Mundur to nie choinka

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, podczas których w większości naszych domów pojawi się iglaste drzewko zwane zwyczajowo choinką. Co roku poświęcamy wiele uwagi na jej przystrojenie i nie ma znaczenia, czy choinkowe ozdoby są niezmienne, czy też co roku staramy się udekorować drzewko w trochę inny sposób – chcemy, aby wyglądało po prostu pięknie. Wydawać by się mogło, że Święta i mundur harcerski mają ze sobą niewiele wspólnego. I rzeczywiście tak jest. Jest to jednak dobra okazja, by wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie o tym, że mundur to nie choinka.

W ceremoniale możemy przeczytać, że „mundur jest zewnętrznym znakiem naszego ideału”. Brzmi to bardzo górnolotnie, co z jednej strony jest dobre, ale myślę jednak, że warto również zastanowić się nad tym trochę głębiej i zadać sobie pytanie czym jest nasz ideał i w jaki sposób mundur jest jego zewnętrznym znakiem.

Na samym początku warto wspomnieć tutaj o krzyżu, który pojawia się na koszuli, swetrze, czy też berecie i jasno wskazuje na nasze chrześcijańskie korzenie oraz nasz główny cel, do którego prowadzić ma nas skauting, czyli spotkania kiedyś Boga twarzą w twarz (nie będę tutaj rozwijał się nad szczegółowym znaczeniem i symboliką naszego krzyża, ponieważ jest ona wszystkim dobrze znana). Kolejne oznaczenia znajdujące się na mundurze, takie jak naszywka Stowarzyszenia, flaga, herb, czy też naszywka szczepu jasno umiejscawiają nas w strukturach europejsko-krajowych, ale też budują naszą tożsamość rozpoczynając od szczepu, czyli naszej małej regionalnej ojczyzny. Następnie wskazują, że jesteśmy obywatelami zarówno Polski jak i Europy, i że powinniśmy troszczyć się o oba te byty.

Na mundurze nie brakuje również miejsca na oznaczenie pełnionych przez nas funkcji oraz na osiągnięty przez nas stopień rozwoju technicznego czy osobistego. Ceremoniał daje nam również możliwość tymczasowego oznaczenia uczestnictwa w jakimś większym wydarzeniu, poprzez naszycie na prawą kieszeń naszywki z nim związanej. Pozwala nam to na powrót wspomnieniami do dobrze przeżytych chwil.

fot. Monika Wójcik

W tym momencie ktoś może zadać sobie pytanie „No dobrze, ale dlaczego nie mógłbym dodać do munduru jakiegoś małego drobiazgu? Przecież to chyba nic złego?”. Mógłbyś, i nikt z tego powodu raczej nie wyrzuci Cię ze Stowarzyszenia. Warto jednak w takiej sytuacji zadać sobie pytanie, dlaczego do munduru, który jest dobrze wyważony, jeśli chodzi o ilość oznaczeń, chciałbym dodawać coś jeszcze. Czy to ma być kolejna naszywka czy znaczek przypominające o przeżytym przez nas wydarzeniu? Dobrze wracać do ważnych dla nas wspomnień, ale dlaczego nie możemy wracać do nich przypinając sobie odznaczenie na ścianie w pokoju lub też, jeśli bardzo chcemy mieć to przy sobie, nie przyszywając go do wewnętrznej części beretu, jak to jest praktykowane w niektórych środowiskach. Czy może chcemy dodatkowo zaakcentować nasze chrześcijańskie korzenie, przypinając do munduru dodatkowy krzyż czy różaniec? Przecież krzyż już tam jest, więc co miałby pokazać ten kolejny. Czy na to, że jesteśmy chrześcijanami, nie powinny wskazywać nasze uczynki, a nie ilość krzyży na mundurze? Tak samo sprawa ma się z różańcem. Dobrze jest mieć go przy sobie, ale czy eksponowanie go jako element munduru to, aby na pewno odpowiednie dla niego miejsce? Przecież równie dobrze możemy trzymać go w kieszeni, gdzie będzie zawsze bezpieczny, a my będziemy mieli do niego stały dostęp.

Myślę, że warto zastanowić się nad tym, czy dodatkowe elementy na mundurze pełnią jakąś ważną rolę i czy na pewno powinny się tam znaleźć, a czy nie jest to jedynie nasze widzimisię lub efekt bezrefleksyjnego westchnienia „bo my tak zawsze nosimy”. Ponadto dbając o jednolitość munduru dbamy o naszą jedność. Nie ma również znaczenia nasz status materialny – wszyscy jesteśmy równi i wszyscy posiadamy ten sam mundur. Warto również wspomnieć, że sam ceremoniał nieco dalej, bardzo jasno porządkuje takie sprawy. Czytamy w nim, że „należy dbać o to, żeby mundur był zawsze kompletny według zasad opisanych w ceremoniale, bez dodawania i bez ujmowania czegokolwiek, oraz żeby był czysty i zadbany”. Jak widać nie pozostawia to zbyt wiele miejsca na domysły względem tego, jak powinien wyglądać nasz mundur. Ponadto mówi nam to, że mundur powinien zawsze w miarę możliwości pozostawać czysty i zadbany. Implikuje to również konieczność troszczenia się o nasz własny wygląd podczas jego noszenia. Na nic zda się pięknie wyprana i wyprasowana koszula, podczas gdy my sami pozostajemy niechlujni i niezadbani.

Na sam koniec warto przytoczyć jeszcze jeden fragment z ceremoniału. „Mundur jest piękny, rozwija poczucie piękna, pomaga tworzyć radosną atmosferę”. Dbajmy więc o to, aby właśnie taki piękny pozostał i nie dopuszczajmy do tego, by przez dodatkowe oznaczenia czy przypinki wyglądał jak mundur radzieckiego generała. Niech choinka pozostanie w doniczce, gdzie jej miejsce, a nie na naszych mundurach.

Karol Chomoncik


Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem. W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.

Wstęp do tandemu wychowawczego – o współpracy z duszpasterzem

Ponieważ (1) tekst ten ma wpisywać się w cykl artykułów o szeroko rozumianym „byciu szefem” postaram się tu nie filozofować jakoś nadmiernie, a w miarę możliwości – sypać konkretami.

Ponieważ (2) jest to pismo Przestrzeń, a nie konfa na Adalbertusie, nie spinałem się jakoś wybitnie, żeby przedstawić wszystko, co wiemy na ten temat. Jeśli – Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku – odpuściłeś sobie w tym roku 2. stopień (a może 3.) kursu właściwego dla twojej gałęzi z błahego powodu, to zachęcam, żeby nadrobić w przyszłe wakacje. Tam jest miejsce właściwe do zdobywania rzetelnej wiedzy o współpracy z duszpasterzem (i całej reszty niezbędnej do fajnego prowadzenia jednostki).

Tak więc, do rzeczy. Pierwsza część wyrasta z założenia, że twoja jednostka już duszpasterza ma. Później będą luźne myśli, a wśród nich też trochę o szukaniu księdza w sytuacji, gdy duszpasterza brak.

Skauting nie pozostaje obojętny na duchową część człowieka, a w Polsce jest po prostu katolicki, dlatego naturalnym będzie, że gdzieś w tym wszystkim powinien znaleźć swoje miejsce duszpasterz. Duszpasterz rozumiany jako integralna część każdej jednostki! Nie można tej postaci zepchnąć na margines, stwierdzić – jak się uda to super, a jak nie, to też będzie git. Nie można także ograniczyć roli duszpasterza tylko i wyłącznie do szafarza sakramentów (ale o tym trochę niżej).

Tandem wychowawczy

Tandem to taki rower [tandem – jaki jest, każdy widzi]. Nie pojawia się on jednak w tym tekście bez powodu. Powszechnie relację szefa i duszpasterza tłumaczymy właśnie per analogiam do tandemu. Jadą na nim razem szef i duszpasterz jednostki, pierwszy trzyma kierownicę (siedzi z przodu), drugi aktywnie jedzie na tylnym miejscu, pomagając w napędzaniu jednostki. Obaj patrzą w jednym kierunku, jeśli się wywrócą to razem – dlatego obu im zależy, żeby jechać w dobrą stronę. Ten siedzący z tyłu, nawet jeśli nie trzyma kierownicy, to czasem podpowiada kierowcy, albo zwraca uwagę na rzeczy, których pierwszy nie dostrzegł.

Spróbuję bardziej konkretnie. Czasem łatwiej zdefiniować czyjąś rolę od strony negatywnej – określić, czym dana osoba się nie zajmuje albo co będzie pewną patologią w konkretnej sytuacji.

Na pewno duszpasterz nie jest jedynie od zajmowania się celem Bóg  i dostarczania sakramentów. Ale jak to?! Przecież szef zna się na metodzie, poznał chłopaków, jest im bliski, oczywiście jest skautem, to będzie odpowiadał za 4 cele. Ksiądz jest księdzem, teologia i to wszystko, na skautingu to się zna bardzo mało albo wcale, dlatego on zajmie się  jednym celem. Będzie przygotowywał Apele Ewangeliczne, plan duchowy roku/obozu i takie sprawy. Sakramenty będzie sprawował. Łatwo wyobrazić sobie (i nawet jakoś uzasadnić) wyznaczenie linii podziału zadań między szefem i duszpasterzem w podobnym brzmieniu, prawda? [Szczególnie to dostarczanie AE jakoś rozgrzewa serduszko]. A jednak, słaby pomysł!

Dochodzimy do sedna. Rozbierzmy powyższą analogię na części pierwsze. Szef tworzy z duszpasterzem tandem wychowawczy, żeby obaj mieli wpływ na jednostkę – każdy w odpowiednim sobie zakresie. Szef pozostaje szefem (jedzie z przodu i kieruje), do niego należy ostateczna decyzja w kwestiach spornych. Duszpasterz jest od wspierania szefa i pomagania mu w miarę swoich możliwości i potrzeb tego pierwszego. Zbigniew Minda w artykule „Harcerstwo w Polsce a skauting ojca Jakuba Sevina” („Skauting  katolicki” redakcja B. Migut) wplata takie zdanie „To nie szef zostawia księdzu czas na wychowanie religijne, ale to on sam jest za nie odpowiedzialny i on sam szuka księdza”. Drużynowy nie może zepchnąć na księdza odpowiedzialności za sferę duchową w drużynie! Czy to Apele Ewangeliczne, czy wybranie tematu duchowego na nadchodzący rok. Jasne, że duszpasterz ma większą wiedzę i doświadczenie, dlatego nawet wypadałoby skorzystać z tej możliwości, ale nie na zasadzie zepchnięcia tego zadania. W konsekwencji mogłoby to prowadzić do całkowitego umywania dłoni przez szefów od spraw wiary i religii, i zostawiania przestrzeni do działania księdza (takie przejaskrawienie dla zachowania balansu w życiu).

Z drugiej strony, nie należy izolować księdza od wszystkich innych celów. Szef jest szefem, ale pozostaje przy tym człowiekiem w wieku mniej więcej 20 lat. Jakie to szczęście, że skauting w swojej metodzie daje duszpasterza! Zwykła pomoc w obserwacji, obiektywizacja i krytyczne spojrzenie na obserwacje szefa, podpowiedź wynikająca z doświadczenia. Ciężko pominąć wykształcenie i prawie zawsze obecne – doświadczenie szkolne. A z najzwyklejszych rzeczy: szef nie może być w 2 miejscach na raz. Na obozie może być u jednego zastępu w danym momencie, albo rozmawiać z jednym wilczkiem na raz. Gdy obecny jest przyboczny, możliwości się podwajają, a gdy zabierzemy na obóz duszpasterza – potrajają.

Obóz wilczkowy 2. i 10. Gromady Wrocławskiej 2019, fot. Joanna Mazur

Przy tym wszystkim powtórzę jeszcze raz – szef zostaje szefem, a duszpasterz mu pomaga. I to jest piękne. Na ten moment wystarczy zdradzania tajemnic z kursów szkoleniowych, czas na sprawy inne.

Jak [stworzyć] taki tandem?

Tandem = relacja, więc nie ma jakiegoś uniwersalnego przepisu. W ogóle współpraca z duszpasterzem, niezależnie czy uda się stworzyć tandem czy nie, to relacja – trzeba trochę freestylować. Dlatego nie będę tu pisał o tym, co mi się wydaje. Zapytałem kilka osób, jak tam u nich to wygląda i na tej podstawie zebrałem kilka uwag.

