Nie jemy szyszek, tylko sadzimy drzewa

Przypomnij sobie reakcje ludzi, kiedy mówisz, że jesteś harcerzem. W moim przypadku podziw pojawia się tylko w przypadku starszych pań. Pozostałe reakcje to:

a) „O, to w tym wieku jeszcze można być harcerzem?”

b) „O, czyli jesz szyszki? XD”

Z innymi raczej rzadko się spotykam, a i tak później jeszcze muszę tłumaczyć, że FSE to coś innego niż ZHP i ZHR, o ile w ogóle rozmówca potrafi te dwie największe organizacje odróżnić.

Ten brak zrozumienia naszych działań przez społeczeństwo zmotywował mnie do napisania niniejszego tekstu. Chcę zwrócić uwagę przede wszystkim na obszary problemowe. Postaram się zarysować przyczyny tego zjawiska, a także to, jaki moim zdaniem, obraz skautingu możemy tworzyć my jako szefowie.

Szyszki i pomniki

Każdy zapewne widział tego mema z Przyrzeczenia jednego z naszych harcerzy. Ten szybko obiegł Internet kilka lat temu i pozostał w pamięci młodych ludzi do dzisiaj. Powiedziałbym nawet, że jest w czołówce najbardziej rozpoznawalnych memów, nie tylko w społeczności harcerskiej. Jest to wręcz uderzające, bo może świadczyć o tym, jak bardzo wpasował się w postrzeganie harcerstwa przez młode pokolenie. Przecież nikt nie zwraca uwagi na to, że jego treść to stek bzdur niemających nic wspólnego z rzeczywistością. Natomiast idealnie pasuje do narracji dzisiejszego świata i utożsamienia naszych wartości ze śmiesznością.

Rzecz jasna, nieco to upraszczam i wyolbrzymiam. Są osoby, które pozytywnie patrzą na harcerzy. Przede wszystkim są to osoby starsze, choć oczywiście nie tylko. Za ich czasów to właśnie harcerstwo było modne. Na widok harcerza ich twarz promienieje dumą i uśmiechem. Postrzegają nas jako tę porządną młodzież. Wiedzą, że na pomoc harcerzy zawsze można liczyć, a ich obecność jest nieodłącznym elementem wszystkich obchodów świąt państwowych, a często także religijnych.

Na początku ostatniej wędrówki z moim kręgiem, będąc w publicznej toalecie, pewien starszy pan, jak tylko mnie zauważył, zwrócił się do mnie, zaczynając od pozdrowienia „czuwaj”. Oznajmił, że w jednej kabinie ktoś leży, być może zasłabł. Okazało się później, że to tylko lokalny koneser taniego wina stracił świadomość. Co jednak zwróciło moją uwagę, to fakt, że ten starszy pan proszący mnie o pomoc, naprawdę widział we mnie ratunek. Jedynym powodem takiej reakcji był mundur harcerski. W końcu jak trwoga to do harcerza.

Przypomina mi się też sytuacja z niedawnego Czerwonego Pasa. Uczestniczyliśmy we mszy świętej w lokalnej parafii i ksiądz dziękując nam za obecność, powiedział coś w rodzaju „Dobrze widzieć młodzież, która zachowuje wartości Bóg, Honor i Ojczyzna.” Dość dobitnie i kilkukrotnie powtórzył tę dewizę, jednoznacznie kojarzącą się z siłami zbrojnymi. Zresztą spotkałem się też z kapelanami i żołnierzami, którzy stwierdzali, że harcerstwo bardzo ich do wojska przygotowało.

Z tego wszystkiego wyłania się obraz harcerstwa jako „wojska dla dzieci”, gdzie młodzi chłopcy noszący śmieszne zielone mundurki, biegają po lesie, jedzą szyszki i stoją ze sztandarem na baczność przy pomniku podczas obchodów Święta Niepodległości. Niezwykle dziwne połączenie. Jednak taki, moim zdaniem, jest obraz harcerza w świadomości społecznej przeciętnego Polaka. I trudno się temu dziwić. Oczywiście nie wszyscy tak myślą. Spora część społeczeństwa widzi w harcerstwie wychowanie, a nie tylko zabawę i patriotyzm. Pozwolę sobie w tym miejscu na krótką analizę.

