Gandalf był drużynowym. Change my mind

Na początku Gandalf zaproponował Frodowi przygodę. Hecę. Harc. Wyczyn. Miał na to konkretny plan – nazwijmy go na potrzeby artykułu „mapą przygody”, oddając chwałę artyście. Jak ten plan wyglądał? I jak wyglądała jego późniejsza realizacja?

Na powyższym zdjęciu możecie ujrzeć nieznane dzieło nieznanego malarza „Mapa przygody” [1].

Wieczerza u Elronda, czyli punkt wyjścia

Gandalf nie operował w próżni. Drużyna (ha! cóż za „przypadkowa” zbieżność terminologiczna!) Pierścienia składała się z konkretnych osób, każda ze swoimi potrzebami, marzeniami, słabościami. Gandalf je znał: wiedział, że dla czwórki najmłodszych hobbitów przygodą będzie już samo wyjście z Shire, wiedział, że krasnolud Gimli jest zabójczy (ale tylko na krótkich dystansach), wiedział, że Legolas i Aragorn nie tylko potrafią brać odpowiedzialność za siebie, ale także za innych. W skrócie: znał swoich podopiecznych (mniej lub bardziej) jeszcze przed rozpoczęciem przygody i wykorzystywał to, aby rozdzielać zadania i obowiązki każdemu według zdolności i potrzeb.

Od początku droga do celu była jasna i klarowna. Każdy członek Drużyny miał ponadto określone cele osobiste, na każdy etap przygody, wszystkie z nich były realizowane regularnie i terminowo, wszystko, co zostało z góry założone, zostało osiągnięte bez większych zmian ani przeszkód. Wszystko skończyło się sprawnie i szcz…

Stop, chwileczkę!… przecież było zupełnie inaczej!

To prawda, że ogólny cel był jasno określony – zniszczenie Jedynego Pierścienia. Z grubsza określone były również kolejne etapy realizacji mapy przygody – przedrzeć się przez złowrogie Góry Mgliste (niezły plan na zimowisko swoją drogą), w jednym kawałku przebyć trawiaste pagórki i równiny Rohanu, być może zahaczyć o Gondor, dotrzeć do mrocznej krainy Mordor. Jednak, jak wszyscy wiemy, plan był adaptowany do panujących warunków.

Szara, śródziemska codzienność

Plan ewoluował na etapie realizacji. Drużyna Pierścienia rozpadła się równie szybko, jak została zawiązana (czego nikomu nie życzę z własną jednostką!), a innym, nieprzewidywalnym przeszkodom nie było końca. Ostatecznie Drużyna Pierścienia rozpadła się na mniejsze grupki: Froda i Sama; Aragorna, Legolasa i Gimliego oraz Merrego i Pippina.

Boromira niestety z Drużyny zabrali rodzice, chociaż bardzo chciał zostać zastępowym. Miał zajęcia dodatkowe w soboty.

Każda z tych grup miała swoje własne wyzwanie, które ewoluowało, czasem po zakończeniu jednego rozpoczynało się od razu kolejne. Jednak wszystkie zmierzały ostatecznie do tego samego celu – zniszczenia Pierścienia i pokonania Saurona. Przeprawa przez Morię, obrona Helmowego Jaru, zdobycie Isengardu, konfrontacja z Umarłymi i wezwanie ich do pomocy w obronie Minas Tirith, bitwa pod Czarną Bramą – cała ta przygoda miała jeden cel, a jednocześnie tak wiele małych etapów po drodze.

Co ciekawe – Gandalf przez zdecydowaną większość czasu nie był obecny przy pracy owych grup oraz w przeżywaniu przez nich przygody. Nawet jeśli brał udział w bitwach, to raczej był osobą interweniującą w sytuacjach, gdy plan się sypał, a nadzieja zdawała się umierać. To nie on niósł Pierścień, to nie on dowodził wojskami. Wspierał i doradzał – niczym starszy brat, mentor.

Więcej nawet! Gandalf w trakcie przygody swoich grup również przeżywał swoją własną przygodę, przeżył metamorfozę po walce z Balrogiem i stał się z Gandalfa Szarego – Gandalfem Białym!

Biały Czarodziej cyklicznie wyznaczał cele swoim podopiecznym we współpracy z nimi: przy spotkaniach z członkami Drużyny Pierścienia wyznaczał kierunek, w którym powinni podążać, w którym powinni się rozwijać.

Jak się czuję? – zawołał.
– Nie, tego nie da się powiedzieć! Czuję się… czuję… – rozganiał ramionami powietrze. – Czuję się jak wiosna po zimie, jak słońce wśród liści, jak fanfara trąb, jak śpiew harfy, jak wszystkie pieśni świata…

{Sam do Gandalfa po szczęśliwym zakończeniu przygody}

Życzę każdemu szefowi, aby mógł kiedyś usłyszeć podobne słowa z ust swojego podopiecznego. Gandalf miał to szczęście.

Przeżyta przygoda zmieniła Drużynę Pierścienia, a co najważniejsze, rozwinęła każdego członka z osobna. Od Aragorna, który został królem, aż po najmniejszych hobbitów, z których każdy (!) rozwinął się osobiście: Frodo dokończył po wielkich wyrzeczeniach misję zaniesienia Pierścienia do Mordoru, Sam nie opuścił go aż do końca, jak przyrzekł, nawet Merry został mianowany rycerzem Gondoru, a Pippin jeźdźcem Rohanu! Właśnie to jest niesłychanie ważne – że nawet najmniejsi, najmłodsi, najbardziej niesforni, problematyczni Merry i Pippin, po przeżyciu przygody dorośli do tego, aby stać się prawdziwymi mężczyznami.

Zauważmy jeszcze jedno – po powrocie z przygody, hobbici musieli zmierzyć się z jeszcze ważniejszą walką: uporządkowaniem swojego życia w Hobbitonie, gdzie zalęgło się zło za sprawą upadłego Sarumana.

Jakże to skautowe – przecież harcerstwo wychowuje właśnie do codzienności, do tego, aby po powrocie do domu stać się lepszym, zaprowadzić tam większy porządek i ćwiczyć się w cnocie, nie tylko w tym, aby zniszczyć Pierścień, a następnie leżeć do góry brzuchem przy fajkowym zielu i imbryku herbaty. Choć i na to jest miejsce i czas.

A co wynika z tej opasłej alegorii?

Zamieńcie każde sformułowanie „mapa przygody” w tekście na „plan pracy”, „grupę” na „zastęp”, a „podopiecznego” na „harcerza / wilczka / wędrownika / przewodniczkę”.

Patrzmy na plan pracy niczym Gandalf na Drużynę Pierścienia. Zapomnijmy na chwilę o tabelkach, o idealnej wizji zaplanowanych działań, a pomyślmy o Maćku, Franku, Benonie, Wojtku, o Miłoszu i Szymonie, i tylu innych naszych podopiecznych.

Czego oni potrzebują? Co dla nich będzie najlepszym celem? Do czego są stworzeni?

To oni mają zniszczyć Pierścień, zostać rycerzem Gondoru lub – kto wie? – ożenić się z elfią księżniczką?

Wiecie co robić.

I pamiętajcie – jeśli na koniec będzie bardzo źle, orły nam pomogą. Tylko musimy je poprosić.

Praktyczne protipy Gandalfa na plan pracy:

  • Przed:
    • Zadbaj o to, aby poznać swoich harcerzy / harcerki. Poznaj ich potrzeby, marzenia, wsłuchuj się w rozmowy, pytaj! Pytaj, co by chcieli w tym roku zrobić na obozie? O czym ostatnio marzą? Czy mają jakieś hobby, pasje, które rozwijają?
    • Określcie jasno cel przygody. Jasno określony cel i etapy sprzyjają jego realizacji (np. obóz letni na jeziorze – etapy: projekt gniazda na wodzie, test, znalezienie miejsca, zrobienie karty pływackiej przez członków zastępu, budowa kajaków,…)
    • Określcie małe kroki do realizacji przygody. Ustalcie terminy ich realizacji.
    • Zadbajcie o zaangażowanie każdego harcerza / harcerki – niech każdy ma w tym interes oraz odpowiedzialność.
  • W trakcie:
    • Na cyklicznych Radach sprawdzajcie postęp realizacji projektów. Dbajcie o systematyczność – tutaj nie ma „sprytnego sposobu”, po prostu trzeba być pilnym/uporządkowanym.
    • Adaptujcie plan do zmieniających się okoliczności: może ktoś wpadnie na niesamowity pomysł, inspirując się dotychczasowym? Może przeszkody, które napotkacie, nakierują Was na coś nowego?
    • Powierzcie decyzyjność Waszym harcerzom – w końcu to ich przygoda, niech zatem oni decydują, w którą stronę ma się toczyć. Pospierajcie ich pomysły.
    • Dbajcie o uwzględnienie każdego członka zastępu w przeżywanej przygodzie (planie pracy). Nawet Merrego i Pippina.
  • Po:
    • Zadbajcie o wykorzystanie przygody (np. na rydwanie, platformie na jeziorze, rajdu rowerowego) w trakcie roku i na obozie, a także o to, aby była ona należycie celebrowana – znajdźcie czas i przestrzeń na jej przeżycie!
    • Zadbajcie o naturalność – niech główną „nagrodą” z przeżytej przygody będzie samo jej przeżycie!

[1] Ł. Sapała, 2024; odręczny pląs markera na białej tablicy jednowarstwowej, obecnie przechowywane w zbiorach Namiestnictwa Harcerzy, podobieństwo nazwisk z autorem artykułu przypadkowa.

Fot. na okładce: Michał Stępień

Stanisław Zapała


Drużynowy z funkcji i serca w 5. Hufcu Warszawskim. Pałanie energią mam nie tylko w nazwisku: uwielbiam ekspresję, która jest dla mnie kwintesencją ducha harcerskiego. Dodatkowo angażuję się w Namiestnictwie Harcerzy, gdzie zajmuję się Legwanami. Prywatnie jestem studentem SGH na kierunku Metod Ilościowych, debatuję, pasjonuję się wystapieniami publicznymi.

Latarnik – czyli w poszukiwaniu odpowiedzi. Sejmik 2024

Już niebawem rozpocznie się Sejmik Stowarzyszenia. Podczas tego ważnego wydarzenia dojdzie do wyboru Rady Naczelnej, która następnie wybierze Zarząd. Chcąc Czytelnikom ułatwić podjęcie decyzji, zadaliśmy cztery pytania zgłoszonym dotychczas kandydatom do Rady Naczelnej. Te odpowiedzi, które dotarły do nas prezentujemy poniżej. Kolejność alfabetyczna.

Wojciech Bagiński

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Moją największą motywacją do podjęcia decyzji o kandydowaniu były rozmowy z hufcowymi i późniejsza praca przy podsumowaniu badania przeciążenia służbą. Było to dla mnie okazją do weryfikacji mojej opinii dotyczącej tematu badania z tym co przekazali nam hufcowi. Pozytywny odbiór przeprowadzonych rozmów i nowe pytania, które pojawiły się w toku prac budują we mnie przekonania o słuszności podjętego działania oraz zasadności ich kontynuacji.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Na przestrzeni lat podejmując służbę w różnych gałęziach i podczas wielu wydarzeń zrozumiałem, że najwięcej radości i satysfakcji daje mi nie bycie liderem, ale wspieranie szefowych i szefów w ich służbie. Szukanie ścieżek tam, gdzie ich nie ma stawiając sobie za cel wsparcie szefów (w szczególności hufcowych) w stojących na ich drodze przeciwnościach, to moja ulubiona gra skautowa.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Na równi stawiam wszystko co znajduje się w statucie „§ 23 ust 6.Do kompetencji Rady Naczelnej należy…”  Uważam, że potencjał drzemiący w 12 osobach z różnych środowisk i z różnymi doświadczeniami spotykających się regularnie przez trzy lata jest ogromny. Korzystanie z niego przez pełną kadencje może wiele dobrego zdziałać.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Dlaczego zamiast wieczorem pójść spać przeglądasz bazę wypoczynek.men.gov.pl i pobierasz z niej 136 zgłoszeń skautowych obozów?

Michał Grabarczyk

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Bazując na moim doświadczeniu różnych służb, zarówno pedagogicznych jak i administracyjnych, chciałbym wspomóc stowarzyszenie. Rada Naczelna poprzez nadzór i kontrolę dba o dobro stowarzyszenia. Czuję się odpowiedzialny za nasz ruch wychowawczy, stąd moja decyzja.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Działając w namiestnictwie poznałem wielu wartościowych ludzi w Polsce. Zawiązując relacje i rozmawiając z moimi przyjaciółmi dostrzegam różne punkty widzenia środowisk, osobliwe problemy czy wyzwania lokalne. Potrafię zestawić ze sobą różne problemy i poddać je analizie, biorąc pod uwagę specyfikę hufców.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Uważam, że najważniejszą kompetencję określa Statut naszego stowarzyszenia: nadzór i kontrola wewnętrzna. Tak duży ruch jak nasz potrzebuje organu, który ma za zadanie skonfrontować inne punkty widzenia z Zarządem, by wypracować optymalne rozwiązanie. Stąd także wynika uznaniowe zadanie Rady: doradzanie Zarządowi, w kwestiach ważnych dla Nas wszystkich.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Czy jakbyś został członkiem Rady Naczelnej, nadal piłbyś kawę bez mleka i cukru?

Mikołaj Grosel

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Przede wszystkim gotowość do służby. Dużo się zmienia w moim życiu – biorę ślub, kończę doktorat i powoli dostrzegam, że kończy się moje możliwości służby „na pierwszej linii frontu”. Mimo tego jestem przekonany, że wciąż warto angażować się w służbę dla Ruchu, dlatego zdecydowałem się na kandydowanie do Rady.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Zawodowo zajmuję się m.in. planowanie strategicznym – stąd analityczne podejście do spraw i tworzenie planów działań nie jest mi obce. Myślę, że obecnie powinniśmy zastanowić się, jak dalej rozwijać Ruch i jak dostosować nasze struktury do tego rozwoju. Jestem przekonany, że moje doświadczenie zawodowe będzie tu bardzo pomocne, dodatkowo jestem skautmistrzem i od wielu lat pełnię służbę pedagogiczną, więc moje myślenie nie jest oderwane od skautowego kontekstu.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Zdecydowanie wybór Zarządu. Oczywiście, później – przez całą kadencję, ważne jest, żeby Zarząd wspierać i kontrolować, ale decyzja o wyborze Zarządu w dużym stopniu wpływa na pracę podczas całej kadencji.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Jakie są największe wyzwania stojące przed Stowarzyszeniem?

Szymon Helbin

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Do kandydowania do Rady Naczelnej zachęcili mnie Szefowie, z którymi współpracuję. Czas od ostatniego Sejmiku był dla mnie okresem intensywnej służby. Najpierw jako Szef Ekipy Komunikacji, a później jako hufcowy w Krakowie. Doświadczeniem, które zdobyłem w tym czasie chciałbym się dzielić i jeszcze lepiej wspierać Szefowe i Szefów w realizacji ich misji wychowawczej tworząc odpowiednie otoczenie.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Doświadczeniem, które wniósłbym do Rady jest współpraca z Zarządem i Biurem. Przez kilka ostatnich lat miałem przyjemność realizować kilka dużych projektów jak kalendarz, obsługa medialna i popularyzacja wiedzy o Skautach Europy, koordynacja pracy ludzi zajmujących się fb, instagramem, tworzącymi nagrania i materiały. Zdarzało się mi prowadzić mediacje i rozwiązywać sytuacje konfliktowe.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Myślę, że kompetencje Rady wymienione w Statucie są w odpowiedniej kolejności. Najważniejszą jest ,,nadzorowanie i kontrolowanie działań Zarządu…”. Kontrola, która jest wsparciem i wspólnym poszukiwaniem odpowiedzi na problemy, które dziś stanowią wyzwanie dla Ruchu. Będąc w Radzie chciałbym mądrze towarzysząc wspierając  Naczelniczkę i Naczelnika, którzy wytyczają kierunek w którym zmierzamy.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Czy dostrzegasz jakieś wyzwania lub trudy, które dziś dotykają Szefów pracujących z jednostkami? Czy miałbyś pomysł jak można by je pokonać i wesprzeć z poziomu Rady Naczelnej?

Jakub Klęczar

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Zmotywowała mnie chęć dalszej pomocy i służby dla Stowarzyszenia a w szczególności Radzie Naczelnej i pośrednio Zarządowi i z punktu widzenia finansowo-administracyjnego.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Przez ostatnie 6 lat byłem Skarbnikiem Stowarzyszenia oraz czynnym członkiem przez 21. Posiadam wiedzę oraz doświadczenie, aby pomagać rozwiązywać problemy finansowo-administracyjne, z którymi może borykać się nasze Stowarzyszenie. 

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Pomoc Zarządowi oraz służba dla Stowarzyszenia jak i pochylanie się nad każdym problemem, który mógłby mieć szefowie, przewodniczka, wędrownik, harcerka, harcerz czy wilczki.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało? 

