A jutro polecimy na księżyc! Czyli o misji szefowej czerwonej gałęzi

Misja Szefowej Czerwonej Gałęzi brzmi dosyć poważnie. Myślę, że każda z nas, która „zajmuje się” czerwoną gałęzią, mogłaby inaczej opisać, na czym polega jej misja. Przecież w każdym ognisku są ludzie, których nie możemy „łatwo zaszufladkować”. Jednak myśląc nad tym tematem, doszłam do trzech haseł, na których możemy oprzeć misję szefowej. Na samym wstępie zaznaczam również, że są to wyłącznie moje krótkie przemyślenia, a nie rozpisana konferencja :). 

Jako szefowe dobrze wiemy, że wszystko ma swój czas. Nie przyspieszysz niczyjego rozwoju, nie rozwiniesz się za nią. Każda przewodniczka ma swoją drogę do przejścia, swój czas. To, co możemy jako pierwsze zrobić dla „naszych dziewczyn”, to towarzyszyć im w tym. Pokazać, że nie są same. Ile z nas wspominając swoją młodą drogę, może przyznać, że miały swoje tempo rozwoju? Własne przemyślenia? I jak bardzo się one różniły od przemyśleń innych przewodniczek? A może właśnie nie różniły się za bardzo? Zostawiam to pytanie w sferze niedopowiedzeń… A ile z nas w tym czasie miało potrzebę porównania swoich przemyśleń z kimś innym? Trochę starszym, trochę mądrzejszym… Nie po to, aby się kogoś poradzić, ale po to, by ktoś mnie posłuchał, by był, by szedł obok. A może inaczej… Jak wiele z nas podczas wędrówki zostało w tyle? Szło same na końcu drogi, bo było się zmęczonym, chciało przemyśleć coś w samotności, albo miało jakikolwiek inny powód. Pamiętasz to uczucie spokoju, gdy twoja szefowa zatrzymała się raz na jakiś czas, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, żeby iść z Tobą, wziąć trochę tych niezbędnych rzeczy, które zapakowałaś do plecaka, albo po prostu chciała pokazać, że jak coś to ona jest dla ciebie? Tak, naszą misją jako szefowej czerwonej gałęzi jest przede wszystkim towarzyszyć tym, do których zostałyśmy posłane. Pokazać, że na swojej drodze nie są same, bo idzie z nimi szefowa (parafrazując tekst obrzędu Fiat), która jest po prostu jak starsza siostra, dobra koleżanka, przyjaciółka, może z czasem Matka Drogi dla kogoś. Nie chodzi oczywiście o narzucanie sobie presji, że jesteśmy bliskie Ideału Maryi, ale że jako szefowe jesteśmy dla tych dziewczyn. Nie jesteś w stanie przejść tej trasy wędrówki za kogoś, ale sama przyznasz, że idąc z kimś, idzie się jakoś lżej. Towarzysz w tej wędrówce, w trudach bez pytania, czy możesz. Twoja przewodniczka chce tylko wiedzieć, że jak coś, to jesteś tam dla niej i weźmiesz od niej tę część zapakowanego plecaka, jeśli tylko będzie chciała. 

Jakbym miała zacząć komuś opowiadać o sobie, to powiedziałabym o różnych przygodach, jakich mogłam doświadczyć w życiu. Oczywiście, że te najlepsze wydarzyły się w skautingu. Najlepsze nie znaczy najbardziej ekstremalne czy najlepiej zorganizowane (chociaż takie też się zdarzały), ale takie, w których odczuwało się tę prostotę drogi, siostrzeństwo i spokój. Ile jest miejsc/sytuacji/czasu/możliwości, w których młode dziewczyny mogą przeżyć „przygodę z prawdziwego zdarzenia”? Ile jest takich „bezpiecznych miejsc”? Nie mówię oczywiście o drogich wczasach all inclusive, na które mogą pojechać z rodzicami lub inną zorganizowaną grupą. Myślę bardziej o prostocie drogi, słońcu, które lekko muska kark i przedramiona, plecaku, który staje się czasem za ciężki, czasem za lekki, a na jego dnie drzemie wyciszony telefon… Nie ma ograniczeń, plan jest dla nich, a nie one dla planu! Liczycie się tylko wy i szczyty gór, nadmorski piasek czy miękka trawa, która miło ugina się pod trekami, a w ręku mapa. Coś, co jako szefowa możesz jej dać, to tę wolność, którą znajduje się w przygodzie lub nazywając to inaczej – w działaniu! Daj im tę przygodę! Nie chodzi o przygotowanie idealnej wędrówki, chodzi o ten trud, te zmagania i tę niedoskonałość. To jest właśnie przygoda! Pozwalasz tym dziewczynom decydować, pozwalasz na wolność. Jeśli idą, to dlatego, że chcą dojść, jeśli robicie obiad to dlatego, że chcecie zjeść, a jeśli pakują po raz kolejny ten sam plecak, to dlatego, że chcą tej przygody!