Alternatywa dla ZHP

Największą organizacją harcerską w Polsce jest ZHP. Liczy ponad 136 tys. członków. Z kolei w szeregach ZHR jest już niecałe 20 tys. osób. Natomiast w SHK tylko 6 tys. Siłą rzeczy nie jesteśmy organizacją najbardziej rozpoznawalną w przestrzeni publicznej i jeszcze długo nie będziemy. Wyjątkiem są regiony, gdzie nasze Stowarzyszenie działa od dawna i poprawnie. Największy wpływ na społeczeństwo wywiera jednak ZHP, które nie tylko pod względem ilościowym zostawia pozostałe organizacje w tyle, ale również jest najdłużej funkcjonującą ze wszystkich. Zatem większość naszych rodziców posyłających dzieci do harcerstwa nie pamięta jeszcze powstawania jednostek ZHR, a tym bardziej SHK. 

Dlatego społeczeństwo postrzega harcerstwo przez pryzmat ZHP. Jest to szczególnie zauważalne w mniejszych miastach. Trudno szukać alternatywy w Jaśle, Kościanie, czy Przasnyszu. Warto wspomnieć, że ten obraz harcerstwa często jest po prostu zły. ZHP to organizacja, która przez 100 lat swojego istnienia ulegała licznym przeobrażeniom, oddalając się od pierwotnych idei skautingu. Jest organizacją bardzo państwową oraz zróżnicowaną wewnętrznie.

ZHP, jako najwyższą wartość wychowania, uznaje patriotyzm. Widać to w ich działaniach, od rodzajów śpiewanych przez nich piosenek, do aktywnego uczestnictwa w uroczystościach państwowych, ale także w samej nazwie związku. Dlatego też harcerze są mile widziani w parafiach garnizonowych. Wspomniane przeze mnie wcześniej osoby, mówiące o harcerstwie jako przygotowaniu do wojska, zostały wychowane właśnie w tym nurcie.

Harcerstwo oczywiście nie powinno mieć takiego celu. Wiadomo, że wśród naszych podopiecznych znajdują się przyszli żołnierze (jak sam Bi Pi), ale tak samo będą tam lekarze, wokaliści, nauczyciele, programiści, księża, a może i przyszły prezydent. Patriotyzm jest jedną z wielu równorzędnych wartości, które chcemy zaszczepiać w nowych pokoleniach. Naszym celem jest wychowanie otwartych na innych, odpowiedzialnych obywateli w duchu chrześcijańskich wartości. 

Obywatel i naród

Kim więc jest obywatel? Podręcznikowa definicja mówi nam, że jest to osoba posiadająca prawa i wypełniająca obowiązki wobec państwa, do którego przynależy, czyli będąca odrębną jednostką oraz użyteczna dla społeczności. Oczywiście taki jest wzór do naśladowania, ponieważ nikt nie jest idealny. Jednak to tylko teoria. Dalej nie wiemy, jakie cechy ten ideał powinien posiadać.

Arystoteles określa ideał obywatela, jako osobę umiejącą rządzić i słuchać. Ten model spełnia swoje funkcje jedynie w demokratycznym ustroju państwa, kiedy de facto każdy może zostać władcą. W jego definicji dobry człowiek jest tożsamy z dobrym obywatelem, jednak nie każdy dobry obywatel może być dobrym człowiekiem. Ocenia, że każdy najpierw powinien nauczyć się słuchać, a dopiero potem rządzić. Zwraca również uwagę, że każdy ma inne zadania i rolę w społeczeństwie, dlatego cnoty pomiędzy obywatelami rządzonymi i rządzącymi są inne. Dobry władca, poza cechami obywatela, powinien być rozumny.

Przenosząc się na polski grunt, według Jana Kochanowskiego dobry obywatel charakteryzuje się miłością do ojczyzny, wyrażaną dawaniem talentów otrzymanych od Boga dla dobra wspólnego.

Jak to wszystko ma się jednak do patriotyzmu? Dla patrioty, oprócz dbania o wspólne dobro oraz uczestniczenia w życiu społecznym i politycznym, kluczowa jest właśnie miłość do ojczyzny. Jest ona wyrażana poprzez szacunek do swojego narodu i jego symboli, historii, kultury oraz pielęgnowanie jego tradycji. Świadczy również o przedkładaniu dobra ojczyzny nad swoje dobro i gotowość do poświęceń za kraj.