Czy uważasz, że składka członkowska jest za wysoka? 🙂

Zbigniew Korba

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Dostałem taką propozycję równolegle od swojego hufcowego i od naczelnika, i po namyśle zgodziłem się znów na taką służbę, jeśli taka będzie wola Sejmiku. Skauting zajmuje szczególne miejsce w moim życiu, chciałbym aby nasz Ruch rozwijał się, obejmował coraz więcej młodych ludzi a jakość naszych zbiórek i aktywności rosła we wszystkich jednostkach. Jeśli małą cegiełkę mogę dołożyć do realizacji tych celów, będąc w Radzie, to kandyduję.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Pełniłem różne funkcje na przestrzeni lat w Stowarzyszeniu – to doświadczenie jest przydatne w Radzie, byśmy koncentrowali energię na rzeczach istotnych, bo wyzwań, przed którymi stoimy, jest dużo. Patrzę też na sprawy nie tylko z punktu widzenia szefów, ale i rodziców, mam dwoje dzieci w zielonej gałęzi. To daje dodatkową perspektywę patrzenia na to co robimy, jakie są priorytety, gdzie konieczna jest większa uwaga czy lepsze działanie.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Rada ma nie tylko wybrać członków Zarządu, ale potem ich wspierać, a kiedy trzeba „wytwarzać ciśnienie” by sprawy szły do przodu. Rada ma pomagać mądrą konsultacją w kwestiach kluczowych, trudnych lub mogących mieć konsekwencje w przyszłości. Przy tym ważna jest jedność Ruchu i dobra atmosfera. Nie zawsze jest to łatwe, by wspierać jednocześnie nadzorując, bo Rada jest ciałem dyskretnym, ale niezwykle ważnym, takim „wentylem bezpieczeństwa” Ruchu.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?  

Jakie decyzje podejmować, aby Ruch za trzy lata był silniejszy, z większą ilością środowisk, zaangażowanych szefów, z lepszą jakością zbiórek, z entuzjazmem po kolejnych wspaniałych wydarzeniach, takich jak Wielkie Harce Majowe, FSE Fest-y, pielgrzymki wędrowników i przewodniczek, spotkania międzynarodowe, może mini-eurojamy i czy jako członek Rady będę w stanie wytwarzać taką atmosferę współpracy i motywacji dla władz naczelnych aby to się działo?

Bartosz Krupa

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej? 

Przykład opiekuna drogi Daniela Staszewskiego obecnie sekretarza rady.  Jadąc bez prawa głosu na sejmik w 2018 roku, wiedziałem, że jest to szczególne wydarzenie, trzy lata później poprzez prowadzenie transmisji z sejmiku, mogłem wspierać to dzieło, a po kolejnych latach i zrozumieniu jak działają struktury, mam nadzieje wspierać rozwój organizacji przez nabytą wiedzę i umiejętności. 

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej? 

Przez lata rozwijałem wiedzę pedagogiczną jako akela oraz członek kadry dżungli od 2019 roku, techniczną przez ekipy medialne, bazy danych, forum młodych oraz wspierając kurs św. Marty i św. Józefa a także osobiste przez rozwój zawodowy oraz przygotowanie do wymarszu. Poznałem wiele osób oraz problemy jakie napotykają które można rozwiązać dzięki odpowiednio działającym ekipom krajowym oraz zmian dokumentów obozowych tak by odpowiadały dzisiejszym realiom  

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej? 

Wydaje mi się, że trudno wybrać najważniejszą kompetencje, rada naczelna powinna działać komplementarnie a nie wybiórczo, tak jak w 16 elementach nie wybralibyśmy najważniejszego z nich, gdyż wszystkie działają wspólnie. Statut do kompetencji rady wlicza wspieranie zarządu, ale także i kontrolę ich pracy oraz kontrolę jednostek terytorialnych w każdym z tych zadań trzeba pamiętać, że najważniejszy jest człowiek i rozwój uczestników stowarzyszenia 

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?  

Abstrahując od pierwszego pytania, jaki jest ogólnie cel twojej służby, po co robisz skauting? The why question 

Michał Kuczaj

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Dobrze, żeby Rada Naczelna składała się z osób o dużej pamięci organizacyjnej. Będąc członkiem Stowarzyszenia od ponad 25 lat i mając doświadczenie współpracy z 4 różnymi zarządami, doświadczenie organizacji wielu projektów ogólnopolskich spełniam to kryterium. Zmotywowały mnie także różne rozmowy z różnymi ludźmi, którzy dzielili się różnymi przemyśleniami.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Moją mocną stroną jest umiejętność łączenia pragmatycznego podejścia z ideami i programem SE. Rada Naczelna może realizować swoje statutowe kompetencje w zaplanowany przez siebie sposób, ale także musi być gotowa na tzw. „czarne łabędzie” czyli bardzo trudne do przewidzenia sytuacje o niekorzystnych skutkach, którym jako organizacja będziemy musieli stawić czoła. W obu przypadkach moje doświadczenie może być pomocne. 

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Na początku – powiedziałbym, że powołanie zarządu. A później owocna współpraca z tymże zarządem. I żeby owocna była to zakładam, że kluczowy będzie początkowy etap tej współpracy, gdzie mam nadzieję, wypracujemy taki sposób tej współpracy, który pozwoli Radzie Naczelnej realizować swoje kompetencje, a Zarządowi jak najbardziej wydajnie działać. 

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało? 

Co Zarząd i Rada Naczelna mogą zrobić, żeby w każdą sobotę jak najwięcej młodych ludzi siedziało w lesie na zbiórce Skautów Europy?

Dorota K.

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Zmotywowały mnie osoby, które sugerowały, że powinnam kandydować, oraz doświadczenia z poprzedniej kadencji Rady Naczelnej.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Chciałabym, żeby Rada miała dobry wpływ na Zarząd i była blisko tego, co dzieje się w Stowarzyszeniu – po to, aby mogła pełnić swoją funkcję rzetelnie i (w miarę możliwości) w sposób mało uciążliwy – to jest perspektywa, którą wnoszę. Ponadto wnoszę spojrzenie na Stowarzyszenie z perspektywy współpracy w ramach UIGSE-FSE. Moja słaba strona to finanse (jedna z kompetencji Rady).

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Myślę, że obecnie na pierwszym planie jest czuwanie nad działaniami Zarządu (naczelników i Przewodniczącego) oraz tym, co dzieje się w Stowarzyszeniu. Ważna dla mnie jest również funkcja „awaryjna” Rady, która daje jej narzędzia do działania w szczególnych sytuacjach (np. odwołanie członka Zarządu, zwołanie sejmiku nadzwyczajnego) – choć nie zakładam, że będzie trzeba te kompetencje wykorzystać.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało? 

Czy trzeba mieć poczucie humoru, żeby kandydować do Rady…?

Joanna Laskowska

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Największą motywacją była chęć dalszej służby dla naszego Stowarzyszenia. Po 6 latach funkcji naczelniczki, chciałabym móc służyć jako głos doradczy w Radzie Naczelnej oraz wspierać nowy Zarząd w jego działaniach.

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Mam 6-letnie doświadczenie w Zarządzie oraz m.in. 5-letnie na funkcji hufcowej. Mogę wesprzeć Radę w ich działaniach dotyczących dalszych kierunków rozwoju Stowarzyszenia oraz Federacji.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Głos doradczy doświadczonych w skautingu osób. Jestem przekonana, że Rada Naczelna jest miejscem dla ludzi z doświadczeniem skautowym i życiowym, którzy nie są już na pierwszej linii służby.  

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Czy skauting jest dla dziewczyn?   ?  TAAAAKKKK!!!! 

Anna Oleszczyk

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Słowa zachęty i poparcia ze strony moich bliskich i przyjaciół. Poczucie, że znowu jest w moim życiu taki moment, kiedy ktoś liczy na moją służbę w skautingu. Troska o to, abyśmy doceniali i w pełni wykorzystywali te elementy skautingu, które ok. 30 lat temu zachwyciły nas w FSE. Chęć podzielenia się swoimi doświadczeniami i obserwacjami naszej skautowej rzeczywistości z perspektywy HR-ki i matki młodszego pokolenia harcerek i harcerzy. Pragnienie bycia „mostem”, który łączy przeszłość z przyszłością polskiego skautingu katolickiego 🙂

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Chciałabym, aby moje zaangażowanie przyczyniło się do dobrej współpracy nowego Zarządu z RN, aby każdy czas narad i spotkań był dobrze i twórczo wykorzystany, abyśmy szukali sposobów na dalszy rozwój i budowanie jedności w naszej organizacji, nie zapominając o naszych korzeniach i wspólnych celach.  

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Moim zdaniem najważniejsza kompetencja RN to wspieranie Zarządu radami i konsultacjami – zarówno przed podjęciem działań kluczowych dla całego Stowarzyszenia czy poszczególnych nurtów jak i w trakcie realizacji statutowych zadań. RN w naszym Stowarzyszeniu to ciało bardziej doradcze, a mniej nadzorcze, a jego wspierająca rola opiera się na dobrej woli, doświadczeniach i wiedzy metodycznej kilkunastu niezależnych osób. 

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Jakie są twoje intencje przy podejmowaniu tej służby? Po co chcesz to robić, mając tyle innych obowiązków w życiu??

Marta Pietras

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Przede wszystkim uważam, że ważne jest, aby w Radzie obecne były różne spojrzenia na Stowarzyszenie, ale móc podejmować decyzje jak najbardziej świadomie. Poza obecnością szefów z bardzo dużym doświadczeniem służby na szczeblu krajowym ważna jest obecność czynnych szefów pełnobaretkowych, pozostających blisko jednostek, także z hufców z małych miast – dlatego jestem gotowa do służby swoim doświadczeniem i wiedzą. 

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Będąc nadal drużynową jestem bardzo blisko tego, co dzieje się w zielonej gałęzi. Nie tylko na poziomie wydarzeń ogólnopolskich czy obozów szkoleniowych, w których także biorę udział, ale przede wszystkim mierzę się z bieżącymi problemami dziewczyn w drużynie, znam ich potrzeby i wiem, jak aktualnie wygląda środowisko, w jakim żyją na co dzień z innej perspektywy niż perspektywa rodzica dziecka w takim wieku.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Najważniejszą kompetencją Rady jest wybór Zarządu, od którego w dużej mierze zależy jak będzie funkcjonowało Stowarzyszenie, gdyż to Zarząd podejmuje kluczowe decyzje i reprezentuje Stowarzyszenie.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?  

Ciężko wymyśleć pytanie do samej siebie, ale zapytałabym siebie co mnie nadal w Skautingu zachwyca i pociąga.

Jakub Piłka

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Moją główną motywacją była moja żona. We dwoje staramy się każdego dnia być choć trochę lepszymi ludźmi, niż wczoraj i stwierdziliśmy, że służba w radzie nas do tego przybliży. 

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Dzięki mojemu doświadczeniu w żółtej i zielonej gałęzi znam problemy z jakimi zmagają się szefowie. Chciałbym działania rady ukierunkowywać właśnie na wsparcie szefów w ich trudach. 

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Wspieranie zarządu! Wspólna służba dla tych, którzy służą innym. 

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Kubo, jak wpłynęła na Ciebie służba Akeli na Wilanowie?

Karolina Piłka

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Skauting to wspólna pasja moja i mojego męża. Mamy sporo pomysłów, jak moglibyśmy wspólnie służyć szefom i całemu ruchowi. Poza tym mam istotne doświadczenie w pracy z zarządem i chciałabym je wykorzystywać dla dobra i rozwoju stowarzyszenia. 

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Zauważyłam brak klarownych dokumentów dotyczących komunikacji kryzysowej i zarządzania kryzysowego w naszym stowarzyszeniu. Tak się składa, że to moje ulubione dziedziny komunikacji. Chętnie wsparłabym stowarzyszenie w tym zakresie i stworzyła gotowce dla zarządu i szefów tak, by w sytuacjach trudnych działały sprawdzone rozwiązania, a nie emocje. 

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Korci napisać, że wybór zarządu, ale jest to jedynie jednorazowy (choć szalenie istotny) akt, dlatego zdecydowanie nadzorowanie działań zarządu. Jest to swoisty współudział w decydowaniu o przyszłości stowarzyszenia. 

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?

Co poradziłabyś początkującemu szefowi? 

Jakub Rożek

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Motywuje mnie fakt, że ostatnie lata służyłem w Zarządzie Stowarzyszenia, a moim zdaniem, głównym zadaniem Rady Naczelnej jest kontakt z Zarządem. Stąd uważam, że mogę wnieść do działań RN, zwłaszcza na polu relacji z Zarządem, wiele pomocnych wskazówek. 

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

 Jak wyżej.

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

 Zachowanie ciągłości pracy Stowarzyszenia. 

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?  

Dlaczego Skauci Europy są najfajniejszą organizacją harcerską? 

Sebastian Suroń

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Zmotywowała mnie głównie prośba hufcowego, jako że jestem Harcerzem Rzeczypospolitej to staram się nie odmawiać służby. Dodatkowo, w skautingu jestem od 3 klasy szkoły podstawowej, widzę ile mi dał i po prostu mi na nim zależy. 

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

Byłem przez 8 lat szefem, ostatnie 2 lata byłem asystentem hufcowego. Przez ten czas zdobyłem doświadczenia wzlotów i upadków. Będę starał się dzielić w radzie wszystkim co przez te lata zauważyłem. 

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

Najważniejsza kompetencja (lub zadanie) rady, to obserwacja, czy Skauting w Polsce idzie w dobrym kierunku. Jako, że Rada ma tylko konkretne możliwości działania, to w mojej opinii jest to zarazem najważniejsze i chyba najtrudniejsze jej zadanie.

Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?  

Jakie jest Twoje ulubione zwierzę żyjące w Polsce?

Aleksandra Szydło

Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

Do kandydowania do Rady Naczelnej zmotywowała mnie moja Hufcowa, która zasugerowała, że dobrze byłoby mieć w składzie Rady kogoś ze środowiska lubelskiego. Dodatkowo lubię wyzwania i chciałabym służyć tam, gdzie jest taka potrzeba. Sejmik zdecyduje czy jest to Rada Naczelna. Jeśli nie, na pewno znajdę sobie inną przestrzeń, żeby podać dalej to, co od skautingu otrzymałam. 

W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

W skautingu nie jestem długo, raptem 8 lat. 

I choć wiedziałam o Stowarzyszeniu dużo, dużo wcześniej – decyzję, żeby dołączyć podjęłam w wieku 17 lat. Służba, na przestrzeni lat, pozwoliła poznać mi trzy gałęzi. Radość i ciekawość Wilczków, determinację i żywotność Harcerek, mądrość i ręce gotowe do pracy Przewodniczek. Jeśli zostanę wybrana do rady to mam nadzieję, że będę robić wszystko z myślą o nich. 

Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej? 

Mimo wszystko, najważniejszą kompetencją Rady jest dla mnie wybór Zarządu, osób, które przez najbliższe lata będą nadawać kierunek rozwoju Stowarzyszenia i dyktować tempo. Ufam, że Rada, w swoim dużym składzie osób z rożnym doświadczeniem i z różnych środowisk może i będzie czuwać nad rozwojem.

    Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało? 

    Ola, jakim cudem masz tak fajne życie?

    Piotr Wąsik

    Co Cię zmotywowało do kandydowania do Rady Naczelnej?

    Stowarzyszenie jest jednym z ważnych elementów mojego życia. Dlatego z chęcią podejmuje zadania, dzięki którym mogę wesprzeć rozwój skautingu i promować dobre pomysły. Widzę też dużą wartość w tym, że ludzie z doświadczeniem skautowym pozostają w Stowarzyszeniu i angażują się w różne służby wspierające „pierwszoliniowych” szefów. Stąd moje kandydowanie do Rady.

    W jaki sposób Twoja wiedza i doświadczenie wzbogacą działanie Rady Naczelnej?

    Znam całkiem dobrze służbę w gałęzi żółtej i czerwonej. Mieszkałem w Radomiu, Warszawie, a teraz we Wrocławiu. Dzięki temu widzę, że nasze Stowarzyszenie to mnogość wielu składowych i nie ma jednego klucza do rozwiązania problemów. Dlatego promowałbym w Radzie szersze spojrzenie uwzględniające i tych najmniejszych i tych największych.

    Jaka jest dla Ciebie najważniejsza kompetencja Rady Naczelnej?

    Myślę, że najważniejsze jest „kontrolowanie i nadzorowanie działań Zarządu”. Ale powinno odbywać się w duchu wsparcia.

    Gdybyś miał sobie zadać pytanie, to jak ono by brzmiało?  

    Co jest bardziej satysfakcjonującym zadaniem: być trenerem w Ekstraklasie czy być szefem w skautingu?

    Fot. na okładce: Monika Wójcik

    Kompleksowo o formacji zastępowych

    Zastępowy jest najważniejszy”  

    Miałem chyba 12 lat, kiedy usłyszałem to zdanie po raz pierwszy. Powiedział je mój zastępowy, wychodząc z narady z drużynowym. Nie pamiętam szczegółów tego wydarzenia, w końcu minęło od niego około 10 lat. Jednak przez pewny ton i nutą nonszalancji, z jaką zostało wypowiedziane, wciąż brzmi w moich uszach. 

    O prawdziwości tego stwierdzenia miałem okazję przekonać się na drodze harcerskiej wielokrotnie, natomiast najdosadniej, gdy zakładałem drużynę. Pierwsze nabory, nowi ludzie – wszystko szło dobrze, ale po kilku poprowadzonych przeze mnie zbiórkach nadszedł czas, by chłopaki wzięli sprawy w swoje ręce, a ja, z ich nieco przerośniętego zastępowego stał się ich drużynowym. I tu pojawił się problem – ich jest dwunastu, a w drużynie był tylko jeden zastępowy, zresztą zaciągnięty z innej drużyny. Pomyślałem sobie: „Może wybrać kogoś ze świeżaków?”. Problem tkwił jednak w tym, że każdy z nich miał wówczas 12-13 lat i żaden nie był wystarczająco dojrzały.  