#naturalność. Nie uda się, jeśli tego nie będzie. Zwyczajnie w świecie, jeśli nie będziesz przekonany/na, że chcesz wejść w jakąś formę relacji z tym księdzem, często przydzielonym do Skautów w parafii przez proboszcza, to się wysypie. No nie ma opcji, że zagra z czystego formalizmu. Pewna osoba sugerowała, że w jej jednostce proces pozyskiwania duszpasterza rozpoczął się w momencie, kiedy wprosiła się na kawkę do nowego księdza w parafii. Nie żeby od razu rozmawiać o indywidualnym podejściu i przestrzeni wolności, ale tak zwyczajnie poznać się wzajemnie. Potem jakoś już poszło. 

#wyjazdy. Jest pewna możliwość, że duszpasterz będzie się nudził na obozie/innym wyjeździe. Ten problem prawdopodobnie znika, gdy tworzymy z księdzem faktycznie tandem lub jesteśmy w bliższej relacji. Możliwe jest jednak, że ksiądz przyjedzie zobaczyć jak to wygląda i służyć sakramentami. Ważne, żeby tu też zadbać o naturalność, a mam przez to na myśli jakieś zadbanie o takiego człowieka. Jedni lubią wypoczywać w lesie, inni wręcz przeciwnie, dlatego jeśli zaangażowanie księdza kończy się wraz z błogosławieństwem na porannej Mszy, a cały późniejszy czas jest walką duszpasterza, co zrobić ze sobą do wieczora, to chyba warto przemyśleć ten obszar. Mój kolega określił to słowami „dać się wykazać księdzu/znaleźć mu robotę”, a jako przykłady podawał wprowadzenia do AE przez Aniołem Pańskim (tu musisz – Drogi Szefie – znaleźć rzeczy, których potrzebuje twoja jednostka) lub chociażby pomoc w pionierce kraala.

#kapłan. Zdradzam kolejną tajemnicę. Łaska bazuje na naturze, czyli w chwili święceń kandydat do kapłaństwa nagle nie staje się punktualny, niezawodny, zawsze uśmiechnięty, łagodny i wyrozumiały etc. Pewnie wszyscy to wiemy, tak tylko przypominam.

#szef. Wiadomo, że szef też nie zawsze jest punktualny, niezawodny i reszta tego, co wyżej. Chciałem tylko wezwać do takiej staranności i uważności, bo całkiem niedawno pewien zaangażowany duszpasterz opowiadał, jak krąg odwołał/przesunął wędrówkę, a on dowiedział się o tym stojąc ze spakowanym plecakiem na dworcu w pierwotnie umówionym terminie.

Ten tekst już nie jest najkrótszy, a jeszcze nic nie zostało powiedziane o problemach natury praktycznej: że jeden duszpasterz dla 4 jednostek (2 szczepy w parafii), że ksiądz musiałby jeździć na obozy podczas własnego urlopu itd.

Kończąc chciałbym streścić historię sprzed 3 lat, gdy przejmowałem drużynę na jednym z radomskich osiedli. Ze wszystkich stron słyszałem, że tam się nie da nic ugrać w sprawie funkcjonowania skautów: żeby duszpasterz miał więcej czasu, jakaś harcówka itp. Nawet pojawiały się głosy, że może wypadałoby przenieść jednostkę do innej parafii. Przejąłem drużynę właśnie z takim nastawieniem, bo skoro parafia jest taka słaba i wśród wszystkich obecnych tam wspólnot, dla skautów nie zostaje miejsca, to po co tam siedzieć? Może się domyślacie – finalnie okazało się to kompletną bzdurą. Wystarczyło przygotować kalendarium i umówić się na kawę z proboszczem. Zaowocowała ona [ta kawa] pełnym zrozumieniem potrzeb drużyny, uzyskaniem salki na harcówkę, a także niejedną kawą wypitą w przyszłości. Można by ten artykuł przeciągać jeszcze dalej, rozszerzać o kolejne wątki i jednostkowe przypadki w nieskończoność, dlatego niech na razie wystarczy to, co zostało napisane.  Szef pozostaje szefem, a duszpasterz jest nieodłączną częścią „kadry”.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Jakub Kord


Szef Kręgu Wędrowników w Radomiu. Wbrew własnej woli, chyba zostaje coraz większym teoretykiem. Ciekawi go teologia, polskie społeczeństwo, chciałby żeby ciekawiło go kino i literatura. Finalnie studiuje socjologię na UKSW.

Samotność szefa

Samotność wydaje nam się czymś smutnym. Stanem niepożądanym. Jesteśmy stworzeniami społecznymi. Jako ludzie nie chcemy być samotni. Nawet Adamowi w Raju nie było dobrze, dopóki Bóg nie stworzył Ewy. Oczywiście czasem potrzebujemy jakiegoś oddalania i osamotnienia. Ale zasadniczo potrzebujemy relacji. Cieszymy się, gdy ktoś jest przy nas. Ktoś kogo interesujemy. Są jednak też takie sytuacje, gdzie wokół nas jest trochę ludzi, niby z nimi obcujemy, a czujemy się samotni. W takiej sytuacji dość często znajduje się także szef.

Czym się objawia „samotność szefa”? Jest to termin, który osobiście bardzo czuję, ale mam wrażenie, że jednocześnie niełatwo mi go wyrazić słowami. Próbowałbym go zdefiniować jako poczucie osamotnienia w prowadzeniu jednostki. Są przyboczni, pomagają, ale odpowiedzialność i nadawanie kierunku spoczywa na szefie i nikt inny go w tym nie wyręczy. Przybocznemu może się nie chcieć, ale Ty jako szef wiesz, że masz dużo mniejsze pole na lenistwo. Jednostka jest w Twoich rękach i tylko Twoich.

Ja doświadczałem „samotności szefa” już od kiedy zostałem zastępowym. Jestem i byłem dość nieśmiałym człowiekiem, który jednocześnie sporo wymagał od siebie i innych. Dlatego często wolałem zrobić coś sam, niż powierzyć to komuś innemu. Tak, wtedy jeszcze nie znałem motoru „odpowiedzialność”. Te moje cechy powodowały jeszcze mocniejsze wzmocnienie poczucia, że w gruncie rzeczy na pewnych sprawach i celach do zrealizowania zależy tylko mi.

Pamiętam pewien obóz sprzed wielu lat. Nie wchodząc w szczegóły, w mojej drużynie zaraz przed obozem wytworzył się problem. Pojawiały się złe lub nawet patologiczne zachowania ze strony kilku harcerzy. Generalnie, w prawie całej drużynie wytworzyła się atmosfera, że najważniejsze na obozie, to się dobrze bawić. Drużynowy chyba wtedy nie za bardzo o wszystkim wiedział i nie potrafił temu zaradzić. Jednocześnie byłem ja, zastępowy, który w swoim dość idealnym pragnieniu, chciał robić rzeczy skautowe, a nie tylko „bekę”. Bardzo trudne było dla mnie to zderzenie z chłopakami z zastępu, którzy pod wpływem innych zachowywali się słabo wobec mnie oraz zderzenie z pozostałymi zastępowymi stojącymi „po drugiej strony barykady”. Pojawiły się u mnie łzy, próby poprawy atmosfery działaniami wbrew sobie i chęć odejścia ze skautingu. Czułem się samotny. Jednak pod koniec tego obozu, w tym wszystkim trochę nieoczekiwanie wsparł mnie drużynowy. Po jakiejś bardziej szczerej rozmowie (choć chyba nigdy nie dowiedział się o najgorszych wydarzeniach) poparł mnie i zaufał. Usunął z drużyny jednego problematycznego chłopaka z mojego zastępu, a ja zostałem. Nie rozwiązało to wszystkich kłopotów tej drużyny, ale ja w byciu zastępowym przestałem czuć się tak całkiem sam.

Później, zaraz po Młodej Drodze zostałem Akelą w największej gromadzie w hufcu. Choć czułem się rzucony na głęboką wodę, miałem całkiem dobrego szczepowego (ale z ciężkim charakterem do współpracy). Na początku dostałem też bardzo dobrych przybocznych. Jednak w ostatnim roku „akelowania” było nieco gorzej. A to miałem przybocznego, który od początku mówił, że „on to w sumie do zielonej wolał”, a to miało miejsce zimowisko, gdzie mało komu z kadry „chciało się”. Wolałem więc robić i wymyślać wiele rzeczy sam. Nie była to najlepsza droga, ale wtedy z moim charakterem wydawała się jedyna. I znów odczułem mocniej „samotność szefa”.

Co można zrobić, żeby szef nie czuł tej samotności? Po pierwsze, potrzebne jest wsparcie od tego, który powierzył szefowi odpowiedzialność. Najczęściej będzie to hufcowy. Poczucie samotności zmniejsza się, gdy wiesz, że dla hufcowego ważne jest to samo co dla Ciebie. Że razem chcecie robić dobry skauting. Po drugie, potrzebna jest pomoc przybocznych. Także mały apel: Drogi przyboczny! Nawet, kiedy tego nie widzisz, Twój szef potrzebuje wsparcia i zainteresowania. A Ty drogi szefie nie bój się prosić. Stwórzcie razem zespół, którego celem będzie rozwój was i jednostki.

Jest jeszcze trzecia kwestia. „Samotność szefa” całkiem nie zniknie. Nawet przy wsparciu i pomocy. Raz na wspaniałym WHMie nie będzie się jej czuło w ogóle, a raz w listopadowy wieczór wracając z nieudanej zbiorki poczuje się ją mocniej. Wydaje się, że mimo wszystko ta samotność jest wpisana w „bycie szefem”. Trzeba więc próbować ją dobrze przeżyć, tak by nie niszczyła od środka, a rozwijała. Nie są to proste sprawy, ale nie zapominajmy, że nawet gdy czujemy się osamotnieni mamy Kogoś, Kto nas nigdy nie zostawia. Boga.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Nabór, czyli jak nabrać ludzi? 

Postawiliśmy sobie jako Stowarzyszenie bardzo ambitne cele. Mam na myśli Strategię przyjętą na Sejmiku (Z wypiekami na twarzy – misja, wizja 05.2021.pdf). Pierwszy z celów, chyba najczęściej poddawany pod dyskusję dotyczy liczebności: „1.Będzie nas dwa razy więcej (12 tys.) do 2025 roku i 4,5 raza więcej (20 tys.) do 2030 roku”. Pomimo tego, że ktoś pomylił się w rachunkach, to zagłębiając się w lekturę owego planu zauważam, że jest całkiem sensowny. Może i ma trochę zbyt marzycielski ton, ale po jego lekturze wiemy dokładnie czego chcemy, po co i dlaczego. Niestety niewiele zostało powiedziane o tym jak to zrobić. Jak powiększyć tę moją jednostkę? 

Z tym pytaniem mierzyłem się przez ostatnie dwa lata, a w ostatnim roku ze wzmożoną aktywnością, z racji tego, że reaktywowaliśmy z bratem szczep. Poniższy tekst jest odpowiedzią na te pytanie. Przedstawiam w nim moje pomysły, doświadczenia, wnioski oraz zasłyszane koncepcje. A na końcu znajdziecie link do folderu z materiałami naborowymi. 

Część I: Kanały dotarcia do potencjalnych skautów i skautek 

1. Bezpośrednie rekomendacje – zacznijmy od tego co najprostsze i najbardziej naturalne, czyli poczta pantoflowa. 

Cenni mogą okazać się znajomi (ze studiów, z pracy, z duszpasterstwa). Pochwalmy się im, gdy przeżyjemy coś niezwykłego. Może któryś z nich nada się na przybocznego? Warto zachęcić dobrego kolegę do pojechania z kręgiem na wędrówkę, poprosić o pomoc na zbiórce. Nie masz nic do stracenia – najwyżej się nie zgodzi. 

A jak już wszyscy twoi znajomi będą mieć dość słuchania o harcerstwie, to warto, by do akcji wkroczyli kochani, dumni rodzice. Pewnie już nie raz opowiadali swoim znajomym jak zaradne są ich dzieci dzięki harcerstwu. Potrzebujemy by robili to częściej, by byli naszymi ambasadorami. Mowa tu zarówno o Twoich rodzicach, jak i rodzicach chłopaków z twojej jednostki. Warto przypominać im o ich ważnej, roli podzielić się z nimi materiałami takimi jak link do strony ze zdjęciami, ulotki, foldery. Wszystko po to, by rekomendacja zakończyła się przekazaniem kontaktu do was – szefów. 

Skauting polecać mogą też harcerze, których już mamy. Wiele firm za przyprowadzenie nowego klienta hojnie wynagradza polecającego. Może warto gratyfikować to także w drużynie? Czemu przyprowadzenie kolegi na zbiórkę nie mogłoby być zadaniem na stopień? 

