Skąd pomysł na międzynarodowy obóz?

Wymiar Europa, Skauci Europy… Ale gdzie właściwie jest ta „Europa”? Mniej więcej takie pytanie zrodziło się wśród szefów gałęzi zielonej 1.Hufca Garwolińsko-Pilawskiego. Co prawda, wiele się słyszy o takich wydarzeniach jak Eurojam czy ZZ-ty międzynarodowe, ale dla nas była to przeszłość. Ja sam, jako drużynowy z dziesięcio letnim stażem skautowym, nie doświadczyłem żadnego z tych wydarzeń. Z tego powodu zrodziło się nasze zainteresowanie tym tematem.

Uwielbiam zrządzenia losu, a kiedy z innymi drużynowymi zaczęliśmy rozmawiać o tym wszystkim w 2021 roku, pojawiła się świetna okazja!

Na maila przyszła właśnie wiadomość o Włochach i Hiszpanach, którzy chcieliby obozować w Polsce. Zgłosiliśmy się… Niestety okazało się to wielkim projektem, który miał ruszyć w tamtym roku, a wykonanie miał mieć miejsce o wiele później. Pokrótce: mieliśmy stworzyć siatkę drużyn z całej Federacji, które by każdego roku jeździły za granicę bądź przyjmowały innych na obozy do siebie, a taki turnus miałby trwać przez kilka lat.

Prawdziwa okazja

Mijały miesiące. Jako szefowie mieliśmy czas rozmawiać z chłopakami z jednostek. Wiedzieliśmy, że nie tylko w szefach jest chęć międzynarodowych wydarzeń, chociaż jawiła się też druga, ciemniejsza strona. Okazało się, że brak Wielkich Harców Majowych i innych większych inicjatyw przez kilka lat, spowodował pewien „strach” przed masowym wydarzeniem. Każda jednostka praktycznie w całości była zbudowana z chłopaków, którzy nie doświadczyli WHMów i nie wiedzieli z czym to się wiąże. Pomocni w tym momencie byli zastępowi, którzy pomimo tego, że również w większości nie byli na żadnym większym wydarzeniu skautowym, to jednak chcieli pojechać na międzynarodowy obóz.

Nie mogę powiedzieć, że używaliśmy bardzo przemyślanych sposobów, by przekonać resztę na ten obóz. Wystarczyły rozmowy, opowieści i widoczna inspirująca chęć szefów.

I tak po niezapomnianym obozie w polskim gronie, przyszedł wrzesień, a z nim kolejny rok skautowy. Wtedy na skrzynkach mailowych pojawiła się kolejna wiadomość: Eurocamp. Obóz międzynarodowy, który miał być szykowany i zrealizowany w tym samym roku. Zapisaliśmy się, zgłosiliśmy chęć przyjęcia gości z zagranicy do nas, podaliśmy termin. I mamy to, zostaliśmy wybrani! Na naszym obozie miały pojawić się drużyny z Słowacji, Belgii i Francji.

Z biegiem czasu zaczęliśmy organizować obóz. Co potrzeba? Jak z jedzeniem? Co zrobić? Jakie miejsce? Pytań wiele, doświadczenia z takimi imprezami mało. Już na samym starcie, jak na złość coś się pokręciło… Pierwsze spotkanie w sprawie tego obozu odbyło się w połowie stycznia, a zorganizował je szef z Włoch, z którym wcześniej się nie kontaktowaliśmy. Był on nadzorcą projektu, w miejsce innego włoskiego skauta. Problem z tym, że przepływ informacji zawiódł. Co innego my zrozumieliśmy, co innego poprzednik uzgadniał, co innego przestawili nam na spotkaniu. Okazało się, że wcale nie jest pewne to, czy obóz będzie w Polsce. Mało tego, plan był taki, że jeden kraj przyjedzie na początku sierpnia, a następne dopiero w trakcie jego obozu. Bardzo nas to zmieszało i zdenerwowało. Francja zaproponowała, aby obóz był u nich, ponieważ uważali to za tanią opcję. Ta propozycja dostała sporą aprobatę reszty. Zorganizowałem więc spis podstawowych produktów z krajów biorących udział w projekcie i ich ceny w przeliczeniu na euro i na złotówki. Jak się wówczas dowiedziałem, najtańszymi artykułami spożywczymi do nabycia we Francji okazały się… wino i makaron.

Niestety język angielski nie jest moją mocną stroną. Dlatego drużynowy z Pilawy, Mateusz, z którym organizowałem obóz, był głównym rozmówcą i odbywał prywatne rozmowy z włoskim koordynatorem. Moim zadaniem było komunikowanie się z polskimi koordynatorami projektu. Po wielu wiadomościach, spotkaniach i wydarzeniach, których już nie będę przytaczał, ostatecznie odeszliśmy z projektu. Jednak była już w nas i w naszych jednostkach duża chęć i pozytywne nastawienie na ten obóz.

Zakasaliśmy podwinięte rękawy i w ciągu 2 miesięcy pisaliśmy do drużyn z wielu krajów: Ukrainy, Irlandii, Hiszpanii, Litwy, Słowacji, Czech i Węgier oraz szukaliśmy kontaktów i wysyłaliśmy zaproszenia. Ale, jak to bywa w tej części roku harcerskiego, w większości każdy już miał zaplanowany swój obóz i nam odmawiał… Większość, ale nie wszyscy – Litwa odpowiedziała nam szybko i konkretnie. Xavier, który działa w naczelnictwie litewskim, z dużym entuzjazmem zgłosił chęć wspólnego obozowania. Zszokowała nas liczba zgłoszonych  uczestników. Było to aż 60 skautów. Xavier bez wahania oznajmił nam, że na nasz obóz pojedzie cały litewski nurt męski.

Po pewnych nieporozumieniach pomiędzy Włochami a Słowakami, Martin (drużynowy Słowacki), również wyszedł z projektu Eurocampu, gdzie oznajmiono Słowacji, że Federacja dofinansuje im wyjazd do Francji.

Nie ukrywam, mieliśmy spory problem z miejscem na tak liczny obóz. Miejsce jednak się znalazło przy pomocy namiestnika wilczków, Emila Zawadki i jego pamięci dotyczącej miejsc w których obozował. Po krótkiej rozmowie na Messengerze, w 2 minuty zmieniłem swoje plany na dzień i razem z Emilem pojechaliśmy w prawie dwugodzinną podróż do małej wioski na rozmowy z Sołtysem. Sołtys oraz mieszkańcy wioski byli do nas pozytywnie nastawieni i jeszcze tego samego dnia oglądaliśmy miejsce obozu.

Zostały niecałe 2 miesiące, zaczęło się szaleństwo. W tym samym czasie organizowaliśmy Harce Majowe na 7 drużyn liczących łącznie 60 harcerzy, co było znacznym przedsięwzięciem, a ja podchodziłem do matury… a tu międzynarodowy obóz. Piękny okres, w którym człowiek nie miał czasu na głupoty, a jednocześnie czas szybko mijał ze względu na dużą ilość obowiązków.

Nastał w końcy ten dzień!

Mamy to… Weekend przed wielkim obozem, jako mała 5 osobowa kadra jedziemy na jego miejsce, gdzie mieliśmy w planie naszykować go do pionierki oraz kilku innych elementów, w tym stworzyć miejsce dla Kraala na 12 osób. Osobiście przy tej okazji miałem również miło spędzone dwudzieste urodziny. Pionierka w tyle osób szła bardzo sprawnie, ale mimo to nie zrobiliśmy wszystkiego co zaplanowaliśmy. W niedzielę wróciliśmy do domów by, po kilku godzinach, następnego dnia z rana wyjechać z jednostką.

Pierwsze dni, jak zazwyczaj, to pionierka. Nie obyło się bez problemów – człowiek od drewna ładnie mówiąc, źle się zachował. Ciekawe też było tłumaczenie gościom z zagranicy zasad panujących w naszym kraju, gdzie nie można, tak o, ścinać drzew. Jednak przy pomocy lokalnych mieszkańców udało się szybko wszystko załatwić i pozyskać drewno.

Apel rozpoczynający obóz odbył się trzeciego dnia, po pionierce. Był piękny. Powiewające flagi, styl w jakim przebiegał, okrzyki zastępów w różnych językach – cudo.

Codziennie rano odbywała się wspólna Msza, gdzie pierwsze czytania były odczytywane w 3 językach, a Ewangelię goście mogli przeczytać osobno, podczas polskiego kazania, które następnie ksiądz powtarzał po angielsku. Cała Msza była w języku łacińskim. Naszykowaliśmy specjalne książeczki z tekstami, modlitwami i pieśniami. Z liturgicznych wspólnych obrzędów odbyła się również adoracja o zmroku, z światłem pochodni i marszem, podczas której każdy kraj miał 15 minut na indywidualne adorowanie Najświętszego Sakramentu w swoim języku. Po adoracji byliśmy świadkami litewskiego i słowackiego przyrzeczenia.

Gra to ważny element obozu, a taka gdzie rywalizacja jest na skale międzynarodową, dodaje jeszcze większego „powera”. Z 30 osobową kadrą chłopaki mogli w świecie II wojny światowej super wczuć się w fabułę. Język angielski od agentów z Londynu dało się przecież łatwo wyjaśnić. Można było spotkać wielu sojuszników jak i wrogów przed którymi się ukrywało.

Obóz miał swój oddźwięk w mediach – przyjechała do nas ekipa z ROHiS i nakręciła cały dzień z obozu, trafiając na finał gry! Mieliśmy również propozycję z TVP, ale oni niestety za późno nas zauważyli. W tajemnicy mogę powiedzieć, że relację z obozu i Wy będziecie mogli niedługo obejrzeć.

Dwa razy mieliśmy wspólne długie ogniska, uczyliśmy się nowych gier, jak i mogliśmy porównać swoje poziomy w ekspresji.

Każdy skaut zna życie obozowe i chociaż nie było dużo różnic, to ludzie z innego kraju nadali mu wyjątkowego uroku. Co jakiś czas, jak ktoś miał gest, zapraszał na posiłek szefa innej narodowości i nawet ja, z językiem angielskim „level średni na jeża”, na obiedzie u Litwinów miło sobie pogadałem i podziwiałem potężną zastępową pionierkę.

Gorące dni mijały nam szybko. W ramach wycieczki goście zwiedzili pozostałości po obozie koncentracyjnym w Treblince. My w międzyczasie, szykowaliśmy się na zakończenie obozu.

Moja jednostka pojechała w bardzo okrojonym składzie. Skupiając się na tej wesołej gromadce udało się mi podjąć szereg doskonałych decyzji i jeszcze lepiej poznać tych chłopaków. Warto zaznaczyć, że nawet na takim obozie liczy się nasza jednostka. Każda drużyna, oprócz wspólnej fabuły, miała też swoją własną oraz oddzielne gry i ogniska.

Nadszedł koniec obozu, a ze względu na Litwinów wracających dzień wcześniej, jeszcze przed zakończeniem Eurocampu odbył się Apel kończący. Nie wiem czy wiecie, ale Litwini nie świętują ostatniej nocy obozu. Coś przerażającego! Ze Słowacją ostatnie ognisko, nazywane u nas w hufcu „watrą”, spędziliśmy wesoło i do późna.

Mówiąc „do widzenia” mieliśmy w planach spotkać się razem przyszłym roku, a może i wcześniej z ZZ-tem. Chłopaki byli pod wrażeniem tego wyjazdu, wymieniali się naszywkami, paskami, kontaktami, uczyli się zwyczajów naszych gościu. Początek tego obozu był, jak widać, zawiły i bardzo nie pewny. Daliśmy jednak radę.

