Szlak błogosławieństw – błogosławieństwa szlaku, czyli kilka słów o tym, jak kształtuje nas wędrówka

Pokaż mi swoje logo, a powiem ci, kim jesteś

Jaki znak można zobaczyć na naszej klamrze od pasa, koszuli i berecie? Jaki element zwykle zawierają drobne skautowe upominki? Czego nie może zabraknąć na naszych plakatach i ulotkach? Wierzę, że odpowiedź nie jest trudna i wasze myśli bez większych komplikacji powędrowały w stronę naszego symbolu: krzyża o ośmiu wierzchołkach z wpisaną weń lilijką.

Każdy, kto choć trochę interesuje się komunikacją wizerunkową, wie, że wybór logotypu firmy czy organizacji nie jest sprawą drugorzędną. Oczywiście, logo powinno być estetyczne, oryginalne, ale to nie wszystko. Oznaczające musi odpowiadać oznaczanemu. Symbol przyjęty przez grupę coś o niej mówi, powinien podkreślać jej główne cechy i wartości, które są dla niej istotne. W tym kontekście naturalnie nasuwa się pytanie o nasz znak. Osiem wierzchołków krzyża oznacza osiem błogosławieństw. Czy skauting uczy nas życia nimi? W jaki sposób? Gdzie jest ich miejsce w naszej pedagogice? A może to tylko wyraz pięknego, ale nieosiągalnego ideału, który przyjęliśmy, choć nie znajduje konkretnego odzwierciedlenia w rzeczywistości? Może dyrektorium religijne, wzywając do tego, żeby żyć swoim przyrzeczeniem, zasadami i prawem zgodnie z wymaganiami Kazania na Górze, proponuje nam misję niemożliwą?

Muszę przyznać, że długo nie widziałam punktu stycznego między naszą metodą a tekstem błogosławieństw. Były one dla mnie czymś niejasnym, niekonkretnym, paradoksami sięgającymi dużo dalej i wymagającymi więcej niż prawo harcerskie i zasady podstawowe. Jeśli w moich oczach skauting miał z nimi coś wspólnego, to była to nauka przekraczania siebie i naśladowania Chrystusa, choć ten związek wydawał mi się dość mglisty. Dopiero kiedy w moje ręce trafiła adhortacja papieża Franciszka o powołaniu do świętości (Gaudete et exsultate), zdałam sobie sprawę, jak silnie skautowy styl życia jest zakorzeniony w błogosławieństwach i jak konkretny wyraz znajdują one w naszej całorocznej pracy. Szefowo, Szefie, mam dla Ciebie dobrą wiadomość! Za każdym razem, kiedy wyruszasz na wędrówkę, odpowiadając na zaproszenie drogi, podejmujesz służbę i aktywnie uczestniczysz w życiu swojej jednostki, kształtujesz w sobie ducha błogosławieństw!

Pod prąd

Pod prąd. Właśnie tak papież Franciszek zatytułował rozdział poświęcony błogosławieństwom. Wędrówka niewątpliwie jest drogą pod prąd. Zostawiasz za progiem to, co znane i wygodne. Przyjmujesz ciężar plecaka, wysiłek drogi i niepewność. Droga zawsze zaskakuje. Choćbyśmy chcieli przygotować się na każdą ewentualność, wychodząc z domu musimy zgodzić się na nieprzewidywalność życia, zaś ograniczając bagaż do absolutnego minimum, godzimy się na to, że to, co posiadamy, nie zapewni nam bezpieczeństwa. Poczucie bezpieczeństwa daje nam Ktoś inny. Decydując się na przyjęcie charakterystycznej dla wędrówki prostoty życia i wyrzeczenia, oddajemy się w ręce Boga i pozwalamy Mu, by o nas zadbał. Jeśli zaś sięgniemy do tekstów niektórych z naszych obrzędów, okaże się, że na zaufaniu Bogu opiera się w naszym ruchu dużo więcej niż tylko wędrowanie. Wszelkie zobowiązania podejmujemy nie o własnych siłach, ale z ufnością w łaskę Bożą, a to właśnie na tym między innymi polega bycie ubogim w duchu.

Dalej w Ewangelii czytamy o cichości i łagodności, którym sprzeciwiają się pycha i próżność. Kto jednak doświadczył wysiłku, jakiego uczy życie na łonie przyrody, wie doskonale, że droga uczy pokory. Nagle okazuje się, że nasze siły nie są nieograniczone, że nie tak łatwo o dobry humor, kiedy pada, buty obcierają, a na plecach mamy zapasy jedzenia na cztery dni. Nawet jeśli na co dzień raczej podbudowujemy własne ego, to obserwacja przyrody i próba urządzenia się w niej sprawia, że mamy okazję poczuć się mali, a dzięki temu adekwatnie ocenić własne siły. Kiedy zaś już zyskamy świadomość własnej słabości, dużo łatwiej podejść z miłością do wad innych, zwłaszcza jeśli zdecydujemy się otwarcie o nich porozmawiać podczas rady ogniska czy kręgu. Dzięki temu uczymy się też przyjmować prawdę o sobie i świecie, a także towarzyszyć innym w ich cierpieniu, odpowiadając na nie służbą, a więc tego, o czym papież mówi, tłumacząc, na czym polega świętość smutku.

Błogosławieni szukają sprawiedliwości, dążą do tego, żeby każdy mógł cieszyć się tym, co mu się należy. Z pragnienia sprawiedliwości wynika służba podejmowana na rzecz gospodarzy czy spotkanych ludzi, ale także troska o siebie nawzajem: Czy każdy może spakować tyle samo sprzętu? Czy ktoś potrzebuje przerwy?… Nie da się też ukryć, że wyruszając na wędrówkę dobrowolnie wystawiamy się na pewien brak. Dzięki temu w codzienności może być łatwiej opowiedzieć się po stronie ubogich i słabych, podjąć dla nich konkretny wysiłek. Sprawiedliwość nie ogranicza się jednak wyłącznie do ludzi. Jej wyrazem jest również oddawanie czci Bogu, zarówno w czasie modlitwy, jak przy kontemplacji piękna stworzonego świata.

Posuwając się w tekście Ewangelii dalej, czytamy o błogosławieństwie związanym z miłosierdziem, za którego dwa główne elementy składowe papież uznaje przebaczanie i dawanie. Myślę, że nie będzie zbyt śmiałym stwierdzenie, że życie we wspólnocie (ogniska, kręgu, szczepu…) to świetna szkoła przebaczania, zwłaszcza w świetle 4. punktu Prawa Harcerskiego. Mogę chować w sercu żal do kogoś, ale wtedy wspólna droga czy praca w jednostce prędko staną się nie do zniesienia. Co zaś się tyczy drugiego składnika miłosierdzia, dar z siebie jest naturalnie wpisany w rolę szefa. Biorąc odpowiedzialność za powierzonych nam młodych, oddajemy im bezinteresownie swój czas, uwagę i  serce.

No właśnie, serce… „Błogosławieni czystego serca” to słowa, które zapewne również zabrzmiały znajomo. W końcu „harcerz jest czysty w myśli, mowie i uczynkach”, zaś czystość serca, a wraz z nią czystość naszych intencji i miłości, ma z tym punktem prawa wiele wspólnego. Jest z nią też nierozerwalnie związana odwaga do stawania w prawdzie, a droga i wysiłek służby właśnie do niej podprowadzają. W praktyce godziny światła czy godziny drogi, w regularnej spowiedzi, w pracy z każdym z trzech spojrzeń czy podczas przechodzenia śladów ognia mierzymy się sami z sobą, z tym, co jeszcze nie jest w nas całkiem czyste, jeszcze nie jest doskonałe. Kształtujemy charakter, by stawać się coraz lepszymi, tak, żeby nasze życie było coraz bliższe temu błogosławieństwu.

Dobrze ukształtowane serce będzie potrafiło dążyć do pokoju mimo trudności. Jeżeli razem ze stylem drogi przyjmiemy za własną tożsamość pielgrzyma, wraz z nią przyjdzie otwartość na innych, również na tych, od których znacząco się różnimy. Wędrowiec nie wybiera ludzi, których spotyka po drodze. My także nie zawsze mamy wpływ na to, z kim jesteśmy w ekipie, ale uczymy się wspólnego życia i pracy. Wyraz takiej postawy otwartości znajdziemy zresztą zarówno w obrzędzie Fiat, jak w Wymarszu wędrownika: nie może być barier dzielących cię od innych, masz wychodzić ze świata swoich przyzwyczajeń i wygód, żeby znaleźć płaszczyznę porozumienia z każdym.

Komentując ostatnie z błogosławieństw, „błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości”, Franciszek zwraca uwagę na to, jak wielu ludzi było i jest prześladowanych jedynie z tego powodu (…), że żyli swoim zaangażowaniem wobec Boga i innych. Każdy z nas podjął takie zobowiązanie: przyrzekliśmy całym życiem służyć Bogu i bliźnim. Treść tego błogosławieństwa daje jasno do zrozumienia, że w naszym życiu musi być gotowość do całkowitego zaangażowania się w przyjętą misję i przyjęcia na siebie wszystkich konsekwencji, jakie wiążą się z wybieraniem w codzienności woli Bożej. Mimo że bezpośrednio błogosławieństwo dotyczy prześladowań, w gruncie rzeczy obejmuje dużo szerszy zakres. Przypomina o gorliwości, niezgodzie na półśrodki i bylejakość, o rzeczywistej gotowości do pracy, służby i ciągłego wysiłku wkładanego w stawanie się lepszym. 

Kompas jest – czas w drogę!

Szwajcarska skautka, Jaszczurka, napisała kiedyś w swojej księdze, w modlitwie na Dzień Myśli Braterskiej: Uczyń, żeby mundur, który nosimy, nie był ubraniem wkładanym z przyzwyczajenia lub dla wygody, ale przypominał nam, kim jesteśmy i kim chcemy być. Życzę każdemu odkrywania krok po kroku różnych elementów naszej symboliki. Łatwo się do nich przyzwyczaić i patrzeć na nie dość bezmyślnie, a szkoda. Oby od dziś każde spojrzenie na nasz mundur, a w szczególności na krzyż, przypominało nam o ciągłym wybieraniu drogi błogosławieństw. Zachęcam do zastanowienia, jak możemy nimi żyć w codzienności, nie tylko tej harcerskiej, zaś spragnionym dalszej refleksji o wędrowaniu do świętości serdecznie polecam lekturę Gaudete et exsultate w całości. 

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Marta Szubert


Szefowa ogniska szefowych we Wrocławiu i asystentka namiestniczki przewodniczek. Absolwentka filologii hiszpańskiej i francuskiej zakochana w tłumaczeniu. W wolnym czasie tuptam po okolicy, szukam ptaków na drzewach, śpiewam altem i myślę o życiu.

Avioth 2023, czyli pół Europy dla wymiaru Europa

Przypadkowe zaproszenie 

Nasza przygoda jako pierwszych Polaków na belgijskiej pielgrzymce wędrowników do Avioth rozpoczęła się jeszcze w zeszłym roku na Vezelay. Po bojach o flagi narodowe i pomocy w odzyskaniu naszej przez belgijskich wędrowników, nawiązaliśmy ze sobą kontakt, pogadaliśmy oraz powymienialiśmy się wrażeniami z wędrówki. Mimochodem Belgowie wspomnieli, że oni na Vezelay są co dwa lata, a w inne odbywa się cyklicznie ich własna pielgrzymka wędrowników – Avioth. Dostaliśmy zaproszenie i powiedzieliśmy radośnie, że może ich odwiedzimy. 
 
Przygotowania i podróż 

Po kilku miesiącach myśl o pielgrzymce powróciła i padło konkretne pytanie: czy jedziemy? Dobra, jedziemy! Hufcowy skontaktował się z Belgami, żeby dograć szczegóły i szybko płynnym angielskim udało się dogadać. Miesiące mijały i pielgrzymka była coraz bliżej. W naszych głowach jawiły się koncepcje: samolot tutaj, potem bus, zwiedzanie tam i tutaj… ale trochę to nie pasowało, bo sama pielgrzymka zaczynała się gdzieś na uboczu… wreszcie ktoś zażartował, że może samochodami. Dobre sobie, 1500 kilometrów w jedną stronę, niby fajnie, ale kierowcy, samochody, i to wszystko, co może się wydarzyć po drodze. Ale pomysł kiełkował aż urósł do większych rozmiarów – okazało się to opcją naprawdę tanią, a większość z nas była kierowcami z kilkuletnim stażem. Dobra, mamy samochody? Mamy. No to jedziemy. W międzyczasie udało się też uzyskać dofinansowanie, można było wyruszać. Droga samochodem wyliczona była na około 1500 kilometrów, z Puław przez Warszawę (gdzie odbieraliśmy Piotra z 5. Warszawskiego, który zdecydował się z nami wyruszyć) aż do Florenville, po drodze odwiedziwszy jeszcze niemiecką Koblencję. Okazało się, że ten sposób transportu wygrywa nie tylko ceną, ale i wrażeniami – komunikacja pomiędzy samochodami przez krótkofalówkę, długie rozmowy i wiele pięknych widoków po drodze to tylko niektóre jego zalety. 

