dostrzegając na chodniku, w tramwaju, czy w pociągu spiżowy krzyż skautowy wpięty w ubranie nieznajomego? Przechodził przez nas wtedy dziwny dreszcz: podchodziliśmy i rozpromienieni wymienialiśmy pozdrowienie skautowe, ciesząc się możliwością zasalutowania trzema palcami. Elegancki licealista przechodził przez ulicę, by uścisnąć szorstką dłoń robotnika, i zostawali przyjaciółmi na zawsze.
A teraz? Przyzwyczajenie, ciągły wzrost liczebny. Zdarza się, że nie pozdrawiamy się, a jeśli nawet, to z obojętnością. Nieznany skaut pozostaje nieznanym, a szefowe, i to zarówno wilczków, jak i harcerek, czują się czasem traktowane jak obce osoby. Gdybyśmy jednak znali radość, którą można wlać w serce poprzez serdeczny uścisk dłoni młodszego brata skauta spotkanego w metrze w stroju roboczym; poprzez serdeczne pozdrowienie, dobrze wykonane, oraz w odniesieniu do szefowej poprzez szczególną uprzejmość wynikającą z więzi braterstwa…Czyż kurtuazja nie jest kwiatem braterskiej miłości?
 
To wszystko jednak są jedynie zewnętrzne oznaki. Miłość, szczególnie w gronie szefów, powinna mieć większą głębię. Miłość to stać się jednym, lecz pozostając nadal dwoma osobami. Czy jako szefowie z jednego miasta potrafimy współpracować i tworzyć wspólne akcje naszych drużyn? Czy znasz drużynę z sąsiedniej dzielnicy? Ile razy w roku Twoja drużyna spotyka się z jakąś inną? Wreszcie, skautmistrzu, czy znasz dobrze swoich podopiecznych? Czy zauważyliście kiedyś tę zabawną niekonsekwencję: wymagamy od drużyn i skautów, aby stawali się silnie zindywidualizowani, wspieramy wszystkie zdrowe kierunki rozwoju ich osobowości, ale jak tylko ktoś różni się od nas, krytykujemy!
 
Dbajmy zatem, jak to mówi św. Paweł, o zachowanie jedności ducha, zachowując pokój, który nas jednoczy[3].Nie ma różnych kategorii szefów: ważniejszych i mniej ważnych. Sam fakt istnienia hierarchii nie zmienia tego. Posiadanie kolejnych stopni kursów skautmistrzowskich nie powinno negatywnie wpływać na jedność między nami. Istnieją szkolenia dla szefów, jednak nie powinno być nigdy odrębnych „szkół” pośród szefów. Takie „szkoły” jednak powstaną, nawet wbrew waszej woli, jeśli tylko pozwolicie, aby przesadne sympatie i zachwyty zaczęły tworzyć ekskluzywne kluby stawiające w opozycji wobec siebie niektórych z Waszych szefów: „Ja jestem Pawła, a ja Apollosa, ja jestem Kefasa” mówili chrześcijanie w Koryncie, a Paweł musiał im przypominać: „Jesteście wszyscy Chrystusa!”. Tak samo i my, Skauci Francji. Umiejmy zatem kochać bez konfrontowania się wzajemnie: „kochać, to znaczy przestać więcej się porównywać”[4].
 
Skauci Francji, na przednówku Jamboree spójność narodowa pomiędzy naszymi drużynami powinna być jeszcze bardziej widoczna. Tutaj z przyjemnością zacytuję słowa jednego z szefów z Paryża:
 
 
„Będąc skautami nie jesteśmy ani trochę mniej Francuzami. Ciekawie jest dostrzec, że nawet w naszym skautingu potwierdza się ta ironiczna, trudna do określenia różnica pomiędzy Paryżem i prowincją. Czy nie byłoby dobrze, aby nasza wspólnota zachowała pełnię pierwotnie nadanego jej kierunku i aby stworzyła ciaśniejsze i bardziej serdeczne relacje pomiędzy naszymi drużynami z Paryża i prowincji? Trzeba pokazać paryżanom skauting z prowincji, którego często nie znają i traktują go jakby był pośledniej wartości. Z kolei skautom z prowincji trzeba pokazać skauting paryski, z którego nieco się podśmiewają i traktują jak skauting w pantofelkach… lub raczej w lakierkach. Oczywiście skauting tu i tam jest w trochę inny sposób praktykowany. I to właśnie dlatego w interesie wszystkich i z korzyścią dla wszystkich byłoby lepsze wzajemne poznanie się. Niech wiele drużyn z Paryża i obozuje z drużynami z prowincji: efektem będą owocne doświadczenia, jedni od drugich wiele się nauczą, stworzą się relacje pomiędzy szefami i zastępowymi oraz z pewnością idea skautingu będzie się rozwijać w nas wszystkich. Zbratane drużyny pomimo dystansu je dzielącego będą sobie pomagały duchowo i materialnie, a po upływie roku pracy będą się spotykały na kolejnym wspólnym obozie letnim, w jeszcze bardziej zażyłym braterstwie. Czyż to nie byłby wspaniały skauting?”
 
Znowu miłość… Tak, z pewnością! Pójdźmy dalej. Nie przypisujmy skautingowi charakteru wyspiarskiego tylko dlatego, że zrodził się na pewnej małej wyspie, Wielkiej Brytanii. Niech skauting w parafii, w mieście i w kraju nie pozostaje odseparowany od innych dzieł, jakby je ignorował, lub akceptował bycie ignorowanym przez nie. Dowiadujcie się, co się dzieje wokół was, poza wami. Poznawajcie wszystkich ludzi. Rozmawiajcie ze wszystkimi. Służcie wszystkim. Więź i miłość. Więź przez miłość.
 
 
Z tego punktu widzenia jest rzeczą znakomitą, że pójdziemy do Rzymu, pomieszani z tłumem pozostałych młodych pielgrzymów, być może pozbawieni naszych mundurów. Papież tego nie potrzebuje by nas rozpoznać! Z tej wyprawy do stolicy apostolskiej, na którą liczę, iż udacie się bardzo licznie, wrócicie wzmocnieni na duchu, z sercem jeszcze bardziej wypełnionym entuzjazmem i miłością: bardziej katoliccy, bardziej też zdolni zrozumieć wspaniałe spotkanie, jakim będzie Jamboree. Tam również nasze miłosierdzie powinno promieniować na miasteczko namiotów zamieszkane przez 50 tysięcy obozujących. O tym jednak będziemy mieli jeszcze okazję mówić. Tymczasem zauważam, że moje słowa wydłużają się w nieskończoność.
 
Rok 1928 przyniósł nam duży postęp w jakości organizacji ruchu. Haec oportuit facere[5]. Cieszmy się osiągniętymi rezultatami oraz poprzez naszą dokładność, naszą dyscyplinę, naszego ducha służby narodowi, pomagajmy w osiąganiu jeszcze większej doskonałości. Oby rok 1929 przyniósł nam dwa razy większy progres organizacyjny poprzez wzrost w Miłości Chrystusa. Zarówno koleżeństwo, jak i nawet pewien rodzaj braterstwa są w stanie wytworzyć się między nami bez Chrystusa, bez Jego miłości i bez dostrzegania Jego oblicza w naszych braciach. Jeśli jednak zrozumiemy tę miłość, moi bracia, jakaż zmiana dokona się w naszych życiach, naszym apostolacie i naszym skautingu.
 
Wspólnota trosk, jedność metody, pokrewieństwo intelektualne – wszystko to jest marnością w porównaniu z więzami duchowymi, którą tworzy żywa i promieniująca Komunia Świętych. Modlicie się za swoje drużyny, ale dlaczego słowa modlitwy skautowej napisane są w liczbie pojedynczej? Nie mówimy przecież: „Naucz nas dawać, a nie liczyć”, lecz „Naucz mnie dawać (…)”. W tym roku, w którym udamy się do Rzymu, Rzymu, w którym brakuje naszych braci, postarajcie się modlić codziennie o odrodzenie skautów katolickich we Włoszech i by Jamboree, które będzie opłakiwać ich nieobecność, doświadczyło kiedyś ich obecności żywej i tryumfującej. Na każdym ognisku obozowym módlmy się za cały ruch skautowy na całym świecie, a zwłaszcza za tych, którym brakuje prawdziwej wiary, aby za naszym wstawiennictwem otworzyli oczy na Światło, którego nic nie zdoła przysłonić. Do modlitwy wiernych dodawajmy każdego miesiąca modlitwę za miliony naszych braci i około milion naszych sióstr – harcerek: razem tworzymy całkiem sporą rodzinę! Poprzez miłość, jakkolwiek daleko by nie byli, zawsze jesteśmy w stanie do nich dotrzeć. Miejcie zatem, moi bracia, serca otwarte tak szeroko, jak szeroki jest świat.
 
Jeśli zatem ta pełna miłość się w Was rozwinie, zostaniecie prawdziwie szefami: godnymi braćmi i siostrami tej, w której Francja już od 500 lat czci pierwszą „drużynową”[6]. Ona mówiła, że przysłał ją Pan Nieba, by „przyniosła pocieszenie biednym i nieszczęśliwym”. Pociągała ludzi swoja radością, dobrocią, tą atmosferą ponadnaturalności, którą roztaczała wokół siebie i która otaczała ją niczym niewidzialna aureola. Przy niej grzech wydawał się niemożliwym… Czym były te wszystkie znaki, jeśli nie właśnie promieniowaniem miłości, które uczyniła ją świętą? I takie jest nasze życzenie składane wszystkim Wam: szefom i szefowym w ten jeden z pierwszych poranków nowego roku. Niech miłość do Boga i do ludzi, w duchu św. Joanny d’Arc i w duchu naszego Pana Jezusa wzrastała w nas ku wspaniałości doskonałej czystości, sit splendor Domini super nos[7], a cała armia Skautów i Przewodniczek Francji niech idzie z tym samym rozmachem i jaśniejącymi duszami na krucjatę honoru, oddania i czystości ku Chrystusowi, naszemu Mistrzowi.
 