Jako szefowe i szefowie, zachęcam, nie bójcie się takiego wyzwania! Porozmawiajcie z jednostką, zdobywajcie kontakty. Razem ze swoim ZZ-tem zapiszcie się w historii środowiska, jako Ci którzy wspólnie zorganizowali obóz międzynarodowy. Z myślą Baden Powella – „Look for friends!” – „Szukajcie przyjaciół!”

Fot. na okładce: Skauci Europy – Środowisko Garwolińsko-Pilawskie

IMPEESA – drużynowy, który nigdy nie śpi

Naprawdę nie wiem jakie cechy ma dobry drużynowy. Nie mogę podać „5 cech idealnego drużynowego”. W skautingu łatwo wymyślać ponad miarę. Każdy harcerz, zastęp, drużyna potrzebują czegoś innego, nie ma więc uniwersalnego zestawu cech dobrego szefa jednostki. Ponadto mogę bazować jedynie na doświadczeniach tych paru poznanych przeze mnie drużynowych, paru osób, które jak matryca wycisnęły na mnie swoje spojrzenie na metodę, które to spojrzenie potem zinternalizowałem.

Uważam jednak, że dobrego drużynowego niezależnie której drużyny można określić mianem IMPEESA. Przydomek ten powstał, jak opisuje to William Hillcourt w biografii Baden-Powella1, „wśród granitowych głazów Matopos”, podczas niebezpiecznych walk z Matabelami. Chwila nieuwagi żołnierza mogła tam drogo go kosztować. Mógł on „wpaść żywy w zasadzkę i zostać wystawiony na niektóre z bardziej wyrafinowanych form tortur wroga”. BiPi wspominał potem, że „niebezpieczeństwo dodawało jednak niezbędnej pikanterii, czyniąc te pełne przygód dni najlepszymi w moim życiu”.

Baden-Powell wykonywał wiele zwiadów na wnioski Matabelów. Oddajmy jeszcze głos jego biografowi: „Podczas niektórych z jego najśmielszych rekonesansów było nieuniknione, że zostanie wykryty przez Matabele. Ale w jakiś sposób zawsze udawało mu się uniknąć wykrycia i dogonienia nawet przez najszybszych przeciwników (…). Wróg nigdy nie wiedział, gdzie B-P może się pojawić i z jakiego kierunku. Wydawał się czuwać w dzień i w nocy, jakby był jakimś niezwykłym stworzeniem, które może polować wiecznie bez odpoczynku. Zaczęto nazywać go Impeesa Wilk, który nigdy nie śpi. Uważał to przezwisko za jeden z najwyższych komplementów, jakie kiedykolwiek otrzymał.”

BiPi wiedział – bez obserwacji nie da się wygrać żadnej wojny. A przecież nie rozmawiamy o żadnej z ziemskich wojen, toczonych z niskich pobudek, wojen, które niosą jedynie zniszczenie. Naszym celem jest wojna nieporównanie ważniejsza, toczona nie z drugim człowiekiem, ale z mocami ciemności, wojna o powierzonych nam harcerzy, o ich świętość.

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, którego nigdy nie widziałem w Kraalu, gdy byłem przybocznym. Prawdziwy wędrownik bez krzty podstępu, bo wędrował od gniazda do gniazda swoich harcerzy. Do Kraala wpadał jedynie by zjeść, zawsze z deczka zirytowany, gdy owsianka nie była gotowa na czas i zaraz znikał, by obserwować chłopaków podczas gier, odwiedzać gniazda przy pionierkowaniu, sprawdzając bezpieczeństwo budowanych platform (i „przy okazji” poznać atmosferę, morale i najnowsze problemy w zastępie), czy rozmawiając z tymi harcerzami, którzy tej rozmowy ze swoim wodzem, starszym bratem, potrzebowali. Nota bene wracał do gniazda na Godzinę Drogi. Mam ten obraz wyryty głębokimi naprawdę bruzdami: drużynowego, szefa, wędrownika, który znajduje czas na Minutę (lub parę minut) Drogi. Dla mnie samego, po latach, gdy na obozie byłem drużynowym ze wszystkimi obowiązkami kierownika, był to ideał, do którego czasami dobiegałem, ale nigdy go nie osiągnąłem przez wszystkie dni obozu.

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który wysoko w Alpach organizował ze mną grę w ogonki w śniegu po kolana. Mieliśmy (francuski i polski ZZ) budować igloo2, ale niestety z powodu splotu wypadków niezaplanowanych musieliśmy improwizować, ratować to, co zostało z planu. Wtedy jego decyzja: gramy! Szybkie wytłumaczenie zasad, my z Kraalem jako sędziowie i zaczynamy. Później, po powrocie, usiedliśmy w lyońskim mieszkaniu drużynowego przy własnoręcznie zrobionym przez niego stole na zaciosy (sic!), żeby porozmawiać o wnioskach z gry. O problemach, które pokazała. GRA POKAZAŁA PROBLEMY? Błahe ogonki – błahe problemy, myślałem. Zgodzę się, nie była to gra bezproblemowa, ale nie wynikały z niej nie wiadomo jak ważne rzeczy, nie wywiązały się spory i kłótnie, więc nie byłoby dużo do obgadania. Grając wymieszaliśmy między sobą chłopaków z obu drużyn, aby mogli się poznać, ale oni unikali współpracy ze sobą. Język stanowił barierę. Tę barierę łatali w najłatwiejszy sposób – wyśmianie. Szybko sięgnęli po najprostszy z loci communes, jaki ma świat piętnastolatków – piłkę nożną. Mogliśmy z drużynowym francuskim obserwować, że mimo braku znajomości słów w polskim i odpowiednio francuskim języku, nasi zastępowi buczeli (mowa niezbyt wyrafinowana, ale za to międzynarodowo rozumiana), gdy któryś krzyknął nazwisko Lewandowskiego i odpowiednio Mbappé.

W trakcie dyskusji nad tym problemem znaleźliśmy wyżej opisaną przyczynę (bariera językowa). Potem przeszliśmy do poszukiwań rozwiązania – ZZ to było tylko preludium, czekał nas wspólny obóz. Cel mieliśmy prosto określony – przyjaźń polsko-francuska. Stwierdziliśmy, że jeśli chłopaki dobrowolnie tej bariery nie przeskoczą, to my im w tym pomożemy. Plan kolejnych gier na obozie zakładał, że nie było możliwości wygrać bez współpracy międzynarodowej. Czasami była ona trudna, czasami wymagała wielkiego nakładu sił całego zastępu, aby dogadać się z zastępem z drugiego kraju. Ale cel został osiągnięty, bo żegnając się na ostatnim apelu po Watrze, tam – pośrodku lubińskiego lasu w środku nocy, niejeden chłopak miał łzy w oczach, czego nie ukrył nawet wszechogarniający nas mrok.

Czy jest coś prostszego niż obserwacja chłopaków podczas ogonków? Perspektywa rozmowy o banalnej grze nie zakładała wniosków sięgających aż do obozu. Wodzu! A Ty kiedy bacznie obserwowałeś ogonki w swojej drużynie?

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który miał czas, aby pogadać ze swoim harcerzem. Być może przesuwało mu to niektóre rzeczy w planie, a Sądy Honorowe przeciągały się na noc. Być może rozmowy te zabierały mu cenne minuty snu, których nie zdoła zastąpić żadna kawa zrobiona nawet przez najlepszego przybocznego z rana. Można było mieć rzeczywiście wrażenie, że „nigdy nie spał”. Czy te rozmowy na obozie czy w ciągu roku przy kebabie coś dały? Przyniosły mierzalny efekt? Zadałem mu to pytanie już po obozie. Zapytałem wprost: „Myślisz, że to coś da?” Odpowiedź była równie lakoniczna: „Nie wiem”. „To po co to robimy?” Nie pamiętam całej odpowiedzi, potraktowanej z humorem, było to coś w stylu heheszków, że „nie liczy się owoców pracy na niwie Pańskiej”.

Nie wiem ile był w stanie poświęcić dla drużyny, tylko on mógł sobie odpowiedzieć na to pytanie. Doskonale jednak swoim przykładem zrealizował słowa kardynała Wyszyńskiego: „Ludzie mówią: czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas to miłość!”

Ściemniało się. Kształty rozpływały się już zanurzane w mroku nocy. Bi-Pi patrzył z wysokości wzgórza na wioskę, do której miał się podkraść, by podsłuchać plany wojenne Matabelów. Drużynowy zaś patrzył z wysokości swojego Kraala na resztę gniazd, jak wśród wielkiego, chłopięcego gwaru harcerze przygotowują swoje scenki. Zaraz pójdzie na ekspresję, gdzie nie tylko będzie grał, śpiewał i śmiał się ze swoją drużyną, ale będzie ją też bacznie obserwował, jak wilk, który nigdy nie śpi.

Przypisy:
1 Fragmenty tej biografii wykorzystane w artykule zostały przetłumaczone przez autora tekstu za wyd: W. Hillcourt,O.Baden-Powell, Baden-Powell. The Two Lives of a Hero, G.P. Putnam’s Sons, New York 1964, str. 131-132.

2 A w zasadzie jego francuską wersję, gdzie ściany są wykonane ze śniegu a dach z gałęzi sosnowych , która nazywają „schronieniem jurajskim” – l’abri jurassien


Fot. na okładce: Franciszek Krzemiński

Szymon Gontarczyk


Drużynowy 3. Drużyny Krakowskiej, ale rodem z zachodniej części Mazowsza. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików Scouts d’Europe. Wałęsając się po różnych miastach i miasteczkach Polski, poznając ich historię i coś tam pisząc na temat ich piękna, kultywuje zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów i romantycznych flanerów.

Czy leci z nami pilot? Entuzjazm szefowania

Na końcu tekstu znajduje się link do artykułu w formie audio.

Szczęśliwy lud, który umie się cieszyć. Tacy zawsze chodzą w świetle Twego oblicza. Imieniem Twoim cieszą się nieustannie i wysławiają Twoją sprawiedliwość. Bo Ty jesteś ich pięknem i mocą, dzięki Twojej dobroci wzrasta nasza siła.
Ps 89, 16-18

Zmęczony tym, że wróciłeś do szkoły czy na studia? Masz na głowie jednostkę, swoje pasje, naukę, relacje. Trzeba przygotować zbiórkę, ZZ, a poza tym wypadałoby napisać plan pracy i znaleźć miejsce na zimowisko. Dużo? Tak, dużo. Zazwyczaj, jako szefowie, dużo mamy na głowie. Trochę taka nasza natura, że poza aktywnym uczestniczeniu w działaniach harcerskich, kierujemy przedsięwzięciami też na innych polach, takimi jak projekty na studiach czy praca w grupach podczas zajęć. Ale nie o przeładowaniu dzisiaj, a o czymś, o czym wypadałoby nie zapomnieć.

Kto jest w grze?

Ostatecznie chodzi o naszych podopiecznych. Poza tym, że my wiele się od nich uczymy, to oni również uczą się od nas. My jesteśmy tymi – jak głosi tekst mianowania szefa – którzy mają pokazywać im ideał i sami nim żyć. Czasem możemy zderzyć się ze ścianą – przychodzimy zmęczeni na zbiórkę i nie dość, że nam się nie chce, to nasi podopieczni też nie chcą współpracować. Dlaczego? Czy robię nieciekawe zbiórki? Czy powinienem przeorganizować pracę jednostki? Może ten plan w ogóle jest do kitu. A pomyślałeś, że to może być przygoda?

Do czego zmierzam – Mówimy często, że skauting to przygoda, ale kiedy organizujemy nasze działania przeżywamy je czasem jak przykry obowiązek. Przychodzimy na zbiórkę i robimy to, co zamierzaliśmy, ale bez entuzjazmu, zmęczeni, niewyspani, bo do późna dopinaliśmy plan.