Jak w domu 

Wreszcie dotarliśmy. Wysiedliśmy na belgijskiej ziemi, posortowaliśmy plecaki i wyruszyliśmy w pierwszy, 8 kilometrowy odcinek. Była już noc, ale jeszcze tego dnia czekało nas wieczorne ognisko i rozlokowanie. Już wtedy, po raz pierwszy doświadczyliśmy pomocy naszych braci Belgów. Jeden z nich, w trakcie swojej trasy autem wypatrzył nas, zatrzymał się na poboczu, nawiązał kontakt i zapytał, czy nie potrzebujemy podwózki. Było nas za dużo i chcieliśmy przejść tę trasę całym kręgiem (no i mieliśmy za sobą kilkanaście godzin w samochodzie, wędrówka była ulgą), więc podziękowaliśmy, ale było to miłe z jego strony. Po dotarciu na polanę zostaliśmy przywitani przez Namiestnika Wędrowników – Reinouda. Na wieść, że jesteśmy tymi Polakami, którzy mieli przyjechać, Belgowie bardzo się ucieszyli. Przedstawili się nam i powiedzieli o planie reszty dnia, zapytali, czy niczego nam nie brakuje i możemy śmiało o wszystko pytać.  

Wieczorne ognisko ze świadectwami przed Wymarszem było pierwszą okazją na zapoznanie się z tutejszymi obyczajami. Ognisko zaczęło się grą podobną do naszego tańca podczas „Czerwonego pasa” a, później Belgowie zaprosili nas do nauczenia ich jakiejś polskiej piosenki, co było bardzo miłe. Dalej scenki i świadectw, i tu ciekawy wątek, bo niby o tym wiedzieliśmy, ale Wam również należy się wyjaśnienie, mianowicie w Belgii bardzo popularne są dwa języki – Francuski i Flamandzki. Duża część Belgów mówi też komunikatywnie po angielsku. Świadectwa były bardzo piękne, a mogliśmy je zrozumieć dzięki pomocy naszych braci wędrowników, którzy tłumaczyli nam doraźnie zarówno belgijski jak i flamandzki. Zakończyło się wspólnym Salve Regina i ciszą, trwającą aż do porannej modlitwy. 

Kolejnego dnia pełną parą przywitała nas belgijska pogoda, czyli mżawka i silny wiatr. Po śniadaniu i wystruganiu zastępczego drzewca na sztandar ruszyliśmy w drogę do kościoła na poranną Mszę Świętą. Nie zawiedliśmy się, bo zwyczajny kościółek w małej miejscowości zdumiewał ilością malunków i szczegółów. Był po prostu piękny, co można zobaczyć na zdjęciu. 

poranna Msza Święta w Puilly-et-Charbeaux

Na trasie czekało nas wiele przygód i pięknych widoków. Wielkie sięgające po horyzont zielone pola, pastwiska oraz bunkry – świadkowie dawnej historii, umocnienia linii Maginota. Dużą ulgą była kąpiel w lodowatej rzece, pozwalająca się odświeżyć i zahartować charakter. W trasie było także miejsce na różaniec i spontaniczne spotkania z innymi kręgami Belgów, w tym cenne rozmowy i wymianę doświadczeń. Nie zabrakło też ciszy i refleksji drogi, tak ważnej w naszym wędrowniczym stylu. Nadszedł wieczór i cel naszej wędrówki, a więc bazylika w Avioth, snująca się w mroku oświetlanym pojedynczymi latarniami. Zjedliśmy wspólnie z Belgami kolację, wymieniając się naszymi narodowymi potrawami, po czym wyruszyliśmy na procesję z pochodniami odmawiając wspólnie różaniec. Każdy z kręgów miał odmówić po 5 dziesiątek, każdy ofiarując w intencji jednego z pięciu wędrowników, który tej nocy miał składać swój Wymarsz. Wymarsze również odbyły się w dwóch językach, czyli francuskim i flamandzkim. Zaraz po nich śpiewając przeszliśmy pod bazylikę, gdzie po odśpiewaniu Les trois routes wkroczyliśmy zwyczajem przedwiecznych pielgrzymów do środka, gdzie czekała nas adoracja, pełna pięknych śpiewów i muzyki. 

przygotowania do Wymarszu

W niedzielę, podczas uroczystej Mszy świętej pod przewodnictwem arcybiskupa Treanora, po której odbył się apel końcowy, a także podziękowania ze strony Belgów za obecność i nasze zaproszenie ich na Święty Krzyż. Wymieniliśmy się naszywkami naszych regionów i byliśmy gotowi do drogi powrotnej, wymieniając z Belgami ostatnie pozytywne słowa i okazując wzajemną wdzięczność, że mogliśmy się spotkać w tak pięknych okolicznościach. 

Refleksja końcowa 

Był to czas może krótki, ale bardzo poruszający. Dla mnie czymś niesamowitym było doświadczyć rozmów z Belgami na najróżniejsze tematy i zauważyć, jak niewiele się od siebie różnimy. Jak wspólne mamy przeżycia i doświadczenia, i że mimo bariery wielu kilometrów, kiedy się spotkaliśmy, to podobnie jak w Polsce, mogliśmy się potraktować jak bracia i poczuć jak wielka skautowa rodzina. O wiele lepiej przeżyć tę pielgrzymkę pozwolił nam fakt wielkiej pomocy językowej Belgów, bo zawsze byli gotowi przetłumaczyć nam kluczowe informacje i wyjaśnić, co powinniśmy robić. 

Usłyszałem od jednego Akeli, że najbardziej w byciu szefem inspiruje go to, że dużo uczy się od swoich chłopaków, a przecież ja miałem dokładnie takie same refleksje po jakimś czasie mojej służby!  Niby to proste, ale doświadczenie tego, że metoda działa niezależnie, nie tylko w różnych częściach Polski, ale też świata, było dla mnie czymś bardzo budującym. Nasi belgijscy bracia zadbali o to, żebyśmy się mogli poczuć w miejscu dla nas nieznanym, jak w domu. I rzeczywiście tak się czuliśmy – zaopiekowani, wsparci i pewni tego, że jesteśmy ważną częścią tej pielgrzymiej społeczności. Później okazało się, że byliśmy pierwszymi Polakami na Avioth. Mamy szczerą nadzieję, że nie ostatnimi! Jak mówił później Andrzej, nasz hufcowy:  
,,Avioth było dla nas niezwykłym przeżyciem, wielką inspiracją i czymś, co zostanie z nami na długo. Jadąc na Vezelay pamiętajmy, że nie tak daleko stąd odbywa się pielgrzymka, która może nie jest równie spektakularna, ale pozwala na takie przeżycie wymiaru europejskiego, jakie nie jest możliwe w żadnym innym miejscu.” 

Dobrej drogi i poszukiwania pięknego doświadczenia Europy chrześcijańskiej życzy Krąg Szefów z Puław. 

ad Mariam Europa! fot. Marcin Zakaszewski

fot. na okładce: Wojciech Kamiński

Wojciech Kamiński


Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.

Skąd pomysł na międzynarodowy obóz?

Wymiar Europa, Skauci Europy… Ale gdzie właściwie jest ta „Europa”? Mniej więcej takie pytanie zrodziło się wśród szefów gałęzi zielonej 1.Hufca Garwolińsko-Pilawskiego. Co prawda, wiele się słyszy o takich wydarzeniach jak Eurojam czy ZZ-ty międzynarodowe, ale dla nas była to przeszłość. Ja sam, jako drużynowy z dziesięcio letnim stażem skautowym, nie doświadczyłem żadnego z tych wydarzeń. Z tego powodu zrodziło się nasze zainteresowanie tym tematem.

Uwielbiam zrządzenia losu, a kiedy z innymi drużynowymi zaczęliśmy rozmawiać o tym wszystkim w 2021 roku, pojawiła się świetna okazja!

Na maila przyszła właśnie wiadomość o Włochach i Hiszpanach, którzy chcieliby obozować w Polsce. Zgłosiliśmy się… Niestety okazało się to wielkim projektem, który miał ruszyć w tamtym roku, a wykonanie miał mieć miejsce o wiele później. Pokrótce: mieliśmy stworzyć siatkę drużyn z całej Federacji, które by każdego roku jeździły za granicę bądź przyjmowały innych na obozy do siebie, a taki turnus miałby trwać przez kilka lat.

Prawdziwa okazja

Mijały miesiące. Jako szefowie mieliśmy czas rozmawiać z chłopakami z jednostek. Wiedzieliśmy, że nie tylko w szefach jest chęć międzynarodowych wydarzeń, chociaż jawiła się też druga, ciemniejsza strona. Okazało się, że brak Wielkich Harców Majowych i innych większych inicjatyw przez kilka lat, spowodował pewien „strach” przed masowym wydarzeniem. Każda jednostka praktycznie w całości była zbudowana z chłopaków, którzy nie doświadczyli WHMów i nie wiedzieli z czym to się wiąże. Pomocni w tym momencie byli zastępowi, którzy pomimo tego, że również w większości nie byli na żadnym większym wydarzeniu skautowym, to jednak chcieli pojechać na międzynarodowy obóz.

Nie mogę powiedzieć, że używaliśmy bardzo przemyślanych sposobów, by przekonać resztę na ten obóz. Wystarczyły rozmowy, opowieści i widoczna inspirująca chęć szefów.

I tak po niezapomnianym obozie w polskim gronie, przyszedł wrzesień, a z nim kolejny rok skautowy. Wtedy na skrzynkach mailowych pojawiła się kolejna wiadomość: Eurocamp. Obóz międzynarodowy, który miał być szykowany i zrealizowany w tym samym roku. Zapisaliśmy się, zgłosiliśmy chęć przyjęcia gości z zagranicy do nas, podaliśmy termin. I mamy to, zostaliśmy wybrani! Na naszym obozie miały pojawić się drużyny z Słowacji, Belgii i Francji.

Z biegiem czasu zaczęliśmy organizować obóz. Co potrzeba? Jak z jedzeniem? Co zrobić? Jakie miejsce? Pytań wiele, doświadczenia z takimi imprezami mało. Już na samym starcie, jak na złość coś się pokręciło… Pierwsze spotkanie w sprawie tego obozu odbyło się w połowie stycznia, a zorganizował je szef z Włoch, z którym wcześniej się nie kontaktowaliśmy. Był on nadzorcą projektu, w miejsce innego włoskiego skauta. Problem z tym, że przepływ informacji zawiódł. Co innego my zrozumieliśmy, co innego poprzednik uzgadniał, co innego przestawili nam na spotkaniu. Okazało się, że wcale nie jest pewne to, czy obóz będzie w Polsce. Mało tego, plan był taki, że jeden kraj przyjedzie na początku sierpnia, a następne dopiero w trakcie jego obozu. Bardzo nas to zmieszało i zdenerwowało. Francja zaproponowała, aby obóz był u nich, ponieważ uważali to za tanią opcję. Ta propozycja dostała sporą aprobatę reszty. Zorganizowałem więc spis podstawowych produktów z krajów biorących udział w projekcie i ich ceny w przeliczeniu na euro i na złotówki. Jak się wówczas dowiedziałem, najtańszymi artykułami spożywczymi do nabycia we Francji okazały się… wino i makaron.

Niestety język angielski nie jest moją mocną stroną. Dlatego drużynowy z Pilawy, Mateusz, z którym organizowałem obóz, był głównym rozmówcą i odbywał prywatne rozmowy z włoskim koordynatorem. Moim zadaniem było komunikowanie się z polskimi koordynatorami projektu. Po wielu wiadomościach, spotkaniach i wydarzeniach, których już nie będę przytaczał, ostatecznie odeszliśmy z projektu. Jednak była już w nas i w naszych jednostkach duża chęć i pozytywne nastawienie na ten obóz.

Zakasaliśmy podwinięte rękawy i w ciągu 2 miesięcy pisaliśmy do drużyn z wielu krajów: Ukrainy, Irlandii, Hiszpanii, Litwy, Słowacji, Czech i Węgier oraz szukaliśmy kontaktów i wysyłaliśmy zaproszenia. Ale, jak to bywa w tej części roku harcerskiego, w większości każdy już miał zaplanowany swój obóz i nam odmawiał… Większość, ale nie wszyscy – Litwa odpowiedziała nam szybko i konkretnie. Xavier, który działa w naczelnictwie litewskim, z dużym entuzjazmem zgłosił chęć wspólnego obozowania. Zszokowała nas liczba zgłoszonych  uczestników. Było to aż 60 skautów. Xavier bez wahania oznajmił nam, że na nasz obóz pojedzie cały litewski nurt męski.

Po pewnych nieporozumieniach pomiędzy Włochami a Słowakami, Martin (drużynowy Słowacki), również wyszedł z projektu Eurocampu, gdzie oznajmiono Słowacji, że Federacja dofinansuje im wyjazd do Francji.

Nie ukrywam, mieliśmy spory problem z miejscem na tak liczny obóz. Miejsce jednak się znalazło przy pomocy namiestnika wilczków, Emila Zawadki i jego pamięci dotyczącej miejsc w których obozował. Po krótkiej rozmowie na Messengerze, w 2 minuty zmieniłem swoje plany na dzień i razem z Emilem pojechaliśmy w prawie dwugodzinną podróż do małej wioski na rozmowy z Sołtysem. Sołtys oraz mieszkańcy wioski byli do nas pozytywnie nastawieni i jeszcze tego samego dnia oglądaliśmy miejsce obozu.

Zostały niecałe 2 miesiące, zaczęło się szaleństwo. W tym samym czasie organizowaliśmy Harce Majowe na 7 drużyn liczących łącznie 60 harcerzy, co było znacznym przedsięwzięciem, a ja podchodziłem do matury… a tu międzynarodowy obóz. Piękny okres, w którym człowiek nie miał czasu na głupoty, a jednocześnie czas szybko mijał ze względu na dużą ilość obowiązków.

Nastał w końcy ten dzień!

