Kompleksowo o formacji zastępowych

Zastępowy jest najważniejszy”  

Miałem chyba 12 lat, kiedy usłyszałem to zdanie po raz pierwszy. Powiedział je mój zastępowy, wychodząc z narady z drużynowym. Nie pamiętam szczegółów tego wydarzenia, w końcu minęło od niego około 10 lat. Jednak przez pewny ton i nuta nonszalancji, z jaką zostało wypowiedziane, wciąż brzmi w moich uszach. 

O prawdziwości tego stwierdzenia miałem okazję przekonać się na drodze harcerskiej wielokrotnie, natomiast najdosadniej, gdy zakładałem drużynę. Pierwsze nabory, nowi ludzie – wszystko szło dobrze, ale po kilku poprowadzonych przeze mnie zbiórkach nadszedł czas, by chłopaki wzięli sprawy w swoje ręce, a ja, z ich nieco przerośniętego zastępowego stał się ich drużynowym. I tu pojawił się problem – ich jest dwunastu, a w drużynie był tylko jeden zastępowy, zresztą zaciągnięty z innej drużyny. Pomyślałem sobie: „Może wybrać kogoś ze świeżaków?”. Problem tkwił jednak w tym, że każdy z nich miał wówczas 12-13 lat i żaden nie był wystarczająco dojrzały.  

Zacząłem dzwonić do drużynowych z hufca z pytaniem, czy może mają w drużynie jakiś niewykorzystany potencjał, by podrzucić mi kogoś na tę niezbędną funkcję? Nie udało się. Podjąłem decyzję, by na pewien czas pozostawić stan taki, jaki był dotychczas tj. nie stwarzać kolejnych zastępów. Ten układ nie zadziałał, gdyż praca jednego zastępowego z tak licznym gronem ,,świeżaków” przestała przypominać skauting. Musieliśmy więc wybrać drugiego zastępowego z chłopaków z drużyny. Nowa rola jednak go przerosła – kontakt z nim znacznie osłabł i szybko zrezygnował ze swojej funkcji. Na obóz tego roku pojechało pięciu chłopaków (w tym tylko jeden z naboru). 

Nie ma zielonej gałęzi bez zgranych zastępów. Nie ma sprawnie działających zastępów bez dobrych zastępowych. 

Kłopoty z miotaczem ziemniaków, fot. Antoni Biel

Tylko co to znaczy dobry zastępowy? Dobry zastępowy to taki, który ma potencjał, zapał, który posiada podstawową wiedzę o fachu zastępowego i jest zaradny życiowo. Zakładam, że jeśli wybrałeś tego konkretnego chłopaka na zastępowego, to dostrzegłeś w nim coś wyjątkowego. Może było to szczególne zaangażowanie, energia czy charakter. Różnie się to może objawiać, ale zakładam, że posiada on w sobie ten „błysk w oku”. 

Jeśli dany chłopak przystał na tę propozycję, to przypuszczam, że ma jakąś motywację do bycia zastępowym. Zapewne nie jest to „szlachetna misja prowadzenia chłopaków do nieba”. Raczej chodzi o wzmocnienie swojej pozycji w grupie albo wizję udziału w ciekawych wyjazdach z drużynowym. Na początkowym etapie źródło motywacji nie jest to aż tak istotne. Ważne, że podejmuje wyzwanie i chce przewodzić. Poczucie misji będzie się w nim naturalnie rozwijać przez poświęcanie czasu i energii na rzecz chłopaków z zastępu. Motywację i siłę do tej pracy podtrzymamy i rozwiniemy organizując atrakcyjne wypady, wspierając go w prowadzeniu zastępu, pokazując swoje podejście do bycia liderem oraz zachęcając do podejmowania przez niego coraz to nowych wyzwań. 

Chciałbym więc skupić się w tym artykule przede wszystkim na formacji chłopaka w rzemiośle zastępowego, jak i jego formacji osobistej. Te dwa obszary, w oczywisty sposób się przenikają, ponieważ bycie zastępowym bardzo mocno rozwija chłopaka życiowo, a odpowiedzialność pozwala być lepszym liderem zastępu.  

Myśląc o formacji chłopaka w ramach funkcji zastępowego, kluczowe są cztery kompetencje: 

Umiejętność kreowania przygód, czyli wymyślania oraz realizowania ciekawych i angażujących zbiórek. To spoglądanie na świat z otwartą głową i podejście, że da się tworzyć nietuzinkowe przygody. Poza pomysłem, kluczowe jest również planowanie i realizacja. Zastępowy musi umieć koordynować działania, aby przekształcić wizję w rzeczywistość. 

Umiejętność powierzania odpowiedzialności – niezbędna w pracy każdego lidera. Zastępowy musi zaufać chłopakom i pokazać, że są potrzebni. Zapewnić im możliwość rozwoju poprzez branie odpowiedzialności za pewien obszar działalności zastępu. A także wspierać ich, gdy napotykają trudności. Zostawić przestrzeń by chłopaki uczyli się na swoich błędach i towarzyszyć im w przezwyciężaniu swoich słabości. 

Zdolności komunikacyjne są niesamowicie ważne i kluczowe w efektywnej pracy z zastępem. Dobry zastępowy umie się sprawnie i skutecznie komunikować, tzn. umie wsłuchać się w potrzeby chłopaków, ale też przekonać ich do swoich racji. Umie rozpoznać potencjały poszczególnych członków zastępu i wychwycić ich zainteresowania. Ważne jest, aby lider potrafił radzić sobie z konfliktami, a także umiał zmotywować i zachęcić chłopaków do wyczynów.  

Zdolności przywódcze to zespół cech sprawiający, że chłopaki chcą z nim pracować i podążać za jego wskazaniami. Każdy zastępowy powinien wypracować swój styl przewodzenia zastępem, bo każdy posiada inny dar i zestaw atrakcyjnych cech: jeden jest silny, inny wyjątkowo inteligentny, jeszcze inny zawsze pozytywnie nastawiony albo pełen pomysłów.  

Są jednak pewne cechy i umiejętności, które każdy może w sobie rozwinąć, by stać się lepszym liderem. Należą do nich: pewność siebie, bycie konsekwentnym, branie odpowiedzialności za działania grupy, siła fizyczna i mentalna oraz poziom technik harcerskich. To także okazywanie wdzięczności i sympatii chłopakom z zastępu. W końcu lubimy tych, którzy lubią nas. Prawdziwego autorytetu nie zyska tyran, ale sympatyczny zastępowy, od którego czuć, że chce mojego dobra. 

Oprócz powyższych przymiotów i umiejętności zastępowi mają też swoje indywidualne trudności i obszary, nad którymi powinni mocniej popracować. To może być np. samoocena, radzenie sobie ze stresem, zarządzanie sobą w czasie czy nawiązywanie relacji interpersonalnych. Mogą to być również trudności w wierze albo słaba kondycja fizyczna. Na zastępowego patrzmy całościowo jako na człowieka z jego psychiką, ciałem i duchowością, a analizując jego osobę, starajmy się spojrzeć na niego nie tylko przez pryzmat jego funkcji w skautingu. Miejmy zawsze w pamięci, że nie wychowujemy go do skautingu, ale do życia. I do świętości. Bycie zastępowym ma go do tego przybliżać. 

W jaki sposób wspierać w formacji osobistej i doskonalić kompetencje zastępowego?   

Jak wszystko w skautingu – przy wykorzystaniu motorów: działanie, odpowiedzialność, rady, interes, małe grupy. To wszystko najpełniej realizuje się w zastępie, dlatego działanie zastępem zastępowych należy uznać za formę najskuteczniejszą.   

Czym jest zastęp zastępowych? 

Zastęp zastępowych to o nie tylko grupa harcerzy o szczególnych obowiązkach, ale prawdziwy mózg drużyny decydujący o losach całej jednostki. To kuźnia liderów – grupa wybranych chłopaków, którzy dzięki wspieraniu siebie nawzajem zdobywają umiejętności przydatne do rozwoju siebie i zastępu.  

Ich głosy ważą podczas planowania wyjazdów, ale też codziennych działań drużyny. Przez regularną współpracę i szukanie kompromisów zastępowi uczą się dbałości o dobro wspólne. Wiedzą, że choć rywalizują na zimowiskach czy obozach, to grają do jednej bramki, a dobro harcerzy jest najważniejsze.  

Istotne komponenty zastępu zastępowych 

Zbudowanie takiego zastępu zastępowych to proces wymagający od drużynowego mądrości, odwagi i czasu. Musi on przekazać władzę w ich ręce. Pozwolić harcerzom na samostanowienie, dając im przestrzeń do rozwoju przez popełnianie błędów. Zrezygnować z kontrolowania wszystkiego i wszystkich.  

Korzyści są jednak warte wysiłku. Wzrost wzajemnego zaufania, rozwój samokontroli u harcerzy i większy spokój drużynowego to tylko niektóre z nich. Zastęp zastępowych zyskuje realny wpływ na losy drużyny, przez co zastępowi stają się aktywnymi twórcami skautingu. 

Praca z zastępem zastępowych w czterech krokach (w skrócie ZZ). 

  1. 1. Poznaj i zdefiniuj potrzeby   

Sposób pracy ZZtu jest wypadkową potrzeb poszczególnych zastępowych i możliwości drużynowego. Przed planowaniem pracy ZZtu należy więc dokonać analizy naszych chłopaków. Każdego z osobna.  

    • Co sprawia mu w skautingu największą radość? (Odpowiedz na to pytanie pomaga w podtrzymywaniu motywacji zastępowego) 
    • Jakie ma talenty i zainteresowania? Jak można je wykorzystać w skautingu? 
    • Z czym ma osobiste problemy? (Np. nieśmiałość, niesumienność, uzależnienia)  
    • Jakich kompetencji zastępowego mu brakuje?  
  1. 2.Określ cele  
    • Rozpisz jakie obszary wymagają poprawy, a jakie są warte rozwijania.  
    • Zastanów się, które z nich są najistotniejsze.  
    • Na które możesz mieć realny wpływ? 
    • Ilu zastępowych dotyka ten problem? 
    • Którymi obszarami zajmiesz się w pierwszej kolejności? 
  1. 3.Dobierz odpowiednie formy  

Nie ma jednego optymalnego schematu pracy z Zastępem Zastępowych. Liczba zbiórek, rad  i innych form zależy od specyfiki konkretnego ZZtu. To, czego uczymy na Adalbertusie jest pewnym punktem zaczepienia, pewnym konkretem – dobrym standardem, ale nie bójmy się wyjść poza schematy! 

Biwak ZZtu, fot. Antoni Biel

Dostosuj formy pracy do konkretnych chłopaków. Do swojej dyspozycji masz: 

    • Wypad  

Czyli 2-4 dniowy wyjazd. Można pojechać pod namiot, zrobić schronienie z tarpa albo zbudować sobie szałasy. Można też spać w budynku. Wybór schronienia jest podyktowany programem wypadu – tym, czego chcemy się na nim nauczyć albo jakie miejsce odkryć. Jest to idealna przestrzeń na wyczyn, taki jak konstruowanie tratwy, budowa ziemianki, gotowanie w dole ziemnym. Podczas takiego biwaku można robić przeróżne rzeczy – doskonalić techniki obozowania, rzeźbić łyżki z drewna czy oprawić nóż w rękojeść z poroża. To idealna okazja do pokazania jak kreować przygody i powierzać odpowiedzialność. 

    • Zbiórka  

To kilkugodzinne spotkanie w lesie. Nie daje takich możliwości jak biwak, jest za to prostsza w organizacji i pewnie bardziej zbliżona do tego, co chłopaki robią w zastępach. Można dzięki niej pokazać zastępowym, że ich kilkugodzinne zbiórki nie muszą ograniczać się do ugotowania obiadu i walki na chusty.  

Rozpoznawanie roślin jadalnych, pieczenie sękacza, szycie portfela ze skóry, a może poznawanie nowych gier? Przygoda jest na wyciągnięcie dłoni. 

    • Spotkanie  

Czy wszystko zawsze musi odbywać się w lesie? Moim zdaniem nie. Warto budować relacje też bez mundurów – mecz, kino, basen, escape room. Bardzo fajnie sprawdzają się tu spontaniczne inicjatywy i urodzinowe niespodzianki. Traktujmy je jednak jako dodatek, a nie substytut tradycyjnych form.  

Ja na lany poniedziałek jechałem oblewać zastępowych. Rodzice wkręcali syna, że np. musi znieść im coś na dół, bo zapomnieli z mieszkania. A na dole zamiast rodziców stałem ja – z wiaderkiem wody. Oblany zastępowy wsiadał do auta i jechaliśmy odwiedzać kolejnych. Dzięki takim akcjom zastępowi czują, że nie spotykasz się z nimi z obowiązku, ale dlatego że ich lubisz.  

    • Rozmowy indywidualne  

W zastępie zastępowych panuje przyjemna atmosfera, pełna humoru i żartów. Odnoszę jednak wrażenie, że rozmowy, zwłaszcza te w męskim gronie, są często bardzo powierzchowne. Z obawy, że zostaną zbyt szybko zbagatelizowane lub zamienione w kolejny dowcip chłopaki boją się mówić o poważniejszych sprawach. 

W rozmowach indywidualnych dużo łatwiej jest poruszyć głębsze kwestie i dyskutować otwarcie o osobistych trudnościach czy problemach w prowadzeniu zastępu. Świetną ku temu okazją mogą być indywidualne spotkania na zaliczanie zadań. W napiętym grafiku drużynowego może być ciężko znaleźć na to czas, ale gwarantuję, że naprawdę warto! 