Pamiętam, jak sama będąc szefową młodego ogniska, pojechałam z młodymi na wędrówkę do Paray le Monial. Niby nic takiego, ale dla tych dziewczyn perspektywa, że razem jedziemy do innego kraju „połazić”, już samo w sobie było wyzwaniem! Osobiście nie za bardzo miałam czas, żeby zająć się przygotowaniem do tego czasu wędrówki pod kątem organizacyjnym, dlatego poprosiłam dziewczyny, żeby one się wszystkim zajęły. Poczuły, że to one tworzą tę przygodę, że wiele zależy od nich. Poczuły, że są prawie dorosłe i odpowiedzialne; jeśli czegoś nie zrobią, to po prostu tego nie będzie i trzeba będzie szukać planu awaryjnego. Stwierdziłam, że jedyne, co mogę dać im w tym momencie, to mój czas i „wolną rękę”. Przygoda sama się pojawiła, wkradła się w nasze plany i zawładnęła tym czasem. Tak naprawdę najważniejszym w tym momencie było umożliwić dziewczynom zaplanowanie czegoś, przeżycie i zapewnienie wsparcia. Czasami do przygody nie potrzeba dużo, ale to czy umożliwisz ją swoim dziewczynom, zależy tylko od Ciebie. Planujcie nawet wylot na księżyc i pozwól dziewczynom przeprowadzić tę eskapadę! Uwierz, na pewno Cię zaskoczą. Po prostu daj im przestrzeń do tej przygody, choćby ten pomysł był najbardziej szalony pod słońcem.

Skauting nie dzieje się po nic. To wszystko ma głębszy sens, cel. Ostatnia z myśli, o którą oparłam misję szefowej czerwonej gałęzi wydawać się może dosyć prosta i oczywista, ale przecież skauting jest prosty. Jeśli jeszcze się nie domyślasz o co chodzi, to nie trzymam cię dłużej w niepewności – o ROZWÓJ!  Jeżeli nie widzisz, aby twoje przewodniczki się rozwijały, to przede wszystkim spójrz w lustro i odpowiedz sobie na pytanie „czy to, co robisz, cię rozwija?” Szefowa odbija się w swojej jednostce jak w lustrze, dlatego zawsze, jeśli chcesz w nich coś osiągnąć, najpierw spróbuj zmienić coś w sobie. To właśnie rozwój dziewczyn jest twoją misją jako szefowej ogniska. Jak już wspomniałam wcześniej- każda przewodniczka rozwija się we własnym tempie, ale ważne, żeby jednak każda stawiała kroki do przodu. O tym, jak konkretnie tego dokonać, sama wiesz najlepiej, bo przecież to ty jako szefowa znasz je i obserwujesz. Jeśli natomiast można by dać jedną „złotą radę”, to przede wszystkim spójrz na to, czy to co robisz, rozwija dziewczyny, czy wręcz przeciwnie. Nie zawsze musisz robić ekstremalne wędrówki, super merytoryczne spotkania z programem równym uniwersytetom itd. Zobacz, może okazać się, że „lżejsza wędrówka” będzie idealną przestrzenią do nawiązania się ciekawej rozmowy, a może wspólne wyjście do teatru będzie czymś, co odkryje przed dziewczynami na nowo świat kultury. Pomysłów jest mnóstwo, ale to, w jaki sposób sprawisz, że będą się rozwijać, zależy tylko od ciebie, bo to ty jako szefowa, znasz je najlepiej! Pchaj je do rozwoju, ciągnij je, a najlepiej inspiruj swoim przykładem!

Nie da się ukryć, że każdą z tych myśli można wpisać w służbę, która jest podstawową misją szefowej czerwonej gałęzi. To właśnie ten cel skautingu jest realizowany w czerwonej gałęzi najbardziej namacalnie. Przecież zostając szefową, masz za zadanie służyć swoim dziewczynom najlepiej jak możesz. Służba to przede wszystkim bezinteresowny dar dla kogoś, ale również piękne narzędzie skautingu, które wypracowuje charakter powierzonych nam przewodniczek, jak również Ciebie samej.

