Szara perełka

Już od dawna mijałyśmy się w różnych miejscach. Skromnie spuszczała oczy, a ja szybko szłam dalej, żeby zająć się czymś pilniejszym. Chyba nawet nie wpisałam jej do kolejki. Zbliżała się sesja, więc na pierwszy plan wysunęły się wielkie nazwiska: Witkacy, Gombrowicz, Różewicz. I ich wielkie, krzykliwe paskudztwo pozbawione sensu i nadziei. Brnęłam przez bagno sięgające już po szyję. Czułam, że muszę się z niego wydostać, chociaż na jakiś czas, dokądkolwiek, żeby nie utonąć. I wtedy ona sama usłużnie się podsunęła. Przetarłam zakurzoną okładkę. Otworzyłam i znalazłam się w innym świecie.

Listy Nikodema Jana Dobraczyńskiego. Tytuł brzmi niepozornie, ale treść zaskakuje jakością. Książka składa się z listów tytułowego bohatera do Justusa – przyjaciela i mistrza, przed którym Nikodem otwiera swoją duszę z zupełną szczerością. Nikodem? Tak, to ten, o którym myślisz – przyszedł do Jezusa nocą, a po męce pochował Jego ciało razem z Józefem z Arymatei. Jest pobożnym faryzeuszem, wnikliwie bada Pisma i układa haggady – przypowieści pomagające prostym ludziom zrozumieć prawdy wiary. Ale jego uwagę pochłania coś innego. Jego córka Rut od dawna choruje. Choroba postępuje, dziecko cierpi, kolejni lekarze odchodzą bezradni. Wtedy do Nikodema dochodzą wieści o Jezusie z Nazaretu, który nie tylko naucza, ale też cudownie uzdrawia. Może uratuje też Rut? Głębię i autentyczność przemyśleń bohatera powiększa jeszcze fakt z życia autora: Dobraczyński pisał przy łóżku własnego umierającego dziecka.

Powieść realistycznie przedstawia okoliczności życia w czasach Jezusa. Nędzne osiedla na obrzeżach Jerozolimy, hałas targowiska, zapach rybackich sieci, barwne uczty w pałacu Heroda.    Nikodem jest bohaterem zanurzonym w swoim świecie, z którym równocześnie może się utożsamić współczesny człowiek. To typowy protagonista – czytelnik nie może go nie pokochać, nie współczuć mu i nie życzyć zwycięstwa.

W listach odsłania się wnętrze Nikodema – pełne wiary, a jednocześnie wątpliwości, lęków, pytań o sens i cierpienie. Jego przeżycia są w jakimś stopniu przeżyciami każdego z nas. Razem z nim szukamy odpowiedzi i razem obserwujemy proroka z Nazaretu, dziwiąc się od nowa Jego słowami i sposobem bycia.

Jezusa widzimy oczyma Nikodema – uczonego w Piśmie, który czeka na Zbawiciela, a jednocześnie człowieka przyciśniętego osobistym bólem i szukającego ratunku. Nikodem relacjonuje w listach nie tylko słowa Nauczyciela, ale też szczegóły Jego zachowania. Pojawiają się wydarzenia, które znamy z Ewangelii, ale ożywione żydowskimi zwyczajami i mnóstwem drobiazgów z życia codziennego. Dzięki temu Jezus jest niesamowicie ludzki. Żywy człowiek, który przyjaźni się z innymi, je posiłki, męczy się, płacze. W niektórych sytuacjach ujawnia się druga strona postaci: tajemnicza, potężna, budząca zachwyt, boska. Ale to ta ludzka jest najbardziej przejmująca.