Mamy to… Weekend przed wielkim obozem, jako mała 5 osobowa kadra jedziemy na jego miejsce, gdzie mieliśmy w planie naszykować go do pionierki oraz kilku innych elementów, w tym stworzyć miejsce dla Kraala na 12 osób. Osobiście przy tej okazji miałem również miło spędzone dwudzieste urodziny. Pionierka w tyle osób szła bardzo sprawnie, ale mimo to nie zrobiliśmy wszystkiego co zaplanowaliśmy. W niedzielę wróciliśmy do domów by, po kilku godzinach, następnego dnia z rana wyjechać z jednostką.

Pierwsze dni, jak zazwyczaj, to pionierka. Nie obyło się bez problemów – człowiek od drewna ładnie mówiąc, źle się zachował. Ciekawe też było tłumaczenie gościom z zagranicy zasad panujących w naszym kraju, gdzie nie można, tak o, ścinać drzew. Jednak przy pomocy lokalnych mieszkańców udało się szybko wszystko załatwić i pozyskać drewno.

Apel rozpoczynający obóz odbył się trzeciego dnia, po pionierce. Był piękny. Powiewające flagi, styl w jakim przebiegał, okrzyki zastępów w różnych językach – cudo.

Codziennie rano odbywała się wspólna Msza, gdzie pierwsze czytania były odczytywane w 3 językach, a Ewangelię goście mogli przeczytać osobno, podczas polskiego kazania, które następnie ksiądz powtarzał po angielsku. Cała Msza była w języku łacińskim. Naszykowaliśmy specjalne książeczki z tekstami, modlitwami i pieśniami. Z liturgicznych wspólnych obrzędów odbyła się również adoracja o zmroku, z światłem pochodni i marszem, podczas której każdy kraj miał 15 minut na indywidualne adorowanie Najświętszego Sakramentu w swoim języku. Po adoracji byliśmy świadkami litewskiego i słowackiego przyrzeczenia.

Gra to ważny element obozu, a taka gdzie rywalizacja jest na skale międzynarodową, dodaje jeszcze większego „powera”. Z 30 osobową kadrą chłopaki mogli w świecie II wojny światowej super wczuć się w fabułę. Język angielski od agentów z Londynu dało się przecież łatwo wyjaśnić. Można było spotkać wielu sojuszników jak i wrogów przed którymi się ukrywało.

Obóz miał swój oddźwięk w mediach – przyjechała do nas ekipa z ROHiS i nakręciła cały dzień z obozu, trafiając na finał gry! Mieliśmy również propozycję z TVP, ale oni niestety za późno nas zauważyli. W tajemnicy mogę powiedzieć, że relację z obozu i Wy będziecie mogli niedługo obejrzeć.

Dwa razy mieliśmy wspólne długie ogniska, uczyliśmy się nowych gier, jak i mogliśmy porównać swoje poziomy w ekspresji.

Każdy skaut zna życie obozowe i chociaż nie było dużo różnic, to ludzie z innego kraju nadali mu wyjątkowego uroku. Co jakiś czas, jak ktoś miał gest, zapraszał na posiłek szefa innej narodowości i nawet ja, z językiem angielskim „level średni na jeża”, na obiedzie u Litwinów miło sobie pogadałem i podziwiałem potężną zastępową pionierkę.

Gorące dni mijały nam szybko. W ramach wycieczki goście zwiedzili pozostałości po obozie koncentracyjnym w Treblince. My w międzyczasie, szykowaliśmy się na zakończenie obozu.

Moja jednostka pojechała w bardzo okrojonym składzie. Skupiając się na tej wesołej gromadce udało się mi podjąć szereg doskonałych decyzji i jeszcze lepiej poznać tych chłopaków. Warto zaznaczyć, że nawet na takim obozie liczy się nasza jednostka. Każda drużyna, oprócz wspólnej fabuły, miała też swoją własną oraz oddzielne gry i ogniska.

Nadszedł koniec obozu, a ze względu na Litwinów wracających dzień wcześniej, jeszcze przed zakończeniem Eurocampu odbył się Apel kończący. Nie wiem czy wiecie, ale Litwini nie świętują ostatniej nocy obozu. Coś przerażającego! Ze Słowacją ostatnie ognisko, nazywane u nas w hufcu „watrą”, spędziliśmy wesoło i do późna.

Mówiąc „do widzenia” mieliśmy w planach spotkać się razem przyszłym roku, a może i wcześniej z ZZ-tem. Chłopaki byli pod wrażeniem tego wyjazdu, wymieniali się naszywkami, paskami, kontaktami, uczyli się zwyczajów naszych gościu. Początek tego obozu był, jak widać, zawiły i bardzo nie pewny. Daliśmy jednak radę.

Jako szefowe i szefowie, zachęcam, nie bójcie się takiego wyzwania! Porozmawiajcie z jednostką, zdobywajcie kontakty. Razem ze swoim ZZ-tem zapiszcie się w historii środowiska, jako Ci którzy wspólnie zorganizowali obóz międzynarodowy. Z myślą Baden Powella – „Look for friends!” – „Szukajcie przyjaciół!”

Fot. na okładce: Skauci Europy – Środowisko Garwolińsko-Pilawskie

IMPEESA – drużynowy, który nigdy nie śpi

Naprawdę nie wiem jakie cechy ma dobry drużynowy. Nie mogę podać „5 cech idealnego drużynowego”. W skautingu łatwo wymyślać ponad miarę. Każdy harcerz, zastęp, drużyna potrzebują czegoś innego, nie ma więc uniwersalnego zestawu cech dobrego szefa jednostki. Ponadto mogę bazować jedynie na doświadczeniach tych paru poznanych przeze mnie drużynowych, paru osób, które jak matryca wycisnęły na mnie swoje spojrzenie na metodę, które to spojrzenie potem zinternalizowałem.

Uważam jednak, że dobrego drużynowego niezależnie której drużyny można określić mianem IMPEESA. Przydomek ten powstał, jak opisuje to William Hillcourt w biografii Baden-Powella1, „wśród granitowych głazów Matopos”, podczas niebezpiecznych walk z Matabelami. Chwila nieuwagi żołnierza mogła tam drogo go kosztować. Mógł on „wpaść żywy w zasadzkę i zostać wystawiony na niektóre z bardziej wyrafinowanych form tortur wroga”. BiPi wspominał potem, że „niebezpieczeństwo dodawało jednak niezbędnej pikanterii, czyniąc te pełne przygód dni najlepszymi w moim życiu”.

Baden-Powell wykonywał wiele zwiadów na wnioski Matabelów. Oddajmy jeszcze głos jego biografowi: „Podczas niektórych z jego najśmielszych rekonesansów było nieuniknione, że zostanie wykryty przez Matabele. Ale w jakiś sposób zawsze udawało mu się uniknąć wykrycia i dogonienia nawet przez najszybszych przeciwników (…). Wróg nigdy nie wiedział, gdzie B-P może się pojawić i z jakiego kierunku. Wydawał się czuwać w dzień i w nocy, jakby był jakimś niezwykłym stworzeniem, które może polować wiecznie bez odpoczynku. Zaczęto nazywać go Impeesa Wilk, który nigdy nie śpi. Uważał to przezwisko za jeden z najwyższych komplementów, jakie kiedykolwiek otrzymał.”

BiPi wiedział – bez obserwacji nie da się wygrać żadnej wojny. A przecież nie rozmawiamy o żadnej z ziemskich wojen, toczonych z niskich pobudek, wojen, które niosą jedynie zniszczenie. Naszym celem jest wojna nieporównanie ważniejsza, toczona nie z drugim człowiekiem, ale z mocami ciemności, wojna o powierzonych nam harcerzy, o ich świętość.

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, którego nigdy nie widziałem w Kraalu, gdy byłem przybocznym. Prawdziwy wędrownik bez krzty podstępu, bo wędrował od gniazda do gniazda swoich harcerzy. Do Kraala wpadał jedynie by zjeść, zawsze z deczka zirytowany, gdy owsianka nie była gotowa na czas i zaraz znikał, by obserwować chłopaków podczas gier, odwiedzać gniazda przy pionierkowaniu, sprawdzając bezpieczeństwo budowanych platform (i „przy okazji” poznać atmosferę, morale i najnowsze problemy w zastępie), czy rozmawiając z tymi harcerzami, którzy tej rozmowy ze swoim wodzem, starszym bratem, potrzebowali. Nota bene wracał do gniazda na Godzinę Drogi. Mam ten obraz wyryty głębokimi naprawdę bruzdami: drużynowego, szefa, wędrownika, który znajduje czas na Minutę (lub parę minut) Drogi. Dla mnie samego, po latach, gdy na obozie byłem drużynowym ze wszystkimi obowiązkami kierownika, był to ideał, do którego czasami dobiegałem, ale nigdy go nie osiągnąłem przez wszystkie dni obozu.

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który wysoko w Alpach organizował ze mną grę w ogonki w śniegu po kolana. Mieliśmy (francuski i polski ZZ) budować igloo2, ale niestety z powodu splotu wypadków niezaplanowanych musieliśmy improwizować, ratować to, co zostało z planu. Wtedy jego decyzja: gramy! Szybkie wytłumaczenie zasad, my z Kraalem jako sędziowie i zaczynamy. Później, po powrocie, usiedliśmy w lyońskim mieszkaniu drużynowego przy własnoręcznie zrobionym przez niego stole na zaciosy (sic!), żeby porozmawiać o wnioskach z gry. O problemach, które pokazała. GRA POKAZAŁA PROBLEMY? Błahe ogonki – błahe problemy, myślałem. Zgodzę się, nie była to gra bezproblemowa, ale nie wynikały z niej nie wiadomo jak ważne rzeczy, nie wywiązały się spory i kłótnie, więc nie byłoby dużo do obgadania. Grając wymieszaliśmy między sobą chłopaków z obu drużyn, aby mogli się poznać, ale oni unikali współpracy ze sobą. Język stanowił barierę. Tę barierę łatali w najłatwiejszy sposób – wyśmianie. Szybko sięgnęli po najprostszy z loci communes, jaki ma świat piętnastolatków – piłkę nożną. Mogliśmy z drużynowym francuskim obserwować, że mimo braku znajomości słów w polskim i odpowiednio francuskim języku, nasi zastępowi buczeli (mowa niezbyt wyrafinowana, ale za to międzynarodowo rozumiana), gdy któryś krzyknął nazwisko Lewandowskiego i odpowiednio Mbappé.

W trakcie dyskusji nad tym problemem znaleźliśmy wyżej opisaną przyczynę (bariera językowa). Potem przeszliśmy do poszukiwań rozwiązania – ZZ to było tylko preludium, czekał nas wspólny obóz. Cel mieliśmy prosto określony – przyjaźń polsko-francuska. Stwierdziliśmy, że jeśli chłopaki dobrowolnie tej bariery nie przeskoczą, to my im w tym pomożemy. Plan kolejnych gier na obozie zakładał, że nie było możliwości wygrać bez współpracy międzynarodowej. Czasami była ona trudna, czasami wymagała wielkiego nakładu sił całego zastępu, aby dogadać się z zastępem z drugiego kraju. Ale cel został osiągnięty, bo żegnając się na ostatnim apelu po Watrze, tam – pośrodku lubińskiego lasu w środku nocy, niejeden chłopak miał łzy w oczach, czego nie ukrył nawet wszechogarniający nas mrok.

Czy jest coś prostszego niż obserwacja chłopaków podczas ogonków? Perspektywa rozmowy o banalnej grze nie zakładała wniosków sięgających aż do obozu. Wodzu! A Ty kiedy bacznie obserwowałeś ogonki w swojej drużynie?

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który miał czas, aby pogadać ze swoim harcerzem. Być może przesuwało mu to niektóre rzeczy w planie, a Sądy Honorowe przeciągały się na noc. Być może rozmowy te zabierały mu cenne minuty snu, których nie zdoła zastąpić żadna kawa zrobiona nawet przez najlepszego przybocznego z rana. Można było mieć rzeczywiście wrażenie, że „nigdy nie spał”. Czy te rozmowy na obozie czy w ciągu roku przy kebabie coś dały? Przyniosły mierzalny efekt? Zadałem mu to pytanie już po obozie. Zapytałem wprost: „Myślisz, że to coś da?” Odpowiedź była równie lakoniczna: „Nie wiem”. „To po co to robimy?” Nie pamiętam całej odpowiedzi, potraktowanej z humorem, było to coś w stylu heheszków, że „nie liczy się owoców pracy na niwie Pańskiej”.

Nie wiem ile był w stanie poświęcić dla drużyny, tylko on mógł sobie odpowiedzieć na to pytanie. Doskonale jednak swoim przykładem zrealizował słowa kardynała Wyszyńskiego: „Ludzie mówią: czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas to miłość!”

Ściemniało się. Kształty rozpływały się już zanurzane w mroku nocy. Bi-Pi patrzył z wysokości wzgórza na wioskę, do której miał się podkraść, by podsłuchać plany wojenne Matabelów. Drużynowy zaś patrzył z wysokości swojego Kraala na resztę gniazd, jak wśród wielkiego, chłopięcego gwaru harcerze przygotowują swoje scenki. Zaraz pójdzie na ekspresję, gdzie nie tylko będzie grał, śpiewał i śmiał się ze swoją drużyną, ale będzie ją też bacznie obserwował, jak wilk, który nigdy nie śpi.

Przypisy:
1 Fragmenty tej biografii wykorzystane w artykule zostały przetłumaczone przez autora tekstu za wyd: W. Hillcourt,O.Baden-Powell, Baden-Powell. The Two Lives of a Hero, G.P. Putnam’s Sons, New York 1964, str. 131-132.