    Zacząłem dzwonić do drużynowych z hufca z pytaniem, czy może mają w drużynie jakiś niewykorzystany potencjał, by podrzucić mi kogoś na tę niezbędną funkcję? Nie udało się. Podjąłem decyzję, by na pewien czas pozostawić stan taki, jaki był dotychczas tj. nie stwarzać kolejnych zastępów. Ten układ nie zadziałał, gdyż praca jednego zastępowego z tak licznym gronem ,,świeżaków” przestała przypominać skauting. Musieliśmy więc wybrać drugiego zastępowego z chłopaków z drużyny. Nowa rola jednak go przerosła – kontakt z nim znacznie osłabł i szybko zrezygnował ze swojej funkcji. Na obóz tego roku pojechało pięciu chłopaków (w tym tylko jeden z naboru). 

    Nie ma zielonej gałęzi bez zgranych zastępów. Nie ma sprawnie działających zastępów bez dobrych zastępowych. 

    Kłopoty z miotaczem ziemniaków, fot. Antoni Biel

    Tylko co to znaczy dobry zastępowy? Dobry zastępowy to taki, który ma potencjał, zapał, który posiada podstawową wiedzę o fachu zastępowego i jest zaradny życiowo. Zakładam, że jeśli wybrałeś tego konkretnego chłopaka na zastępowego, to dostrzegłeś w nim coś wyjątkowego. Może było to szczególne zaangażowanie, energia czy charakter. Różnie się to może objawiać, ale zakładam, że posiada on w sobie ten „błysk w oku”. 

    Jeśli dany chłopak przystał na tę propozycję, to przypuszczam, że ma jakąś motywację do bycia zastępowym. Zapewne nie jest to „szlachetna misja prowadzenia chłopaków do nieba”. Raczej chodzi o wzmocnienie swojej pozycji w grupie albo wizję udziału w ciekawych wyjazdach z drużynowym. Ważne, że podejmuje wyzwanie i chce przewodzić. Poczucie misji będzie się w nim naturalnie rozwijać przez poświęcanie czasu i energii na rzecz chłopaków z zastępu. Motywację i siłę do tej pracy podtrzymamy i rozwiniemy organizując atrakcyjne wypady, wspierając go w prowadzeniu zastępu, pokazując swoje podejście do bycia liderem oraz zachęcając do podejmowania przez niego coraz to nowych wyzwań. 

    Chciałbym więc skupić się w tym artykule przede wszystkim na formacji chłopaka w rzemiośle zastępowego, jak i jego formacji osobistej. Te dwa obszary, w oczywisty sposób się przenikają, ponieważ bycie zastępowym bardzo mocno rozwija chłopaka życiowo, a odpowiedzialność pozwala być lepszym liderem zastępu.  

    Myśląc o formacji chłopaka w ramach funkcji zastępowego, kluczowe są cztery kompetencje: 

    Umiejętność kreowania przygód, czyli wymyślania oraz realizowania ciekawych i angażujących zbiórek. To spoglądanie na świat z otwartą głową i podejście, że da się tworzyć nietuzinkowe przygody. Poza pomysłem, kluczowe jest również planowanie i realizacja. Zastępowy musi umieć koordynować działania, aby przekształcić wizję w rzeczywistość. 

    Umiejętność powierzania odpowiedzialności – niezbędna w pracy każdego lidera. Zastępowy musi zaufać chłopakom i pokazać, że są potrzebni. Zapewnić im możliwość rozwoju poprzez powierzenie odpowiedzialności za pewien obszar działalności zastępu. A także wspierać ich, gdy napotykają trudności. Zostawić przestrzeń by chłopaki uczyli się na swoich błędach i towarzyszyć im w przezwyciężaniu swoich słabości. 

    Zdolności komunikacyjne są niesamowicie ważne i kluczowe w efektywnej pracy z zastępem. Dobry zastępowy umie się sprawnie i skutecznie komunikować, tzn. umie wsłuchać się w potrzeby chłopaków, ale też przekonać ich do swoich racji. Umie rozpoznać potencjały poszczególnych członków zastępu i wychwycić ich zainteresowania. Ważne jest, aby lider potrafił radzić sobie z konfliktami, a także umiał zmotywować i zachęcić chłopaków do wyczynów.  

    Zdolności przywódcze to zespół cech sprawiający, że chłopaki chcą z nim pracować i podążać za jego wskazaniami. Każdy zastępowy powinien wypracować swój styl przewodzenia zastępem, bo każdy posiada inny dar i zestaw atrakcyjnych cech: jeden jest silny, inny wyjątkowo inteligentny, jeszcze inny zawsze pozytywnie nastawiony albo pełen pomysłów.  

    Są jednak pewne cechy i umiejętności, które każdy może w sobie rozwinąć, by stać się lepszym liderem. Należą do nich: pewność siebie, bycie konsekwentnym, branie odpowiedzialności za działania grupy, siła fizyczna i mentalna oraz poziom technik harcerskich. To także okazywanie wdzięczności i sympatii chłopakom z zastępu. W końcu lubimy tych, którzy lubią nas. Prawdziwego autorytetu nie zyska tyran, ale sympatyczny zastępowy, od którego czuć, że chce mojego dobra. 

    Oprócz powyższych przymiotów i umiejętności zastępowi mają też swoje indywidualne trudności i obszary, nad którymi powinni mocniej popracować. To może być np. samoocena, radzenie sobie ze stresem, zarządzanie sobą w czasie czy nawiązywanie relacji interpersonalnych. Mogą to być również trudności w wierze albo słaba kondycja fizyczna. Na zastępowego patrzmy całościowo jako na człowieka z jego psychiką, ciałem i duchowością, a analizując jego osobę, starajmy się spojrzeć na niego nie tylko przez pryzmat jego funkcji w skautingu. Miejmy zawsze w pamięci, że nie wychowujemy go do skautingu, ale do życia. I do świętości. Bycie zastępowym ma go do tego przybliżać. 

    W jaki sposób wspierać w formacji osobistej i doskonalić kompetencje zastępowego?   

    Jak wszystko w skautingu – przy wykorzystaniu motorów: działanie, odpowiedzialność, rady, interes, małe grupy. To wszystko najpełniej realizuje się w zastępie, dlatego działanie zastępem zastępowych należy uznać za formę najskuteczniejszą.   

    Czym jest zastęp zastępowych? 

    Zastęp zastępowych to nie tylko grupa harcerzy o szczególnych obowiązkach, ale prawdziwy mózg drużyny decydujący o losach całej jednostki. To kuźnia liderów – grupa wybranych chłopaków, którzy dzięki wspieraniu siebie nawzajem zdobywają umiejętności przydatne do rozwoju siebie i zastępu.  

    Ich głosy ważą podczas planowania wyjazdów, ale też codziennych działań drużyny. Przez regularną współpracę i szukanie kompromisów zastępowi uczą się dbałości o dobro wspólne. Wiedzą, że choć rywalizują na zimowiskach czy obozach, to grają do jednej bramki, a dobro harcerzy jest najważniejsze.  

    Istotne komponenty zastępu zastępowych 

    Zbudowanie takiego zastępu zastępowych to proces wymagający od drużynowego mądrości, odwagi i czasu. Musi on przekazać władzę w ich ręce. Pozwolić harcerzom na samostanowienie, dając im przestrzeń do rozwoju przez popełnianie błędów. Zrezygnować z kontrolowania wszystkiego i wszystkich.  

    Korzyści są jednak warte wysiłku. Wzrost wzajemnego zaufania, rozwój samokontroli u harcerzy i większy spokój drużynowego to tylko niektóre z nich. Zastęp zastępowych zyskuje realny wpływ na losy drużyny, przez co zastępowi stają się aktywnymi twórcami skautingu. 

    Praca z zastępem zastępowych (w skrócie ZZ) w czterech krokach

    1. 1. Poznaj i zdefiniuj potrzeby   

    Sposób pracy ZZtu jest wypadkową potrzeb poszczególnych zastępowych i możliwości drużynowego. Przed planowaniem pracy ZZtu należy więc dokonać analizy naszych chłopaków. Każdego z osobna.  

      • Co sprawia mu w skautingu największą radość? (Odpowiedz na to pytanie pomaga w podtrzymywaniu motywacji zastępowego) 
      • Jakie ma talenty i zainteresowania? Jak można je wykorzystać w skautingu? 
      • Z czym ma osobiste problemy? (Np. nieśmiałość, niesumienność, uzależnienia)  
      • Jakich kompetencji zastępowego mu brakuje?  
    1. 2. Określ cele  
      • Rozpisz jakie obszary wymagają poprawy, a jakie są warte rozwijania.  
      • Zastanów się, które z nich są najistotniejsze.  
      • Na które możesz mieć realny wpływ? 
      • Ilu zastępowych dotyka ten problem? 
      • Którymi obszarami zajmiesz się w pierwszej kolejności? 
    1. 3. Dobierz odpowiednie formy  

    Nie ma jednego optymalnego schematu pracy z Zastępem Zastępowych. Liczba zbiórek, rad  i innych form zależy od specyfiki konkretnego ZZtu. To, czego uczymy na Adalbertusie jest pewnym punktem zaczepienia, pewnym konkretem – dobrym standardem, ale nie bójmy się wyjść poza schematy! 

    Biwak ZZtu, fot. Antoni Biel

    Dostosuj formy pracy do konkretnych chłopaków. Do swojej dyspozycji masz: 

      • Wypad  

    Czyli 2-4 dniowy wyjazd. Można pojechać pod namiot, zrobić schronienie z tarpa albo zbudować sobie szałasy. Można też spać w budynku. Wybór schronienia jest podyktowany programem wypadu – tym, czego chcemy się na nim nauczyć albo jakie miejsce odkryć. Jest to idealna przestrzeń na wyczyn, taki jak konstruowanie tratwy, budowa ziemianki, gotowanie w dole ziemnym. Podczas takiego biwaku można robić przeróżne rzeczy – doskonalić techniki obozowania, rzeźbić łyżki z drewna czy oprawić nóż w rękojeść z poroża. To idealna okazja do pokazania jak kreować przygody i powierzać odpowiedzialność. 

      • Zbiórka  

    To kilkugodzinne spotkanie w lesie. Nie daje takich możliwości jak biwak, jest za to prostsza w organizacji i pewnie bardziej zbliżona do tego, co chłopaki robią w zastępach. Można dzięki niej pokazać zastępowym, że ich kilkugodzinne zbiórki nie muszą ograniczać się do ugotowania obiadu i walki na chusty.  

    Rozpoznawanie roślin jadalnych, pieczenie sękacza, szycie portfela ze skóry, a może poznawanie nowych gier? Przygoda jest na wyciągnięcie dłoni. 

      • Spotkanie  

    Czy wszystko zawsze musi odbywać się w lesie? Moim zdaniem nie. Warto budować relacje też bez mundurów – mecz, kino, basen, escape room. Bardzo fajnie sprawdzają się tu spontaniczne inicjatywy i urodzinowe niespodzianki. Traktujmy je jednak jako dodatek, a nie substytut tradycyjnych form.  

    Ja na lany poniedziałek jechałem oblewać zastępowych. Rodzice wkręcali syna, że np. musi znieść im coś na dół, bo zapomnieli z mieszkania. A na dole zamiast rodziców stałem ja – z wiaderkiem wody. Oblany zastępowy wsiadał do auta i jechaliśmy odwiedzać kolejnych. Dzięki takim akcjom zastępowi czują, że nie spotykasz się z nimi z obowiązku, ale dlatego że ich lubisz.  

      • Rozmowy indywidualne  

    W zastępie zastępowych panuje przyjemna atmosfera, pełna humoru i żartów. Odnoszę jednak wrażenie, że rozmowy, zwłaszcza te w męskim gronie, są często bardzo powierzchowne. Z obawy, że zostaną zbyt szybko zbagatelizowane lub zamienione w kolejny dowcip chłopaki boją się mówić o poważniejszych sprawach. 

    W rozmowach indywidualnych dużo łatwiej jest poruszyć głębsze kwestie i dyskutować otwarcie o osobistych trudnościach czy problemach w prowadzeniu zastępu. Świetną ku temu okazją mogą być indywidualne spotkania na zaliczanie zadań. W napiętym grafiku drużynowego może być ciężko znaleźć na to czas, ale gwarantuję, że naprawdę warto! 

      • Rady stacjonarne i rady online  

    Podczas wypadów skupiamy się na przeżywaniu przygód i często brakuje czasu na dłuższe rozmowy. Zresztą, takich wyjazdów jest tylko kilka w roku. Szanse na to, że chłopaki będą pamiętali, jak minęła im zbiórka dwa miesiące temu, są niewielkie. Na analizowanie zbiórek i snucie planów trzeba wygospodarować dodatkową przestrzeń. Regularne rady przeciwdziałają eskalacji problemów przez rozwiązywanie ich na wczesnym etapie. Wiadomo – forma stacjonarna jest lepsza pod względem budowania relacji. Ale więzi budujemy podczas wszystkich wymienionych wyżej form. Tu kluczowa jest częstotliwość. A jeśli ma być regularnie, to takie spotkanie nie może za mocno ingerować w ich i twoje życie osobiste. Jeśli na radzie stacjonarnej miałoby być 2 osoby a na online 5, to może lepiej zrobić ją online? 

    Rada drużyny, fot. Michał Mrozowski
    1. 4. Stwórz harmonogram działań 

    Wiesz już, jakie są potrzeby twoich zastępowych. Wyznaczyłeś na ich podstawie kierunki rozwoju. Znasz dostępne formy pracy z zastępem zastępowych.  Czas spiąć to w pewien spójny plan.  

    Wyznacz terminy spotkań. Chłopaki z ZZtu mają swoje życia, swoje spotkania i wyjazdy  z rodziną. Dlatego tak ważne jest, żeby terminy wypadów ZZtu były skonsultowane z zastępowymi i wpisane do kalendarium na początku roku. Chłopaki i ich rodzice będą wiedzieć, na kiedy nie planować sobie innych atrakcji. A pozostali rodzice z drużyny znają terminy, w których nie będzie zbiórki i mogą zaplanować sobie rodzinny weekend. 

    Na tym etapie nie powinieneś pisać całego planu ZZ, bo to jest praca dla całego zastępu zastępowych, a nie drużynowego. W trakcie roku z pewnością zyskasz też nowe obserwacje – trzeba więc zostawić przestrzeń na spontaniczne pomysły. Warto jednak napisać tematy przewodnie spotkań. To może wyglądać tak: „Jeszcze w sierpniu zrobimy biwak z ambitnym wyczynem wymyślonym przez chłopaków, by doskonalić umiejętność kreowania przygód oraz pokazać chłopakom jak delegować zadania i dobrze prowadzić rady zastępu. We wrześniu zrobimy idealną zbiórkę, by trzech nowych zastępowych zobaczyło jakie elementy powinna mieć zbiórka i jak ją zaplanować. Może wypad jesienny zrobimy na ryby? Maciek jest zapalonym wędkarzem, ale temat jeszcze do dogadania z resztą ZZtu…” 

    Znając potrzeby i cele, mając dobrze zaplanowany pierwszy krok, ale jedynie luźne pomysły na dalsze działania, możemy cieszyć się spontanicznością, jednocześnie trzymając się klarownych kierunków rozwoju naszych zastępowych. 

    Teorię mamy za sobą. Czas na przykłady! 

    Poniżej dzielę się z wami pomysłami, w jaki sposób zadziałałbym na konkretne potrzeby chłopaków:  

    1. Z rady drużyny dowiaduję się, że na zbiórkach zastępów idą do lasu, robią obiad i walczą na chusty. Definiuje problem – chłopaki robią nudne zbiórki zastępów. Zastanawiam się nad przyczyną – zastępowy nie potrafi wykreować przygody. 

    2. Organizuję ZZ do zwykłego lasu. Może być nawet ten, w którym chłopaki robią zbiórki. Przed ZZ robimy radę, na której to zastępowi wymyślają, co będziemy robić na zbiórce.  

    Skoro jednak zastępowi nie umieją kreować przygód, to nie zaczną nagle rzucać pomysłami. Z mojego doświadczenia klasyczna burza mózgów często się nie sprawdza, bo albo chłopaki nic nie mówią, albo ci najbardziej wygadani całkowicie dominują rozmowę. Niby pomysłów się nie ocenia na etapie ich generowania, ale ta zasada bywa łamana. Przez to nieśmiali mogą bać się oceny. Dlatego do generowania pomysłów wykorzystujemy techniki kreatywnego myślenia. Może zapisywana burza mózgów, gdzie każdy dostaje 6 karteczek i w 3 min ma zapisać na każdej jeden pomysł i wrzucić do kapelusza? Albo inaczej. Wcielamy się w jakąś postać i wymyślamy, jak ona zrobiłaby zbiórkę. Bear Grylls, Magda Gessler a może Friz? I tak na zbiórce Beara Gryllsa żywimy się tylko tym, co znajdziemy w lesie. U Magdy Gessler, w ramach zbiórki, robimy MasterChefa. Z Frizem zbieramy śmieci, a za każdy worek dostajemy worek kulek na paintballa po sprzątaniu.  

    Takie metody pozwolą wyjść ze schematów, a ci najbardziej niepewni unikną strachu przed oceną – jedzenie robaków to przecież pomysł Beara Gryllsa, a nie ich.   

    Mamy pomysł – teraz podział zadań i realizacja, by udowodnić sobie, że można i warto robić ciekawe zbiórki. Po takiej zbiórce, gdy na radzie zastępowy powie mi: „no ja ich pytam, co chcą robić na zbiórkach ciekawego i nikt nie ma pomysłów”, to przypominam mu „pamiętasz jak przed ZZ wymyślaliśmy wspólnie plan? Jakiej użyliśmy techniki do generowania pomysłów?”   W ten sposób przenoszę dobre praktyki z ZZtów na zbiórki zastępów w drużynie.  Oczywiście w kreowaniu przygód, pomysł to dopiero pierwszy krok, ale analogicznie uczymy podziału zadań i powierzania odpowiedzialności. Więcej o tym w artykule Prowadź, to znaczy inspiruj!