2. Szkoła – jeśli chcemy szybko i dużo.  

Z naszych doświadczeń wynika, że im młodszy rocznik, tym łatwiej zachęcić potencjalnych skautów. W ubiegłym roku nabór w 20 klasach (trzecich, czwartych i piątych) dał gromadzie 23 chętnych, a w 21 klasach (szóstych, siódmych i ósmych) dał drużynie 9 chętnych, z czego tylko jeden był z ósmej klasy. Te liczby w zależności od szkół mogą być bardzo różne, ale dają pewien obraz tego, czego można się spodziewać. 

Problem z naborami w szkole jest jednak taki, że kierujemy naszą ofertę do szerokiego grona i trafiają do nas ludzie dość mocno przypadkowi. Szansa na to, że zostaną na dłużej jest więc mniejsza niż w przypadku rekomendacji. 

Opcji naborowych w szkole jest wiele. W dużej mierze zależy to od szkoły, w której będą miały miejsce: 

A) Krótkie 5-10 min wystąpienia w klasie. Kluczowe jest tu zaciekawienie i kontakt z uczniami. Bardzo mile widziane są emocjonujące historie obozowe i pytania do publiczności. Warto wspomóc swój przekaz werbalny jakąś wizualizacją: prezentacją ze zdjęciami, czy wydrukowanymi materiałami. 

B) Wystąpienie podczas zebrania z rodzicami. Dobre szczególnie w przypadku naboru do gromady. Ale sprawdza się też wiadomość z kluczowymi informacjami od dyrekcji do rodziców (np. poprzez librusa). Informacja od dyrekcji doda wam wiarygodności w oczach rodziców i dzięki temu nawet, gdy dzieciaki pogubią ulotki, rodzicie będą wiedzieć, gdzie i kiedy jest zbiórka. 

Fot. Antoni Biel

C) Umówienie się z katechetami i przyjście do nich na religię to prosta i przyjemna opcja. Macie wtedy całą lekcję dla was. Po wystąpieniu warto zabrać klasę na boisko na grę, żeby nie zanudzić ich samym gadaniem. Dobrą motywacją do przyjścia na pierwszą zbiórkę może być też ocena w górę z religii za dołączenie do drużyny. 

D) Spotkanie z uczniami z wszystkich klas na auli. Tutaj wyzwaniem jest utrzymanie uwagi tak licznej widowni. Dobrze jest wyposażyć się w rzutnik i materiał filmowy, który pozwoli utrzymać uwagę odbiorców i da wam chwilę na napicie się wody podczas wystąpienia. Mile widziane będą też quizy z bieżąco przekazywanej wiedzy, aby uważnie Was słuchali. 

E) Do naborów w szkole dobrze jest wykorzystać naszych harcerzy. Świadectwo kogoś w ich wieku jest bardziej pociągające niż gadanie kogoś starszego. Warto, by oni też powiedzieli kilka słów na naborze lub chociaż zbierali kontakty. Jeśli masz w tej szkole już dużo harcerzy, to dobrze, by wszyscy w dniu naboru przyszli w mundurze. Zainteresowanie kolegów będzie gwarantowane i nim się obejrzycie, sami zaczną pytać o co chodzi w tym skautingu. Harcerze mogą także wykorzystać inną formą naboru, tzn. dawać listy z fabularnym zaproszeniem na zbiórkę (najlepiej z jakąś prostą zagadką) osobom, które wyglądają na takie, które nie boją się przygód. 

F) Gdy pogoda sprzyja, można też zorganizować jakąś aktywność dla szkoły, na przykład jedną dyscyplinę podczas dnia sportu, jakiś bieg na orientację itd. To dobrze pokazuje wasze działania w praktyce i pomoże zaskarbić sobie przychylność dyrekcji. 

3. Parafia to miejsce, przy którym działamy. Ważne by wierni jak i księża mieli świadomość i rozumieli czym się zajmujemy. W sprzyjającym środowisku łatwiej o pomoc z ich strony. Na powiedzenie kilku słów o harcerstwie mamy kilka okazji: 

A) Krótkie (max. 3 min) przemówienie po ogłoszeniach parafialnych to okazja by opowiedzieć o tym czym się zajmujemy szerokiemu gronu parafian. Przekaz kierujemy tu raczej do rodziców i dziadków. Nie nastawiałbym się na wielu chętnych z tej formy naboru, ale jest to budowanie dobrego PR-u o którym mowa wyżej. 

B) Spotkania dla rodziców dzieci pierwszokomunijnych lub spotkania dla bierzmowanych. Zaletą wystąpień podczas takich spotkań jest to, że mówimy do ludzi w odpowiednim wieku lub ich rodziców oraz to, że są wierzący (a przynajmniej jakaś część z nich). 

C) Gdy macie zaangażowanego duszpasterza, który ma dobry kontakt z parafianami, to warto poprosić go, by „wyhaczył” wam kilku kandydatów i zachęcił do przyjścia na zbiórkę. Szczególnie dobrą okazją na to jest chodzenie księży po kolędzie. 

D) W parafii z pewnością są też jakieś wspólnoty. Dobrze znaleźć taką, która ma ofertę jedynie dla dorosłych. Warto wtedy wkręcić się na jedno z ich spotkań i zaoferować rodzicom przestrzeń do rozwijania wiary dla ich dzieci. 

Ludzie zwerbowani z parafii zazwyczaj zostają na dłużej, bo mają bardziej zbliżony światopogląd i sprzyjających rodziców. 

Zarówno w parafii, jak i w szkole, ważne jest by zebrać numery kontaktowe do potencjalnie zainteresowanych. Da to możliwość zadzwonienia w piątek, przypomnienia im o zbiórce i rozwiania ich niepewności. 

4. Ulotki, plakaty i działalność w Internecie – bardziej jako wsparcie pozostałych środków niż samodzielne kanały, ale ważne i potrzebne. 

W przypadku wszelkich naborów nieocenioną pomocą okazują się drukowane materiały. (Nieocenioną, ale jednak tylko pomocą, bo nie wierzę w to, że rozdanie ulotek na ulicy, bez chociażby kilku zdań komentarza, kogokolwiek zachęci). Ulotki należy traktować jak takie swoje wizytówki – w końcu to oprawa graficzna dla twoich danych kontaktowych. Dzięki nim ludzie mają na czym zawiesić wzrok podczas waszego wystąpienia. A ulotka, która po przyjściu ze szkoły wypadnie uczniom z zeszytu, przypomni im o zbiórce. 

Rodzice zaciekawieni twoją reklamą skautingu często chcą dowiedzieć się czegoś więcej przed wysłaniem dziecka na pierwszą zbiórkę. Przydatna do tego będzie estetyczna i pełna waszych zdjęć strona. Przejrzysta komunikacja w internecie zapewni wam wiarygodność w oczach rodziców, bo zobaczą, że wiele osób już wam zaufało, że z powodzeniem organizujecie wyjazdy itd. Najłatwiejszą do zrobienia wydaje się strona na Facebooku. Dobrze jest mieć stronę szczepu, bo macie pełną kontrolę nad tym, co się na niej znajduje i możecie dodać typowo naborowe grafiki. Mimo wszystko strona środowiska też powinna spełnić taką rolę. 

Można również pokusić się o na tyle mocne funkcjonowanie w internecie, żeby chętni zgłaszali się dlatego, że zobaczyli na waszym profilu jak fajnie się bawicie w tym harcerstwie. Ale dojście do takiego poziomu to byłby raczej długotrwały i energochłonny proces. No chyba, że dysponujecie dużym budżetem na promowanie waszych materiałów. Wtedy można pokusić się o dobre dobranie grupy odbiorczej i posty sponsorowane. 

graf. Antoni Biel

5. Myślę, że bardzo ciekawą i taką pierwotną formą naboru, byłoby podchodzenie do grupek dzieciaków z bloków i zagadywanie do nich o harcerstwie. Nie ma już takich band za wiele, dlatego trzeba by zawsze nosić przy sobie kilka ulotek, na wypadek spotkania tego wymierającego gatunku. Ale tak szczerze to nie miałem jeszcze odwagi do zrobienia czegoś podobnego, więc tylko wspominam o tym sposobie dla zuchwałych. 

Część II: o czym i jak mówić? 

„Ludzie to egoiści, sprzedawaj im korzyści” 

Zastanów się, jaka wartość płynie ze skautingu dla naszego odbiorcy? Jakie jego potrzeby może zaspokoić harcerstwo? Dlaczego nas potrzebuje? 

Żeby odpowiedzieć na realne potrzeby, trzeba dobrze określić grupę docelową. Rodzice chcą usłyszeć jak ich pociecha rozwinie się dzięki skautingowi. Mówcie im o tym, jak harcerze samodzielnie gotują, sprzątają, robią zakupy, uczą się kreatywności i innowacyjności, gdy muszą zbudować wszystkie obozowe meble z samych żerdek i sznurka. Że uczą się przez doświadczenia, bo stwarzamy im bezpieczne środowisko, w którym mogą popełniać błędy. Że poprzez wykorzystanie prostych środków dajemy im poczucie sprawczości i wzmacniamy pewność siebie. Że spędzamy aktywnie czas na świeżym powietrzu pracując nad kondycją i prawidłowymi nawykami. 

Chłopcy natomiast chcą usłyszeć, że w harcerstwie mogą zrealizować swoje najskrytsze marzenia. Że skauci budują własną bazę w lesie, że robią łuki i tratwy. Że bronią honoru drużyny na grach i podchodach. Że tworzą z zastępem paczkę przyjaciół, w której każdy ma ważną rolę do odegrania.  

Wiemy już co chcemy przekazać, teraz pytanie ,,jak”? 

Chyba nie muszę mówić, że czytanie z kartki odpada. Można nauczyć się tekstu na pamięć, ale wtedy wypowiedź może brzmieć nieco sztucznie, a w sytuacji dużego stresu łatwo jest wiele zapomnieć. Najlepiej i najłatwiej jest oprzeć swoje przemówienie o anegdotki z harcerskiego życia – je masz już w głowie. Wystarczy tylko odpowiednio je przedstawić, by trzymały w napięciu, zadbać o gestykulację i ustawić w logicznym ciągu. Ludzie mają taką właściwość, że kochają słuchać dobrych i emocjonujących historii. 

Podsumowanie 

Wszelkie materiały naborowe, które stworzyłem przez ostatnie dwa lata zgrałem do folderu: Nabór. Można się zainspirować albo kraść w całości. Udanych naborów! 

PS: Wiem, że nie zmieściłem w tym artykule wszystkiego. Po pierwsze dlatego, że sam wszystkiego nie wiem, a po drugie, że ten tekst jest już wystarczająco długi. Jeśli jednak nadal masz wątpliwości, zastanawiasz się jak porozmawiać z dyrekcją albo jak przeprowadzić zbiórkę naborową itp., to śmiało pisz do mnie na maila skautowego. Myślę, że pomocy nie odmówią też ziomki z namiestnictwa i szefowie CR-ów. Warto pytać. 

Fot. na okładce: Franciszek Biel

Antoni Biel


Perfekcjonista, który lubi szukać dziury w całym. W przerwach od nauki gotuje i piecze. Aktualnie drużynowy 9 Drużyny Radomskiej.

Cel – Plan!

Wrzesień – studenci jeszcze na wakacjach, maturzyści zaczynają szkołę, ogólne zamieszanie, a tu trzeba tworzyć plan pracy dla jednostki. Na kursie szkoleniowym nauczyliśmy się, jak go zrobić dobrze. Wróciliśmy nakręceni, z mnóstwem pomysłów, jednak emocje szybko opadają i plan idzie w odstawkę. Robimy po łebkach, a zdarza się nawet, że nie robimy, bo przecież coś tam wymyślimy w ciągu roku. Fabuła, przygoda, rozwój, cel, cykle, temat harcerski, duchowy… Po co to tak komplikować? Po co mi plan? Liczy się przygoda!

Po co nam plan pracy?

W roku robienia mojej misji skautmistrzowskiej postanowiłam nie robić planu pracy. Moim celem było rozwinięcie inicjatywy i przygody w zastępach, więc chciałam, aby nie miały ograniczeń w robieniu tego, na co mają ochotę, co uważają za przygodę. Plan pracy był dla mnie formalnością, która każe im mieć jakiś cel. Uważałam, że to blokuje spontaniczność. Po kilku miesiącach odkryłam jednak, że dziewczyny nie mają wiele pomysłów na zbiórki, a problem nie w tym, że plan pracy jest niepotrzebnym narzędziem, a raczej w tym, że nie umiem z niego korzystać. 