2 A w zasadzie jego francuską wersję, gdzie ściany są wykonane ze śniegu a dach z gałęzi sosnowych , która nazywają „schronieniem jurajskim” – l’abri jurassien


Fot. na okładce: Franciszek Krzemiński

Szymon Gontarczyk


Drużynowy 3. Drużyny Krakowskiej, ale rodem z zachodniej części Mazowsza. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików Scouts d’Europe. Wałęsając się po różnych miastach i miasteczkach Polski, poznając ich historię i coś tam pisząc na temat ich piękna, kultywuje zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów i romantycznych flanerów.

Czy leci z nami pilot? Entuzjazm szefowania

Na końcu tekstu znajduje się link do artykułu w formie audio.

Szczęśliwy lud, który umie się cieszyć. Tacy zawsze chodzą w świetle Twego oblicza. Imieniem Twoim cieszą się nieustannie i wysławiają Twoją sprawiedliwość. Bo Ty jesteś ich pięknem i mocą, dzięki Twojej dobroci wzrasta nasza siła.
Ps 89, 16-18

Zmęczony tym, że wróciłeś do szkoły czy na studia? Masz na głowie jednostkę, swoje pasje, naukę, relacje. Trzeba przygotować zbiórkę, ZZ, a poza tym wypadałoby napisać plan pracy i znaleźć miejsce na zimowisko. Dużo? Tak, dużo. Zazwyczaj, jako szefowie, dużo mamy na głowie. Trochę taka nasza natura, że poza aktywnym uczestniczeniu w działaniach harcerskich, kierujemy przedsięwzięciami też na innych polach, takimi jak projekty na studiach czy praca w grupach podczas zajęć. Ale nie o przeładowaniu dzisiaj, a o czymś, o czym wypadałoby nie zapomnieć.

Kto jest w grze?

Ostatecznie chodzi o naszych podopiecznych. Poza tym, że my wiele się od nich uczymy, to oni również uczą się od nas. My jesteśmy tymi – jak głosi tekst mianowania szefa – którzy mają pokazywać im ideał i sami nim żyć. Czasem możemy zderzyć się ze ścianą – przychodzimy zmęczeni na zbiórkę i nie dość, że nam się nie chce, to nasi podopieczni też nie chcą współpracować. Dlaczego? Czy robię nieciekawe zbiórki? Czy powinienem przeorganizować pracę jednostki? Może ten plan w ogóle jest do kitu. A pomyślałeś, że to może być przygoda?

Do czego zmierzam – Mówimy często, że skauting to przygoda, ale kiedy organizujemy nasze działania przeżywamy je czasem jak przykry obowiązek. Przychodzimy na zbiórkę i robimy to, co zamierzaliśmy, ale bez entuzjazmu, zmęczeni, niewyspani, bo do późna dopinaliśmy plan.

Rolą szefa nie jest bycie męczennikiem, który wyrzuca maszynowo idealnie pedagogiczne koncepcje dla swoich dzieciaków. Oczywiście dobrze, jeśli takie będą, ale może nawet bardziej kluczową sprawą jest wejść i porwać ich w podróż – być tym, który idzie na ich czele i swoją pasją pokazuje, że coś w tym może być. Że warto popędzić za nim ku przygodzie.

Jako Akela nieraz widziałem różnicę pomiędzy oznajmieniem, że teraz jedna szóstka będzie zbierać chrust, a sytuacją gdzie wzywam chłopców i powierzam im “zadanie specjalne”, od którego bardzo wiele zależy. I w jednym i w drugim przypadku będą zbierać chrust, ale perspektywa jest zupełnie inna. A jeśli możemy pójść na tę misję razem z nimi i nauczyć ich jeszcze czegoś ciekawego na temat dobrego zbierania opału, to w ogóle jest bajka i najczęściej wejdą razem z nami w grę.

Może nie jesteś przekonany do jakiegoś elementu zbiórek i nie pozwala Ci on zanurzyć się razem z twoimi podopiecznymi w świat przygody? Masz tu pewną przestrzeń do dialogu – no bo skoro na kursie mówili, że coś jest w porządku, ale nie pamiętasz dlaczego albo niezbyt to zrozumiałeś, to coś w tym jednak może być. Warto zapytać innego szefa jak on to robi, napisać do Asystenta, Hufcowego czy Namiestnika, oni nie gryzą, a mogą pomóc Ci coś zrozumieć i wejść w tę grę szczerze i z przekonaniem, że to ma sens.

Kilka inspiracji

Często na zbiórce nie brałem udziału w grach razem z chłopakami, bo pilnowałem, pełniłem rolę sędziego. Nie ma w tym nic złego, ale czasem gra obędzie się bez tego. Więcej być może czasem skorzystają nasze wilczki, kiedy Stare Wilki będą również z nimi ruszać się, a nie tylko stać. Więcej skorzystają harcerze widzący, że Kraal też przebiega olimpiadę, co prawda poza rywalizacją, ale próbując swoich sił. Skorzystają wędrownicy, kiedy to Szef Kręgu zainicjuje piosenkę marszową i zachęci wędrowników do rozpoczynania kolejnych własnym przykładem.

Jeśli ten płomień ma buchnąć, to Ty często będziesz pierwszą iskrą. Być może nie od razu, ale również Twoi harcerze zobaczą, że można bez obaw przed wyrwaniem się przed szereg harcować i cieszyć się codziennością skautowania, porywając siebie nawzajem do przeżywania przygód i stawiania czoła wyzwaniom.

W skautingu doświadczyłem kilkukrotnie zjawiska śpiewu spontanicznego właśnie w tym momencie, kiedy był on potrzebny, kiedy był śpiewem w kłopotach. Jednym z takich przypadków była wędrówka letnia mojego Kręgu we Francji. Godzina już mniej więcej 21:00, zaczyna robić się ciemno. Po całym dniu marszu w skwarze każdy jest zmęczony. Łapię się na momentach, kiedy w marszu już bez świadomości pusto wpatruję się w asfalt i przestrzeń przede mną, chcąc tylko ujrzeć już cel dzisiejszego dnia i nocleg. Odciski już spowszedniały, chodź nie dają o sobie do końca zapomnieć. Dochodzimy kręgiem do wniosku, że jest ciemno, nic nie jeździ już pośród tych pól i że chcemy jeszcze dziś pokonać te kilka kilometrów. Ktoś zaczął coś śpiewać, dalej poszło już samo. Sprawnym marszowym tempem motywując się każdą kolejną piosenką, którą znaliśmy, od szant przez pieśni religijne (właściwie wszystko po kolei, co znaliśmy) darliśmy kolejne milimetry podeszw naszych butów, aż nie doszliśmy zmęczeni na polankę noclegową. Zmęczeni, ale szczęśliwi i dumni z siebie, że daliśmy radę. Doszliśmy dlatego, że marazm przeszedł w entuzjazm.

Słowo o planowaniu

Jednak bycie gotowym do wejścia w grę wymaga  wcześniejszego zadbania o własne potrzeby. Musisz się wyspać przed zbiórką, przygotować plan w miarę możliwości nie na ostatnią chwilę, wtajemniczyć w niego przybocznych, wcześniej poinformować zastępowych co będzie się działo itp. Niemniej jednak Twój stosunek do tego, co chcesz zrobić jako szef, czy widzisz w tym sens, może ostatecznie pozwolić Ci wejść w przygodę lub nie. Możesz jedynie podać uczestnikom rozkład lotu lub być pilotem, który pozwoli im wzlecieć głową ponad chmury. 

Podsumowując

Czy planując bierzesz pod uwagę kryterium zabawy? Czy to, co próbujesz sprzedać swoim harcerzom, wilczkom czy wędrownikom, jest dla Ciebie fajne, pociągające? Może od tego powinniśmy zacząć? W moim przekonaniu najlepszym sposobem, żeby oni dali się porwać, to najpierw samemu zrobić coś z “błyskiem w oczach”. A więc to, że nie idzie, nie musi być kwestią Twojego braku umiejętności pedagogicznych czy złego planu. Plan może być świetny, ale musisz go poczuć. Poczuć, że on ma sens i prowadzi w dłuższej perspektywie do celów, jakie sobie postawiłeś. A Ty naprawdę masz wpływ na swoich podopiecznych. Robisz bardzo ważną robotę i możesz ich nauczyć swoim przykładem, jak traktować jako przygodę wyzwania, jakie postawi przed nimi życie. Może dzięki Tobie nauczą się naprawdę “uśmiechać się i śpiewać w kłopotach”. Słowem- spełniaj swoje cele przez przeżywanie dobrej przygody razem z tymi, którzy zostali Ci powierzeni.

Dobrej zabawy, dobrej gry, dobrej przygody!

Źródła:
https://otwarteniebo24.pl/magazyn/walka-duchowa/item/183-co-biblia-mowi-o-radosci-wersety

Fot. na okładce: Marcin Zakaszewski

Wojciech Kamiński


Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.

Skała Narady – skąd czerpać tematy?

Niosą się po dżungli wieści, że niełatwo zwęszyć temat na Skałę Narady tuż przed zbiórką. Warto zaplanować to wcześniej i potem tylko dopracowywać szczegóły. Wszak nic innego, tylko pośpiech zgubił Żółtego Węża, który pożerał słońce. Skoro jednak schwytanie jednego tematu nie jest proste, to jak upolować całe stado naraz?

Prastare podręczniki łowieckie mówią o dwóch krokach. Po pierwsze: trzeba znaleźć źródła inspiracji – pomysły mają tam wodopój i na pewno się pojawią. Po drugie – rozwinąć sieć skojarzeń, żeby schwytać jak najwięcej osobników naraz. Jeśli będzie ich za dużo, możemy na koniec wybrać tylko te najtłustsze.

Poniżej kilka sprawdzonych źródeł i przykłady pokazujące, jak rozwinąć sieć.

1. Prawa, hasło, dewiza – temat rzeka

Oto jest zbiór Praw Dżungli, jak niebo wieczysty, niemylny.
Ginie wilk, co je łamie; wilk, co ich słucha, jest szczęśliwy i silny.

Ile Skał Narad można zrobić na temat Praw? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tylko osiem – tyle, ile punktów. W dodatku jest możliwe, że już o nich mówiliście i uważasz źródło za wyczerpane. Nic bardziej mylnego! Punkty Prawa są dosyć ogólne i bardzo szerokie. Każdy z nich zawiera więcej niż jeden temat.

Księga Dżungli podpowiada nam, że wilk przestrzegający Prawa ma być szczęśliwy i silny. Wilk nieprzestrzegający – ginie. (Specjalnie nie zmieniam „wilka” na „wilczka” – wypełnianie postanowień ze SN może być rozwijające również dla starych wilków, w dodatku ratuje przed hipokryzją).Wybierz teraz dowolny punkt i rozwijaj sieć, czyli zastanów się:

  • – co warto wiedzieć i jak warto postępować, żeby faktycznie przestrzeganie tego punktu prowadziło do szczęścia i siły?
  • – przed jakimi niebezpieczeństwami ostrzega ten punkt?
  • – jakie umiejętności, dobre nawyki, cnoty, tematy, na które warto porozmawiać, kojarzą ci się z tym punktem?

Jeśli chwilę się zastanowisz, zobaczysz, że każda część Prawa zawiera kilka elementów.

Na przykład w haśle: Ze wszystkich sił! można zauważyć takie tematy na SN:

    1. zaangażowanie w dobre wykonywanie zadań, pracowitość – dlaczego warto, co nam przeszkadza, jak z tym walczyć?
    2. szukanie swoich szczególnych sił, mocy i tego, jak można nimi służyć w domu, szkole i gromadzie
    3. perfekcjonizm – ze wszystkich sił, ale nie bardziej, nie idealnie, uwaga na ciągłe niezadowolenie z efektów, warto doceniać to, co się udało
    4. potrzeba regeneracji – siły nie są nieskończone.

Z piątego punktu Prawa: Wilczka Wilczek jest zawsze radosny moglibyśmy, po rozwinięciu sieci skojarzeń, wyciągnąć np. takie tematy:

    1. zauważanie powodów do radości, wdzięczność za nie
    2. smutek – jest dobry i normalny, co nam mówi? jak sobie radzić, żeby się nie przedłużał? co pomaga nam wrócić do radości?
    3. radość jest zaraźliwa – jak możemy się nią dzielić z innymi?
    4. cierpliwość w trudnościach – nie będą trwały wiecznie – jakie „straszne rzeczy” już przetrwaliśmy i się skończyły?

Teraz twoja kolej! Wymyśl po 2-4 skojarzenia, tematy do pozostałych punktów. Wypisz je sobie. Uważaj na skojarzenia duchowe, religijne. Na pewno się pojawią, bo np. pierwszy punkt PW naturalnie kojarzy się z przykazaniem miłości. To wszystko się łączy. To jednak nie oznacza, że trzeba o wszystkim mówić naraz. Skojarzenia religijne zapisz sobie przy tematach spotkań ze Słowem Bożym. Nie mieszamy. Dzięki temu wilczki nie włożą Biblii między bajki.

W ten sposób z 8 punktów można wyłowić ponad 30 tematów! Rok szkolny trwa 10 miesięcy, jeśli masz 3 zbiórki na miesiąc, to wymyśliłeś właśnie SN na cały rok 😀 Wybierz te najtłustsze, bo są jeszcze inne źródła.

2. Księga Dżungli

Dżungla jest pełna takich opowieści, Mały Braciszku.

Oczywiście Księga Dżungli zawsze jest źródłem formy – wszystkie Skały Narady odbywają się w dżunglowym świecie. Oprócz tego może też być źródłem treści. Kilka mądrości mamy w książeczce Mowgli, ale to na pewno nie wszystkie. Zachęcam do zaznaczania sobie ulubionych cytatów, mądrości, które zauważysz np. podczas przygotowywania gier albo ognisk. Każdy z nich może być inspiracją – źródłem tematu.