    ZZ w Tatrach, fot. Antoni Biel

    Chcąc wzmocnić pewność siebie i umiejętności komunikacyjne moich zastępowych organizuję wypad do Zakopanego. Wyjazd ma formę explo, z tym że jedziemy bez pieniędzy, żywności czy biletów. Założenie jest takie, że by zrealizować nasz cel – dotrzeć nad Morskie Oko, musimy zdać się na ludzką życzliwość. I tak najpierw jedziemy autostopami, później chodzimy po sąsiedztwie, oferując pomoc w wynoszeniu śmieci czy odśnieżaniu. Za zebrane pieniądze kupujemy prowiant i bilety do Zakopanego. Tam szukamy noclegu, jeszcze trochę dorabiamy, by mieć coś do jedzenia i z rana ruszamy w góry. Z uwagi na to, że jest nas w ZZcie szóstka, działamy przez większość czasu w dwójkach/trójkach, co wymusza od wszystkich zaangażowanie w interakcje z nieznanymi ludźmi. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak chłopaki wspominają ten wypad, zapraszam do zapoznania się z wrażeniami z wyprawy.

    Kilka słów o zagrożeniach 

    Nie można zapomnieć o tym, że zastęp zastępowych to jednostka utylitarna, której celem jest poprawa jakości zbiórek zastępów oraz o tym, że chłopaki jeżdżą na ZZty, by lepiej prowadzić zastęp. Musimy wystrzegać się tworzenia drużyny dwóch prędkości, gdzie zastępowy prowadzi zastęp (smutny obowiązek) tylko po to, by móc brać udział w ciekawych wyjazdach z drużynowym. Zachowanie prawidłowej optyki, szczególnie dla zaangażowanych drużynowych może nie być proste. Rozwiązaniem nie jest jednak zmniejszanie atrakcyjności ZZtów. Rozwiązaniem jest robienie na ZZcie takich rzeczy, które chłopaki mogą rzeczywiście przenieść na zbiórki swoich zastępów. Ważne jest też podkreślanie misji zastępowego – tego, że mają wpływ na chłopaków i są tu dla nich. To także dbanie o to, by zastępowy miał w swoim zastępie przyjaciół i wystrzeganie się rozdzielania kolegów przez rotacje ludzi między zastępami. To zachęcanie do coraz to ciekawszych i ambitniejszych projektów w zastępie. Na koniec – rozsądna liczba ZZtów, tak by zostawić chłopakom czas na wyczyny w zastępach. 

    Tajemniczy składnik 

    ZZ w Rzymie, fot. Maksymilian Stolarczyk

    Miałem już oddawać w tej formie artykuł do korekty, jednak czytając go ostatni raz, miałem poczucie, że czegoś brakuje. Niby wszystkie klocki składają się w całość, ale to wszystko jest nieco bez życia.  

    Bez miłości przenikającej relację drużynowego z zastępowym wszystkie działania są jakieś sztuczne. Potrzeba więzi. Więzi budowanej przez wielogodzinne rozmowy, wspólną pracę i zaangażowanie w jego życie. Potrzeba relacji opartej na pełnym zaufaniu, w której chłopiec czuje się swobodnie, mogąc rozmawiać z drużynowym o wszystkim. Warto tworzyć relację,  
    w której nie ma tematów tabu, w której może być w pełni sobą, w której jest akceptowany oraz taką, która ciągnie go do wykorzystania pełni swojego potencjału.   

    Bycie tak bliskim autorytetem to ogromne wyzwanie, wymagające od nas ciągłego rozwoju. By nie zwalniać tempa, by ciągle oferować sobą coś wartościowego.  

    Jednak te wpatrzone w Ciebie oczy, spojrzenie pełne ufności – ono mówi: „Liczę na Ciebie. Jesteś dla mnie ważny”. I już wiesz, że twoje wysiłki mają znaczenie. A to przekonanie uskrzydla do dawania z siebie każdego dnia jeszcze więcej. 

    Nie pozostało mi więc nic innego, jak życzyć Ci takich relacji z Twoimi zastępowymi, bo jeżeli skauting miałby być bez miłości, to może lepiej, żeby go w nie było.  

    Fot. na okładce: Michał Mrozowski

    Antoni Biel


    Założyłem jedną drużynę, drugą wyciągnąłem z kryzysu. Kładę duży nacisk na łączenie teorii z praktyką. Bo na nic zda się wielka rozkmina o wyczynach zastępów, jeśli na obozie zabraknie żerdek. Szkolę drużynowych i dbam o wizerunek hufca w mediach. Pracuję w korpo i kończę studia z Zarządzania na UW.

    Sejmik, czyli wielka skała narady

    Bez zbędnych wstępów i idąc wprost do sedna, sejmik to po prostu rada całego ruchu, w której biorą udział wszyscy szefowie jednostek. Sejmik to jeszcze jeden wyraz naszej pedagogiki rady. Mamy w gromadzie skałę narady, potem w drużynie, radę zastępu i radę drużyny, jest rada kręgu, rada szczepu, rada hufca, są rady, czy ekipy krajowe, jest rada pedagogiczna. Wreszcie jest wielka rada, czyli Sejmik.

    Pedagogika narad jest nauką brania na siebie odpowiedzialności za większą całość. Dostrzegania dobra wspólnego. Rozszerzania horyzontu poza czubek mojego nosa i poza własny tylko interes i interes swojego środowiska. Myślenia o innych i dla innych. Jest rozsądną troską o dobro wspólne. Jest więc swego rodzaju polityką, czyli roztropnym kierowaniem wspólnych spraw w określonym kierunku. Dobrym kierunku, ma się rozumieć.

    Jak doskonale wiemy, w harcerstwie najważniejsza jest dziewczyna i chłopak, i ich radość z sobotniej zbiórki, biwaku, obozu. Czyli codzienne życie harcerskie po prostu. Wszystko, co jest ponad tym, czyli szczep, hufiec, ekipy krajowe, biuro i inne rzeczy, mają jedno jedyne zadanie: aby dziewczyna i chłopiec byli szczęśliwi na swojej zbiórce, która ma być festiwalem dobrego stylu skautowego i praktykowaniem szlachetności prawa harcerskiego.

    Może się to wydać trochę niepoważne. Bo jak to, my tutaj zebrani młodzi dorośli z całej Polski na sejmiku, mamy zajmować się tylko tym, by zbiórki i obozy się odbywały w jak najlepszym stylu? Lepiej może uchwalmy jakąś odezwę do narodu, wezwijmy do obrony ojczyzny, wydajmy jakieś oświadczenie dla prasy, nawiążmy relacje dyplomatyczne z innymi państwami, przegłosujmy coś naprawdę poważnego. Otóż nie.

    Nie możemy ulegać pokusom i zapomnieć, po co tu jesteśmy. Nie jesteśmy tu po to, by ratować ojczyznę i Kościół. Jesteśmy tu po to, by na sejmiku tworzyć taką atmosferę i taki styl, by one niosły cały ruch i znajdowały echo w najdalszym zakątku Polski, gdzie 5-6 dziewcząt lub chłopców odbywa swoje zbiórki. I to jest jak najbardziej poważne i godne tego, by raz na trzy lata zjechać z całej Polski i nieść to słodkie brzemię całego ruchu. Owszem, wykorzystujemy sejmik, by uzyskać szerszy odzew dla działalności pedagogicznej naszych jednostek, możemy zaprosić jakieś władze, biskupa, inne organizacje. Z pewnością możemy sejmik do takich rzeczy wykorzystać.

    Sejmik 2021, fot. Monika Wójcik

    Sejmik ma jedną podstawową cechę: jest wspólną radą dziewczyn i chłopaków, obu nurtów. Jest po prostu wielkim festynem jedności całego ruchu. Owszem, na każdym poziomie, czyli szczepu, hufca oraz ekip krajowych i naczelnictwa, oba nurty ściśle koordynują swoje działania. Nie może być przecież dziewczyn bez chłopaków i vice versa. Jasne, czasami, przejściowo możemy nie mieć obok jednostki z drugiego nurtu, ale staramy się prędzej czy później temu zaradzić. W końcu rodzice mają nie tylko córki, ale również synów lub nie tylko synów, ale również córki i chcą móc wysłać do skautingu w swojej parafii i jedno, i drugie.

    Kwestia jedności jest zagadnieniem fundamentalnym. Wszyscy jej sobie życzymy i doceniamy fakt, że gdziekolwiek nie pojedziemy i nie spotkamy się z innymi Skautami Europy, nie tylko w Polsce, ale również wszędzie w Europie, to odczuwamy jakąś więź, coś wspólnego, świat wartości, stylu, podejścia do życia. Odczuwamy, że nie ma podziałów: ja trzymam z tymi przeciwko tamtym, a z tamtymi przeciwko jeszcze innym, itd. Uczestniczymy po prostu w powszechności Kościoła. I jest to absolutnie fantastyczne.

    Mamy jednak związanych z tym kilka wyzwań, nad którymi musimy pracować. By była jedność, my sami musimy wykazać się wielką dojrzałością, nie tworzyć podziałów, nie wykluczać, nie ulegać niezdrowej solidarności jakiegokolwiek rodzaju: lokalnej, związanej z gałęzią lub nurtem, pokoleniowej, związanej z podobnym podejściem pedagogicznym lub ze stażem itp. Zawsze najważniejszą rzeczą musi być lojalność wobec ducha, stylu i pedagogiki Skautów Europy.

    Nasz ruch rozwinął się dlatego, że ci, którzy w różnych momentach stali na jego czele, nie kierowali się wąskim spojrzeniem środowiskowym, ale ulegali zachwytowi nad talentami osób i środowisk, które w danym momencie się pojawiały i które praktykowały w sposób wybitny pedagogikę i styl Skautów Europy oraz posiadały szefów zdolnych do wzięcia odpowiedzialności za coś więcej, niż tylko poziom lokalny. Nietrudno prześledzić przez ostatnie 40 lat kolejne osoby i kolejne środowiska, które wniosły szalenie dużo w rozwój naszego ruchu na poziomie ponadlokalnym.

    Dojrzała troska o jedność jest więc pewną pracą nad sobą, nad własnym charakterem, jest ćwiczeniem ascetycznym, ale też intelektualnym, gdyż wymaga poszerzenia horyzontów, wyjścia poza własny, tradycyjny krąg rozmówców, zrozumienia perspektywy szerszej niż tylko partykularna.

    Na Sejmiku wybieramy władze stowarzyszenia, czyli Radę Naczelną, która następnie wybiera Zarząd, czyli naczelników, przewodniczącego, sekretarza i skarbnika. Ten wybór Rady Naczelnej to jest naprawdę fantastyczne ćwiczenie tej dojrzałości. Bo z jednej strony czymś naturalnym jest wybór kogoś, kogo znamy, kto zwykle jest z naszego środowiska, nurtu czy gałęzi, z naszego pokolenia, z którym dzielimy „szlak bojowy”. Z drugiej zaś strony mamy widzieć całość ruchu, poznać osoby z każdego środowiska, z innego nurtu, innej gałęzi, po prostu wiedzieć, kto w danym momencie, nieważne skąd jest, jak długo jest, jakiej płci jest, powinien się znaleźć we władzach ze względu na to, co może wnieść do ruchu. Mamy ulec zachwytowi nad talentami osób wybitnych, które są wokół nas. Szukać najlepszych, najbardziej aktywnych, roztropnych, wykazujących się głębokim rozumieniem pedagogiki i pewnej polityki ruchu jako całości i ich wybrać do władz.

    I znów, z jednej strony troszczymy się faktycznie o to, by ważne i duże środowiska miały swoją reprezentację, by taką reprezentację miał każdy z nurtów, być może każda z gałęzi, itd. Dobrze też co do zasady pomieszać nieco starych z nowymi, czyli umiejętnie łączyć doświadczenie ze świeżym pokoleniowo spojrzeniem. Z drugiej strony jednak, jeśli widzimy, że mamy doskonały zestaw osób akurat na ten czas, to nie przejmujmy się aż tak ową zasadą „reprezentatywności” środowisk, nurtów, gałęzi lub tp, lub przejmujmy się, ale tylko minimalnie. Nie możemy kierować się sztywno parytetami. Mamy się kierować tym, co w danym momencie podpowiada roztropność. W ten sposób bowiem jesteśmy zależni od powiewu Ducha Św., a nie od naszej czysto ludzkiej metodologii, która mierzy „zasługi”. Nikomu nic się w naszym ruchu nie należy. Wszystko należy się pedagogice, duchowi i stylowi Skautów Europy na usługach dziewczyny i chłopca w wieku od 8 do 17 lat.

    Nigdy nie urządzamy tzw. gierek personalnych, nie ustawiamy frontów, nie prowadzimy tzw. polityki transakcyjnej, tylko szukamy osób, które najlepiej będą służyć dobru wspólnemu. Oczywiście mamy prawo się nie zgadzać, mamy prawo na kogoś nie głosować, mamy prawo mieć własny rozum, własną ocenę. Mamy prawo rozmawiać ze wszystkimi z mojego środowiska i spoza mojego środowiska, by się rozeznać i powierzyć stery ruchu osobom, które uważamy za najlepsze. Oznacza to oczywiście możliwość wystąpienia pewnych napięć. Ważne, żeby pamiętać, że jeśli po naszych szlachetnych zabiegach na rzecz pewnych osób czy pewnego kierunku, który dla nas osoby te reprezentują, widzimy, że jesteśmy w mniejszości, że pomimo perswazji, przekonywania, argumentowania, nie dajemy rady zdobyć poparcia, wówczas odpuszczamy i zdajemy się na wybór większości. Wracamy do siebie i z takim samym entuzjazmem jak wcześniej, budujemy naszą lokalną przestrzeń wolności razem z dziewczętami czy chłopcami nam powierzonymi.

    Na Sejmiku zależy nam bardzo na tym, kto wejdzie do Rady Naczelnej, ale również kto będzie naczelniczką i naczelnikiem, bo to oni stoją na czele swoich nurtów, a równocześnie stoją razem na czele całego ruchu. Mamy dwie głowy, w osobach naczelniczki i naczelnika. Ale przewodniczący, a także skarbnik i sekretarz, to również ważne funkcje, dzięki którym naczelnicy nie są sami w podejmowaniu decyzji, zapewniają też dodatkowy poziom kolegialności. Wybór członków Rady Naczelnej co do zasady jest prosty, bo sprawowanie funkcji nie wiąże się z tak wielkim zaangażowaniem czasowym i z tak szczególnym doborem umiejętności.

    Sejmik 2021, fot. Monika Wójcik

    Wybór naczelniczki i naczelnika jest nieco bardziej skomplikowany, bo w końcu chodzi o osoby z odpowiednimi zdolnościami, które zwykle przez 3-4 lata, lub więcej, będą musiały być bardzo zaangażowane. Kandydat musi się dowiedzieć sporo wcześniej, że jest kandydatem i mieć czas na przemyślenie, podjęcie decyzji i przygotowanie się. Muszą się więc odbyć rozmowy odpowiednio wcześniej. Zwykle to Rada Naczelna, w osobie jej przewodniczącego, w ciągu roku przed upływem kadencji bada grunt, czy obecny naczelnik lub naczelniczka oraz pozostali członkowie zarządu będą chcieli kontynuować misję, a jeśli nie, to czy mają jakiś pomysł na następcę. Jest bowiem dobrym zwyczajem, tak jak w przypadku szefowych i szefów jednostek, by to oni przygotowali następców. W końcu zawsze mówimy na obozach szkoleniowych, że głównym zadaniem szefowej i szefa jest przygotowanie następcy, tak by jednostka się nie rozpadła z braku szefa. Podobnie jest ze szczepowymi, hufcowymi, namiestnikami i naczelnikami. Owszem, zawsze jest tak, że przełożony może mieć inny pomysł na mojego następcę, hufcowy może upatrzyć sobie innego szefa na moje miejsce, a naczelnik może upatrzyć sobie innego kandydata na namiestnika. W sposób naturalny hufcowych, którzy są naczelnikami (naczelniczkami) na swoim terytorium oraz namiestników i naczelników szukamy wśród tych, którzy byli dobrymi szefami jednostek. Ale mamy otwartą głowę, by nie kierować się tym kryterium, jeśli jakaś kandydatura jest oczywista.

    Wybierając zatem naczelniczkę i naczelnika, Rada Naczelna nie działa arbitralnie, bez porozumienia i bez pytania odchodzących naczelników oraz szefowych i szefów, co do nowej naczelniczki lub nowego naczelnika. Najczęściej kandydatury docierają same do Rady Naczelnej, są emanacją całego naturalnego procesu wewnątrz nurtów, czy pomiędzy nurtami. Zwykle bowiem nie mamy nadmiaru kandydatów. Wyłanianie przywódców jest procesem naturalnym, będącym dziełem całej wspólnoty szefów, hufcowych, namiestników, naczelników i członków Rady Naczelnej.

    Sejmik to wspaniałe wydarzenie. Bardzo ważne w życiu ruchu. To największe forum rady całego ruchu. Nie ma w jego czasie nurtów, nie ma mojego lokalnego środowiska, nie ma gałęzi, nie ma tych różnych dobrych partykularnych lojalności. Jest to czas, gdy takim samym sercem kochamy wszystkich, gdy czujemy, że to środowisko z drugiego końca Polski to jest moje własne środowisko, gdy wybuchamy radością na widok szefowych i szefów z każdego miejsca, gdy nawiązujemy kontakty, gdy umawiamy się na imprezę w innym mieście, gdy nasza lokalna banda dwudziestolatków wtapia się i tworzy ogólnopolską bandę dwudziestolatków, gdy ponosi nas entuzjazm przebywania w wielkim gronie młodych dorosłych, mając na oku wspólne ideały, wartości, cele i przeżywając w praktyce to, co Kościół nazywa obcowaniem świętych.