Jesteśmy ruchem wychowawczym, a wychowanie musi mieć jakiś cel. Można powiedzieć „Przecież mamy i to nawet 5!”. Jednak czy rzeczywiście je osiągamy? Czy jednostka ma odpowiednią przestrzeń rozwoju i pomoc, czy raczej dzieje się to samoistnie? Można się zastanawiać, na ile wychowaniu trzeba pomóc. Owszem, małe dziecko nauczy się samo chodzić, rzucać klockami, ale czy samo nauczy się matematyki? Czy chcesz, żeby Twoja jednostka raczkowała, czy brała udział w olimpiadach matematycznych (może raz warto zrobić na obozie coś innego)? Prawdziwej przygodzie trzeba pomóc. Trzeba mieć plan gdzieś wyjechać, żeby coś przeżyć. Określ dla swojej jednostki 1-3 cele ogólne na cały rok. Dobrze postawione cele pomagają przygodzie, są napędem, a nie hamującą  formalnością.

Cel to coś do czego dążymy. Co więcej, każdy z nas stawia sobie różne cele, czy to osobiste, czy harcerskie, więc każdy umie to zrobić. Często okazuje się jednak, że te cele się rozpływają, nie potrafimy w nich wytrwać, nie wiemy co mamy z nimi zrobić i po 2 tygodniach od kupienia karnetu na siłownię, sportowe buty idą w odstawkę. Jak to zmienić? 

Trochę biznesu

Na studiach miałam zajęcia, które nazywały się „finansowanie projektów artystycznych”. Pomimo nazwy sporo z nich wyciągnęłam dla siebie, a także dla mojej jednostki. Tą wiedzą chciałabym się podzielić. A mianowicie: aby osiągnąć cel trzeba go dobrze nazwać i wiedzieć, na czym ma polegać jego realizacja, kiedy go osiągnę. Brzmi coachingowo, ale naprawdę działa. Proponuję opcję SMART – specjalnie zaprojektowaną dla współczesnego odbiorcy, który ma wszystko smart. Jak ukształtować dobry cel?

Cel jest konkretny (Specyfic) – prosty, konkretny, jasno zdefiniowany. Najpierw musimy się zastanowić czego brakuje naszej jednostce, w czym niedomaga, co można rozwinąć. Cel: „Chcę, żeby moja drużyna była lepsza/bardziej harcerska” jest mało konkretny. Co to znaczy lepsza? Może być ewentualnie lepsza w czymś konkretnym. Może w pionierce, ekspresji, w kucharzeniu? A może to nie problem w technikach? Może brakuje stopni i sprawności? Szacunku do munduru? Systematyczności i zaangażowania? Ducha harcerskiego? A może trochę luzu i relacji, bo wszyscy są wytresowani i chodzą pod linijkę? Problemy w jednostce to nie tylko braki w technikach, jednak warto wziąć je na warsztat, szczególnie w czerwonej gałęzi, gdzie się często o nich zapomina. 

Cel jest mierzalny (Measurable) Konkretność celu wiąże się z możliwością zmierzenia efektu. Nie da się zmierzyć „poczucia przygody w drużynie”, „większego zaangażowania szefów w wędrówki”, „lepszej ekspresji”. Nie znaczy to, żeby takich celów sobie nie stawiać. Wystarczy znaleźć konkretny odpowiednik i je przeformułować. Jak można osiągnąć przygodę w drużynie w ciągu roku? Np. pojechać na rajd zastępu. Co będzie wskazywało na „większe zaangażowanie szefów w wędrówki”? Może będzie to samodzielne stworzenie nowej aktywności (np. w ramach wieczornej ekspresji) lub zwiększenie się liczby szefów na wędrówkach. To ile mieliśmy ludzi, ile piosenek się nauczyliśmy jest mierzalne. Jak to można przeformułować?

„Rozwój przygody w drużynie” → „Każdy zastęp pojedzie przynajmniej na jeden rajd w ciągu roku”

„Lepsza ekspresja” → „W ciągu roku nauczymy się 10 nowych piosenek i 2 nowych technik ekspresji”

„Zwiększenie zaangażowania szefów na wędrówkach” → „Na każdą wędrówkę pojedzie o 10% więcej szefów niż w zeszłym roku”. 

Cel jest ambitny, atrakcyjny (Ambitous) – dobrze postawione wyzwanie jest atrakcją. Zbyt łatwy cel osiągniemy szybko i nie da nam oczekiwanego efektu, oprócz chwilowej przyjemności lub czasem odwrotnie – rozczarowania. Czy bardziej atrakcyjna wydaje nam się wędrówka, podczas której wstajemy o 10, żeby się wyspać, przechodzimy 10 km, nocujemy na umówionym polu namiotowym, gdzie ktoś nam podrzuci namioty, żeby się nie nadźwigać za bardzo, czy może taka, gdzie idziemy przed siebie, aż się zmęczymy, przechodzimy przez rzekę, bierzemy wszystko ze sobą, żeby być samowystarczalni i cieszymy się klimatem dzikości? Co jest bardziej atrakcyjne dla nastolatka: Budowa tratwy, zrobienie pieca na obozie, czy nauczenie się jednego nowego wiązania pionierkowego? Warto stawiać sobie poprzeczkę wysoko i przez cały rok uczyć się do niej doskakiwać. Razem w końcu się uda!

Cel jest realistyczny (Realistic), czyli możliwy do osiągnięcia. Warto zobaczyć na ile tę poprzeczkę postawić wysoko. To, że dla Ciebie fajnym wyzwaniem jest zrobienie pionierki na kołki i zaciosy, niekoniecznie może być to atrakcją dla Twoich wilczków, które pierwszy raz w życiu widzą dłuto na oczy. Postawienie poprzeczki zdecydowanie za wysoko sprawia, że szybko się poddajemy, obniża nam poczucie własnej wartości. Wymagaj, ale realistycznie. Szczególnie dobrym przykładem będzie zielony plan pracy, gdzie zastępy różnią się od siebie w stopniu zaawansowania. Nie możemy wtedy stworzyć jednego planu pracy dla drużyny na cały rok – zastęp wyjadaczy na polecenie „Upiecz chleb na zbiórce” sam wykona piec, wyhoduje drożdże, zaś zastęp świeżaków zinterpretuje to jako upieczenie grzanek na ognisku, zaś wyzwaniem dla niego będzie rozpalenie go za pomocą tylko jednej paczki zapałek. Realistyczność celów w zielonej gałęzi to dostosowanie ich do potrzeb danego zastępu, modyfikacja poszczególnych zadań, indywidualne podejście.

Cel jest określony czasowo (Timely defined) – Dobrze jest stawiać sobie cele na życie. Mieć obraz tego, do czego dążymy. Jednak, żeby coś nie zostało tylko mglistym marzeniem, ale przerodziło się w plan, potrzebujemy to rozłożyć na mniejsze części w czasie. Chcemy, żeby nasze harcerki zaczęły same wychodzić z inicjatywą, a w odpowiedzi na pytanie „Co chcecie robić na kolejnej zbiórce?” rzucały wór pomysłów? Są rzeczy, nad którymi musimy pracować miesiące, a nawet lata. Można sobie to ułatwić i robić małe czasowe kroczki. Mogą nam w tym pomóc cykle. To jest właśnie podział, który pomału pozwoli nam na osiągnięcie celu rocznego. „Do najbliższego zimowiska każdy zastęp zaproponuje jeden temat na ekspresję wieczorną.” „Za pół roku 90% harcerek przynajmniej raz poprowadzi grę, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami.” „Do obozu dziewczyny funkcyjne wymyślą i przygotują warsztat ze swojej funkcji dla drużyny.” Cykle sprawiają, że cel, który chcemy osiągnąć jest realny i atrakcyjny, bo jest wyzwaniem, które jest osiągalne. To nie jest podział, który ma służyć temu, że wymyślimy sobie część planu teraz, a resztą roku zajmiemy się w późniejszych miesiącach. Cykle są małymi celami, które przygotowują nas do obozu.

Koniec coachowania, czas harcować!

Cykle są pomocne, o ile wiemy, jak z nich korzystać. Za pomocą 5 celów w ciągu roku staramy się zrealizować cele roczne. Jak to często wygląda w praktyce? „Do zdrowia damy bieg sprawnościowy i jakieś jedzenie traperskie. Do charakteru węzły, bo… ich nauka wymaga cierpliwości. Zmysł praktyczny to szycie strojów na ekspresję, zawsze się to przyda. Służba… sprzątanie kościoła, trzeba się jakoś pokazać w parafii. A do Boga to nauka Ojcze nasz i Zdrowaś Mario po łacinie, bo czemu nie?”. Wtedy przychodzi harcerka i pyta czemu ma się uczyć jakiś węzłów. Otrzymuje słynną odpowiedź: „No bo się przydają.” Co z tego, że jeszcze nikt z drużyny nigdy nie widział ich zastosowania. Trochę jak w szkole. Uczymy się wielu rzeczy, choć nie wiemy po co. Może da się to zrobić lepiej? Nie bawmy się w skauting, ale naprawdę go róbmy!

Skoro wiemy, że chcemy zrealizować duży, roczny cel, to zadania w cyklach nie powinny być przypadkowe – powinny do niego prowadzić. Wiemy, że cele muszą być wyzwaniem. Wykorzystajmy to. Na koniec cyklu wymyślmy przygodę, do której trzeba się będzie przygotować. Na zimowisku mamy konkurs kulinarny. Wszyscy to wiemy, chcemy wygrać, więc w trakcie cyklu robimy różne potrawy, by zobaczyć, co nam idzie najlepiej i jak możemy to przygotować. Na obozie będzie Explo. Od naszej umiejętności czytania mapy zależy, czy dojdziemy tam w ciągu kilku godzin, czy zajmie nam to cały dzień i nie zdążymy zrobić zadań. Warto nauczyć się tego wcześniej, np. podczas cyklu. Zastęp ćwiczy semafora, ekspresję, węzły nie dlatego, że być może to mu się kiedyś przyda, ale dlatego, że wie kiedy i do czego mu się przyda. 

Co jeśli wymyśliliśmy kilka zdań, ale dalej brak pomysłów? Warto sięgnąć do książeczki stopni/mowglika. Jest tam wiele gier, które nasi podopieczni muszą zrobić, jeśli chcą się rozwijać. Wpisując te zadania w trakcie cyklu sprawiamy, że zaliczanie nie jest już nieosiągalne i tylko dla tych wybranych, lecz każdy ma okazję zostać tropicielem albo znawcą przyrody.

Wychowanie przez zabawę  

Na koniec wspomnę o fabule, która narzuca na wszystkie nasze działania atmosferę zabawy, tajemniczości. Raczej nie jestem zwolennikiem tego, by wybierać specjalnie motywy przewodnie, które są „wychowawcze” czy „edukacyjne”. Fabuła jest przestrzenią, którą wybierają sobie nasi podopieczni, a potem razem w tej przestrzeni szukamy wartościowych aktywności. Nie temat ma być wychowawczy, ale nasze działania! Dlatego uważam, że równie dobrym tematem roku jak „święci średniowieczni” może być „ściółka leśna”, jeśli drużyna się przy tym upiera. Nie dlatego, że ściółka leśna sama w sobie jest dobra wychowawczo, ale dlatego, że wchodzimy w świat, który sami wybrali i tam możemy szukać przestrzeni wychowania (np. to jest dobry motyw na odkrywanie przyrody). Warto się tylko zastanowić, czy w tej fabule jesteśmy wstanie zrealizować wszystkie 5 celów. Może zbyt często zapominamy w niej o Bogu?

Jeśli już wymyśliliśmy fajną fabułę, to warto wykorzystać ją także w ciągu roku, nie tylko na wyjazdach. Samo sformułowanie zadania w cyklu może pomóc w stworzeniu tej atmosfery. Zastęp może zrobić jakiś napar ziołowy albo „magiczny napój Łucji z Narnii”, może wymyślić własny szyfr albo „stworzyć tajemniczy kod azteków”, może zrobić Kima zapachowego albo „nauczyć się gotować jak w Ratatouille”.

Myślę, że jeśli czyta to ktoś żółty, to sobie myśli „No tak, fajnie, wymyślanie fabuły, pozdrawiam.” Rzeczywiście ciągle ten sam Baloo, zły Shere Khan i porwany Mowgli jest dość monotematyczny. Na pewno warto podzielić sobie wcześniej całą książkę na mniejsze części, tak by kluczowe gry miały jednak inne historie. Wilczki nie zawsze pamiętają gry, ale 3 razy z rzędu Wielką Grę polegającą na ratowaniu Mowgliego z rąk Bandarlogów na pewno zapamiętają.

Jeszcze raz. Co mam zrobić? 

1. Zastanów się, czego w tym roku potrzeba Twojej jednostce – braki lub przestrzenie rozwoju.

2. Nazwij cele tak, by były konkretne, mierzalne, ambitne, realistyczne i określ je w czasie.

3. Zastanów się (w drużynie zrób to koniecznie całym ZZtem!), jakie aktywności będą realizowały te cele – stwórz z nich wyzwania na koniec każdego cyklu.