Kończąc już, odwołam się jeszcze na chwilę do tytułu tego artykułu. Jeśli chcesz kiedyś polecieć na księżyc, to musisz mieć przede wszystkim ekipę, która będzie tego chciała razem z Tobą! Nie zjednasz sobie tych młodych serc, jeśli nie dasz im celu, motywacji, jeśli  nie pokażesz swojego zaangażowania, nie będziesz im towarzyszyć w zmaganiach i jeśli nie pokażesz im tej pięknej służby, która jest dla nich! Droga czerwona szefowo, kiedy widzimy się na księżycu?

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Marta Borządek


Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.

Ludzie Skały, czyli historia pewnej przyjaźni

To był wieczór… Tak zaczynają się niektóre powieści, dobre książki, ciekawe historie, ale w tym przypadku zaczęła się dla mnie pewna niesamowita znajomość. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to tylko ja poznawałam tych ludzi, a oni mnie… no cóż. Jednak warto zacząć od początku.

Kilka lat temu, jako licealistka, dostałam pracę domową, żeby obejrzeć głośny (i bardzo dobry!) film „Ida”, który wówczas wszedł do kin i podbił kinowy świat. Szczerze mówiąc, jako 16-letnia dziewczyna, harcerka, nie rozumiałam czemu w ramach przedmiotu Wiedza o Kulturze (WOK) mamy oglądać film, który, oprócz tego, że w jakiś sposób uderzał w moje wartości, to niósł ze sobą obraz Polaków jako współodpowiedzialnych za zbrodnie wojenne. Warto tu dodać, że dziś na film „Ida” patrzę już zupełnie inaczej – jako na artystyczną wizję ukazującą społeczeństwo. Jednak w tamtym momencie nie było to dla mnie aż tak oczywiste, dlatego wyraziłam swoją opinię na forum klasy i w sumie tak się to wszystko zaczęło…

Nasza polonistka w ramach pracy domowej na zaliczenie przedmiotu zadała nam do zrobienia samodzielnie lub grupowo filmu o polskim bohaterze z czasów II wojny Światowej, którego historia powinna być inspiracją dla współczesnych młodych ludzi. Zaczęłam więc wczytywać się w biografie różnych bohaterów, szukając inspiracji do filmu, który miał niebawem powstać. To był wieczór, a mój tata zaczął opowiadać mi o rodzinie Ulmów – skromnym małżeństwie, wielodzietnej rodzinie, która została rozstrzelana przez Niemców za ukrywanie dwóch żydowskich rodzin. 

Ich życiorys niesamowicie mnie zainspirował. Zaczęłam czytać i powoli zaprzyjaźniać się z ludźmi, którzy żyli przecież wiele lat przede mną. Józef Ulma – ojciec, mąż. Jeden z tych, którzy otrzymali pośmiertne odznaczenie „Sprawiedliwych wśród narodów świata”. Człowiek skała – tak go sobie nazwałam. Jak bardzo trzeba być w życiu pewnym swoich ideałów, wiary, być pewnym samego siebie, aby wytrwać do końca i się nie złamać. Zachować zimną krew, ale nie oziębłość. Jak wielką miłością trzeba darzyć Boga i ludzi, aby wytrwać! A Wiktoria? W moich oczach jawiła się jako idealna żona i matka. Wcale nie dlatego, że zajmowała się typowymi dla polskich, wiejskich kobiet obowiązkami, ale dlatego, że stała przy mężu. Była jego wsparciem, opoką, miłością. Była tą, która wierzy i daje tę wiarę, nadzieję i miłość tym, którzy zostali jej powierzeni. Dziś myślę, że była poniekąd taką przewodniczką. Ludzie skały! 

Inną rzeczą, która tak mnie ujęła była niesamowita otwartość na życie jaką zaprezentowało małżeństwo Ulmów. Nie tylko dlatego, że sami zdecydowali się na dużą rodzinę, ale także dlatego, że usiłowali uratować życie dwóch żydowskich rodzin, które (mówiąc brutalnie) nie były aż tak istotne jak ich własne dzieci. Pomimo tego wszystkiego zaryzykowali, dbając o to by ich goście czuli się jak najlepiej w tych nieludzkich czasach. 