Taka postawa ma jednak swoje granice, co bardzo obszernie opisuje Katolicka Nauka Społeczna. Jedną z głównych zasad społecznych zawartych w KNS jest solidarność, która nie tylko łączy członków wspólnoty, ale również określa wszystkich żyjących na Ziemi ludzi, jako jedną społeczność. Pojmowanie to wykracza zatem poza naród i wskazuje na miłość pomiędzy obywatelami różnych państw, gdyż każda osoba jest dzieckiem bożym.

Rodziny, jako podstawowe jednostki społeczne, tworzą wspólnoty, a te organizują się w narody. Kluczową rolę w narodzie odgrywa instytucja państwa, która odpowiada za organizację narodu. Moralność KNS odrzuca formy kolektywizmu oraz nieograniczonego indywidualizmu. Państwo ma stać na straży przestrzegania tych zasad. Dlatego tak ważne jest aktywne uczestnictwo obywateli nie tylko w życiu społecznym, ale również politycznym, aby rozliczać władze ze spełniania powyższych celów.

Harcerz jak drzewo

Opisana powyżej organizacja życia społecznego jest niemalże identyczna do naszego funkcjonowania w Stowarzyszeniu. Zastęp jest jak rodzina, w której tworzą się najtrwalsze więzi. Lokalną wspólnotą jest drużyna, w której zastępy nie tylko konkurują ze sobą, ale również współpracują i tworzą tożsamość jednostki. Hufiec, czy Stowarzyszenie, nadają rangę państwową całej strukturze, zapewniając wyznaczanie kierunków rozwoju oraz rozwiązywanie dużych problemów. Cała ta struktura jest niczym innym jak demokracją.

Skupmy się jednak na zastępie. Każdy harcerz aktywnie uczestniczy w jego tworzeniu, oferując swoje talenty, czy realizując funkcje, na rzecz dobra całego zastępu. Ma swoje obowiązki, czyli chodzenie na zbiórki, zdobywanie stopni, zabieranie ze sobą potrzebnego ekwipunku, etc. Ma również swoje prawa, takie jak prawo głosu na radzie zastępu. Natomiast czekanie na swoją kolej na radzie uczy słuchania, a (jako zastępowemu) rozwiązywanie problemów kształci umiejętność rządzenia. Solidarność w zastępie daje niezwykłą skuteczność podczas wielkiej gry, a solidarność w drużynie pomaga rozwiązywać konflikty między zastępami.

Tym dokładnie jest jeden z sześciu wymiarów, czyli Szkoła Wychowania Obywatelskiego. SWO jest światem na miarę chłopca/dziewczynki, w którym obowiązują zasady i relacje społeczne, który poprzez doświadczenie pozwala uczyć się aktywnego życia w społeczeństwa i troski o dobro wspólne (definicja Rady Pedagogicznej). Nie można jednak mylić jej z prowadzeniem agitacji politycznej, czy stanowiskiem wobec wydarzeń patriotycznych.

No dobrze, ale co z naszym otoczeniem? Nie wszyscy przecież są harcerzami, a niewychodzenie z lasu niekoniecznie jest dobre. Moim zdaniem ZHP zbyt duży nacisk położyło na wydarzenia patriotyczne. I mam trochę obawy, abyśmy nie popełnili tego samego błędu, tylko że w drugą stronę – odcinając się od takich wydarzeń. Trudno jest budować tożsamość lokalną czy narodową bez uczestnictwa w imprezach upamiętniających historyczne wydarzenia. W końcu naród to zbiorowe dzieło naszych przodków, a jako skauci służymy ojczyźnie, jesteśmy lojalni wobec swojego kraju i dochowujemy wierności dziedzictwu pokoleń.

Porównałbym harcerza do drzewa, gdzie korzeniem jest osadzenie w społeczności chrześcijańskiej, rodzinnej i narodowej. Stabilność pnia to przynależność do społeczności szkolnej, harcerskiej, koleżeńskiej, akademickiej, etc. Dopiero gałęzie i liście są najbardziej zmienne, tak jak rozwój i decyzje. Dopóki trwały jest korzeń i stabilny pień, żadna wichura tego drzewa nie wyrwie.

