Mundur to nie choinka

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, podczas których w większości naszych domów pojawi się iglaste drzewko zwane zwyczajowo choinką. Co roku poświęcamy wiele uwagi na jej przystrojenie i nie ma znaczenia, czy choinkowe ozdoby są niezmienne, czy też co roku staramy się udekorować drzewko w trochę inny sposób – chcemy, aby wyglądało po prostu pięknie. Wydawać by się mogło, że Święta i mundur harcerski mają ze sobą niewiele wspólnego. I rzeczywiście tak jest. Jest to jednak dobra okazja, by wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie o tym, że mundur to nie choinka.

W ceremoniale możemy przeczytać, że „mundur jest zewnętrznym znakiem naszego ideału”. Brzmi to bardzo górnolotnie, co z jednej strony jest dobre, ale myślę jednak, że warto również zastanowić się nad tym trochę głębiej i zadać sobie pytanie czym jest nasz ideał i w jaki sposób mundur jest jego zewnętrznym znakiem.

Na samym początku warto wspomnieć tutaj o krzyżu, który pojawia się na koszuli, swetrze, czy też berecie i jasno wskazuje na nasze chrześcijańskie korzenie oraz nasz główny cel, do którego prowadzić ma nas skauting, czyli spotkania kiedyś Boga twarzą w twarz (nie będę tutaj rozwijał się nad szczegółowym znaczeniem i symboliką naszego krzyża, ponieważ jest ona wszystkim dobrze znana). Kolejne oznaczenia znajdujące się na mundurze, takie jak naszywka Stowarzyszenia, flaga, herb, czy też naszywka szczepu jasno umiejscawiają nas w strukturach europejsko-krajowych, ale też budują naszą tożsamość rozpoczynając od szczepu, czyli naszej małej regionalnej ojczyzny. Następnie wskazują, że jesteśmy obywatelami zarówno Polski jak i Europy, i że powinniśmy troszczyć się o oba te byty.

Na mundurze nie brakuje również miejsca na oznaczenie pełnionych przez nas funkcji oraz na osiągnięty przez nas stopień rozwoju technicznego czy osobistego. Ceremoniał daje nam również możliwość tymczasowego oznaczenia uczestnictwa w jakimś większym wydarzeniu, poprzez naszycie na prawą kieszeń naszywki z nim związanej. Pozwala nam to na powrót wspomnieniami do dobrze przeżytych chwil.

fot. Monika Wójcik

W tym momencie ktoś może zadać sobie pytanie „No dobrze, ale dlaczego nie mógłbym dodać do munduru jakiegoś małego drobiazgu? Przecież to chyba nic złego?”. Mógłbyś, i nikt z tego powodu raczej nie wyrzuci Cię ze Stowarzyszenia. Warto jednak w takiej sytuacji zadać sobie pytanie, dlaczego do munduru, który jest dobrze wyważony, jeśli chodzi o ilość oznaczeń, chciałbym dodawać coś jeszcze. Czy to ma być kolejna naszywka czy znaczek przypominające o przeżytym przez nas wydarzeniu? Dobrze wracać do ważnych dla nas wspomnień, ale dlaczego nie możemy wracać do nich przypinając sobie odznaczenie na ścianie w pokoju lub też, jeśli bardzo chcemy mieć to przy sobie, nie przyszywając go do wewnętrznej części beretu, jak to jest praktykowane w niektórych środowiskach. Czy może chcemy dodatkowo zaakcentować nasze chrześcijańskie korzenie, przypinając do munduru dodatkowy krzyż czy różaniec? Przecież krzyż już tam jest, więc co miałby pokazać ten kolejny. Czy na to, że jesteśmy chrześcijanami, nie powinny wskazywać nasze uczynki, a nie ilość krzyży na mundurze? Tak samo sprawa ma się z różańcem. Dobrze jest mieć go przy sobie, ale czy eksponowanie go jako element munduru to, aby na pewno odpowiednie dla niego miejsce? Przecież równie dobrze możemy trzymać go w kieszeni, gdzie będzie zawsze bezpieczny, a my będziemy mieli do niego stały dostęp.

Myślę, że warto zastanowić się nad tym, czy dodatkowe elementy na mundurze pełnią jakąś ważną rolę i czy na pewno powinny się tam znaleźć, a czy nie jest to jedynie nasze widzimisię lub efekt bezrefleksyjnego westchnienia „bo my tak zawsze nosimy”. Ponadto dbając o jednolitość munduru dbamy o naszą jedność. Nie ma również znaczenia nasz status materialny – wszyscy jesteśmy równi i wszyscy posiadamy ten sam mundur. Warto również wspomnieć, że sam ceremoniał nieco dalej, bardzo jasno porządkuje takie sprawy. Czytamy w nim, że „należy dbać o to, żeby mundur był zawsze kompletny według zasad opisanych w ceremoniale, bez dodawania i bez ujmowania czegokolwiek, oraz żeby był czysty i zadbany”. Jak widać nie pozostawia to zbyt wiele miejsca na domysły względem tego, jak powinien wyglądać nasz mundur. Ponadto mówi nam to, że mundur powinien zawsze w miarę możliwości pozostawać czysty i zadbany. Implikuje to również konieczność troszczenia się o nasz własny wygląd podczas jego noszenia. Na nic zda się pięknie wyprana i wyprasowana koszula, podczas gdy my sami pozostajemy niechlujni i niezadbani.