Czytając te wszystkie fakty, intensywnie myślałam, jak wiele kosztuje mnie czasem trwać… Trwać w miłości, wytrwałości, w wartościach, pod którymi się podpisuję. Im było jeszcze trudniej, ale ten trud koniec końców zaprowadził ich aż na ołtarze.

Będąc zachwycona świadectwem (dziś już) nowych Błogosławionych, wraz z rodzicami, rodzeństwem, dziadkami i przyjaciółmi, wzięliśmy się do pracy. Tak powstał bardzo amatorski film o bohaterstwie Rodziny Ulmów. Chciałam jak najlepiej przybliżyć moim rówieśnikom postawę Polaków, którzy poświęcali swoje życie mimo ciężkich wojennych czasów. Ludzi, którzy dla mnie byli i wciąż są jak skała.

Moja znajomość z Błogosławioną Rodziną Ulmów zaczęła się, gdy miałam 16 lat, ale do tej pory się nie zakończyła. Ich świadectwo, postawa życiowa, jak również miłość, wciąż są inspiracją. Dziś mówię czasem, że mam „błogosławionych przyjaciół”, którzy towarzyszą mi od tej jednej szkolnej lekcji kultury. Dziś mogę modlić się za ich wstawiennictwem i każdego dnia uczyć od nich tak pięknej miłości!  

Marta Borządek


Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.

Jak znaleźć miłość w skautingu?

Zapewne niektórzy, zaintrygowani tytułem, czytając ten tekst chcą się dowiedzieć, jak poznać odpowiedniego wybranka/wybrankę serca w gronie skautowym. Otóż faktycznie, jeśli szukać tej „drugiej połówki”, to w środowisku, w którym reprezentowane są określone wartości, a więc skauting doskonale wpisuje się w te kryteria. Nie zamierzam wyprowadzać nikogo z błędu: tak, tekst będzie o szukaniu miłości w skautingu. Dlaczego? Bo taki był zamysł. Jednak zanim dojdę do meritum, warto pomyśleć sobie o swoich jednostkach i służbie jaką pełnisz. Zapewne wielu z nas, szefów, w pewnym momencie dochodzi do „ściany”. Zastanawiasz się czy jesteś dobrym szefem, czy dajesz radę itd. Idę o zakład, że w naszym stowarzyszeniu nie istnieje „idealny szef”, który jest mistrzem wszystkich technik skautowych w taki sposób, że nie można się z nim równać, a oprócz tego studiuje dwa kierunki w trybie dziennym i ma ambitną pracę na pełen etat, pamięta o codziennej modlitwie brewiarzem i takich „idealnych cech” można by jeszcze długo wymieniać. Jednak czy o to naprawdę w tym wszystkim chodzi? To pytanie pozostawiam celowo bez odpowiedzi…

Wielu z nas, szefów, było kiedyś na miejscu tych, dla których zostaliśmy dziś powołani. Czemu powołani? Bo skauting nie jest dla każdego, dlatego służba to pewien rodzaj powołania, specyficznego daru, możliwości i odporności do specyficznej miłości, ale o tym za moment. Przypomnij sobie te czasy, gdy jako wilczek, harcerka bądź harcerz, byłeś wpatrzony w swojego szefa z podziwem. Uwierz, on mógł czuć dokładnie to, co Ty czujesz teraz. Pewne zwątpienie, wypalenie, myśl, że może nie jesteś „skautowym omnibusem”, że są lepsi itd. Może nawet czasem odczuwasz jakiś kompleks względem tych dzieciaków, może zastępy, które prowadzisz potrafią zrobić lepszą pionierkę, może Twoje wilczki znają więcej piosenek albo mają więcej sprawności niż Ty kiedyś miałeś. Te wszystkie myśli mogą sprawiać, że zadajemy sobie pytanie „Po co to wszystko? Czy jestem im potrzebny?” Nie trzymając nikogo w napięciu, warto odpowiedzieć, że TAK!