Rolą szefa nie jest bycie męczennikiem, który wyrzuca maszynowo idealnie pedagogiczne koncepcje dla swoich dzieciaków. Oczywiście dobrze, jeśli takie będą, ale może nawet bardziej kluczową sprawą jest wejść i porwać ich w podróż – być tym, który idzie na ich czele i swoją pasją pokazuje, że coś w tym może być. Że warto popędzić za nim ku przygodzie.

Jako Akela nieraz widziałem różnicę pomiędzy oznajmieniem, że teraz jedna szóstka będzie zbierać chrust, a sytuacją gdzie wzywam chłopców i powierzam im “zadanie specjalne”, od którego bardzo wiele zależy. I w jednym i w drugim przypadku będą zbierać chrust, ale perspektywa jest zupełnie inna. A jeśli możemy pójść na tę misję razem z nimi i nauczyć ich jeszcze czegoś ciekawego na temat dobrego zbierania opału, to w ogóle jest bajka i najczęściej wejdą razem z nami w grę.

Może nie jesteś przekonany do jakiegoś elementu zbiórek i nie pozwala Ci on zanurzyć się razem z twoimi podopiecznymi w świat przygody? Masz tu pewną przestrzeń do dialogu – no bo skoro na kursie mówili, że coś jest w porządku, ale nie pamiętasz dlaczego albo niezbyt to zrozumiałeś, to coś w tym jednak może być. Warto zapytać innego szefa jak on to robi, napisać do Asystenta, Hufcowego czy Namiestnika, oni nie gryzą, a mogą pomóc Ci coś zrozumieć i wejść w tę grę szczerze i z przekonaniem, że to ma sens.

Kilka inspiracji

Często na zbiórce nie brałem udziału w grach razem z chłopakami, bo pilnowałem, pełniłem rolę sędziego. Nie ma w tym nic złego, ale czasem gra obędzie się bez tego. Więcej być może czasem skorzystają nasze wilczki, kiedy Stare Wilki będą również z nimi ruszać się, a nie tylko stać. Więcej skorzystają harcerze widzący, że Kraal też przebiega olimpiadę, co prawda poza rywalizacją, ale próbując swoich sił. Skorzystają wędrownicy, kiedy to Szef Kręgu zainicjuje piosenkę marszową i zachęci wędrowników do rozpoczynania kolejnych własnym przykładem.

Jeśli ten płomień ma buchnąć, to Ty często będziesz pierwszą iskrą. Być może nie od razu, ale również Twoi harcerze zobaczą, że można bez obaw przed wyrwaniem się przed szereg harcować i cieszyć się codziennością skautowania, porywając siebie nawzajem do przeżywania przygód i stawiania czoła wyzwaniom.

W skautingu doświadczyłem kilkukrotnie zjawiska śpiewu spontanicznego właśnie w tym momencie, kiedy był on potrzebny, kiedy był śpiewem w kłopotach. Jednym z takich przypadków była wędrówka letnia mojego Kręgu we Francji. Godzina już mniej więcej 21:00, zaczyna robić się ciemno. Po całym dniu marszu w skwarze każdy jest zmęczony. Łapię się na momentach, kiedy w marszu już bez świadomości pusto wpatruję się w asfalt i przestrzeń przede mną, chcąc tylko ujrzeć już cel dzisiejszego dnia i nocleg. Odciski już spowszedniały, chodź nie dają o sobie do końca zapomnieć. Dochodzimy kręgiem do wniosku, że jest ciemno, nic nie jeździ już pośród tych pól i że chcemy jeszcze dziś pokonać te kilka kilometrów. Ktoś zaczął coś śpiewać, dalej poszło już samo. Sprawnym marszowym tempem motywując się każdą kolejną piosenką, którą znaliśmy, od szant przez pieśni religijne (właściwie wszystko po kolei, co znaliśmy) darliśmy kolejne milimetry podeszw naszych butów, aż nie doszliśmy zmęczeni na polankę noclegową. Zmęczeni, ale szczęśliwi i dumni z siebie, że daliśmy radę. Doszliśmy dlatego, że marazm przeszedł w entuzjazm.

Słowo o planowaniu

Jednak bycie gotowym do wejścia w grę wymaga  wcześniejszego zadbania o własne potrzeby. Musisz się wyspać przed zbiórką, przygotować plan w miarę możliwości nie na ostatnią chwilę, wtajemniczyć w niego przybocznych, wcześniej poinformować zastępowych co będzie się działo itp. Niemniej jednak Twój stosunek do tego, co chcesz zrobić jako szef, czy widzisz w tym sens, może ostatecznie pozwolić Ci wejść w przygodę lub nie. Możesz jedynie podać uczestnikom rozkład lotu lub być pilotem, który pozwoli im wzlecieć głową ponad chmury. 

Podsumowując

Czy planując bierzesz pod uwagę kryterium zabawy? Czy to, co próbujesz sprzedać swoim harcerzom, wilczkom czy wędrownikom, jest dla Ciebie fajne, pociągające? Może od tego powinniśmy zacząć? W moim przekonaniu najlepszym sposobem, żeby oni dali się porwać, to najpierw samemu zrobić coś z “błyskiem w oczach”. A więc to, że nie idzie, nie musi być kwestią Twojego braku umiejętności pedagogicznych czy złego planu. Plan może być świetny, ale musisz go poczuć. Poczuć, że on ma sens i prowadzi w dłuższej perspektywie do celów, jakie sobie postawiłeś. A Ty naprawdę masz wpływ na swoich podopiecznych. Robisz bardzo ważną robotę i możesz ich nauczyć swoim przykładem, jak traktować jako przygodę wyzwania, jakie postawi przed nimi życie. Może dzięki Tobie nauczą się naprawdę “uśmiechać się i śpiewać w kłopotach”. Słowem- spełniaj swoje cele przez przeżywanie dobrej przygody razem z tymi, którzy zostali Ci powierzeni.

Dobrej zabawy, dobrej gry, dobrej przygody!

Źródła:
https://otwarteniebo24.pl/magazyn/walka-duchowa/item/183-co-biblia-mowi-o-radosci-wersety

Fot. na okładce: Marcin Zakaszewski

Wojciech Kamiński


Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.

Solarygrafia. Słońce, papier i czas.

Poniższy wywiad jest zapisem rozmowy przeprowadzonej 11. czerwca 2023r.
Na końcu tekstu znajduje się link do wywiadu w formie audio.

Piotr Wąsik: Znajdujemy się w obserwatorium astronomicznym w Czechach, po spotkaniu dotyczącym solarygrafii i rozmawiamy z Maciejem Zapiórem, który jest jednym z organizatorów tego spotkania. Cześć Maćku!

Maciej Zapiór: Cześć

PW: Możesz na początku powiedzieć coś o sobie, kim jesteś, skąd się tu wziąłeś, a także o tym miejscu.

MZ: Jestem Maciek, pochodzę z Wrocławia. We Wrocławiu w latach 90. poznałem harcerstwo, pod koniec lat 90. poznałem FSE i z całą drużyną przeszliśmy do FSE. Byłem we Wrocławiu drużynowym i wtedy nawiązaliśmy kontakt z czeskimi skautami i nawet udało się zorganizować w 2004 roku polsko-czesko-francuski obóz w Czechach. To takie były moje początki z Czechami. A potem, na początku XXI wieku zacząłem współpracować z obserwatorium w Ondřejowie, gdzie się teraz znajdujemy. Przyjechałem na praktyki, a potem byłem tutaj rok na Erasmusie, gdzie poznałem moją żonę, bo moja żona jest Czeszką, z Pragi. I po różnych życiowych drogach wiodących z Wrocławia, poprzez Majorkę znaleźliśmy się znowu z rodziną w Czechach. Jestem pracownikiem Czeskiej Akademii Nauk. Pracuję tutaj w Instytucie Astronomicznym, który posiada obserwatorium. Ja sam jestem fizykiem Słońca i jestem kierownikiem Spektrografu Słonecznego. Moje zainteresowania naukowe to są protuberancje słoneczne, metody obserwacyjne, analiza danych.

Wykład Macieja Zapióra na spotkaniu solarygrafów 10.06.2023r., fot. Kasia Kaczmar

PW: Dzięki. To trochę już wiemy o Tobie, a teraz ta druga część. Jesteśmy po spotkaniu dotyczącym solarygrafii. Mógłbyś opowiedzieć czym ona jest?

MZ: Solarygrafia jest techniką, w której wykorzystujemy bardzo proste przedmioty, żeby wykonać zdjęcie. Proste przedmioty to są na przykład aluminiowe puszki po napojach, po szamponach, bombonierki po cukierkach, które można szczelnie zamknąć, tak, żeby do środka nie dostawało się żadne światło. Z wyjątkiem tego, że światło przechodzi przez mały otworek wykonany igłą. Ta metoda nazywa się „fotografia otworkowa” albo jeszcze z łaciny camera obscura. Zjawisko camery obscura było znane już w starożytności. Nie potrzebujemy żadnych elementów optycznych, bo elementem optycznym jest brak elementu. Możemy sobie wyobrazić, że na jednej ścianie tego naszego pudełka czy aparatu po prostu czegoś brakuje. Brakuje kawałka ściany w postaci tego otworka. Wykorzystujemy zasadę prostoliniowego rozchodzenia się światła i w ten sposób na wewnętrznej ścianie naszego aparatu tworzy się odwrócony obraz tego, co znajduje się przed aparatem. To jest pierwsza część techniki. Druga część techniki wykorzystuje światłoczułość czarno-białego papieru fotograficznego, który zwykle wykorzystujemy do robienia końcowych odbitek fotografii czarno-białej. W fotografii analogowej jest tak, że po naświetleniu negatywu wkładamy go do powiększalnika i pod powiększalnikiem na tym papierze fotograficznym powstaje negatyw negatywu, czyli pozytyw. Jeżeli używamy tego papieru zgodnie z przeznaczeniem, które wymyślił producent, to musimy go potem wywołać, utrwalić i mamy czarno-białe zdjęcie. Odbitkę po prostu. Natomiast w solarygrafii wykorzystujemy ten papier jako negatyw. Ten papier wkładamy do puszki, do kamery i poddajemy go długiemu naświetlaniu bez wywołania. Własnością tego papieru jest to, że jeśli jest ekstremalnie prześwietlony, to on sam się wywołuje. Bez wywoływacza. Wobec czego po czasie naświetlania, który może wynosić nawet pół roku, obraz już jest. Ale jest nietrwały, ponieważ cały czas, gdy padają na niego fotony światła, to tam się cały czas rejestruje obraz. Jakbyśmy wyciągnęli ten negatyw, ten papier z kamery i umieścili go na słońcu, to za chwilę by zniknął. Po prostu się cały znowu zaświetli. Dalszy krok to jest zeskanowanie tego papieru, żeby go utrwalić w formie cyfrowej. Gdy zeskanujemy to już mamy obraz, a oryginalny negatyw możemy zachować do archiwizacji dla potomnych albo po prostu o nim zapomnieć, bo już mamy ten obraz w postaci cyfrowej. Kolejny krok to postprodukacja metodami cyfrowymi, w jakimś programie graficznym. Dzisiaj to jest kilka kliknięć. Do zrobienia z negatywu pozytyw – to jest jedno kliknięcie. Drugie kliknięcie to jest zrobienie obrazu lustrzanego, bo jak wspomniałem w camera obscura obraz jest odwrócony. A trzecim kliknięciem może być na przykład automatyczna korekcja kolorów i już mamy gotowe zdjęcie solarygraficzne. Można dłużej się pobawić metodami bardziej profesjonalnymi, można podciągnąć kolory, kontrast, ewentualnie wykadrować coś, ale to już wszystko zależy od indywidualnego podejścia danego solarygrafisty.