Jedyne co jest nieco problematyczne, to forma uczestnictwa w takich wydarzeniach. Najczęstsze argumenty padające przeciwko obchodom, to że są dla harcerzy trudne i nudne. Trudno się nie zgodzić, jednak warto spojrzeć na to trochę szerzej. W końcu nic co dobre nie przychodzi łatwo. Czy ktoś się spotkał z tym że harcerze rwą się do sprzątania szkoły po zimowisku? Albo że są zajarani każdym Apelem Ewangelicznym? Takie przypadki to raczej rzadkość, a jednak dalej to robimy, starając się dobrać narzędzia tak, aby zadania były wychowawcze i ciekawe. Czyli wykorzystując motory.

Może zamiast bezczynnie stać przy pomniku warto częstować uczestników herbatą lub żurkiem. Albo po obchodach zorganizować ekspresję dla mieszkańców o tematyce święta. Czyli przejść do działania i odpowiedzialności z biernego uczestnictwa. To może dać naszym podopiecznym poczucie, że są częścią wspólnoty, i to ważną, co jest dla nich bardzo istotne, jak ktoś docenia takie działania. Ponadto, nie zbudujemy swojego wizerunku, jeśli misję wychowania obywatelskiego będziemy realizować jedynie wewnątrz jednostki.

Może warto wziąć udział w sprzątaniu kościoła, w którym działa jednostka. Zgłosić się do ośrodka pomocowego, jak dom dziecka lub dom samotnej matki i zaproponować pomoc w opiece nad znajdującymi się tam dziećmi, np. przy odrabianiu pracy domowej lub zorganizować dla nich grę. Przeprowadzić z kręgiem lub ogniskiem otwartą debatę oksfordzką na temat społeczny. Wziąć udział w Akcji Sprzątania Świata. Zaangażować szczepowego do uczestnictwa w Radzie Parafialnej. Zbudować ołtarz na procesję podczas Bożego Ciała. I wykazać przy tym swoje ponadprzeciętne kompetencje nabyte w skautingu.

Możliwości jest bardzo dużo. To jest także świetna okazja do promocji Stowarzyszenia, żeby nikt nas nie mylił z innymi organizacjami, tylko zobaczył, że jesteśmy częścią lokalnej wspólnoty. I że nasza rola w społeczeństwie jest ważna i poważna.

Fot. na okładce: Wojciech Nowak

Michał Deręgowski


Podkarpacianin z krwi i kości. Po przebyciu długiej i krętej harcerskiej drogi został szefem kręgu. Z wykształcenia geograf. Miłośnik map, Polski i map Polski.

Wymarzona codzienność

Jak często zasypiasz z myślą, że to był dobry dzień? Chciałoby się mieć tak codziennie, jednak wydaje się to nierealne przy rutynie związanej z nauką, pracą, obowiązkami domowymi, harcerskimi, uczelnianymi… Nie wspomnę już o pragnieniu, aby pojawił się w naszym życiu wreszcie jakiś ,,idealny dzień”. Jakiś czas temu usłyszałam pytanie: ,, Jak wyglądałby Twój wymarzony dzień?”. Pomyślałam wtedy, że dosyć często przytrafia mi się właśnie taki, o którym nawet nie śniłam. Zaczęłam więcej o tym myśleć, zastanawiać się, co sprawia, że tak jest. Stąd też powstał pomysł na ten artykuł, do którego lektury bardzo Cię zachęcam. 

Myślę, że podstawą do przeżycia dobrego dnia (lub nawet tego idealnego) są cztery obszary, o których nie możemy zapomnieć. Dotyczą one zwykłej codzienności, która dzięki nim może stać się niezwykła oraz realiów harcerskich, jak np. życie obozowe lub bycie w drodze podczas wędrówki. Poniżej opiszę każdy z tych obszarów, jak je realizować i znaleźć na nie przestrzeń. 