Serdecznie polecam książkę. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę ją czytać drugi raz. Po pierwsze jest po prostu dobrze napisana i ciekawa. Może początek odrobinę się dłuży – można przeskoczyć kilka listów. A potem ciężko się oderwać. Po drugie ta powieść to małe rekolekcje. Nasza wiara potrzebuje takich treści, bo z czasem pomału mętnieje. Trzeba ją przetrzeć, żeby wróciła przejrzystość, ożywić. Listy Nikodema świetnie się do tego nadają. Fragment o męce Jezusa może posłużyć do osobistego rozważania drogi krzyżowej w wielkim poście. A potem koniecznie trzeba przeczytać rozdziały o zmartwychwstaniu!

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Wyspa – Szczęśliwa wina

Wielokrotnie spotykam się z tym, że na hasło „film chrześcijański” na twarzach rozmówców pojawia się pewien rodzaj całkowicie zrozumiałego niesmaku. Najczęściej jest to związane z naiwnymi i niskiej jakości katolickimi produkcjami lub protestanckimi o jakości trochę lepszej, jednak o wydźwięku i narracji podobnej. Czy chrześcijanie są skazani na słabe kino lub ewentualnie szukanie wsparcia religijnego w innych gatunkach? Niekoniecznie.

Dziś chciałabym polecić ostatnie moje odkrycie – rosyjski film „Wyspa” z 2006 roku (nie mylić z filmem z 2005 o tym samym tytule) w reżyserii Pawła Łungina. Ten kto oglądał „Stalkera” z 1979 r. wie, czego można spodziewać się po rosyjskim kinie – jest to opowieść spokojna, pełna symboli, artystycznych kadrów, a zarazem bardzo głęboka. „Wyspa” jest dość minimalistyczna – cała akcja dzieje się na w jednym miejscu, bohaterów jest stosunkowo mało, a choć film nie jest czarno-biały, śnieżna sceneria na dalekiej północy w Rosji daje podobny efekt. Ograniczone środki pozwalają nam skupić się na tym, co najważniejsze – dramacie głównego bohatera, jego działaniu, a także relacjach z innymi na wyspie.

Ojciec Anatoli (grany przez Piotra Mamonowa) jest prawosławnym zakonnikiem mieszkającym w przyklasztornej kotłowni na wyspie. Całe życie zakonne jest dla niego jedną wielką pokutą za ciążącą na nim od lat zbrodnię. Nie wiemy nic więcej o jego życiu, co jest kolejnym świadectwem symboliczności filmu – nie chodzi tak naprawdę o konkretnego człowieka, Anatoli staje się typem grzesznika. Śpi na węglu, wozi go codziennie taczką do kotłowni, nie czuje się godny modlić się tak jak reszta braci. Jest postacią ekscentryczną, dziwaczną – tak właśnie postrzegają go bracia zakonni, upominając go, nie rozumiejąc jego sposobu postępowania. Z początku sprawia wrażenie szaleńca, jednak z biegiem czasu odkrywa przed nami swoją głęboką więź z Bogiem, tak że zaczynamy go postrzegać już nie jako wariata, ale jako kogoś świętego. Tak widzą go ludzie, którzy przychodzą do niego po radę i pomoc. Ten umorusany sadzą starzec okazuje się być kimś, przez kogo Bóg uzdrawia, wyrzuca złe duchy, wspiera, przepowiada przyszłość, nawraca.

Tytuł „Wyspa” na pierwszy rzut oka jest dość jednoznaczny – jest to główne miejsce akcji. Jednak w filmie są dwie wyspy. Pierwsza – obszar klasztorny, zamieszkany przez mnichów, a zarazem pełen modlitwy i pracy – pełen życia. Drugą wyspą są niezamieszkane mokradła, samotnia Anatolija, do której przybywa, aby się modlić. Akcja dzieli się między dwie wyspy nieprzypadkowo – Anatoli przecież modli się także w swojej izdebce, a także w klasztorze, dlaczego tak znaczące są momenty z drugiej wyspy? Jest to wyspa śmierci, na której bohater jeszcze bardziej uświadamia sobie własną nędzę, a prośby stają się głębsze, bardziej rozpaczliwe. Znaczące jest odprawienie egzorcyzmu – była to jedyna pomoc, której Anatoli udzielił nie na wyspie klasztornej, ale tej samotnej. Jest to piękny obraz ostatecznego rozliczenia, pokonania śmierci.