PW: Wykorzystanie skanera oznacza, że to jest technika stosunkowo nowa, tak?

MZ: Zgadza się. Ta technika została rozpropagowana około roku 2000 przez dwóch Polaków i Hiszpana: Pawła Kulę, Sławomira Decyka i Diego Lópeza Calvína.Oni przynieśli do tego projektu, do tej techniki różne swoje doświadczenia z różnych dziedzin. Są fotografami, ale każdy zajmuje się troszeczkę czymś innym. W roku 2000 opublikowali tą metodę w internecie i zachęcili ludzi do fotografowania nieba, pozycji słońca, za pomocą własnoręcznie wykonanych w domu aparatów fotograficznych w różnych częściach świata. To był ich projekt „Solaris 2000”, który zakładał, że mówimy, jak to zrobić, a każdy w swoim miejscu, w swoim kraju robi to po swojemu, z materiałów, które może znaleźć pod ręką. Potem przez internet, gdyż to były początki internetu, my zbieramy te efekty i publikujemy w jednym miejscu, na jednej stronie.

Zdjęcie solarygraficzne, fot Maciej Zapiór. Źródło: Analemma.pl

PW: A Ty, kiedy się zainteresowałeś i zająłeś solarygrafią?

MZ: Ja pierwszy raz usłyszałem o solarygrafii w 2005 r. Nawet to pamiętam dokładnie, bo oglądałem reportaż w TVP Wrocław. Trafiłem na połowę. I zobaczyłem zwariowanych ludzi, którzy biegają z puszkami po napojach po lesie i zbierają je, a potem wyciągają je i mówią, że na tych obrazach widać Słońce. Ponieważ interesuję się fotografią od dawna, (nawet chciałbym tutaj podziękować mojemu pierwszemu drużynowemu Krzyśkowi Billewiczowi, za to, że mi pożyczał swojego Zenita i mogłem się bawić w fotografię w latach 90.) studiowałem astronomię i to był taki punkt przecięcia fotografii i astronomii. Jak sobie przypominam ten moment, to stwierdziłem „Aha! Będę zawsze miał coś do roboty, do końca życia!”. Bo ciekawe jest to właśnie, że jedno zdjęcie robi się długo – nawet pół roku. Pół roku to jest taki kanoniczny czas naświetlania pomiędzy przesileniami – letnim i zimowym. Tak powinno być, nie dowolne pół roku, ale mniej więcej od 21 grudnia do 21 czerwca albo na odwrót. Wtedy złapiemy wszystkie możliwe położenia Słońca na niebie.

PW: No dobrze. Wiemy już skąd solarygrafia w Twoim życiu, ale też przy okazji pojawia się pytanie o astronomię. Nie jest to zbyt popularna dziedzina i wydaje mi się, że młodzi ludzie, którzy chcą iść na ten kierunek studiów, mogą się zastanawiać, czy rzeczywiście jest sens w to iść zawodowo. Co o tym myślisz? Wybierać astronomię, czy traktować to jak hobby, którym można się zafascynować, ale nie da się z tego wyżyć? Jak to odbierasz?

MZ: No to krótko. Jestem astronomem.

PW: Mhm. Da się!

MZ: A długo… No cóż, warto podążać za swoimi marzeniami. Oczywiście dzisiejsza astronomia to nie jest już romantyczne pokazywanie gwiazd swojej dziewczynie podczas ciepłej letniej nocy na trawce. Dzisiaj to już właściwie 90% czasu siedzi się przy komputerze. Z resztą jak w większości prac nie fizycznych, tylko umysłowych. Natomiast astronomia sama w sobie oferuje takie dotykanie Wszechświata. Może nie fizycznie, ale metodami obserwacyjnymi i też intelektualnymi. Jeżeli kogoś to interesuje, to o to chodzi! Dzisiaj bardzo ciężko jest dokonać jakiegoś odkrycia ważnego, w astronomii czy też w innych dziedzinach nauki. Ale kariera naukowa oferuje taki dynamizm w życiu, który pochodzi z różnych miejsc. Bo na przykład, w moim przypadku, ja jestem obserwatorem Słońca, to jest taki dynamizm dnia i nocy. Obserwuję Słońce w dzień, Słońce musi być nad horyzontem. Drugi taki dynamizm ciekawy to na przykład rytm konferencji naukowych. Te konferencje odbywają się w różnych częściach świata i to jest ciekawe, że można spotkać nowych ludzi i odwiedzić ciekawe miejsca. Ja dzięki astronomii, jak to się mówi, zwiedziłem pół świata. Inny na przykład ciekawy cykl to jedenastoletni cykl aktywności słonecznej. To jest jeden z dłuższych cyklów. Co jedenaście lat Słońce jest bardziej aktywne, pojawia się więcej obiektów, które są ciekawe do obserwacji, czyli tak jak wspomniałem na przykład protuberancji słonecznych, które obserwuję. Ale też jest więcej plam słonecznych, rozbłysków słonecznych, koronalnych wyrzutów materii itd. To jest taki inny kolejny rytm, przez który człowiek musi się dostosować do Słońca, a nie na odwrót. Astronomia dzisiaj to, jak wspomniałem, nie patrzenie w gwiazdy, ale astrofizyka. Jest to analiza pewnych zjawisk, które może nie są bardzo spektakularne, ale są ciekawe. Ja się zajmuję teraz projektem, w którym próbuję zmierzyć, czy prędkość atomów zjonizowanych jest inna od prędkości atomów neutralnych w protuberancjach słonecznych. Grupa ludzi, którzy zajmują się symulacjami i teorią plazmy w protuberancjach na Wyspach Kanaryjskich odkryła w swoich symulacjach, że tak powinno być. To znaczy, że jak są przepływy plazmy na Słońcu, to w pewnych chwilach prędkości jonów i atomów neutralnych są różne. One się tak jakby oddzielają od siebie na chwilę, a potem się znowu mieszają i możemy mówić, że są razem, ale przez chwilkę, rzędu sekund albo minut, te atomy mają różną prędkość. No i ja mam do dyspozycji spektrograf słoneczny, który umożliwia obserwację promieniowania pochodzącego od różnych jonów czy atomów neutralnych i za pomocą technik spektroskopicznych, jestem w stanie to zmierzyć, chociaż te efekty są bardzo małe, słabe. Dużo pracy ostatnio kosztowało mnie oddzielenie szumu od sygnału w pewnych obserwacjach.

PW: Czyli podsumowując, jakbyś jeszcze raz miał wybrać czy iść w astronomię, to byś się zdecydował.

MZ: Tak

PW: Okej, a mając swoje doświadczenie i pewne rzeczy, którymi się zafascynowałeś, bo rozumiem, że byłeś drużynowym, tak? Czy wykorzystywałbyś jakieś techniki obserwacji astronomicznej albo samej solarygrafii w swojej drużynie, dawał chłopakom na sprawności, wykorzystywał w grach i próbował ich zapalić do tego?

MZ: Tak. Może jako pierwsze o fotografii powiem, a o astronomii za chwilę. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają obóz w Rząsinach w 2005 roku, którzy mogą opowiedzieć, jakie rzeczy się tam działy. A działy się tam rzeczy takie, że mieliśmy ciemnię fotograficzną na obozie w lesie. Było tak, że z jednego namiotu zrobiliśmy namiot – ciemnię. Wykorzystaliśmy to, że jakieś 50 czy 100 metrów od nas, były pierwsze zabudowania, których nie widzieliśmy z obozu, ale były i podciągnęliśmy prąd do powiększalnika. Mieliśmy wodę bieżącą, bo niedaleko był hydrant no i w nocy, w namiocie „dziesiątce”, jak się zakryje wszystkie otwory, to jest tak ciemno, że można wywoływać zdjęcia metodami analogowymi. I a propos takich harcerskich rzeczy, to można powiedzieć, że sprzedałem ten pomysł harcerzom na początku i powstała nowa funkcja fotografa. Nie było kronikarza, ale był fotograf. I on się przez cały rok, do obozu przygotowywał do tego, żeby nauczyć się robić zdjęcia. I to też jest taka rada, że można funkcje w zastępie tworzyć, jak się chce. Nikt nie powiedział, że mają być tylko w jakimś podręczniku dla drużynowych wybrane. Jeżeli chłopacy chcą przygodę i chcą na przykład polecieć na księżyc, to musi być funkcja nawigatora, pilota, biologa itd. A jeżeli chcemy zrobić coś tak prostego, jak ciemnia fotograficzna na obozie, to wystarczy, że wymyślimy, że nie będzie kronikarza, ale zamiast niego będzie fotograf. No i na tym obozie w 2005 r. udało się to zrobić. Harcerze spędzali tam w ciemni długie godziny w nocy. Tak się mówi, że noc jest od spania, ale kiedy zrobić zdjęcia? Tylko w nocy jest wystarczająco ciemno. Na tym obozie fotografia była wykorzystana jako element fabuły wielkiej gry. Trzeba było szybko zrobić zdjęcia i je wywołać, miały się one znaleźć w kronikach z wypraw zastępów i był również konkurs fotograficzny na obozie. Jeżeli chodzi o solarygrafię to poznałem ją dopiero po tym obozie. Gdybym wiedział wcześniej, to na pewno byłaby na obozie. Natomiast jeśli chodzi o astronomię, to parę rzeczy próbowałem i ciekawe rzeczy mogą wyjść, bo na przykład nad ziemią lata Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Jej przelot nad danym punktem na Ziemi trwa kilka minut, w zależności od orientacji i bardzo jasno świeci, powiedzmy, że jak Wenus. Dla niewtajemniczonych – nie da się tego pomylić z niczym innym. Czas i pozycję tego przelotu można znaleźć wcześniej, np. dzień lub dwa do przodu. Można to wykorzystać w grze, np. gra pt. „Trzej Królowie szukają miejsca narodzin Pana Jezusa, tam, gdzie ukazała się gwiazda”. Można znaleźć efemerydę, czyli taką prognozę mówiącą, gdzie i kiedy ukaże się i zniknie stacja kosmiczna. I wtedy w grze trzeba iść za gwiazdą, a z pewną dokładnością do azymutu, jeżeli obserwują może być finał. I nawet udało mi się ten koncept przeprowadzić. Da się.

PW: A to wymagało jakiegoś przygotowania wcześniej? Żeby chłopacy mieli jakąś, choćby podstawową wiedzę. Bo wydaje mi się, że jeżeli ktoś totalnie nic nie wie, to może nie załapać o co chodzi.

MZ: Miałem taki epizod w życiu, że byłem drużynowym 1. Drużyny Litomierzyckiej w Czechach parę lat temu i mieliśmy jeden z wyjazdów tutaj do Ondřejowa do obserwatorium, bo chciałem pokazać chłopakom czym się zajmuję i że astronomia może być ciekawa. No i dzień wcześniej, ponieważ te przeloty Stacji Kosmicznej są kilka dni z rzędu, i pokazałem im jak wygląda ten przelot, żeby widzieli, co mają obserwować, no a potem już była gra nocna. Zostali zbudzeni i zostało im powiedziane, że będzie przelot za około 5-10 minut, musicie obserwować wszyscy razem niebo i macie iść tam, gdzie Stacja zniknie. Nie jest dobrze rzucić ich na głęboką wodę, żeby obserwowali to, czego nie znają. Można przeprowadzić jakiś kurs, poczytać troszeczkę o niebie i opowiedzieć, a przede wszystkim pokazać, jak to wygląda, bo gdy zobaczysz ten przelot, to nie pomylisz go z niczym innym.

