Ekspresja, ale taka jak w przyrodzie

„Brutus: Utworzyć formację… żółwik!!!
Generał: Uformować żółwie!
Brutus: To nie żaden żółwik.
Generał: Owszem…
Brutus: Nie, żółw wygląda inaczej.
Generał: Oczywiście, ale w wojsku żółwiem nazywamy taki oto właśnie szyk.
Brutus: Nooo, w wojsku to może. Ale w przyrodzie żółwik jest okrągły, ma twardą skorupę i główkę na długiej szyi. Wykonać. Żółw, ale taki jak w przyrodzie.
Generał: Formacja żółw, ale taki jak w przyrodzie!
Brutus: Proszę, teraz to jest żółwik!”
               ~Asterix i Obelix na Olimpiadzie

Forma – ekspresja niczym rzymski żółw

Lepiej będzie brzmiało: Ekspresję wprowadzamy w rozmaitych formach – poprzez wieczorne ogniska, śpiew podczas marszu, stroje fabularne. Prowadzimy Rady Wodzirejów, doszukując się plusów i minusów ostatniego ogniska. Zanurzamy się w fabułę ,,Księgi Dżungli”. Prowadzimy gry, w których fabularne wczucie się jest elementem wymaganym.

Nasze formy ekspresji są niczym rzymska formacja żółwia – stara, sprawdzona i znajoma. Wiemy, kto gdzie powinien stać, aby uzyskać zamierzony efekt. Jednak, tak jak w słowie „żółw” kryje się o wiele więcej, niż jedynie wojskowa komenda, tak w słowie „ekspresja” kryje się daleko więcej, niż wyłącznie wieczorne ognisko. Nasze formy ekspresji potrafią nas ograniczać, jeżeli nie wiemy, dlaczego i po co je stosujemy. Zastanówmy się: co jest esencją ekspresji? Jak wyrażać ją inaczej? Jak dostrzegać i wykorzystywać jej pokłady u naszych podopiecznych?

Obiecuję Wam, że im głębiej wnikniemy w te rozważania, tym bardziej rzymski żółw zacznie przypominać żółwia, takiego, jak w przyrodzie.

A żółw ten, ot, będzie nazywał się Gotfryd.

Definicja

Słownik języka polskiego PWN definiuje ekspresję jako: ,,wyrazisty i sugestywny sposób wyrażania uczuć”. „Wyrazisty”, czyli widoczny, znaczący, natomiast „sugestywny” – wywierający silny wpływ na czyjeś myśli i wyobraźnię. Zatem ekspresja w swoim źródłosłowie nie jest sztuką wysoką, a czymś wręcz bezceremonialnie codziennym. Ciekawe! Wyrażanie uczuć i przeżyć jest obecne w każdej kulturze – instynktownie kojarzy nam się z ,,ekspresją artystyczną”, z muzyką, tańcem, teatrem, czyli ze świętowaniem, z czymś niecodziennym. Ekspresja ma zatem dwie twarze: twarz sacrum – artyzmu, formy, sztuki i finezji oraz twarz profanum – codzienności, prozy, powszechności, przypadku.

Skupienie na Formie

Ekspresja przede wszystkim kojarzy nam się z wieczornym ogniskiem w drużynie lub gromadzie. Jest to Forma, którą przyjęliśmy w skautingu, a często wręcz stosujemy oba pojęcia zamiennie, jako synonimy. Natomiast o ile wieczorne ognisko jest wyrazem ekspresji, o tyle sama ekspresja nie ogranicza się wyłącznie do niego. W zasadzie moglibyśmy w to miejsce wstawić dowolną inną przyjmowaną przez nas Formę. – fabułę roku, Wielką Grę, ,,Księgę Dżungli”. Sama ekspresja jest jednak czymś więcej niż tylko sumą wszystkich stosowanych przez nas Form (ognisk, strojów, fabuł, pieśni…).

Piszę „Forma”, ponieważ chodzi mi tu o pewne utarte schematy przeżywania ekspresji, o pewne wzorce – wręcz reguły – które wynieśliśmy z własnych jednostek czy obozów szkoleniowych. Reguły te określają, co ekspresją jest, a co nie, przez co odróżniają ekspresję w stylu sacrum (np. wieczorne ognisko) od wszystkiego innego.

Ekspresja jako profanum

Ekspresję jako sferę sacrum znamy i kładziemy na nią nacisk. Porzućmy jednak na chwilkę myślenie o ekspresji i jej wyrazach jako Wielkich Formach, jeszcze do nich wrócimy. Pomyślmy o ekspresji jako o małych „formach” – o zastępie, który krzyczy „Smacznego!”, gdy skończy modlitwę przed posiłkiem; o wilczkach, które znalazły kamień i nazwały go imieniem Witek; o kwiatach, którymi przystrojono stół w Kraalu; o zastępie, który przytaszczył do gniazda zwalone drzewo, ponieważ było na tyle wysokie, że można było z niego oglądać zachód słońca nad poszyciem lasu; albo o przypadkowo znalezionej maskotce żółwia, zaadoptowanej przez drużynę (tak, o Gotfrydzie mowa).

fot. Stanisław Zapała

To wszystko też jest ekspresją.