Przykładowo:

Oznaką siły jest mowa szczera, a grzeczna mowa siłę tę wspiera.

    1. przyznanie się do winy – przed sobą i innymi – wymaga odwagi, dlaczego warto to robić
    2. jakie szkody może wyrządzić kłamstwo?
    3. odwaga i delikatność – dwie konieczne towarzyszki szczerości

Mam za sobą Gromadę i mam ciebie… a i Baloo, choć tak ociężały, potrafiłby ze dwa razy machnąć łapą w mej obronie. Czegóż miałbym się obawiać?

    1. lojalność wobec gromady – jak szkodzi obgadywanie
    2. możemy liczyć na siebie nawzajem, czy inne wilczki mogą liczyć na mnie?
    3. pozory mylą – jak dobrze kogoś poznać
    4. obawy np. przed obozem, jak sobie z nimi radzić

3. Cnoty ludzkie

Przejadła nam się już ta bezpańskość i bezprawie… i chcemy być znowu Wolnym Plemieniem.

Część z cnót ludzkich na pewno już pojawiła się w pomysłach inspirowanych Prawami i Księgą Dżungli, ale może nie wszystkie? Może jeszcze coś warto dodać? Polecam jako źródło inspiracji książkę Wychowywać do wartości J. Alcazar, F. Corominas. Książka jasno pokazuje, że ćwiczenie się w cnotach nie jest bezsensowną musztrą: „cnota, zdobyta dzięki osobistemu wysiłkowi, umacnia wolność osoby”.A poniżej mniejsze źródełko – przykładowa lista cnót.

  • – męstwo
  • – wytrwałość
  • – porządek
  • – dobre wykorzystanie czasu
  • – hojność
  • – sprawiedliwość
  • – umiarkowanie
  • – pracowitość
  • – cierpliwość
  • – radość
  • – uczciwość
  • – posłuszeństwo

4. Uczucia

To tylko łzy, mój Mowgli… Nic to! Niech sobie płyną!

Rozpoznawanie uczuć u siebie i innych osób, umiejętność mówienia o nich, właściwe ich traktowanie i radzenie sobie z nimi, to też dobre tematy na SN, pojawiające się też w KD. Można np. zaplanować cykl Skał Narad o nieprzyjemnych uczuciach, takich jak złość, smutek, lęk, wstyd, wstręt – i porozmawiać, do czego są potrzebne i jak z nimi współpracować, nie oddając im władzy.

5. 7 nawyków skutecznego działania

Dogryźliśmy już mięso niemal do samej kości. Tak, ale trzeba jeszcze zgryźć kość samą!

Kilka uniwersalnych zasad, które warto poznać. Każda z nich może być tematem SN, większość można też rozbić na kilka części. O co w nich chodzi? Można przeczytać w książkach: 7 nawyków skutecznego działania,  7 nawyków skutecznego nastolatka i 7 nawyków szczęśliwego dziecka. Szczególnie polecam drugą, jest sporo przykładów, które pasują do wilczków. Trzecia jest napisana dla młodszych dzieci, w formie historyjek o zwierzątkach – najszybciej się ją czyta, mocno upraszcza sprawy, ale też można te fabuły trochę dopasować do wieku i przerobić na dżunglowo.

7 nawyków:

  • – bądź kowalem swojego losu, a nie ofiarą
  • – zaczynając działać, określ sobie cel działania (zapisywanie marzeń)
  • – najpierw najważniejsze (4 ćwiartki – planowanie czasu)
  • – przyjmij strategię wygrana-wygrana (znaleźć takie rozwiązanie, żeby wszyscy byli zadowoleni)
  • – staraj się najpierw zrozumieć, a potem być zrozumianym
  • – dąż do synergii – moc wspólnego działania (każdy na polu dopasowanym do możliwości)
  • – pamiętaj o ostrzeniu piły

6. Codzienność i to, czym się interesujesz

Żałuję teraz, żem sobie pokpiwał ze starego kobry. Widzę, że on znał się na ludziach, jak ja sam powinienem się na nich poznać.

Zastanów się, z czym wilczki spotykają się na co dzień. Można porozmawiać np. o tym:

  • – co warto oglądać i czytać, jak to na nas wpływa
  • – czy każdemu warto wierzyć np. w internecie
  • – co może „zjeść” nam czas, zanim się zorientujemy
  • – czy faktycznie potrzebujemy tego, co chcielibyśmy mieć
  • – jakie mogą być korzyści z odrabiania zadań domowych
  • – co można robić w wolnym czasie

Oprócz tego, źródłem inspiracji może być coś, czym się interesujesz, o czym słyszałeś, co chciałbyś zgłębić. Może akurat czytasz o porozumieniu bez przemocy? Oglądałeś dobry film? Jakie tematy możesz tam znaleźć, czym możesz się podzielić z wilczkami?

Masz dżunglę i łaskę dżungli. Czyż można marzyć o czymś więcej między wschodem a zachodem słońca?

Pomyślnych łowów!

Fot. na okładce: Patrycja Kozik

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Ludzie Skały, czyli historia pewnej przyjaźni

To był wieczór… Tak zaczynają się niektóre powieści, dobre książki, ciekawe historie, ale w tym przypadku zaczęła się dla mnie pewna niesamowita znajomość. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to tylko ja poznawałam tych ludzi, a oni mnie… no cóż. Jednak warto zacząć od początku.

Kilka lat temu, jako licealistka, dostałam pracę domową, żeby obejrzeć głośny (i bardzo dobry!) film „Ida”, który wówczas wszedł do kin i podbił kinowy świat. Szczerze mówiąc, jako 16-letnia dziewczyna, harcerka, nie rozumiałam czemu w ramach przedmiotu Wiedza o Kulturze (WOK) mamy oglądać film, który, oprócz tego, że w jakiś sposób uderzał w moje wartości, to niósł ze sobą obraz Polaków jako współodpowiedzialnych za zbrodnie wojenne. Warto tu dodać, że dziś na film „Ida” patrzę już zupełnie inaczej – jako na artystyczną wizję ukazującą społeczeństwo. Jednak w tamtym momencie nie było to dla mnie aż tak oczywiste, dlatego wyraziłam swoją opinię na forum klasy i w sumie tak się to wszystko zaczęło…

Nasza polonistka w ramach pracy domowej na zaliczenie przedmiotu zadała nam do zrobienia samodzielnie lub grupowo filmu o polskim bohaterze z czasów II wojny Światowej, którego historia powinna być inspiracją dla współczesnych młodych ludzi. Zaczęłam więc wczytywać się w biografie różnych bohaterów, szukając inspiracji do filmu, który miał niebawem powstać. To był wieczór, a mój tata zaczął opowiadać mi o rodzinie Ulmów – skromnym małżeństwie, wielodzietnej rodzinie, która została rozstrzelana przez Niemców za ukrywanie dwóch żydowskich rodzin. 

Ich życiorys niesamowicie mnie zainspirował. Zaczęłam czytać i powoli zaprzyjaźniać się z ludźmi, którzy żyli przecież wiele lat przede mną. Józef Ulma – ojciec, mąż. Jeden z tych, którzy otrzymali pośmiertne odznaczenie „Sprawiedliwych wśród narodów świata”. Człowiek skała – tak go sobie nazwałam. Jak bardzo trzeba być w życiu pewnym swoich ideałów, wiary, być pewnym samego siebie, aby wytrwać do końca i się nie złamać. Zachować zimną krew, ale nie oziębłość. Jak wielką miłością trzeba darzyć Boga i ludzi, aby wytrwać! A Wiktoria? W moich oczach jawiła się jako idealna żona i matka. Wcale nie dlatego, że zajmowała się typowymi dla polskich, wiejskich kobiet obowiązkami, ale dlatego, że stała przy mężu. Była jego wsparciem, opoką, miłością. Była tą, która wierzy i daje tę wiarę, nadzieję i miłość tym, którzy zostali jej powierzeni. Dziś myślę, że była poniekąd taką przewodniczką. Ludzie skały! 

Inną rzeczą, która tak mnie ujęła była niesamowita otwartość na życie jaką zaprezentowało małżeństwo Ulmów. Nie tylko dlatego, że sami zdecydowali się na dużą rodzinę, ale także dlatego, że usiłowali uratować życie dwóch żydowskich rodzin, które (mówiąc brutalnie) nie były aż tak istotne jak ich własne dzieci. Pomimo tego wszystkiego zaryzykowali, dbając o to by ich goście czuli się jak najlepiej w tych nieludzkich czasach. 

Czytając te wszystkie fakty, intensywnie myślałam, jak wiele kosztuje mnie czasem trwać… Trwać w miłości, wytrwałości, w wartościach, pod którymi się podpisuję. Im było jeszcze trudniej, ale ten trud koniec końców zaprowadził ich aż na ołtarze.

Będąc zachwycona świadectwem (dziś już) nowych Błogosławionych, wraz z rodzicami, rodzeństwem, dziadkami i przyjaciółmi, wzięliśmy się do pracy. Tak powstał bardzo amatorski film o bohaterstwie Rodziny Ulmów. Chciałam jak najlepiej przybliżyć moim rówieśnikom postawę Polaków, którzy poświęcali swoje życie mimo ciężkich wojennych czasów. Ludzi, którzy dla mnie byli i wciąż są jak skała.

Moja znajomość z Błogosławioną Rodziną Ulmów zaczęła się, gdy miałam 16 lat, ale do tej pory się nie zakończyła. Ich świadectwo, postawa życiowa, jak również miłość, wciąż są inspiracją. Dziś mówię czasem, że mam „błogosławionych przyjaciół”, którzy towarzyszą mi od tej jednej szkolnej lekcji kultury. Dziś mogę modlić się za ich wstawiennictwem i każdego dnia uczyć od nich tak pięknej miłości!  

Marta Borządek


Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.

Solarygrafia. Słońce, papier i czas.

Poniższy wywiad jest zapisem rozmowy przeprowadzonej 11. czerwca 2023r.
Na końcu tekstu znajduje się link do wywiadu w formie audio.

Piotr Wąsik: Znajdujemy się w obserwatorium astronomicznym w Czechach, po spotkaniu dotyczącym solarygrafii i rozmawiamy z Maciejem Zapiórem, który jest jednym z organizatorów tego spotkania. Cześć Maćku!

Maciej Zapiór: Cześć

PW: Możesz na początku powiedzieć coś o sobie, kim jesteś, skąd się tu wziąłeś, a także o tym miejscu.

MZ: Jestem Maciek, pochodzę z Wrocławia. We Wrocławiu w latach 90. poznałem harcerstwo, pod koniec lat 90. poznałem FSE i z całą drużyną przeszliśmy do FSE. Byłem we Wrocławiu drużynowym i wtedy nawiązaliśmy kontakt z czeskimi skautami i nawet udało się zorganizować w 2004 roku polsko-czesko-francuski obóz w Czechach. To takie były moje początki z Czechami. A potem, na początku XXI wieku zacząłem współpracować z obserwatorium w Ondřejowie, gdzie się teraz znajdujemy. Przyjechałem na praktyki, a potem byłem tutaj rok na Erasmusie, gdzie poznałem moją żonę, bo moja żona jest Czeszką, z Pragi. I po różnych życiowych drogach wiodących z Wrocławia, poprzez Majorkę znaleźliśmy się znowu z rodziną w Czechach. Jestem pracownikiem Czeskiej Akademii Nauk. Pracuję tutaj w Instytucie Astronomicznym, który posiada obserwatorium. Ja sam jestem fizykiem Słońca i jestem kierownikiem Spektrografu Słonecznego. Moje zainteresowania naukowe to są protuberancje słoneczne, metody obserwacyjne, analiza danych.

Wykład Macieja Zapióra na spotkaniu solarygrafów 10.06.2023r., fot. Kasia Kaczmar

PW: Dzięki. To trochę już wiemy o Tobie, a teraz ta druga część. Jesteśmy po spotkaniu dotyczącym solarygrafii. Mógłbyś opowiedzieć czym ona jest?