PW: To jeszcze na koniec pytanie o solarygrafię. Gdzie szukać informacji? Jak robić, jak zacząć? Wiadomo, że można spotkać takich ludzi jak Ty, którzy jakoś w to wprowadzą, ale jeżeli ktoś nie ma kontaktu i dostępu do takich osób, a chciałby zacząć, to jak szukać informacji?

MZ: Będzie lokowanie produktu: analemma.pl. To jest strona naszego projektu solarygraficznego. Na to, żeby powiedzieć czym jest analemma, to niestety nie ma już miejsca w tym wywiadzie, ale na tej stronie można poczytywać co to jest. My publikujemy tam nasze rezultaty i projekty solarygraficzne. Tam można znaleźć odnośniki do dalszych stron, a te to na przykład solarigrafia.pl, solarigrafia.com. Na Facebooku jest grupa SOLARIGRAFIA. Miałem sprawdzić, ile tam jest ludzi… (3289 – red.) W każdym razie jest to grupa światowa. I tam można się zapytać, dlaczego moje zdjęcia nie wychodzą i znajdą się ludzie, którzy odpowiedzą. Od takich rzeczy bym zaczynał. Można też przyjechać na spotkanie solarygrafistów, które zaczęły się w Polsce i były trzy w Karkonoszach w latach 2016-18, a teraz udało się zorganizować międzynarodowe spotkanie solarygrafistów, gdzie można było wymienić poglądy, doświadczenia albo po prostu zapytać się innych doświadczonych kolegów, co robię źle i jak zrobić, żeby było dobrze. Teraz się to spotkanie skończyło, siedzimy sobie już po wszystkim. Ja się bardzo cieszę, że się to odbyło, bo byli ludzie z różnych części Europy, nawet jeden uczestnik z Portugalii. A poza tym dużo Polaków, Czesi, Słowak, Ukrainiec, Brytyjczyk. I jeszcze była sesja online: Finlandia, Niemcy, Stany Zjednoczone, Kanada i Hiszpania.

Zdjęcie solarygraficzne, fot. Maciej Zapiór. Źródło: Analemma.pl

PW: Dzięki wielkie za rozmowę! Mam nadzieję, że chociaż kilka osób uda się nam zapalić do tego, żeby jakieś elementy tej techniki wdrażać w swoich jednostkach albo samemu się zapalać i mając takie przykłady iść za swoimi pasjami. Może niekoniecznie w astronomię, ale w takie dzięki którym można dotykać gwiazd. Dzięki!

MZ: Dziękuję za rozmowę!

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Dlaczego drużynowym potrzebna jest apteczka?

Witajcie.

Od pewnego czasu staram się wspierać rozwój świadomości bezpieczeństwa u Skautów Europy. Jak możecie się domyślić, zwrot BHP nie jest mile widziany, wywołuje raczej uśmiech na twarzy, a nawet niechęć. Ja miałem szczęście spotkać ludzi, którzy opowiadali o bezpieczeństwie z ogromną pasją, zarażali chęcią do pracy nad tym tematem, przekonywali do odważnego zabrania głosu, gdy ktoś lekceważy bezpieczeństwo swoje lub innych.

Zbliżają się obozy, na których znowu dokonacie rzeczy niemożliwych, pokażecie swoją zaradność, innowacyjność, zbudujecie wspaniałe platformy. Ołtarze polowe będą prawdziwymi dziełami sztuki. Od strony ludzkiej zawrzecie mnóstwo przyjaźni, poznacie się w trudach, podejmiecie wyzwania, o których niektórzy nawet nie marzą i prawdopodobnie przeżyjecie trochę wypadków – mniejszych i niestety tych większych też.

Możecie udowadniać sobie, rodzicom, kuratoriom i lekarzom pogotowia, że tak musi być, że nie dało się nic zrobić, że to był po prostu nieprzewidziany wypadek. Albo nawet, że jest to wpisane w codzienność obozową lub w drogę skautingu.

Ja zaproponuję inne podejście – ZERO wypadków. Wspólnie podejmijcie wyzwanie, aby małymi krokami usprawniać życie obozowe tak, aby nie było wypadków. Najważniejszy jest tu zwrot „usprawniać małymi krokami”. Bezpieczeństwo to bardzo dynamiczne zjawisko, więc nie można nic zagwarantować. Trzeba jednak wprowadzać małe zmiany. Później się okaże, że ich rosnąca ilość poprawia skokowo wyniki.

Kilka konkretów dla inspiracji, dla uruchomienia pewnego myślenia:

1. Rozmawiajcie o niebezpieczeństwach przed podjęciem jakiegoś zadania.
a) Zastanawiajcie się ze swoimi skautami, z jakim ryzykiem łączy się wykonanie zadania.
b) Skupcie uwagę chłopaków i dziewczyn na wykonywanym zadaniu, a dzięki temu ograniczycie potencjalne zagrożenia – rozproszenie, brak skupienia to prawdziwi wrogowie.
c) Znając zagrożenia z punktu a., możecie dostosować podejście, aby wyeliminować pewne zagrożenia.

Np. budowa platformy:
Zastęp zbiera się na 5-10 minut
Zastępowy lub zastępowa pyta „Co nam grozi podczas budowy platformy?”
Padają odpowiedzi, np.: „Można wbić sobie drzazgę”, „Można upuścić żerdkę na nogę, a nawet na głowę”, „Można się skaleczyć nożem, albo skaleczyć kogoś” =>  niech to będą różne odpowiedzi, nawet bardzo zwariowane. Zastępowi mogą coś dodać ze swojego doświadczenia.

Efekt jest taki, że skauci są bardziej świadomi i rozpoczynają budowę platformy ze świadomością niebezpieczeństwa (pkt. a) i bardziej uważają – czyli pkt b. Można też wcześniej zadbać o rękawiczki do przenoszenia żerdek – czyli pkt c.

Nie sądzę, aby z tego powodu nie chcieli jeździć na obozy – czyli BHP można rozwijać tak, aby nie zabijało to ducha przygody i metody skautingu.

Byłoby bardzo dobrym zwyczajem, gdyby drużynowi dołączyli na te 5-10 minut do każdego zastępu, bo wtedy pokazaliby, że to jest ważny temat. A taki przekaz od głównego lidera ma podwójną moc.

2. Uczcie swoich skautów dobrych metod pracy przy różnych zadaniach, nie zakładajcie, że coś wiedzą – jakich kilku podstawowych zasad zawsze powinni przestrzegać przy:
a) rozpalaniu ogniska
b) używaniu siekiery lub piły (także motorowej!)
c) budowie platformy
d) gotowaniu na ognisku.

Zobaczcie przykład rozpracowania tematu przez innych:

https://www.scouting.org/health-and-safety/safety-moments/

3. Wprowadźcie zgłaszanie zagrożeń – możecie wprowadzić zasadę, aby zastępy zgłaszały niebezpieczne miejsca, albo niebezpieczne zdarzenia – jakieś sytuacje, w których mogło się stać coś niebezpiecznego. Z reguły większość zgłoszeń dotyczy sytuacji niezbyt groźnych, ale może trafić się kilka „perełek”, które Wam zaoszczędzą wiele stresu i kłopotów. Aby ten system zadziałał, trzeba pokazać skautom, że drużynowy poważnie traktuje takie zgłoszenia i w miarę możliwości pomaga eliminować zagrożenia.

4. Przemyślcie sobie przed obozem, jak zareagujecie w przypadku wystąpienia wypadku (stwórzcie plan ratunkowy w swojej głowie):
a) Jakie kroki podejmiecie?
b) Gdzie trzymacie apteczkę?
c) Gdzie macie najbliższy szpital?
d) Itd.

Podsumowując: warto podejmować małe zmiany, aby krok po kroku stworzyć kulturę bezpieczeństwa u Skautów Europy. Każdy skaut chce wrócić z obozu zdrowy i dalej cieszyć się wakacjami. Małe zmiany też mogą być uporządkowane i wplecione w szkolenia osób odpowiedzialnych.

Ten artykuł jest zbiorem kilku inspiracji i nie jest skończoną listą praktyk BHP. Ma natomiast za zadanie odświeżyć temat i stworzyć w Was chęć wprowadzenia go szerzej do życia skautowego na obozach i na zbiórkach w ciągu roku.

Poniżej inny przykład rozwiązań systemowych z Wielkiej Brytanii.

https://www.scouts.org.uk/volunteers/staying-safe-and-safeguarding/safety/

Stworzenie takiego skoordynowanego podejścia, mogłoby być ciekawym projektem na kilka lat.

ZERO WYPADKÓW  => dbamy o powierzonych nam młodych ludzi.

A więc apteczka jest wam potrzebna, aby wypełnić wymagania organizacji obozu, a sam obóz poprowadzicie tak, aby nie trzeba było z niej korzystać, czego Wam serdecznie życzę.

Fot. na okładce: Tomasz Fundowicz

Z życia szefowej. W poszukiwaniu świetnego Kraala

– Nigdy wcześniej nie miałam kleszcza. A ty umiesz je wyciągać? – pytała zaniepokojona Marysia idąc za Elą w stronę namiotu kadry.

– Wyciągnęłam całą masę – odpowiedziała Ela spokojnym głosem fachowca. – Mamy takie specjalne lasso. Jak kleszcz je zobaczy, to od razu pięknie wychodzi. Zaraz je znajdę – dodała odchylając ciężką połę wojskowego namiotu.

W środku dwie przyboczne siedziały na pryczach.

– Patrz, co mamy! – zawołała ucieszona Magda pokazując Eli jakąś tabelkę narysowaną na niebieskim brystolu. – To „kalendarz kadry”. Służy do skreślania dni obozowych, które już minęły -tłumaczyła z zapałem. – Można też skreślać godziny.

– I tak tego nie przeżyjemy – westchnęła ze swojej pryczy Ania. – Chyba, że ktoś nam kupi więcej czekolady. I ciastek – dodała przeszukując bez nadziei leżące wokół opakowania.

– Mhm – mruknęła Ela przez zaciskające się coraz mocniej zęby. Kiedyś chyba coś zrobię tym kobietom. Ale teraz nieważne. Apteczka. – myślała. Przekroczyła czyjś plecak, kilka butelek po wodzie, wyplątała nogę z białych zwojów jakiegoś zapomnianego sznurka i bezradnie rozejrzała się po półkach.

– Nie widziałyście apteczki? Wydawało mi się, że leżała tutaj…

– Pewnie pod rzeczami Magdy – odpowiedziała Ania i ciężko westchnęła.

– Którymi? – zapytała Ela, bo rzeczy Magdy tworzyły kilka malowniczych kup: na pryczy, półce i na pudłach z materiałami na gry i warsztaty.

– Długo jeszcze? – zapytała Marysia nieśmiało zaglądając do namiotu szefowych. – Bo ten kleszcz jest coraz większy. Ojej – uśmiechnęła się zdziwiona – nieźle tu macie. Moja mama by na to powiedziała „bajzel na kółkach”.

– Chodź, mam już apteczkę – ucięła Ela.

– To dobrze, bo kleszcz strasznie rośnie.

– Pokaż.

Ela wzdrygnęła się. Kleszcz był już wielkości ziarna kukurydzy. Chyba trzeba będzie wezwać strażaków – przemknęło jej przez myśl. Właśnie.

– Magda, dzwoniłaś dzisiaj do straży? – zapytała. W krzakach nieopodal zaczął się drzeć jakiś ptak i nie usłyszała odpowiedzi.

– Co?

– Nie dzwoniłam, ale teraz to idę do latryny.

– Ja też – dodała szybko Ania.