Ekspresja to każdy najmniejszy wyraz uczuć, tożsamości, przeżyć – zarówno indywidualnych, jak i grupowych; wyrażanych zarówno na forum, jak i w zaciszu, czy prywatnie. Tak rozumiana ekspresja staje się na tyle szeroką kategorią, że w dużym stopniu staje się nieobserwowalna i nieuchwytna, a w jeszcze większym – niemożliwa do wywołania sztucznie. Towarzyszy ona przeżywaniu codzienności, nie jest specjalnie wyodrębnioną czasoprzestrzenią w trakcie dnia, a raczej towarzyszy nam zawsze obok.

Takie wyrazy ekspresji profanum posiadają jedną kluczową przewagę nad ekspresją sacrum – są naturalne.

Ekspresja, a wolność i indywidualność

Ekspresja profanum, dzięki swojemu mniejszemu sformalizowaniu, częściej wyraża rzeczywiste emocje, potrzeby, marzenia i przeżycia. W przypadku wieczornych ognisk nasze rzeczywiste przeżycia schodzą na dalszy plan – to niekoniecznie znaczy, że ich nie ma ani że nie wpływają na kształt ogniska. Są one jednak trudniejsze do zawarcia i wychwycenia, częściej schodzą na dalszy plan, aby zadowolić krzywą ekspresji czy temat scenki.

Brak formalizmu skutkuje większą indywidualnością oraz wolnością w doborze środków wyrazu, tematów, sposobów realizacji potrzeb czy wyrażania emocji. Dla jednej osoby zaspokojenie potrzeby piękna zostanie wyrażone w ułożeniu kwiatów na ołtarzu, dla innej będzie to śpiew podczas marszu, jeden zastęp będzie budował tożsamość przez zbieranie breloczków przypominających wspólne przygody i zawieszanie ich na proporcu, inny zrobi wewnętrzną ceremonię przyjęcia nowego członka do zastępu, a jeszcze inny będzie ją wyrażał poprzez powiększanie wachlarza „inside joke’ów”. Do wyboru, do koloru, do ekspresji!

Sacrum uświęca

Nie sposób jednak ukryć, że wieczorne ognisko oraz inne Wielkie Formy ekspresji przeżywamy bardziej, głębiej. Zarezerwowanie czasu i przestrzeni, skupienie się wyłącznie na przeżyciu ekspresji, zarówno poprzez jej drobiazgowe przygotowanie, jak i subtelny dobór miejsca, pory dnia i atmosfery, tworzą środowisko, w którym jej wyraz, jak i przekaz, dalece bardziej w nas rezonują.

Ekspresja jest zwrotna – to, co z nas wychodzi, czemu dajemy wyraz i upust, wraca do nas spotęgowane, zmienione, uświetnione lub zniszczone. Dlatego właśnie dbamy o sferę sacrum ekspresji, aby świadomie kształtować swoją wrażliwość, czułość na piękno, poczucie humoru, tożsamość, mądrość czy motywację. Z tego właśnie powodu dbamy o jakość naszych Form ekspresji, a nie wszystkie tematy, które nadają się do ekspresji profanum, poruszymy w ekspresji sacrum.

Dwie strony tej samej monety

Każda ze sfer ekspresji ma swoje miejsce. Świadomość obydwu  jej twarzy daje nam – szefom – więcej narzędzi do pracy pedagogicznej. Wielkie Formy Ekspresji dają przestrzeń do rozwoju takich sfer jak pewność siebie, występowanie przed innymi, kreatywność. Porządkują dzień, pozwalają naszym podopiecznym doświadczać emocji, piękna oraz historii w wielkim formacie. Mniejsze formy ekspresji pozwalają natomiast PRZE-żywać rzeczywistość, żyć bardziej, wplatać w codzienność świadome      wyrażanie emocji, oswajać świat.

Brak świadomości i rozróżnienia pomiędzy ekspresją świętą a ekspresją codzienną może prowadzić do kilku wynaturzeń, w tym dwóch głównych: z jednej strony sztywnego formalizmu, kurczowo trzymającego się utartych schematów i form, a z drugiej sprofanowania „świętego” czasu ekspresji, równania poziomu w dół, idąc za myślą, że wszystko, co nasi podopieczni przeżywają, może i powinno być ukazane na wieczornej scenie.

Ekspresja w czerwonej gałęzi?

Tak rozumiana ekspresja może nam pomóc w poszukiwaniach odpowiedzi na pytanie: „Co z ekspresją w czerwonej gałęzi?”. Po wyjściu z drużyny naturalnie pojawia się pewna próżnia związana ze zmianą charakteru ekspresji – często polega ona na odejściu od dotychczas praktykowanych, jasno określonych Form (takich jak wieczorne ognisko). Dziura powstała w ten sposób jest zapełniana w różny sposób: czasami Wielkie Formy przenoszone są jeden do jednego (wieczorne ogniska), czasem poszukiwane są ich alternatywy, a czasem pustka pozostaje niezapełniona. Odpowiedzią na powyższą próżnię do pewnego stopnia może być ekspresja profanum, potrzebuje ona jednak więcej przestrzeni i nie może być sztucznie zaanimowana.