Na sam koniec warto przytoczyć jeszcze jeden fragment z ceremoniału. „Mundur jest piękny, rozwija poczucie piękna, pomaga tworzyć radosną atmosferę”. Dbajmy więc o to, aby właśnie taki piękny pozostał i nie dopuszczajmy do tego, by przez dodatkowe oznaczenia czy przypinki wyglądał jak mundur radzieckiego generała. Niech choinka pozostanie w doniczce, gdzie jej miejsce, a nie na naszych mundurach.

Karol Chomoncik


Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem. W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.

Idźmy z radością na spotkanie Pana

5.15 rano – wydawać by się mogło, że najbardziej spektakularnym, co może się wydarzyć, będzie przewrócenie się na drugi bok i poprawienie poduszki. Nie tym razem. Dzwoni budzik, a ja myślę „cholerka, już?!”. No i gdzie w tym ta radość z nagłówka artykułu, który jednocześnie jest refrenem śpiewanego w adwencie psalmu. Nie ma jednak czasu na myślenie, na poranne ogarnięcie jest zaledwie 10 minut, tak by zdążyć na autobus i być w kościele przed godz. 6.

W drodze na przystanek przychodzą mi do głowy nowe pytania. „Po co ja to robię? Co da mi pójście na roraty? Czy idę tam, bo umówiłam się z chłopakiem, kolegą, koleżanką? Czy idę tam, żeby coś sobie udowodnić?” Serio, nie zmyślam. Te pytania pojawiają się w mojej 25-letniej HRkowej głowie. Daleko mi do świętości, ale wierzę, że człowiek, który chce się rozwijać, powinien cieszyć się ze wszelkich wątpliwości i zapraszając do akcji Ducha Świętego próbować na nie odpowiadać.

Kiedy jestem już w ciemnym kościele przychodzi pierwsza iskierka radości. A w zasadzie dumy, że choć pół godziny temu miałam ochotę podciągnąć kołdrę i spać dalej, a dałam radę. Jestem tu. Dla Ciebie Panie.

Później myślę o ludziach, którzy przyszli tu z lampionami. Czy jadąc tramwajem trzymali je na wierzchu, czy w torbie? Co pomyśleli sobie inni przechodnie, których mimo wczesnej pory na ulicach i w tramwajach jest już całkiem sporo. Czy po roratach wezmą lampion do pracy, postawią na biurku i na pytanie zdziwionego kolegi „po co ci ta świeczka?” odpowiedzą odważnie „przyjechałem prosto z rorat”?

W trakcie Mszy pierwszy raz w tym Adwencie odczułam, że robię to, co powinnam i jestem tu, gdzie trzeba. Może w tym roku nie mam jakichś spektakularnych duchowych uniesień, na kazaniu nie zalewam się łzami, a czasami nawet ciężko mi nie myśleć o śniadaniu. Ale jestem wierna. Jestem. I wierzę, że jest ze mną też Bóg. Że działa cały czas. Zawsze, ale po cichu. Pamiętam bardzo dobrze poprzednie Adwenty. Trzy lata temu spędziłam go w większości w szpitalu i dopiero 6 stycznia poczułam, że moje oczekiwanie wciąż trwa, a w zasadzie dopiero się zaczęło. Dwa lata temu była pandemia i na roraty trzeba było się zapisać. Jeden jedyny raz spóźnił mi się tramwaj, a do kościoła, do którego jeździłam, miałam prawie pół godziny drogi. Okazało się, że właśnie tego dnia ojciec zamknął drzwi, bo w kościele mimo pandemii był po prostu tłum ludzi. Z płaczem odbiłam się od klamki. Z kolei rok temu, z wielką radością i ekscytacją jeździłam prawie na każde roraty. W większości sama, cieszyłam się swoim towarzystwem, to był zdecydowanie czas, w którym na nowo się poznawałam. W wigilię podziękowałam Bogu za najlepszy Adwent w życiu. Dziś zdałam sobie sprawę, że tegoroczny Adwent spisałam na straty. Założyłam, że na pewno nie będzie lepszy niż poprzedni. A właściwie, dlaczego? Komu w tym wszystkim nie daję szansy na działanie? Sobie, czy Panu Bogu? Myślę, że nam obu. Tylko On w przeciwieństwie do mnie i tak działa. Po cichu.