    Uczestniczyłem w wielu sejmikach zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Zawsze robiła na mnie wrażenie wielka atmosfera radości tej wspólnoty młodych dorosłych, których potrafiło być od kilkuset do kilku tysięcy. Szczególnie wspomina się z jednej strony pochylenie nad sprawami strategicznymi, wówczas gdy są różne sprawozdania z działalności i dyskusja nad nimi, gdy są narady gałęzi, a z drugiej strony momenty tak podniosłe, jak apel, Msza Św. ze wspaniałymi śpiewami, czy wielki festiwal kulinarny (w czym specjalistami są Włosi – potrawy regionalne) lub fantastyczne przedstawienia wieczorne (w czym zawsze celowała Francja).

    Najważniejsze jednak zawsze było to, że mimo napiętego programu, często podczas posiłków lub długo w nocy, można było prowadzić długie rozmowy z ciekawymi osobami (zwykle spotykało się takie osoby raz na bardzo długi czas) o sprawach zasadniczych, o wizji pedagogicznej, o problemach i sposobach ich rozwiązania. Wracało się z takiego sejmiku z taką otwartą głową, jakby człowiek zaliczył w weekend kilka obozów szkoleniowych. Sejmik jest wielkim świętem całego ruchu, świadectwem jego żywotności, wiary, entuzjazmu, dobrego stylu i wierności prawu harcerskiemu.

    Fot. na okładce: Monika Wójcik

    „Wychodzę z koleżankami”, czyli o luźnych spotkaniach Ogniska słów kilka

    Sobota wieczór, knajpa w centrum miasta. Przy jednym ze stolików siedzi grupa dziewczyn. W pewnym momencie któraś z nich rzuca żart, po którym wszystkie wybuchają głośnym śmiechem. Widać, że dobrze czują się w swoim towarzystwie i znają się nie od dziś. Ktoś mógłby zastanawiać się, czy może to znajome ze studiów albo koleżanki z pracy. Mało prawdopodobne, że odgadłby, że patrzy na Ognisko Przewodniczek, tylko w trochę innym wydaniu niż zwykle.

    Sercem nie tylko czerwonej gałęzi, ale całego skautingu są relacje, które budujemy pomiędzy sobą: szefowie z podopiecznymi, harcerki i harcerze w drużynie, przewodniczki i wędrownicy w Ognisku i Kręgu. Przygotowanie metodyczne szefów do pełnionej służby oczywiście też odgrywa tutaj kluczową rolę. Ale to więzi, które nas łączą, sprawiają, że chcemy działać, zwłaszcza w Ognisku Przewodniczek. To one nas spajają i przyczyniają się do owocnej współpracy pomiędzy szefowymi. Dlaczego warto rozwijać je nie tylko na wędrówkach i spotkaniach Ogniska, ale także spotkaniach integracyjnych bez munduru?

    Luźne spotkania Ogniska – po co?

    W dobrze działającym Ognisku, podczas wędrówek i spotkań formacyjnych integracja pomiędzy przewodniczkami odbywa się samoczynnie. Zwłaszcza gdy jesteśmy bez jednostek i spędzamy ze sobą dużo czasu: wtedy możemy wykorzystać go na bycie razem i rozmowy na wszelkie tematy, także te niezwiązane z harcerstwem. Czy potrzebne nam wobec tego dodatkowe spotkania integracyjne? Tak, jeśli chcemy poznać się na innej, pozaharcerskiej płaszczyźnie. Wędrówka, nawet pomimo wpisanej w nią spontaniczności, ma pewne ramy i swój przebieg. Zdarza się, że jesteśmy niewyspane i zmarznięte, spinamy się, żeby ze wszystkim zdążyć i żeby plan się nie posypał. Spieszymy się na pociąg. Nie zawsze jest przestrzeń na takie bycie razem, jakie mieści się w definicji „luźnego spotkania Ogniska”.

    Sytuacja, gdzie spotykamy się bez mundurów, bez goniącego nas czasu i planu, i wyłącznie po to, żeby pobyć razem i zintegrować się, to coś zupełnie innego. Oczywiście to naturalne, że na wędrówkach i spotkaniach Ogniska dzielimy się swoją pozaharcerską codziennością i rozmawiamy o pasjach, zamiarach, studiach czy obowiązkach. Ale takie bezmundurowe spotkanie daje nam dodatkową szansę, żeby nie tylko o tych sprawach opowiedzieć, ale także w tej pozaharcerskiej rzeczywistości razem pobyć. Poznać się na innej płaszczyźnie i w innym środowisku, „prywatnie”. To zrozumiałe, że tematy harcerskie też wypłyną w rozmowach, bo to duża część życia każdej z nas, ale nie będą stanowić centrum i celu spotkania. A to robi dużą różnicę.

    Dlaczego bez munduru?

    W czym zatem przeszkadza mundur? Czy nawet jeśli wychodzimy gdzieś razem, to nie możemy zrobić tego po harcersku, świadcząc jednocześnie o naszej przynależności do SE? Możemy, ale sam koncept „luźnych” spotkań Ogniska zakłada, że mamy dać sobie przestrzeń, aby zawiązać relacje w sytuacji bezpośrednio niezwiązanej z pełnioną służbą czy innymi skautowymi zobowiązaniami. Może to być zwykłe wyjście na kawę czy jedzenie, albo jakaś wspólna aktywność, która wymaga współdziałania: kręgle, kino, łyżwy, escape room. O ile łatwiej później współpracuje się w szczepie czy w jednostce, kiedy mamy już więź, na której możemy się oprzeć. Z perspektywy szefowej Ogniska, dużo lepiej przechodzi się ślady z przewodniczką, którą zna się nie tylko na harcerskim polu. Jej też łatwiej się wtedy otworzyć, kiedy pozna swoją szefową bliżej. W Ognisku Szefowych mamy o tyle łatwiej, że nie musimy nikogo wprowadzać w świat czerwonej gałęzi, dziewczyny wiedzą jak funkcjonować jako przewodniczki. Więc to właśnie „luźne” spotkanie może być tym, czego w danym momencie potrzebują bardziej.

    Za potrzebą takich spotkań przemawia też fakt, że warto od czasu do czasu zobaczyć się bez munduru. Jako kobieta każda z nas ma przecież swój niepowtarzalny styl, który ciężko zobaczyć w często trudnych warunkach wędrówkowych, a który, jakby nie patrzeć, jest częścią naszej osobowości. Jeżeli spędzamy ze sobą dużo czasu w skautingu, to czemu nie poznać się też od tej strony? Zobaczenie siebie w innej odsłonie jest doskonałym elementem zbliżającym dziewczyny.

    Z własnego doświadczenia, bardzo dobrze wspominam wspólne ogniskowe szykowanie się przed imprezą na Forum Młodych, czy bezmundurowe, sukienkowe wyjście, gdy miałyśmy dzień wolny na ŚDM w Portugalii. Padło wtedy dużo komplementów odnośnie ubrań czy makijażu. Takie sytuacje sprzyjają inspirowaniu się nawzajem, pożyczaniu sobie kosmetyków, wymienianiu się pomysłami i poradami. I można mieć wątpliwości, czy skauting to odpowiednie miejsce na edukację akurat w temacie stylu i ubierania. Ale jeśli w Ognisku ma łączyć nas przyjaźń i wspólnota, i chcemy dzielić się ze sobą nawzajem swoim życiem, to czemu mamy wyłączać ten aspekt? Jeśli robię coś z przyjaciółkami, to równie dobrze mogę zrobić to ze swoim Ogniskiem. Poza tym, w rozwój ogólnoludzki jest też wpisana pielęgnacja naszej kobiecości, więc jeśli mam od kogo w tym temacie czerpać, to czemu tego nie wykorzystać?

    Pomiędzy formacją a integracją

    Kluczem jest znalezienie w tym wszystkim odpowiedniego balansu. Szefowa powinna czuwać nad rozwojem swoich przewodniczek i zachęcać je do udziału w obozach szkoleniowych, spotkaniach ekip namiestniczych i Kursach św. Marty i św. Józefa, aby były na bieżąco i umiały pracować ze swoją jednostką. Nie można zapomnieć też formacji osobistej i duchowej: spotkania z Matką Drogi i praca na śladach, pogłębianie relacji z Bogiem, rekolekcje Ogniska, Godzina Światła, kierownik duchowy. Ważne, żeby wybrzmiało, że to Bóg jest ostatecznym celem, a skauting prowadzi nas do świętości. Ale Bóg działa także przez ludzi!

    Ciągłe skupianie się na powinnościach i obowiązkach związanych z formacją może przytłoczyć. Więc nie zaniedbujmy także integracji w życiu Ogniska. Może warto czasem zorganizować spotkanie, którego celem będzie po prostu zacieśnianie więzi pomiędzy dziewczynami. Bo najlepsze, co przewodniczki mogą w Ognisku dostać, niezależnie od etapu formacji, to po prostu dobre, trwałe relacje.

    Skauting opiera się przecież na relacjach. To one sprawiają, że chcemy iść na wędrówkę, prowadzić jednostkę i być w Ognisku. Oczywiście Interesem może być chęć przeżycia przygody lub zobaczenia konkretnego miejsca, ale to, co najbardziej pociąga dziewczyny to właśnie łączące je więzi. Gdy jesteśmy w gronie, w którym dobrze się znamy i czujemy, nawet niewygodne warunki i trudności nie będą czymś, co nas zrazi. Tak samo przy prowadzeniu jednostki: jeśli szefowa wie, że ma się do kogo zwrócić po pomoc (i nie będzie się bała tego zrobić), jako Szefowe Ogniska możemy być spokojne, że nie odejdzie ze skautingu przy pierwszym kryzysie czy problemie, a myślę, że niestety każdy z nas słyszał już o takich sytuacjach. A rozbijało się właśnie o relacje.

    I żeby sprecyzować sprawę, nie namawiam do rezygnacji ze spotkań formacyjnych Ogniska i zamieniania go tym sposobem w zwykłą grupę koleżanek. Po prostu w naszym skupieniu na formacji (która jest bardzo ważna!), nie warto zapominać o integracji pomiędzy dziewczynami, i to nie tylko w tym w wędrówkowym wydaniu. Bo jeżeli mamy możliwość dodatkowego wzmocnienia więzi pomiędzy sobą, co zaowocuje lepszą pracą szefowych z jednostkami, lepszą atmosferą w Ognisku i nowymi przyjaźniami w życiu każdej z dziewczyn, to dlaczego tego nie robić?

    Fot. na okładce: Julia Szulc

    Katarzyna Mroczko


    Przewodniczka, Hufcowa i Szefowa Ogniska w Chełmie. W skautingu od 11. roku życia. Poznała każdą gałąź, a czerwoną i żółtą ukochała sobie najbardziej. Pasjonują ją relacje, spotkania z ludźmi i wędrowanie, nie tylko to myślami. Lubi czytać, tworzyć we wszelakiej formie i zgłębiać tematy związane z psychologią i prawem.

    Avioth 2023, czyli pół Europy dla wymiaru Europa

    Przypadkowe zaproszenie 

    Nasza przygoda jako pierwszych Polaków na belgijskiej pielgrzymce wędrowników do Avioth rozpoczęła się jeszcze w zeszłym roku na Vezelay. Po bojach o flagi narodowe i pomocy w odzyskaniu naszej przez belgijskich wędrowników, nawiązaliśmy ze sobą kontakt, pogadaliśmy oraz powymienialiśmy się wrażeniami z wędrówki. Mimochodem Belgowie wspomnieli, że oni na Vezelay są co dwa lata, a w inne odbywa się cyklicznie ich własna pielgrzymka wędrowników – Avioth. Dostaliśmy zaproszenie i powiedzieliśmy radośnie, że może ich odwiedzimy. 
     
    Przygotowania i podróż 

    Po kilku miesiącach myśl o pielgrzymce powróciła i padło konkretne pytanie: czy jedziemy? Dobra, jedziemy! Hufcowy skontaktował się z Belgami, żeby dograć szczegóły i szybko płynnym angielskim udało się dogadać. Miesiące mijały i pielgrzymka była coraz bliżej. W naszych głowach jawiły się koncepcje: samolot tutaj, potem bus, zwiedzanie tam i tutaj… ale trochę to nie pasowało, bo sama pielgrzymka zaczynała się gdzieś na uboczu… wreszcie ktoś zażartował, że może samochodami. Dobre sobie, 1500 kilometrów w jedną stronę, niby fajnie, ale kierowcy, samochody, i to wszystko, co może się wydarzyć po drodze. Ale pomysł kiełkował aż urósł do większych rozmiarów – okazało się to opcją naprawdę tanią, a większość z nas była kierowcami z kilkuletnim stażem. Dobra, mamy samochody? Mamy. No to jedziemy. W międzyczasie udało się też uzyskać dofinansowanie, można było wyruszać. Droga samochodem wyliczona była na około 1500 kilometrów, z Puław przez Warszawę (gdzie odbieraliśmy Piotra z 5. Warszawskiego, który zdecydował się z nami wyruszyć) aż do Florenville, po drodze odwiedziwszy jeszcze niemiecką Koblencję. Okazało się, że ten sposób transportu wygrywa nie tylko ceną, ale i wrażeniami – komunikacja pomiędzy samochodami przez krótkofalówkę, długie rozmowy i wiele pięknych widoków po drodze to tylko niektóre jego zalety. 

    Jak w domu 

    Wreszcie dotarliśmy. Wysiedliśmy na belgijskiej ziemi, posortowaliśmy plecaki i wyruszyliśmy w pierwszy, 8 kilometrowy odcinek. Była już noc, ale jeszcze tego dnia czekało nas wieczorne ognisko i rozlokowanie. Już wtedy, po raz pierwszy doświadczyliśmy pomocy naszych braci Belgów. Jeden z nich, w trakcie swojej trasy autem wypatrzył nas, zatrzymał się na poboczu, nawiązał kontakt i zapytał, czy nie potrzebujemy podwózki. Było nas za dużo i chcieliśmy przejść tę trasę całym kręgiem (no i mieliśmy za sobą kilkanaście godzin w samochodzie, wędrówka była ulgą), więc podziękowaliśmy, ale było to miłe z jego strony. Po dotarciu na polanę zostaliśmy przywitani przez Namiestnika Wędrowników – Reinouda. Na wieść, że jesteśmy tymi Polakami, którzy mieli przyjechać, Belgowie bardzo się ucieszyli. Przedstawili się nam i powiedzieli o planie reszty dnia, zapytali, czy niczego nam nie brakuje i możemy śmiało o wszystko pytać.  

    Wieczorne ognisko ze świadectwami przed Wymarszem było pierwszą okazją na zapoznanie się z tutejszymi obyczajami. Ognisko zaczęło się grą podobną do naszego tańca podczas „Czerwonego pasa” a, później Belgowie zaprosili nas do nauczenia ich jakiejś polskiej piosenki, co było bardzo miłe. Dalej scenki i świadectw, i tu ciekawy wątek, bo niby o tym wiedzieliśmy, ale Wam również należy się wyjaśnienie, mianowicie w Belgii bardzo popularne są dwa języki – Francuski i Flamandzki. Duża część Belgów mówi też komunikatywnie po angielsku. Świadectwa były bardzo piękne, a mogliśmy je zrozumieć dzięki pomocy naszych braci wędrowników, którzy tłumaczyli nam doraźnie zarówno belgijski jak i flamandzki. Zakończyło się wspólnym Salve Regina i ciszą, trwającą aż do porannej modlitwy. 

    Kolejnego dnia pełną parą przywitała nas belgijska pogoda, czyli mżawka i silny wiatr. Po śniadaniu i wystruganiu zastępczego drzewca na sztandar ruszyliśmy w drogę do kościoła na poranną Mszę Świętą. Nie zawiedliśmy się, bo zwyczajny kościółek w małej miejscowości zdumiewał ilością malunków i szczegółów. Był po prostu piękny, co można zobaczyć na zdjęciu. 

    poranna Msza Święta w Puilly-et-Charbeaux

    Na trasie czekało nas wiele przygód i pięknych widoków. Wielkie sięgające po horyzont zielone pola, pastwiska oraz bunkry – świadkowie dawnej historii, umocnienia linii Maginota. Dużą ulgą była kąpiel w lodowatej rzece, pozwalająca się odświeżyć i zahartować charakter. W trasie było także miejsce na różaniec i spontaniczne spotkania z innymi kręgami Belgów, w tym cenne rozmowy i wymianę doświadczeń. Nie zabrakło też ciszy i refleksji drogi, tak ważnej w naszym wędrowniczym stylu. Nadszedł wieczór i cel naszej wędrówki, a więc bazylika w Avioth, snująca się w mroku oświetlanym pojedynczymi latarniami. Zjedliśmy wspólnie z Belgami kolację, wymieniając się naszymi narodowymi potrawami, po czym wyruszyliśmy na procesję z pochodniami odmawiając wspólnie różaniec. Każdy z kręgów miał odmówić po 5 dziesiątek, każdy ofiarując w intencji jednego z pięciu wędrowników, który tej nocy miał składać swój Wymarsz. Wymarsze również odbyły się w dwóch językach, czyli francuskim i flamandzkim. Zaraz po nich śpiewając przeszliśmy pod bazylikę, gdzie po odśpiewaniu Les trois routes wkroczyliśmy zwyczajem przedwiecznych pielgrzymów do środka, gdzie czekała nas adoracja, pełna pięknych śpiewów i muzyki. 

    przygotowania do Wymarszu

    W niedzielę, podczas uroczystej Mszy świętej pod przewodnictwem arcybiskupa Treanora, po której odbył się apel końcowy, a także podziękowania ze strony Belgów za obecność i nasze zaproszenie ich na Święty Krzyż. Wymieniliśmy się naszywkami naszych regionów i byliśmy gotowi do drogi powrotnej, wymieniając z Belgami ostatnie pozytywne słowa i okazując wzajemną wdzięczność, że mogliśmy się spotkać w tak pięknych okolicznościach. 