4. Do każdego wyzwania dopisz zadania, które pomogą się do niego przygotować.

5. Sformułuj zadania w fabule, by wprowadzały przestrzeń zabawy.

6. Skonsultuj się z asystentem bądź innymi doświadczonymi szefami, gdyż plan pracy niewłaściwie stosowany zagraża Twojej jednostce i Tobie. 

Fot. na okładce: Joanna Mazur

Joanna Czermińska


W skautingu jest dłużej niż nie jest. Obecnie hufcowa w Warszawie. Uwielbia codzienność, którą traktuje jak wędrówkę i przygodę. Rozmyślania przy herbacie, spotkania ze znajomymi i wielkie życiowe aktywności są dla niej tak samo ważne. Fascynują ją ludzie i ich schematy w działaniu i myśleniu.

O podziemiach, smokach i czarodziejach słów kilka

Przyciemnione światło, klimatyczna muzyka co chwilę przerywana stukotem kostki spadającej na stół. Kilka osób pochylonych nad stołem, przesuwających figurki z plasteliny pomiędzy misternie wykonanymi z kawałków kartonu drzewami. Wszystko to obserwuje Mistrz Gry, wychylając głowę ze swojej twierdzy, zbudowanej ze stosów notatek oraz kilku podręczników.

Czy przeżyją starcie z grupą wrogich goblinów, które zdesperowane próbują zdobyć miano wojowników? Czy strachliwa, drobna elfka Elanor odważy się stanąć w obronie swoich przyjaciół? Może po chwili namysłu, kierująca jej ruchami osoba, pełna wątpliwości, postanowi zachować swoją postać przy życiu i skieruje jej kroki do ciemnego lasu?

Emocje, trudne decyzje, immersyjny świat pełen tajemnic i epickich historii. Prości ludzie, stający się herosami. Mieszanka talentu aktorskiego, rekwizytów i nieograniczonej niczym wyobraźni. Właśnie w tych kilkunastu słowach, zawarta jest cała esencja gier typu RPG – role playing games. Piękno fabuły i historii, prostota wykonania i radość z przeżytych przygód. Każdy, kto miał kiedyś trochę styczności z metodą skautową, to już pewnie wie, jakie słowo zaraz padnie. 

Ekspresja

To ona właśnie ma być piękna, prosta i radosna. Ma dawać możliwość przeżycia emocji i wyrażania samego siebie. Wylewając się, uświetnia każdy wyjazd swoją obecnością, sprawia, że “posmarowane” nią gry stają się niesamowicie wciągające. Jest nie tylko techniką, ale przede wszystkim metodą bycia. Daje dużo (jak nie najwięcej) korzyści wychowawczych. Ciężki grzech popełnia każdy metodyk, czy to poważny skautmistrz, czy też świeżo upieczony absolwent kursu II stopnia, nie rozwijając jej w swojej jednostce, niezależnie od gałęzi czy nurtu. 

Jak to często bywa w skautingu, aby zapoczątkować jakąś zmianę u swoich podopiecznych, należy najpierw wdrożyć ją u siebie. W tym przypadku inspirując swoją ekspresywnością innych.

Co, jeśli sami nie czujemy się w tym dobrze? Jednym z kół ratunkowych są właśnie gry RPG. Nie potrzeba wiele, aby zacząć, a możliwości są ograniczone tylko zbiorową kreatywnością i wyobraźnią grających. W efekcie dostajemy bardzo dużo rozrywki typu old-school, przeplatanej interakcją z żywymi ludźmi, którzy siedzą naprzeciwko nas, a nie po drugiej stronie ekranu. Uczymy się wczuwania w postać, przeżywania emocji i okazywania ich innym, interakcji społecznych. Wszystko to w bezpiecznym, bo wolnym od społecznych i życiowych konsekwencji, środowisku high czy low fantasy, które dotąd znaliśmy tylko z powieści i bajek. Czy to nie brzmi fantastycznie?

Na szczęście to nie koniec tego, co mogą dać nam gry RPG. Możliwości wykorzystania ich w skautingu znacznie się poszerzają, kiedy staniemy się Mistrzami Gry (MG) i zaczniemy snuć własne historie dla innych. W swojej kilkuletniej przygodzie jako gracz, a potem prowadzący gry dla innych, odkryłem kilka rzeczy, które dają się dobrze zastosować w skautingu. Nie wątpię, że to dopiero początek odkryć, może po mojej zachęcie uda Ci się Drogi Czytelniku lub Czytelniczko, znaleźć coś samemu!

Immersja

W wyniku immersji następuje tak zwane “zanurzenie umysłu”. Immersja jest również jedną z właściwości sztuki i ważną cechą dobrych gier komputerowych. Czy czuliście się rzeczywiście Geraltem, podejmując trudne decyzje w Wiedźminie ? Może grając w Red Dead Redemption rzeczywiście mieliście moralne dylematy, wcielając się w postać Arthura? Jeśli tak, to doświadczyliście właśnie immersji. Dobrze prowadzony rpeg również będzie powodował głębsze wejście w świat, w którym się dzieje. Wysoka immersja pozwoli poczuć emocje postaci, którą kierujemy i podejmować decyzje, tak jak rzeczywiście byśmy my je podejmowali. Często będą to decyzje, jakich boimy się podjąć w realnym życiu.

Dobra gra skautowa musi być wciągająca i angażująca. Wprowadzenie do niej wysokiej immersji powoduje lepsze przeżycie i większą przygodę w grze. Jest różnica pomiędzy skakaniem przez sznurek, bo druh tak na punkcie powiedział, a dokonywaniem abordażu przez burtę statku, aby wygonić z niego piratów! Poprzez lepsze wczucie Kraala w postacie, dopracowanie strojów czy rekwizytów, stworzenie klimatu czy inne zabiegi, możemy pociągnąć naszych podopiecznych w nowe, dotąd niezbadane dla nich przeżycia.. Rozpatrujmy nasze gry pod kątem immersyjności i uczmy się ją stosować!

Metody budowania historii

Cechą dobrej kampanii (długotrwałej historii dla graczy) jest między innymi nieoczywista i nieliniowa historia, która jest w niej kreowana. Na pierwszy rzut oka, wygląda to na bardzo trudne zadanie dla MG. Jak stworzyć fabułę, w której dochodzi do fascynujących interakcji, zwrotów akcji, skomplikowanego i jednoczesnego biegu wielu wydarzeń? 

Pierwszym etapem jest wykreowanie świata: czy jest w nim magia? Jak działa? Jakie istoty go zamieszkują? Jakie religie wyznają? Czy są w nim wspomniane w tytule smoki i czarodzieje? Jak wyglądają wsie i miasta? Jaki jest poziom technologii? 

Nie ma tutaj ograniczeń, jeśli chodzi o poziom komplikacji zasad komponujących świat i mnogości tego, co w nim jest. Możemy stworzyć świat prosty albo podobny do już istniejącego.

Potem osadzamy w tym świecie bohaterów i inne ważne osobistości. Każda z postaci graczy również narodziła się w tym świecie i w nim żyje. Jakiej jest rasy? Gdzie mieszka i czym się zajmuje? Jaka jest jej osobista historia? Czy MG umieścił w wymyślonej przez gracza historii postaci, czy epizody związane z innymi herosami? Jak spotkała się z resztą grupy? Do tego dochodzą wszystkie główne postacie tworzone przez MG – zły mag, który chce przejąć władzę nad światem, gobliny, które próbują udowodnić swoją dojrzałość do bycia wojownikami i wiele innych… Kreator świata może tworzyć go iteracyjnie, w miarę jak gracze przemieszczają się w nim.

Finalnie czynimy świat otwartym – postacie mogą udać się, gdzie chcą i robić co chcą. Mogą wybrać jeden z wątków przygotowanych dla nich i pokonać złego maga albo dogadać się z nim i rządzić światem. To co definiuje fabułę, to starcie intencji i celów poszczególnych graczy z celami i naturą otaczającego ich świata. To właśnie MG definiuje, jak świat będzie reagować na ich działania. Co zrobi zły mag, aby nie pozwolić graczom sobie przeszkodzić? Jak zareagują gobliny, gdy wyczują opór? Co stanie się, gdy postacie spróbują okraść handlarza bronią na targu?

Jest to kompletnie inne podejście, niż to, co zazwyczaj stosujemy w naszym procesie kreacji gier. Zazwyczaj mamy pewien koncept historii i z góry znamy jej przebieg. Co, jeśli damy pole do wyboru? Czy stworzymy fazę gry, w której nasi harcerze i harcerki prowadzą interakcję ze światem? Może znaleźli się właśnie w małym portowym miasteczku i mają dowiedzieć się, co ono kryje – czy zajmą się wyplewieniem piratów, czy może pomogą w lokalnym sierocińcu – ich wybór. Dobrze skonstruowany świat, nawet prostymi sposobami, pozwoli poczuć im, że mają realny wpływ na rzeczywistość i mogą być jej kreatorami, w pełnej wolności. Poczują naturalne konsekwencje swoich działań i przeżyją immersyjną przygodę.

Pole popisu dla zastępów – bonus dla zielonych duszyczek

Przestrzeń wolności generowana przez otwarty świat daje duże pole do popisu. Niech wcielą się, w kogo chcą – może jeden z nich będzie kowalem, drugi rycerzem… Mogą zrobić stroje, aby pokazać swoje zdolności i zaznaczyć przynależność do określonej frakcji. Niech rozwijają umiejętności i statystyki swojej postaci, realizując stopnie i sprawności w ciągu roku. Możliwości są nieograniczone – i znowu – jedyne co nas blokuje to nasza kreatywność i wyobraźnia!

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=AYz1V_FYnH0

Fot. na okładce: Antoni Biel

Jan Nowiński


Obecnie hufcowy w Warszawie i asystent namiestnika harcerzy. Na codzień siedząc w cyferkach i niekończących się liniach kodu ukojenia szukam w filozoficznych rozmyślaniach o pedagogice. Realizuje się artystycznie w fotografii i książkach. W wolnym czasie tworzę historię o smokach i czarodziejach napędzane kawą.

Szefie, najpierw zrozum!

Masz objąć służbę w jednostce. Trzeba się jednak do tego jakoś przygotować. W większości wypadków (a przynajmniej tak powinno być) jedziesz więc na jeden z obozów szkoleniowych: Dżunglę, Adalbertusa, Jadwigę, Inigo lub W drodze. Tam słuchasz konferencji, uczysz się, czym jest Skała Narady czy Apel Ewangeliczny. Czasem nawet dostajesz gotowe materiały np. scenariusze gier. Wracasz więc naładowany teorią i odrobiną praktyki. Zaczynasz rok harcerski i z zapałem wprowadzasz to wszystko w życie. I co? I nie do końca działa. Ale jak to?

Hmmm, najlepiej opiszę to na pewnym przykładzie. Wyobraźmy sobie świeżo upieczonego szefa kręgu. Już na początku swojej służby staje on przed zadaniem przygotowania wędrowników do pierwszego obrzędu na Młodej Drodze. Chcąc być dobrym szefem, sumiennie zaplanował sobie na wrzesień, październik i listopad konferencje o Eligo Viam i związanych z tym wyborach. Zaprosił księdza, zaprosił doświadczonego HR-a, a w grudniu czekał na listy od wędrowników. Efekt jednak  był mierny. Kilku chłopaków złożyło listy, ale pozostali utknęli w miejscu. Mijają kolejne miesiące. W kręgu przybyło nieco odznak EV, bo w końcu szefowi kręgu udało się „wcisnąć” swoim wędrownikom jakichś HR-ów i było co zapisać na papierze. Jednak został jeszcze jeden wędrownik bez Opiekuna Drogi. Chciałby dalej się formować, być w kręgu, ale jakoś nie może znaleźć odpowiadającego mu Starszego Brata, mimo iż z pozostałymi wyborami EV nie miał problemów. „Szkoda, ale chyba trzeba będzie się z nim pożegnać” myśli sobie szef kręgu. „Ewentualnie jakoś go przepchnąć bez Eligo Viam”. No i właśnie tu widać, na czym polega problem tego szefa…

Opisywany przeze mnie szef kręgu nie zrozumiał, o co chodzi w obrzędzie Eligo Viam. Nie spróbował wyszukać jego istoty. Kiedy weźmiemy ceremoniał do ręki i przestudiujemy odpowiedni fragment, dowiemy się, że w gruncie rzeczy w tym obrzędzie chodzi o dwie sprawy. Pierwsza to pragnienie życia duchem wędrowniczym. Druga to chęć rozwoju i formacji osobistej prowadzącej m.in. do podjęcia służby Harcerza Orlego. Cztery wybory to tylko pewna rama. Ważna i potrzebna. Ale w podejściu indywidualnym powinniśmy umieć dostosowywać te środki. Dlatego wędrownika z przykładu należałoby dopuścić do Eligo Viam i pozwolić mu się dalej rozwijać, gdyż chce tego, co jak napisałem jest istotą obrzędu. Starszego Brata możemy mu na jakiś czas „odpuścić”, mając nadzieję, że znajdzie takiego, z którym wytworzy dobrą relację i spotka się więcej niż dwa razy (pierwszy i ostatni).