Praktyka

Dualizm spojrzenia na ekspresję warto wykorzystywać jako narzędzie: żonglować ekspresją w celu osiągania zysków pedagogicznych. Pozostawiać przestrzeń na profanum, gdy jest jej za mało, a kreować sacrum, gdy naszym podopiecznym potrzeba „czegoś więcej”. Poniżej podaję kilka pomysłów na to, jak w praktyczny sposób można wykorzystać obydwie sfery ekspresji.

Obserwacja

Zarówno jedna, jak i druga ekspresja jest świetnym narzędziem do obserwacji podopiecznych. Pozwalają nam one zauważyć, czym żyją nasi harcerze, harcerki i wilczki – ich potrzeby, marzenia, tematy rozmów i żartów, skojarzenia. O ile ekspresja sacrum jest dla nas bardziej dostępna (odbywa się zazwyczaj w naszej obecności), o tyle, aby zaobserwować ekspresję profanum, musimy włożyć więcej wysiłku i poświęcić jej chwilę uwagi. Jednak codzienna, niezauważalna ekspresja stanowi dla nas szczególnie cenne źródło wiedzy – nie jest „zbezczeszczona obecnością kadry”, jest naturalniejsza i szczera, przez co oddaje to, czym w rzeczywistości żyją nasze wilczki, harcerki, harcerze, przewodniczki i wędrownicy.

Budowa tożsamości: symbole i przynależność

Ekspresja, jak i szerzej kultura, spajają grupę. Szczególnie ważne są tutaj tzw. artefakty, czyli specyficzne dla danej grupy sposoby zachowania (artefakty behawioralne) oraz wysławiania się (artefakty językowe). Za sprawą ekspresji możemy wspierać budowę grupy – poczucie przynależności podopiecznych do gromady, zastępu czy drużyny. Wyłapywanie przedmiotów i zachowań, które mogą stać się artefaktami, a następnie podkreślanie ich roli, pozostawienie im przestrzeni na nią lub – nawet! – świadome posługiwanie się tymi artefaktami może sprawić, że grupa będzie jeszcze ściślej ze sobą związana, a każdy jej członek poczuje się ważniejszy przez sam fakt rozumienia pewnych, nieznanych dla obcych, elementów.

Jak budować sacrum: tworzenie rytuałów

Niektóre owoce ekspresji profanum możemy spróbować zaadaptować w formie rytuałów, które z czasem mają potencjał stać się Formami sacrum. Tak rozumiana rytualizacja ma na celu sprawienie, że pewien element codzienności, dotychczas powszedni, nabierze dodatkowej głębi i znaczenia – stanie się święty, niezwykły. Rytuały, poza znamionami artefaktu, o którym pisałem powyżej, są dodatkowo przydatne w stawianiu granic i budowaniu poczucia bezpieczeństwa. Pora dnia, okoliczności, miejsce, słowa mogą nie tylko porządkować, ale także oswajać przestrzeń i codzienność.

 Nie bez powodu każdy dzień rozpoczynamy apelem, a każdy apel posiada ściśle określoną strukturę. To jest właśnie rytuał, który sprawia, że nasi podopieczni znają nie tylko porządek dnia, ale wiedzą, jak powinni się zachować, na co mogą sobie pozwolić, a na co nie. Podobne rytuały mogą dotyczyć celebrowania niedzieli, przyrządzania i spożywania posiłków, higieny, gier, a nawet relacji. Rytuały są dla nas naturalne – możemy więc je świadomie kreować w taki sposób, aby wydobywały z nas to, co najlepsze. Formy ekspresji, które dziś stosujemy i wydają się nam oczywiste, kiedyś również powstały na zasadzie rytualizacji.

Jak budować profanum: pozostawienie przestrzeni i przykład własny

Ekspresji profanum nie da się stworzyć sztucznie, jednak można zadbać o to, aby miała przestrzeń do pojawienia się. Nieoceniony jest tutaj przykład własny – ekspresyjność szefów wpływa w sposób zwielokrotniony na śmiałość ekspresyjną podopiecznych. Nie należy bać się zatem zbłaźnienia przed nimi. Wszystkie powyższe aspekty ekspresji dotyczą zarówno naszych podopiecznych, jak i nas samych! Nie bójmy się zatem eksperymentować, tworzyć własnych form ekspresji niskiej, jak i Form ekspresji przez duże ,,F”.

Ostatecznie – kto wie? – może ze skorupy nieśmiałości i obaw wychyli się główka ekspresyjnego żółwia?