MZ: Solarygrafia jest techniką, w której wykorzystujemy bardzo proste przedmioty, żeby wykonać zdjęcie. Proste przedmioty to są na przykład aluminiowe puszki po napojach, po szamponach, bombonierki po cukierkach, które można szczelnie zamknąć, tak, żeby do środka nie dostawało się żadne światło. Z wyjątkiem tego, że światło przechodzi przez mały otworek wykonany igłą. Ta metoda nazywa się „fotografia otworkowa” albo jeszcze z łaciny camera obscura. Zjawisko camery obscura było znane już w starożytności. Nie potrzebujemy żadnych elementów optycznych, bo elementem optycznym jest brak elementu. Możemy sobie wyobrazić, że na jednej ścianie tego naszego pudełka czy aparatu po prostu czegoś brakuje. Brakuje kawałka ściany w postaci tego otworka. Wykorzystujemy zasadę prostoliniowego rozchodzenia się światła i w ten sposób na wewnętrznej ścianie naszego aparatu tworzy się odwrócony obraz tego, co znajduje się przed aparatem. To jest pierwsza część techniki. Druga część techniki wykorzystuje światłoczułość czarno-białego papieru fotograficznego, który zwykle wykorzystujemy do robienia końcowych odbitek fotografii czarno-białej. W fotografii analogowej jest tak, że po naświetleniu negatywu wkładamy go do powiększalnika i pod powiększalnikiem na tym papierze fotograficznym powstaje negatyw negatywu, czyli pozytyw. Jeżeli używamy tego papieru zgodnie z przeznaczeniem, które wymyślił producent, to musimy go potem wywołać, utrwalić i mamy czarno-białe zdjęcie. Odbitkę po prostu. Natomiast w solarygrafii wykorzystujemy ten papier jako negatyw. Ten papier wkładamy do puszki, do kamery i poddajemy go długiemu naświetlaniu bez wywołania. Własnością tego papieru jest to, że jeśli jest ekstremalnie prześwietlony, to on sam się wywołuje. Bez wywoływacza. Wobec czego po czasie naświetlania, który może wynosić nawet pół roku, obraz już jest. Ale jest nietrwały, ponieważ cały czas, gdy padają na niego fotony światła, to tam się cały czas rejestruje obraz. Jakbyśmy wyciągnęli ten negatyw, ten papier z kamery i umieścili go na słońcu, to za chwilę by zniknął. Po prostu się cały znowu zaświetli. Dalszy krok to jest zeskanowanie tego papieru, żeby go utrwalić w formie cyfrowej. Gdy zeskanujemy to już mamy obraz, a oryginalny negatyw możemy zachować do archiwizacji dla potomnych albo po prostu o nim zapomnieć, bo już mamy ten obraz w postaci cyfrowej. Kolejny krok to postprodukacja metodami cyfrowymi, w jakimś programie graficznym. Dzisiaj to jest kilka kliknięć. Do zrobienia z negatywu pozytyw – to jest jedno kliknięcie. Drugie kliknięcie to jest zrobienie obrazu lustrzanego, bo jak wspomniałem w camera obscura obraz jest odwrócony. A trzecim kliknięciem może być na przykład automatyczna korekcja kolorów i już mamy gotowe zdjęcie solarygraficzne. Można dłużej się pobawić metodami bardziej profesjonalnymi, można podciągnąć kolory, kontrast, ewentualnie wykadrować coś, ale to już wszystko zależy od indywidualnego podejścia danego solarygrafisty.

PW: Wykorzystanie skanera oznacza, że to jest technika stosunkowo nowa, tak?

MZ: Zgadza się. Ta technika została rozpropagowana około roku 2000 przez dwóch Polaków i Hiszpana: Pawła Kulę, Sławomira Decyka i Diego Lópeza Calvína.Oni przynieśli do tego projektu, do tej techniki różne swoje doświadczenia z różnych dziedzin. Są fotografami, ale każdy zajmuje się troszeczkę czymś innym. W roku 2000 opublikowali tą metodę w internecie i zachęcili ludzi do fotografowania nieba, pozycji słońca, za pomocą własnoręcznie wykonanych w domu aparatów fotograficznych w różnych częściach świata. To był ich projekt „Solaris 2000”, który zakładał, że mówimy, jak to zrobić, a każdy w swoim miejscu, w swoim kraju robi to po swojemu, z materiałów, które może znaleźć pod ręką. Potem przez internet, gdyż to były początki internetu, my zbieramy te efekty i publikujemy w jednym miejscu, na jednej stronie.

Zdjęcie solarygraficzne, fot Maciej Zapiór. Źródło: Analemma.pl

PW: A Ty, kiedy się zainteresowałeś i zająłeś solarygrafią?

MZ: Ja pierwszy raz usłyszałem o solarygrafii w 2005 r. Nawet to pamiętam dokładnie, bo oglądałem reportaż w TVP Wrocław. Trafiłem na połowę. I zobaczyłem zwariowanych ludzi, którzy biegają z puszkami po napojach po lesie i zbierają je, a potem wyciągają je i mówią, że na tych obrazach widać Słońce. Ponieważ interesuję się fotografią od dawna, (nawet chciałbym tutaj podziękować mojemu pierwszemu drużynowemu Krzyśkowi Billewiczowi, za to, że mi pożyczał swojego Zenita i mogłem się bawić w fotografię w latach 90.) studiowałem astronomię i to był taki punkt przecięcia fotografii i astronomii. Jak sobie przypominam ten moment, to stwierdziłem „Aha! Będę zawsze miał coś do roboty, do końca życia!”. Bo ciekawe jest to właśnie, że jedno zdjęcie robi się długo – nawet pół roku. Pół roku to jest taki kanoniczny czas naświetlania pomiędzy przesileniami – letnim i zimowym. Tak powinno być, nie dowolne pół roku, ale mniej więcej od 21 grudnia do 21 czerwca albo na odwrót. Wtedy złapiemy wszystkie możliwe położenia Słońca na niebie.

PW: No dobrze. Wiemy już skąd solarygrafia w Twoim życiu, ale też przy okazji pojawia się pytanie o astronomię. Nie jest to zbyt popularna dziedzina i wydaje mi się, że młodzi ludzie, którzy chcą iść na ten kierunek studiów, mogą się zastanawiać, czy rzeczywiście jest sens w to iść zawodowo. Co o tym myślisz? Wybierać astronomię, czy traktować to jak hobby, którym można się zafascynować, ale nie da się z tego wyżyć? Jak to odbierasz?

MZ: No to krótko. Jestem astronomem.

PW: Mhm. Da się!

MZ: A długo… No cóż, warto podążać za swoimi marzeniami. Oczywiście dzisiejsza astronomia to nie jest już romantyczne pokazywanie gwiazd swojej dziewczynie podczas ciepłej letniej nocy na trawce. Dzisiaj to już właściwie 90% czasu siedzi się przy komputerze. Z resztą jak w większości prac nie fizycznych, tylko umysłowych. Natomiast astronomia sama w sobie oferuje takie dotykanie Wszechświata. Może nie fizycznie, ale metodami obserwacyjnymi i też intelektualnymi. Jeżeli kogoś to interesuje, to o to chodzi! Dzisiaj bardzo ciężko jest dokonać jakiegoś odkrycia ważnego, w astronomii czy też w innych dziedzinach nauki. Ale kariera naukowa oferuje taki dynamizm w życiu, który pochodzi z różnych miejsc. Bo na przykład, w moim przypadku, ja jestem obserwatorem Słońca, to jest taki dynamizm dnia i nocy. Obserwuję Słońce w dzień, Słońce musi być nad horyzontem. Drugi taki dynamizm ciekawy to na przykład rytm konferencji naukowych. Te konferencje odbywają się w różnych częściach świata i to jest ciekawe, że można spotkać nowych ludzi i odwiedzić ciekawe miejsca. Ja dzięki astronomii, jak to się mówi, zwiedziłem pół świata. Inny na przykład ciekawy cykl to jedenastoletni cykl aktywności słonecznej. To jest jeden z dłuższych cyklów. Co jedenaście lat Słońce jest bardziej aktywne, pojawia się więcej obiektów, które są ciekawe do obserwacji, czyli tak jak wspomniałem na przykład protuberancji słonecznych, które obserwuję. Ale też jest więcej plam słonecznych, rozbłysków słonecznych, koronalnych wyrzutów materii itd. To jest taki inny kolejny rytm, przez który człowiek musi się dostosować do Słońca, a nie na odwrót. Astronomia dzisiaj to, jak wspomniałem, nie patrzenie w gwiazdy, ale astrofizyka. Jest to analiza pewnych zjawisk, które może nie są bardzo spektakularne, ale są ciekawe. Ja się zajmuję teraz projektem, w którym próbuję zmierzyć, czy prędkość atomów zjonizowanych jest inna od prędkości atomów neutralnych w protuberancjach słonecznych. Grupa ludzi, którzy zajmują się symulacjami i teorią plazmy w protuberancjach na Wyspach Kanaryjskich odkryła w swoich symulacjach, że tak powinno być. To znaczy, że jak są przepływy plazmy na Słońcu, to w pewnych chwilach prędkości jonów i atomów neutralnych są różne. One się tak jakby oddzielają od siebie na chwilę, a potem się znowu mieszają i możemy mówić, że są razem, ale przez chwilkę, rzędu sekund albo minut, te atomy mają różną prędkość. No i ja mam do dyspozycji spektrograf słoneczny, który umożliwia obserwację promieniowania pochodzącego od różnych jonów czy atomów neutralnych i za pomocą technik spektroskopicznych, jestem w stanie to zmierzyć, chociaż te efekty są bardzo małe, słabe. Dużo pracy ostatnio kosztowało mnie oddzielenie szumu od sygnału w pewnych obserwacjach.

PW: Czyli podsumowując, jakbyś jeszcze raz miał wybrać czy iść w astronomię, to byś się zdecydował.

MZ: Tak

PW: Okej, a mając swoje doświadczenie i pewne rzeczy, którymi się zafascynowałeś, bo rozumiem, że byłeś drużynowym, tak? Czy wykorzystywałbyś jakieś techniki obserwacji astronomicznej albo samej solarygrafii w swojej drużynie, dawał chłopakom na sprawności, wykorzystywał w grach i próbował ich zapalić do tego?

MZ: Tak. Może jako pierwsze o fotografii powiem, a o astronomii za chwilę. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają obóz w Rząsinach w 2005 roku, którzy mogą opowiedzieć, jakie rzeczy się tam działy. A działy się tam rzeczy takie, że mieliśmy ciemnię fotograficzną na obozie w lesie. Było tak, że z jednego namiotu zrobiliśmy namiot – ciemnię. Wykorzystaliśmy to, że jakieś 50 czy 100 metrów od nas, były pierwsze zabudowania, których nie widzieliśmy z obozu, ale były i podciągnęliśmy prąd do powiększalnika. Mieliśmy wodę bieżącą, bo niedaleko był hydrant no i w nocy, w namiocie „dziesiątce”, jak się zakryje wszystkie otwory, to jest tak ciemno, że można wywoływać zdjęcia metodami analogowymi. I a propos takich harcerskich rzeczy, to można powiedzieć, że sprzedałem ten pomysł harcerzom na początku i powstała nowa funkcja fotografa. Nie było kronikarza, ale był fotograf. I on się przez cały rok, do obozu przygotowywał do tego, żeby nauczyć się robić zdjęcia. I to też jest taka rada, że można funkcje w zastępie tworzyć, jak się chce. Nikt nie powiedział, że mają być tylko w jakimś podręczniku dla drużynowych wybrane. Jeżeli chłopacy chcą przygodę i chcą na przykład polecieć na księżyc, to musi być funkcja nawigatora, pilota, biologa itd. A jeżeli chcemy zrobić coś tak prostego, jak ciemnia fotograficzna na obozie, to wystarczy, że wymyślimy, że nie będzie kronikarza, ale zamiast niego będzie fotograf. No i na tym obozie w 2005 r. udało się to zrobić. Harcerze spędzali tam w ciemni długie godziny w nocy. Tak się mówi, że noc jest od spania, ale kiedy zrobić zdjęcia? Tylko w nocy jest wystarczająco ciemno. Na tym obozie fotografia była wykorzystana jako element fabuły wielkiej gry. Trzeba było szybko zrobić zdjęcia i je wywołać, miały się one znaleźć w kronikach z wypraw zastępów i był również konkurs fotograficzny na obozie. Jeżeli chodzi o solarygrafię to poznałem ją dopiero po tym obozie. Gdybym wiedział wcześniej, to na pewno byłaby na obozie. Natomiast jeśli chodzi o astronomię, to parę rzeczy próbowałem i ciekawe rzeczy mogą wyjść, bo na przykład nad ziemią lata Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Jej przelot nad danym punktem na Ziemi trwa kilka minut, w zależności od orientacji i bardzo jasno świeci, powiedzmy, że jak Wenus. Dla niewtajemniczonych – nie da się tego pomylić z niczym innym. Czas i pozycję tego przelotu można znaleźć wcześniej, np. dzień lub dwa do przodu. Można to wykorzystać w grze, np. gra pt. „Trzej Królowie szukają miejsca narodzin Pana Jezusa, tam, gdzie ukazała się gwiazda”. Można znaleźć efemerydę, czyli taką prognozę mówiącą, gdzie i kiedy ukaże się i zniknie stacja kosmiczna. I wtedy w grze trzeba iść za gwiazdą, a z pewną dokładnością do azymutu, jeżeli obserwują może być finał. I nawet udało mi się ten koncept przeprowadzić. Da się.

PW: A to wymagało jakiegoś przygotowania wcześniej? Żeby chłopacy mieli jakąś, choćby podstawową wiedzę. Bo wydaje mi się, że jeżeli ktoś totalnie nic nie wie, to może nie załapać o co chodzi.

MZ: Miałem taki epizod w życiu, że byłem drużynowym 1. Drużyny Litomierzyckiej w Czechach parę lat temu i mieliśmy jeden z wyjazdów tutaj do Ondřejowa do obserwatorium, bo chciałem pokazać chłopakom czym się zajmuję i że astronomia może być ciekawa. No i dzień wcześniej, ponieważ te przeloty Stacji Kosmicznej są kilka dni z rzędu, i pokazałem im jak wygląda ten przelot, żeby widzieli, co mają obserwować, no a potem już była gra nocna. Zostali zbudzeni i zostało im powiedziane, że będzie przelot za około 5-10 minut, musicie obserwować wszyscy razem niebo i macie iść tam, gdzie Stacja zniknie. Nie jest dobrze rzucić ich na głęboką wodę, żeby obserwowali to, czego nie znają. Można przeprowadzić jakiś kurs, poczytać troszeczkę o niebie i opowiedzieć, a przede wszystkim pokazać, jak to wygląda, bo gdy zobaczysz ten przelot, to nie pomylisz go z niczym innym.