    Refleksja końcowa 

    Był to czas może krótki, ale bardzo poruszający. Dla mnie czymś niesamowitym było doświadczyć rozmów z Belgami na najróżniejsze tematy i zauważyć, jak niewiele się od siebie różnimy. Jak wspólne mamy przeżycia i doświadczenia, i że mimo bariery wielu kilometrów, kiedy się spotkaliśmy, to podobnie jak w Polsce, mogliśmy się potraktować jak bracia i poczuć jak wielka skautowa rodzina. O wiele lepiej przeżyć tę pielgrzymkę pozwolił nam fakt wielkiej pomocy językowej Belgów, bo zawsze byli gotowi przetłumaczyć nam kluczowe informacje i wyjaśnić, co powinniśmy robić. 

    Usłyszałem od jednego Akeli, że najbardziej w byciu szefem inspiruje go to, że dużo uczy się od swoich chłopaków, a przecież ja miałem dokładnie takie same refleksje po jakimś czasie mojej służby!  Niby to proste, ale doświadczenie tego, że metoda działa niezależnie, nie tylko w różnych częściach Polski, ale też świata, było dla mnie czymś bardzo budującym. Nasi belgijscy bracia zadbali o to, żebyśmy się mogli poczuć w miejscu dla nas nieznanym, jak w domu. I rzeczywiście tak się czuliśmy – zaopiekowani, wsparci i pewni tego, że jesteśmy ważną częścią tej pielgrzymiej społeczności. Później okazało się, że byliśmy pierwszymi Polakami na Avioth. Mamy szczerą nadzieję, że nie ostatnimi! Jak mówił później Andrzej, nasz hufcowy:  
    ,,Avioth było dla nas niezwykłym przeżyciem, wielką inspiracją i czymś, co zostanie z nami na długo. Jadąc na Vezelay pamiętajmy, że nie tak daleko stąd odbywa się pielgrzymka, która może nie jest równie spektakularna, ale pozwala na takie przeżycie wymiaru europejskiego, jakie nie jest możliwe w żadnym innym miejscu.” 

    Dobrej drogi i poszukiwania pięknego doświadczenia Europy chrześcijańskiej życzy Krąg Szefów z Puław. 

    ad Mariam Europa! fot. Marcin Zakaszewski

    fot. na okładce: Wojciech Kamiński

    Wojciech Kamiński


    Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.

    IMPEESA – drużynowy, który nigdy nie śpi

    Naprawdę nie wiem jakie cechy ma dobry drużynowy. Nie mogę podać „5 cech idealnego drużynowego”. W skautingu łatwo wymyślać ponad miarę. Każdy harcerz, zastęp, drużyna potrzebują czegoś innego, nie ma więc uniwersalnego zestawu cech dobrego szefa jednostki. Ponadto mogę bazować jedynie na doświadczeniach tych paru poznanych przeze mnie drużynowych, paru osób, które jak matryca wycisnęły na mnie swoje spojrzenie na metodę, które to spojrzenie potem zinternalizowałem.

    Uważam jednak, że dobrego drużynowego niezależnie której drużyny można określić mianem IMPEESA. Przydomek ten powstał, jak opisuje to William Hillcourt w biografii Baden-Powella1, „wśród granitowych głazów Matopos”, podczas niebezpiecznych walk z Matabelami. Chwila nieuwagi żołnierza mogła tam drogo go kosztować. Mógł on „wpaść żywy w zasadzkę i zostać wystawiony na niektóre z bardziej wyrafinowanych form tortur wroga”. BiPi wspominał potem, że „niebezpieczeństwo dodawało jednak niezbędnej pikanterii, czyniąc te pełne przygód dni najlepszymi w moim życiu”.

    Baden-Powell wykonywał wiele zwiadów na wnioski Matabelów. Oddajmy jeszcze głos jego biografowi: „Podczas niektórych z jego najśmielszych rekonesansów było nieuniknione, że zostanie wykryty przez Matabele. Ale w jakiś sposób zawsze udawało mu się uniknąć wykrycia i dogonienia nawet przez najszybszych przeciwników (…). Wróg nigdy nie wiedział, gdzie B-P może się pojawić i z jakiego kierunku. Wydawał się czuwać w dzień i w nocy, jakby był jakimś niezwykłym stworzeniem, które może polować wiecznie bez odpoczynku. Zaczęto nazywać go Impeesa Wilk, który nigdy nie śpi. Uważał to przezwisko za jeden z najwyższych komplementów, jakie kiedykolwiek otrzymał.”

    BiPi wiedział – bez obserwacji nie da się wygrać żadnej wojny. A przecież nie rozmawiamy o żadnej z ziemskich wojen, toczonych z niskich pobudek, wojen, które niosą jedynie zniszczenie. Naszym celem jest wojna nieporównanie ważniejsza, toczona nie z drugim człowiekiem, ale z mocami ciemności, wojna o powierzonych nam harcerzy, o ich świętość.

    Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, którego nigdy nie widziałem w Kraalu, gdy byłem przybocznym. Prawdziwy wędrownik bez krzty podstępu, bo wędrował od gniazda do gniazda swoich harcerzy. Do Kraala wpadał jedynie by zjeść, zawsze z deczka zirytowany, gdy owsianka nie była gotowa na czas i zaraz znikał, by obserwować chłopaków podczas gier, odwiedzać gniazda przy pionierkowaniu, sprawdzając bezpieczeństwo budowanych platform (i „przy okazji” poznać atmosferę, morale i najnowsze problemy w zastępie), czy rozmawiając z tymi harcerzami, którzy tej rozmowy ze swoim wodzem, starszym bratem, potrzebowali. Nota bene wracał do gniazda na Godzinę Drogi. Mam ten obraz wyryty głębokimi naprawdę bruzdami: drużynowego, szefa, wędrownika, który znajduje czas na Minutę (lub parę minut) Drogi. Dla mnie samego, po latach, gdy na obozie byłem drużynowym ze wszystkimi obowiązkami kierownika, był to ideał, do którego czasami dobiegałem, ale nigdy go nie osiągnąłem przez wszystkie dni obozu.

    Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który wysoko w Alpach organizował ze mną grę w ogonki w śniegu po kolana. Mieliśmy (francuski i polski ZZ) budować igloo2, ale niestety z powodu splotu wypadków niezaplanowanych musieliśmy improwizować, ratować to, co zostało z planu. Wtedy jego decyzja: gramy! Szybkie wytłumaczenie zasad, my z Kraalem jako sędziowie i zaczynamy. Później, po powrocie, usiedliśmy w lyońskim mieszkaniu drużynowego przy własnoręcznie zrobionym przez niego stole na zaciosy (sic!), żeby porozmawiać o wnioskach z gry. O problemach, które pokazała. GRA POKAZAŁA PROBLEMY? Błahe ogonki – błahe problemy, myślałem. Zgodzę się, nie była to gra bezproblemowa, ale nie wynikały z niej nie wiadomo jak ważne rzeczy, nie wywiązały się spory i kłótnie, więc nie byłoby dużo do obgadania. Grając wymieszaliśmy między sobą chłopaków z obu drużyn, aby mogli się poznać, ale oni unikali współpracy ze sobą. Język stanowił barierę. Tę barierę łatali w najłatwiejszy sposób – wyśmianie. Szybko sięgnęli po najprostszy z loci communes, jaki ma świat piętnastolatków – piłkę nożną. Mogliśmy z drużynowym francuskim obserwować, że mimo braku znajomości słów w polskim i odpowiednio francuskim języku, nasi zastępowi buczeli (mowa niezbyt wyrafinowana, ale za to międzynarodowo rozumiana), gdy któryś krzyknął nazwisko Lewandowskiego i odpowiednio Mbappé.

    W trakcie dyskusji nad tym problemem znaleźliśmy wyżej opisaną przyczynę (bariera językowa). Potem przeszliśmy do poszukiwań rozwiązania – ZZ to było tylko preludium, czekał nas wspólny obóz. Cel mieliśmy prosto określony – przyjaźń polsko-francuska. Stwierdziliśmy, że jeśli chłopaki dobrowolnie tej bariery nie przeskoczą, to my im w tym pomożemy. Plan kolejnych gier na obozie zakładał, że nie było możliwości wygrać bez współpracy międzynarodowej. Czasami była ona trudna, czasami wymagała wielkiego nakładu sił całego zastępu, aby dogadać się z zastępem z drugiego kraju. Ale cel został osiągnięty, bo żegnając się na ostatnim apelu po Watrze, tam – pośrodku lubińskiego lasu w środku nocy, niejeden chłopak miał łzy w oczach, czego nie ukrył nawet wszechogarniający nas mrok.

    Czy jest coś prostszego niż obserwacja chłopaków podczas ogonków? Perspektywa rozmowy o banalnej grze nie zakładała wniosków sięgających aż do obozu. Wodzu! A Ty kiedy bacznie obserwowałeś ogonki w swojej drużynie?

    Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który miał czas, aby pogadać ze swoim harcerzem. Być może przesuwało mu to niektóre rzeczy w planie, a Sądy Honorowe przeciągały się na noc. Być może rozmowy te zabierały mu cenne minuty snu, których nie zdoła zastąpić żadna kawa zrobiona nawet przez najlepszego przybocznego z rana. Można było mieć rzeczywiście wrażenie, że „nigdy nie spał”. Czy te rozmowy na obozie czy w ciągu roku przy kebabie coś dały? Przyniosły mierzalny efekt? Zadałem mu to pytanie już po obozie. Zapytałem wprost: „Myślisz, że to coś da?” Odpowiedź była równie lakoniczna: „Nie wiem”. „To po co to robimy?” Nie pamiętam całej odpowiedzi, potraktowanej z humorem, było to coś w stylu heheszków, że „nie liczy się owoców pracy na niwie Pańskiej”.

    Nie wiem ile był w stanie poświęcić dla drużyny, tylko on mógł sobie odpowiedzieć na to pytanie. Doskonale jednak swoim przykładem zrealizował słowa kardynała Wyszyńskiego: „Ludzie mówią: czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas to miłość!”

    Ściemniało się. Kształty rozpływały się już zanurzane w mroku nocy. Bi-Pi patrzył z wysokości wzgórza na wioskę, do której miał się podkraść, by podsłuchać plany wojenne Matabelów. Drużynowy zaś patrzył z wysokości swojego Kraala na resztę gniazd, jak wśród wielkiego, chłopięcego gwaru harcerze przygotowują swoje scenki. Zaraz pójdzie na ekspresję, gdzie nie tylko będzie grał, śpiewał i śmiał się ze swoją drużyną, ale będzie ją też bacznie obserwował, jak wilk, który nigdy nie śpi.

    Przypisy:
    1 Fragmenty tej biografii wykorzystane w artykule zostały przetłumaczone przez autora tekstu za wyd: W. Hillcourt,O.Baden-Powell, Baden-Powell. The Two Lives of a Hero, G.P. Putnam’s Sons, New York 1964, str. 131-132.

    2 A w zasadzie jego francuską wersję, gdzie ściany są wykonane ze śniegu a dach z gałęzi sosnowych , która nazywają „schronieniem jurajskim” – l’abri jurassien


    Fot. na okładce: Franciszek Krzemiński

    Szymon Gontarczyk


    Rodem z zachodniej ćwiartki Mazowsza, ale był drużynowym w Krakowie, a obecnie wałęsa się dużo po Warszawie i nawet jako przewodnik o niej opowiada. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików nagranych przez Scouts d’Europe. Stąpając mocno po ziemi ale głowę mając w chmurach, włóczy się też po innych miejscach, poznając ich piękno i kultywując zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów

    Skała Narady – skąd czerpać tematy?

    Niosą się po dżungli wieści, że niełatwo zwęszyć temat na Skałę Narady tuż przed zbiórką. Warto zaplanować to wcześniej i potem tylko dopracowywać szczegóły. Wszak nic innego, tylko pośpiech zgubił Żółtego Węża, który pożerał słońce. Skoro jednak schwytanie jednego tematu nie jest proste, to jak upolować całe stado naraz?

    Prastare podręczniki łowieckie mówią o dwóch krokach. Po pierwsze: trzeba znaleźć źródła inspiracji – pomysły mają tam wodopój i na pewno się pojawią. Po drugie – rozwinąć sieć skojarzeń, żeby schwytać jak najwięcej osobników naraz. Jeśli będzie ich za dużo, możemy na koniec wybrać tylko te najtłustsze.

    Poniżej kilka sprawdzonych źródeł i przykłady pokazujące, jak rozwinąć sieć.

    1. Prawa, hasło, dewiza – temat rzeka

    Oto jest zbiór Praw Dżungli, jak niebo wieczysty, niemylny.
    Ginie wilk, co je łamie; wilk, co ich słucha, jest szczęśliwy i silny.

    Ile Skał Narad można zrobić na temat Praw? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tylko osiem – tyle, ile punktów. W dodatku jest możliwe, że już o nich mówiliście i uważasz źródło za wyczerpane. Nic bardziej mylnego! Punkty Prawa są dosyć ogólne i bardzo szerokie. Każdy z nich zawiera więcej niż jeden temat.

    Księga Dżungli podpowiada nam, że wilk przestrzegający Prawa ma być szczęśliwy i silny. Wilk nieprzestrzegający – ginie. (Specjalnie nie zmieniam „wilka” na „wilczka” – wypełnianie postanowień ze SN może być rozwijające również dla starych wilków, w dodatku ratuje przed hipokryzją).Wybierz teraz dowolny punkt i rozwijaj sieć, czyli zastanów się:

    • – co warto wiedzieć i jak warto postępować, żeby faktycznie przestrzeganie tego punktu prowadziło do szczęścia i siły?
    • – przed jakimi niebezpieczeństwami ostrzega ten punkt?
    • – jakie umiejętności, dobre nawyki, cnoty, tematy, na które warto porozmawiać, kojarzą ci się z tym punktem?

    Jeśli chwilę się zastanowisz, zobaczysz, że każda część Prawa zawiera kilka elementów.

    Na przykład w haśle: Ze wszystkich sił! można zauważyć takie tematy na SN:

      1. zaangażowanie w dobre wykonywanie zadań, pracowitość – dlaczego warto, co nam przeszkadza, jak z tym walczyć?
      2. szukanie swoich szczególnych sił, mocy i tego, jak można nimi służyć w domu, szkole i gromadzie
      3. perfekcjonizm – ze wszystkich sił, ale nie bardziej, nie idealnie, uwaga na ciągłe niezadowolenie z efektów, warto doceniać to, co się udało
      4. potrzeba regeneracji – siły nie są nieskończone.

    Z piątego punktu Prawa: Wilczka Wilczek jest zawsze radosny moglibyśmy, po rozwinięciu sieci skojarzeń, wyciągnąć np. takie tematy:

      1. zauważanie powodów do radości, wdzięczność za nie
      2. smutek – jest dobry i normalny, co nam mówi? jak sobie radzić, żeby się nie przedłużał? co pomaga nam wrócić do radości?
      3. radość jest zaraźliwa – jak możemy się nią dzielić z innymi?
      4. cierpliwość w trudnościach – nie będą trwały wiecznie – jakie „straszne rzeczy” już przetrwaliśmy i się skończyły?

    Teraz twoja kolej! Wymyśl po 2-4 skojarzenia, tematy do pozostałych punktów. Wypisz je sobie. Uważaj na skojarzenia duchowe, religijne. Na pewno się pojawią, bo np. pierwszy punkt PW naturalnie kojarzy się z przykazaniem miłości. To wszystko się łączy. To jednak nie oznacza, że trzeba o wszystkim mówić naraz. Skojarzenia religijne zapisz sobie przy tematach spotkań ze Słowem Bożym. Nie mieszamy. Dzięki temu wilczki nie włożą Biblii między bajki.

    W ten sposób z 8 punktów można wyłowić ponad 30 tematów! Rok szkolny trwa 10 miesięcy, jeśli masz 3 zbiórki na miesiąc, to wymyśliłeś właśnie SN na cały rok 😀 Wybierz te najtłustsze, bo są jeszcze inne źródła.

    2. Księga Dżungli

    Dżungla jest pełna takich opowieści, Mały Braciszku.

    Oczywiście Księga Dżungli zawsze jest źródłem formy – wszystkie Skały Narady odbywają się w dżunglowym świecie. Oprócz tego może też być źródłem treści. Kilka mądrości mamy w książeczce Mowgli, ale to na pewno nie wszystkie. Zachęcam do zaznaczania sobie ulubionych cytatów, mądrości, które zauważysz np. podczas przygotowywania gier albo ognisk. Każdy z nich może być inspiracją – źródłem tematu.

    Przykładowo:

    Oznaką siły jest mowa szczera, a grzeczna mowa siłę tę wspiera.

      1. przyznanie się do winy – przed sobą i innymi – wymaga odwagi, dlaczego warto to robić
      2. jakie szkody może wyrządzić kłamstwo?
      3. odwaga i delikatność – dwie konieczne towarzyszki szczerości

    Mam za sobą Gromadę i mam ciebie… a i Baloo, choć tak ociężały, potrafiłby ze dwa razy machnąć łapą w mej obronie. Czegóż miałbym się obawiać?