 
Tłumaczenie: Grzegorz Waligórski
Redakcja i korekta: Błażej Marzoch, Paweł Czuba
 

[1] Mowa o trzech ważnych wydarzeniach roku 1929: pielgrzymce Skautów Francji do Rzymu, obchodach 500-lecia wystąpienia Joanny D’Arc w Orleanie, oraz nadchodzącym Jamboree w Birkenhead.
[2] Chodzi o odznakę dwóch drewienek, którą skautmistrzowie otrzymują wraz ze specjalną chustą (obecnie żółta, zielona lub szkocka chusta).
[3] List św. Pawła do Efezjan, 4, 1-3.
[4] Bernard Grasset, Remarques sur l’action.
[5] Haec oportuit facere et illa non omittere = To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać (Mt 23, 23).
[6] Ona jest pierwszym Jeźdźcem
Ale wszystko to uczynił Bóg, który dał jej
Taką siłę, większą niż Hektora i Achillesa
(Christine de Pisan o Joannie D’Arc)
[7] Niech światło Pana spoczywa na nas.
 
 
Prawo Szefa
 
1. Szef jest skautem.
2. Szef jest szefem.
3. Szef ma zawód.
4. Szef najpierw myśli, potem mówi, a zawsze się modli.
5. Szef ma Przybocznego i Zastępowych.
6. Szef potrafi zachęcać i umie dziękować.
7. Szef ma zdrowy rozsądek i jest poetą.
8. Szef wierzy, że rzeczy się wydarzą, a one się wydarzają.
9. Szef ma 21 lat – i się nie starzeje.
10. Amen.
 
 




Ojciec Jakub Sevin SI
„Le Chef”, marzec 1929

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

O cierpliwości zdań kilka….

[Jezus] opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział: „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem;  może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”». Łk 13, 6-9

Gdy poproszono mnie o podzielenie się swoimi przemyśleniami o cierpliwości, w mojej głowie natychmiast pojawiły się powyższe słowa Jezusa. Chociaż w tym fragmencie Pisma Świętego nie pojawia się słowo „cierpliwość”, to jednak jest to piękna przypowieść o tym, jak bardzo Bóg jest cierpliwy w stosunku do nas. Jak w innym miejscu napisał Apostoł: „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia.” (2 P 3,9). Bóg czeka. Cierpliwie. Przede wszystkim na naszą miłość. To jest ten owoc, którego pragnie. Dlaczego nie powinniśmy pozwalać Mu za długo czekać?

Cierpliwe czekanie wiąże się jednak z obawą, napięciem. Może powodować gniew i irytację: „Wytnij je, po co jeszcze ziemię wyjaławia?” – to nie są słowa spokojnego człowieka. A z kolei te uczucia wiążą się z cierpieniem. Nie przypadkiem te dwa słowa mają wspólny rdzeń. Cierpliwość wiąże się z cierpieniem – jeśli ktoś jest bardzo cierpliwy to bardzo dużo go kosztuje, kiedy trzeba znosić niemiły, czasem bolesny stan, uczucie, nieznośną osobę. Brak natychmiastowych wyników i nagrody mimo włożonej pracy. Cierpliwość zdecydowanie nie wiąże się z przyjemnością. Bóg czeka na Ciebie zawsze i jak nie pozwalasz Mu się z Tobą spotkać i pokochać – sprawiasz, że On staje się cierpliwy – ale Komuś, Kogo kochamy nie powinniśmy sprawiać takich atrakcji. Także nawracać się trzeba – czyli powracać do Boga. To jeśli chodzi o cierpliwość Boga w stosunku do Nas – to co najważniejsze zostało wyjaśnione. Ale czego możemy się nauczyć z tej przypowieści, jeśli chodzi o nasze międzyludzkie relacje? Jak naśladować Bożą miłość i cierpliwość zwłaszcza wobec powierzonych nam osób, które potrafią testować skutecznie naszą chrześcijańską miłość w praktyce?

Cierpliwość i oczekiwanie powinny być racjonalne. Gdzieś na samym początku trzeba zadać sobie pytanie z jakim drzewem mamy do czynienia? Czy naprawdę jest to drzewo figowe, które przyniesie słodkie owoce, czy może dąb, który spełni swoje zadanie w innym miejscu i w inny sposób? Jednej rzeczy można zawsze oczekiwać od człowieka, który określa się jako uczennica/uczeń Chrystusa – miłości i troski o zbawienie. Wspólna dla wszystkich ludzi jest modlitwa, jako znak więzi z Bogiem. To co dotyczy relacji z ludźmi, wykonywania zadań – to już bardzo indywidualna i wyjątkowa droga. Czy wiem, co tak naprawdę mam robić, jakie powinny być skutki moich wyborów? Jeśli jesteś dobrym kucharzem niekoniecznie musisz pięknie śpiewać. Z wypieków i potraw będziesz mógł się rozliczyć za jakiś czas, systematycznie i wytrwale na to pracując. Przy pierwszym stopniu słuchu muzycznego (wiesz kiedy ktoś śpiewa, a kiedy mówi) nie będziesz drugim Pavarottim, czekanie i praca nie pomogą. Jak jest ważne, żeby talenty rozeznać u powierzonych Ci ludzi, żeby „Makłowiczowi” nie wyznaczać norm „Pudziana” i odwrotnie. Trochę tak, ale z poprawkami.  

Zakorzenienie. Drzewo jest już zasadzone we właściwym miejscu. Wrośnięte w określoną glebę. Winnica jest już jego winnicą. Gdyby mogło mówić, pewnie by to powiedziało – „moja winnica”. (Moja, Nasza – rodzina, szkoła, drużyna, hufiec). Jeśli to nie jest moje, nie  ma wrośniętego korzenia – nie ma szans na owocowanie.

Wsparcie. Kiedy ogrodnik widzi, że nie ma owoców, zwraca na to uwagę – może nie ma korzenia. Więc może trzeba jakoś pomóc temu drzewu. Cierpliwość w stosunku do człowieka nie oznacza więc siedzenia i „lampienia się” na niego w oczekiwaniu efektów. Ogrodnik spulchnia ziemię czyli rozbija być może skały wokół drzewa (nie wiem czy pamiętacie, ale był kiedyś taki serial „W kamiennym kręgu” – nie wiem o czym był, ale teraz tytuł mi się przypomniał, nasze relacje to może być taki kamienny krąg, w który nawet najsilniejszy człowiek się nie wciśnie) i obkłada nawozem. Stwarza warunki rozwoju, wspiera. Co więcej – broni i osłania przed zewnętrznymi surowymi opiniami, bo ma świadomość, że brak owoców może wynikać z obiektywnych przyczyn.

Cierpliwość nie jest wieczna. Wtedy, byłaby naiwnością i głupotą. Drzewo, które nie przynosi owoców jednak zabiera innym roślinom słońce, zawłaszcza glebę. Sprawia, że inne drzewa też po jakimś czasie przestają owocować. Nawet Boża cierpliwość w stosunku do ludzkości kiedyś się skończy, będzie przecież Sąd Ostateczny. Przyznanie się do porażki, zmarnowanego czasu nie jest czymś złym. Świadczy o mądrości i dojrzałości. Cierpliwość bowiem sama w sobie nie jest 100% procentową gwarancją sukcesu. Choć trudno jest sobie wyobrazić jakiekolwiek sensowne dzieło bez wytrwałości i cierpliwości, ale o tym być może kiedy indziej.

Ecce Homo, św. Brat Albert Chmielowski

P.S. Na zakończenie, obraz do medytacji ze Słowem Bożym. Jak zawsze lepszy niż tysiąc słów. O cierpliwości Jezusa w stosunku do Ciebie. Spostrzegawczy zauważą na Nim Serce:

Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli?
na kimże się ramię Pańskie objawiło?
On wyrósł przed nami jak młode drzewo
i jakby korzeń z wyschniętej ziemi.
Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego
winy nas wszystkich.
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich.

Iz 53, 1-7

ks. Paweł Szymański


Święcenia kapłańskie 2002-05-18. Od 2012 roku pracuje w parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Od wielu lat służy duszpastersko lubelskiemu środowisku "Zawiszy"

Lectio Divina. Spotkaj się z Bogiem

Czy w Niebie wszyscy będą tak samo szczęśliwi? Tak i nie. Każdy zbawiony osiągnie pełnię szczęścia, ale na swoją miarę. Pełnia pełni nierówna. W pełnej beczce jest dużo więcej wody niż w pełnym naparstku. Człowiek też ma swoją „duchową pojemność”. I ma na nią wpływ. Od Ciebie zależy, jak bardzo będziesz szczęśliwy. A czym będzie to szczęście, dla którego stworzył nas Bóg? Leo J. Trese, autor książki W co wierzymy, posługuje się następującym przykładem.

Historia miłości

Pewien amerykański żołnierz został wysłany do zagranicznej bazy wojskowej. Otrzymywał od rodziny list z dołączoną lokalną gazetą. Podczas przeglądania zobaczył zdjęcie dziewczyny, która od razu mu się spodobała. Postanowił nawiązać z nią kontakt. Wysłał list i po jakimś czasie dostał odpowiedź. Od tamtej pory pisali do siebie regularnie, w wiadomościach dzielili się swoimi przeżyciami i przemyśleniami tym, co dla każdego z nich było ważne. Poznawali się coraz lepiej i stawali się sobie coraz bliżsi. Pod wzajemnym wpływem starali się być coraz lepsi, chłopak nawet rzucił palenie. Z utęsknieniem czekali na prawdziwe spotkanie. Po dwóch latach żołnierz zakończył służbę i wrócił w rodzinne strony. Jak wielka była jego radość, kiedy na dworcu witał się z ukochaną!

Nasza sytuacja jest podobna. W niebie w końcu będziemy mogli spotkać się z Bogiem twarzą w twarz, rzucić Mu się na szyję. Z tą różnicą, że chłopak na dworcu mógłby być mimo wszystko rozczarowany, gdyby np. okazało się, że dziewczyna ma paskudnie skrzeczący głos. W niebie posiądziemy nieskończenie doskonałego Boga i będziemy przez Niego posiadani. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie radości płynącej z takiego zjednoczenia. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć” – pisze św. Paweł o czekającym nas szczęściu. Żadna ludzka miłość nie może zaspokoić wszystkich tęsknot i pragnień ludzkiego serca. Może je wypełnić tylko nieskończona miłość Boga.