Bóg– nasz największy przyjaciel. O tak ważną relację należy się odpowiednio troszczyć, pracować nad nią każdego dnia, aby była ona silna z obu stron. Dzięki częstej modlitwie i zawierzaniu Panu Bogu swojego dnia o poranku będziesz czuć Jego obecność. Z Nim możesz dzielić się wszystkimi radościami i smutkami. On zawsze jest gotowy, żeby Cię wysłuchać. Nie wiem czy też tak masz, ale ja, kiedy komuś opowiem, z czym się zmagam i zacznę przeżywać to wspólnie z tą osobą, a nie w samotności, czuję ulgę. Zadbaj więc, aby pójść na Mszę Świętą, Adorację, czy znaleźć moment w ciągu dnia na odmówienie różańca. Zakończę tę część słowami św. Augustyna, które dobrze podsumowują to, jak dobra więź z Bogiem wpływa na nasze życie: ,,Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. Zaufaj Bogu i daj Mu się prowadzić, bo z Nim wszystko jest możliwe!

Cel – nie chodzi o szczegółowy plan dnia. Wiadomo, że niektórzy lepiej się czują, kiedy będą mieć dokładny program działania, inni wolą mieć większą swobodę. Nie chodzi o to, aby mieć dzień rozpisany co do godziny i tylko to nam zagwarantuje szczęście. Trzeba wiedzieć, co danego dnia chcemy osiągnąć. Wyznaczmy sobie dowolny cel, który będzie realny, może być nawet więcej niż jeden – ważne, aby nie było ich za dużo, bo wtedy zwiększa się prawdopodobieństwo, że nie wszystko uda nam się osiągnąć i może to pogorszyć nasze samopoczucie. Przykłady małych celów w życiu codziennym: nie spóźnić się na zajęcia, zrobić dobry uczynek, upiec ciasto, przeznaczyć godzinę na czytanie- wszystko musisz dostosować do własnych potrzeb i możliwości. Kiedy uda nam się osiągnąć postawiony cel lub zrealizować plan pojawiają się w nas pozytywne emocje, poczucie spełnienia, sprawczości i odpowiedzialności za nasze życie. Przecież to jest właśnie to, co dzieje się na naszych wędrówkach. W takim życiu “w drodze” bardzo ważne jest dotarcie do celu, na miejsce noclegu danego dnia, do kościoła na Eucharystię, czy do celu całej wędrówki. Podczas wieczornych rad często się słyszy, że najlepszym momentem w ciągu dnia było np. to jak zobaczyłam schronisko, do którego szłyśmy. Albo jak sanktuarium na wzgórzu w oddali z każdym krokiem było coraz bliżej nas. Wtedy zapominamy nawet o tym, że bolały nas nogi, że było nam ciężko. Radość z osiągnięcia celu jest silniejsza od tego. 

Spontaniczność– może uznasz, że wyklucza się z powyższym punktem, dotyczącym posiadania celu. Jednak właśnie, kiedy nie zaplanujemy szczegółowo dnia, wędrówki, obozu lub otworzymy się na ewentualne zmiany to zaczną dziać się naprawdę ciekawe rzeczy, które nie były do przewidzenia. Może kojarzy Ci się to negatywnie, kiedy np. planowałaś zrobić grę w lesie, a nastąpiło załamanie pogody i burza uniemożliwiła przeprowadzenie długo wymyślanych zajęć. Brzmi jak powód, żeby się załamać, prawda? Na pewno chwilowo twój humor może się pogorszyć, jednak nie załamuj się, gra poczeka, może akurat przyda się na zbiórkę, której nie będziesz miał/a czasu przygotować, a taka nagła zmiana planów daje przestrzeń do przygody! W życiu codziennym przecież często zdarzają się takie sytuacje. Nie masz tak czasem, że na wyjeździe harcerskim lub na co dzień dzieje się coś wspaniałego i pięknego, co zupełnie nie było przez Ciebie zaplanowane? Ja lubię te momenty nazywać “małymi cudami” lub “niezaplanowanymi marzeniami”, to są takie rzeczy, które nam nawet nie przyszło do głowy, że mogą się wydarzyć. Na przykład w trakcie wędrówki letniej miałyśmy zaplanowany ogniskiem nocleg na polu namiotowym, jednak kiedy doszłyśmy na miejsce okazało się, że nie ma tam dla nas miejsca. Wpadłyśmy na pomysł, żeby pójść na zachód słońca na pobliską plażę i tam ustalić dalszy plan działania. Miejsce okazało się tak klimatyczne, że pojawiła się myśl, aby zostać na noc na plaży. Czułam się wtedy jakbym realizowała jedno ze swoich marzeń, mimo, że nie było ono zaplanowane i nie oczekiwałam, że spotka nas coś tak pięknego. W codzienności miałam taką sytuację, że uciekł mi tramwaj, chwilowo byłam zdenerwowana, że będę marzła, czekała na następny, przez to będę później w domu. Stwierdziłam jednak po chwili, że przejdę się na inny przystanek i tak idąc dostrzegłam wspaniały stary budynek na ulicy, która od tamtej pory stała się moją ulubioną w mieście. Te wydarzenia sprawiły mi wiele radości i zostaną mi w pamięci na długo. Na pewno Ty również masz wiele takich sytuacji, zacznij je zauważać oraz czerpać z nich radość, traktować jako wyzwanie i przygodę. Zwykle jest tak, że bardziej w pamięci zostają nam te piękne chwile niż niepowodzenia, przynajmniej na dłużej. 