    • Rady stacjonarne i rady online  

Podczas wypadów skupiamy się na przeżywaniu przygód i często brakuje czasu na dłuższe rozmowy. Zresztą, takich wyjazdów jest tylko kilka w roku. Szanse na to, że chłopaki będą pamiętali, jak minęła im zbiórka dwa miesiące temu, są niewielkie. Na analizowanie zbiórek i snucie planów trzeba wygospodarować dodatkową przestrzeń. Regularne rady przeciwdziałają eskalacji problemów przez rozwiązywanie ich na wczesnym etapie. Wiadomo – forma stacjonarna jest lepsza pod względem budowania relacji. Ale więzi budujemy podczas wszystkich wymienionych wyżej form. Tu kluczowa jest częstotliwość. A jeśli ma być regularnie, to takie spotkanie nie może za mocno ingerować w ich i twoje życie osobiste. Jeśli na radzie stacjonarnej miałoby być 2 osoby a na online 5, to może lepiej zrobić ją online? 

Rada drużyny, fot. Michał Mrozowski
  1. 4.Stwórz harmonogram działań 

Wiesz już, jakie są potrzeby twoich zastępowych. Wyznaczyłeś na ich podstawie kierunki rozwoju. Znasz dostępne formy pracy z zastępem zastępowych.  Czas spiąć to w pewien spójny plan.  

Wyznacz terminy spotkań. Chłopaki z ZZtu mają swoje życia, swoje spotkania i wyjazdy  z rodziną. Dlatego tak ważne jest, żeby terminy wypadów ZZtu były skonsultowane z zastępowymi i wpisane do kalendarium na początku roku. Chłopaki i ich rodzice będą wiedzieć, na kiedy nie planować sobie innych atrakcji. A pozostali rodzice z drużyny znają terminy, w których nie będzie zbiórki i mogą zaplanować sobie rodzinny weekend. 

Na tym etapie nie powinieneś pisać całego planu ZZ, bo to jest praca dla całego zastępu zastępowych, a nie drużynowego. W trakcie roku z pewnością zyskasz też nowe obserwacje – trzeba więc zostawić przestrzeń na spontaniczne pomysły. Warto jednak napisać tematy przewodnie spotkań. To może wyglądać tak: „Jeszcze w sierpniu zrobimy biwak z ambitnym wyczynem wymyślonym przez chłopaków, by doskonalić umiejętność kreowania przygód oraz pokazać chłopakom jak delegować zadania i dobrze prowadzić rady zastępu. We wrześniu zrobimy idealną zbiórkę, by trzech nowych zastępowych zobaczyło jakie elementy powinna mieć zbiórka i jak ją zaplanować. Może wypad jesienny zrobimy na ryby? Maciek jest zapalonym wędkarzem, ale temat jeszcze do dogadania z resztą ZZtu…” 

Znając potrzeby i cele, mając dobrze zaplanowany pierwszy krok, ale jedynie luźne pomysły na dalsze działania, możemy cieszyć się spontanicznością, jednocześnie trzymając się klarownych kierunków rozwoju naszych zastępowych. 

Teorię mamy za sobą. Czas na przykłady! 

Poniżej dzielę się z wami pomysłami, w jaki sposób zadziałałbym na konkretne potrzeby chłopaków:  

1. Z rady drużyny dowiaduję się, że na zbiórkach zastępów idą do lasu, robią obiad i walczą na chusty. Definiuje problem – chłopaki robią nudne zbiórki zastępów. Zastanawiam się nad przyczyną – zastępowy nie potrafi wykreować przygody. 

2. Organizuję ZZ do zwykłego lasu. Może być nawet ten, w którym chłopaki robią zbiórki. Przed ZZ robimy radę, na której to zastępowi wymyślają, co będziemy robić na zbiórce.  

Skoro jednak zastępowi nie umieją kreować przygód, to nie zaczną nagle rzucać pomysłami. Z mojego doświadczenia klasyczna burza mózgów często się nie sprawdza, bo albo chłopaki nic nie mówią, albo ci najbardziej wygadani całkowicie dominują rozmowę. Niby pomysłów się nie ocenia na etapie ich generowania, ale ta zasada bywa łamana. Przez to nieśmiali mogą bać się oceny. Dlatego do generowania pomysłów wykorzystujemy techniki kreatywnego myślenia. Może zapisywana burza mózgów, gdzie każdy dostaje 6 karteczek i w 3 min ma zapisać na każdej jeden pomysł i wrzucić do kapelusza? Albo inaczej. Wcielamy się w jakąś postać i wymyślamy, jak ona zrobiłaby zbiórkę. Bear Grylls, Magda Gessler a może Friz? I tak na zbiórce Beara Gryllsa żywimy się tylko tym, co znajdziemy w lesie. U Magdy Gessler, w ramach zbiórki, robimy MasterChefa. Z Frizem zbieramy śmieci, a za każdy worek dostajemy worek kulek na paintballa po sprzątaniu.  

Takie metody pozwolą wyjść ze schematów, a ci najbardziej niepewni unikną strachu przed oceną – jedzenie robaków to przecież pomysł Beara Gryllsa, a nie ich.   

Mamy pomysł – teraz podział zadań i realizacja, by udowodnić sobie, że można i warto robić ciekawe zbiórki. Po takiej zbiórce, gdy na radzie zastępowy powie mi: „no ja ich pytam, co chcą robić na zbiórkach ciekawego i nikt nie ma pomysłów”, to przypominam mu „pamiętasz jak przed ZZ wymyślaliśmy wspólnie plan? Jakiej użyliśmy techniki do generowania pomysłów?”   W ten sposób przenoszę dobre praktyki z ZZtów na zbiórki zastępów w drużynie.  Oczywiście w kreowaniu przygód, pomysł to dopiero pierwszy krok, ale analogicznie uczymy podziału zadań i powierzania odpowiedzialności. Więcej o tym w artykule Prowadź, to znaczy inspiruj!

ZZ w Tatrach, fot. Antoni Biel

Chcąc wzmocnić pewność siebie i umiejętności komunikacyjne moich zastępowych organizuję wypad do Zakopanego. Wyjazd ma formę explo, z tym że jedziemy bez pieniędzy, żywności czy biletów. Założenie jest takie, że by zrealizować nasz cel – dotrzeć nad Morskie Oko, musimy zdać się na ludzką życzliwość. I tak najpierw jedziemy autostopami, później chodzimy po sąsiedztwie, oferując pomoc w wynoszeniu śmieci czy odśnieżaniu. Za zebrane pieniądze kupujemy prowiant i bilety do Zakopanego. Tam szukamy noclegu, jeszcze trochę dorabiamy, by mieć coś do jedzenia i z rana ruszamy w góry. Z uwagi na to, że jest nas w ZZcie szóstka, działamy przez większość czasu w dwójkach/trójkach, co wymusza od wszystkich zaangażowanie w interakcje z nieznanymi ludźmi. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak chłopaki wspominają ten wypad, zapraszam do zapoznania się z wrażeniami z wyprawy.

Kilka słów o zagrożeniach 

Nie można zapomnieć o tym, że zastęp zastępowych to jednostka utylitarna, której celem jest poprawa jakości zbiórek zastępów oraz o tym, że chłopaki jeżdżą na ZZty, by lepiej prowadzić zastęp. Musimy wystrzegać się tworzenia drużyny dwóch prędkości, gdzie zastępowy prowadzi zastęp (smutny obowiązek) tylko po to, by móc brać udział w ciekawych wyjazdach z drużynowym. Zachowanie prawidłowej optyki, szczególnie dla zaangażowanych drużynowych może nie być proste. Rozwiązaniem nie jest jednak zmniejszanie atrakcyjności ZZtów. Rozwiązaniem jest robienie na ZZcie takich rzeczy, które chłopaki mogą rzeczywiście przenieść na zbiórki swoich zastępów. Ważne jest też podkreślanie misji zastępowego – tego, że mają wpływ na chłopaków i są tu dla nich. To także dbanie o to, by zastępowy miał w swoim zastępie przyjaciół i wystrzeganie się rozdzielania kolegów przez rotacje ludzi między zastępami. To zachęcanie do coraz to ciekawszych i ambitniejszych projektów w zastępie. Na koniec – rozsądna liczba ZZtów, tak by zostawić chłopakom czas na wyczyny w zastępach. 

Tajemniczy składnik 

ZZ w Rzymie, fot. Maksymilian Stolarczyk

Miałem już oddawać w tej formie artykuł do korekty, jednak czytając go ostatni raz, miałem poczucie, że czegoś brakuje. Niby wszystkie klocki składają się w całość, ale to wszystko jest nieco bez życia.  

Bez miłości przenikającej relację drużynowego z zastępowym wszystkie działania są jakieś sztuczne. Potrzeba więzi. Więzi budowanej przez wielogodzinne rozmowy, wspólną pracę i zaangażowanie w jego życie. Potrzeba relacji opartej na pełnym zaufaniu, w której chłopiec czuje się swobodnie, mogąc rozmawiać z drużynowym o wszystkim. Warto tworzyć relację,  
w której nie ma tematów tabu, w której może być w pełni sobą, w której jest akceptowany oraz taką, która ciągnie go do wykorzystania pełni swojego potencjału.   

Bycie tak bliskim autorytetem to ogromne wyzwanie, wymagające od nas ciągłego rozwoju. By nie zwalniać tempa, by ciągle oferować sobą coś wartościowego.  

Jednak te wpatrzone w Ciebie oczy, spojrzenie pełne ufności – ono mówi: „Liczę na Ciebie. Jesteś dla mnie ważny”. I już wiesz, że twoje wysiłki mają znaczenie. A to przekonanie uskrzydla do dawania z siebie każdego dnia jeszcze więcej. 

Nie pozostało mi więc nic innego, jak życzyć Ci takich relacji z Twoimi zastępowymi, bo jeżeli skauting miałby być bez miłości, to może lepiej, żeby go w nie było.  

Fot. na okładce: Michał Mrozowski

Antoni Biel


Założyłem jedną drużynę, drugą wyciągnąłem z kryzysu. Kładę duży nacisk na łączenie teorii z praktyką. Bo na nic zda się wielka rozkmina o wyczynach zastępów, jeśli na obozie zabraknie żerdek. Szkolę drużynowych i dbam o wizerunek hufca w mediach. Pracuję w korpo i kończę studia z Zarządzania na UW.

Sejmik, czyli wielka skała narady

Bez zbędnych wstępów i idąc wprost do sedna, sejmik to po prostu rada całego ruchu, w której biorą udział wszyscy szefowie jednostek. Sejmik to jeszcze jeden wyraz naszej pedagogiki rady. Mamy w gromadzie skałę narady, potem w drużynie, radę zastępu i radę drużyny, jest rada kręgu, rada szczepu, rada hufca, są rady, czy ekipy krajowe, jest rada pedagogiczna. Wreszcie jest wielka rada, czyli Sejmik.

Pedagogika narad jest nauką brania na siebie odpowiedzialności za większą całość. Dostrzegania dobra wspólnego. Rozszerzania horyzontu poza czubek mojego nosa i poza własny tylko interes i interes swojego środowiska. Myślenia o innych i dla innych. Jest rozsądną troską o dobro wspólne. Jest więc swego rodzaju polityką, czyli roztropnym kierowaniem wspólnych spraw w określonym kierunku. Dobrym kierunku, ma się rozumieć.

Jak doskonale wiemy, w harcerstwie najważniejsza jest dziewczyna i chłopak, i ich radość z sobotniej zbiórki, biwaku, obozu. Czyli codzienne życie harcerskie po prostu. Wszystko, co jest ponad tym, czyli szczep, hufiec, ekipy krajowe, biuro i inne rzeczy, mają jedno jedyne zadanie: aby dziewczyna i chłopiec byli szczęśliwi na swojej zbiórce, która ma być festiwalem dobrego stylu skautowego i praktykowaniem szlachetności prawa harcerskiego.

Może się to wydać trochę niepoważne. Bo jak to, my tutaj zebrani młodzi dorośli z całej Polski na sejmiku, mamy zajmować się tylko tym, by zbiórki i obozy się odbywały w jak najlepszym stylu? Lepiej może uchwalmy jakąś odezwę do narodu, wezwijmy do obrony ojczyzny, wydajmy jakieś oświadczenie dla prasy, nawiążmy relacje dyplomatyczne z innymi państwami, przegłosujmy coś naprawdę poważnego. Otóż nie.

Nie możemy ulegać pokusom i zapomnieć, po co tu jesteśmy. Nie jesteśmy tu po to, by ratować ojczyznę i Kościół. Jesteśmy tu po to, by na sejmiku tworzyć taką atmosferę i taki styl, by one niosły cały ruch i znajdowały echo w najdalszym zakątku Polski, gdzie 5-6 dziewcząt lub chłopców odbywa swoje zbiórki. I to jest jak najbardziej poważne i godne tego, by raz na trzy lata zjechać z całej Polski i nieść to słodkie brzemię całego ruchu. Owszem, wykorzystujemy sejmik, by uzyskać szerszy odzew dla działalności pedagogicznej naszych jednostek, możemy zaprosić jakieś władze, biskupa, inne organizacje. Z pewnością możemy sejmik do takich rzeczy wykorzystać.

Sejmik 2021, fot. Monika Wójcik

Sejmik ma jedną podstawową cechę: jest wspólną radą dziewczyn i chłopaków, obu nurtów. Jest po prostu wielkim festynem jedności całego ruchu. Owszem, na każdym poziomie, czyli szczepu, hufca oraz ekip krajowych i naczelnictwa, oba nurty ściśle koordynują swoje działania. Nie może być przecież dziewczyn bez chłopaków i vice versa. Jasne, czasami, przejściowo możemy nie mieć obok jednostki z drugiego nurtu, ale staramy się prędzej czy później temu zaradzić. W końcu rodzice mają nie tylko córki, ale również synów lub nie tylko synów, ale również córki i chcą móc wysłać do skautingu w swojej parafii i jedno, i drugie.