PW: To jeszcze na koniec pytanie o solarygrafię. Gdzie szukać informacji? Jak robić, jak zacząć? Wiadomo, że można spotkać takich ludzi jak Ty, którzy jakoś w to wprowadzą, ale jeżeli ktoś nie ma kontaktu i dostępu do takich osób, a chciałby zacząć, to jak szukać informacji?

MZ: Będzie lokowanie produktu: analemma.pl. To jest strona naszego projektu solarygraficznego. Na to, żeby powiedzieć czym jest analemma, to niestety nie ma już miejsca w tym wywiadzie, ale na tej stronie można poczytywać co to jest. My publikujemy tam nasze rezultaty i projekty solarygraficzne. Tam można znaleźć odnośniki do dalszych stron, a te to na przykład solarigrafia.pl, solarigrafia.com. Na Facebooku jest grupa SOLARIGRAFIA. Miałem sprawdzić, ile tam jest ludzi… (3289 – red.) W każdym razie jest to grupa światowa. I tam można się zapytać, dlaczego moje zdjęcia nie wychodzą i znajdą się ludzie, którzy odpowiedzą. Od takich rzeczy bym zaczynał. Można też przyjechać na spotkanie solarygrafistów, które zaczęły się w Polsce i były trzy w Karkonoszach w latach 2016-18, a teraz udało się zorganizować międzynarodowe spotkanie solarygrafistów, gdzie można było wymienić poglądy, doświadczenia albo po prostu zapytać się innych doświadczonych kolegów, co robię źle i jak zrobić, żeby było dobrze. Teraz się to spotkanie skończyło, siedzimy sobie już po wszystkim. Ja się bardzo cieszę, że się to odbyło, bo byli ludzie z różnych części Europy, nawet jeden uczestnik z Portugalii. A poza tym dużo Polaków, Czesi, Słowak, Ukrainiec, Brytyjczyk. I jeszcze była sesja online: Finlandia, Niemcy, Stany Zjednoczone, Kanada i Hiszpania.

Zdjęcie solarygraficzne, fot. Maciej Zapiór. Źródło: Analemma.pl

PW: Dzięki wielkie za rozmowę! Mam nadzieję, że chociaż kilka osób uda się nam zapalić do tego, żeby jakieś elementy tej techniki wdrażać w swoich jednostkach albo samemu się zapalać i mając takie przykłady iść za swoimi pasjami. Może niekoniecznie w astronomię, ale w takie dzięki którym można dotykać gwiazd. Dzięki!

MZ: Dziękuję za rozmowę!

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Jakoś to będzie, czyli o jakości kształcenia słów kilka

Stawiam odważną tezę: akademickie podejście do jakości kształcenia można przełożyć na pracę w skautingu. Nierozłącznym elementem procesu dydaktycznego jest zagadnienie jakości kształcenia. Uczelnie poświęcają mu wiele pracy, tworzą specjalne działy, organy, zlecają analizy, by wykształcić jak najlepszego absolwenta godnego ich uczelni, którego umiejętności będą odpowiadały oczekiwaniom pracodawców i gestorów. Skauting, jako ruch wychowawczy, także posiada mechanizmy i procesy kształtujące „absolwenta” – człowieka wierzącego, patriotę, odpowiedzialnego członka społeczeństwa, osobę powołaną do świętości.

Aby proces był efektywny, należy określić, czym dla nas jest jakość kształcenia i jakie procesy zapewniają pożądany poziom. A mamy ich sporo.

Czym jest dla nas jakość kształcenia

Na potrzebę artykułu zdefiniujmy postać absolwenta skautingu (nie czuję się kompetentny, by określić ten proces dla nurtu żeńskiego, dlatego w artykule ograniczę się do męskiego). Jest to wędrownik, który oddał się do dyspozycji hufcowego, podjął służbę Harcerza Orlego, odbył służbę w jednostce (albo innej organizacji kościelnej bądź charytatywnej), wychował sobie następcę i ostatecznie złożył Wymarsz Wędrownika.

Zgodnie ze strategią rozwoju ruchu Z wypiekami na twarzy – misja, wizja absolwent powinien być:

    • Harcerzem Rzeczpospolitej świadczącym swoją drogą,
    • kompetentnym szefem po dwóch stopniach kursu pedagogicznego,
    • świadomy celów skautingu (po co to robimy),
    • hojny w dawaniu,
    • otwarty na misję apostolską.

Osoby, które na różnym etapie wystąpiły z ruchu, także są jego absolwentami. Otrzymały dużo, jednak pełnej formacji nie doświadczyły. Proces należy ujmować jednak dla całej ścieżki kształcenia, pomimo specyfiki sprawiającej, iż większość nie kończy formalnie formacji osobistej.

W ujęciu akademickim na jakość kształcenia składają się:

    • zbiór norm i normatywów – regulaminy
    • profil absolwenta,
    • system zapewnienia jakości kształcenia,
    • strefa socjalno-bytowa,
    • strefa kulturalna,
    • szkolenia,
    • ankietyzacja,
    • raportowanie,
    • ewaluacja pracy,
    • strategia rozwoju,
    • zadowolenie, well-being,
    • i wiele innych…

Regulaminy

Sfera formalnych dokumentów na szczęście nie jest zbyt rozbudowana w naszym ruchu. Pewne formy regulaminów, nie zawsze pisemnych, jednak występują w skautingu. Pierwszym przejawem jest wymiar Prawa Harcerskiego. Prawo kształtuje postawy moralne i etyczne. Posiadamy różne spisane teksty wskazujące na to, jak powinien zachowywać się wilczek, harcerz i wędrownik. Kolejnym przejawem są na przykład spisy konferencji na kursach szkoleniowych. Ten aspekt kształcenia potraktuję w artykule po macoszemu – metoda jest żywa i przekazywana głównie ustnie. I na tym się skupmy.

Profil absolwenta

Każdy z nas powinien zadać sobie pytanie: po co to wszystko robimy? Odpowiadając na to pytanie, możemy określić profil osoby, która jest skautem. Najlepszym opisem, który znalazłem, jest trzeci punkt Dyrektorium Religijnego FSE.

Absolwent naszej metody jest żywym świadkiem Ewangelii i harcerzem do końca życia, buduje świadomie społeczeństwo, jest wolny od pokus współczesnego świata.

Cząstkowe profile absolwenta gromady, drużyny i kręgu możemy określić bez pomocy tego artykułu.

System zapewnienia jakości kształcenia

Każdy efektywny system dydaktyczny musi posiadać procesy autonaprawcze i monitorujące.  Podstawą naszego systemu jest struktura ruchu oraz narzędzia wykorzystywane w czerwonej gałęzi. Każdy szef posiada hufcowego odpowiedzialnego za wszystkie procesy dziejące się w hufcu. Ekipa hufca to pierwszy szczebel zapewniający jakość. Asystenci gałęziowi dbają o ludzi w swoich gałęziach, rozmawiają z nimi, rozwiązują problemy i wspierają. Hufcowy, w ramach swojej autonomii, bierze na barki odpowiedzialność za wychowanie przede wszystkim swoich podopiecznych – wędrowników w kręgu, następnie ich podopiecznych. On jest pierwszą instancją, w której znajdują oparcie. Każdy szef posiada także Starszego Brata (Opiekuna Drogi) oraz stałego spowiednika. To kolejne elementy zapewniające jakość poprzez pokonywanie własnych problemów z pomocą osób, którym możemy zaufać.

Kolejną instancją dbającą o poziom jest namiestnik, działający w imieniu naczelnika, wraz ze swoją ekipą. Ujednolica on działania tam, gdzie to konieczne, przeprowadza kursy szkoleniowe, jest strażnikiem metody i osobą otwartą na zmiany w implementacji metody pod wpływem rozmów, przemyśleń i łaski.

Nie da się skodyfikować wszystkich procesów występujących w ruchu, ponieważ składają się na nie spotkania namiestnicze, indywidualne relacje, wyjazdy, szkolenia, obozy, przemyślenia… Słowem: formacja osobista, pedagogiczna i techniczna.

Strefa socjalno-bytowa

Żadnym okryciem nie jest fakt, że wygląd przestrzeni, w których żyjemy wpływa na samopoczucie. Estetyka towarzyszy nam od początku świata. Dlatego ważne jest zadbanie o porządek w domu, harcówce, salce. Ładne i czyste pomieszczenie sprzyja kreatywności. A przekładając na skautowe: nie jesteśmy skautingiem herbaciano-planszówkowym, jednak harcówka czasem się przydaje. A skoro korzystamy z niej, to jej wygląd musi być nas godny. Nieporządek nie jest godny. Obóz powinien być także estetyczny, a nie tylko użytkowy. Ładny i wygodny stół to podstawa działania w Norze/Kraalu. Dobrze zadaszone miejsce spania to także podwaliny do dobrego samopoczucia. Zwróćmy uwagę, jak na nasz odbiór wpływa wygląd – wygląd człowieka, wygląd budynku, wygląd obozowiska. Potrafimy zbudować konstrukcje estetyczne, nie wyglądające jak tabor cygański. Precz z niebieskimi plandekami!

Strefa socjalna jest delikatniejsza. Pieniądze nie są problemem w naszym ruchu i nie powinny stanowić żadnej bariery w pojechaniu na wyjazd. Nasze mundury, w swoim pierwotnym założeniu, miały burzyć mury międzyklasowe. Zadbajmy, by nikt nie czuł się wykluczony z powodu sytuacji materialnej. Wyczucie w tym mamy.

Strefa kulturalna

Skauting nie powinien być całym naszym życiem, ogranicza to perspektywy. Jest on narzędziem przybliżającym nas do marzeń, celów, pragnień. Szukajmy raczej sposobów, by ubogacać ruch elementami zaczerpniętymi w innych miejscach. Możemy szukać inspiracji w teatrze, kinie, muzeum, na wystawach artystycznych. Byłem w tamtym roku na filmie Duch Śniegów. Był to kojący seans o poszukiwaniu prawdziwej królowej – pantery śnieżnej. Ukazuje on potrzebę wyciszenia i kontemplacji w ciszy, by usłyszeć i zobaczyć to rzadkie zwierzę. Kontemplując ciszę, zobaczymy też prawdę o sobie. O ciszy pięknie opowiada ks. Krzysztof Grzywocz na platformie YouTube. Ograniczenie bodźców cyfrowych jest dla nas bardzo ważne.

Parę pomysłów na rozszerzenie horyzontów kulturalnych (sprawdzone przeze mnie):

    • Muzeum Dom Historii Europejskiej, Rue Belliard / Belliardstraat 135, 1000 BrukselaMuzeum interaktywnie pokazuje ogrom historii europejskiej, genialnie używając dźwięku z audiobooka z przewodnikiem. Sekcje poświęcone konfliktom XX wieku dotknęły mnie szczególnie.
    • Muzeum Wsi Radomskiej, ul. Szydłowiecka 30, Radom
      Idealnie zachowane lub odrestaurowane budynki wiejskie: domy, młyny, zagrody, kościół. Wizyta w tym miejscu poszerza wiedzę o kulturze regionalnej małopolskiego regionu radomskiego (Mazowszem Radom jest wyłącznie administracyjnie).
    • Muzeum Elementarza im. prof. M. Falskiego, Kuźnica Grabowska 105
      Muzeum przechowujące elementarze z wielu krajów, w tym elementarze Falskiego, który żył i tworzył wraz z żoną właśnie w Kuźnicy Grabowskiej.
    • Ogród Sprawiedliwych w Warszawie, skwer Generała Jana Jura-Gorzechowskiego (Nowolipki). „Każdego roku wyrastają tu drzewka dedykowane tym, którzy ratowali życie innych lub występowali w obronie ludzkiej godności – w czasie nazizmu i komunizmu, ludobójstw, masowych mordów, zbrodni przeciw ludzkości, popełnionych w XX i XXI wieku” (opis wzięty ze strony komitetu organizacyjnego). Polecam zgłębić historie ludzi, którzy są tam upamiętnieni.
    • Made in Abyss. Serię polecam tylko osobom tolerującym animacje z Kraju Kwitnącej Wiśni. W tym bajecznie cukierkowym świecie zostają podane w wątpliwość wszystkie dylematy moralne, jak eksperymenty na ludziach, dążenie do rozwoju za wszelką cenę, poświęcenie innych dla swoich celów i okrucieństwo, przede wszystkim w sferze psychicznej.

Szkolenia

Aby skutecznie wychowywać, nie możemy zaniedbać własnego szkolenia. Szkolić możemy się na kursach, wyjazdach, ale też rozmawiając oraz obserwując zbiórki i wyjazdy. Nie wpadając w pychę i ciągle się doskonaląc się, unikniemy myślenia, że już wszystko wiemy. Skauting to działanie (kolejny motor), ruch, nieustanne doskonalenie swoich umiejętności. Nie muszę się rozpisywać; wiem, że jesteśmy mądrzy i wiemy, po co się rozwijać. Elementem szkoleń jest także wychowanie sobie następcy i udostępnienie mu pola do formacji.

Ankietyzacja i raportowanie

Uczestniczyłem parę miesięcy temu w konferencji na temat skutecznej ankietyzacji w uczelniach wyższych. Prowadziła ją Ekspert Polskiej Komisji Akredytacyjnej ds. studenckich. Przedstawiła bardzo ciekawe badania wskazujące na fakt, iż studenci są średnio znacznie bardziej zgodni w ocenie danych zajęć niż przedstawiciele kadry dydaktycznej, którzy również je obserwowali (badania Hobson, Talbot, 2001). Skauting już od dawna ma odpowiedź na ten problem – system rad. O systemie rad dobrze rozpisała się Asia Czermińska w „Przestrzeni” w czerwcu tego roku, dlatego odsyłam do jej tekstu, żeby pogłębić ten temat. Od siebie niewiele dodam. Słuchajmy naszych podopiecznych uważnie. Tak jak to robimy ze Słowem Bożym – najpierw słuchamy, potem wcielamy w życie. Podstawą jest słuchanie i postawa otwartości na opinię inną niż moja. Dla osób chcących słuchać uważniej polecam kursy Iziqu i Kudu. Zagadnienia „the why question” i „po co” zaczynają się od wsłuchania się w głos drugiego człowieka. System zastępowy pomaga w tym procesie, łaska jeszcze bardziej.