Niestety, nie zawsze na obozach szkoleniowych, szczególnie tych pierwszego stopnia, przyszli szefowie wnikliwie poznają istotę tego, co przyjdzie im robić. „Technikaliów” jest sporo, czas goni, więc kto by jeszcze spamiętał „dlaczego to wszystko tak wygląda?”. A to przecież najważniejsze pytanie! Dlatego zachęcam, żeby nie zatrzymywać się w rozwoju i nie poprzestawać na pierwszym stopniu kursu. Polecam jeździć na kolejne stopnie obozów szkoleniowych, na spotkania śródroczne namiestnictw i na kursy skautmistrzowskie (np. Iziqu i Kudu). Kiedy zrozumiesz metodę, to, co jest jej istotą, będziesz lepszym szefem dla swoich podopiecznych. Być może dzięki temu uratujesz dla skautingu (i nie tylko) jakiegoś chłopaka lub dziewczynę, którzy pozornie nie wpisywali się w „ramy”. Może nie będziesz ciągnąć wyuczonego schematu Skały Narady, który w Twojej gromadzie dawno przestał działać, a twórczo go odświeżysz uzyskując pożądany efekt. Ważne, żeby wiedzieć i rozumieć, po co podejmuje się konkretne działania. Nie robić tego bezmyślnie lub „bo zawsze tak było”.

Dlatego zachęcam wszystkich: zostańcie entuzjastami metody!

Fot. na okładce: Krzysztof Noworyta

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Czy akceptujesz ciasteczka? O sztywnych zbiórkach i roli ZZZtów.

SCENA I

DRUŻYNOWA, ZOSIA, GOSIA, MARTA

Pierwszy ZZZ w roku. Las, wieczór. Przy ognisku siedzą DRUŻYNOWA, ZOSIA, GOSIA I MARTA. Trwa rada drużyny.

DRUŻYNOWA

To teraz Zosia. Ile miałaś zbiórek od początku roku? Jak atmosfera w zastępie?

ZOSIA

Miałam 3 zbiórki takie harcerskie. Robiłyśmy obiady, uczyłyśmy się piosenek harcerskich, była gra z morsa i węzłów, ale było dość sztywno, więc zrobiłam jeszcze jedną taką nieharcerską z nocowaniem. Piekłyśmy ciasteczka i grałyśmy w mafię, dziewczyny mega to polubiły. Myślę, że teraz jest już lepiej, łatwiej nam się gada.

***

Nie jestem wieszczem, jednak mam wrażenie, że napisany przeze mnie fragment dramatu jest ponadczasowy. Nie twierdzę bynajmniej, że powodem tego jest jakiś kunszt artystyczny tekstu, raczej chodzi o powtarzalny problem harcerski (Nie wiem jak w męskim nurcie, ale w żeńskim jest to dość znany schemat). Zastęp nie jest zgrany, potrzebuje zacieśnić relacje, więc robi integracyjną zbiórkę w domu. Dlaczego mówię o dramacie? Jaki jest problem w nocowaniu zastępu, czy pieczeniu ciasteczek? Wiemy przecież, że nie robią tego na każdej zbiórce, więc dlaczego mamy tego zabraniać?

Nie chodzi o żadne zabranianie. Dramat nie polega na tym, że dziewczyny czasem robią „nieharcerskie zbiórki”. Problem tkwi głębiej.

Wielokrotnie spotkałam się z tym, że dziewczyny w zastępach, nawet nieświadomie, dzielą zbiórki na „te harcerskie”, gdzie palimy ogniska, robimy gry, uczymy się piosenek, różnych technik, oraz na zbiórki „te fajne, relacyjne”. Do tych drugich należą nocowania w domu, granie w planszówki, wspólne wyjście do kina, do escape roomu itd. Powtarzalny schemat jest następujący: Harcerskie zbiórki robimy na co dzień, bo jesteśmy w skautingu, zaś integracyjno-relacyjne co jakiś czas, by zastęp się bardziej zgrał.

Problemem nie jest wyjście integracyjne. Problemem jest myślenie dziewczyn, że „zwykłe, harcerskie rzeczy” są zbyt sztywne, wymuszone by dzięki nim stworzyć dobrą atmosferę w zastępie, więc do tego celu potrzebują innych, atrakcyjniejszych metod. Czy mają rację? Patrząc powierzchownie: tak. Zosia zrobiła 3 zbiórki, podczas których nie umiały się zgrać, a jedno nocowanie ich zjednoczyło. Kierując się swoim doświadczeniem, dochodzi do jednoznacznego wniosku: Ciasteczka łączą! Jednak kluczem jest tu słowo „powierzchownie”.

My, ludzie, niezwykle często wybieramy łatwiejszą drogę do osiągnięcia celu. I rzeczywiście ten cel osiągamy, więc w czym tkwi problem? No właśnie w powierzchowności. Możemy wjechać na Święty Krzyż samochodem i uznać to za pielgrzymkę, bo w końcu do celu dotarliśmy. Szybko się jednak okazuje, że ta łatwiejsza droga pozbawia nas wielu głębszych, więc niewidocznych powierzchownie korzyści. Myślę, że przewodniczkom i wędrownikom nie trzeba tego tłumaczyć. Każdy z nas choć raz doświadczył tego jak trud tworzy z nas lepszych, piękniejszych ludzi. Teraz naszym zadaniem jest nauczyć tego naszych podopiecznych. Pokazać im jak skauting tworzy prawdziwe relacje. Tylko jak to zrobić?

Tak jak wszystko w skautingu. Przez doświadczenie. Dziewczyny po kilku obozach rzeczywiście widzą, że takie „harcerskie życie” spaja zastęp, że trud codzienności obozowej sprawia, że się kłócą, wywalają wszystkie żale na wierzch, jednak potem stają się sobie dużo bliższe. Tylko czy musimy czekać do obozu, by zdobyć takie doświadczenie? Co z przygodą w ciągu roku? Jak drużynowa/wy może wpływać na jakość zbiórki? Przecież zastęp musi to robić sam. Nie będę dłużej trzymać w napięciu, tym bardziej, że już w tytule artykułu odpowiedziałam na to pytanie. Oczywiście chodzi o Zbiórkę Zastępu Zastępowych. Na zielonym kursie jest o tym cała konferencja, więc każdy wie o co chodzi, ale czy na pewno?

ZZZ 2DK, fot. Barbara Jakubiec

Jakiś czas temu w moim hufcu zrobiłam eksperyment i zamiast rady zielonych zrobiłam jednodniowy ZZZ dla drużynowych. Chciałam pokazać im dlaczego to jest takie ważne. Drużynowa w ciągu roku ma wiele okazji, by naładować swoje zielone baterie – wędrówka szefowych, spotkania w ognisku, rzekotki. Co mają zastępowe? Te, które są sercem skautingu i od nich tak naprawdę zależy jego jakość i przyszłość harcerek? No właśnie ZZZty. Dlatego tak ważna jest ich jakość i częstotliwość. Tego się uczymy na kursie. A jak to wygląda w życiu? „Ale Czerma, przecież to niemożliwe, żeby zrobić 5 ZZZtów w ciągu roku”, „No ja miałam dwa ZZZty, ale jeszcze dwa razy się spotkałyśmy u mnie w domu na radę”, „Ostatnio miałyśmy super ZZZ! Pojechałyśmy do miasta, tam trochę pozwiedzałyśmy, miałyśmy grę, gdybyś widziała, jak dziewczyny były zachwycone!”

Często chcemy zrobić ZZZty bardziej atrakcyjne, więc jedziemy zwiedzać miasto, albo idziemy razem do escape roomu. Konsekwencja? Zastępowa widzi, że to takie atrakcje spajają zastęp. Mamy dwa ZZZty wyjazdowe, a tak to na radę spotykamy się w domu przy herbatce. Zabawne potem może się wydawać mówienie harcerkom, żeby nie robiły zbiórek w salkach. Drużynowa ma maturę/studia i nie ma czasu zrobić ZZZtu w weekend. A jeszcze takich 5? ZZZ jest zbiórką. Ma być przykładową zbiórką. Nie zawsze musi trwać cały weekend (Choć oczywiście takie są największą przygodą). Dlaczego by nie wsiąść do pociągu byle jakiego, wysiąść na ostatniej stacji i tam zrobić zbiórkę? Jak mamy oczekiwać od zastępowych dużej częstotliwości zbiórek, jeśli my nie mamy czasu się z nimi spotkać raz na dwa miesiące?  

Wracamy do dramatu. Czy Zosia ma przestrzeń, żeby zobaczyć jak skauting tworzy relacje? Czy umie połączyć „harcerskie zbiórki” z „relacyjnymi” znajdując w nich wspólną płaszczyznę? Czy miała doświadczenie prostej przygody? Czy czuła, że wspólne robienie rzeczy czyni z nich zastęp, bo robią to razem? Czy choć raz siedziała z zastępem przy ognisku w środku lasu i po prostu czuła się z nimi dobrze? Czy była kiedyś na dobrym ZZZcie?

Teraz pozostaje pytanie co znaczy dobry ZZZ? „Harce to radosna gra na łonie natury, gdzie mężczyźni z duszą chłopca idą razem z chłopcami na poszukiwanie przygody. Przyniosą stamtąd zdrowie i szczęście, zręczność i zaradność” (R. Baden-Powell Wskazówki dla skautmistrzów). Brzmi to bardzo idealistycznie, ale czy nie jest to dla nas osiągalne? Skauting jest prosty, a więc ZZZ jest prosty. Moim celem nie jest podanie przepisu na idelany ZZZ, gdyż takiego nie ma. Chcę pokazać, że powierzchowne atrakcje warto zastępywać prostymi zadaniami. Co spaja zastęp? Czas. Przeznacz na zbiórkę go wystraczająco dużo. Zosia nie zauważyła, że niekoniecznie to ciasteczka były powodem ich zjednoczenia, ale czas, który wspólnie na to przeznaczyły (dłuższy niż zwyczajowe 3h). Wyzwanie. Przy wyzwaniu zawsze pojawiają się emocje, przygoda. Można zrobić grę z węzłów, ale czy nie większym wyzwaniem będzie te węzły wykorzystać przy pionierce? Można pojechać do dużego miasta i zrobić sobie turystyczne zwiedzanie, ale może warto zmienić to w rodzaj explo, a grę z topografii na rajd? Trud jest przestrzenią przygody i to przygody, która tworzy interkacje – doświadczasz tego, że sam nie dasz rady wykonać zadania, potrzebujesz pomocy. Proszę bardzo, od czego jest zastęp? Odpowiedzialność. Każdy ma coś do zrobienia i to do zrobienia dla innych. Nie ma znaczenia czy to przyniesienie kurczaka, czy wymyślenie gry na 2 godziny. Odpowiedzialność czyni z Ciebie istotnią część zastępu. Bez Ciebie czegoś by nie było. Jesteś ważny. Jak lepiej zadbać o relacje niż pokazać, że każdy członek zastępu jest tak samo ważny? Wszystkie te elementy oczywiście spajają zastęp i ile jest to coś co chcą robić i robią to razem. Dzieki temu zastęp nie ma poczucia, że po prostu wykonał pionierkę, ale że zbudował ich własną bazę. Nie czują, że odgrywają przypadkową scenkę, lub uczą się jakiejś harcerskiej piosenki, ale tej dla nich ważnej, opisującej jakieś wspólne przeżycia.

Masz dość sztywnych zbiórek? Brakuje Ci relacji? Zrób dobry ZZZ. Weź zastęp, wsiądź do pociągu byle jakiego, idź przed siebie spontanicznie śpiewając, a ciasteczka zrób na ognisku. Naprawdę nie trzeba nic więcej.

Artykuł w formie audiobooka:  https://www.youtube.com/watch?v=WgNlSumTqIA

Fot. na okładce: Barbara Jakubiec

Joanna Czermińska


W skautingu jest dłużej niż nie jest. Obecnie hufcowa w Warszawie. Uwielbia codzienność, którą traktuje jak wędrówkę i przygodę. Rozmyślania przy herbacie, spotkania ze znajomymi i wielkie życiowe aktywności są dla niej tak samo ważne. Fascynują ją ludzie i ich schematy w działaniu i myśleniu.