Wdzięczność – po tych wszystkich niespodziankach, które dzieją się w spontaniczności będzie ona się pewnie pojawiała samoistnie. Jednak, nawet kiedy przytrafił Ci się jakiś ,,słaby” dzień, zadbaj o to, aby dziękować za wszystko, co dobre Ci się przytrafiło. Taka chwila pomyślenia o wszystkich dobrych rzeczach, które się danego dnia wydarzyły pokazuje nam ilu wspaniałych ludzi nas otacza, że nie jesteśmy sami z wszystkimi problemami, że Bóg naprawdę jest obecny i nad nami czuwa, chce dla nas jak najlepiej. Wdzięczność polepsza również nasze samopoczucie, wydobywa na pierwszy plan całe piękno i przezwycięża wszystkie smutki. Naprawdę podziękowanie Bogu podczas wieczornej modlitwy za miniony dzień sprawi, że będziesz zasypiać z myślą, że to był dobry dzień. 

Wymienione wyżej podpunkty są podpowiedzią, jak zamienić szarą codzienność w piękne wspomnienia. Myślę, że jest to taka podstawa, ale można ją wzbogacać o własne pomysły upiększania rzeczywistości. Nie zapominaj, że naszym celem jest świętość, wypełniaj sumiennie obowiązki, znajdź czas dla siebie, dla swoich bliskich- zwyczajnie zadbaj o ,,life balance”. Często szukamy niezwykłych wrażeń i doznań spłycając przez to codzienność, w której ukryte są dla nas wielkie rzeczy. Jeszcze na koniec przytoczę moje ulubione hasło, które napawa optymizmem:,, Nie każdy dzień jest dobry, ale w każdym dniu jest coś dobrego”. Życzę Ci wymarzonej codzienności!

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Maria Sot


Zakochana w każdej gałęzi, obecnie spełnia się jako Szefowa Ogniska Młodych. Swoje zamiłowanie do przyrody i poczucia piękna rozwija studiując architekturę krajobrazu. Swój kierunek i życie uwielbia za różnorodność i interdyscyplinarność.

Twój największy skarb

Cztery i pół roku temu, z okazji pierwszych urodzin mojej chrześnicy Gabrysi, postanowiłem podarować jej coś wyjątkowego, osobistego, a jednocześnie atrakcyjnego dla dziecka. Mając podobne doświadczenie ze starszym od niej o pół roku chrześniakiem Mieciem, podjąłem decyzję by prezent przybrał formę książeczki.

Poprosiłem o pomoc Joannę Dunin-Konieczną, z którą wówczas miałem zaszczyt współpracować w ramach Ekipy Medialnej Skautów Europy. Asia zgodziła się i do opowiadań dołączyła pierwsza część ilustracji – 12 misiów.

Po urodzinach Gabrysi, licząc że prezent spodoba jej się w przyszłości, kiedy dorośnie do czytania jej książeczki, uznałem, że warto byłoby podzielić się tym prezentem z innymi. To były pierwsze myśli zwiastujące długą drogę do wydania książki – Opowiadań Anatomicznych.

Po 2 latach pracy redakcyjnej, wzbogacone o kolejne ilustracje autorstwa Klaudii Bakuły Opowiadania, w grudniu obecnego roku ukazały się drukiem.