      1. lojalność wobec gromady – jak szkodzi obgadywanie
      2. możemy liczyć na siebie nawzajem, czy inne wilczki mogą liczyć na mnie?
      3. pozory mylą – jak dobrze kogoś poznać
      4. obawy np. przed obozem, jak sobie z nimi radzić

    3. Cnoty ludzkie

    Przejadła nam się już ta bezpańskość i bezprawie… i chcemy być znowu Wolnym Plemieniem.

    Część z cnót ludzkich na pewno już pojawiła się w pomysłach inspirowanych Prawami i Księgą Dżungli, ale może nie wszystkie? Może jeszcze coś warto dodać? Polecam jako źródło inspiracji książkę Wychowywać do wartości J. Alcazar, F. Corominas. Książka jasno pokazuje, że ćwiczenie się w cnotach nie jest bezsensowną musztrą: „cnota, zdobyta dzięki osobistemu wysiłkowi, umacnia wolność osoby”.A poniżej mniejsze źródełko – przykładowa lista cnót.

    • – męstwo
    • – wytrwałość
    • – porządek
    • – dobre wykorzystanie czasu
    • – hojność
    • – sprawiedliwość
    • – umiarkowanie
    • – pracowitość
    • – cierpliwość
    • – radość
    • – uczciwość
    • – posłuszeństwo

    4. Uczucia

    To tylko łzy, mój Mowgli… Nic to! Niech sobie płyną!

    Rozpoznawanie uczuć u siebie i innych osób, umiejętność mówienia o nich, właściwe ich traktowanie i radzenie sobie z nimi, to też dobre tematy na SN, pojawiające się też w KD. Można np. zaplanować cykl Skał Narad o nieprzyjemnych uczuciach, takich jak złość, smutek, lęk, wstyd, wstręt – i porozmawiać, do czego są potrzebne i jak z nimi współpracować, nie oddając im władzy.

    5. 7 nawyków skutecznego działania

    Dogryźliśmy już mięso niemal do samej kości. Tak, ale trzeba jeszcze zgryźć kość samą!

    Kilka uniwersalnych zasad, które warto poznać. Każda z nich może być tematem SN, większość można też rozbić na kilka części. O co w nich chodzi? Można przeczytać w książkach: 7 nawyków skutecznego działania,  7 nawyków skutecznego nastolatka i 7 nawyków szczęśliwego dziecka. Szczególnie polecam drugą, jest sporo przykładów, które pasują do wilczków. Trzecia jest napisana dla młodszych dzieci, w formie historyjek o zwierzątkach – najszybciej się ją czyta, mocno upraszcza sprawy, ale też można te fabuły trochę dopasować do wieku i przerobić na dżunglowo.

    7 nawyków:

    • – bądź kowalem swojego losu, a nie ofiarą
    • – zaczynając działać, określ sobie cel działania (zapisywanie marzeń)
    • – najpierw najważniejsze (4 ćwiartki – planowanie czasu)
    • – przyjmij strategię wygrana-wygrana (znaleźć takie rozwiązanie, żeby wszyscy byli zadowoleni)
    • – staraj się najpierw zrozumieć, a potem być zrozumianym
    • – dąż do synergii – moc wspólnego działania (każdy na polu dopasowanym do możliwości)
    • – pamiętaj o ostrzeniu piły

    6. Codzienność i to, czym się interesujesz

    Żałuję teraz, żem sobie pokpiwał ze starego kobry. Widzę, że on znał się na ludziach, jak ja sam powinienem się na nich poznać.

    Zastanów się, z czym wilczki spotykają się na co dzień. Można porozmawiać np. o tym:

    • – co warto oglądać i czytać, jak to na nas wpływa
    • – czy każdemu warto wierzyć np. w internecie
    • – co może „zjeść” nam czas, zanim się zorientujemy
    • – czy faktycznie potrzebujemy tego, co chcielibyśmy mieć
    • – jakie mogą być korzyści z odrabiania zadań domowych
    • – co można robić w wolnym czasie

    Oprócz tego, źródłem inspiracji może być coś, czym się interesujesz, o czym słyszałeś, co chciałbyś zgłębić. Może akurat czytasz o porozumieniu bez przemocy? Oglądałeś dobry film? Jakie tematy możesz tam znaleźć, czym możesz się podzielić z wilczkami?

    Masz dżunglę i łaskę dżungli. Czyż można marzyć o czymś więcej między wschodem a zachodem słońca?

    Pomyślnych łowów!

    Fot. na okładce: Patrycja Kozik

    Hanna Dunajska


    Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

    Solarygrafia. Słońce, papier i czas.

    Poniższy wywiad jest zapisem rozmowy przeprowadzonej 11. czerwca 2023r.
    Na końcu tekstu znajduje się link do wywiadu w formie audio.

    Piotr Wąsik: Znajdujemy się w obserwatorium astronomicznym w Czechach, po spotkaniu dotyczącym solarygrafii i rozmawiamy z Maciejem Zapiórem, który jest jednym z organizatorów tego spotkania. Cześć Maćku!

    Maciej Zapiór: Cześć

    PW: Możesz na początku powiedzieć coś o sobie, kim jesteś, skąd się tu wziąłeś, a także o tym miejscu.

    MZ: Jestem Maciek, pochodzę z Wrocławia. We Wrocławiu w latach 90. poznałem harcerstwo, pod koniec lat 90. poznałem FSE i z całą drużyną przeszliśmy do FSE. Byłem we Wrocławiu drużynowym i wtedy nawiązaliśmy kontakt z czeskimi skautami i nawet udało się zorganizować w 2004 roku polsko-czesko-francuski obóz w Czechach. To takie były moje początki z Czechami. A potem, na początku XXI wieku zacząłem współpracować z obserwatorium w Ondřejowie, gdzie się teraz znajdujemy. Przyjechałem na praktyki, a potem byłem tutaj rok na Erasmusie, gdzie poznałem moją żonę, bo moja żona jest Czeszką, z Pragi. I po różnych życiowych drogach wiodących z Wrocławia, poprzez Majorkę znaleźliśmy się znowu z rodziną w Czechach. Jestem pracownikiem Czeskiej Akademii Nauk. Pracuję tutaj w Instytucie Astronomicznym, który posiada obserwatorium. Ja sam jestem fizykiem Słońca i jestem kierownikiem Spektrografu Słonecznego. Moje zainteresowania naukowe to są protuberancje słoneczne, metody obserwacyjne, analiza danych.

    Wykład Macieja Zapióra na spotkaniu solarygrafów 10.06.2023r., fot. Kasia Kaczmar

    PW: Dzięki. To trochę już wiemy o Tobie, a teraz ta druga część. Jesteśmy po spotkaniu dotyczącym solarygrafii. Mógłbyś opowiedzieć czym ona jest?

    MZ: Solarygrafia jest techniką, w której wykorzystujemy bardzo proste przedmioty, żeby wykonać zdjęcie. Proste przedmioty to są na przykład aluminiowe puszki po napojach, po szamponach, bombonierki po cukierkach, które można szczelnie zamknąć, tak, żeby do środka nie dostawało się żadne światło. Z wyjątkiem tego, że światło przechodzi przez mały otworek wykonany igłą. Ta metoda nazywa się „fotografia otworkowa” albo jeszcze z łaciny camera obscura. Zjawisko camery obscura było znane już w starożytności. Nie potrzebujemy żadnych elementów optycznych, bo elementem optycznym jest brak elementu. Możemy sobie wyobrazić, że na jednej ścianie tego naszego pudełka czy aparatu po prostu czegoś brakuje. Brakuje kawałka ściany w postaci tego otworka. Wykorzystujemy zasadę prostoliniowego rozchodzenia się światła i w ten sposób na wewnętrznej ścianie naszego aparatu tworzy się odwrócony obraz tego, co znajduje się przed aparatem. To jest pierwsza część techniki. Druga część techniki wykorzystuje światłoczułość czarno-białego papieru fotograficznego, który zwykle wykorzystujemy do robienia końcowych odbitek fotografii czarno-białej. W fotografii analogowej jest tak, że po naświetleniu negatywu wkładamy go do powiększalnika i pod powiększalnikiem na tym papierze fotograficznym powstaje negatyw negatywu, czyli pozytyw. Jeżeli używamy tego papieru zgodnie z przeznaczeniem, które wymyślił producent, to musimy go potem wywołać, utrwalić i mamy czarno-białe zdjęcie. Odbitkę po prostu. Natomiast w solarygrafii wykorzystujemy ten papier jako negatyw. Ten papier wkładamy do puszki, do kamery i poddajemy go długiemu naświetlaniu bez wywołania. Własnością tego papieru jest to, że jeśli jest ekstremalnie prześwietlony, to on sam się wywołuje. Bez wywoływacza. Wobec czego po czasie naświetlania, który może wynosić nawet pół roku, obraz już jest. Ale jest nietrwały, ponieważ cały czas, gdy padają na niego fotony światła, to tam się cały czas rejestruje obraz. Jakbyśmy wyciągnęli ten negatyw, ten papier z kamery i umieścili go na słońcu, to za chwilę by zniknął. Po prostu się cały znowu zaświetli. Dalszy krok to jest zeskanowanie tego papieru, żeby go utrwalić w formie cyfrowej. Gdy zeskanujemy to już mamy obraz, a oryginalny negatyw możemy zachować do archiwizacji dla potomnych albo po prostu o nim zapomnieć, bo już mamy ten obraz w postaci cyfrowej. Kolejny krok to postprodukacja metodami cyfrowymi, w jakimś programie graficznym. Dzisiaj to jest kilka kliknięć. Do zrobienia z negatywu pozytyw – to jest jedno kliknięcie. Drugie kliknięcie to jest zrobienie obrazu lustrzanego, bo jak wspomniałem w camera obscura obraz jest odwrócony. A trzecim kliknięciem może być na przykład automatyczna korekcja kolorów i już mamy gotowe zdjęcie solarygraficzne. Można dłużej się pobawić metodami bardziej profesjonalnymi, można podciągnąć kolory, kontrast, ewentualnie wykadrować coś, ale to już wszystko zależy od indywidualnego podejścia danego solarygrafisty.

    PW: Wykorzystanie skanera oznacza, że to jest technika stosunkowo nowa, tak?

    MZ: Zgadza się. Ta technika została rozpropagowana około roku 2000 przez dwóch Polaków i Hiszpana: Pawła Kulę, Sławomira Decyka i Diego Lópeza Calvína.Oni przynieśli do tego projektu, do tej techniki różne swoje doświadczenia z różnych dziedzin. Są fotografami, ale każdy zajmuje się troszeczkę czymś innym. W roku 2000 opublikowali tą metodę w internecie i zachęcili ludzi do fotografowania nieba, pozycji słońca, za pomocą własnoręcznie wykonanych w domu aparatów fotograficznych w różnych częściach świata. To był ich projekt „Solaris 2000”, który zakładał, że mówimy, jak to zrobić, a każdy w swoim miejscu, w swoim kraju robi to po swojemu, z materiałów, które może znaleźć pod ręką. Potem przez internet, gdyż to były początki internetu, my zbieramy te efekty i publikujemy w jednym miejscu, na jednej stronie.

    Zdjęcie solarygraficzne, fot Maciej Zapiór. Źródło: Analemma.pl

    PW: A Ty, kiedy się zainteresowałeś i zająłeś solarygrafią?

    MZ: Ja pierwszy raz usłyszałem o solarygrafii w 2005 r. Nawet to pamiętam dokładnie, bo oglądałem reportaż w TVP Wrocław. Trafiłem na połowę. I zobaczyłem zwariowanych ludzi, którzy biegają z puszkami po napojach po lesie i zbierają je, a potem wyciągają je i mówią, że na tych obrazach widać Słońce. Ponieważ interesuję się fotografią od dawna, (nawet chciałbym tutaj podziękować mojemu pierwszemu drużynowemu Krzyśkowi Billewiczowi, za to, że mi pożyczał swojego Zenita i mogłem się bawić w fotografię w latach 90.) studiowałem astronomię i to był taki punkt przecięcia fotografii i astronomii. Jak sobie przypominam ten moment, to stwierdziłem „Aha! Będę zawsze miał coś do roboty, do końca życia!”. Bo ciekawe jest to właśnie, że jedno zdjęcie robi się długo – nawet pół roku. Pół roku to jest taki kanoniczny czas naświetlania pomiędzy przesileniami – letnim i zimowym. Tak powinno być, nie dowolne pół roku, ale mniej więcej od 21 grudnia do 21 czerwca albo na odwrót. Wtedy złapiemy wszystkie możliwe położenia Słońca na niebie.

    PW: No dobrze. Wiemy już skąd solarygrafia w Twoim życiu, ale też przy okazji pojawia się pytanie o astronomię. Nie jest to zbyt popularna dziedzina i wydaje mi się, że młodzi ludzie, którzy chcą iść na ten kierunek studiów, mogą się zastanawiać, czy rzeczywiście jest sens w to iść zawodowo. Co o tym myślisz? Wybierać astronomię, czy traktować to jak hobby, którym można się zafascynować, ale nie da się z tego wyżyć? Jak to odbierasz?

    MZ: No to krótko. Jestem astronomem.

    PW: Mhm. Da się!

    MZ: A długo… No cóż, warto podążać za swoimi marzeniami. Oczywiście dzisiejsza astronomia to nie jest już romantyczne pokazywanie gwiazd swojej dziewczynie podczas ciepłej letniej nocy na trawce. Dzisiaj to już właściwie 90% czasu siedzi się przy komputerze. Z resztą jak w większości prac nie fizycznych, tylko umysłowych. Natomiast astronomia sama w sobie oferuje takie dotykanie Wszechświata. Może nie fizycznie, ale metodami obserwacyjnymi i też intelektualnymi. Jeżeli kogoś to interesuje, to o to chodzi! Dzisiaj bardzo ciężko jest dokonać jakiegoś odkrycia ważnego, w astronomii czy też w innych dziedzinach nauki. Ale kariera naukowa oferuje taki dynamizm w życiu, który pochodzi z różnych miejsc. Bo na przykład, w moim przypadku, ja jestem obserwatorem Słońca, to jest taki dynamizm dnia i nocy. Obserwuję Słońce w dzień, Słońce musi być nad horyzontem. Drugi taki dynamizm ciekawy to na przykład rytm konferencji naukowych. Te konferencje odbywają się w różnych częściach świata i to jest ciekawe, że można spotkać nowych ludzi i odwiedzić ciekawe miejsca. Ja dzięki astronomii, jak to się mówi, zwiedziłem pół świata. Inny na przykład ciekawy cykl to jedenastoletni cykl aktywności słonecznej. To jest jeden z dłuższych cyklów. Co jedenaście lat Słońce jest bardziej aktywne, pojawia się więcej obiektów, które są ciekawe do obserwacji, czyli tak jak wspomniałem na przykład protuberancji słonecznych, które obserwuję. Ale też jest więcej plam słonecznych, rozbłysków słonecznych, koronalnych wyrzutów materii itd. To jest taki inny kolejny rytm, przez który człowiek musi się dostosować do Słońca, a nie na odwrót. Astronomia dzisiaj to, jak wspomniałem, nie patrzenie w gwiazdy, ale astrofizyka. Jest to analiza pewnych zjawisk, które może nie są bardzo spektakularne, ale są ciekawe. Ja się zajmuję teraz projektem, w którym próbuję zmierzyć, czy prędkość atomów zjonizowanych jest inna od prędkości atomów neutralnych w protuberancjach słonecznych. Grupa ludzi, którzy zajmują się symulacjami i teorią plazmy w protuberancjach na Wyspach Kanaryjskich odkryła w swoich symulacjach, że tak powinno być. To znaczy, że jak są przepływy plazmy na Słońcu, to w pewnych chwilach prędkości jonów i atomów neutralnych są różne. One się tak jakby oddzielają od siebie na chwilę, a potem się znowu mieszają i możemy mówić, że są razem, ale przez chwilkę, rzędu sekund albo minut, te atomy mają różną prędkość. No i ja mam do dyspozycji spektrograf słoneczny, który umożliwia obserwację promieniowania pochodzącego od różnych jonów czy atomów neutralnych i za pomocą technik spektroskopicznych, jestem w stanie to zmierzyć, chociaż te efekty są bardzo małe, słabe. Dużo pracy ostatnio kosztowało mnie oddzielenie szumu od sygnału w pewnych obserwacjach.

    PW: Czyli podsumowując, jakbyś jeszcze raz miał wybrać czy iść w astronomię, to byś się zdecydował.

    MZ: Tak

    PW: Okej, a mając swoje doświadczenie i pewne rzeczy, którymi się zafascynowałeś, bo rozumiem, że byłeś drużynowym, tak? Czy wykorzystywałbyś jakieś techniki obserwacji astronomicznej albo samej solarygrafii w swojej drużynie, dawał chłopakom na sprawności, wykorzystywał w grach i próbował ich zapalić do tego?