Kwestia jedności jest zagadnieniem fundamentalnym. Wszyscy jej sobie życzymy i doceniamy fakt, że gdziekolwiek nie pojedziemy i nie spotkamy się z innymi Skautami Europy, nie tylko w Polsce, ale również wszędzie w Europie, to odczuwamy jakąś więź, coś wspólnego, świat wartości, stylu, podejścia do życia. Odczuwamy, że nie ma podziałów: ja trzymam z tymi przeciwko tamtym, a z tamtymi przeciwko jeszcze innym, itd. Uczestniczymy po prostu w powszechności Kościoła. I jest to absolutnie fantastyczne.

Mamy jednak związanych z tym kilka wyzwań, nad którymi musimy pracować. By była jedność, my sami musimy wykazać się wielką dojrzałością, nie tworzyć podziałów, nie wykluczać, nie ulegać niezdrowej solidarności jakiegokolwiek rodzaju: lokalnej, związanej z gałęzią lub nurtem, pokoleniowej, związanej z podobnym podejściem pedagogicznym lub ze stażem itp. Zawsze najważniejszą rzeczą musi być lojalność wobec ducha, stylu i pedagogiki Skautów Europy.

Nasz ruch rozwinął się dlatego, że ci, którzy w różnych momentach stali na jego czele, nie kierowali się wąskim spojrzeniem środowiskowym, ale ulegali zachwytowi nad talentami osób i środowisk, które w danym momencie się pojawiały i które praktykowały w sposób wybitny pedagogikę i styl Skautów Europy oraz posiadały szefów zdolnych do wzięcia odpowiedzialności za coś więcej, niż tylko poziom lokalny. Nietrudno prześledzić przez ostatnie 40 lat kolejne osoby i kolejne środowiska, które wniosły szalenie dużo w rozwój naszego ruchu na poziomie ponadlokalnym.

Dojrzała troska o jedność jest więc pewną pracą nad sobą, nad własnym charakterem, jest ćwiczeniem ascetycznym, ale też intelektualnym, gdyż wymaga poszerzenia horyzontów, wyjścia poza własny, tradycyjny krąg rozmówców, zrozumienia perspektywy szerszej niż tylko partykularna.

Na Sejmiku wybieramy władze stowarzyszenia, czyli Radę Naczelną, która następnie wybiera Zarząd, czyli naczelników, przewodniczącego, sekretarza i skarbnika. Ten wybór Rady Naczelnej to jest naprawdę fantastyczne ćwiczenie tej dojrzałości. Bo z jednej strony czymś naturalnym jest wybór kogoś, kogo znamy, kto zwykle jest z naszego środowiska, nurtu czy gałęzi, z naszego pokolenia, z którym dzielimy „szlak bojowy”. Z drugiej zaś strony mamy widzieć całość ruchu, poznać osoby z każdego środowiska, z innego nurtu, innej gałęzi, po prostu wiedzieć, kto w danym momencie, nieważne skąd jest, jak długo jest, jakiej płci jest, powinien się znaleźć we władzach ze względu na to, co może wnieść do ruchu. Mamy ulec zachwytowi nad talentami osób wybitnych, które są wokół nas. Szukać najlepszych, najbardziej aktywnych, roztropnych, wykazujących się głębokim rozumieniem pedagogiki i pewnej polityki ruchu jako całości i ich wybrać do władz.

I znów, z jednej strony troszczymy się faktycznie o to, by ważne i duże środowiska miały swoją reprezentację, by taką reprezentację miał każdy z nurtów, być może każda z gałęzi, itd. Dobrze też co do zasady pomieszać nieco starych z nowymi, czyli umiejętnie łączyć doświadczenie ze świeżym pokoleniowo spojrzeniem. Z drugiej strony jednak, jeśli widzimy, że mamy doskonały zestaw osób akurat na ten czas, to nie przejmujmy się aż tak ową zasadą „reprezentatywności” środowisk, nurtów, gałęzi lub tp, lub przejmujmy się, ale tylko minimalnie. Nie możemy kierować się sztywno parytetami. Mamy się kierować tym, co w danym momencie podpowiada roztropność. W ten sposób bowiem jesteśmy zależni od powiewu Ducha Św., a nie od naszej czysto ludzkiej metodologii, która mierzy „zasługi”. Nikomu nic się w naszym ruchu nie należy. Wszystko należy się pedagogice, duchowi i stylowi Skautów Europy na usługach dziewczyny i chłopca w wieku od 8 do 17 lat.

Nigdy nie urządzamy tzw. gierek personalnych, nie ustawiamy frontów, nie prowadzimy tzw. polityki transakcyjnej, tylko szukamy osób, które najlepiej będą służyć dobru wspólnemu. Oczywiście mamy prawo się nie zgadzać, mamy prawo na kogoś nie głosować, mamy prawo mieć własny rozum, własną ocenę. Mamy prawo rozmawiać ze wszystkimi z mojego środowiska i spoza mojego środowiska, by się rozeznać i powierzyć stery ruchu osobom, które uważamy za najlepsze. Oznacza to oczywiście możliwość wystąpienia pewnych napięć. Ważne, żeby pamiętać, że jeśli po naszych szlachetnych zabiegach na rzecz pewnych osób czy pewnego kierunku, który dla nas osoby te reprezentują, widzimy, że jesteśmy w mniejszości, że pomimo perswazji, przekonywania, argumentowania, nie dajemy rady zdobyć poparcia, wówczas odpuszczamy i zdajemy się na wybór większości. Wracamy do siebie i z takim samym entuzjazmem jak wcześniej, budujemy naszą lokalną przestrzeń wolności razem z dziewczętami czy chłopcami nam powierzonymi.

Na Sejmiku zależy nam bardzo na tym, kto wejdzie do Rady Naczelnej, ale również kto będzie naczelniczką i naczelnikiem, bo to oni stoją na czele swoich nurtów, a równocześnie stoją razem na czele całego ruchu. Mamy dwie głowy, w osobach naczelniczki i naczelnika. Ale przewodniczący, a także skarbnik i sekretarz, to również ważne funkcje, dzięki którym naczelnicy nie są sami w podejmowaniu decyzji, zapewniają też dodatkowy poziom kolegialności. Wybór członków Rady Naczelnej co do zasady jest prosty, bo sprawowanie funkcji nie wiąże się z tak wielkim zaangażowaniem czasowym i z tak szczególnym doborem umiejętności.

Sejmik 2021, fot. Monika Wójcik

Wybór naczelniczki i naczelnika jest nieco bardziej skomplikowany, bo w końcu chodzi o osoby z odpowiednimi zdolnościami, które zwykle przez 3-4 lata, lub więcej, będą musiały być bardzo zaangażowane. Kandydat musi się dowiedzieć sporo wcześniej, że jest kandydatem i mieć czas na przemyślenie, podjęcie decyzji i przygotowanie się. Muszą się więc odbyć rozmowy odpowiednio wcześniej. Zwykle to Rada Naczelna, w osobie jej przewodniczącego, w ciągu roku przed upływem kadencji bada grunt, czy obecny naczelnik lub naczelniczka oraz pozostali członkowie zarządu będą chcieli kontynuować misję, a jeśli nie, to czy mają jakiś pomysł na następcę. Jest bowiem dobrym zwyczajem, tak jak w przypadku szefowych i szefów jednostek, by to oni przygotowali następców. W końcu zawsze mówimy na obozach szkoleniowych, że głównym zadaniem szefowej i szefa jest przygotowanie następcy, tak by jednostka się nie rozpadła z braku szefa. Podobnie jest ze szczepowymi, hufcowymi, namiestnikami i naczelnikami. Owszem, zawsze jest tak, że przełożony może mieć inny pomysł na mojego następcę, hufcowy może upatrzyć sobie innego szefa na moje miejsce, a naczelnik może upatrzyć sobie innego kandydata na namiestnika. W sposób naturalny hufcowych, którzy są naczelnikami (naczelniczkami) na swoim terytorium oraz namiestników i naczelników szukamy wśród tych, którzy byli dobrymi szefami jednostek. Ale mamy otwartą głowę, by nie kierować się tym kryterium, jeśli jakaś kandydatura jest oczywista.

Wybierając zatem naczelniczkę i naczelnika, Rada Naczelna nie działa arbitralnie, bez porozumienia i bez pytania odchodzących naczelników oraz szefowych i szefów, co do nowej naczelniczki lub nowego naczelnika. Najczęściej kandydatury docierają same do Rady Naczelnej, są emanacją całego naturalnego procesu wewnątrz nurtów, czy pomiędzy nurtami. Zwykle bowiem nie mamy nadmiaru kandydatów. Wyłanianie przywódców jest procesem naturalnym, będącym dziełem całej wspólnoty szefów, hufcowych, namiestników, naczelników i członków Rady Naczelnej.

Sejmik to wspaniałe wydarzenie. Bardzo ważne w życiu ruchu. To największe forum rady całego ruchu. Nie ma w jego czasie nurtów, nie ma mojego lokalnego środowiska, nie ma gałęzi, nie ma tych różnych dobrych partykularnych lojalności. Jest to czas, gdy takim samym sercem kochamy wszystkich, gdy czujemy, że to środowisko z drugiego końca Polski to jest moje własne środowisko, gdy wybuchamy radością na widok szefowych i szefów z każdego miejsca, gdy nawiązujemy kontakty, gdy umawiamy się na imprezę w innym mieście, gdy nasza lokalna banda dwudziestolatków wtapia się i tworzy ogólnopolską bandę dwudziestolatków, gdy ponosi nas entuzjazm przebywania w wielkim gronie młodych dorosłych, mając na oku wspólne ideały, wartości, cele i przeżywając w praktyce to, co Kościół nazywa obcowaniem świętych.

Uczestniczyłem w wielu sejmikach zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Zawsze robiła na mnie wrażenie wielka atmosfera radości tej wspólnoty młodych dorosłych, których potrafiło być od kilkuset do kilku tysięcy. Szczególnie wspomina się z jednej strony pochylenie nad sprawami strategicznymi, wówczas gdy są różne sprawozdania z działalności i dyskusja nad nimi, gdy są narady gałęzi, a z drugiej strony momenty tak podniosłe, jak apel, Msza Św. ze wspaniałymi śpiewami, czy wielki festiwal kulinarny (w czym specjalistami są Włosi – potrawy regionalne) lub fantastyczne przedstawienia wieczorne (w czym zawsze celowała Francja).

Najważniejsze jednak zawsze było to, że mimo napiętego programu, często podczas posiłków lub długo w nocy, można było prowadzić długie rozmowy z ciekawymi osobami (zwykle spotykało się takie osoby raz na bardzo długi czas) o sprawach zasadniczych, o wizji pedagogicznej, o problemach i sposobach ich rozwiązania. Wracało się z takiego sejmiku z taką otwartą głową, jakby człowiek zaliczył w weekend kilka obozów szkoleniowych. Sejmik jest wielkim świętem całego ruchu, świadectwem jego żywotności, wiary, entuzjazmu, dobrego stylu i wierności prawu harcerskiemu.

Fot. na okładce: Monika Wójcik

„Wychodzę z koleżankami”, czyli o luźnych spotkaniach Ogniska słów kilka

Sobota wieczór, knajpa w centrum miasta. Przy jednym ze stolików siedzi grupa dziewczyn. W pewnym momencie któraś z nich rzuca żart, po którym wszystkie wybuchają głośnym śmiechem. Widać, że dobrze czują się w swoim towarzystwie i znają się nie od dziś. Ktoś mógłby zastanawiać się, czy może to znajome ze studiów albo koleżanki z pracy. Mało prawdopodobne, że odgadłby, że patrzy na Ognisko Przewodniczek, tylko w trochę innym wydaniu niż zwykle.

Sercem nie tylko czerwonej gałęzi, ale całego skautingu są relacje, które budujemy pomiędzy sobą: szefowie z podopiecznymi, harcerki i harcerze w drużynie, przewodniczki i wędrownicy w Ognisku i Kręgu. Przygotowanie metodyczne szefów do pełnionej służby oczywiście też odgrywa tutaj kluczową rolę. Ale to więzi, które nas łączą, sprawiają, że chcemy działać, zwłaszcza w Ognisku Przewodniczek. To one nas spajają i przyczyniają się do owocnej współpracy pomiędzy szefowymi. Dlaczego warto rozwijać je nie tylko na wędrówkach i spotkaniach Ogniska, ale także spotkaniach integracyjnych bez munduru?

Luźne spotkania Ogniska – po co?

W dobrze działającym Ognisku, podczas wędrówek i spotkań formacyjnych integracja pomiędzy przewodniczkami odbywa się samoczynnie. Zwłaszcza gdy jesteśmy bez jednostek i spędzamy ze sobą dużo czasu: wtedy możemy wykorzystać go na bycie razem i rozmowy na wszelkie tematy, także te niezwiązane z harcerstwem. Czy potrzebne nam wobec tego dodatkowe spotkania integracyjne? Tak, jeśli chcemy poznać się na innej, pozaharcerskiej płaszczyźnie. Wędrówka, nawet pomimo wpisanej w nią spontaniczności, ma pewne ramy i swój przebieg. Zdarza się, że jesteśmy niewyspane i zmarznięte, spinamy się, żeby ze wszystkim zdążyć i żeby plan się nie posypał. Spieszymy się na pociąg. Nie zawsze jest przestrzeń na takie bycie razem, jakie mieści się w definicji „luźnego spotkania Ogniska”.