Ewaluacja pracy

Całym sercem zachęcam do podsumowywania pracy, którą się wykonuje – podsumowanie po zbiórce z przybocznymi, podsumowanie pracy kwartalnej, podsumowanie obozu z zastępowymi. W systemie akademickim możemy to nazwać weryfikacją zakładanych efektów uczenia się. Zweryfikujmy nasze cele, zapanujmy nad zaliczaniem zadań. Nie bójmy się zmian. Zmienność decyzji świadczy o ciągłości dowodzenia. Zmiana decyzji nie jest zła, jeśli wynika z nowych informacji czy okoliczności. Aby je dostrzec musimy przyjrzeć się temu, co zrobiliśmy.

Gdy już zbadamy zakładane efekty naszej pracy możemy udoskonalić nasz plan, zmodyfikować zbiórkę, napisać plan kwartalny na nowo, odbyć rozmowy wychowawcze z osobami nam powierzonymi, obdarzyć nową odpowiedzialnością, podjąć się kolejnych wyzwań. Patrząc wstecz, robimy krok naprzód. Jeśli analiza Twoich działań prowadzi Cię do negatywnych myśli i powoduje spadek nastroju i motywacji, to na końcu artykułu znajdziesz propozycję pomocy.

Strategia rozwoju

Jakość kształcenia jest osadzona twardo w teraźniejszości. Dbamy tu i teraz o dobro i rozwój skautów. Należy też skupić się na dalszej perspektywie. Strategia rozwoju ruchu Z wypiekami na twarzy – misja, wizja odpowiada w pewnej części na potrzebę posiadania planu. Musimy wiedzieć do czego dążymy, co chcemy osiągnąć w perspektywie krótko-, średnio- i długoterminowej. Czy znasz odpowiedzi na te pytania: co ja chcę osiągnąć w tych okresach? Co chcę, by osoby mi powierzone osiągnęły w tych perspektywach? Jakich narzędzi użyję? Co zrobię? Jaki obóz przeprowadzę? Wiem, że czasem wysiłkiem jest zaplanować obiad na jutro, jednak zachęcam do przemyśleń.

W naszych działaniach niezaplanowane może być kupienie biletu normalnego zamiast ulgowego, ale nie całkowite działanie bez planu. Określmy cele i narzędzia, efekty, które przyjdą, będą zaskakujące.

Zadowolenie, well-being

Podstawą każdej efektywności i celem pośrednim naszych działań są samozadowolenie i dobrostan emocjonalny. Nie możemy dopuścić, by skauting stał się powodem stresu, niepokoju i złego samopoczucia. Szukajmy tego, co nas pociąga, znajdźmy naszą odpowiedź na motory skautingu. Gdy my będziemy zadowoleni, to inni też będą zadowoleni. Pytajmy się innych, jak się czują, czy są zadowoleni z pracy.

Na Sharepoincie stowarzyszenia znajduje się witryna „Warsztat”, gdzie jest wiele ciekawych materiałów, w tym poradnik o motywacji w życiu szefa (w sekcji namiestnictwa wilczków). Jeśli czujesz, że nie jesteś zadowolony lub pragniesz pogłębić wiedzę w tym temacie, zachęcam do lektury.

Po co

Zrozumienie procesów dydaktycznych w ruchu sprawi, że świadomie będziemy wykonywać naszą służbę. Parę pomysłów, jak teorię przekuć w praktykę:

    • Nie zaniedbujmy formacji w czerwonej gałęzi i relacji z innymi. Relacja ze Starszym Bratem ma wymierne skutki, jeśli jest regularna. Nie bójmy się pytać i szukać odpowiedzi na trapiące Cię pytania. Twoja świadoma formacja to prawdziwie działający system zapewniający rozwój.
    • Zadbajmy o estetykę w życiu codziennym. Estetykę posiłku, porządek, balans życia, pracy i skautingu (work-life-scouting balance). Planując obóz, pomyślmy o jego wyglądzie. Posprzątajmy harcówkę. Porządek pomaga w skupieniu i pracowaniu nad sobą. Przyjrzyjmy się sytuacji materialnej swoich podopiecznych. Nie bójmy się składać jałmużny, nie tylko w niedzielę, im więcej damy, tym więcej otrzymamy.
    • Spróbujmy raz w miesiącu odwiedzić obiekt kulturalny. Tę dobrą radę dał mi kiedyś mój Starszy Brat, a ja daję ją Tobie.
    • Czytajmy, oglądajmy, słuchajmy i testujmy swoje umiejętności na zbiórkach i wyjazdach. Teoria bez praktyki nie pomoże skautingowi.
    • Przeanalizujmy, czy system rad dobrze u Nas działa. Po zbiórkach spotkaj się z przybocznymi, zjedz coś dobrego. Jedzenie łączy ludzi. Zastanów się, dlaczego jesteście szefami i po co nimi jesteście. Obdarzaj odpowiedzialnością, czyli deleguj zadania. Pamiętajmy, osoba odpowiedzialna może osiągnąć cel inną drogą, niż zaplanowałeś, i to jest ta przestrzeń wolności.
    • Cyklicznie sprawdzajmy, jak realizujemy nasz plan pracy, plan zbiórki, plan wyjazdu. Monitorujmy rozwój naszych chłopaków, by indywidualnie podejść do każdego z nich.
    • Odpowiedzmy na pytanie: czy podoba mi się to, co robię? Mam nadzieję, że odpowiedź jest twierdząca. Jeśli nie podoba mi się moja praca, to porozmawiaj z zaufaną osobą, wypisz swoje problemy i oczekiwania, nie bądź bierny.

Jak widzimy, akademickie podejście do tematu kształcenia może nas ubogacić i sprawić, że jeszcze bardziej świadomie będziemy wykonywać swoją posługę. Procesy, w których biorę udział i które kreuję na uczelni, pomogły mi lepiej zrozumieć i opisać metodę skautową. Szukając inspiracji poza ruchem, mogłem przyczynić się do jego rozwoju. Zaś wiedza i doświadczenie wzięte ze studiów wyższych były możliwe dzięki formacji harcerskiej. Skauting i życie codzienne to naczynia połączone, dwa wzajemnie się napędzające elementy.

Na koniec nie zapominajmy, że skauting to ludzie. I każdy proces, narzędzie, system to interakcja z drugim człowiekiem. Miejmy otwarte serca i słuchajmy uważnie innych. A łaska do nas przyjdzie.

A Ty, jaką umiejętność możesz wnieść do ruchu?

Fot. na okładce: Patrycja Kozik

Michał Grabarczyk


Radomianin od zawsze, skaut od 14 lat. Niepoprawny fanatyk kuchni włoskiej i kociarz. Studiuje Inżynierię Biomedyczną. Były Akela, nadal szuka dzieci z Michałowa. Próbuje zostawić świat odrobinę lepszym niż zastał.

Dlaczego drużynowym potrzebna jest apteczka?

Witajcie.

Od pewnego czasu staram się wspierać rozwój świadomości bezpieczeństwa u Skautów Europy. Jak możecie się domyślić, zwrot BHP nie jest mile widziany, wywołuje raczej uśmiech na twarzy, a nawet niechęć. Ja miałem szczęście spotkać ludzi, którzy opowiadali o bezpieczeństwie z ogromną pasją, zarażali chęcią do pracy nad tym tematem, przekonywali do odważnego zabrania głosu, gdy ktoś lekceważy bezpieczeństwo swoje lub innych.

Zbliżają się obozy, na których znowu dokonacie rzeczy niemożliwych, pokażecie swoją zaradność, innowacyjność, zbudujecie wspaniałe platformy. Ołtarze polowe będą prawdziwymi dziełami sztuki. Od strony ludzkiej zawrzecie mnóstwo przyjaźni, poznacie się w trudach, podejmiecie wyzwania, o których niektórzy nawet nie marzą i prawdopodobnie przeżyjecie trochę wypadków – mniejszych i niestety tych większych też.

Możecie udowadniać sobie, rodzicom, kuratoriom i lekarzom pogotowia, że tak musi być, że nie dało się nic zrobić, że to był po prostu nieprzewidziany wypadek. Albo nawet, że jest to wpisane w codzienność obozową lub w drogę skautingu.

Ja zaproponuję inne podejście – ZERO wypadków. Wspólnie podejmijcie wyzwanie, aby małymi krokami usprawniać życie obozowe tak, aby nie było wypadków. Najważniejszy jest tu zwrot „usprawniać małymi krokami”. Bezpieczeństwo to bardzo dynamiczne zjawisko, więc nie można nic zagwarantować. Trzeba jednak wprowadzać małe zmiany. Później się okaże, że ich rosnąca ilość poprawia skokowo wyniki.

Kilka konkretów dla inspiracji, dla uruchomienia pewnego myślenia:

1. Rozmawiajcie o niebezpieczeństwach przed podjęciem jakiegoś zadania.
a) Zastanawiajcie się ze swoimi skautami, z jakim ryzykiem łączy się wykonanie zadania.
b) Skupcie uwagę chłopaków i dziewczyn na wykonywanym zadaniu, a dzięki temu ograniczycie potencjalne zagrożenia – rozproszenie, brak skupienia to prawdziwi wrogowie.
c) Znając zagrożenia z punktu a., możecie dostosować podejście, aby wyeliminować pewne zagrożenia.

Np. budowa platformy:
Zastęp zbiera się na 5-10 minut
Zastępowy lub zastępowa pyta „Co nam grozi podczas budowy platformy?”
Padają odpowiedzi, np.: „Można wbić sobie drzazgę”, „Można upuścić żerdkę na nogę, a nawet na głowę”, „Można się skaleczyć nożem, albo skaleczyć kogoś” =>  niech to będą różne odpowiedzi, nawet bardzo zwariowane. Zastępowi mogą coś dodać ze swojego doświadczenia.

Efekt jest taki, że skauci są bardziej świadomi i rozpoczynają budowę platformy ze świadomością niebezpieczeństwa (pkt. a) i bardziej uważają – czyli pkt b. Można też wcześniej zadbać o rękawiczki do przenoszenia żerdek – czyli pkt c.

Nie sądzę, aby z tego powodu nie chcieli jeździć na obozy – czyli BHP można rozwijać tak, aby nie zabijało to ducha przygody i metody skautingu.

Byłoby bardzo dobrym zwyczajem, gdyby drużynowi dołączyli na te 5-10 minut do każdego zastępu, bo wtedy pokazaliby, że to jest ważny temat. A taki przekaz od głównego lidera ma podwójną moc.

2. Uczcie swoich skautów dobrych metod pracy przy różnych zadaniach, nie zakładajcie, że coś wiedzą – jakich kilku podstawowych zasad zawsze powinni przestrzegać przy:
a) rozpalaniu ogniska
b) używaniu siekiery lub piły (także motorowej!)
c) budowie platformy
d) gotowaniu na ognisku.

Zobaczcie przykład rozpracowania tematu przez innych:

https://www.scouting.org/health-and-safety/safety-moments/

3. Wprowadźcie zgłaszanie zagrożeń – możecie wprowadzić zasadę, aby zastępy zgłaszały niebezpieczne miejsca, albo niebezpieczne zdarzenia – jakieś sytuacje, w których mogło się stać coś niebezpiecznego. Z reguły większość zgłoszeń dotyczy sytuacji niezbyt groźnych, ale może trafić się kilka „perełek”, które Wam zaoszczędzą wiele stresu i kłopotów. Aby ten system zadziałał, trzeba pokazać skautom, że drużynowy poważnie traktuje takie zgłoszenia i w miarę możliwości pomaga eliminować zagrożenia.

4. Przemyślcie sobie przed obozem, jak zareagujecie w przypadku wystąpienia wypadku (stwórzcie plan ratunkowy w swojej głowie):
a) Jakie kroki podejmiecie?
b) Gdzie trzymacie apteczkę?
c) Gdzie macie najbliższy szpital?
d) Itd.

Podsumowując: warto podejmować małe zmiany, aby krok po kroku stworzyć kulturę bezpieczeństwa u Skautów Europy. Każdy skaut chce wrócić z obozu zdrowy i dalej cieszyć się wakacjami. Małe zmiany też mogą być uporządkowane i wplecione w szkolenia osób odpowiedzialnych.

Ten artykuł jest zbiorem kilku inspiracji i nie jest skończoną listą praktyk BHP. Ma natomiast za zadanie odświeżyć temat i stworzyć w Was chęć wprowadzenia go szerzej do życia skautowego na obozach i na zbiórkach w ciągu roku.

Poniżej inny przykład rozwiązań systemowych z Wielkiej Brytanii.

https://www.scouts.org.uk/volunteers/staying-safe-and-safeguarding/safety/

Stworzenie takiego skoordynowanego podejścia, mogłoby być ciekawym projektem na kilka lat.

ZERO WYPADKÓW  => dbamy o powierzonych nam młodych ludzi.

A więc apteczka jest wam potrzebna, aby wypełnić wymagania organizacji obozu, a sam obóz poprowadzicie tak, aby nie trzeba było z niej korzystać, czego Wam serdecznie życzę.

Fot. na okładce: Tomasz Fundowicz