Fot. na okładce: Stanisław Zapała

Stanisław Zapała


Drużynowy z funkcji i serca w 5. Hufcu Warszawskim. Pałanie energią mam nie tylko w nazwisku: uwielbiam ekspresję, która jest dla mnie kwintesencją ducha harcerskiego. Dodatkowo angażuję się w Namiestnictwie Harcerzy, gdzie zajmuję się Legwanami. Prywatnie jestem studentem SGH na kierunku Metod Ilościowych, debatuję, pasjonuję się wystapieniami publicznymi.

Decyzyjność – czyli jak psuć rzeczy i robić sobie krzywdę

„Dobre decyzje są wynikiem doświadczenia, a doświadczenie zdobywa się poprzez podejmowanie błędnych decyzji.” ~ Mark Twain. 

Będąc jeszcze harcerzem, mój drugi drużynowy, przy okazji pogadanki o BHP podczas pierwszego dnia pionierki, zwykł mawiać: „Pierwsza zasada obozu: jeżeli ktoś zrobi sobie krzywdę, to przegrywa”. Przyznam, że sam ten zwyczaj przejąłem, jako zabawną formę przypominania o bezpieczeństwie. Za każdym razem, gdy słyszę lub wypowiadam te słowa, uśmiecham się w duchu – wiem przecież, że nikt nie robi sobie krzywdy celowo, ale jest to niepożądany wypadek przy pracy. 

Wydaje mi się jednak, że w istocie skautingu bardziej leży akceptacja ryzyka krzywdy niż stawianie bezpieczeństwa na pierwszym miejscu. I proszę, zanim doniesiecie o mnie do kuratorium, przeczytajcie do końca.  

W poniższym artykule szukam zarówno granic Przestrzeni Wolności (przed przeczytaniem serdecznie polecam zapoznać się z artykułem Ignacego Piszczka o tym samym tytule, dostępnym w Przestrzeni), jak i praktycznych wskazówek jak powierzać decyzyjność.  

Ryzyko 

W skautingu wiele mówimy o konsekwencjach, o przestrzeni wolności. Wolności – czyli (jak twierdzi PWN): „możliwości podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą”.  

No właśnie – decyzji. Decyzji, które mogą mieć różne skutki – zarówno pozytywne, jak i negatywne. Wolność ma to do siebie, że zawiera w sobie element ryzyka, jest niebezpieczna. Gdybyśmy zawsze wiedzieli, co zrobi nasz podopieczny – to nie byłoby wtedy mowy ani o przestrzeni wolności, ani o skautingu. W naszej metodzie, tak jak w samej wolności, ryzyko jest immanentne . 

Tworząc przestrzeń do samodzielnego podejmowania decyzji i powierzając odpowiedzialność młodym, wiele ryzykujemy, jednak wiemy, że ryzyko to się opłaci w długim terminie. Liczymy, że na podstawie swoich decyzji – trafnych i błędnych – nasi podopieczni będą się rozwijać, uczyć, zdobywać doświadczenie. Jest to podejście jak najbardziej słuszne. 

W praktyce powierzanie decyzyjności okazuje się trudniejsze niż mogłoby się wydawać. 

Najczęściej wątpliwości prześladują nas w dwóch sytuacjach: kiedy nasi podopieczni podejmują błędne decyzje oraz kiedy realizują powierzone im zadania w inny sposób, niż sami byśmy je zrealizowali. 

Zła decyzja to… dobra decyzja? 

Na początku zdefiniujmy, co rozumiemy pod pojęciem „złej” decyzji – gdyż, gdy dłużej się nad tym zastanowimy, niewiele decyzji okazuje się całkowicie złymi. Co więcej – nie każda decyzja, która początkowo wydaje się błędna, daje jedynie złe owoce. Jako błędną decyzję rozumiem tutaj decyzję, wskutek której albo zamierzony cel nie jest osiągnięty, albo zostaje osiągnięty środkami dalekimi od optymalnych (marnotrawstwo zasobów, czasu), albo dzieje się szeroko pojęta krzywda. 

Pierwsze dwa rodzaje błędnych decyzji są dla szefa zawsze pokusą: czujemy nieodpartą chęć wytłumaczenia podopiecznemu, że w ten sposób się nie da, sposób realizacji jest do bani, a zupa była za słona. Czujemy chęć podjęcia decyzji za niego, ponieważ sami mamy już pewne doświadczenie, może kiedyś sami popełniliśmy ten błąd, próbowaliśmy tego, w co właśnie pakuje się nasz harcerz czy harcerka. Jednak tego typu błędne decyzje podjęte samodzielnie przez harcerza, mogą mieć ogromną wartość pedagogiczną na dłuższą metę, podczas gdy „poprowadzone za rączkę” dobre decyzje często rozwiązują problem jedynie tu i teraz. Tego rodzaju decyzje są może nieoptymalne, jednak w gruncie rzeczy nie są złe same w sobie. W końcu dzięki nim osoba uczy się, co działa, a co nie, jak można coś zrobić lepiej. Błędne decyzje polegające na nieosiągnięciu celu lub osiągania go w sposób nieefektywny możemy w zasadzie nazwać inaczej: to „nieoptymalne decyzje”. 