Sytuacja, gdzie spotykamy się bez mundurów, bez goniącego nas czasu i planu, i wyłącznie po to, żeby pobyć razem i zintegrować się, to coś zupełnie innego. Oczywiście to naturalne, że na wędrówkach i spotkaniach Ogniska dzielimy się swoją pozaharcerską codziennością i rozmawiamy o pasjach, zamiarach, studiach czy obowiązkach. Ale takie bezmundurowe spotkanie daje nam dodatkową szansę, żeby nie tylko o tych sprawach opowiedzieć, ale także w tej pozaharcerskiej rzeczywistości razem pobyć. Poznać się na innej płaszczyźnie i w innym środowisku, „prywatnie”. To zrozumiałe, że tematy harcerskie też wypłyną w rozmowach, bo to duża część życia każdej z nas, ale nie będą stanowić centrum i celu spotkania. A to robi dużą różnicę.

Dlaczego bez munduru?

W czym zatem przeszkadza mundur? Czy nawet jeśli wychodzimy gdzieś razem, to nie możemy zrobić tego po harcersku, świadcząc jednocześnie o naszej przynależności do SE? Możemy, ale sam koncept „luźnych” spotkań Ogniska zakłada, że mamy dać sobie przestrzeń, aby zawiązać relacje w sytuacji bezpośrednio niezwiązanej z pełnioną służbą czy innymi skautowymi zobowiązaniami. Może to być zwykłe wyjście na kawę czy jedzenie, albo jakaś wspólna aktywność, która wymaga współdziałania: kręgle, kino, łyżwy, escape room. O ile łatwiej później współpracuje się w szczepie czy w jednostce, kiedy mamy już więź, na której możemy się oprzeć. Z perspektywy szefowej Ogniska, dużo lepiej przechodzi się ślady z przewodniczką, którą zna się nie tylko na harcerskim polu. Jej też łatwiej się wtedy otworzyć, kiedy pozna swoją szefową bliżej. W Ognisku Szefowych mamy o tyle łatwiej, że nie musimy nikogo wprowadzać w świat czerwonej gałęzi, dziewczyny wiedzą jak funkcjonować jako przewodniczki. Więc to właśnie „luźne” spotkanie może być tym, czego w danym momencie potrzebują bardziej.

Za potrzebą takich spotkań przemawia też fakt, że warto od czasu do czasu zobaczyć się bez munduru. Jako kobieta każda z nas ma przecież swój niepowtarzalny styl, który ciężko zobaczyć w często trudnych warunkach wędrówkowych, a który, jakby nie patrzeć, jest częścią naszej osobowości. Jeżeli spędzamy ze sobą dużo czasu w skautingu, to czemu nie poznać się też od tej strony? Zobaczenie siebie w innej odsłonie jest doskonałym elementem zbliżającym dziewczyny.

Z własnego doświadczenia, bardzo dobrze wspominam wspólne ogniskowe szykowanie się przed imprezą na Forum Młodych, czy bezmundurowe, sukienkowe wyjście, gdy miałyśmy dzień wolny na ŚDM w Portugalii. Padło wtedy dużo komplementów odnośnie ubrań czy makijażu. Takie sytuacje sprzyjają inspirowaniu się nawzajem, pożyczaniu sobie kosmetyków, wymienianiu się pomysłami i poradami. I można mieć wątpliwości, czy skauting to odpowiednie miejsce na edukację akurat w temacie stylu i ubierania. Ale jeśli w Ognisku ma łączyć nas przyjaźń i wspólnota, i chcemy dzielić się ze sobą nawzajem swoim życiem, to czemu mamy wyłączać ten aspekt? Jeśli robię coś z przyjaciółkami, to równie dobrze mogę zrobić to ze swoim Ogniskiem. Poza tym, w rozwój ogólnoludzki jest też wpisana pielęgnacja naszej kobiecości, więc jeśli mam od kogo w tym temacie czerpać, to czemu tego nie wykorzystać?

Pomiędzy formacją a integracją

Kluczem jest znalezienie w tym wszystkim odpowiedniego balansu. Szefowa powinna czuwać nad rozwojem swoich przewodniczek i zachęcać je do udziału w obozach szkoleniowych, spotkaniach ekip namiestniczych i Kursach św. Marty i św. Józefa, aby były na bieżąco i umiały pracować ze swoją jednostką. Nie można zapomnieć też formacji osobistej i duchowej: spotkania z Matką Drogi i praca na śladach, pogłębianie relacji z Bogiem, rekolekcje Ogniska, Godzina Światła, kierownik duchowy. Ważne, żeby wybrzmiało, że to Bóg jest ostatecznym celem, a skauting prowadzi nas do świętości. Ale Bóg działa także przez ludzi!

Ciągłe skupianie się na powinnościach i obowiązkach związanych z formacją może przytłoczyć. Więc nie zaniedbujmy także integracji w życiu Ogniska. Może warto czasem zorganizować spotkanie, którego celem będzie po prostu zacieśnianie więzi pomiędzy dziewczynami. Bo najlepsze, co przewodniczki mogą w Ognisku dostać, niezależnie od etapu formacji, to po prostu dobre, trwałe relacje.

Skauting opiera się przecież na relacjach. To one sprawiają, że chcemy iść na wędrówkę, prowadzić jednostkę i być w Ognisku. Oczywiście Interesem może być chęć przeżycia przygody lub zobaczenia konkretnego miejsca, ale to, co najbardziej pociąga dziewczyny to właśnie łączące je więzi. Gdy jesteśmy w gronie, w którym dobrze się znamy i czujemy, nawet niewygodne warunki i trudności nie będą czymś, co nas zrazi. Tak samo przy prowadzeniu jednostki: jeśli szefowa wie, że ma się do kogo zwrócić po pomoc (i nie będzie się bała tego zrobić), jako Szefowe Ogniska możemy być spokojne, że nie odejdzie ze skautingu przy pierwszym kryzysie czy problemie, a myślę, że niestety każdy z nas słyszał już o takich sytuacjach. A rozbijało się właśnie o relacje.

I żeby sprecyzować sprawę, nie namawiam do rezygnacji ze spotkań formacyjnych Ogniska i zamieniania go tym sposobem w zwykłą grupę koleżanek. Po prostu w naszym skupieniu na formacji (która jest bardzo ważna!), nie warto zapominać o integracji pomiędzy dziewczynami, i to nie tylko w tym w wędrówkowym wydaniu. Bo jeżeli mamy możliwość dodatkowego wzmocnienia więzi pomiędzy sobą, co zaowocuje lepszą pracą szefowych z jednostkami, lepszą atmosferą w Ognisku i nowymi przyjaźniami w życiu każdej z dziewczyn, to dlaczego tego nie robić?

Fot. na okładce: Julia Szulc

Katarzyna Mroczko


Przewodniczka, Hufcowa i Szefowa Ogniska w Chełmie. W skautingu od 11. roku życia. Poznała każdą gałąź, a czerwoną i żółtą ukochała sobie najbardziej. Pasjonują ją relacje, spotkania z ludźmi i wędrowanie, nie tylko to myślami. Lubi czytać, tworzyć we wszelakiej formie i zgłębiać tematy związane z psychologią i prawem.

Teoria życia

„Czasami z niczego rodzą się najlepsze cosie” – Kubuś Puchatek, cytat z filmu Krzysiu gdzie jesteś.

Egipt. Plaża i słońce. Ciepłe Morze Czerwone. 16. grudnia 2023 roku.

Kiedy podczas ostatniego dnia urlopu w Marsa Alam w Egipcie wylegiwałem się na drewnianym leżaku, łapiąc ostatnie promienie afrykańskiego słońca przed powrotem do zimnej Europy, postanowiłem zająć czymś swój umysł. Książka w walizce, wifi tylko w lobby, a ja na plaży, ekran telefonu niewidoczny w ostrym słońcu. Co tu robić? Postanowiłem przyjrzeć się światu dookoła.

Leżałem pod parasolem o drewnianym stelażu pokrytym wysuszonymi liśćmi palmowymi. To była pierwsza rzecz, którą ujrzałem. Zastanowiłem się, z czym kojarzą mi się pierścienie, na których opierało się zadaszenie, rozpoczynające się od słupa go podpierającego i rozszerzające się ku jego brzegowi.

Po pewnym czasie zrozumiałem, że z planowanym cyklem artykułów, który chcę napisać do Przestrzeni.

Wstęp do cyklu publikujemy dopiero teraz, mimo że zbieranie materiałów trwa już około roku. I jak widać wierciło mi dziurę w brzuchu nawet w czasie urlopu.

Wszystko zaczęło się od konferencji na Dniu Modlitw za Federację Skautingu Europejskiego, organizowanym przez 1. i 2. Hufiec Warszawski w 2023 r. Zostałem wtedy poproszony o wygłoszenie konferencji na dowolny, skonsultowany wcześniej temat. Po chwili myślenia, wówczas w mieszkaniu, a nie na plaży, narodziła się koncepcja konferencji „Rodzina i Skauting”.

Po konferencji, wygłoszonej w kościele, zapowiedziałem, że stworzę prezentację na ten temat. Jednak czas płynął, a koncepcja powiększała się do tego stopnia, że z notatek z konferencji powstał plan cyklu artykułów. Cyklu, do którego wstęp niniejszym prezentuję.

DM za FSE Przybyszew 2023, fot. Jan Magrel

Zajmując się tematem konferencji z marca 2023r. Uznałem, że ze względu na dostęp do źródeł i możliwości ich pogłębienia, uporządkuję artykuły w następujących częściach:

Część pierwsza: Prezentacja obszarów

Kolejnym krokiem, będzie rozpisanie człowieczeństwa na 5 obszarów. Pozwoli mi to w części drugiej zająć się analizą zjawiska, jakim jest pojawienie się nowego człowieka na świecie i jego rozwój od poczęcia do stania się Harcerzem Rzeczypospolitej.

Obszary o których wspomniałem to:

  1. 1. Relacja z Bogiem
  2. 2. Nauczanie Kościoła
  3. 3. Medycyna
  4. 4. Psychiatria
  5. 5. Skauting

Jestem obecnie na pierwszym roku specjalizacji z psychiatrii, jako lekarz pracuję już 3. rok, co zdecydowanie naznaczyło moją perspektywę.

Część druga: wzrost i różnicowanie

W tej części planuję zabrać się za poszukiwania tego, co uniwersalne w rozwoju człowieka. Zaczynając od poczęcia, chciałbym zakończyć tę część wejściem w dorosłość, symbolizowanym u nas w ruchu przez Wymarsz Wędrownika i Obrzęd Fiat.

Chcę zastosować tu następującą chronologię:

  1. 1. Rozwój prenatalny
  2. 2. Poród i okres noworodkowy
  3. 3. Niemowlęctwo
  4. 4. Okres poniemowlęcy
  5. 5. Wczesne dzieciństwo
  6. 6. Wiek przedszkolny
  7. 7. Wiek wczesnoszkolny
  8. 8. Okres dojrzewania
  9. 9. Okres młodego dorosłego
  10. 10. Dojrzała dorosłość

Każdy z powyższych punktów interpretuję w świetle wymienionych wcześniej obszarów.

Tyle tytułem wstępu. W kolejnym odcinku rozpocznę Część I cyklu „Rodzina i skauting” artykułem „Rodzina i skauting –relacja z Bogiem”. Śledźcie Przestrzeń!

CDN…

Fot. na okładce: Krzysztof Żochowski

Krzysztof Żochowski


Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz, podążający myślami w kierunku psychiatrii dzieci i młodzieży.

To już koniec? Listy Starszego Brata do Młodszego #9

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu. Jednakże tym razem znajomość ósmego listu wydaje się chyba nawet istotniejsza.

Minęło już półtora roku od kiedy opublikowałem ostatni z listów. Wieko kufra nie chciało drgnąć, a ja zadowoliłem się nagraniami zawierającymi Opowieści Teodora i nie robiłem nic w sprawie zatrzaśniętego zamka. Listy były uwięzione. Jednak, jak możecie się domyślać, nie czytalibyście tego artykułu, gdyby nie pojawiły się nowe okoliczności w tej sprawie.

Przypadki chodzą po ludziach. Kuny zaś po samochodach, przy okazji gryząc i niszcząc różne rzeczy pod maską. Niestety i mój samochód nawiedziła taka kuna uszkadzając przewody od spryskiwaczy. Postanowiłem, że w wolnej chwili sam zajmę się tą usterką, a  niezbędne do naprawy części zakupiłem na jednym ze znanych portali aukcyjnych.

Do wszelkich napraw auta wykorzystywałem niezamieszkane od kilku lat gospodarstwo dziadków, na terenie którego znajdował się duży garaż. Pod koniec grudnia pojechałem tam ponownie i przystąpiłem do wymiany przewodów. Jakie było moje zdziwienie, gdy przeszukując dziadkowy warsztat natrafiłem na klucz, tyle że nie płasko-oczkowy, a taki do zamka. Ów klucz posiadał zdobienia łudząco podobne do tych znajdujących się na zatrzaśniętym kufrze z mojego strychu. Z nieskrywaną radością wcisnąłem znalezisko w kieszeń i dokończyłem naprawę samochodu.

Po powrocie do domu pognałem na strych. Podszedłem do kufra. Włożyłem klucz do zamka, spróbowałem przekręcić i… nic. Klucz nie chciał poruszyć się ani w jedną, ani w drugą stronę.  Nie poddałem się jednak i zastosowałem regułę znaną każdemu szanującemu się informatykowi. Wyjąłem klucz, lekko uderzyłem dłonią w zamek i ponownie spróbowałem przekręcić. Tym razem z lekkim oporem, ale udało się i wieko kufra zostało otwarte.