Wyszły z namiotu i zaczęły się oddalać. Ela spojrzała na kleszcza. Był już wielkości oliwki. Jego odwłok połyskiwał sino. Ptak w krzakach darł się coraz głośniej. A może kilka ptaków. Elę zaczął ogarniać dziwny niepokój.

– Zadzwońcie do straży! – zawołała za przybocznymi biegnąc za nimi kilka kroków. Nawet się nie odwróciły i zniknęły za drzewami. Muszę wyjąć kleszcza, zanim sanepidy zwęszą surowego kurczaka – pomyślała przerażona. Chciała podejść do Marysi, ale jej nogi zrobiły się nagle bardzo ciężkie, jakby wrosły w ziemię. Papuga w krzakach wrzasnęła jeszcze głośniej. Ela otworzyła oczy i usiadła. Zobaczyła ścianę swojego pokoju i młodszego brata. Kliknął coś na telefonie i papuga przestała wrzeszczeć.

– Dzień dobry – powiedział z szerokim uśmiechem, niezwykle zadowolony z efektów swoich działań.

– Oszalałeś? – zapytała z wyrzutem. Mokra od potu piżama nieprzyjemnie przyklejała się jej do pleców i szybko stygła.

– Myślałem, że lubisz papużki. Chodź na śniadanie – odpowiedział z niewinnym uśmiechem i wycofał się z pokoju.

Ela opadła na poduszkę. Ale się zmęczyłam – stwierdziła. Najwyraźniej sezon na obozowe koszmary można uważać za rozpoczęty. Swoją drogą, trochę martwiła się, jak wyjdzie współpraca w tegorocznej kadrze. Agata była przyboczną pierwszy rok. Z Anią – koleżanką ze studiów – Ela dogadywała się bardzo dobrze, ale jeszcze nigdy nie była jej szefową. A młoda przewodniczka? Uważała, że jest zielona i na obóz gromady jechała bez wielkiego entuzjazmu. Co zrobić, najczęściej młode są jeszcze zielone. A potem człowiek trochę dojrzewa – Ela mrugnęła porozumiewawczo do siebie sprzed kilku lat.

***

Prysznic to genialny wynalazek – stwierdziła Ela chyba po raz tysięczny. Odkręcasz kurek, niby leci tylko woda, ale razem z nią pojawia się eliksir rozjaśniający i napędzający myśli.

– Krynico pomysłów! – zawołała błagalnie – Słuchaweczko, powiedz przecie…

– Co to za pogańskie rytuały? – krzyknął brat zza drzwi.

– Nie podsłuchuj szamana! – odkrzyknęła ze śmiechem. – Słuchaweczko, powiedz przecie, skąd wziąć kadrę najlepszą na świecie?

Prysznic milczał uparcie, więc Ela zaczęła samodzielnie sobie przypominać dobre kadry. W zeszłym roku miała przyboczną Weronikę. Złota dziewczyna. Nie trzeba było jej nic przypominać ani sprawdzać, czy wykonała swoje zadania. Mało tego. Weronika miała potężną supermoc: zauważała, co jest do zrobienia i po prostu to robiła. Przechodząc koło poluzowanych odciągów od namiotu nie odwracała głowy w drugą stronę. I nie dopytywała, czyją funkcją było schowanie do ziemianki jedzenia, które dalej leży na stole. A jak sprzątała z wilczkami szkolną kuchnię po gotowaniu, to sama wpadła na to, że oprócz blatów warto umyć zachlapaną podłogę.

Gdyby każdy w kadrze była taki… – rozmarzyła się Ela. Byłoby łatwiej, niż z ludźmi, którzy robią tylko to, co im się zleca i jeszcze trzy razy przypomina. A może każdy mógłby być trochę jak Weronika :hojnie dawać z siebie jak najwięcej, a nie jak najmniej. Chociaż raz dziennie – w ramach dobrego uczynku – coś z własnej inicjatywy. Już w kadrze działoby się trochę lepiej.

Ach, ale najlepsza kadra to chyba ta z Nowej Słupi – przypomniała sobie i szeroko się uśmiechnęła. Monika i Maria. Współpraca z nimi to po prostu bajka. Czasem człowiek trafi na takie bratnie dusze: bezproblemowe porozumienie graniczące z czytaniem w myślach, wzajemna inspiracja. Czy to  tylko kwestia jakiejś chemii między ludźmi? Może taka twórcza współpraca jest możliwa też między osobami, które nie są tak bardzo do siebie podobne?

Właściwie w tamtej ekipie najważniejsze było jednakowe podejście: wszystkie trzy miały silne przekonanie, że są tutaj, żeby zrobić niezapomniany, niesamowity obóz. Nie, żeby go odbyć, postarać się przeżyć i wrócić do domu. Chciały zrobić wyjazd maksymalnie fabularny, maksymalnie pomysłowy, jedyny w swoim rodzaju. I wszystkie trzy były przekonane, że mogą to osiągnąć. Nie liczyły „kosztów” – czy to konieczne, czy się za bardzo nie zmęczymy. Pomysły, które przychodziły im do głowy na bieżąco, były tak samo mile widziane, jak te od dawna zaplanowane.

– Ej,  a może na grze jutro oznaczymy trasę „odchodami potwora”?

– Dooobra, będą z nich wystawały rzeczy ludzi, którzy zostali pożarci!

– Na przykład twoje skarpetki.

– Tylko jak zrobimy odchody?

– Możemy rozrobić błoto w jakiejś misce.

– Widziałam w sieni taki duży stary gar.

– Ale super, nie mogę się doczekać!

W takiej optymistycznej atmosferze kadra ma dużo więcej pomysłów i dużo lepiej się bawi. Odwrotnie jest w gronie „męczenników” obozowych: pozostaje zrobić jak najprościej to, co konieczne, a potem położyć się i czekać na śmierć.

***

Kurcze, gdzie ja dałam suszarkę? – zastanawiała się Ela rozczesując mokre włosy. Może jest pod ubraniami, jak apteczka we śnie – przypomniała sobie. Dobrze, że to był tylko sen. Swoją drogą porządek na obozie to jednak nie jest taka drugoplanowa sprawa, jak mogłoby się wydawać. Najlepiej poukładany obóz miały chyba w Górkach. Osobne pudło na gry, osobne na warsztaty. Każda gra i warsztat w swoim pudełku albo worku. W worku wielkiej gry – małe worki: każdy ze strojem dla określonej postaci i rzeczami potrzebnymi na jej punkcie. Perfekcyjna pani obozu – uśmiechnęła się Ela przypominając sobie, ile czasu zajęło jej spakowanie wszystkiego w ten sposób. Pewnie aż tak nie trzeba szaleć. Wystarczy wiedzieć, gdzie co jest. I jeszcze zachować jakąś estetykę. Wtedy nie trzeba się wstydzić jak Marysia albo Kasia zajrzy do namiotu kadry:

– Nam sprawdzacie porządek, a same macie…

Faktycznie, nie fair. Hipokryzja. Faryzeusze, pobielane groby, itd. Może już lepiej nikomu nie narzucać sprzątania? A co z tym uczuciem ociężałości w bałaganie? Trudniej działać. Trochę jakby oblepiał ręce i nogi, spowalniał ruchy, kradł jakąś część woli i energii. Otoczenie jakoś przenika do środka człowieka – łatwiej się zorganizować wśród poukładanych rzeczy. Zdyscyplinowanych. Zewnętrzny porządek jakoś wyraża i wspiera wewnętrzną dyscyplinę, stan gotowości. A to nie podwinięte rękawy od tego były? Ładny symbol, ale sam raczej nic nie zrobi, może przypominać o porządku.

Muszę pogadać o tych rzeczach z dziewczynami – postanowiła Ela otwierając zeszyt na stronie z notatką o spotkaniu przedobozowym. A może te sprawy wcale nie są najważniejsze w dobrej współpracy szefowych? – zawahała się. Może powinno być dużo więcej wskazówek? Ale kto by to spamiętał… Dobre Kraale miały na pewno te trzy cechy. Więc jeśli w tym roku postaramy się coś zrobić w tych trzech kwestiach, to jest szansa na superkadrę. Jakby to fajnie zapisać, żeby nie zapomnieć? O, może coś takiego. I powiesić w namiocie, żeby przypominało.

Fot. na okładce: Joanna Mazur

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Czy w Skautingu jest przestrzeń na „Bo ja tak powiedziałam.”? Czyli o posłuszeństwie słów kilka…

„Jesteś taki nieposłuszny! A mówiłam, że masz być grzeczny…” usłyszałam ostatnio wracając z pracy autobusem. Słowa skierowane do chłopca (na oko 4/5 lat) w pierwszej chwili puściłam mimo uszu, ale chwile później zaczęłam się zastanawiać, co tak właściwie znaczy być grzecznym i posłusznym…? Pierwsze słowo dalej pozostaje dla mnie w sferze domysłów, założeń i przypuszczeń. Bo czy nie jest tak, że od „grzecznego dziecka” oczekuje się wielu złożonych zachowań? Od niebrudzenia nowych spodenek, przez bycie uprzejmym, kulturalnym i elokwentnym, do niewyrażania zbyt intensywnie swoich emocji…? Ale dziś nie o tym. 😉

Drugie słowo, w całej swej prostocie, wydaje mi się jeszcze bardziej skomplikowane! Czym jest posłuszeństwo? Czy jest potrzebne? Czy oczekujemy go względem naszych podopiecznych, by było nam wygodniej? Komu i czemu mamy być posłuszni…? Na szczęście z wykształcenia jestem matematykiem, więc będzie po kolei. Najpierw definicja i analiza, potem dowód.

Ze słownika języka polskiego PWN wiemy, że posłuszeństwo to nic innego jak „poddawanie się czyjejś woli”. Brzmi prosto – osoba posłuszna robi to, co powiem; to, co ja chcę. Czy chcemy uczyć tak rozumianego posłuszeństwa w Skautingu? Czy chcemy, aby Wilczęta, Wilczki, Harcerki i Harcerze byli nam (Akelom, Drużynowym) posłuszne/i? By poddawali się naszej woli…? Nie jesteś przekonana/y? Ja też nie do końca…
Pójdźmy głębiej.
Ksiądz Jerzy Chmiel w „Etosie o posłuszeństwie” pisze „biblijne posłuszeństwo jest nauką o wolności”. No! To brzmi bardziej po skautowemu, prawda? 😊Przestrzeń wolności, odpowiedzialność, naturalne konsekwencje… I wszystkie te górnolotne sformułowania, o których mówi się na obozach szkoleniowych. 

Koncepcja posłuszeństwa przewija się w różnych kontekstach i słowach na przestrzeni całego Pisma Świętego. W języku greckim „być posłusznym” znaczy  słuchać i poddać się temu. Z drugiej strony język hebrajski nie daje jednego słowa na określenie posłuszeństwa. Używano różnych sformułowań: słuchać, iść za kimś, być wiernym, odpowiadać. Może się więc wydawać, że posłuszeństwo jest dobre samo w sobie. Jednak w moim odczuciu (teraz padnie moja ulubiona odpowiedź na większość pytań): to zależy! Zależy od tego, czym się kierujemy, czy jest w nas miłość, szacunek, pragnienie dobra…

Jako dorośli, dojrzali ludzie jesteśmy zaproszeni do posłuszeństwa swojemu sumieniu. „Tak, aby nasza wolna wola realizowała się w dobru. Jesteśmy odpowiedzialni za siebie, a więc również za to, by wciąż kształtować swoje sumienie.” – dodaje Milena (przewodniczka, psycholożka, żona i mama). 