Trzeci rodzaj złych decyzji to sytuacje, w których przez działanie stała się jakaś krzywda – materialna, społeczna czy inna. Powstała jakaś szkoda, którą trzeba naprawić. Pedagogicznie – ogromny potencjał do wykorzystania! Fakt, że skutki naszych wyborów zabolały nas lub kogoś, są potężnym bodźcem do rozwoju i refleksji nad własnym zachowaniem. A jeśli sytuacji towarzyszą duże emocje – mamy gwarancję, że nauka wyciągnięta z tej sytuacji pozostanie z podopiecznym na długo. 

Pozwólmy harcerzom i harcerkom podejmować błędne decyzje!  
Pozwólmy im robić sobie krzywdę, zdobywać doświadczenie i ponosić konsekwencje błędnych decyzji. 

fot. Archiwum Autora

Czy zła decyzja ma coś, o czym dobrej decyzji nawet się nie śniło? 

Błędne decyzje zmuszają nas, choć w minimalnym stopniu do refleksji. Pobudzają nas do myślenia. Dlaczego się nie udało? Jak mogę zrobić to lepiej? Dlaczego to, co zrobiłem, kogoś zabolało? Co mogę zrobić w przyszłości, aby uniknąć podobnych sytuacji?  

Ponadto poczucie krzywdy, straty, ból, a czasem nawet uczucie zawodu, utrwalają w naszej pamięci dane doświadczenie. Z reguły silne emocje utrwalają wspomnienia, zatem jako szefowie tym bardziej powinniśmy zważać na to, w jaki sposób przeprowadzamy „sytuacje kryzysowe” w naszych jednostkach, takie, które wiążą się z silnymi emocjami u naszych harcerek, harcerzy czy wilczków. 

O ile sama „zła” decyzja może nigdy nie będzie dobra, o tyle możliwości pedagogiczne, jakie stwarza, są przeogromne, a długofalowo, dobro, jakie może wyniknąć z pojedynczej trudnej sytuacji, może być gigantyczne. 

Granice autonomii 

Gdzie są jednak granice dla takiego popełniania błędów i robienia sobie krzywdy? 

Najpewniej na obozach szkoleniowych mogliście usłyszeć o trzech: „zagrożeniu zdrowia, życia i moralności”. Ktoś dociekliwy zauważyłby pewnie, że granice te są dosyć uznaniowe, płynne, bardzo zależne od sytuacji. To prawda. Każdą sytuację należy rozpatrywać indywidualnie, biorąc pod uwagę potencjalne konsekwencje, ich trwałość i rozmiar. Warto zauważyć, że te kryteria odnoszą się jedynie do trzeciej kategorii „złej decyzji” – wyrządzania sobie lub komuś krzywdy. W przypadku „nieoptymalnych decyzji” powiedziałbym, że granice autonomii może wcale nie istnieją (lub leżą na dnie kasy drużyny). 

Wejdę tutaj w niewielką polemikę w sprawie granic krzywdy, a może bardziej zachęcę Was do samodzielnej refleksji nad tym, gdzie one leżą. Jasne jest, że uszczerbek na zdrowiu, życiu czy moralności jest po prostu zły, nazywajmy rzeczy po imieniu. Należy zrobić wszystko, co można, aby zapobiec jego wystąpieniu, nie bagatelizując ryzyka. Jednak zacięcie się nożem, złamana ręka podczas Wielkiej Gry, czy kłótnia w zastępie zakończona bójką i podbitym okiem się zdarzają . Zależy nam na tym, aby tego typu krzywdy nie miały miejsca, robimy wszystko, co w naszej mocy, aby im zapobiec, jednak nie rezygnujemy z wolności harcerzy, aby mieć stuprocentową pewność, że się nie wydarzą. Gdybyśmy chcieli całkowicie wyeliminować ryzyko, musielibyśmy zrezygnować z olbrzymiej części naszych zajęć i metody. Dopuszczamy krzywdę, która jest możliwa do naprawienia i nie powoduje poważnych i długotrwałych skutków. 

Moralność jest nieco trudniejsza do ubrania w sztywne ramy i wyważenie potencjalnej krzywdy oraz potencjalnych zysków pedagogicznych. Dostrzeżenie, że jakieś zachowanie powoduje krzywdę moralną, podkreślenie tego przez szefa, a także bardzo ważne – porozmawianie i wyciągnięcie wniosków z podopiecznymi – jest niebagatelną okazją do wzrostu. Zapobiegamy demoralizacji; jednak gdy już wystąpi, nazwanie jej i wyciągnięcie wspólnej nauki z podopiecznymi może przynieść wielką wartość. Trzeba pamiętać, że sytuacje, w których naruszane są znane chłopakom normy moralne oraz ideały harcerstwa (skautingu), dają im w szczególny sposób możliwość rozwoju. Nie chcemy, aby takie wydarzenia miały miejsce, lecz gdy już wystąpią, wykorzystajmy je wychowawczo.  