Przegląd skrzyni wykazał małe straty. Przytrzaśnięta część poprzedniego listu była na tyle zniszczona, że nie dało się odczytać nic poza kilkoma niewiele mówiącymi fragmentami zdań. Jednak w kufrze znajdowały się kolejne listy. Dlatego zapraszam do lektury następnej części korespondencji między Teodorem a Fryderykiem.

***

Drogi Fryderyku!

Dzisiaj świętowaliśmy drugie urodziny naszego najmłodszego syna – Stefka. Z tej okazji naszła mnie refleksja, że każdy dzień z jego dwóch lat życia jest dla nas niezwykłym darem. Mimo, że ten dzielny maluch poznaje świat bez, jak można sądzić najważniejszego zmysłu, wzroku, to wydaje mu się to w zupełności nie przeszkadzać. My tak często przejmujemy się drobnymi rzeczami, a Stefan udowadnia nam, że ze znacznie poważniejszą trudnością można być radosnym.

„Czy to już koniec?” takie pytanie postawiłem sobie, gdy podpisywałem napisany przez Ciebie list do Naczelnika informujący o zakończeniu przygotowań do Wymarszu (list dołączam w kopercie). Te ponad sześć lat, podczas których funkcjonowaliśmy w relacji starszy-młodszy brat wydają się epoką, która się właśnie zamyka. Przez ten czas zdążyłeś się przeprowadzić, za trzy miesiące czeka Cię ślub z Klarą. Mnie powiększyła się rodzina i również na dłużej zmieniłem swoje miejsce zamieszkania. Obaj, nieco odmiennie, ale dojrzeliśmy.

Co do Wymarszu. Każdy fragment obrzędu niesie wiele treści. Ale w momencie, gdy zadałem sobie wspomniane pytanie „Czy to już koniec?, jako odpowiedź od razu na myśl przyszło mi zdanie, które jako ostatnie usłyszysz od HRa przyjmującego Twój Wymarsz. Brzmi ono „A teraz IDŹ i niech Bóg będzie z Tobą”. Końcem jakiejś drogi jest początek innej. Można w sumie powiedzieć, że w tym przypadku to nie jest koniec, a punkt, w którym dajesz duży krok i z jednej drogi przechodzisz w kolejną, trudniejszą i wymagającą większego zaangażowania. „Idź” jako coś co będzie aktywne, będzie trwało. I ten czas trzeba zaakceptować. Nie można wierzyć, że po obrzędzie Wymarszu wszystko nagle się zmieni.
„Ale pamiętaj, że nic co dobre nie przyjdzie Ci w życiu łatwo” – to zdanie padnie w obrzędzie chwilę wcześniej.

To „idź” przypomniało mi również refleksje jakie miałem jako młody HR na jednej z letnich wędrówek kręgu. Na kilku Godzinach Drogi to wezwanie do „pójścia” pojawiało się w różnych formach. Jedną z nich było Jezusowe „Wstań, idź” wypowiedziane do uzdrowionego człowieka. Te słowa mocno mnie dotknęły. Wówczas bowiem potrzebowałem głębszego uświadomienia, że po pierwsze, z każdej trudnej sytuacji, z Bożą pomocą mogę wstać, a po drugie, że doświadczenie łaski wzywa do drogi, do pójścia. Nie „wstanę i usiądę lub wstanę i będę nadal stał”, a „wstanę i pójdę”.

Trochę odszedłem od podstawowego sensu tego mojego pytania (czyli dotyczącego dalszego trwania naszej relacji), ale powyższe przemyślenia wydały mi się istotne przy tak postawionym, filozoficznie brzmiącym pytaniu.  Nasza relacja z oczywistych względów pewnie nieco osłabnie, ale myślę, że nadal znajdziemy czas, żeby porozmawiać. Już nie jako starszy i młodszy brat, ale po prostu jak przyjaciele, którymi przez ten czas się staliśmy.

Niezmiernie cieszę się, że przy okazji Twojego Wymarszu, będziemy wspólnie wędrować. Dawno nie było nam to dane. Wierzę, że będzie to dobry czas.

Tymczasem ja kończę ten list w przeddzień niedzieli, podczas której usłyszmy „Gaudete!”. Radujmy się i my.

Pozdrawiam serdecznie

Twój Starszy Brat Teodor

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Wymagaj posłuszeństwa

Podsumowanie i rozwinięcie dyskusji z Watahy jesiennej z przybornikiem konkretnych narzędzi dla Akeli – wersja poprawiona

Dobre wychowanie to proces zmierzający od prowadzenia za rękę do samowychowania, od dyscypliny do samodyscypliny, od afirmacji do poczucia własnej wartości. Składa się ze 100% przyjęcia i bliskości oraz 100% wymagania. Prowadzi do pełni człowieczeństwa, „aż Chrystus się w nas ukształtuje”[1]. Jaką rolę odgrywa w nim posłuszeństwo?

Wilczek słucha Starego Wilka

1.    Posłuszeństwo

Prawo Gromady mówi o posłuszeństwie wprost, a przesiąknięta nim jest cała skautowa pedagogika. Posłuszeństwo to zdolność wybierania dobra, piękna i prawdy (a nie na przykład osoby, jakiegoś autorytetu – tym różni się od dyscypliny). I tyle. Dlatego lepiej nie mówić, że wilczek powinien być posłuszny komuś, ale czemuś, np. dobremu prawu albo szczytnym celom które Stare Wilki reprezentują. Musi o tym wiedzieć Akela, gdy chce (a może oraz powinien chcieć), aby go słuchano. Jeśli chce uczyć posłuszeństwa, wychować posłuszne – czyli zdolne do wybierania dobra – wilczki, to musi reprezentować, uosabiać, być palcem wskazującym na Prawo. Żyć nim i nieustannie o nim mówić, na przykład:

    • Słyszę niepotrzebny hałas, przez który czuję rozdrażnienie. Dlatego chcę, żebyś zachował ciszę Piotruś, bo wilczek myśli najpierw o innych.
    • Wilczek ma uszy i oczy otwarte. Śmieci na podłodze (wskazuje palcem patrząc z uśmiechem na wilczka).
    • Wilczek jest zawsze czysty. Dbamy też o koszulę w spodniach i beret na uchu.
    • Wilczek zawsze mówi prawdę. Przekleństwa to nie jest prawda, tylko ściek.
    • Wilczek jest zawsze radosny. (spokojnym tonem:) Jeśli nie pozwolisz mi wytłumaczyć zasad gry, żeby inne wilczki się nią cieszyły, nie pozwolę, żebyś przeszkadzał reszcie bawić się na kolejnej zbiórce.

Na marginesie wspomnę, że druga część Prawa Gromady – wilczek nie słucha samego siebie – mówi o niesłuchaniu swoich zachcianek. Nie zabrania wsłuchiwania się i poznawania siebie – to jest dobre. U wilczków nie pojawiają się takie dylematy interpretacyjne, a zagadnienie było wielokrotnie dyskutowane w innych miejscach – dlatego nie będę go tu rozwijał.

2.     Interes Wilczka i komfort Akeli

Zatrzymajmy się na chwilę na pierwszym z powyższych przykładów. Masz prawo być szanowany. Zdecydowałeś się wziąć na siebie odpowiedzialność za dusze innych, prowadzisz pracę wychowawczą, informacyjną, administracyjną… Jeśli  w pewnym momencie pomyślisz, że to nie ma sensu, bo czujesz się jak treser w zoo lub opiekun w zakładzie poprawczym, to sygnał, że najwyższy czas zadbać o swoje dobro. Zyskasz na tym nie tylko ty, ale także wilczki, które już starają się być posłuszne. W wychodzeniu z dziecięcego egoizmu powinny przecież kształtować wrażliwość nie tylko na siebie nawzajem, ale również na swojego ulubionego starszego brata – ciebie.

Interesem wilczka jest bawić się i rozwijać w gromadzie. Chcemy mu w tym ze wszystkich sił pomóc, nawet, jeśli za staraniami nie idą od razu widoczne efekty. Jednak jeśli ma na to zamknięte oczy i uszy, twoją misją jest pomóc mu je jak najszybciej otworzyć. Oto więc nadchodzą:

3.     Konsekwencje

Gdyby skauting był dla wszystkich, to Pan Jezus założyłby skauting, a nie Kościół. Wilczek nieposłuszny – nie orientujący się na dobro – albo przy naszej wytężonej pomocy będzie starał się zmienić myślenie, albo będzie dezorientował inne wilczki.
Niestety w świecie po grzechu pierworodnym dzieci mogą być okrutne, czy powoli psuć całą gromadę. Dlatego warto ustalić sobie „drabinę eskalacyjną” konsekwencji. Potem spisać je z wilczkami, pamiętać, przypominać i stosować. Na przykład:

  1. 1. Powiedzieć z daleka: „Będę cię musiał upomnieć.”
  2. 2. Upomnieć[2] z bliska, szeptem.
  3. 3. Wziąć na rozmowę z dala od gromady.
  4. 4. Porozmawiać z rodzicami bezpośrednio po zbiórce (lub w trakcie, przez telefon, z informacją o konieczności wcześniejszego odebrania).
  5. 5. Dłuższa, umówiona wcześniej rozmowa z rodzicami (nastawiona na szukanie rozwiązania, a nie reprymendę).
  6. 6. Kontrakt z wilczkiem lub wilczkiem i jego rodzicami.
  7. 7. Zawieszenie na jedną lub kilka zbiórek, jeśli sytuacja powtarza się na kolejnej zbiórce.
  8. 8. Zawieszenie na biwak lub obóz.
  9. 9. Opuszczenie gromady, jeśli sytuacja powtarza się po zawieszeniu.

Jak widzisz, ścieżka do wyrzucenia z gromady jest długa, następuje po wyczerpaniu wszystkich możliwości szukania dobra, ale jest otwarta. Często leży też w interesie dzieci, które wymagają specjalistycznej wiedzy i opieki, która nie leży w naszych kompetencjach. Możemy je wręcz od tej opieki oddalić lub wprost skrzywdzić!

Nie obawiaj się poświęcać czasu i uwagi na indywidualne upomnienia (pod warunkiem, że masz gromadę na oku lub przybocznego, który zadba o jej bezpieczeństwo w tym czasie). Jest to inwestycja, która szybko się zwróci. Dlatego właśnie:

Wyrzucać można i należy

Rodzice powierzają ci to, co mają najcenniejszego – swoje dziecko. Dlatego priorytetem jest jego bezpieczeństwo na zbiórkach. A to, trzeba ze smutkiem stwierdzić, często po prostu wymaga zawieszenia lub wyrzucenia.

  1. 1. Wtedy zbiórki będą bezpieczne i uporządkowane, a ty będziesz miał czas i energię, by robić ciekawe aktywności – może rozwiniecie tyrolkę, zrobisz naprawdę wielką grę na wyspie, albo nauczycie się solarografii?
  2. 2. Rodzice będą zachwyceni i zaproszą do gromady swoich znajomych! Poczta pantoflowa to jedyny skuteczny sposób na nabory.
  3. 3. W końcu, przy odrobinie szczęścia i w sprzyjającym środowisku, będziesz miał dużą gromadę i listę rezerwową. Dzięki temu…
  4. 4. Będziesz mógł naprawdę wyciągać konsekwencje!
  5. 5. Wtedy zbiórki będą bezpieczniejsze, uporządkowane i ciekawsze. A rodzice bardziej zadowoleni.  Lista rezerwowa dłuższa…

Jednak czy jest mniej drastyczny sposób, aby rozpocząć tę pętlę? Odpowiadam:

Od początku od porządku

Zacznij od tego, co widzialne, żeby wpłynęło na to, co w środku. Żeby orientować się na dobro, piękno i prawdę, trzeba je najpierw zobaczyć i ich zapragnąć. Zatem posłuszeństwo zaczyna się od uczulania na estetykę i poczucie sprawczości, na przykład przez:

    • schludne mundury
    • ładne apele, z bieganiem zamiast włóczenia się
    • głośne recytowanie Prawa
    • czyste menażki
    • umyte ręce
    • plecaki złożone w jedno miejsce
    • siedzenie w okręgu zamiast w kupie
    • wyznaczone i czyste miejsca na apel, Skałę Narady, śniadanie
    • A może, jeśli masz taką możliwość i miejsce, talerzyki i kubki? Stałe pionierskie ławeczki? Pionierskie wieszaki na plecaki i kurtki?

A co z dziećmi z ADHD, spektrum autyzmu, niedosłuchem centralnym?

Jeszcze nie wiem. Wiem za to, że to coraz większy i trudniejszy temat w gromadach. Będziemy o tym dyskutować z ekspertami na Akademii Bis i Watasze wiosennej. Może uda się nam wspólnie wypracować jakieś systemowe rozwiązanie. Zapraszam 5.-7. kwietnia do Krakowa!


[1] [1] Ga 4,19

[2] Dobre upomnienie zaczyna się od faktu, np. „Rzuciłeś nożem. To niebezpieczne, a wilczek myśli…”; „Nie biegasz na apelu. Wilczek jest zawsze radosny, pokaż to przebierając nogami”; „Powiedziałeś do Jasia…”

Fot. na okładce: Wataha jesienna 2023

Maciej Szulik


Namiestnik Wilczków. Był Akelą 1. Gromady Krakowskiej. Z wykształcenia fizyk. Pochodzi ze Śląska, ale jego prawdziwym domem są góry.