Ale nie tylko sumieniu!  „Zbawienie znajduje się w prawdzie. Ci, którzy są posłuszni natchnieniom Ducha Prawdy, znajdują się już na drodze zbawienia” (KKK 852). „Obowiązek posłuszeństwa domaga się od wszystkich okazywania władzy należnego jej uznania oraz szacunku i – stosownie do zasług – wdzięczności i życzliwości osobom, które ją sprawują.” (KKK 1900)
Posłuszeństwo względem Rodziców wielu z  nas już nie dotyczy – „Tak długo jak dziecko mieszka z rodzicami, powinno być posłuszne każdej prośbie rodziców, która służy jego dobru lub dobru rodziny. (…)  Jeśli jednak dziecko jest przekonane w sumieniu, iż jest rzeczą moralnie złą być posłusznym danemu poleceniu, nie powinno się do niego stosować. Wzrastając, dzieci będą nadal szanować swoich rodziców. (…) Posłuszeństwo wobec rodziców ustaje wraz z usamodzielnieniem się dzieci, pozostaje jednak szacunek, który jest im należny na zawsze.” (KKK 2217)

Posłuszeństwo powinno być przede wszystkim owocem naszej miłości do Boga. Biblia mówi: „Jeśli mnie miłujecie, przykazań moich przestrzegać będziecie. (…) Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy.” ( J 14; 15, 23) „Miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie.” (1 J 5, 3). Jak pisze Ksiądz Jerzy Chmiel „Sam Jezus mówił o sobie, że z nieba zstąpił nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Go posłał (por. J 6, 38). Przez swoje posłuszeństwo Jezus Chrystus przywrócił nam sens naszego posłuszeństwa, które zostało zaprzepaszczone przez nieposłuszeństwo pierwszego człowieka. (…) Ludziom i instytucjom winniśmy być posłuszni — w granicach prawa sprawiedliwości i miłości – nie ze względu na nich samych, lecz ze względu na Boga.”

A posłuszeństwo innych względem nas? Czy jako Szefowe, Szefowie, możemy wymagać od dziewcząt i chłopców posłuszeństwa? Tu z pomocą również przychodzi Pismo Święte i kilka mądrzejszych ode mnie osób. Hania, wrocławska hufcowa, żona i mama (dziwnym trafem również moja siostra) na pytanie, co myśli o posłuszeństwie powiedziała: „Być posłusznym tak, ale wtedy gdy opieramy to posłuszeństwo na zaufaniu. By dziecko wierzyło, że chcemy dobrze. Im dziecko jest mniejsze tym bardziej bezgranicznie ufa.” Dodałabym jeszcze… Im większy autorytet Szefowej, Szefa, tym bardziej Harcerka, Harcerz ufa. A przecież posłuszeństwo nie jest formą służalczości, ani okazywaniem wyższości. Zdarzają się jednak sytuacje, w których młody, dorastający, poznający świat człowiek nie jest świadomy konsekwencji zachowań, które mogą być dla niego bardzo bolesne, złe, czy doprowadzić do potyczek z prawem. Milena mówi „Są rzeczy, na które nie mogę pozwolić. Ja to wiem, ono (dziecko) jeszcze nie… Czuję, że jest ważne, żeby postawić granicę, ale wytłumaczyć. Zostawić mocne ‘nie’ i mocne ‘zrób to’ na sytuacje, gdy to naprawdę konieczne.”

I tu moglibyśmy zadać sobie pytanie, jak często nam, Szefowym i Szefom, zdarzają się takie „konieczne” sytuacje? Gdy nie możemy dopuścić, by podopieczny zrobił coś wbrew naszej woli? Chcę wierzyć, że im dziewczynka, chłopiec starszy – tym rzadziej. Tym więcej przestrzeni jesteśmy w stanie zostawić na ich posłuszeństwo względem sumienia, nie nas. Nie możemy przecież oczekiwać ślepego posłuszeństwa od małego człowieka, a w dorosłości samodzielności, odpowiedzialności i decyzyjności. 

Warto pamiętać, że ostatecznie prowadzimy dziewczęta do Fiat – czyli momentu, w którym decydują się powiedzieć „Tak” na Jego wolę. Wybieram Jego wolę – jestem Mu posłuszna. Chłopcy dorastają do Wymarszu, by pewnego dnia usłyszeć „Ruszaj teraz za Chrystusem.” – tak jak bogaty Młodzieniec usłyszał wezwanie Jezusa, by poszedł za Nim jako posłuszny uczeń (por. KKK 2053).

Definicja, analiza, dowody… Wnioski!

Czy w Skautingu jest miejsce na posłuszeństwo? Jaka jest Twoja odpowiedź na to pytanie? Moja brzmi: Tak, ale…
W naszej służbie, w naszym byciu przewodniczkami i przewodnikami młodych do świętości, jesteśmy zaproszeni do tego, by być przykładem posłuszeństwa. Posłuszeństwa rozumianego jako wierności (kształtującemu się cały czas) sumieniu, rodzicom, przełożonym… Posłuszeństwa opartego na rozsądku, zaufaniu i miłości. Posłuszeństwa, które stawia granice i daje poczucie bezpieczeństwa. Posłuszeństwa, które pozwala na podejmowanie błędnych (naszym zdaniem) decyzji, na bunt, na rozmowy i argumenty. Posłuszeństwa, które jest wsłuchiwaniem się w wolę Bożą i podążaniem za Jego Słowem. 

A Ty? Gdzie widzisz granice posłuszeństwa i jego miejsce w Skautingu?

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Natalia Kosińska


Namiestniczka Harcerek z bardzo zielonym sercem; wcześniej Drużynowa i Szefowa Młodego Ogniska. W pracy bada ryzyko, dlatego wolne chwile lubi poświęcać bezpieczniejszym aktywnościom. Śpiewa, szyje, chodzi po górach i wrocławskich uliczkach, skleja kolaże i zwija rolki sushi. Uczy się odpoczywać i szukać radości w małych rzeczach.

I co z tą Europą?

Na końcu tekstu znajduje się link do artykułu w formie audio.

Kto z Was słyszał o wymiarze lub przestrzeni, jaką jest Europa? Jak ją realizować w pracy pedagogicznej w swojej jednostce? A w ogóle w jaki sposób wykorzystać ją, żeby użyte przez nas narzędzia działały lepiej? Odpowiedź jest prosta: zrobić zagraniczny obóz drużyny.

Idea

Słyszałem kiedyś taką piękną historię, którą każdy instruktor znać powinien. Nie byłoby wstydem opowiadać ją romantykom, czy wspominać przy herbacie pozytywistom. Oczywiście mowa tutaj o myśli, jaka przyświecała młodym ludziom, którzy zakładali Skautów Europy. Praca nad młodzieżą, praca u podstaw, która poprzez poznawanie piękna przyjaźni i kultury o wspólnych korzeniach, prowadziłaby do pokoju na świecie, tak potrzebnego po II wojnie światowej. Założeniami nowo powstałego w Kolonii ruchu było złączenie nie tylko poprzez przyjaźń, ale również poprzez wspólne wartości, wspólny cel jakim jest zbawienie oraz przez prawidła metody skautowej.

Cel czy wymiar?

Chyba każdy z nas może się zgodzić, że myśl przedstawiona powyżej jest zdecydowanie szczytna i piękna. Dlaczego w takim razie Europa jest wymiarem, a nie celem? Z odpowiedzią może nam przyjść Henri Bouchet, który w swojej książce “Skauting i indywidualność” pisze, że skauting wychowuje do życia w grupie poprzez wychowanie indywidualne. Aby wykształcić osobę dobrze funkcjonującą w społeczeństwie, czy powiedzmy, nawet naszej Europie, musimy najpierw być dobrze osadzeni i ukonstytuowani w nas samych, w naszej wierze, charakterze, czy w jakimkolwiek z innych celów. Wychowanie społeczne staje się wtedy częściowo pochodną naszego wychowania indywidualnego.

Jednak to cały czas nie tłumaczy, jak w takim razie sprawić, by Europa stała się rzeczywiście wymiarem, tak jak jest to nam przedstawiane. Myślę, że z wymiarem europejskim, jeśli chodzi o zastosowanie, jest trochę jak z zastępem czy leśną szkołą wychowania obywatelskiego. Wystarczy zapewnić warunki, w których występuje. Aby mieć zastęp, trzeba zebrać grupę chłopców, jednego z nich zrobić zastępowym, dać im funkcje. Aby LSWO działało, muszą istnieć inne zastępy, a dokładniej ich republika, musi być system rad i system zastępowy. Jeśli chcemy, żeby motory zaczęły działać dużo prężniej i efektywniej w ramach tych miejsc, to musimy włożyć w nie trochę pracy. Europa wymaga z nich pozornie najwięcej. Jest obca i straszna, i nie jesteśmy pewni, czy wyjdzie, zadziała.

Od razu powiem – działa świetnie, a jej zastosowanie to czysta przyjemność.

Jak? Czytajcie dalej.

Realizacja

W swojej karierze w zielonej gałęzi miałem przyjemność być na dwóch obozach międzynarodowych, jednym, organizowanym przez mojego drużynowego, na którym byłem przybocznym oraz drugim, zrobionym przeze mnie. Ten drugi był dla mnie szczególnie ważny jako ostatni obóz z moją ukochaną drużyną. Chciałem, aby ten czas był wyjątkowy, zarówno jeśli chodzi o przygodę, epickość oraz oczywiście pedagogikę.

Na początku roku zgłosiłem do działu spraw zagranicznych zielonego namiestnictwa chęć udziału naszej drużyny w obozie i już jakoś w lutym poznałem telefonicznie drużynowego ze Słowacji, który miał być naszym gospodarzem. Na początku, przestraszony ilością zaufania, jaką muszę go obdarzyć w sprawie przygotowania miejsca obozu, patrzyłem na to całe przedsięwzięcie pełen obaw. Jednak widząc zaradność drużynowego i śledząc zdalnie przygotowania byłem pewien, że jesteśmy w dobrych rękach. Tak naprawdę główną trudnością z naszej strony było oszacowanie i zoptymalizowanie kosztów, szczególnie transportu na miejsce. Jedyną formalnością, jaką musieliśmy spełnić wobec kuratorium, było wypełnienie zgłoszenia i zakup dodatkowego ubezpieczenia. Nie, nie pomyliłem się – żadnej straży pożarnej czy sanepidu.

Efekty

Sam obóz jest tematem na bardzo długą opowieść, którą chciałem Wam tutaj streścić do kilku najważniejszych myśli, dobrych rzeczy, które dzięki temu obozowi zadziałały. Pierwsze i najważniejsze to explo, które po raz pierwszy udało się zrealizować tak, aby rzeczywiście było kontaktem z ludźmi, miało element służby i było nastawione na prawdziwą eksploracje. Sparowane zastępy przeżyły przygodę, która myślę, że zostanie w ich głowach na długo. Explo było przygotowane przez nich, co sprawiło, że rzeczywiście wzięli na siebie odpowiedzialność i wykazali się działaniem, poznali bratnie zastępy i zintegrowali się z nimi. Dobrym aspektem okazała się też wymiana kulturowa, zarówno jeśli chodzi o wspólną historię, ciekawostki językowe, czy wachlarz technik harcerskich. Piękne i pełne energii były wspólne wieczorne ogniska. Ciekawy był też aspekt religijny, ponieważ mieliśmy okazję uczestniczyć w obozowej Mszy grekokatolickiej.