Ponownie – nie zachęcam do robienia sobie krzywdy czy to fizycznej, czy jakiejkolwiek innej, broń Boże! Pozwalamy na błędy, o ile są one możliwe do naprawienia lub nie skutkują trwałym i poważnym uszczerbkiem. Zauważam jedynie, że często najbardziej wartościowe lekcje w życiu naszych podopiecznych (a także naszym) wynikają z sytuacji trudnych, bolesnych, kryzysowych, z wyrządzonej krzywdy, z tego wszystkiego, czego w życiu chcemy unikać. 

Mleko się rozlało?  

Najważniejszy etap wyciągania nauki z błędu dzieje się PO, a nie W TRAKCIE błędnej decyzji. Rozmowa, wyciągnięcie wniosków, uświadomienie i naprawa szkody to elementy, które pozwalają dojrzewać naszym podopiecznym już po samym fakcie popełnieniu błędu. Jeżeli była to nieoptymalna decyzja, życie często samo nauczy kolejnym razem podjąć ją lepiej – uczymy tego przez życie w przyrodzie, naturalne konsekwencje oraz wszelakie gry. W przypadku błędów, wskutek których stała się krzywda, rozmowa i rekompensata stają się jeszcze ważniejsze. Nie możemy zostawić sytuacji bez komentarza czy rozmowy na jej temat: naszym zadaniem jest pokazać właściwą drogę naprawy sytuacji i pomóc wyciągnąć wnioski. Bardzo ważne jest wyraźne wskazanie szkody, ale też równoczesne pozostawienie przestrzeni lub ewentualne popchnięcie w kierunku jej naprawy – naszym celem nie jest przecież wzbudzanie dalszego poczucia winy, ale nauczenie radzenia sobie w sytuacji, w której kogoś skrzywdziliśmy, adekwatnie do krzywdy i dojrzałości podopiecznych. 

fot. Archiwum Autora

Praktyka  

Jak delegować zadania i dawać autonomię, aby przynosiło to dobre owoce?  

Wybierz odpowiednią osobę do właściwego zadania – Przydzielając zadanie czy powierzając decyzję do podjęcia, pamiętaj o konkretnych osobach, ich potrzebach, zainteresowaniach, mocnych i słabych stronach. 

Deleguj precyzyjnie i transparentnie – Powierzając zadanie, określ jasno pożądany cel, opisz wymagania, jasno wytycz granice. Podkreśl, które aspekty wykonania zadania mogą być zmienione lub dostosowane przez osobę wykonującą, a które muszą pozostać niezmienione.  

Zapewnij zasoby – Powierzając zadanie, upewnij się, że osoba posiada wszelkie potrzebne zasoby, informację i wiedzę do jego realizacji. 

Zapewnij autonomię – Nie wtrącaj się w sfery, które pozostawiłeś do dostosowania i wyboru osobie wykonującej zadanie. 

Zaufaj, nadzoruj i wspieraj – Nie pozostawiaj ich samemu sobie. Jeżeli istnieje potrzeba wsparcia, udzielaj go. Pomóż mu/jej zrobić to samodzielnie! 

Toleruj błędy – Pomoc i wyrozumiałość przy popełnionym błędzie silnie wpływa na zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. 

Ewaluacja – Po realizacji znajdź czas na podsumowanie. Oceń, ale również doceń starania, podjęte próby, pomysły, które się pojawiły oraz ostateczny efekt. Wspólnie świętuj sukcesy. Wyciągaj wnioski z porażek. Zaangażuj osobę, której powierzyłeś zadanie, w proces podsumowania. 

Choć te dobre praktyki pierwotnie dotyczą delegowania zadań, myślę, że można przełożyć je na „zarządzanie odpowiedzialnością” w naszych jednostkach. Do włączania w decyzje, nadzorowania i ewaluacji mamy wspaniały instrument – Rady. Jako zadanie możemy potraktować każdy element życia obozowego, od gotowania aż po wybór miejsca obozu. Większość złych decyzji, jakie nasi podopieczni będą podejmować, ograniczy się do sfery gier i zabaw, co daje silną motywację do wyciągania nauki z błędów.  

W końcu środowisko bezpiecznej przestrzeni do popełniania błędów jest prawdziwą Przestrzenią Wolności. 

Mam nadzieję, że ten artykuł nie okaże się złą decyzją.  
A może właśnie mam nadzieje, że się okaże?  
Już sam nie wiem… 

Fot. na okładce: Archiwum Autora

Stanisław Zapała


Drużynowy z funkcji i serca w 5. Hufcu Warszawskim. Pałanie energią mam nie tylko w nazwisku: uwielbiam ekspresję, która jest dla mnie kwintesencją ducha harcerskiego. Dodatkowo angażuję się w Namiestnictwie Harcerzy, gdzie zajmuję się Legwanami. Prywatnie jestem studentem SGH na kierunku Metod Ilościowych, debatuję, pasjonuję się wystapieniami publicznymi.

Gandalf był drużynowym. Change my mind

Na początku Gandalf zaproponował Frodowi przygodę. Hecę. Harc. Wyczyn. Miał na to konkretny plan – nazwijmy go na potrzeby artykułu „mapą przygody”, oddając chwałę artyście. Jak ten plan wyglądał? I jak wyglądała jego późniejsza realizacja?