***

Po tym wstępie, do którego zainspirował mnie dzisiejszy poranek, chcę podzielić się z Wami jeszcze kilkoma przemyśleniami na temat Adwentu i przeżywania Bożego Narodzenia, które wyszły z moich ust w Wigilię Bożego Narodzenia 2020 roku:

Każdy Adwent jest dla nas inny, choć te same czytania, roraty i oczekiwanie przewijają się przez całe nasze życie i pozornie mogą być takie same. Obecnie przeżywam bardzo trudny czas w moim życiu i gdyby nie to, że teraz jest Adwent to byłoby dużo gorzej. Wszystkie natchnienia, momenty zwolnienia, Słowo Boże pozwoliły mi być po prostu z Panem Bogiem. Nie lubię mówić, że czuć Jego obecność. Niektórzy śmieją się, że czuć można kiełbasę, a nie Pana Boga. Miałam też wrażenie na początku Adwentu, że św. Jan Chrzciciel jest mi szczególnie bliski. I przez cały Adwent tak było. We wczorajszej Ewangelii mieliśmy nadanie mu imienia, dzisiaj mamy uwielbienie, które wygłosił jego ojciec. I nigdy wcześniej Jan Chrzciciel nie był mi tak bliski. Zawsze to był taki tam prorok, w ogóle dziwny, w skórze wielbłądziej, który jadł nie wiadomo co. A tutaj Jan pokazał mi w tym Adwencie, żeby pomimo tego, że wiele razy w Ewangelii mieliśmy skupić się na nim, to nigdy tej uwagi tak naprawdę nie chciał, a wszystko co robił, było na chwałę Bożą. Było po to, żeby zwrócić uwagę na Pana Jezusa. I chciałabym uczyć się od Jana być takim człowiekiem, na którego ludzie patrzą i mówią „o kurczę, Pan Jezus!”. Chodzi mi o świadczenie swoim życiem o obecności Pana Boga.

Trochę do myślenia dał mi także świąteczny filmik Tomasza Samołyka, o tym jak rozmawiać z ludźmi w domu, podczas tych wszystkich kłótni świątecznych i żeby nie rugać na innych „Weź może w końcu pójść do kościoła!”, tylko podejść do nich z miłością. Ja tej miłości w Adwencie mogłam uczyć się od Jana Chrzciciela. Był moim wielkim przewodnikiem i chciałabym wrócić do niego.

Inną myślą podsumowującą Adwent było to, że było tak super, bo roraty, Lectio Divina, rozważanie, pomodlić się udało. I chciałam, żeby Bóg był blisko mnie, czułam, że jest. No i wtedy przyszły myśli, że „może on wcale nie jest ze mną, może ja to tylko wymyślam, żeby się lepiej poczuć, na roraty chodzę tylko dla siebie, a nie dla Niego”. Przegadałam to z moim kierownikiem duchowym, który wyjaśnił mi, że to jest pokusa, bo gdy jesteśmy blisko Pana Boga, to diabłu się to po prostu nie podoba i będzie mi wkręcał, że to nie ma sensu. I trochę mu się udało. Po moim pierwszym zwątpieniu, czy nie robię tego dla siebie, trochę przystopowałam z modlitwą. To było kilka dni. I po tych kilku dniach czułam się okropnie. I wróciłam. Do tego adwentowego pędu, to tego, żeby Pana Boga zaprosić więcej.

Trzecią najważniejszą rzeczą w tym adwencie, która do mnie trafiła, to słowa o Maryi, że „rozważała wszystkie sprawy w swoim sercu”. I myślę, że to właśnie rozważanie Słowa, swojego życia i badanie swojego serca to są sprawy, którymi chciałabym ucieszyć się podczas wieczerzy, podczas pasterki, podczas Świąt, żeby dobrze ten Adwent zakończyć.  W porównaniu do poprzedniego Adwentu, w którym nie było modlitwy, nie było rorat, a była okropna i ciężka choroba, ten był niesamowity. Myślę, że jest to mój ulubiony okres roku liturgicznego i niech trwa. Niech to oczekiwanie na Pana Jezusa też trwa i uczy nas, że mamy czuwać, nie spać i On przyjdzie.

***

Lubię wracać do tego, co sama powiedziałam, szczególnie, że po dwóch latach przyszły przecież podobne zwątpienia. „Po co chodzę na roraty? Co mi to w ogóle daje?”. I cieszę się z łaski Boga, który mówi mi, żebym wracała do tego co było, ochłonęła trochę i szła dalej, z lampionem w ręku a z Nim pod rękę.

Jak śpiewamy w hymnie Rorate Caeli:

Consolamini, consolamini, popule meus
Cito veniet salus tua
Quare maerore consumeris, quia innovavit te dolor?
Salvabo te, noli timere
Ego enim sum Dominus Deus tuus, Sanctus Israel,
Redemptor tuus

– Pocieszcie się, pocieszcie się, ludu mój
Wkrótce nadejdzie twoje zbawienie
Czy dlatego tracisz ducha, że odnowiła się twoja boleść?
Ocalę cię, nie bój się
Jam jest bowiem Pan, Bóg twój, Święty Izraela,
twój Odkupiciel

Fot. na okładce: Sebastian Twardy

Katarzyna Chomoncik


Skautowo – obecnie asystentka hufcowej i wice-przewodnicząca Rady Naczelnej. Z wykształcenia i zamiłowania – pedagog i manager projektów. Pracuje w dziale HR w międzynarodowym banku.