A gdyby żołnierz nie pisał listów? Cóż, jeśli nawet dziewczyna byłaby na dworcu w czasie jego powrotu, to po prostu przeszedłby obok niej, jak obok innych nieznanych osób. Gdyby znał ją z widzenia, może rzuciłby szybkie „cześć” i poszedł dalej. Podobnie osoba, która na ziemi nie pozna i nie pokocha Boga, nie będzie mogła cieszyć się wypełnieniem tej miłości w niebie. To szczęście nie będzie dla niej istnieć tak, jak dla niewidomego nie istnieje piękno górskiego widoku. Ktoś, kto przed śmiercią pozna Boga trochę, pewnie ucieszy się, kiedy spotka go w Niebie i na swoją miarę będzie szczęśliwy. Ale tylko ten, kto pokocha Go szalenie, będzie też szalenie szczęśliwy.

il. Agata Kocyan

Masz nieodczytaną wiadomość

Właśnie po to żyjemy na Ziemi, żeby przez miłość do Boga, budować fundamenty naszego szczęścia w Niebie. Pięknie brzmi, ale jak to zrobić? Jak zaprzyjaźnić się z Osobą, której nie widzimy i nie słyszymy? Czy można Ją poznać? Żołnierzowi udało się za pomocą korespondencji. My też mamy taką szansę. W dodatku nie musimy pisać pierwsi i niepewnie czekać na odpowiedź, bo Bóg już opowiedział o Sobie. W Piśmie Świętym i Tradycji objawił nam wszystko, co jest potrzebne, żeby Go poznać. I zachwycić się. A także poznać siebie – takimi, jakimi On nas widzi. I znowu się zachwycić.

„Ucz się o sercu Boga ze słów Boga” – zachęca św. Grzegorz Wielki. Słowo Boga to coś więcej niż słowo człowieka. Jest „żywe i skuteczne”. Bóg sprawia to, co mówi – w ten sposób stworzył świat. I to stwórcze Słowo pozwala zamknąć się w biednych ludzkich literach. Bóg jest tak pokorny. Słowo stało się ciałem – Wszechmocny stał się niemowlęciem. Nieogarniony pozwolił zamknąć się w literze, żebyśmy mogli Go poznawać. Pomyśl o tym, kiedy będziesz patrzeć na Dzieciątko w żłóbku. Jak bardzo Bóg się uniżył, żeby być blisko nas. Niemowlę. Litera.

A Ty, jak odpowiadasz na Jego starania? Czytasz w ogóle to, co do Ciebie napisał? Pomyśl, z jaką niecierpliwością czekasz czasem na jakąś wiadomość. Wzbudź w sobie taki głód Słowa – otwieraj Biblię jak wiadomość od ważnej dla Ciebie osoby. W ten sposób czytali ją chrześcijanie już od pierwszych wieków – praktykowali lectio Divina, czyli pobożne czytanie prowadzące do spotkania z Bogiem.

Nic z tego nie rozumiem

Dzieje Apostolskie zawierają barwną opowieść o apostole Filipie. Posłuszny poleceniu anioła Filip staje przy drodze z Jerozolimy do Gazy. Właśnie przejeżdża tamtędy dworzanin etiopskiej królowej, który zarządza całym jej skarbem. Czyta księgę proroka Izajasza. Na wezwanie Ducha, Filip dogania wóz. Pyta dostojnika, czy rozumie, co czyta, a ten z prostotą odpowiada: „Jakżeż mogę rozumieć, kiedy mi nikt nie wyjaśni?”. Dalej jadą razem. Filip, wychodząc od słów proroka, opowiada Etiopczykowi o Jezusie. A na postoju, na prośbę dworzanina, udziela mu chrztu.

Czasem podczas czytania Pisma Świętego czujemy się zupełnie jak etiopski dworzanin – nic nie rozumiemy. W dodatku zwykle nie zjawia się przy nas apostoł ani anioł, który mógłby nam wszystko wytłumaczyć. Co tu robić? Wymyślanie własnych teorii może być niebezpieczne – z błędnej interpretacji Pisma wzięły początek różne herezje. „Żadne proroctwo Pisma nie jest do prywatnego wyjaśniania” – pisze św. Piotr w swoim liście.

Tekst biblijny powinien być czytany w świetle całości Biblii. I tak podczas czytania Starego Testamentu nie możemy udawać, że nie znamy Nowego. Musimy też widzieć opisane wydarzenia w świetle Tradycji. Co to znaczy? Apostołowie osobiście znali Jezusa, słyszeli wszystko bezpośrednio od Niego, mogli Mu zadawać pytania, widzieli to, co robił. Potem uczestniczyli w spisywaniu ksiąg Nowego Testamentu. Najlepiej wiedzieli, jak należy je interpretować, w jakim duchu czytać. Tą wiedzę przekazali swoim następcom – biskupom.

Ponadto wierzymy, że w Kościele działa Duch Święty, który umożliwia coraz lepsze rozumienie Objawienia. Dlatego oprócz Pisma Świętego należy czytać komentarze. Jest wielu ludzi mądrzejszych od nas, którzy poświęcili się studiowaniu kwestii biblijnych. Dzięki nim możemy poznać kontekst kulturowy w jakim dany tekst powstał, inne znaczenia słów, które na polski zostały przetłumaczone w tylko jeden sposób oraz wersety Pisma Świętego, które są związane z fragmentem przez nas czytanym i w jakiś sposób go tłumaczą. Niektóre wydania Pisma, mają wbudowane krótkie komentarze (wyd. Edycja Świętego Pawła). Mamy również do dyspozycji, np. Katolicki Komentarz Biblijny wyd. „Vocatio” albo bardziej przystępną serię Katolicki Komentarz do Pisma Świętego wyd. „W drodze”, czy komentarze do Ewangelii z danego dnia w Oremusie.

Czy Pismo Święte może się mylić?

Jeszcze jedna ważna sprawa. Czy Pismo Święte może się mylić? Autorem jest przecież Bóg, to On natchnął ludzi, którzy pisali Biblię. Czy taki tekst może zawierać jakiekolwiek błędy?

Był czas, kiedy obrońcy nieomylności Pisma Świętego uważali ludzi nauki za bluźnierców, bo ich odkrycia wydawały się kłócić z jego treścią. Też uważasz, że świat nie powstał w siedem dni? Czy w takim razie Bóg się pomylił? Pismo Święte jest nauczycielem prawd zbawczych. I ucząc nas prawd potrzebnych po zbawienia jest nieomylne, bo jego pierwszym autorem jest Bóg. Natomiast twórcą bezpośrednim każdej księgi jest konkretny człowiek, żyjący w określonym czasie, kulturze, posiadający wiedzę na miarę swojej epoki i stanu. Bóg temu człowiekowi nie zabiera jego rozumienia świata, nie daje mu nowego, wszechwiedzącego umysłu. Nie robi też z niego bezmyślnego narzędzia, które tylko zapisuje podyktowany tekst. Pozwala mu być autorem, dbając o to, żeby powstający tekst pokazywał prawdę o Bogu i człowieku w odniesieniu do Boga. Dlatego czerpanie z Biblii wiedzy o funkcjonowaniu przyrody albo zarządzaniu pieniędzmi to pomyłka.

Lectio – pozwól Bogu, żeby Ci poczytał

Lectio Divina znaczy po łacinie „Boże czytanie”. Wyróżniono w nim cztery charakterystyczne etapy. To nie jest schemat, który trzeba bezwzględnie realizować, a raczej opis tego, co dzieje się w duszy człowieka pobożnie czytającego Pismo Święte.

Na początku warto pomodlić się o pomoc Ducha Świętego, by pod Jego natchnieniem Słowo stawało się Pismem. I odwrotnie: dzięki Jego mocy Pismo może stać się dla nas żywym Słowem. Zaczynamy lectio – łac. czytanie. To moment strategiczny. Jeśli chcemy, żeby nasze lectio było Divina – Boże, a nie humana – ludzkie, to musimy pozwolić, żeby to Bóg nam czytał.

Ojcowie starożytni gorąco zachęcali: zrób wszystko, żeby twoje czytanie zamieniło się w słuchanie. Co Bóg mówi? „Bez tego pytania święty tekst będzie tylko pretekstem, by nigdy nie wyjść poza własne myśli” pisze Benedykt XVI w Verbum Domini”. Nie jest to może łatwe, ale nie jest niemożliwe. W odpowiedniej lekturze pomoże spokojne miejsce, umożliwiające skupienie, a także zapoznanie się z przypisami i komentarzami, dzięki którym lepiej zrozumiemy to, co czytamy.

A jednak najważniejsze nie jest zrozumienie tekstu, ale przyjęcie go z wiarą i miłością. Może być tak, że nie będziemy rozumieć i nie powinno nas to zniechęcać. Kluczowe nie jest pytanie „dlaczego?”, tylko „kto mówi?”. Skoro mówi Bóg – przyjmuję to, chociaż nie rozumiem. Co Maryja mogła rozumieć w chwili zwiastowania? Przyjęła słowa anioła, bo uwierzyła, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, a nie dlatego, że te słowa wydały jej się logiczne. Co Bóg mówi?

Meditatio – Ty jesteś tym człowiekiem

Drugim etapem jest meditatio – rozważanie. Zadaliśmy już pytanie „co Bóg mówi?”, teraz zapytajmy „co Bóg mówi do mnie?”. Nie do księży ani do mojej rodziny, tylko do mnie. Najłatwiej czytać Biblię „na wynos” – zauważyć, kto powinien to sobie przeczytać i się zmienić, ale nie o to chodzi.

W Starym Testamencie jest scena, w której prorok przychodzi upomnieć grzeszącego króla Dawida. Opowiada mu historię człowieka, który zabrał biednemu sąsiadowi jego jedyną owieczkę, chociaż sam miał wielkie stado. Dawid od razu mówi, że człowiek ten postąpił źle i zasługuje na karę. Zupełnie się jednak nie orientuje, że mowa o nim samym. Dopiero prorok mu uświadamia: „ty jesteś tym człowiekiem”. Warto sobie to powtarzać „ty jesteś tym człowiekiem” – trędowatym, faryzeuszem, uczniem.

Jak rozpoznać to, co w tym tekście jest ważne w kontekście obecnego momentu mojego życia? Patrzeć na poruszenia serca. Jaki fragment szczególnie mnie poruszył? Zdrowa część mojego serca będzie reagować radością i pokojem, a chora – niepokojem. Co w tekście przynosi mi radość, a co niepokoi i pokazuje zranione miejsca?

Oratio – sam nie dasz rady

Widzimy już swoją prawdziwą twarz. To, co w nas dobre, ale też nasze słabości. Oratio to modlitwa – rozmowa z Bogiem o tym, co zobaczyliśmy. Dziękowanie Mu, uwielbianie Go – jak Maryja w Magnificat.