Wymarzona codzienność

Jak często zasypiasz z myślą, że to był dobry dzień? Chciałoby się mieć tak codziennie, jednak wydaje się to nierealne przy rutynie związanej z nauką, pracą, obowiązkami domowymi, harcerskimi, uczelnianymi… Nie wspomnę już o pragnieniu, aby pojawił się w naszym życiu wreszcie jakiś ,,idealny dzień”. Jakiś czas temu usłyszałam pytanie: ,, Jak wyglądałby Twój wymarzony dzień?”. Pomyślałam wtedy, że dosyć często przytrafia mi się właśnie taki, o którym nawet nie śniłam. Zaczęłam więcej o tym myśleć, zastanawiać się, co sprawia, że tak jest. Stąd też powstał pomysł na ten artykuł, do którego lektury bardzo Cię zachęcam. 

Myślę, że podstawą do przeżycia dobrego dnia (lub nawet tego idealnego) są cztery obszary, o których nie możemy zapomnieć. Dotyczą one zwykłej codzienności, która dzięki nim może stać się niezwykła oraz realiów harcerskich, jak np. życie obozowe lub bycie w drodze podczas wędrówki. Poniżej opiszę każdy z tych obszarów, jak je realizować i znaleźć na nie przestrzeń. 

Bóg– nasz największy przyjaciel. O tak ważną relację należy się odpowiednio troszczyć, pracować nad nią każdego dnia, aby była ona silna z obu stron. Dzięki częstej modlitwie i zawierzaniu Panu Bogu swojego dnia o poranku będziesz czuć Jego obecność. Z Nim możesz dzielić się wszystkimi radościami i smutkami. On zawsze jest gotowy, żeby Cię wysłuchać. Nie wiem czy też tak masz, ale ja, kiedy komuś opowiem, z czym się zmagam i zacznę przeżywać to wspólnie z tą osobą, a nie w samotności, czuję ulgę. Zadbaj więc, aby pójść na Mszę Świętą, Adorację, czy znaleźć moment w ciągu dnia na odmówienie różańca. Zakończę tę część słowami św. Augustyna, które dobrze podsumowują to, jak dobra więź z Bogiem wpływa na nasze życie: ,,Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. Zaufaj Bogu i daj Mu się prowadzić, bo z Nim wszystko jest możliwe!

Cel – nie chodzi o szczegółowy plan dnia. Wiadomo, że niektórzy lepiej się czują, kiedy będą mieć dokładny program działania, inni wolą mieć większą swobodę. Nie chodzi o to, aby mieć dzień rozpisany co do godziny i tylko to nam zagwarantuje szczęście. Trzeba wiedzieć, co danego dnia chcemy osiągnąć. Wyznaczmy sobie dowolny cel, który będzie realny, może być nawet więcej niż jeden – ważne, aby nie było ich za dużo, bo wtedy zwiększa się prawdopodobieństwo, że nie wszystko uda nam się osiągnąć i może to pogorszyć nasze samopoczucie. Przykłady małych celów w życiu codziennym: nie spóźnić się na zajęcia, zrobić dobry uczynek, upiec ciasto, przeznaczyć godzinę na czytanie- wszystko musisz dostosować do własnych potrzeb i możliwości. Kiedy uda nam się osiągnąć postawiony cel lub zrealizować plan pojawiają się w nas pozytywne emocje, poczucie spełnienia, sprawczości i odpowiedzialności za nasze życie. Przecież to jest właśnie to, co dzieje się na naszych wędrówkach. W takim życiu “w drodze” bardzo ważne jest dotarcie do celu, na miejsce noclegu danego dnia, do kościoła na Eucharystię, czy do celu całej wędrówki. Podczas wieczornych rad często się słyszy, że najlepszym momentem w ciągu dnia było np. to jak zobaczyłam schronisko, do którego szłyśmy. Albo jak sanktuarium na wzgórzu w oddali z każdym krokiem było coraz bliżej nas. Wtedy zapominamy nawet o tym, że bolały nas nogi, że było nam ciężko. Radość z osiągnięcia celu jest silniejsza od tego. 

Spontaniczność– może uznasz, że wyklucza się z powyższym punktem, dotyczącym posiadania celu. Jednak właśnie, kiedy nie zaplanujemy szczegółowo dnia, wędrówki, obozu lub otworzymy się na ewentualne zmiany to zaczną dziać się naprawdę ciekawe rzeczy, które nie były do przewidzenia. Może kojarzy Ci się to negatywnie, kiedy np. planowałaś zrobić grę w lesie, a nastąpiło załamanie pogody i burza uniemożliwiła przeprowadzenie długo wymyślanych zajęć. Brzmi jak powód, żeby się załamać, prawda? Na pewno chwilowo twój humor może się pogorszyć, jednak nie załamuj się, gra poczeka, może akurat przyda się na zbiórkę, której nie będziesz miał/a czasu przygotować, a taka nagła zmiana planów daje przestrzeń do przygody! W życiu codziennym przecież często zdarzają się takie sytuacje. Nie masz tak czasem, że na wyjeździe harcerskim lub na co dzień dzieje się coś wspaniałego i pięknego, co zupełnie nie było przez Ciebie zaplanowane? Ja lubię te momenty nazywać “małymi cudami” lub “niezaplanowanymi marzeniami”, to są takie rzeczy, które nam nawet nie przyszło do głowy, że mogą się wydarzyć. Na przykład w trakcie wędrówki letniej miałyśmy zaplanowany ogniskiem nocleg na polu namiotowym, jednak kiedy doszłyśmy na miejsce okazało się, że nie ma tam dla nas miejsca. Wpadłyśmy na pomysł, żeby pójść na zachód słońca na pobliską plażę i tam ustalić dalszy plan działania. Miejsce okazało się tak klimatyczne, że pojawiła się myśl, aby zostać na noc na plaży. Czułam się wtedy jakbym realizowała jedno ze swoich marzeń, mimo, że nie było ono zaplanowane i nie oczekiwałam, że spotka nas coś tak pięknego. W codzienności miałam taką sytuację, że uciekł mi tramwaj, chwilowo byłam zdenerwowana, że będę marzła, czekała na następny, przez to będę później w domu. Stwierdziłam jednak po chwili, że przejdę się na inny przystanek i tak idąc dostrzegłam wspaniały stary budynek na ulicy, która od tamtej pory stała się moją ulubioną w mieście. Te wydarzenia sprawiły mi wiele radości i zostaną mi w pamięci na długo. Na pewno Ty również masz wiele takich sytuacji, zacznij je zauważać oraz czerpać z nich radość, traktować jako wyzwanie i przygodę. Zwykle jest tak, że bardziej w pamięci zostają nam te piękne chwile niż niepowodzenia, przynajmniej na dłużej. 

Wdzięczność – po tych wszystkich niespodziankach, które dzieją się w spontaniczności będzie ona się pewnie pojawiała samoistnie. Jednak, nawet kiedy przytrafił Ci się jakiś ,,słaby” dzień, zadbaj o to, aby dziękować za wszystko, co dobre Ci się przytrafiło. Taka chwila pomyślenia o wszystkich dobrych rzeczach, które się danego dnia wydarzyły pokazuje nam ilu wspaniałych ludzi nas otacza, że nie jesteśmy sami z wszystkimi problemami, że Bóg naprawdę jest obecny i nad nami czuwa, chce dla nas jak najlepiej. Wdzięczność polepsza również nasze samopoczucie, wydobywa na pierwszy plan całe piękno i przezwycięża wszystkie smutki. Naprawdę podziękowanie Bogu podczas wieczornej modlitwy za miniony dzień sprawi, że będziesz zasypiać z myślą, że to był dobry dzień. 

Wymienione wyżej podpunkty są podpowiedzią, jak zamienić szarą codzienność w piękne wspomnienia. Myślę, że jest to taka podstawa, ale można ją wzbogacać o własne pomysły upiększania rzeczywistości. Nie zapominaj, że naszym celem jest świętość, wypełniaj sumiennie obowiązki, znajdź czas dla siebie, dla swoich bliskich- zwyczajnie zadbaj o ,,life balance”. Często szukamy niezwykłych wrażeń i doznań spłycając przez to codzienność, w której ukryte są dla nas wielkie rzeczy. Jeszcze na koniec przytoczę moje ulubione hasło, które napawa optymizmem:,, Nie każdy dzień jest dobry, ale w każdym dniu jest coś dobrego”. Życzę Ci wymarzonej codzienności!

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Maria Sot


Zakochana w każdej gałęzi, obecnie spełnia się jako Szefowa Ogniska Młodych. Swoje zamiłowanie do przyrody i poczucia piękna rozwija studiując architekturę krajobrazu. Swój kierunek i życie uwielbia za różnorodność i interdyscyplinarność.

Szlak błogosławieństw – błogosławieństwa szlaku, czyli kilka słów o tym, jak kształtuje nas wędrówka

Pokaż mi swoje logo, a powiem ci, kim jesteś

Jaki znak można zobaczyć na naszej klamrze od pasa, koszuli i berecie? Jaki element zwykle zawierają drobne skautowe upominki? Czego nie może zabraknąć na naszych plakatach i ulotkach? Wierzę, że odpowiedź nie jest trudna i wasze myśli bez większych komplikacji powędrowały w stronę naszego symbolu: krzyża o ośmiu wierzchołkach z wpisaną weń lilijką.

Każdy, kto choć trochę interesuje się komunikacją wizerunkową, wie, że wybór logotypu firmy czy organizacji nie jest sprawą drugorzędną. Oczywiście, logo powinno być estetyczne, oryginalne, ale to nie wszystko. Oznaczające musi odpowiadać oznaczanemu. Symbol przyjęty przez grupę coś o niej mówi, powinien podkreślać jej główne cechy i wartości, które są dla niej istotne. W tym kontekście naturalnie nasuwa się pytanie o nasz znak. Osiem wierzchołków krzyża oznacza osiem błogosławieństw. Czy skauting uczy nas życia nimi? W jaki sposób? Gdzie jest ich miejsce w naszej pedagogice? A może to tylko wyraz pięknego, ale nieosiągalnego ideału, który przyjęliśmy, choć nie znajduje konkretnego odzwierciedlenia w rzeczywistości? Może dyrektorium religijne, wzywając do tego, żeby żyć swoim przyrzeczeniem, zasadami i prawem zgodnie z wymaganiami Kazania na Górze, proponuje nam misję niemożliwą?

Muszę przyznać, że długo nie widziałam punktu stycznego między naszą metodą a tekstem błogosławieństw. Były one dla mnie czymś niejasnym, niekonkretnym, paradoksami sięgającymi dużo dalej i wymagającymi więcej niż prawo harcerskie i zasady podstawowe. Jeśli w moich oczach skauting miał z nimi coś wspólnego, to była to nauka przekraczania siebie i naśladowania Chrystusa, choć ten związek wydawał mi się dość mglisty. Dopiero kiedy w moje ręce trafiła adhortacja papieża Franciszka o powołaniu do świętości (Gaudete et exsultate), zdałam sobie sprawę, jak silnie skautowy styl życia jest zakorzeniony w błogosławieństwach i jak konkretny wyraz znajdują one w naszej całorocznej pracy. Szefowo, Szefie, mam dla Ciebie dobrą wiadomość! Za każdym razem, kiedy wyruszasz na wędrówkę, odpowiadając na zaproszenie drogi, podejmujesz służbę i aktywnie uczestniczysz w życiu swojej jednostki, kształtujesz w sobie ducha błogosławieństw!

Pod prąd

Pod prąd. Właśnie tak papież Franciszek zatytułował rozdział poświęcony błogosławieństwom. Wędrówka niewątpliwie jest drogą pod prąd. Zostawiasz za progiem to, co znane i wygodne. Przyjmujesz ciężar plecaka, wysiłek drogi i niepewność. Droga zawsze zaskakuje. Choćbyśmy chcieli przygotować się na każdą ewentualność, wychodząc z domu musimy zgodzić się na nieprzewidywalność życia, zaś ograniczając bagaż do absolutnego minimum, godzimy się na to, że to, co posiadamy, nie zapewni nam bezpieczeństwa. Poczucie bezpieczeństwa daje nam Ktoś inny. Decydując się na przyjęcie charakterystycznej dla wędrówki prostoty życia i wyrzeczenia, oddajemy się w ręce Boga i pozwalamy Mu, by o nas zadbał. Jeśli zaś sięgniemy do tekstów niektórych z naszych obrzędów, okaże się, że na zaufaniu Bogu opiera się w naszym ruchu dużo więcej niż tylko wędrowanie. Wszelkie zobowiązania podejmujemy nie o własnych siłach, ale z ufnością w łaskę Bożą, a to właśnie na tym między innymi polega bycie ubogim w duchu.

Dalej w Ewangelii czytamy o cichości i łagodności, którym sprzeciwiają się pycha i próżność. Kto jednak doświadczył wysiłku, jakiego uczy życie na łonie przyrody, wie doskonale, że droga uczy pokory. Nagle okazuje się, że nasze siły nie są nieograniczone, że nie tak łatwo o dobry humor, kiedy pada, buty obcierają, a na plecach mamy zapasy jedzenia na cztery dni. Nawet jeśli na co dzień raczej podbudowujemy własne ego, to obserwacja przyrody i próba urządzenia się w niej sprawia, że mamy okazję poczuć się mali, a dzięki temu adekwatnie ocenić własne siły. Kiedy zaś już zyskamy świadomość własnej słabości, dużo łatwiej podejść z miłością do wad innych, zwłaszcza jeśli zdecydujemy się otwarcie o nich porozmawiać podczas rady ogniska czy kręgu. Dzięki temu uczymy się też przyjmować prawdę o sobie i świecie, a także towarzyszyć innym w ich cierpieniu, odpowiadając na nie służbą, a więc tego, o czym papież mówi, tłumacząc, na czym polega świętość smutku.