Prowadź, to znaczy inspiruj!

O roli szefa i powierzaniu odpowiedzialności. 

Na jednej ze zbiórek naborowych wyciągnąłem krzesiwo i pytam: “czy ktoś chce rozpalić ognisko?” Zgłaszają się niemal wszyscy chłopcy. Przekazuje krzesiwo w ich ręce i zaczynają rozpalać. Znaczy… starają się, ale zadanie okazuje się zadziwiająco trudne. Po kilku minutach nieudanych prób, gdy wszyscy chętni spróbowali już swoich sił, pytają mnie: “Panie Antku, czy mógłby nam Pan pomóc?” Pokazuję im jak przygotować materiał na rozpałkę, biorę krzesiwo i po kilku sekundach mamy ogień. A “Pan Antek” zyskuje w oczach chłopców.  

Wszyscy wiemy, że istotą metody jest samowychowanie młodych, a o powierzaniu odpowiedzialności słyszeliśmy już wiele. Ale czy robimy to w dobry sposób? Poniższy artykuł traktuje o rzeczach fundamentalnych, o roli szefa, wynikającej z istoty skautingu. Połączyłem w nim teorię z praktycznymi pomysłami, by dostarczyć Ci gotowych wskazówek do poprawy pracy z jednostką.  

Kim szef nie jest?   

Skautmistrz nie może być ani profesorem, ani oficerem, ani katechetą, ani specjalistą, fachowcem”  

~ Robert Baden-Powell “Wskazówki dla skautmistrzów”  

To może w takim razie szef to menadżer albo przywódca?   

Nie. Rolą przywódcy jest takie prowadzenie zespołu, by ten dążył wytrwale do wyznaczonego celu, by kończył zadania z sukcesem. Na pierwszym miejscu stawiane jest tu powodzenie projektu, a ludzie, choć ważni, są raczej elementem, a nie podmiotem zainteresowania. Nie uważam, żeby takie podejście było złe w firmie. W końcu jej celem jest dostarczanie wartości dla klientów, a nie rozrywka dla pracowników. Ale skauting to nie przedsiębiorstwo i jego dążeniem nie jest sprawnie działająca grupa, ani 100% wykonanie planu pracy. Dla nas to, czy scenka na ognisku była udana czy też nie, jest mało ważne. To sytuacja wychowawcza, której celem jest rozwój wodzireja, który ją przygotował. I takie podejście jest też zdrowe dla szefa, bo przestaje przejmować się rzeczami, które choć są najbardziej widoczne, to jednak mniej ważne. Szef powinien wspierać w rozwoju, stwarzać przestrzeń do samowychowania się młodego człowieka. “Dziewczyna i chłopak muszą wziąć sprawy tej wielkiej łodzi, jaką jest ich życie, we własne ręce” (B-P) I do tego prowadzi formacja skautowa, której zwieńczeniem jest wymarsz/fiat – wzięcie całkowitej odpowiedzialności za swój rozwój. 

Kim więc powinien być szef?  

“Skautmistrz musi być starszym bratem dla swoich chłopców, to znaczy ma patrzeć na świat z ich punktu widzenia, musi prowadzić, przewodniczyć i budzić entuzjazm dla właściwych rzeczy. Jak prawdziwy starszy brat musi zachowywać tradycje rodzinne i pilnować by były one przestrzegane, pożądana jest tu pewna stanowczość. Oto i wszystko.” 

~ Robert Baden-Powell “Wskazówki dla skautmistrzów”  

Proste? Na pierwszy rzut oka tak. Ale zagłębiając się w ten temat mocniej, możemy napotkać pewne trudności. Choćby dlatego, że taki obraz starszego brata rzadko kiedy ma odzwierciedlenie w obecnej rzeczywistości. Nie każdy z nas ma starszego brata, ale z pewnością, każdy ma pewne intuicje co do jego roli. To określenie posiada liczne konotacje, więc aby uniknąć nieporozumień, chciałbym na potrzeby tego tekstu, na nowo zdefiniować pojęcie opisujące rolę i zadania szefa. 

Szef jako Inspirator, czyli osoba mająca pozytywny wpływ na Inspirowanych (nie wychowanków czy podwładnych, bo te pojęcia nieadekwatnie definiują relację między chłopakiem/dziewczyną, a szefem).   

Aby mieć wpływ Inspirator potrzebuje dwóch rzeczy:  

autorytetu i relacji.  

Jak kształtować swój autorytet?  

Wiadomo, że wiele zachowań inspirowani wchłaniają przez nasz przykład. Warto więc byśmy prezentowali sobą dobry poziom. Nie chodzi o to, by być chodzącym ideałem, ale przykładem dążenia do niego, inspiracją do pracy na sobą. Skauting daje nam ku temu narzędzia: spotkania z opiekunem drogi, stałym spowiednikiem, kursy szkoleniowe itd.  

Inspirowanym imponuje też umiejętność stworzenia przygody i brania w niej udziału. Pociąga ich energia i harc bijące od inspiratora. Ale także jego wytrwałość w dążeniu do celu. Niezłomność, wypływająca z przekonania o słuszności misji oraz zgodności z zasadami, którymi żyje.  

Wywoływanie filmu – Legwan Mogielnica 03.2021, fot. Antoni Biel

Negatywny wpływ na autorytet inspiratora ma, bez wątpienia, brak osobistego zorganizowania. Dlatego tak ważna jest sumienność i punktualność. Jednak inspirator to też człowiek, czasem powinie mu się noga. Ważne jest wtedy, by umiał przyznać się do błędu.   

Nie zapominajmy, że autorytet żyje prawem harcerskim. Szczególnie widoczny w jego życiu jest 8 punkt. Inspirator nie może być sztywny. Gdy trzeba zachować powagę to jest poważny, ale w pozostałym czasie, zawsze radosny. Ma do siebie dystans i lubi żartować.  

Warto zastanowić się, których z powyższych cech nam brakuje, co potrzeba jeszcze doszlifować. Ale tak jak już wspominałem, chodzi o rozwijanie się w dobrym kierunku, a małe potknięcia wcale nie przeszkadzają w byciu autorytetem. One też niosą przekaz. Pokazują inspirowanym, że można popełniać błędy. Ważne, by mimo tych niepowodzeń ciągle iść naprzód.  

Wpływ inspiratora będzie tym większy, jeśli autorytet podeprzemy relacją. 

Jak więc rozwijać relacje z inspirowanymi?  

Przede wszystkim szukać okazji do spotkań, być dostępnym na zbiórkach czy wyjazdach. Śmiać się razem z nimi. Pytać o zainteresowania, pasje, szkołę, pomysły na gry. Okazywać zaufanie, przez powierzanie odpowiedzialnych zadań, pomagać w ich wykonaniu i chwalić dobrze wykonaną robotę. Nagradzać inicjatywę. Szczerze mówić o swoich odczuciach. Jasno i konsekwentnie komunikować oczekiwania. Rozmawiać o zachowaniach, które nie są właściwe.  

Zainteresowanie i poważne traktowanie, nie tylko dostarczają nam wiedzy o problemach i potrzebach inspirowanego, lecz także budują jego wiarę w siebie. Uwaga poświęcona przez kogoś starszego, skutkuje wzrostem jego poczucia własnej wartości i sprawia, że czuje się on potrzebny. To z kolei daje przestrzeń motorowi odpowiedzialność.  

Powierzanie odpowiedzialności jest głównym narzędziem wpływu inspiratora. Cała zagwozdka polega jednak na tym, że trzeba pogodzić w nim, dwie pozornie sprzeczne idee: dawanie pełnej odpowiedzialności i obdarzanie odpowiedzialnością na miarę inspirowanego. Odpowiedzią na ten problem jest podejście obszarowe, zilustrowane na schemacie.  

Na działania grupy, można spojrzeć jak na puzzle. Pojedyncze elementy tworzą statek, morze, brzeg, roślinność, niebo, które razem dają kompletny krajobraz. Jeden puzzel oznacza pojedyncze, proste zadanie. Grupa elementów tworząca żagiel to projekt, składający się z kilku zadań, a cały statek jest odrębnym obszarem działalności grupy. I tak dajemy całkowitą odpowiedzialność inspirowanemu najpierw w jednym puzzelku – np. przynieś siekierę na zbiórkę, naucz zastęp nowego węzła. Potem dajemy mu do ułożenia żagiel – np. zrób grę terenową, skoordynuj budowę tratwy. Następnie obejmuje on ster kierowania całym statkiem – np. pionierką zastępu. Do niego należy określenie kierunku rejsu i rozdzielenie mniejszych zadań innym.  

Do poziomu umiejętności i chęci działania trzeba dopasować sposób traktowania.  

Przychodzący do zastępu świeżak lub starszy członek w nowym dla siebie obszarze, jest pełen energii. Chce działać. Wszystko jest dla niego nowe i fascynujące. Nie wie jeszcze, że pewnych rzeczy nie potrafi zrobić, dlatego mocno wierzy w siebie. Sygnalizuje on pierwsze własne pomysły, które warto wykorzystywać, chociaż na początek bardziej oczekuje wzięcia udziału w przygodzie, niż samodzielnego jej tworzenia. Warto dawać mu proste zadania i gdy sobie z nimi nie radzi, pokazywać jak je wykonać: przynieś na zbiórkę łopatę i sznurek; zbierz drewno, „ale patrz to co zebrałeś jest żywe – nie będzie się palić, a poza tym jako harcerze szanujemy przyrodę – poszukaj martwego i suchego drewna – to te które łatwo się łamie”. 

Kiedy weźmie udział w kilku grach i trochę się podszkoli, można poprosić go o zrobienie własnej gry dla zastępu. Będzie to dla niego pierwsze trudniejsze zadanie, warto więc, by nie skończyło się totalnym niepowodzeniem. Dobrze byłoby usiąść z nim i pomóc w jej zaplanowaniu, potem w rozłożeniu punktów przed zbiórką. Następnym razem wystarczy jedynie szczere zainteresowanie: ‘’jaki masz pomysł na tą grę’’, ‘’jak chcesz nagrodzić zwycięzców?’’ A po wykonaniu dokładna informacja zwrotna z pochwałą. To szczególnie ważne, by inspirowany nie stracił wiary w siebie, by pokazywać mu, że potrafi, przez dostosowywanie poziomu trudności zadań do jego możliwości. W przeciwnym wypadku, gry nie zrobi – powie, że zapomniał, ale tak naprawdę, to nie umiał, albo nie wiedział, że potrafi. 

Gdy już podstawy mamy opanowane, a inspirowanego zaczynają nudzić proste zabawy, trzeba po raz kolejny zwiększyć obszar jego odpowiedzialności. Przekazać funkcję, czyli powierzyć pieczę nad rozwojem zastępu w danej technice. Funkcyjny z prawdziwego zdarzenia sam powinien wykazywać inicjatywę. Powinien wiedzieć czego chce chłopaków nauczyć, jaki ambitny harc zaproponować. Po pewnym czasie, zdobędzie wiedzę z danego obszaru większą od zastępowego. W takim przypadku nieuzasadnione byłoby jakiekolwiek kontrolowanie tego jak idzie mu wymyślanie gry czy wyczynu dla zastępu. Taki ekspert powinien mieć wolna rękę w obszarze swojego działania. A kiedy funkcja przestanie go rozwijać i zacznie nudzić, to warto zastanowić się nad jej zmianą na inną np. na funkcje zastępowego, a wtedy cykl oddziaływania zatoczy koło.   

Powyższy opis dotyczy zielonej gałęzi, bo w niej najłatwiej to zilustrować. Schemat ten jest jednak bardzo uniwersalny i można go stosować na różnych poziomach.  

Apel rozpoczynający rok formacyjny 2020/2021 środowiska radomskiego, fot. Zuzia Pytlewska

Generalną zasadą jest, by w zadaniach o pewnym stopniu skomplikowania i nowych dla inspirowanego oddziaływać poprzez instruowanie – jasno określić cel działania i w razie potrzeby pokazać sposób jego realizacji. Oraz pamiętać o dostarczaniu świeżakowi częstej informacji zwrotnej.  

Adeptowi, który powoli traci wiarę we własne możliwości, a brak zdolności do wykonania zadania samodzielnie, frustruje, potrzeba wzmocnienia pozytywnego i wyznaczania zadań na jego miarę. Wspierania, polegającego na zainteresowaniu postępami oraz pomaganiu w odnajdywaniu sposobów wykonania projektu. Ważne jest tu chwalenie i motywowanie do działania.  