To jednak nie wszystko. Nie udawajmy, że ze wszystkim tak łatwo nam się zgodzić. Bóg chce leczyć nasze słabości, ale nas to wcale nie zachwyca, wygodnie nam ze starym sposobem myślenia, przyzwyczajeniami. Nasza modlitwa może wyglądać jak walka Jakuba z Bogiem na pustyni. Taka też Mu się podoba, bo dopóki jest nasze zaangażowanie, jest też szansa, że staniemy po Jego stronie i poprosimy o pomoc w tym, co nas przerasta. Możemy i powinniśmy być z Bogiem całkowicie szczerzy. On się nie obrazi, nienawidzi tylko letniości – modlitwy powierzchownej, nudzenia się na modlitwie. Jeśli brakuje Ci do Niego zaufania albo nie rozumiesz, co się wyrabia w twoim życiu – powiedz Mu to otwarcie. I poproś, żeby coś z tym zrobił. Żebyś potrafił stanąć po Jego stronie.

Contemplatio – być razem

Kiedy proboszcz z Ars przyszedł rano otworzyć kościół, jeden z wieśniaków już czekał pod drzwiami. Zdziwionemu księdzu wyjaśnił, że przychodzi, żeby przed tabernakulum szukać siły i pomocy do całodziennej pracy.

„I co mówisz Bogu, kiedy tak klęczysz?” – zapytał proboszcz.

„Nic.” – odpowiedział wieśniak. – „Patrzę na Niego, a On na mnie.”

Na tym polega kontemplacja. Nie są już potrzebne słowa ani rozważania. Tak jak w towarzystwie osoby, którą dobrze znamy – nie trzeba cały czas mówić, wystarczy być, cieszyć się jej obecnością i świadomością, że ona również cieszy się, że nas widzi. Wpatruj się w Boga, na Nim skup całą swoją uwagę. Myśli, które będą przychodzić Ci do głowy, łagodnie od siebie odsuwaj. Możesz powtarzać powoli jakieś krótkie słowa, które pomogą Ci się skupić, np. „Pan mój i Bóg mój” albo po prostu Imię Jezus. W ten sposób miniesz kurtyny Twoich uczuć i myśli i wejdziesz do swojej „wewnętrznej izdebki” – najgłębszego miejsca Twojego serca, gdzie przebywa sam Bóg.

Drogi Czytelniku, więcej poczytasz lub posłuchasz tutaj:

1. Życie w rytmie Słowa. Praktyka lectio divina, ks. Krzysztof Wons,

https://www.youtube.com/watch?v=xkP4vDIOxGs

2. Świątynia. Wprowadzenie do kontemplacji, Monika i dk. Marcin Gajdowie

3. Rozumieć Biblię, Monika i dk. Marcin Gajdowie

https://www.fundacjatheosis.pl/biblia-non-profit/

4. Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym „Dei Verbum”, Sobór Watykański II,

https://biblia.wiara.pl/doc/423157.DEI-VERBUM

5. Lectio divina. Boże czytanie, Benedyktyni tynieccy

6. W co wierzymy, Leo J. Trese

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Lepiej zapobiegać niż leczyć. Czym dokładnie są choroby od-kleszczowe i jak się przed nimi zabezpieczać?

Kleszcze, borelioza i kleszczowe zapalenie mózgu – to nie są nam jako szefom, ale i też zwykłym ludziom, pojęcia całkowicie obce. Co roku w okresie przed obozami letnimi mówi się o niebezpieczeństwie, jakie niosą powikłania po ukąszeniach kleszczy.

Borelioza, jak mówi definicja czysto naukowa, jest najczęściej występującą w naszym regionie chorobą przenoszoną przez kleszcze. Jest to choroba bakteryjna. Objawy dotyczą wielu układów i mogą się pojawiać z różnym nasileniem. Zakażenie może przybierać formy od bezobjawowego do ciężkich przypadków z nieodwracalnymi zmianami najczęściej w obrębie układu nerwowego i stawowego. Środkami działającymi zapobiegawczo na boreliozę jest unikanie kontaktu z kleszczami.

W tym miejscu warto podkreślić potrzebę stosowania oprysków terenów obozów letnich przed faktycznym  ich terminem w celu zmniejszenia ryzyka występowania tych pasożytów. Kolejnym środkiem zapobiegawczym jest możliwie jak najszybsze usuwanie kleszczy ze skóry i obserwacja miejsca ukąszenia. Ślad po takowym ukąszeniu powinien niepokoić, jeśli po dłuższym czasie występuje rumień o średnicy 5 cm i większej, przemieszczający się, zwłaszcza z przejaśnieniem w środku, powiększający się, bez świądu. W takim przypadku należy udać się do lekarza w celu oceny, czy jest to objaw boreliozy.

Należy również wspomnieć o kleszczowym zapaleniu mózgu – czym ono tak dokładnie jest, jak temu zapobiegać i kiedy się już niepokoić. Najprościej mówiąc, KZM jest to ostra choroba wirusowa, która się często wiąże z powikłaniami neurologicznymi. Do zakażenia wirusem KZM dochodzi najczęściej poprzez ukąszenie przez zakażonego kleszcza. Jednak można zapobiec powikłaniom i zminimalizować skutki choroby stosując szczepienia. Efektywność szczepionki na KZM jest bardzo wysoka – na 100 osób aż 95 wytwarza przeciwciała chroniące przed powikłaniami. Jednak aby taka szczepionka działała, trzeba ją zaaplikować odpowiednio wcześniej, czyli w okolicy stycznia, na około pół roku przed obozami. W zaleceniach zostało wspomniane, że grupy, którym zaleca się przyjęcie tej szczepionki, to m.in. uczestnicy obozów letnich i kolonii, więc skauci również się wliczają w tą grupę.

il. Agata Kocyan

Tutaj warto wspomnieć o wadze szczepionek w naszym życiu. Ogólnie rzecz ujmując, szczepionka jest to preparat biologiczny, który imituje naturalną infekcję i prowadzi do nabycia odporności na jakąś chorobę. Dlatego też ważną rzeczą jest, aby się szczepić na niektóre choroby (np.: wspomniane KZM), które w sytuacji zarażenia się mogłyby być dla nas niebezpieczne. Tak w kontrolowanych warunkach nabędziemy odporność na tą chorobę, dodatkowo chroniąc się przed ewentualnymi powikłaniami. Dlatego myśląc w perspektywie obozów letnich ważna rzeczą jest to, aby pamiętać o profilaktyce chorób wywoływanych przez kleszcze i stosować możliwe dostępne środki zaradcze.

Michał Ochnik


Przyszłoroczny maturzysta przyboczny w 1. druzynie jeleniogórskiej Prywatnie pasjonat historii i dobrych książek

Prezenty świąteczne – katorga czy radość?

Jest początek listopada. Jak co roku mniej więcej o tej porze, siedzę z notesem w ręku i liczę – 26 osób, w tym 9 dzieciaków, do obdarowania na święta. Dużo. Rzut okiem na stan konta i poprawka – bardzo dużo. Lubię dawać prezenty, ale widząc taką liczbę tracę cały zapał i przyjemność z wybierania i wymyślania, co moich bliskich mogłoby ucieszyć. Zamykam notes. Jak zmienić projekt Prezenty 2020, żeby nie stał się katorgą odbierającą radość. Nie chcę, żeby ta część świąt przysłoniła mi czas adwentu, żeby do tej pięknej, ale o ile mniej ważnej, części świętowania, sprowadziło się moje przygotowanie do Bożego Narodzenia i wszystkie rodzinne rozmowy w najbliższych tygodniach. Postanawiam nie dać się konsumpcjonizmowi i odzyskać prezentowy spokój. Oto kilka sposobów.

1. Rękodzieło

Ten pomysł wymaga wysiłku, kreatywności i zaangażowania własnych rąk. Jest w związku z tym bardzo harcerski😉. Ja preferuję praktyczne prezenty, a idei na prezent DIY („zrób to sam”) może być od groma. Można zrobić własne mydło, czy świeczki (o zapachu lubianym przez daną osobę), czy też woskowijki (ekologiczna i estetyczna alternatywa dla folii spożywczej, aluminiowej i papieru śniadaniowego). Jeśli lepiej się czujesz w temacie szycia – dla każdego obdarowanego przygotuj zestaw wielorazowych materiałowych/siateczkowych woreczków na warzywa i owoce albo zestaw torba + maseczka z tym samym motywem. Nie straszny Ci decoupage? Do ozdobionego przez siebie pudełka włóż własnoręcznie upieczone świąteczne pierniki. Można zająć się makramami, rzeźbić, czy czerpać papier i robić z niego notesy. Jeśli zaś zaczniemy planować prezenty dużo wcześniej, możemy innych obdarować przetworami – grzyby w occie, powidła, czy nalewka w pięknym opakowaniu, na pewno ucieszą każdego. Najważniejsze, żeby przygotowywać prezenty z myślą o osobie, która ma być obdarowana. Żeby w swoją pracę wkładać serce. A może dołączysz krótką wiadomość o tym, dlaczego właśnie temu komuś ofiarowujesz taki a taki prezent – wtedy na pewno będzie on bardziej wyjątkowy.

2. Symbolicznie – na wesoło

To dobry sposób na prezenty wśród znajomych i przyjaciół. Tutaj najważniejszy jest pomysł i znajomość danej osoby, żeby było to coś dla niej charakterystycznego, coś co odpowiada jej poczuciu humoru. Musimy uważać jedynie, żeby nie przekroczyć granicy dobrego smaku i nie urazić drugiej osoby. Pamiętajmy, że prezent ma świadczyć o naszej sympatii i być po prostu miły dla obdarowanego.

3. Losowanie

Sposób o tyle trudny, że wymaga akceptacji wszystkich zainteresowanych, a to niestety nie takie oczywiste (moi dziadkowie nie dali się przekonać😊). Idea polega na ograniczeniu ilości robionych prezentów do jednego, dla osoby, którą wcześniej wylosujemy. Każda osoba robi jeden prezent i otrzymuje jeden prezent. Uważam, że gdy możemy skupić się na tym jednym podarunku, jest on dużo bardziej przemyślany, a co za tym idzie trafiony, niż gdy musimy wręczyć coś 10 osobom.

fot. Ernest Benicki

4. Czas – dobry czas

Powiem szczerze – mam duży problem z prezentami dla dzieci. Wynika to chyba z faktu posiadania przez nie w dzisiejszych czasach ogromnej ilości zabawek i rzeczy w ogóle. Jeśli ma się 200 książek, 50 gier planszowych i 30 zestawów Lego, to ciężko się z czegoś naprawdę ucieszyć. Co za tym idzie, rosną także wymagania milusińskich – książka już rzadko wystarcza, oczekiwania spełnia dopiero dron, czy tablet. Moją frustrację tym tematem pogłębia fakt, że rzeczy dla najmłodszych są dość drogie – nie byłoby mi żal na nie wydawać, gdyby później prezent był w użyciu, ale często po krótkim czasie używania, po prostu się kurzy. Oczywiście winę za tę sytuację ponoszą dorośli, którzy dzieci do takich prezentów przez lata przyzwyczaili.