Na powyższym zdjęciu możecie ujrzeć nieznane dzieło nieznanego malarza „Mapa przygody” [1].

Wieczerza u Elronda, czyli punkt wyjścia

Gandalf nie operował w próżni. Drużyna (ha! cóż za „przypadkowa” zbieżność terminologiczna!) Pierścienia składała się z konkretnych osób, każda ze swoimi potrzebami, marzeniami, słabościami. Gandalf je znał: wiedział, że dla czwórki najmłodszych hobbitów przygodą będzie już samo wyjście z Shire, wiedział, że krasnolud Gimli jest zabójczy (ale tylko na krótkich dystansach), wiedział, że Legolas i Aragorn nie tylko potrafią brać odpowiedzialność za siebie, ale także za innych. W skrócie: znał swoich podopiecznych (mniej lub bardziej) jeszcze przed rozpoczęciem przygody i wykorzystywał to, aby rozdzielać zadania i obowiązki każdemu według zdolności i potrzeb.

Od początku droga do celu była jasna i klarowna. Każdy członek Drużyny miał ponadto określone cele osobiste, na każdy etap przygody, wszystkie z nich były realizowane regularnie i terminowo, wszystko, co zostało z góry założone, zostało osiągnięte bez większych zmian ani przeszkód. Wszystko skończyło się sprawnie i szcz…

Stop, chwileczkę!… przecież było zupełnie inaczej!

To prawda, że ogólny cel był jasno określony – zniszczenie Jedynego Pierścienia. Z grubsza określone były również kolejne etapy realizacji mapy przygody – przedrzeć się przez złowrogie Góry Mgliste (niezły plan na zimowisko swoją drogą), w jednym kawałku przebyć trawiaste pagórki i równiny Rohanu, być może zahaczyć o Gondor, dotrzeć do mrocznej krainy Mordor. Jednak, jak wszyscy wiemy, plan był adaptowany do panujących warunków.

Szara, śródziemska codzienność

Plan ewoluował na etapie realizacji. Drużyna Pierścienia rozpadła się równie szybko, jak została zawiązana (czego nikomu nie życzę z własną jednostką!), a innym, nieprzewidywalnym przeszkodom nie było końca. Ostatecznie Drużyna Pierścienia rozpadła się na mniejsze grupki: Froda i Sama; Aragorna, Legolasa i Gimliego oraz Merrego i Pippina.

Boromira niestety z Drużyny zabrali rodzice, chociaż bardzo chciał zostać zastępowym. Miał zajęcia dodatkowe w soboty.

Każda z tych grup miała swoje własne wyzwanie, które ewoluowało, czasem po zakończeniu jednego rozpoczynało się od razu kolejne. Jednak wszystkie zmierzały ostatecznie do tego samego celu – zniszczenia Pierścienia i pokonania Saurona. Przeprawa przez Morię, obrona Helmowego Jaru, zdobycie Isengardu, konfrontacja z Umarłymi i wezwanie ich do pomocy w obronie Minas Tirith, bitwa pod Czarną Bramą – cała ta przygoda miała jeden cel, a jednocześnie tak wiele małych etapów po drodze.

Co ciekawe – Gandalf przez zdecydowaną większość czasu nie był obecny przy pracy owych grup oraz w przeżywaniu przez nich przygody. Nawet jeśli brał udział w bitwach, to raczej był osobą interweniującą w sytuacjach, gdy plan się sypał, a nadzieja zdawała się umierać. To nie on niósł Pierścień, to nie on dowodził wojskami. Wspierał i doradzał – niczym starszy brat, mentor.

Więcej nawet! Gandalf w trakcie przygody swoich grup również przeżywał swoją własną przygodę, przeżył metamorfozę po walce z Balrogiem i stał się z Gandalfa Szarego – Gandalfem Białym!

Biały Czarodziej cyklicznie wyznaczał cele swoim podopiecznym we współpracy z nimi: przy spotkaniach z członkami Drużyny Pierścienia wyznaczał kierunek, w którym powinni podążać, w którym powinni się rozwijać.

Jak się czuję? – zawołał.
– Nie, tego nie da się powiedzieć! Czuję się… czuję… – rozganiał ramionami powietrze. – Czuję się jak wiosna po zimie, jak słońce wśród liści, jak fanfara trąb, jak śpiew harfy, jak wszystkie pieśni świata…

{Sam do Gandalfa po szczęśliwym zakończeniu przygody}

Życzę każdemu szefowi, aby mógł kiedyś usłyszeć podobne słowa z ust swojego podopiecznego. Gandalf miał to szczęście.