    MZ: Tak. Może jako pierwsze o fotografii powiem, a o astronomii za chwilę. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają obóz w Rząsinach w 2005 roku, którzy mogą opowiedzieć, jakie rzeczy się tam działy. A działy się tam rzeczy takie, że mieliśmy ciemnię fotograficzną na obozie w lesie. Było tak, że z jednego namiotu zrobiliśmy namiot – ciemnię. Wykorzystaliśmy to, że jakieś 50 czy 100 metrów od nas, były pierwsze zabudowania, których nie widzieliśmy z obozu, ale były i podciągnęliśmy prąd do powiększalnika. Mieliśmy wodę bieżącą, bo niedaleko był hydrant no i w nocy, w namiocie „dziesiątce”, jak się zakryje wszystkie otwory, to jest tak ciemno, że można wywoływać zdjęcia metodami analogowymi. I a propos takich harcerskich rzeczy, to można powiedzieć, że sprzedałem ten pomysł harcerzom na początku i powstała nowa funkcja fotografa. Nie było kronikarza, ale był fotograf. I on się przez cały rok, do obozu przygotowywał do tego, żeby nauczyć się robić zdjęcia. I to też jest taka rada, że można funkcje w zastępie tworzyć, jak się chce. Nikt nie powiedział, że mają być tylko w jakimś podręczniku dla drużynowych wybrane. Jeżeli chłopacy chcą przygodę i chcą na przykład polecieć na księżyc, to musi być funkcja nawigatora, pilota, biologa itd. A jeżeli chcemy zrobić coś tak prostego, jak ciemnia fotograficzna na obozie, to wystarczy, że wymyślimy, że nie będzie kronikarza, ale zamiast niego będzie fotograf. No i na tym obozie w 2005 r. udało się to zrobić. Harcerze spędzali tam w ciemni długie godziny w nocy. Tak się mówi, że noc jest od spania, ale kiedy zrobić zdjęcia? Tylko w nocy jest wystarczająco ciemno. Na tym obozie fotografia była wykorzystana jako element fabuły wielkiej gry. Trzeba było szybko zrobić zdjęcia i je wywołać, miały się one znaleźć w kronikach z wypraw zastępów i był również konkurs fotograficzny na obozie. Jeżeli chodzi o solarygrafię to poznałem ją dopiero po tym obozie. Gdybym wiedział wcześniej, to na pewno byłaby na obozie. Natomiast jeśli chodzi o astronomię, to parę rzeczy próbowałem i ciekawe rzeczy mogą wyjść, bo na przykład nad ziemią lata Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Jej przelot nad danym punktem na Ziemi trwa kilka minut, w zależności od orientacji i bardzo jasno świeci, powiedzmy, że jak Wenus. Dla niewtajemniczonych – nie da się tego pomylić z niczym innym. Czas i pozycję tego przelotu można znaleźć wcześniej, np. dzień lub dwa do przodu. Można to wykorzystać w grze, np. gra pt. „Trzej Królowie szukają miejsca narodzin Pana Jezusa, tam, gdzie ukazała się gwiazda”. Można znaleźć efemerydę, czyli taką prognozę mówiącą, gdzie i kiedy ukaże się i zniknie stacja kosmiczna. I wtedy w grze trzeba iść za gwiazdą, a z pewną dokładnością do azymutu, jeżeli obserwują może być finał. I nawet udało mi się ten koncept przeprowadzić. Da się.

    PW: A to wymagało jakiegoś przygotowania wcześniej? Żeby chłopacy mieli jakąś, choćby podstawową wiedzę. Bo wydaje mi się, że jeżeli ktoś totalnie nic nie wie, to może nie załapać o co chodzi.

    MZ: Miałem taki epizod w życiu, że byłem drużynowym 1. Drużyny Litomierzyckiej w Czechach parę lat temu i mieliśmy jeden z wyjazdów tutaj do Ondřejowa do obserwatorium, bo chciałem pokazać chłopakom czym się zajmuję i że astronomia może być ciekawa. No i dzień wcześniej, ponieważ te przeloty Stacji Kosmicznej są kilka dni z rzędu, i pokazałem im jak wygląda ten przelot, żeby widzieli, co mają obserwować, no a potem już była gra nocna. Zostali zbudzeni i zostało im powiedziane, że będzie przelot za około 5-10 minut, musicie obserwować wszyscy razem niebo i macie iść tam, gdzie Stacja zniknie. Nie jest dobrze rzucić ich na głęboką wodę, żeby obserwowali to, czego nie znają. Można przeprowadzić jakiś kurs, poczytać troszeczkę o niebie i opowiedzieć, a przede wszystkim pokazać, jak to wygląda, bo gdy zobaczysz ten przelot, to nie pomylisz go z niczym innym.

    PW: To jeszcze na koniec pytanie o solarygrafię. Gdzie szukać informacji? Jak robić, jak zacząć? Wiadomo, że można spotkać takich ludzi jak Ty, którzy jakoś w to wprowadzą, ale jeżeli ktoś nie ma kontaktu i dostępu do takich osób, a chciałby zacząć, to jak szukać informacji?

    MZ: Będzie lokowanie produktu: analemma.pl. To jest strona naszego projektu solarygraficznego. Na to, żeby powiedzieć czym jest analemma, to niestety nie ma już miejsca w tym wywiadzie, ale na tej stronie można poczytywać co to jest. My publikujemy tam nasze rezultaty i projekty solarygraficzne. Tam można znaleźć odnośniki do dalszych stron, a te to na przykład solarigrafia.pl, solarigrafia.com. Na Facebooku jest grupa SOLARIGRAFIA. Miałem sprawdzić, ile tam jest ludzi… (3289 – red.) W każdym razie jest to grupa światowa. I tam można się zapytać, dlaczego moje zdjęcia nie wychodzą i znajdą się ludzie, którzy odpowiedzą. Od takich rzeczy bym zaczynał. Można też przyjechać na spotkanie solarygrafistów, które zaczęły się w Polsce i były trzy w Karkonoszach w latach 2016-18, a teraz udało się zorganizować międzynarodowe spotkanie solarygrafistów, gdzie można było wymienić poglądy, doświadczenia albo po prostu zapytać się innych doświadczonych kolegów, co robię źle i jak zrobić, żeby było dobrze. Teraz się to spotkanie skończyło, siedzimy sobie już po wszystkim. Ja się bardzo cieszę, że się to odbyło, bo byli ludzie z różnych części Europy, nawet jeden uczestnik z Portugalii. A poza tym dużo Polaków, Czesi, Słowak, Ukrainiec, Brytyjczyk. I jeszcze była sesja online: Finlandia, Niemcy, Stany Zjednoczone, Kanada i Hiszpania.

    Zdjęcie solarygraficzne, fot. Maciej Zapiór. Źródło: Analemma.pl

    PW: Dzięki wielkie za rozmowę! Mam nadzieję, że chociaż kilka osób uda się nam zapalić do tego, żeby jakieś elementy tej techniki wdrażać w swoich jednostkach albo samemu się zapalać i mając takie przykłady iść za swoimi pasjami. Może niekoniecznie w astronomię, ale w takie dzięki którym można dotykać gwiazd. Dzięki!

    MZ: Dziękuję za rozmowę!

    Fot. na okładce: Ernest Benicki

    Piotr Wąsik


    Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

    Z życia szefowej. W poszukiwaniu świetnego Kraala

    – Nigdy wcześniej nie miałam kleszcza. A ty umiesz je wyciągać? – pytała zaniepokojona Marysia idąc za Elą w stronę namiotu kadry.

    – Wyciągnęłam całą masę – odpowiedziała Ela spokojnym głosem fachowca. – Mamy takie specjalne lasso. Jak kleszcz je zobaczy, to od razu pięknie wychodzi. Zaraz je znajdę – dodała odchylając ciężką połę wojskowego namiotu.

    W środku dwie przyboczne siedziały na pryczach.

    – Patrz, co mamy! – zawołała ucieszona Magda pokazując Eli jakąś tabelkę narysowaną na niebieskim brystolu. – To „kalendarz kadry”. Służy do skreślania dni obozowych, które już minęły -tłumaczyła z zapałem. – Można też skreślać godziny.

    – I tak tego nie przeżyjemy – westchnęła ze swojej pryczy Ania. – Chyba, że ktoś nam kupi więcej czekolady. I ciastek – dodała przeszukując bez nadziei leżące wokół opakowania.

    – Mhm – mruknęła Ela przez zaciskające się coraz mocniej zęby. Kiedyś chyba coś zrobię tym kobietom. Ale teraz nieważne. Apteczka. – myślała. Przekroczyła czyjś plecak, kilka butelek po wodzie, wyplątała nogę z białych zwojów jakiegoś zapomnianego sznurka i bezradnie rozejrzała się po półkach.

    – Nie widziałyście apteczki? Wydawało mi się, że leżała tutaj…

    – Pewnie pod rzeczami Magdy – odpowiedziała Ania i ciężko westchnęła.

    – Którymi? – zapytała Ela, bo rzeczy Magdy tworzyły kilka malowniczych kup: na pryczy, półce i na pudłach z materiałami na gry i warsztaty.

    – Długo jeszcze? – zapytała Marysia nieśmiało zaglądając do namiotu szefowych. – Bo ten kleszcz jest coraz większy. Ojej – uśmiechnęła się zdziwiona – nieźle tu macie. Moja mama by na to powiedziała „bajzel na kółkach”.

    – Chodź, mam już apteczkę – ucięła Ela.

    – To dobrze, bo kleszcz strasznie rośnie.

    – Pokaż.

    Ela wzdrygnęła się. Kleszcz był już wielkości ziarna kukurydzy. Chyba trzeba będzie wezwać strażaków – przemknęło jej przez myśl. Właśnie.

    – Magda, dzwoniłaś dzisiaj do straży? – zapytała. W krzakach nieopodal zaczął się drzeć jakiś ptak i nie usłyszała odpowiedzi.

    – Co?

    – Nie dzwoniłam, ale teraz to idę do latryny.

    – Ja też – dodała szybko Ania.

    Wyszły z namiotu i zaczęły się oddalać. Ela spojrzała na kleszcza. Był już wielkości oliwki. Jego odwłok połyskiwał sino. Ptak w krzakach darł się coraz głośniej. A może kilka ptaków. Elę zaczął ogarniać dziwny niepokój.

    – Zadzwońcie do straży! – zawołała za przybocznymi biegnąc za nimi kilka kroków. Nawet się nie odwróciły i zniknęły za drzewami. Muszę wyjąć kleszcza, zanim sanepidy zwęszą surowego kurczaka – pomyślała przerażona. Chciała podejść do Marysi, ale jej nogi zrobiły się nagle bardzo ciężkie, jakby wrosły w ziemię. Papuga w krzakach wrzasnęła jeszcze głośniej. Ela otworzyła oczy i usiadła. Zobaczyła ścianę swojego pokoju i młodszego brata. Kliknął coś na telefonie i papuga przestała wrzeszczeć.

    – Dzień dobry – powiedział z szerokim uśmiechem, niezwykle zadowolony z efektów swoich działań.

    – Oszalałeś? – zapytała z wyrzutem. Mokra od potu piżama nieprzyjemnie przyklejała się jej do pleców i szybko stygła.

    – Myślałem, że lubisz papużki. Chodź na śniadanie – odpowiedział z niewinnym uśmiechem i wycofał się z pokoju.

    Ela opadła na poduszkę. Ale się zmęczyłam – stwierdziła. Najwyraźniej sezon na obozowe koszmary można uważać za rozpoczęty. Swoją drogą, trochę martwiła się, jak wyjdzie współpraca w tegorocznej kadrze. Agata była przyboczną pierwszy rok. Z Anią – koleżanką ze studiów – Ela dogadywała się bardzo dobrze, ale jeszcze nigdy nie była jej szefową. A młoda przewodniczka? Uważała, że jest zielona i na obóz gromady jechała bez wielkiego entuzjazmu. Co zrobić, najczęściej młode są jeszcze zielone. A potem człowiek trochę dojrzewa – Ela mrugnęła porozumiewawczo do siebie sprzed kilku lat.

    ***

    Prysznic to genialny wynalazek – stwierdziła Ela chyba po raz tysięczny. Odkręcasz kurek, niby leci tylko woda, ale razem z nią pojawia się eliksir rozjaśniający i napędzający myśli.

    – Krynico pomysłów! – zawołała błagalnie – Słuchaweczko, powiedz przecie…

    – Co to za pogańskie rytuały? – krzyknął brat zza drzwi.

    – Nie podsłuchuj szamana! – odkrzyknęła ze śmiechem. – Słuchaweczko, powiedz przecie, skąd wziąć kadrę najlepszą na świecie?

    Prysznic milczał uparcie, więc Ela zaczęła samodzielnie sobie przypominać dobre kadry. W zeszłym roku miała przyboczną Weronikę. Złota dziewczyna. Nie trzeba było jej nic przypominać ani sprawdzać, czy wykonała swoje zadania. Mało tego. Weronika miała potężną supermoc: zauważała, co jest do zrobienia i po prostu to robiła. Przechodząc koło poluzowanych odciągów od namiotu nie odwracała głowy w drugą stronę. I nie dopytywała, czyją funkcją było schowanie do ziemianki jedzenia, które dalej leży na stole. A jak sprzątała z wilczkami szkolną kuchnię po gotowaniu, to sama wpadła na to, że oprócz blatów warto umyć zachlapaną podłogę.

    Gdyby każdy w kadrze była taki… – rozmarzyła się Ela. Byłoby łatwiej, niż z ludźmi, którzy robią tylko to, co im się zleca i jeszcze trzy razy przypomina. A może każdy mógłby być trochę jak Weronika :hojnie dawać z siebie jak najwięcej, a nie jak najmniej. Chociaż raz dziennie – w ramach dobrego uczynku – coś z własnej inicjatywy. Już w kadrze działoby się trochę lepiej.

    Ach, ale najlepsza kadra to chyba ta z Nowej Słupi – przypomniała sobie i szeroko się uśmiechnęła. Monika i Maria. Współpraca z nimi to po prostu bajka. Czasem człowiek trafi na takie bratnie dusze: bezproblemowe porozumienie graniczące z czytaniem w myślach, wzajemna inspiracja. Czy to  tylko kwestia jakiejś chemii między ludźmi? Może taka twórcza współpraca jest możliwa też między osobami, które nie są tak bardzo do siebie podobne?

    Właściwie w tamtej ekipie najważniejsze było jednakowe podejście: wszystkie trzy miały silne przekonanie, że są tutaj, żeby zrobić niezapomniany, niesamowity obóz. Nie, żeby go odbyć, postarać się przeżyć i wrócić do domu. Chciały zrobić wyjazd maksymalnie fabularny, maksymalnie pomysłowy, jedyny w swoim rodzaju. I wszystkie trzy były przekonane, że mogą to osiągnąć. Nie liczyły „kosztów” – czy to konieczne, czy się za bardzo nie zmęczymy. Pomysły, które przychodziły im do głowy na bieżąco, były tak samo mile widziane, jak te od dawna zaplanowane.

    – Ej,  a może na grze jutro oznaczymy trasę „odchodami potwora”?

    – Dooobra, będą z nich wystawały rzeczy ludzi, którzy zostali pożarci!

    – Na przykład twoje skarpetki.

    – Tylko jak zrobimy odchody?

    – Możemy rozrobić błoto w jakiejś misce.

    – Widziałam w sieni taki duży stary gar.

    – Ale super, nie mogę się doczekać!

    W takiej optymistycznej atmosferze kadra ma dużo więcej pomysłów i dużo lepiej się bawi. Odwrotnie jest w gronie „męczenników” obozowych: pozostaje zrobić jak najprościej to, co konieczne, a potem położyć się i czekać na śmierć.

    ***

    Kurcze, gdzie ja dałam suszarkę? – zastanawiała się Ela rozczesując mokre włosy. Może jest pod ubraniami, jak apteczka we śnie – przypomniała sobie. Dobrze, że to był tylko sen. Swoją drogą porządek na obozie to jednak nie jest taka drugoplanowa sprawa, jak mogłoby się wydawać. Najlepiej poukładany obóz miały chyba w Górkach. Osobne pudło na gry, osobne na warsztaty. Każda gra i warsztat w swoim pudełku albo worku. W worku wielkiej gry – małe worki: każdy ze strojem dla określonej postaci i rzeczami potrzebnymi na jej punkcie. Perfekcyjna pani obozu – uśmiechnęła się Ela przypominając sobie, ile czasu zajęło jej spakowanie wszystkiego w ten sposób. Pewnie aż tak nie trzeba szaleć. Wystarczy wiedzieć, gdzie co jest. I jeszcze zachować jakąś estetykę. Wtedy nie trzeba się wstydzić jak Marysia albo Kasia zajrzy do namiotu kadry:

    – Nam sprawdzacie porządek, a same macie…

    Faktycznie, nie fair. Hipokryzja. Faryzeusze, pobielane groby, itd. Może już lepiej nikomu nie narzucać sprzątania? A co z tym uczuciem ociężałości w bałaganie? Trudniej działać. Trochę jakby oblepiał ręce i nogi, spowalniał ruchy, kradł jakąś część woli i energii. Otoczenie jakoś przenika do środka człowieka – łatwiej się zorganizować wśród poukładanych rzeczy. Zdyscyplinowanych. Zewnętrzny porządek jakoś wyraża i wspiera wewnętrzną dyscyplinę, stan gotowości. A to nie podwinięte rękawy od tego były? Ładny symbol, ale sam raczej nic nie zrobi, może przypominać o porządku.

    Muszę pogadać o tych rzeczach z dziewczynami – postanowiła Ela otwierając zeszyt na stronie z notatką o spotkaniu przedobozowym. A może te sprawy wcale nie są najważniejsze w dobrej współpracy szefowych? – zawahała się. Może powinno być dużo więcej wskazówek? Ale kto by to spamiętał… Dobre Kraale miały na pewno te trzy cechy. Więc jeśli w tym roku postaramy się coś zrobić w tych trzech kwestiach, to jest szansa na superkadrę. Jakby to fajnie zapisać, żeby nie zapomnieć? O, może coś takiego. I powiesić w namiocie, żeby przypominało.

    Fot. na okładce: Joanna Mazur

    Hanna Dunajska


    Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.