Dlatego najchętniej w ramach prezentu zapraszam dzieciaki na różnorakie wyjścia razem ze mną. Wszystko zależy od wieku, zainteresowań i możliwości. Pandemia trochę może krzyżować nam plany, ale może to być prezent z odroczonym terminem. Możemy wybrać opcję sportową (basen, lodowisko, park trampolin), kulturalną (teatr, muzeum, kino, koncert), naukową (centrum nauki, warsztaty). Można połączyć różne opcje i dołożyć do tego lody w kawiarni (takie wyjście do kawiarni z moją matką chrzestną, to jedno z moich pierwszych wspomnień, ale może to dlatego, że ćwierć wieku temu wyjście do kawiarni to było coś wyjątkowego). Można zorganizować wyprawę do lasu i przygotować prawdziwą grę. Myślę, że taki prezent będzie pamiętany o wiele dłużej i bardziej,  niż wszelkie gry, klocki, a nawet drony😉. Nic też nie stoi na przeszkodzie, aby obdarować w ten sposób także dorosłych.

5. Voucher na czas

Świat pędzi, a często my razem z nim. Z wędrówki jedziesz na zimowisko z drużyną, później zaczyna się sesja, a następnie masz w planach wypad na narty ze znajomymi. Czas studiów jest naprawdę genialny – można tyle zrobić, tyle doświadczyć, ale można przy tym także zaniedbać relacje z najbliższymi. Kolejnym pomysłem, chyba najprostszym w przygotowaniu, jest podarowanie swojego czasu do dyspozycji drugiej osoby – to ona wybiera co będziecie robić. Najlepiej przygotować specjalne vouchery ze szczegółami prezentu – ile czasu, do kiedy należy zrealizować prezent, ile wcześniej się umówić. Na pewno efekt prezentu będzie lepszy, gdy sam voucher będzie wyglądał atrakcyjnie. Bądź wtedy jednak przygotowany na wszystko – może będziesz musiał myć okna, albo uczyć dziadków korzystania ze smartfona – to oni zdecydują, co będziecie robić.

6. Dla potrzebujących

W niektórych rodzinach dorośli postanawiają zrezygnować z prezentów dla siebie i wspomóc różnorakie akcje charytatywne. To bardzo piękna i dojrzała postawa – bardziej cieszy nas to, że pomogliśmy innym, niż otrzymywanie dóbr materialnych. Można umówić się całą rodziną na wsparcie jednej fundacji. Można również poprosić, aby w ramach prezentu dla siebie wspomóc potrzebujących.

Na pewno tematem prezentów warto się zainteresować wcześniej. Jeśli jednak jeszcze tego nie zrobiłeś, mam nadzieję, że tych kilka pomysłów pomoże Ci zaplanować, czym obdarujesz w tym roku swoich bliskich. Prezenty są fantastyczne – zarówno ich otrzymywanie jak i dawanie. Jednak największą radość w czasie Świąt ma przynieść spotkanie z Panem Jezusem i najważniejsze, żeby w całym prezentowym, porządkowym i kulinarnym zamieszaniu o tym nie zapomnieć.

Fot. na okładce: Antoni Biel

Emilia Kawałek


Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.

Na czas adwentu

Parę dni temu, jak co roku, weszliśmy w czas niezwykły – czas Oczekiwania. Gdy byliśmy dziećmi zapewne wiązaliśmy to przede wszystkim z czekaniem na wieczór wigilijny, którego przedsmak otrzymywaliśmy w dniu Świętego Mikołaja. Jednak, w toku naszej katechizacji, poznaliśmy głębię Adwentu. Nie czekamy jedynie na liturgiczne Boże Narodzenie i pamiątkę wstąpienia przedwiecznego, nieskończonego Słowa w ludzki czas i historię, ale na Jego ponowne przyjście na dźwięk anielskiej trąby.  

Antropologowie i religioznawcy uczą nas, że ludy pierwotne wierzyły w cykliczność czasu. Świat i człowiek istnieli na wzór pór roku – rozkwitali jak wiosna, osiągali pełnię sił w lecie, a te opuszczały ich na jesieni, by wreszcie dosięgał ich zimowy chłód śmierci. Cykl nie miał początku i będzie się zawsze powtarzać. Oczywiście tę koncepcję wyrażano licznymi i bogatymi symbolami, przyjmowały ją zarówno kulty pierwszych społeczności rolniczych, wielkie tradycje religijne Indii oraz starożytni filozofowie-stoiccy, jak i żyjący dwa wieki temu Fryderyk Nietzsche. 

il. Agata Kocyan

Taki obraz rzeczywistości chrześcijaństwo w pewnej części przyjmuje, chociażby przez cykliczność roku liturgicznego. Dopełnia go jednak koniecznymi ramami, którymi są wydarzenia zbawcze – od pierwszej zapowiedzi przyjścia Mesjasza, którą sam Bóg dał ludziom w Raju, przez Stare Przymierze, aż po narodziny, śmierć i zmartwychwstanie Pana Naszego. Ostatnim z wydarzeń zbawczych będzie Paruzja i koniec rzeczywistości takiej, jaką zna ją człowiek. Brzmi dostojnie, choć w pewien sposób przerażająco. Ale tak chyba być powinno.  

Czas Adwentu winien służyć rozważaniu tych wielkich tajemnic. By pomóc go wam przeżyć jak najowocniej, przygotowaliśmy na ten miesiąc zestaw tekstów, które poruszają zarówno sprawy ciała, rozumu jak i ducha. Mamy nadzieję, że was usatysfakcjonują. Jeżeli któryś skłoni Was do refleksji, albo nawet polemiki, chętnie przyjmiemy na nasze łamy Wasze przemyślenia. Jesteśmy i zawsze będziemy otwarci na twórczość Naszych Czytelników, więc jeżeli chcecie się z nami czymś podzielić, śmiało piszcie na adres e-mailowy redakcji. Twórzmy Przestrzeń wspólnie! 

Ignacy Wiński


Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.

Odpowiedzialność

Każdy z nas jest inny i ma różne blokady psychiczne w zależności od podejmowanych wyzwań. Jednak głównym ich źródłem, wspólnym dla nas wszystkich, jest lęk. Wyuczony strach przed porażką. Od dziecka wpajano nam, że niewywiązanie się ze swoich obowiązków wiąże się z kategorycznymi konsekwencjami. Rzadko kiedy ktoś łaskawie dawał nam drugą szansę lub możliwość poprawy. Zrobisz coś źle – jesteś stracony. Nie ma ucznia bez jedynki, jak często już sami mawiamy. Sam przyznaj: czy takie myślenie jest słuszne?

Spójrz na raczkujące niemowlę. Dla niego człowiek stojący to człowiek sukcesu. Pragnie być jak on. Najpierw ćwiczy przy meblach, potem powoli, gdy zaczyna samodzielnie utrzymywać równowagę, stawia swoje pierwsze kroki. I BAM! Pierwszy upadek. Chwila stresu, krótki jęk, lecz zaraz na ratunek podbiega rodzic. Zachęca do wstania, do ponownej próby, do podjęcia ryzyka. Śmiało! Dasz radę! Kolejny upadek zwieńczony jest oklaskami i śmiechem. W tak naturalnych warunkach dziecko uczy się prostego rachunku: porażka to tylko fragment drogi do sukcesu. Rodzic liczy kroki, nie upadki i chwali każdy postęp.

W szkole ten mechanizm zostaje zachwiany. Pierwszy upadek to tylko kwestia czasu – wszak porażka to naturalny element rozwoju; nie bez powodu mówimy, że najszybciej człowiek uczy się na błędach. W szkole każdy drobny upadek jest surowo karany. Brak pracy domowej, źle udzielona odpowiedź przy tablicy, nieodpowiednie zachowanie na lekcji. Rozwój osobisty zaczyna kojarzyć się z nadmiarem obowiązków, a odpowiedzialność  — z karą za niespełnienie czyichś wymagań.

 I takie myślenie już w nas zostaje. Z nadejściem dorosłości zaczynamy sami od siebie wymagać wyuczonym już wcześniej sposobem – stawiając sobie wysokie poprzeczki, karając się za niedociągnięcia zwykłą niewiarą w siebie. Z czasem rośnie poczucie narzucania na nas kolejnych ciężarów czyichś oczekiwań, które coraz bardziej nas demotywuje do wykonywania własnych obowiązków skrupulatnie. Nasze działania zaczynają zależeć od różnych czynników zewnętrznych jak pogoda, warunki pracy czy inne, po prostu przyjemniejsze czynności. Tracimy entuzjazm dążenia do sukcesów w strachu przed porażką lub w stresie niezrobienia czegoś idealnie.

W drobnej ankiecie, jaką przeprowadziłam wśród skautek z różnych drużyn w Warszawie, około 9 na 10 ankietowanych na pytanie „Jakie uczucia  wiążą się z powierzeniem ci odpowiedzialności?” Odpowiadało: strach, stres i niepewność. Mimo tego ośmioro z nich stwierdziło, że lubi być odpowiedzialne za coś. Co ciekawe, prawie połowa zapytanych skautek twierdziła, że najczęściej z odpowiedzialnością spotyka się w skautingu. Mają duży wpływ na postrzeganie świata przez naszych podopiecznych, powstaje więc pytanie: jak walczyć z wyuczonym strachem przed odpowiedzialnością?

Zacznijmy więc od tego, że rzeczy, których się wyuczyliśmy, możemy również się oduczyć. Harcerze, harcerki i wilczki patrzą na nas, widzą nasze dobre cechy i chcą je naśladować. Bardzo ważna jest więc nasza postawa, to, jak rozumiemy odpowiedzialność i w jaki sposób im to przekazujemy. Nie traktujmy więc jej jak karę, ciężar czy też obowiązek spełnienia czyichś (nawet własnych) oczekiwań. Odpowiedzialność to panowanie nad powierzoną ci sytuacją albo zadaniem, to wytrwałość liczenia się z własnymi niedociągnięciami w dążeniu do wyznaczonego, często wspólnego celu. Czy to jest przeprowadzenie obozu dla 40 harcerzy, czy też zwykłe regularne zbieranie chrustu. Jeśli traktujemy swoją własną funkcję jak karę lub spełnianie czyichś oczekiwań, twoi podopieczni to wyczują i łatwo wejdą w podobne nastawienie.