Przeżyta przygoda zmieniła Drużynę Pierścienia, a co najważniejsze, rozwinęła każdego członka z osobna. Od Aragorna, który został królem, aż po najmniejszych hobbitów, z których każdy (!) rozwinął się osobiście: Frodo dokończył po wielkich wyrzeczeniach misję zaniesienia Pierścienia do Mordoru, Sam nie opuścił go aż do końca, jak przyrzekł, nawet Merry został mianowany rycerzem Gondoru, a Pippin jeźdźcem Rohanu! Właśnie to jest niesłychanie ważne – że nawet najmniejsi, najmłodsi, najbardziej niesforni, problematyczni Merry i Pippin, po przeżyciu przygody dorośli do tego, aby stać się prawdziwymi mężczyznami.

Zauważmy jeszcze jedno – po powrocie z przygody, hobbici musieli zmierzyć się z jeszcze ważniejszą walką: uporządkowaniem swojego życia w Hobbitonie, gdzie zalęgło się zło za sprawą upadłego Sarumana.

Jakże to skautowe – przecież harcerstwo wychowuje właśnie do codzienności, do tego, aby po powrocie do domu stać się lepszym, zaprowadzić tam większy porządek i ćwiczyć się w cnocie, nie tylko w tym, aby zniszczyć Pierścień, a następnie leżeć do góry brzuchem przy fajkowym zielu i imbryku herbaty. Choć i na to jest miejsce i czas.

A co wynika z tej opasłej alegorii?

Zamieńcie każde sformułowanie „mapa przygody” w tekście na „plan pracy”, „grupę” na „zastęp”, a „podopiecznego” na „harcerza / wilczka / wędrownika / przewodniczkę”.

Patrzmy na plan pracy niczym Gandalf na Drużynę Pierścienia. Zapomnijmy na chwilę o tabelkach, o idealnej wizji zaplanowanych działań, a pomyślmy o Maćku, Franku, Benonie, Wojtku, o Miłoszu i Szymonie, i tylu innych naszych podopiecznych.

Czego oni potrzebują? Co dla nich będzie najlepszym celem? Do czego są stworzeni?

To oni mają zniszczyć Pierścień, zostać rycerzem Gondoru lub – kto wie? – ożenić się z elfią księżniczką?

Wiecie co robić.

I pamiętajcie – jeśli na koniec będzie bardzo źle, orły nam pomogą. Tylko musimy je poprosić.

Praktyczne protipy Gandalfa na plan pracy:

  • Przed:
    • Zadbaj o to, aby poznać swoich harcerzy / harcerki. Poznaj ich potrzeby, marzenia, wsłuchuj się w rozmowy, pytaj! Pytaj, co by chcieli w tym roku zrobić na obozie? O czym ostatnio marzą? Czy mają jakieś hobby, pasje, które rozwijają?
    • Określcie jasno cel przygody. Jasno określony cel i etapy sprzyjają jego realizacji (np. obóz letni na jeziorze – etapy: projekt gniazda na wodzie, test, znalezienie miejsca, zrobienie karty pływackiej przez członków zastępu, budowa kajaków,…)
    • Określcie małe kroki do realizacji przygody. Ustalcie terminy ich realizacji.
    • Zadbajcie o zaangażowanie każdego harcerza / harcerki – niech każdy ma w tym interes oraz odpowiedzialność.
  • W trakcie:
    • Na cyklicznych Radach sprawdzajcie postęp realizacji projektów. Dbajcie o systematyczność – tutaj nie ma „sprytnego sposobu”, po prostu trzeba być pilnym/uporządkowanym.
    • Adaptujcie plan do zmieniających się okoliczności: może ktoś wpadnie na niesamowity pomysł, inspirując się dotychczasowym? Może przeszkody, które napotkacie, nakierują Was na coś nowego?
    • Powierzcie decyzyjność Waszym harcerzom – w końcu to ich przygoda, niech zatem oni decydują, w którą stronę ma się toczyć. Pospierajcie ich pomysły.
    • Dbajcie o uwzględnienie każdego członka zastępu w przeżywanej przygodzie (planie pracy). Nawet Merrego i Pippina.
  • Po:
    • Zadbajcie o wykorzystanie przygody (np. na rydwanie, platformie na jeziorze, rajdu rowerowego) w trakcie roku i na obozie, a także o to, aby była ona należycie celebrowana – znajdźcie czas i przestrzeń na jej przeżycie!
    • Zadbajcie o naturalność – niech główną „nagrodą” z przeżytej przygody będzie samo jej przeżycie!

[1] Ł. Sapała, 2024; odręczny pląs markera na białej tablicy jednowarstwowej, obecnie przechowywane w zbiorach Namiestnictwa Harcerzy, podobieństwo nazwisk z autorem artykułu przypadkowa.

Fot. na okładce: Michał Stępień

Stanisław Zapała


Drużynowy z funkcji i serca w 5. Hufcu Warszawskim. Pałanie energią mam nie tylko w nazwisku: uwielbiam ekspresję, która jest dla mnie kwintesencją ducha harcerskiego. Dodatkowo angażuję się w Namiestnictwie Harcerzy, gdzie zajmuję się Legwanami. Prywatnie jestem studentem SGH na kierunku Metod Ilościowych, debatuję, pasjonuję się wystapieniami publicznymi.