Wspólne ognisko na obozie Vyrava 2022, fot. Jan Nowiński

Pięknym elementem tego obozu było też poznawanie się i rozmowy z Kraalem Słowaków. Udaliśmy się też na wspólne mini explo, gdzie odbyliśmy służbę na rzecz potrzebujących z lokalnej parafii, zwiedziliśmy okolicę oraz zjedliśmy obiad w słowackiej knajpie. Porównywaliśmy także nasze spojrzenia na pedagogikę i to, co organizujemy dla swoich chłopaków w ramach obozu. Pomimo trudnej pogody, w tym dwóch ewakuacji, był to obóz po którym cała kadra wróciła wypoczęta. Przez cały wyjazd towarzyszyło nam poczucie, że robimy coś wielkiego, co na długo zostanie w pamięci i tożsamości naszych podopiecznych.

Post scriptum

Oczywiście obóz zagraniczny nie jest jedynym miejscem do realizowania naszej pracy pedagogicznej w wymiarze europejskim. Gry fabularne, poznawanie historii świata, tradycji katolickiej też będą się w to wpisywać. Te elementy większość z Was stosuje w swojej corocznej pracy, realizując swoje cele pedagogiczne. Ja proponuję Wam, drogie Czytelniczki i drodzy Czytelnicy, pójść o krok dalej, wstać z kanapy, wyjść ze swojej strefy komfortu i chociaż raz w swoim stażu jako Drużynowa lub Drużynowy pojechać na dobrze przygotowany obóz zagraniczny.

Fot. na okładce: Jan Nowiński

Jan Nowiński


Obecnie hufcowy w Warszawie i asystent namiestnika harcerzy. Na codzień siedząc w cyferkach i niekończących się liniach kodu ukojenia szukam w filozoficznych rozmyślaniach o pedagogice. Realizuje się artystycznie w fotografii i książkach. W wolnym czasie tworzę historię o smokach i czarodziejach napędzane kawą.

Nie tylko szyszki. Czyli kilka przepisów z lasu

Zastanawiasz się, jak realizować jeden z sześciu wymiarów skautingu, jakim jest przyroda? Może nigdy nie widziałaś sensu w prowadzeniu Księgi Przyrody i robiłaś ją na trzy dni przed przyznaniem tropicielki? Po co w ogóle ją robić? Warto znać odpowiedź na to pytanie, aby żadna Twoja harcerka Cię nie zagięła 😉 Nie ma konkretnego wzoru, jak Księga Przyrody ma wyglądać i co zawierać, ale cel jest jasny ─ pozwala nam poznawać i zauważać to, co nas otacza. W tym zachwycie nad różnorodnością roślin, zwierząt, pogody i wszelkich organizmów żywych możemy uwielbiać Boga, On stworzył ten świat tak piękny dla nas!

Bogactwo przyrody może nam służyć na zbiórkach, obozach, wędrówkach. Warto obserwować naturę, aby umieć rozróżniać gatunki roślin, które możemy wykorzystywać np. podczas gotowania. Nie jest to łatwe, kiedy jest ich tak dużo i wydaje się, że wszystkie wyglądają tak samo. Czy jest na to jakiś sposób, żeby wiedzieć co jadalne, a co niejadalne, co nam pomoże, a co zaszkodzi? Myślę, że dobrą metodą będzie prowadzenie notesu (zostawmy już tę patetyczną nazwę kojarzącą się z zaliczaniem tropicielki, czyli Księgę Przyrody), a w nim: własne rysunki, krótkie opisy, może zdjęcia. Do tego doczytywanie w różnych książkach czy internecie – to może pomóc w rozróżnianiu roślin. Gdy już trochę opanujesz temat i zaczniesz odróżniać buki od wiązów lub grabów, możesz urozmaicać jadłospisy na wyjazdy harcerskie o jakieś fancy potrawy z darów lasu. Poniżej podaję kilka przepisów z wykorzystaniem roślin, które tak naprawdę mamy pod ręką.

Jeśli lubisz gotować i poznawać nowe przepisy, zwłaszcza te okazjonalne, jak np. na potrawy świąteczne, to poniższa propozycja jest właśnie dla Ciebie. Sos świerkowy będzie idealnym dodatkiem do zimowych potraw mięsnych. Hola, hola, tylko nie pomyl świerka z jodłą! Możesz łatwo odróżnić te gatunki, obserwując ich igły. Świerk w przeciwieństwie do jodły ma zaostrzone końcówki igieł, a u jodeł końcówka nie kłuje i ma delikatne wcięcie na końcu. Gałązki jodeł są nieco gęstsze i igły trochę dłuższe od świerkowych. Znaczącą różnicą, która również pomoże Ci się nie pomylić, są szyszki ─ u świerków zwisają, a u jodły sterczą do góry.

Drugi przepis jest propozycją skierowaną bardziej do przewodniczek. Chociaż, wędrowniku, który to czytasz, wiedz, że sprawisz wielką radość każdej kobiecie, wręczając jej samodzielnie wykonany krem do rąk.

Ostatnia z moich pozycji spodoba się najwytrwalszym oraz do sympatykom kawy. Wyobraź sobie jesienny poranek, kiedy wstajesz rano i zalewasz w kubku własnoręcznie przygotowaną kawę zrobioną z żołędzi ─ bardzo jesieniarsko, prawda? Myślę, że mimo stosunkowo długiego przygotowania ta wizja brzmi naprawdę zachęcająco.­

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Maria Sot


Zakochana w każdej gałęzi, obecnie spełnia się jako Szefowa Ogniska Młodych. Swoje zamiłowanie do przyrody i poczucia piękna rozwija studiując architekturę krajobrazu. Swój kierunek i życie uwielbia za różnorodność i interdyscyplinarność.

O wychodzeniu na pole *

Na samym początku ten tekst zawidniał w naszych redakcyjnych głowach jako zachęta do wychodzenia na pole (dwór*) w trakcie zbiórek. Później przyszedł mi do głowy pomysł, żeby podzielić się z wami moją osobistą wrażliwością na piękno stworzenia. Dlatego postaram się połączyć oba wątki.

„Jak to na dwór? Ale tak w trakcie deszczu?”

Słynne zdanie Baden-Powella, że każdy osioł jest dobrym skautem w trakcie pogody, zapewne zna każdy z was. A która drużynowa nigdy nie słyszała pytania z powyższego tytułu akapitu, niech pierwsza rzuci chustą. Ale czy tylko drużynowa? Stereotypowe myślenie podpowiada mi, że chłopcy mają w tym zakresie mniejsze opory. Ale czy na pewno? Umówmy się – trzeci dzień deszczu z rzędu na obozie to nie jest komfortowa sytuacja. Nawet dla nurtu męskiego. Co wtedy? Cieszyć się! Uzbroić się w radość z choćby najmniejszych przerw w opadach, z choć krótkich przebłysków słońca.

A co ze zbiórkami, gdy na dworze zimowa plucha lub śnieżyca? Część zbiórki w salce to nie zbrodnia. Jednak zachęcam do wykorzystania atutów każdej pogody. Ta niezbyt łaskawa zaprawi waszych harcerzy w boju przed letnim obozem. Jednak najpierw dodałabym sprawdzenie prognozy (online, czy może jakimiś tradycyjnymi sposobami traperskimi) jako obowiązkowy punkt przygotowania do zbiórki – szczególnie dla mniej doświadczonych zastępów. Pomoże to w planowaniu zbiórki, podpowie jaki sprzęt ze sobą zabrać itp.

Moim zdaniem warto zrobić na polu, choć krótką aktywność na każdej zbiórce. Większości gier nie da się przecież dostosować do warunków salkowych. Przypominajcie swoim podopiecznym o ubieraniu się na „cebulkę”, noszeniu czapki i rękawiczek, zabieraniu na zbiórkę termosu z ciepłą herbatą. Pomoże to przygotować się i przeżywać chłopakom i dziewczynom niejedną trudną pogodowo sytuację w przyszłości. Warto im powiedzieć, że nie ma złej pogody, ale może być bardzo zły ubiór.

Najlepszy przyjaciel harcerek i harcerzy to ognisko. Możliwość zagrzania się przy ognisku, ugotowania ciepłej potrawy, zazwyczaj poprawia wszystkim humor. A do zestawu obowiązkowego sprzętu warto dodać plandekę, którą przy pomocy sznurka zamontujemy nad głowami, co by deszcz ani śnieg nie wpadał nam za kołnierz.

Pamiętajcie, że wychodzenie na pole w trakcie zbiórek w różnych warunkach pogodowych nie służy tylko zahartowaniu harcerek i harcerzy. Pomyślcie sami, jak wiele zawdzięczacie temu, że drużynowy nie pozwolił wam się kisić w salce. Naprawdę wierzę, że aktywności na świeżym powietrzu mają w sobie coś więcej niż sprawdzenie swojej siły i odporności. Dobre momenty ze zbiórek będą zapamiętane, gdy wasi podopieczni skupią się nie tylko na tym, co będą robić na zbiórce, ale też gdzie to zrobią i w jakim otoczeniu. Dlatego zachęcam też do wybierania na zbiórki miejsc, które są po prostu piękne. Metoda harcerska będzie wtedy realizowana wielowymiarowo.

fot. Monika Wójcik

Telefon i słuchawki schowaj do kieszeni

Drogi szefie i szefowo! Myślę, że dużo łatwiej będzie ci zachęcić członków swojej drużyny do czerpania z przyrody, jeśli ty sam będziesz z niej czerpał. Łatwiej, a przy okazji skuteczniej zaszczepia się w kimś pomysł, który nam samym się podoba i zapala nas od środka. Dlatego postaram się podsunąć wam kilka sposobów na ucieszenie się ze świata, który nas otacza:

– Jak dziecko dziękuj! Dziękuj Bogu za piękno przyrody, którego mogłeś doświadczyć każdego dnia. Może najpierw krótkie „Chwała Ojcu”, a dopiero później wrzucenie na Insta zdjęcia zachodu słońca?

– 10 sekund spojrzenia zamiast zdjęcia. Po co ci kolejne zdjęcie kolorowego bluszczu pokrywającego Muzeum Narodowe? (Pozdro z Wrocławia!). Może zamiast robienia zdjęcia, zatrzymaj się na chwilę i spróbuj zobaczyć detale.

– Po prostu idź. 10 minut drogi z przystanku na uczelnię/do pracy? A gdyby tak znowu odłożyć telefon i zobaczyć, co cię otacza. Jak przestrzeń zmienia się w każdej porze roku, a jednocześnie pozostaje niezmienna.

– Wyłącz muzykę. Wsłuchaj się w szum miasta, w dźwięk śmiechu dzieci idących do szkoły, czy wreszcie w śpiew ptaków.

– Kup parasol. Schowaj go do swojej codziennej torby. Unikniesz dzięki temu konieczności kupowania drugiego czy trzeciego, podczas gdy ten pierwszy leży nieużywany w domu. Będziesz miał także okazję spędzić na polu kilka cennych chwil, zanim uciekniesz pod dach. Moim zdaniem zapach powietrza w trakcie/po deszczu to 10 na 10.

To teraz nie pozostaje nam nic innego niż udać się na spacer po okolicy i ujrzeć to, co wcześniej mogło wydawać się zwykłe i było przez nas pomijane. Tak w praktyce we współczesnym świecie możemy realizować i być wiernymi szóstemu prawu harcerskiemu.

*PS. Na stronie polszczyzna.pl czytamy:

Jak należy mówić: na dwór czy na pole? Tak naprawdę możemy wychodzić, dokąd chcemy. Forma „wyjść na pole” jest regionalizmem (używanym najczęściej w Małopolsce), a – jak wiemy – regionalizmy nie są błędami. Formą ogólnopolską jest „wyjść na dwór”.

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Katarzyna Chomoncik


Skautowo – obecnie asystentka hufcowej i wice-przewodnicząca Rady Naczelnej. Z wykształcenia i zamiłowania – pedagog i manager projektów. Pracuje w dziale HR w międzynarodowym banku.