Zachodzi pytanie – jak wyrobić w sobie właściwe nastawienie? Co trzeba mieć lub robić, by być osobą odpowiedzialną? Jak podejść do sprawy odpowiedzialnie od początku do końca? Przepis jest prosty. Potrzebujesz trzech rzeczy:

  1. Wyznaczyć sobie osiągalny cel
  2. Chcieć osiągnąć ten cel
  3. Mieć komfort wykonywanego zadania

Przeprowadźmy teraz eksperyment myślowy: wyobraź sobie, że jedziesz rowerem do piekarni, po swoje ulubione precle. Na chodniku stoją ludzie. Mnóstwo ludzi. Wszyscy źli i zirytowani, bo czekają na autobus, który się mocno spóźnia. Nie da się ominąć ich od strony ulicy – jest bardzo ruchliwa, to nie jest zbyt bezpieczne. Jedyny sposób, by przedostać się przez tłum, to zejść z roweru i uprzejmie przeprosić wszystkich częstujących cię wściekłym spojrzeniem ludzi, których po drodze niechcący trącisz. Niezbyt przyjemne doświadczenie, ale jeśli zależy ci na tych preclach, zrobisz to. Jeśli jednak stwierdzisz, że nie warto, droga jest nieprzejezdna, ludzie zbyt rozdrażnieni, zadowolisz się bułkami ze sklepu obok. Prawda?

Zobacz, jak mało brakowało ci do osiągnięcia sukcesu. Przeważyły twoje własne chęci. Czy będzie chodziło o precle, czy o zorganizowanie zbiórki, jeśli dyskomfort wysiłku po drodze do celu będzie większy niż twoje pragnienie sukcesu, poddasz się lub zmienisz swój cel na bardziej osiągalny, łatwiejszy, mniej wymagający. Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale lepiej jest zastanowić się już od samego początku: czego chcę? Czy jest to przeze mnie osiągalne? Czy będę czuć się dobrze wykonując tę pracę, czy raczej będę się do niej przymuszać?

To pierwsza rzecz. Drugą jest fakt na ile wspomniane przeszkody i upadki są faktycznie przeszkodami. Ponieważ to ty jesteś właścicielem powierzonego ci zadania, to od ciebie zależy, czy problemy, które spotkasz po drodze, utrudnią ci jego wykonanie czy nie. Możesz stwierdzić, że przyniosłeś tyle drewna, bo więcej nie mieści ci się w rękach, a możesz po prostu pójść kilka razy i przynieść tego chrustu znacznie więcej. Gałęzie mogą wypaść ci z rąk, nawet kilkukrotnie i to ty wybierasz, czy podniesiesz je, czy zostawisz. Jesteś panem swojego zadania, ty decydujesz, jak ono zostanie  wykonane i jak wpłyną na ciebie twoje porażki po drodze. Możesz dostosowywać zadanie do sytuacji, poczekać aż sytuacja sama wymusi na tobie działanie lub po prostu się poddać.

Skauting daje nastolatkom doskonałe warunki do odkrywania tych mechanizmów samodzielnie. Przede wszystkim dużą rolę odgrywa tu podział na zastępy: małe grupy dzielą się wspólną odpowiedzialnością za własne przetrwanie. Warto podkreślać wymiar wspólnotowy – jesteśmy tu razem i razem dbamy o własne dobro.

 Jeśli powierzysz harcerce zadanie bez tej świadomości, zrobi to tak jak była tego nauczona. „Muszę zebrać chrust, więc zbiorę chrust.” – 15 minut później – „Zadanie wykonane, idę odpoczywać.”, podczas gdy faktycznie zebrała dziesięć patyków i trochę liści. Zbierała chrust? Zbierała. Robiła to przez cały kwadrans.

Tak działa osoba, która nie czuje odpowiedzialności za dobro grupy. Na obozie wszystko robimy w liczbie mnogiej. Wszystko jest wspólne i służy do wspólnego przetrwania. Ważne, by każdy miał równie odpowiedzialne zadanie i czuł się równie ważny jak inni. Można wymieniać się zadaniami, uczyć innych nowych czynności. Nie unikamy trudnych rzeczy. Przeciwnie – prawdziwą katastrofą całego zastępu jest dawanie najmniej doświadczonej osobie najłatwiejsze zadania. To degraduje ją do poziomu kogoś niegodnego zaufania lub nieumiejętnego, na czym cierpi później cała grupa, ciągnąc za sobą po jakimś czasie zwykłego nieroba i marudę.

fot Piotr Zawadka

Jak to działa w gromadzie? Dobrym przykładem jest tu czytanie przez wilczki czytania Pisma Świętego na mszy. Przy przydzielaniu tego zadania nagle okazuje się, że nikt nie umie ładnie czytać. No bo tu kościół, tu ksiądz, tu wszyscy słuchają, trzeba przeczytać idealnie. Powiedzmy sobie szczerze, ile razy zdarzyło ci się usłyszeć idealnie przeczytane czytanie na mszy? Co to właściwie oznacza? Każdy ksiądz powie, że najważniejsze jest, by czytać wyraźnie. Bo jaki jest cel osoby, która wychodzi na mównicę w kościele? Pięknie się zaprezentować i otrzymać za to oklaski? Nie! Ludzie przychodzą do kościoła, by usłyszeć Słowo Boże. Zadaniem osoby czytającej jest po prostu dać im możliwość usłyszenia go. Wilczku, chcemy usłyszeć Słowo Boże i potrzebujemy cię, byś nam – gromadzie  – przeczytał na głos to czytanie.

To jest najważniejsze w powierzaniu dziecku odpowiedzialności – pokazanie mu, że potrzebujemy go, że wierzymy, że zrobi to dobrze, że mu ufamy. Jeśli dziecko nie będzie czuło komfortu wykonywanego zadania – zrobi go źle, w ogóle go nie zrobi lub zrazi się na przyszłość. Jest to również odpowiedź na pytanie, jak często powierzać dzieciom odpowiedzialne zadania – tak, by nie straciły wygody ich wykonywania. Człowiek, który lubi swoją pracę, wykonuje ją najlepiej, jak tylko potrafi.

Agata Kocyan


Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.

Łaska – dar, który warto przyjąć

Rzeczy niemożliwe robimy od razu, na cuda trzeba chwilę poczekać. Na pewno nie potrzebujesz niczyjej łaski?

Mokry las pięknie pachnie. Deszcz nie pada już tak mocno, ale drogą ciągle spływa pełno wody. Grupa osób w pelerynach idzie pod górę po śliskich kamieniach. Niektórzy głośno sapią i zastanawiają się, jakim cudem misternie spakowany plecak zrobił się taki ciężki i czego jeszcze można było nie zabierać. Akela opowiada, co wilczki wymyśliły na obozie.

Tu jest dobre miejsce na obiad.  – zauważa ktoś z przodu.

Zatrzymują się. Każdy wyjmuje z plecaka, to, co wziął ze sobą do wspólnego przygotowania posiłku: kociołek, patelnię, jedzenie… Jedni szukają mniej mokrego drewna, drudzy kroją mięso i warzywa. W powietrzu unosi się nieśmiało smuga dymu. Potem cała chmura. W końcu jest i ogień. Może nie było jedną zapałką, ale płonie. Wiadomo, przecież, że chcieć to móc.

Skaut wszechmogący?

Dzięki służbie ma się świetną okazję, żeby zrobić czasem coś trudniejszego. Przełamać swoje lenistwo i wygodnictwo. Zahartować trochę swoją wolę i przestać być „ciepłą kluchą”. Nieprzyjemnie to robić, ale potem człowiek jest z siebie zadowolony. Takich okazji do zadowolenia pojawia się sporo: zdobycie stopnia albo sprawności, zbudowanie imponującej platformy, dobra zbiórka, mimo deszczu, udane spotkanie z rodzicami czy dogadanie się z sanepidem.

Okazuje się, że wystarczy trochę wysiłku i sprawy idą po naszej myśli. Zaczyna nam się wydawać, że chcieć to móc.  I zaczyna się problem.

Bo przecież „chcieć to móc” oznacza: być wszechmogącym. A żaden człowiek wszechmogący nie jest. Dobrze jest się starać i przygotować dobrą zbiórkę. I może być tak, że im bardziej się postarasz, tym zbiórka będzie lepsza. Ale niekoniecznie. Może zupełnie zachrypniesz i nie będziesz w stanie prowadzić śpiewogrania albo zapomnisz zabrać z domu kluczowego elementu gry. To dobra okazja, żeby uznać swoją niedoskonałość. Warto mieć silną wolę. Silna wola jednak nie załatwi wszystkiego, nie ma sensu, więc bezgranicznie jej ufać.

Egipski Ozyrys w Twojej głowie

Kto pójdzie do nieba? Ten, kto sobie zasłuży. Kto unikał grzechu i czynił  dobro? Jeśli tak myślisz, to bliżej Ci do starożytnego Egiptu, niż do chrześcijaństwa. Starożytni Egipcjanie wierzyli, że po śmierci człowiek trafia na sąd Ozyrysa, gdzie zdaje sprawę ze swoich uczynków, a jego serce zostaje zważone na wadze. Potem następuje ocena czy zmarły zasłużył na raj, czy też zostanie pożarty przez potwora.

Brzmi egzotycznie, prawda? A jednak, w jakimś zakątku naszej chrześcijańskiej głowy, siedzi sobie taki właśnie Ozyrys ze swoją wagą. Szepcze, że musisz spełnić odpowiednie normy moralne, żeby kupić sobie szczęście po śmierci. A często go słuchamy. I boimy się, że na to szczęście nie zasłużymy. Być może robimy dobre postanowienia, staramy się być coraz lepszymi (i bardzo dobrze!), ale ciągle spowiadamy się z tego samego.

„Bój się Boga!” wołają niektórzy, kiedy ktoś robi coś niemądrego. I faktycznie, od momentu grzechu pierworodnego, człowiek boi się Boga, kiedy ma coś na sumieniu. Już w Księdze Rodzaju czytamy, jak Adam odpowiada Bogu, który go woła: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się”. Przed Bogiem każdy jest w pewnym sensie nagi, bo Bóg wie o nas wszystko. Takie stwierdzenie wywołuje niepokój i mamy ochotę ukryć się jak Adam. Bo waga Ozyrysa wyraźnie pokazuje, że nie zasługujemy na raj, możemy się za to spodziewać kary.