Życie to plansza do gry w szachy…

Zobacz, Drogi Czytelniku, żyjemy w świecie, który jest niczym plansza do gry w szachy. Każdy z nas jest inną figurą, posiada inne możliwości. Czym byłby król lub królowa, gdyby nie konie, wieże czy zwykłe pionki. Żyjemy w świecie, który jest różnorodny, abyśmy mogli się w nim uzupełniać i czuć potrzebni. Podstawą bycia szefem to zrozumienie, że nie jesteś wcale najlepszy i naprawdę nie musisz być. Pozwól sobie na tę niedoskonałość, daj sobie czas i wyrozumiałość. To pierwsza zasada szukania miłości w skautingu albo raczej jej wstęp. Daj sobie szansę na bycie nieidealnym, co nie znaczy, że masz cokolwiek zaniedbywać. Wręcz przeciwnie! Kochaj to, co robisz, ukochaj swoją służbę. Jeżeli nie widzisz pasji w tym, co robisz, porządnie zastanów się po co i dlaczego robisz to co robisz. Zastanów się, czy to zwyczajne wypalenie, czy może jednak skauting po prostu nie jest dla Ciebie, brakuje Ci powołania.

Co w zasadzie kochać?

Jak można ukochać służbę, jeżeli jest ona tylko dla służby? Służba ma być dla Ciebie przygodą, ale również narzędziem, które formuje Ciebie jako człowieka. Nie możesz nie podchodzić do niej z miłością, czyli pasją, oddaniem ale również z pokorą. Te wszystkie rzeczy sprawiają, ze służbą jest tym, co sprawia, że stajesz się lepszym człowiekiem, że wzrastasz w miłości i dla miłości. Zastanów się nad tym, pomyśl, dlaczego robisz to, co robisz. Czy robisz to dla kogoś? Tak oto powoli dochodzimy do głównej myśli. Kochaj tych, którzy zostali Ci powierzeni, zwłaszcza w momentach zmęczenia, zdenerwowania czy wtedy, gdy nie ma ich przy Tobie. Jedyne, co możesz dać tym dzieciakom, to wcale nie niesamowita wiedza skautowa, lecz miłość. Miłość, która wyraża się w modlitwie, w sakramentach, w samorozwoju, aby być dobrym szefem, który słucha, jest, obserwuje i wyciąga wnioski. Tak naprawdę jedyne, co możesz im dać, to bezinteresowna miłość. Żyjemy w ciężkich czasach pozbawionych jakościowych autorytetów. Zastanawiamy się nad miejscem młodych w Kościele, obserwujemy upadek wiary, zawodzimy się na naszych autorytetach, nie żyjemy w świecie rozmowy i słuchania. To wszystko to składowe upadania miłości. Dla tych, dla których jesteś powierzony, powołany, jesteś tym punktem we wszechświecie, który może „uczynić ten świat choć trochę lepszym niż się go zastało”.

Jak znaleźć miłość w Skautach Europy?

Jako stowarzyszenie harcerskie mamy swoje stopnie i sprawności, które chcemy uzyskać. Na poziomie szefów nie przyszywamy sobie ich już do ramienia, ale i tak chcemy je zdobywać, bo to pcha nas do samorozwoju. Harcmistrz to tak naprawdę ktoś, kto nauczył się kochać. Miłością bezinteresowną, czystą i opartą na Bogu. To ktoś, kto rozumie, że jedyne, co może dać tym młodym ludziom, to wcale nie wielka wiedza o technikach, odwaga czy inny wymysł, lecz miłość, która pociąga innych do stawania się lepszym człowiekiem dziś, jutro i nawet w momencie „wyjścia ze skautingu”. HR to natomiast ktoś, kto zrozumiał, że miłością nauczoną w skautingu należy dzielić się w otaczającym świecie, to ktoś, kto nauczył się jej na tyle, by iść dalej i pokazywać ją w całym swoim życiu i świecie, który go otacza. To po prostu naśladowanie Chrystusa w tworzeniu zjednoczonej i braterskiej Europy, a nawet i świata.

Kończąc, chcę jeszcze odpowiedzieć na pytanie: jak znaleźć miłość w skautingu? Przede wszystkim jej szukać! Szukać w swoim sercu. Nie ma nic piękniejszego, niż dawanie drugim tak pięknego i bezinteresownego daru. Miłość, to jedyne, czego potrzebują ci, którzy zostali Ci powierzeni, którzy często nie wiedzą, że tak bardzo tego potrzebują. Szukaj tej miłości w codziennej modlitwie, w przygodzie, w rozmowach, w byciu dla swojej jednostki. Życzę Ci, abyś po znalezieniu w sobie tego Daru był tym metaforycznym HRem i Harcmistrzem, nawet jeśli formalnie nie uzyskasz tych stopni. Bo tak naprawdę „z nich największa jest miłość”.

Fot. na okładce: Barbara Jakubiec

Marta Borządek


Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.