Kiedy kompetencje adepta wzrosną, zadania zaczną go nudzić, to znaczy, że powoli staje się ekspertem. To znak, że trzeba powierzyć mu obszar, w którym to on będzie rządził i swobodnie decydował. Nie można jednak przestać się nim całkowicie interesować. Konsultacja na początku i podziw wyrażony po dobrze wykonanej pracy powinien wystarczyć.  

Powierzanie odpowiedzialności wszystkim w jednakowy sposób, może mieć fatalne skutki. Nie można traktować świeżaka jak eksperta, gdyż doprowadzi to do pozostawienia go samemu sobie. Z kolei nadopiekuńczość wobec eksperta, wywoła u niego frustrację. Będzie czuł, że mu nie ufamy, że nie jest traktowany poważnie. Ważne jest więc, by nauczyć się prawidłowo rozpoznawać na jakim etapie jest nasz inspirowany i dopasować wsparcie do jego potrzeb i możliwości.  

Fot. na okładce: Antoni Biel

Antoni Biel


Perfekcjonista, który lubi szukać dziury w całym. W przerwach od nauki gotuje i piecze. Aktualnie drużynowy 9 Drużyny Radomskiej.

Dobra gra w 5 krokach

Niektórzy wymyślanie gier mają we krwi. Wystarczy, że wejdą pod prysznic i już w głowie roi im się od pomysłów. Potem je trochę dopracowują i jest gra. I są rumieńce ludzi, a szef zaciera ręce i myśli „ale czad, sam bym sobie zagrał!”. Jednak nie u każdego tak to wygląda. Jeśli wymyślanie gry fabularnej kojarzy Ci się raczej z mozołem albo paniką, to mam nadzieję, że poniższa instrukcja trochę ułatwi Ci życie. W pięciu krokach możesz przygotować dobrą grę fabularną, nawet jeżeli nie jesteś „fabularnym charyzmatykiem”. A może i charyzmatyk znajdzie tu coś dla siebie 😉

1. Fabuła

Czyli historia, która wydarzy się w czasie gry, a Wy będziecie jej uczestnikami…

Szukając inspiracji, warto patrzeć uważnie na różne przedmioty, najlepiej leżące w jakimś nieco zapomnianym miejscu takim jak strych albo garaż. W przedmiotach często siedzą pomysły na fabuły… Na przykład możesz znaleźć zardzewiałe dłuto i zobaczyć grę o zaginionym rzeźbiarzu. A z połączenia basenowego „makaronu” i lateksowej rękawiczki może nagle wyłonić się ręka św. Wojciecha ofiarowana Ottonowi przez Bolesława. Chociaż tego akurat bym już teraz nie zrobiła 😉 Przejdźmy lepiej do fabuł książkowych.

Fabuła w żółtej gałęzi

Jeśli jesteś żółty, to sprawa wydaje się prosta. Wybierz po prostu fragment „Księgi dżungli” i odwzoruj opisane w nim wydarzenia. Dla przypomnienia główne wątki to:

– przyjęcie Mowgliego do gromady,

– porwanie Mowgliego przez Bandar-logi,

– pokonanie Sheere-Khaana,

– opowieść o tym, skąd wziął się strach,

– uratowanie Messui i jej męża oraz wygnanie nieprzyjaznych ludzi z wioski,

– odniesienie ankusa królewskiego ssstarej kobrze,

– walka z rudymi psami,

– odejście Mowgliego do ludzi w czasie nowej gwary.

Oprócz nich są wydarzenia pomniejsze albo tylko wspomniane np. przyniesienie czerwonego kwiecia albo ucieczka Bagheery z królewskiego zwierzyńca w Udajpurze (czy to nie brzmi fantastycznie?!), które można rozwinąć.

Ale to nie wszystko. „Księga dżungli” mówi:  teraz musicie się z tym zgodzić, że przeskoczymy całe dziesięć czy jedenaście lat i tylko domyślać się będziemy, tego czarownego trybu życia, jakie wiódł Mowgli pomiędzy wilkami; gdyby to wszystko spisać, zapełniłoby się tym niejedną książkę.  Co to oznacza? W książce mamy tylko kilka wycinków z życia Mowgliego, resztę musimy sobie wyobrazić. I to niesamowicie poszerza możliwości fabularne, bo przecież mogło się tam wydarzyć, co tylko chcesz 😉 Oczywiście trzeba pamiętać, żeby cały czas pozostać w dżungli. Oprócz wyżej wymienionych wydarzeń z książki mogły mieć miejsce np.

– tropienie nowego zwierza-przybysza,

– zatruwanie strzał otrzymanym od kobry jadem,

– sporządzanie dla Mowgliego futra na zimne dni,

– wykupienie dżungli od dostojnika, który ją kupił i zamierzał wykarczować,

– odnalezienie żółwich jaj, które zostały wykradzione,

– zebranie nowych piór dla ogołoconego Mao,

– próba odczytania starych zapisów znalezionych w jaskini starej kobry,

– setne urodziny Baloo,

– wizyta w pałacu Maharadży. Bo na zachodnim skraju dżungli mieszka indyjski książę, pamiętasz? 😉 Kipling nie mówi tego wprost, ale wkłada w usta Buldea słowa Maharadżo, wielki królu! A Akela może wyciągnąć z tego grę: na dwór nie tak łatwo się dostać, trzeba zdobyć pieczęcie od różnych osób, żeby wzbudzić zaufanie strażników. Wieczorem po grze może się odbyć uczta w pałacu Maharadży – wilczki w turbanach, po warsztatach z savoir-vivre’u. Podobnie można wyciągać gry z innych słów.Polecam też dwie dodatkowe książki, z których można czerpać inspiracje nie wychodząc z dżungli: „Baśnie z wyspy Lanka” i „Dar rzeki Fly”. Walki z małpiszonami to nie wszystko 😉

Fabuła w zielonej gałęzi

Człowieku zielony, masz do dyspozycji całą rzeczywistość, a do tego całą fikcję literacką i filmową. Wybierz z niej to, w czym odnajdą się zastępowi i Ty sam. Jeśli nie cierpisz westernów, to daj sobie spokój z Indianami. (Chociaż osobiście bardzo lubię tę fabułę i trochę mi będzie szkoda 😉 ) Jakiś czas temu powstał artykuł o fabule roku, polecam.  Nie chcąc go powtarzać, dodam tylko kilka słów i  konkretnych przykładów. Wybór fabuły to świetna okazja, żeby zachęcić swoich ludzi do czytania, jeśli jeszcze nie są do niego przekonani. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że umiejętność czytania jest kluczowa w rozwoju intelektualnym i emocjonalnym. A wtórny analfabetyzm jest realnym problemem. Jeśli przyczynisz się do tego, że Twoi ludzi będą rozumieć, co czytają, zostaniesz małym bohaterem narodowym.

Zorientuj się, jak to u nich wygląda. Nie czytają praktycznie nic? Trylogia Sienkiewicza na pewno im nie pomoże. Zacznijcie od czegoś lekkiego, łatwego, co przy stosunkowo niewielkim wysiłku da im satysfakcję z czytania. Np. „Zwiadowców” J. Flanagana (z czystym sumieniem mogę polecić dwie pierwsze części, reszty nie czytałam). Książka pisana raczej dla podstawówki, ale myślę, że starsi też mogą się w takiej fabule dobrze bawić. Dużo akcji, dialogów, trochę fantastyki, trochę bohaterstwa, trochę banału. Znam pełno młodych ludków, którzy się zaczytują. Kolejna łatwa w odbiorze pozycja to „Kroniki Archeo” A. Stelmaszyk.

Do troszkę trudniejszych, ale nadal przyjemnych w odbiorze można zaliczyć: „Ronję, córkę zbójnika” A. Lindgren i  „Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa. Następny poziom to „Winnetou” K. Maya, „Złoto Gór Czarnych” A. Szklarskiego, „Hobbit” J. R. R. Tolkiena. Jeśli Twoja drużyna składa się głównie z moli książkowych, możesz zaserwować jej Juliusza Verne’a. A jeśli ich czytanie wygląda już na nałóg, to lepiej byłoby pomyśleć o jakimś filmie 😉

Gra „Robin Hood” obóz 1. Hufca Radomskiego Litwa 2011, fot. Marcin Jędrzejewski

2. Cel

Cel ściśle łączy się z fabułą, jest jej skonkretyzowaniem. W grze nie może chodzić tylko o to, żeby odegrać książkę albo co gorsza zrobić zadania. W bezcelową grę nikt nie będzie chciał grać. Nawet wilczki powiedzą „Coooo? Po co?” Dlatego zawsze trzeba go zaplanować. A potem przedstawić ludziom jako niesamowicie ważny. Nie mów, ludziom, że idą na grę szukać żółtych kartek. Tylko, że idą odnaleźć i zakopać topór wojenny, żeby plemiona Indiańskie żyły odtąd w zgodzie. Dobry cel wciągnie was w fabułę.

Tak naprawdę celów jest do wyboru tylko kilka, sprowadzają się do kilku poniższych, możesz wybrać wśród nich:

– odnalezienie i/lub uwolnienie dobrych postaci

– pokonanie złych postaci

– zdobycie informacji

– ocalenie lub zdobycie lub uzyskanie jakiegoś dobra materialnego

– zniszczenie jakiegoś „zła materialnego”.

3. Treść merytoryczna

Nie wiem, czy to dobra nazwa, ale chodzi o to, czego gracze mają się w czasie gry nauczyć: techniki i/lub wiadomości wplecione sprytnie w fabułę jako zadania do wykonania prowadzące do osiągnięcia celu. Może to być rozpalanie ogniska, węzły, pierwsza pomoc, wiedza historyczna lub przyrodnicza, rodzaje kamieni albo podstawy szydełkowania 😉 Wszystko, cokolwiek macie w planie pracy. Jestem pewna, że każdy z tych elementów można dowolnie łączyć z każdą fabułą i każdym celem.

– Ale jak to, przecież Indianie nie mieli plastikowego sznurka!

– A kto ci powiedział, że ten biały sznurek jest plastikowy? Ja, stara Indianka, wyrabiam go z łyka kukurydzy! A teraz związuj porządnie te żerdki, bo mi się tipi wali na głowę, a jeszcze muszę Ci powiedzieć coś ważnego zanim odejdę do krainy wiecznych łowów.

4. Oznaczenie trasy

Czyli jak sprawić, żeby ludzie dotarli tam, gdzie coś na nich czeka, a nie zupełnie gdzie indziej. Tutaj też wszystkie sposoby można połączyć ze wszystkimi fabułami, celami i treściami. Jeśli nie masz pomysłu na wyznaczenie trasy, wybierz z poniższych:

– mapa z zaznaczonym celem/celami, do których gracze mają dotrzeć, mogą mieć zaznaczoną kolejność lub ważność punktów

– zagadki, których rozwiązaniami są charakterystyczne miejsca, do których trzeba dotrzeć

– przy każdym punkcie w terenie wskazówka, jak dojść do następnego, np. azymut

– znaki patrolowe z kamieni lub patyków albo rysowane kredą

– bibuła pozawieszana przy drodze (oczywiście to nie żadna bibuła, tylko np. skóra węża Kaa, który akurat ją zmienia i jak się o coś otrze, to gubi płaty)

– tropy na ziemi/śniegu

– ślady pozostawione przez postać na drodze, np. pióra przez Chilla, obierki marchewki albo skórka jabłka przez Ikkiego, czarna wełna – sierść Bagheery, ślady na ziemi zrobione kłami przez Hathiego; nieznany potwór może zostawiać błotne odchody zawierające fragmenty ubrań pożartych ludzi…

– dźwięk wskazujący kierunek np. gwizdek, tam-tamy, trąbka udająca słonia,

– na grach po ciemku: postaci z latarkami, kamienie świecące w ciemności na drodze, znaki zrobione świecącą farbą

– można zrobić podział wskazówek: prawdziwe są umieszczone tylko na podanych gatunkach roślin, które trzeba rozpoznać, reszta wskazówek to zmyłki.

5. Ludzie i rzeczy

Mamy już wybraną fabułę, konkretny cel, treść merytoryczną i sposób oznaczenia trasy. Pozostaje wybrać konkretne miejsce na grę: poszczególne zadania i punkt kulminacyjny. Rozdzielić ludziom role i lokalizacje, ustalić, kto po drodze na swoje miejsce rozwiesi „punkty bezosobowe”, jeśli takie są i rozłoży oznaczenia trasy.

Na koniec zrobić listę potrzebnych każdej osobie rzeczy.

Gra zaplanowana! Ciekawe co pierwsze pójdzie nie tak 😉

fot. na okładce: Hanna Dunajska

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.