Krzyż Chrystusa przekreśla wagę Ozyrysa

Tymczasem w naszej wierze nie jest tak, jak podpowiada nam nasze rozumienie sprawiedliwości. Jest dokładnie na odwrót. Nie musimy zasługiwać na raj. Nie możemy kupić sobie wiecznego szczęścia, bo już zostaliśmy odkupieni. Cena została zapłacona. Bóg tak bardzo pragnie naszego dobra, że oddał swoje życie.

Na krzyżu Chrystus udowadnia nam swoją miłość. Czy musiał umrzeć tak straszną śmiercią, aby nas odkupić? Nie musiał, mógł zrobić coś łatwiejszego. Zapłacił najwyższą możliwą cenę, żeby żaden, nawet największy grzesznik, nie zwątpił, że zapłata jest wystarczająca, że miłość Boga obejmuje także jego.

Łatwo się przyzwyczaić nawet do tak niesamowitych rzeczy. Wyobraź sobie sytuację, w której jakiś człowiek poświęca za Ciebie swoje życie. A teraz uświadom sobie od nowa, że Bóg zrobił to naprawdę.

Im mniejszy, tym większy

Jesteśmy już zbawieni. Dlatego droga do świętości nie polega na zaliczaniu zadań ani zbieraniu punktów za dobre uczynki czy praktyki religijne.

Kto pierwszy został ogłoszony świętym? „Dziś jeszcze będziesz ze Mną w raju”. Tak, te słowa Jezusa usłyszał dobry łotr. A łotr to łotr, na pewno nie nazbierał w życiu wielu „punktów”. Jego przeciwieństwem jest bogaty młodzieniec, który „wszystkiego tego przestrzegał od młodości” i wyraził zainteresowanie osiągnięciem życia wiecznego. Pewnie był gotowy przestrzegać dodatkowych przepisów albo częściej spełniać pobożne praktyki. A jednak on nie usłyszał, że dziś będzie w raju. Odszedł zasmucony. Jak to? Dobry nie poszedł do nieba, a zły do piekła? Ano nie.

Dobry łotr uwierzył w miłość Chrystusa, pokochał Go i zapragnął przyjąć to, co On mu może dać – łaskę. Stało się to w ostatnich chwilach jego życia, kiedy nie mógł już po ludzku naprawić tego, zrobił źle. A jednak ten pokorny gest zaufania odwrócił jego sytuację o Natomiast bogaty młodzieniec dobrze sobie radził własnymi siłami. Być może w pokoju na ścianie miał napis „ Impossible” z dorysowanym człowiekiem, który wykopuje pierwszą sylabę. Wierzył w siebie. Wiedział, że jeśli postara się jeszcze bardziej, osiągnie jeszcze więcej. Jezus nie powiedział, że to źle. Jednak młodzieniec odszedł zasmucony. Nie potrafił zaufać Jezusowi, uwierzyć, że On lepiej wie, co przynosi szczęście. Wolał nadal polegać tylko na swoich zdolnościach, silnej woli, majątku.

Wolą Bożą szczęście człowieka

Bóg nie chce, abyśmy służyli Mu ze strachu przed karą albo z chęci zasłużenia na nagrodę. Wykupił nas, ale nie zrobił z nas swoich niewolników, tylko adoptował jako przybrane dzieci. Do niczego nas nie zmusza. Chce natomiast, żebyśmy uwierzyli w Jego dobre intencje względem nas. W to, że On, jako nasz Stwórca, najlepiej zna drogę do naszego szczęścia i gorąco go pragnie. Tak, wolą Boża jest nasze szczęście.

My też chcemy być szczęśliwi. Ale po grzechu pierworodnym człowiek widzi niezbyt dokładnie i często wydaje nam się, że szczęście jest tam, gdzie są tylko jego namiastki. Mylimy szczęście z przyjemnością. Wydaje nam się, że mamy lepszy pomysł, niż Bóg. I dla ułudy odrzucamy propozycję Boga.

Wydaje się to głupie, a jednak ciągle to robimy. Grzeszymy, czyli odrzucamy Boga. Łamiemy prawo? Gorzej: łamiemy Serce. 

Jednak Bóg jest cierpliwy. Zna naszą słabość. Zna nas „nagich” i nadal widzi w nas dobro. Nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika.

Całkiem za darmo

Z naszą słabością nie jesteśmy sami. Jeśli, jak dobry łotr, uznamy pokornie, że sami nie damy rady i okażemy zaufanie, Bóg nam pomoże – obdarzy nas swoją łaską.

Co to jest łaska? Po łacinie łaska to gratia – prawie jak gratis, czyli to, co dostajemy za darmo. Na łaskę nie trzeba zasłużyć, może ją dostać każdy. Co nie znaczy, że komuś się ona należy. Nikomu się nie należy. Jest jak nieoczekiwany prezent, dany bez żadnej okazji.

Wiemy już, że za darmo. Ale co właściwie dostajemy? Łaska to stan łączności z Bogiem, nadprzyrodzone udzielanie się Boga człowiekowi. Dzięki temu możemy uczestniczyć w życiu Boga już tu na ziemi oraz mamy zapewnione ostateczne zjednoczenie z Bogiem w wieczności. Nadal brzmi enigmatycznie. Bo co to znaczy uczestniczyć w życiu Boga? Jeśli mówimy, że uczestniczymy w czyimś życiu, to mamy na myśli, że towarzyszymy tej osobie w tym co robi, martwimy się jej problemami, cieszymy z jej radości, przeżywamy to, co ona. To, co przeżywa Bóg, zobaczymy dokładnie w niebie, ale już teraz możemy to zobaczyć częściowo.

Andriej Rublow – Trójca święta

Popatrz na ikonę A. Rublowa Trójca św. Przedstawia ona trzy Osoby Boskie siedzące przy stole. Panuje między nimi doskonała jedność, zrozumienie, oddanie. Doskonała Miłość. Bóg jest tak szczęśliwy, że niczego nie potrzebuje, nic nie mogłoby uszczęśliwić Go jeszcze bardziej. Trójca św. nie jest zamkniętym gronem. Łaska to zaproszenie, żebyś też Ty też usiadł przy stole przedstawionym na ikonie i przeżywał to, co przeżywa Bóg.

Ale ja nic nie czuję

Łaska należy do porządku nadprzyrodzonego. Nie możemy jej zobaczyć ani poczuć. Możemy jednak zobaczyć jej skutki, kiedy popatrzymy w przeszłość. Nie jesteś doskonały, ale niektóre sprawy poszły do przodu, prawda?

Chrystus ustanowił sakramenty, czyli widzialne znaki otrzymywanej łaski, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że ją otrzymujemy. W momencie chrztu otrzymujemy łaskę uświęcającą  – Bóg udziela nam się po raz pierwszy. Później łaska może w nas wzrastać, kiedy korzystamy z kolejnych sakramentów. To tak, jakbyśmy siedzieli przy stole jeszcze bliżej Trójcy Świętej albo coraz lepiej znali język, którym posługują się Osoby Boskie i mogli pełniej uczestniczyć w rozmowie.

Łaskę uświęcającą możemy też stracić popełniając grzech śmiertelny. Oświadczamy wtedy Bogu, że nie chcemy uczestniczyć w Jego życiu, uważamy, że Jego Wola wcale nie jest najlepsza. W sakramencie spowiedzi Bóg, widząc nasz żal, zapomina o bólu, który Mu zadaliśmy i ponownie zaprasza nas do siebie.

Bóg zrobi za mnie wszystko?

Można pomyśleć, że skoro łaska zapewnia zbawienie, to żaden wysiłek z naszej strony nie jest już potrzebny. Ale Bóg nie chce zbawiać nas automatycznie, na siłę. Dał nam wolną wolę. Inaczej nie moglibyśmy Go kochać, bo miłość to kwestia decyzji. Bóg chce, żebyśmy przyjmowali Jego miłość i odpowiadali Mu miłością, tylko dlatego, że tak właśnie chcemy.

Mamy wybór, mamy więc też tę straszną możliwość odmowy. A skutki grzechu pierworodnego i działalność szatana sprawiają, że odmowa często wydaje nam się uzasadniona i atrakcyjna. Częste korzystanie z sakramentu Eucharystii oraz spowiedzi pomaga nam widzieć prawdziwie i nie dać się oszukać.

A co z przestrzeganiem przykazań? Przykazania mówią o praktykowaniu miłości do Boga i bliźniego. Jeśli doświadczamy uczestnictwa w życiu Boga i widzimy, jak bardzo jesteśmy przez Niego kochani, to w sposób naturalny chcemy Mu odpowiedzieć tym samym  – bezpośrednio i przez to, co robimy dla innych ludzi. Nie zbieramy „punktów za dobre zachowanie”. Chcemy sprawić radość kochanej Osobie i dlatego podejmujemy wysiłek pracy nad sobą. Żeby już więcej nie sprawić Bogu bólu.

Miłość nie jest uczuciem i nie zawsze towarzyszą jej przyjemne emocje. W takiej sytuacji Bóg tym bardziej docenia to, co dla Niego robimy. Widzi nasze starania i je przyjmuje, chociaż efekty często nie są niesamowite. Jak mama ciesząca się z rysunku, który dostała od trzylatka.

Warto się starać. Pokazywać Bogu, że chcemy Go kochać ze wszystkich sił. A resztę zostawić działaniu Jego łaski.

Popatrz jeszcze raz na ikonę.

„Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy”. (J 14, 23)

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Kilka historii o patriotyzmie

O byciu semper parati

Michał bezmyślnie przewijał kolejne posty na Facebooku. Miał jeszcze chwilę przed wyjściem z domu na spotkanie z Anką.  Ale marnowanie czasu – pomyślał. W ostatniej chwili zobaczył jednak nowy wpis na stronie swojego osiedla. Przeczytał. Zaginęła kilkuletnia dziewczynka, sąsiedzi skrzykiwali się, żeby pomóc w poszukiwaniach. Zapadł już zmierzch, było zimno. Michał w jednej chwili sięgnął po telefon. Ciekawe czy system alarmowy ich starego zastępu jeszcze zadziała. Kto jak kto, ale oni znają tę okolicę jak nikt inny, nie mówiąc już o lesie za wiaduktem kolejowym. Spędzali tam właściwie każdą sobotę przez te kilka lat. Później drogi im się trochę rozeszły, ale czuł, że nadal mogą na siebie liczyć. I nie zawiódł się. 10 minut później grupa młodych mężczyzn z potrzebnym sprzętem, w ciepłych ubraniach spotkała się pod wiaduktem. Dobrze Was wszystkich widzieć. Odpowiedziało mu kilka głosów: Semper parati, czuwaj.