Błogosławieni szukają sprawiedliwości, dążą do tego, żeby każdy mógł cieszyć się tym, co mu się należy. Z pragnienia sprawiedliwości wynika służba podejmowana na rzecz gospodarzy czy spotkanych ludzi, ale także troska o siebie nawzajem: Czy każdy może spakować tyle samo sprzętu? Czy ktoś potrzebuje przerwy?… Nie da się też ukryć, że wyruszając na wędrówkę dobrowolnie wystawiamy się na pewien brak. Dzięki temu w codzienności może być łatwiej opowiedzieć się po stronie ubogich i słabych, podjąć dla nich konkretny wysiłek. Sprawiedliwość nie ogranicza się jednak wyłącznie do ludzi. Jej wyrazem jest również oddawanie czci Bogu, zarówno w czasie modlitwy, jak przy kontemplacji piękna stworzonego świata.

Posuwając się w tekście Ewangelii dalej, czytamy o błogosławieństwie związanym z miłosierdziem, za którego dwa główne elementy składowe papież uznaje przebaczanie i dawanie. Myślę, że nie będzie zbyt śmiałym stwierdzenie, że życie we wspólnocie (ogniska, kręgu, szczepu…) to świetna szkoła przebaczania, zwłaszcza w świetle 4. punktu Prawa Harcerskiego. Mogę chować w sercu żal do kogoś, ale wtedy wspólna droga czy praca w jednostce prędko staną się nie do zniesienia. Co zaś się tyczy drugiego składnika miłosierdzia, dar z siebie jest naturalnie wpisany w rolę szefa. Biorąc odpowiedzialność za powierzonych nam młodych, oddajemy im bezinteresownie swój czas, uwagę i  serce.

No właśnie, serce… „Błogosławieni czystego serca” to słowa, które zapewne również zabrzmiały znajomo. W końcu „harcerz jest czysty w myśli, mowie i uczynkach”, zaś czystość serca, a wraz z nią czystość naszych intencji i miłości, ma z tym punktem prawa wiele wspólnego. Jest z nią też nierozerwalnie związana odwaga do stawania w prawdzie, a droga i wysiłek służby właśnie do niej podprowadzają. W praktyce godziny światła czy godziny drogi, w regularnej spowiedzi, w pracy z każdym z trzech spojrzeń czy podczas przechodzenia śladów ognia mierzymy się sami z sobą, z tym, co jeszcze nie jest w nas całkiem czyste, jeszcze nie jest doskonałe. Kształtujemy charakter, by stawać się coraz lepszymi, tak, żeby nasze życie było coraz bliższe temu błogosławieństwu.

Dobrze ukształtowane serce będzie potrafiło dążyć do pokoju mimo trudności. Jeżeli razem ze stylem drogi przyjmiemy za własną tożsamość pielgrzyma, wraz z nią przyjdzie otwartość na innych, również na tych, od których znacząco się różnimy. Wędrowiec nie wybiera ludzi, których spotyka po drodze. My także nie zawsze mamy wpływ na to, z kim jesteśmy w ekipie, ale uczymy się wspólnego życia i pracy. Wyraz takiej postawy otwartości znajdziemy zresztą zarówno w obrzędzie Fiat, jak w Wymarszu wędrownika: nie może być barier dzielących cię od innych, masz wychodzić ze świata swoich przyzwyczajeń i wygód, żeby znaleźć płaszczyznę porozumienia z każdym.

Komentując ostatnie z błogosławieństw, „błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości”, Franciszek zwraca uwagę na to, jak wielu ludzi było i jest prześladowanych jedynie z tego powodu (…), że żyli swoim zaangażowaniem wobec Boga i innych. Każdy z nas podjął takie zobowiązanie: przyrzekliśmy całym życiem służyć Bogu i bliźnim. Treść tego błogosławieństwa daje jasno do zrozumienia, że w naszym życiu musi być gotowość do całkowitego zaangażowania się w przyjętą misję i przyjęcia na siebie wszystkich konsekwencji, jakie wiążą się z wybieraniem w codzienności woli Bożej. Mimo że bezpośrednio błogosławieństwo dotyczy prześladowań, w gruncie rzeczy obejmuje dużo szerszy zakres. Przypomina o gorliwości, niezgodzie na półśrodki i bylejakość, o rzeczywistej gotowości do pracy, służby i ciągłego wysiłku wkładanego w stawanie się lepszym. 

Kompas jest – czas w drogę!

Szwajcarska skautka, Jaszczurka, napisała kiedyś w swojej księdze, w modlitwie na Dzień Myśli Braterskiej: Uczyń, żeby mundur, który nosimy, nie był ubraniem wkładanym z przyzwyczajenia lub dla wygody, ale przypominał nam, kim jesteśmy i kim chcemy być. Życzę każdemu odkrywania krok po kroku różnych elementów naszej symboliki. Łatwo się do nich przyzwyczaić i patrzeć na nie dość bezmyślnie, a szkoda. Oby od dziś każde spojrzenie na nasz mundur, a w szczególności na krzyż, przypominało nam o ciągłym wybieraniu drogi błogosławieństw. Zachęcam do zastanowienia, jak możemy nimi żyć w codzienności, nie tylko tej harcerskiej, zaś spragnionym dalszej refleksji o wędrowaniu do świętości serdecznie polecam lekturę Gaudete et exsultate w całości. 

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Marta Szubert


Szefowa ogniska szefowych we Wrocławiu i asystentka namiestniczki przewodniczek. Absolwentka filologii hiszpańskiej i francuskiej zakochana w tłumaczeniu. W wolnym czasie tuptam po okolicy, szukam ptaków na drzewach, śpiewam altem i myślę o życiu.

Avioth 2023, czyli pół Europy dla wymiaru Europa

Przypadkowe zaproszenie 

Nasza przygoda jako pierwszych Polaków na belgijskiej pielgrzymce wędrowników do Avioth rozpoczęła się jeszcze w zeszłym roku na Vezelay. Po bojach o flagi narodowe i pomocy w odzyskaniu naszej przez belgijskich wędrowników, nawiązaliśmy ze sobą kontakt, pogadaliśmy oraz powymienialiśmy się wrażeniami z wędrówki. Mimochodem Belgowie wspomnieli, że oni na Vezelay są co dwa lata, a w inne odbywa się cyklicznie ich własna pielgrzymka wędrowników – Avioth. Dostaliśmy zaproszenie i powiedzieliśmy radośnie, że może ich odwiedzimy. 
 
Przygotowania i podróż 

Po kilku miesiącach myśl o pielgrzymce powróciła i padło konkretne pytanie: czy jedziemy? Dobra, jedziemy! Hufcowy skontaktował się z Belgami, żeby dograć szczegóły i szybko płynnym angielskim udało się dogadać. Miesiące mijały i pielgrzymka była coraz bliżej. W naszych głowach jawiły się koncepcje: samolot tutaj, potem bus, zwiedzanie tam i tutaj… ale trochę to nie pasowało, bo sama pielgrzymka zaczynała się gdzieś na uboczu… wreszcie ktoś zażartował, że może samochodami. Dobre sobie, 1500 kilometrów w jedną stronę, niby fajnie, ale kierowcy, samochody, i to wszystko, co może się wydarzyć po drodze. Ale pomysł kiełkował aż urósł do większych rozmiarów – okazało się to opcją naprawdę tanią, a większość z nas była kierowcami z kilkuletnim stażem. Dobra, mamy samochody? Mamy. No to jedziemy. W międzyczasie udało się też uzyskać dofinansowanie, można było wyruszać. Droga samochodem wyliczona była na około 1500 kilometrów, z Puław przez Warszawę (gdzie odbieraliśmy Piotra z 5. Warszawskiego, który zdecydował się z nami wyruszyć) aż do Florenville, po drodze odwiedziwszy jeszcze niemiecką Koblencję. Okazało się, że ten sposób transportu wygrywa nie tylko ceną, ale i wrażeniami – komunikacja pomiędzy samochodami przez krótkofalówkę, długie rozmowy i wiele pięknych widoków po drodze to tylko niektóre jego zalety. 

Jak w domu 

Wreszcie dotarliśmy. Wysiedliśmy na belgijskiej ziemi, posortowaliśmy plecaki i wyruszyliśmy w pierwszy, 8 kilometrowy odcinek. Była już noc, ale jeszcze tego dnia czekało nas wieczorne ognisko i rozlokowanie. Już wtedy, po raz pierwszy doświadczyliśmy pomocy naszych braci Belgów. Jeden z nich, w trakcie swojej trasy autem wypatrzył nas, zatrzymał się na poboczu, nawiązał kontakt i zapytał, czy nie potrzebujemy podwózki. Było nas za dużo i chcieliśmy przejść tę trasę całym kręgiem (no i mieliśmy za sobą kilkanaście godzin w samochodzie, wędrówka była ulgą), więc podziękowaliśmy, ale było to miłe z jego strony. Po dotarciu na polanę zostaliśmy przywitani przez Namiestnika Wędrowników – Reinouda. Na wieść, że jesteśmy tymi Polakami, którzy mieli przyjechać, Belgowie bardzo się ucieszyli. Przedstawili się nam i powiedzieli o planie reszty dnia, zapytali, czy niczego nam nie brakuje i możemy śmiało o wszystko pytać.  

Wieczorne ognisko ze świadectwami przed Wymarszem było pierwszą okazją na zapoznanie się z tutejszymi obyczajami. Ognisko zaczęło się grą podobną do naszego tańca podczas „Czerwonego pasa” a, później Belgowie zaprosili nas do nauczenia ich jakiejś polskiej piosenki, co było bardzo miłe. Dalej scenki i świadectw, i tu ciekawy wątek, bo niby o tym wiedzieliśmy, ale Wam również należy się wyjaśnienie, mianowicie w Belgii bardzo popularne są dwa języki – Francuski i Flamandzki. Duża część Belgów mówi też komunikatywnie po angielsku. Świadectwa były bardzo piękne, a mogliśmy je zrozumieć dzięki pomocy naszych braci wędrowników, którzy tłumaczyli nam doraźnie zarówno belgijski jak i flamandzki. Zakończyło się wspólnym Salve Regina i ciszą, trwającą aż do porannej modlitwy. 

Kolejnego dnia pełną parą przywitała nas belgijska pogoda, czyli mżawka i silny wiatr. Po śniadaniu i wystruganiu zastępczego drzewca na sztandar ruszyliśmy w drogę do kościoła na poranną Mszę Świętą. Nie zawiedliśmy się, bo zwyczajny kościółek w małej miejscowości zdumiewał ilością malunków i szczegółów. Był po prostu piękny, co można zobaczyć na zdjęciu. 

poranna Msza Święta w Puilly-et-Charbeaux

Na trasie czekało nas wiele przygód i pięknych widoków. Wielkie sięgające po horyzont zielone pola, pastwiska oraz bunkry – świadkowie dawnej historii, umocnienia linii Maginota. Dużą ulgą była kąpiel w lodowatej rzece, pozwalająca się odświeżyć i zahartować charakter. W trasie było także miejsce na różaniec i spontaniczne spotkania z innymi kręgami Belgów, w tym cenne rozmowy i wymianę doświadczeń. Nie zabrakło też ciszy i refleksji drogi, tak ważnej w naszym wędrowniczym stylu. Nadszedł wieczór i cel naszej wędrówki, a więc bazylika w Avioth, snująca się w mroku oświetlanym pojedynczymi latarniami. Zjedliśmy wspólnie z Belgami kolację, wymieniając się naszymi narodowymi potrawami, po czym wyruszyliśmy na procesję z pochodniami odmawiając wspólnie różaniec. Każdy z kręgów miał odmówić po 5 dziesiątek, każdy ofiarując w intencji jednego z pięciu wędrowników, który tej nocy miał składać swój Wymarsz. Wymarsze również odbyły się w dwóch językach, czyli francuskim i flamandzkim. Zaraz po nich śpiewając przeszliśmy pod bazylikę, gdzie po odśpiewaniu Les trois routes wkroczyliśmy zwyczajem przedwiecznych pielgrzymów do środka, gdzie czekała nas adoracja, pełna pięknych śpiewów i muzyki. 

przygotowania do Wymarszu

W niedzielę, podczas uroczystej Mszy świętej pod przewodnictwem arcybiskupa Treanora, po której odbył się apel końcowy, a także podziękowania ze strony Belgów za obecność i nasze zaproszenie ich na Święty Krzyż. Wymieniliśmy się naszywkami naszych regionów i byliśmy gotowi do drogi powrotnej, wymieniając z Belgami ostatnie pozytywne słowa i okazując wzajemną wdzięczność, że mogliśmy się spotkać w tak pięknych okolicznościach. 

Refleksja końcowa 

Był to czas może krótki, ale bardzo poruszający. Dla mnie czymś niesamowitym było doświadczyć rozmów z Belgami na najróżniejsze tematy i zauważyć, jak niewiele się od siebie różnimy. Jak wspólne mamy przeżycia i doświadczenia, i że mimo bariery wielu kilometrów, kiedy się spotkaliśmy, to podobnie jak w Polsce, mogliśmy się potraktować jak bracia i poczuć jak wielka skautowa rodzina. O wiele lepiej przeżyć tę pielgrzymkę pozwolił nam fakt wielkiej pomocy językowej Belgów, bo zawsze byli gotowi przetłumaczyć nam kluczowe informacje i wyjaśnić, co powinniśmy robić. 