Film jest arcydziełem chrześcijańskim bynajmniej nie ze względu na liczbę odmawianych tam psalmów, postaci zakonników, prezentowanych nabożeństw, czy nawet dobrych czynów. On opowiada o samej istocie chrześcijaństwa – grzechu, pokucie, przebaczeniu i odkupieniu. Grzech jest śmiercią, jednak do dobrego rozumienia śmierci bohater sam dorasta. Z początku jest przerażony wizją zwykłej śmierci, jest gotów zabić, by przeżyć. Z biegiem lat zaczyna być do niej gotowy – jest świadomy kresu życia, czeka na niego, jednak nie może znieść myśli o śmierci wiecznej, zna siłę grzechu i jego skutki. Ze swojego życia czyni pokutę, nie wierząc, że Bóg mu przebaczył, mimo że przez jego ręce dokonują się liczne cuda – w rozmowie z przełożonym mówi, że nie rozumie, dlaczego Bóg poucza innych przez niego, wielkiego grzesznika. Film nie pozostawia nas jednak w poczuciu beznadziei – całość przywodzi mi na myśl fragment „Exsultetu” – pieśni chrześcijańskiej śpiewanej w trakcie liturgii Wigilii Paschalnej – „O szczęśliwa wina (felix culpa)”. Słyszymy tam, że grzech Adama był czymś koniecznym, co więcej, jest czymś szczęśliwym, bo „zgładził go tak wielki Odkupiciel”. Anatoli z początku filmu był kimś słabym, egoistycznym, potrzebował skruchy, pokuty, aby się oczyścić. Odkupienie w „Wyspie” nie jest skutkiem jego wyrzeczeń – przychodzi nagle, nieoczekiwanie, zza wody. Wina Anatolija doprowadziła go do uznania własnej marności, a tym samym do głębokiego zrozumienia, czym jest odkupienie. W tym sensie wina może być szczęśliwa – dopiero zrozumienie powagi grzechu, długu zaciągniętego wobec Boga pozwala nam naprawdę zrozumieć i docenić tajemnicę Zmartwychwstania.

Polecam film na ostatnie dni Wielkiego Postu, a także Wielkanocy, czasu, w którym przeżywamy te najgłębsze tajemnice – grzechu, odkupienia; zanurzenia się w śmierć, aby zmartwychwstać.

Fot. na okładce: Kadr z filmu

Joanna Czermińska


W skautingu jest dłużej niż nie jest. Obecnie hufcowa w Warszawie. Uwielbia codzienność, którą traktuje jak wędrówkę i przygodę. Rozmyślania przy herbacie, spotkania ze znajomymi i wielkie życiowe aktywności są dla niej tak samo ważne. Fascynują ją ludzie i ich schematy w działaniu i myśleniu.

„Otwarci na miłość” – recenzja

„Otwarci na miłość” to książka, która w naprawdę przystępny sposób przeprowadzi nas przez tematykę gotowości na miłość – poznawania siebie, swojego powołania i wchodzenia w relacje z Bogiem i drugim człowiekiem. Publikacja trzech autorów – ks. Krzysztofa Grzywocza oraz Moniki i dk. Marcina Gajdów, jak czytamy na okładce „przede wszystkim mówi o tym, jak zatroszczyć się o siebie nawzajem, jak okazywać sobie miłość, jak wyjść poza krąg obwiniania siebie i skupienia na własnych niedostatkach, jak wyruszyć na spotkanie”.