O starym i nowym rowerze

Zbierała na niego dobry rok. Jej stary 10-letni rower wiele już przeszedł i powoli jego czas się kończył. Prawdę mówiąc, za każdym razem, gdy na niego wsiadała, bała się, że jej staruszek się rozleci. Przed urodzinami tata oznajmił, że pozostałą kwotę do wymarzonego roweru dostanie od rodziców w ramach prezentu. Miała już oczywiście wybrany model. Firma znana, zagraniczna. Podekscytowana ruszyła na umówione spotkanie z szefową ogniska. Usiadły w parku – Asiu dobrze widzieć Cię taką szczęśliwą. Tylko tak myślę sobie jeszcze… Wiesz, ja też niedawno szukałam roweru dla chrześnicy na komunię i trochę czytałam o cenach, o jakości w różnych firmach i polskich, i zagranicznych. Wydaje mi się, że zdarza nam się iść na łatwiznę, na skróty i kupujemy to co jest modne, co popularne, znane. A nasze polskie firmy często nie ustępują tym zagranicznym. Ja staram się, kiedy mogę i uważam, że nie będzie to z jakąś stratą dla mnie, wybierać polskie produkty – to taki mój wkład w narodową gospodarkę – i puściła do niej oko. Rozmowa potoczyła się dalej – od rowerów, przez ubrania i kosmetyki po żywność. Joasia postanowiła jeszcze poszukać, poczytać. Może znajdzie dla siebie coś odpowiedniego, a przy okazji pozwoli zarobić jakiejś polskiej firmie. To byłby jej wkład w gospodarkę narodową.

O samochodach i kawie, której nie będzie

A niech to! Miały już ruszać na wędrówkowy szlak, a tu zepsuł się samochód i zamiast być już w górach szukały mechanika. Żadna z nich nie znała się na naprawach, a z księdzem duszpasterzem miały spotkać się dopiero jutro. Dobrze, że warsztat był niedaleko. Umówiły się, więc z panem mechanikiem, że odbiorą samochód za tydzień, gdy będą wracać ze swojej letniej wyprawy. Poszły na dworzec, złapały pociąg. Musiały zmodyfikować plany – miały 4 godziny opóźnienia i trasa zaplanowana na dzisiaj nie wchodziła w grę. Po tygodniu dobrego wędrówkowego czasu wróciły po odbiór samochodu, który nota bene pożyczyły na wędrówkę od znajomej HR-ki. Ustaliły wcześniej, że złożą się po równo na naprawę. Trochę drżały czy koszt nie przekroczy ich możliwości. Wyszło 500. To kwota brutto, ale jeśli paniom zależy to możemy zrobić bez faktury.  Większość z nich było studentkami, nie miały dużo pieniędzy, a na nieprzewidziane wydatki w zasadzie w ogóle. Było ich 5 – różnica na jedną między kwotą brutto i netto, wynosiła więc ok. 20 zł – kino albo dwie kawy na mieście. Popatrzyły po sobie. Mundur zobowiązywał, przyrzeczenie zobowiązywało. Poprosimy z VAT-em. Jakoś dadzą sobie radę.

O jedzeniu i przyjaźni

Janek kończył szykować bigos, na półmisku czekały też pierogi babci zabrane z domu w większej ilości. Za chwilę mieli pojawić się goście. Zorganizował kolacje, na którą on oraz pochodzący z Turcji Ahmed, Francuska Sophi i Japończyk Noriaki mieli przygotować swoje narodowe potrawy. Cała czwórka poznała się na studiach i bardzo polubiła, korzystali więc z tego semestru, który mieli razem spędzić w Krakowie jak tylko mogli. Prawdę mówiąc Janek dwoił się i troił, aby pokazać im jak najwięcej i jak najpiękniejszą Polskę. Organizował spotkania, wycieczki, proponował wyjścia do teatru, muzeów. Był dumny ze swojego kraju, opowiadał o jego historii, kulturze, zwyczajach. Jego przyjaciele także opowiadali o swoich ojczyznach. Okazało się, że w każdym kraju mieszkańcy narzekają na politykę i polityków (choć robią to mniej lub bardziej otwarcie), że każdy naród ma jakieś swoje przywary i że każdy kraj jest naprawdę ciekawy i piękny. Kolacja się skończyła, wkrótce skończył się też semestr i Janek pożegnał swoich przyjaciół na lotnisku. Miał nadzieję, że wkrótce uda im się spotkać ponownie, a przynajmniej tak się umówili – w najbliższe wakacje mają odwiedzić Sophi w Paryżu.

fot Monika Wójcik

Rozważania o patriotyzmie i świecie

Zastanawiam się nad definicją patriotyzmu – miłość do ojczyzny, miłość do swojego narodu, miłość do ziemi, kultury, historii. Świadomość błędów i wad, przywar jest konieczna, żeby ta miłość była dojrzała – to tak jak w miłości między ludźmi – kochamy pomimo wad i kochamy może też właśnie wady. Patriotyzm zakłada też w sobie szacunek dla innych, ciekawość świata za granicami kraju. W patriotyzmie nie ma wrogości do innych narodów, nie ma w nim miejsca na wywyższanie się i megalomanię (to są cechy szowinizmu). Polska jest dla nas wyjątkowa, bo jest nasza, bo tu wyrośliśmy i w nią wrośliśmy. Patriotyzm to gotowość do poświęceń.

Czy w dzisiejszym świecie patriotyzm jest trudny? Myślę, że i tak, i nie. Nie oddajemy już swojego życia na barykadach za swój honor i wolność przyszłych pokoleń, ale jakże ciężko nam czasami zdobyć się na te codzienne poświęcenia, małe ofiarności. Jak powiedział Kardynał Stefan Wyszyński:

Jednakże trudniej jest niekiedy żyć dla ojczyzny. Można w odruchu bohaterskim oddać swoje życie na polu walki, ale to trwa krótko. Większym niekiedy bohaterstwem jest żyć, trwać, wytrzymać całe lata.

No właśnie – ofiarność. Problem z dzisiejszym patriotyzmem może polegać właśnie na tym, że ta cnota stała się niemodna. Świat stał się miejscem, gdzie ja, moja wygoda, przyjemność są najważniejsze, a co za tym idzie z zasady nie poświęcamy się dla idei czy innych ludzi. To niewygodne – zabiera nam czas i jest zazwyczaj nieprzyjemne (co nie znaczy, że nie daje radości). W skautingu próbujemy zmienić ten sposób myślenia. Próbujemy pokazać, że to właśnie bycie dla innych może sprawić, że będziemy szczęśliwi, że Nasze życie będzie pełne. Służba w jednostkach nie jest zazwyczaj usłana różami, wymaga od poświęcenia czasu, sił, energii. Służba zaczyna się tam, gdzie kończy się przyjemność. To zdanie usłyszałam dawno temu i pomaga mi do dziś (a dziś służę innymi głównie jako żona i mama) bardziej kochać moją rodzinę i moje obowiązki.

Wyrazem patriotyzmu teraz mogą być bardzo różne działania:

  • Twoja służba w skautingu, jeśli wkładasz w nią serce, jest patriotyzmem. To praca w kształtowanie kolejnych pokoleń Polaków na dobrych ludzi. 
  • Troska o środowisko, naturę, którą staramy się rozwijać w skautingu, jest patriotyzmem. Chcemy, żeby świat stworzony przez naszego Boga był miejscem pięknym i czystym.
  • Służenie swoimi skautowymi umiejętnościami i doświadczeniem czy znajomością terenu dla dobra innych – np. tak jak w pierwszej historii – jest patriotyzmem.
  • Dbanie o dobrostan finansowy państwa, m.in. poprzez płacenie należnych podatków, wiązanie swojej przyszłości zawodowej z Polską, jest patriotyzmem. To też wyraz uczciwości i odpowiedzialności za społeczeństwo.
  • Wspieranie polskich firm poprzez wybieranie produktów wytwarzanych w Polsce jest patriotyzmem, (to tzw. patriotyzm gospodarczy).
  • Działanie w fundacjach i organizacjach pomagających innym jest patriotyzmem. Patriotyzmem jest też zrobienie zakupów starszej sąsiadce czy przyniesienie książek z biblioteki choremu sąsiadowi, bez formy zorganizowanej, z dobroci serca.
  • Noszenie maseczek i dezynfekcja rąk w dzisiejszych czasach to także wyraz patriotyzmu. To odpowiedzialność za innych, starszych, słabszych i wyraz szacunku dla pracy służby zdrowia. Nie mówiąc już o zdrowym wyrazie miłości własnej i miłości do swojej rodziny.
  • Patriotyzm to też dbałość o kulturę, język o zasady dobrego wychowania, aby żyło nam się jak najlepiej i jak najprzyjemniej w naszym kraju. Jeśli wyjeżdżamy za granicę ten punkt jest ważny podwójnie – jesteśmy przedstawicielami narodu i musimy troszczyć się o jego dobre imię.
  • …  (Twoje własne przykłady i pomysły)

Ciężko mi oddzielić bycie patriotą od bycia po prostu dobrym człowiekiem. Mam nadzieję, że to właśnie jest podstawa, którą pomaga nam rozwinąć harcerstwo – zaszczepia miłość do ojczyzny, daje wiedzę i umiejętności, odwagę do niesienia pomocy w potrzebie i niezgadzania się na zło, uczciwość wobec innych obywateli i aparatu państwowego, odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także za nasze otoczenie i ludzi wokół.

Patriotyzm to umiłowanie własnej Ojczyzny, na którą składa się i rodzinna ziemia, i wytworzona na tej ziemi przez naród kultura, i cała jego tradycja, i pacierz przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, i melodia języka ojczystego, i ukochany nad wszystkie inne krajobraz, i rodzinny dom, i pamięć o ojczystych dziejach, i chwytająca ze serce matczyna kołysanka, i groby przodków, i cudowna poezja polskich romantyków, i prastara pieśń „Bogurodzica”, i polonez A – dur Szopena, i „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego, i niezliczona ilość innych zaszczepionych na zawsze w duszy Polaka wspomnień, przeżyć, uczuć, przekonań i głębokich umiłowań. Abp Stanisław Wielgus

Emilia Kawałek


Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.