Usłyszałem od jednego Akeli, że najbardziej w byciu szefem inspiruje go to, że dużo uczy się od swoich chłopaków, a przecież ja miałem dokładnie takie same refleksje po jakimś czasie mojej służby!  Niby to proste, ale doświadczenie tego, że metoda działa niezależnie, nie tylko w różnych częściach Polski, ale też świata, było dla mnie czymś bardzo budującym. Nasi belgijscy bracia zadbali o to, żebyśmy się mogli poczuć w miejscu dla nas nieznanym, jak w domu. I rzeczywiście tak się czuliśmy – zaopiekowani, wsparci i pewni tego, że jesteśmy ważną częścią tej pielgrzymiej społeczności. Później okazało się, że byliśmy pierwszymi Polakami na Avioth. Mamy szczerą nadzieję, że nie ostatnimi! Jak mówił później Andrzej, nasz hufcowy:  
,,Avioth było dla nas niezwykłym przeżyciem, wielką inspiracją i czymś, co zostanie z nami na długo. Jadąc na Vezelay pamiętajmy, że nie tak daleko stąd odbywa się pielgrzymka, która może nie jest równie spektakularna, ale pozwala na takie przeżycie wymiaru europejskiego, jakie nie jest możliwe w żadnym innym miejscu.” 

Dobrej drogi i poszukiwania pięknego doświadczenia Europy chrześcijańskiej życzy Krąg Szefów z Puław. 

ad Mariam Europa! fot. Marcin Zakaszewski

fot. na okładce: Wojciech Kamiński

Wojciech Kamiński


Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.

Skąd pomysł na międzynarodowy obóz?

Wymiar Europa, Skauci Europy… Ale gdzie właściwie jest ta „Europa”? Mniej więcej takie pytanie zrodziło się wśród szefów gałęzi zielonej 1.Hufca Garwolińsko-Pilawskiego. Co prawda, wiele się słyszy o takich wydarzeniach jak Eurojam czy ZZ-ty międzynarodowe, ale dla nas była to przeszłość. Ja sam, jako drużynowy z dziesięcio letnim stażem skautowym, nie doświadczyłem żadnego z tych wydarzeń. Z tego powodu zrodziło się nasze zainteresowanie tym tematem.

Uwielbiam zrządzenia losu, a kiedy z innymi drużynowymi zaczęliśmy rozmawiać o tym wszystkim w 2021 roku, pojawiła się świetna okazja!

Na maila przyszła właśnie wiadomość o Włochach i Hiszpanach, którzy chcieliby obozować w Polsce. Zgłosiliśmy się… Niestety okazało się to wielkim projektem, który miał ruszyć w tamtym roku, a wykonanie miał mieć miejsce o wiele później. Pokrótce: mieliśmy stworzyć siatkę drużyn z całej Federacji, które by każdego roku jeździły za granicę bądź przyjmowały innych na obozy do siebie, a taki turnus miałby trwać przez kilka lat.

Prawdziwa okazja

Mijały miesiące. Jako szefowie mieliśmy czas rozmawiać z chłopakami z jednostek. Wiedzieliśmy, że nie tylko w szefach jest chęć międzynarodowych wydarzeń, chociaż jawiła się też druga, ciemniejsza strona. Okazało się, że brak Wielkich Harców Majowych i innych większych inicjatyw przez kilka lat, spowodował pewien „strach” przed masowym wydarzeniem. Każda jednostka praktycznie w całości była zbudowana z chłopaków, którzy nie doświadczyli WHMów i nie wiedzieli z czym to się wiąże. Pomocni w tym momencie byli zastępowi, którzy pomimo tego, że również w większości nie byli na żadnym większym wydarzeniu skautowym, to jednak chcieli pojechać na międzynarodowy obóz.

Nie mogę powiedzieć, że używaliśmy bardzo przemyślanych sposobów, by przekonać resztę na ten obóz. Wystarczyły rozmowy, opowieści i widoczna inspirująca chęć szefów.

I tak po niezapomnianym obozie w polskim gronie, przyszedł wrzesień, a z nim kolejny rok skautowy. Wtedy na skrzynkach mailowych pojawiła się kolejna wiadomość: Eurocamp. Obóz międzynarodowy, który miał być szykowany i zrealizowany w tym samym roku. Zapisaliśmy się, zgłosiliśmy chęć przyjęcia gości z zagranicy do nas, podaliśmy termin. I mamy to, zostaliśmy wybrani! Na naszym obozie miały pojawić się drużyny z Słowacji, Belgii i Francji.

Z biegiem czasu zaczęliśmy organizować obóz. Co potrzeba? Jak z jedzeniem? Co zrobić? Jakie miejsce? Pytań wiele, doświadczenia z takimi imprezami mało. Już na samym starcie, jak na złość coś się pokręciło… Pierwsze spotkanie w sprawie tego obozu odbyło się w połowie stycznia, a zorganizował je szef z Włoch, z którym wcześniej się nie kontaktowaliśmy. Był on nadzorcą projektu, w miejsce innego włoskiego skauta. Problem z tym, że przepływ informacji zawiódł. Co innego my zrozumieliśmy, co innego poprzednik uzgadniał, co innego przestawili nam na spotkaniu. Okazało się, że wcale nie jest pewne to, czy obóz będzie w Polsce. Mało tego, plan był taki, że jeden kraj przyjedzie na początku sierpnia, a następne dopiero w trakcie jego obozu. Bardzo nas to zmieszało i zdenerwowało. Francja zaproponowała, aby obóz był u nich, ponieważ uważali to za tanią opcję. Ta propozycja dostała sporą aprobatę reszty. Zorganizowałem więc spis podstawowych produktów z krajów biorących udział w projekcie i ich ceny w przeliczeniu na euro i na złotówki. Jak się wówczas dowiedziałem, najtańszymi artykułami spożywczymi do nabycia we Francji okazały się… wino i makaron.

Niestety język angielski nie jest moją mocną stroną. Dlatego drużynowy z Pilawy, Mateusz, z którym organizowałem obóz, był głównym rozmówcą i odbywał prywatne rozmowy z włoskim koordynatorem. Moim zadaniem było komunikowanie się z polskimi koordynatorami projektu. Po wielu wiadomościach, spotkaniach i wydarzeniach, których już nie będę przytaczał, ostatecznie odeszliśmy z projektu. Jednak była już w nas i w naszych jednostkach duża chęć i pozytywne nastawienie na ten obóz.

Zakasaliśmy podwinięte rękawy i w ciągu 2 miesięcy pisaliśmy do drużyn z wielu krajów: Ukrainy, Irlandii, Hiszpanii, Litwy, Słowacji, Czech i Węgier oraz szukaliśmy kontaktów i wysyłaliśmy zaproszenia. Ale, jak to bywa w tej części roku harcerskiego, w większości każdy już miał zaplanowany swój obóz i nam odmawiał… Większość, ale nie wszyscy – Litwa odpowiedziała nam szybko i konkretnie. Xavier, który działa w naczelnictwie litewskim, z dużym entuzjazmem zgłosił chęć wspólnego obozowania. Zszokowała nas liczba zgłoszonych  uczestników. Było to aż 60 skautów. Xavier bez wahania oznajmił nam, że na nasz obóz pojedzie cały litewski nurt męski.

Po pewnych nieporozumieniach pomiędzy Włochami a Słowakami, Martin (drużynowy Słowacki), również wyszedł z projektu Eurocampu, gdzie oznajmiono Słowacji, że Federacja dofinansuje im wyjazd do Francji.

Nie ukrywam, mieliśmy spory problem z miejscem na tak liczny obóz. Miejsce jednak się znalazło przy pomocy namiestnika wilczków, Emila Zawadki i jego pamięci dotyczącej miejsc w których obozował. Po krótkiej rozmowie na Messengerze, w 2 minuty zmieniłem swoje plany na dzień i razem z Emilem pojechaliśmy w prawie dwugodzinną podróż do małej wioski na rozmowy z Sołtysem. Sołtys oraz mieszkańcy wioski byli do nas pozytywnie nastawieni i jeszcze tego samego dnia oglądaliśmy miejsce obozu.

Zostały niecałe 2 miesiące, zaczęło się szaleństwo. W tym samym czasie organizowaliśmy Harce Majowe na 7 drużyn liczących łącznie 60 harcerzy, co było znacznym przedsięwzięciem, a ja podchodziłem do matury… a tu międzynarodowy obóz. Piękny okres, w którym człowiek nie miał czasu na głupoty, a jednocześnie czas szybko mijał ze względu na dużą ilość obowiązków.

Nastał w końcy ten dzień!

Mamy to… Weekend przed wielkim obozem, jako mała 5 osobowa kadra jedziemy na jego miejsce, gdzie mieliśmy w planie naszykować go do pionierki oraz kilku innych elementów, w tym stworzyć miejsce dla Kraala na 12 osób. Osobiście przy tej okazji miałem również miło spędzone dwudzieste urodziny. Pionierka w tyle osób szła bardzo sprawnie, ale mimo to nie zrobiliśmy wszystkiego co zaplanowaliśmy. W niedzielę wróciliśmy do domów by, po kilku godzinach, następnego dnia z rana wyjechać z jednostką.

Pierwsze dni, jak zazwyczaj, to pionierka. Nie obyło się bez problemów – człowiek od drewna ładnie mówiąc, źle się zachował. Ciekawe też było tłumaczenie gościom z zagranicy zasad panujących w naszym kraju, gdzie nie można, tak o, ścinać drzew. Jednak przy pomocy lokalnych mieszkańców udało się szybko wszystko załatwić i pozyskać drewno.

Apel rozpoczynający obóz odbył się trzeciego dnia, po pionierce. Był piękny. Powiewające flagi, styl w jakim przebiegał, okrzyki zastępów w różnych językach – cudo.

Codziennie rano odbywała się wspólna Msza, gdzie pierwsze czytania były odczytywane w 3 językach, a Ewangelię goście mogli przeczytać osobno, podczas polskiego kazania, które następnie ksiądz powtarzał po angielsku. Cała Msza była w języku łacińskim. Naszykowaliśmy specjalne książeczki z tekstami, modlitwami i pieśniami. Z liturgicznych wspólnych obrzędów odbyła się również adoracja o zmroku, z światłem pochodni i marszem, podczas której każdy kraj miał 15 minut na indywidualne adorowanie Najświętszego Sakramentu w swoim języku. Po adoracji byliśmy świadkami litewskiego i słowackiego przyrzeczenia.

Gra to ważny element obozu, a taka gdzie rywalizacja jest na skale międzynarodową, dodaje jeszcze większego „powera”. Z 30 osobową kadrą chłopaki mogli w świecie II wojny światowej super wczuć się w fabułę. Język angielski od agentów z Londynu dało się przecież łatwo wyjaśnić. Można było spotkać wielu sojuszników jak i wrogów przed którymi się ukrywało.

Obóz miał swój oddźwięk w mediach – przyjechała do nas ekipa z ROHiS i nakręciła cały dzień z obozu, trafiając na finał gry! Mieliśmy również propozycję z TVP, ale oni niestety za późno nas zauważyli. W tajemnicy mogę powiedzieć, że relację z obozu i Wy będziecie mogli niedługo obejrzeć.

Dwa razy mieliśmy wspólne długie ogniska, uczyliśmy się nowych gier, jak i mogliśmy porównać swoje poziomy w ekspresji.

Każdy skaut zna życie obozowe i chociaż nie było dużo różnic, to ludzie z innego kraju nadali mu wyjątkowego uroku. Co jakiś czas, jak ktoś miał gest, zapraszał na posiłek szefa innej narodowości i nawet ja, z językiem angielskim „level średni na jeża”, na obiedzie u Litwinów miło sobie pogadałem i podziwiałem potężną zastępową pionierkę.

Gorące dni mijały nam szybko. W ramach wycieczki goście zwiedzili pozostałości po obozie koncentracyjnym w Treblince. My w międzyczasie, szykowaliśmy się na zakończenie obozu.

Moja jednostka pojechała w bardzo okrojonym składzie. Skupiając się na tej wesołej gromadce udało się mi podjąć szereg doskonałych decyzji i jeszcze lepiej poznać tych chłopaków. Warto zaznaczyć, że nawet na takim obozie liczy się nasza jednostka. Każda drużyna, oprócz wspólnej fabuły, miała też swoją własną oraz oddzielne gry i ogniska.

Nadszedł koniec obozu, a ze względu na Litwinów wracających dzień wcześniej, jeszcze przed zakończeniem Eurocampu odbył się Apel kończący. Nie wiem czy wiecie, ale Litwini nie świętują ostatniej nocy obozu. Coś przerażającego! Ze Słowacją ostatnie ognisko, nazywane u nas w hufcu „watrą”, spędziliśmy wesoło i do późna.

Mówiąc „do widzenia” mieliśmy w planach spotkać się razem przyszłym roku, a może i wcześniej z ZZ-tem. Chłopaki byli pod wrażeniem tego wyjazdu, wymieniali się naszywkami, paskami, kontaktami, uczyli się zwyczajów naszych gościu. Początek tego obozu był, jak widać, zawiły i bardzo nie pewny. Daliśmy jednak radę.

Jako szefowe i szefowie, zachęcam, nie bójcie się takiego wyzwania! Porozmawiajcie z jednostką, zdobywajcie kontakty. Razem ze swoim ZZ-tem zapiszcie się w historii środowiska, jako Ci którzy wspólnie zorganizowali obóz międzynarodowy. Z myślą Baden Powella – „Look for friends!” – „Szukajcie przyjaciół!”

Fot. na okładce: Skauci Europy – Środowisko Garwolińsko-Pilawskie