Już w jednym z pierwszych rozdziałów ks. Grzywocz przypomina nam, co jest istotą miłości Boga do człowieka. Przejawy przeżywania przez nas tej miłości są przeróżne i nieciężko jest się w nich pogubić. W „Otwartych na miłość” przeczytamy zatem o dialogach – z Bogiem i z bliskimi, czyli o miłości ekspresyjnej, wyrazistej i pewnej. Z drugiej strony nie zabraknie treści o tym, co także ważne – miłości cichej, a nawet milczącej, gotowej na samotność. Jeśli jesteś w momencie oczekiwania (na miłość?), tak jakby w pewnym sensie zapętlił się u Ciebie Adwent, to jest to z pierwszych powodów, dla których polecam tę lekturę.

Książka przeprowadzi nas przez pojęcia procesu i zmiany, a przede wszystkim ukaże Boga, który wchodzi w proces rozwoju człowieka i rozumiejąc nasze ograniczenia podpowiada… jak żyć. W trakcie lektury może nam się wydać, że mamy styczność z tym, co polecił nam Pan Jezus i co jest najważniejsze – wzajemna miłość. Autorzy w kilkunastu rozdziałach chcą udzielić nam wskazówek, dzięki którym możemy łatwiej zauważać w swoim życiu sytuacje, w których rzeczy istotne prześlizgują nam się między palcami.

Polecam niniejszą lekturę osobom, które chcą lepiej zrozumieć swoje funkcjonowanie w relacji. Jak pisałam wcześniej, w relacji z Bogiem, ale także przede wszystkim z drugim człowiekiem. A przed sięgnięciem po książkę, wydaje mi się, że dobrze przypomnieć sobie przykazanie miłości i prosić Ducha Świętego, żeby ono nam towarzyszyło.

Autorzy, opisując tytułowe otwarcie, porównują otwieranie się na drugiego człowieka i spotkanie z nim do otwierania prezentu. Cieszymy się, gdy go dostajemy, z ekscytacją rozpakowujemy, ale zastanawiamy się też, co będzie dalej. Tak samo jest z otwieraniem – początkiem każdej przyjaźni czy związku. Książka ta może stać się pomocą, by z nową radością i ekscytacją otwierać szerzej i wnikać głębiej w relacje, które tworzymy na co dzień, w których jesteśmy już od jakiegoś czasu lub które stworzymy w przyszłości.

Książkę też należy najpierw otworzyć, dlatego za autorami chcę Wam przemycić wiadomość, że niebezpieczeństwo zamknięcia jest nieporównywalnie większe niż ryzyko otwarcia.

Cenię sobie „Otwartych na miłość” przede wszystkim za to, że wskazówki, których udzielają nam autorzy, nie są zero-jedynkowe. Często pojawiają się także pytania, na które czytelnik może sobie szczerze odpowiedzieć. Warto więc nie brać tej książki „na raz”, ale dozować sobie fragmenty i poddawać je refleksji.

Na koniec – ciekawostka. Książka jest dostępna także w formie audiobooka, ponieważ jest ona zapisem rekolekcji, które ks. Grzywocz oraz państwo Gajdowie wygłosili kilka lat temu we wrocławskim Duszpasterstwie Akademickim Maciejówka. Być może dla części z Was książka „mówiona” będzie łatwiejsza w odbiorze lub będzie po prostu bardziej poręczna – w drodze do pracy, na uczelnię czy w dłuższej podróży.

A zatem, odwagi! We wchodzeniu w relacje, w walce o ich podtrzymanie, w wyborze… dobrej lektury!

Nie jest to wpis sponsorowany, ale książkę znajdziecie tutaj: https://sklep.2ryby.pl/ks-krzysztof-grzywocz/otwarci-na-milosc-ksiazka/

Fot. na okładce: Jakub Rojowski

Katarzyna Chomoncik


Skautowo – obecnie asystentka hufcowej i wice-przewodnicząca Rady Naczelnej. Z wykształcenia i zamiłowania – pedagog i manager projektów. Pracuje w dziale HR w międzynarodowym banku.