Zachęcam do zapoznania się z jednym z nich, a jeżeli się spodoba – zakupem Opowiadań ze strony Wydawnictwa Sorus. W planach wydawnictwa jest dystrybucja książki do większej liczby księgarni, jednak w momencie pisania tych słów, dostępne są wyłącznie pod poniższym linkiem:

https://sorus.pl/produkt/opowiadania-anatomiczne/

Zapraszam do lektury i zachęcam do zakupu książki – może stanie się trafionym świątecznym prezentem. 😊

Krzysztof Olaf Żochowski HR

rys. Joanna Dunin-Konieczna

Opowiadanie IV

Twój największy skarb

Twój największy skarb mieści się w główce. Jest nim możliwość rozwoju, możliwość nauki,
możliwość nabywania nowych umiejętności. Możliwość. Możność. Moc.

Możliwość, którą posiadasz, to obszar Twojej wolności. Im więcej realnych możliwości, wyborów i rezygnacji, tym większą masz moc. To Twoja wolność.

Twój największy skarb to mózg. A dokładniej cały ośrodkowy układ nerwowy, czyli mózg, pień mózgu, móżdżek i rdzeń kręgowy.

Kiedy byłaś jeszcze małym zarodkiem, na wierzchu Twojego ówczesnego ciała pojawiła się pewna płytka. Wkrótce stała się ona rynienką, a na koniec cewą, czyli szeroką rurką. Dwa końce rurki zarosły podczas Twojego rozwoju pod sercem mamusi, a z coraz bardziej pozaginanego wężyka uformował się największy skarb, jaki masz w głowie. Twój mózg, pień mózgu, móżdżek i rdzeń kręgowy.

Mózg składa się z dwóch półkul – prawej i lewej. Na wierzchu każdej z nich znajduje się warstwa szarych komórek zwana korą mózgową. Szare komórki mają różne wypustki służące do przesyłania informacji – przypominają gałęzie jak u drzewa. Te gałęzie łączą się z wypustkami innych szarych komórek. Na dystansie, który przebywają, znane są pod nazwą substancji białej, ze względu na ich biały kolor.

Twój największy skarb nie jest czarno-biały. Jest szaro-biały. Między szarymi komórkami, za pośrednictwem białych gałęzi informacje przeskakują na kolejne szare komórki. Źródłem tych informacji są najczęściej różne rodzaje czucia i zmysłów. Trafiają one do Twojej główki, gdzie się je interpretuje, kojarzy i tworzy różnego rodzaju reakcje – czasem w postaci myśli, czasem w postaci wyobrażeń czy słów, czasem w postaci ruchów dowolnych – czyli działania.

Autor opowiadań, fot. Urszula Ruta, portal eGarwolin.pl

Obszar mózgu jest mocno pofałdowany. Dzięki temu więcej szarych komórek mieści się w Twojej głowie. Zgromadzenia różnych fałdów nazywane są najczęściej zakrętami, a przerwy pomiędzy nimi – bruzdami. Zgrupowania zakrętów oddzielonych największymi z bruzd są nazywane płatami. Nazwy płatów podobne są do nazwy kości czaszki, które je przykrywają. Są więc płaty czołowe i potyliczne, są też płaty ciemieniowe i skroniowe.

Na Twój mózg, o czym nie wszyscy wiedzą, oprócz jego półkul składają się również dwa wzgórza i podwzgórza. Zbierają one informacje z niższych pięter ośrodkowego skarbca neuronów. Tymi niższymi piętrami są pień mózgu, móżdżek i rdzeń kręgowy.

Pień mózgu składa się ze śródmózgowia, mostu i rdzenia przedłużonego. Znajdują się tam między innymi początki nerwów czaszkowych, których drugimi końcami są receptory czuciowe i zmysłowe na głowie oraz mięśnie twarzy.

Nad pniem mózgu, a pod półkulami, położony jest móżdżek. Odpowiada on głównie za koordynację Twoich ruchów. Czasem nawet nie zauważasz, jak ważne jest, aby postawić krok z odpowiednią werwą czy uścisnąć dłoń mamy z czułością. Pomaga Ci w tym właśnie ów przypominający mózg, jednak mniejszy od niego i mający inne funkcje móżdżek.

Za rdzeniem przedłużonym, czyli najniższą częścią pnia mózgu, rozciąga się rdzeń kręgowy, który wraz z pochodnymi nerwami sięga hen, hen aż po sam dolny koniec kręgosłupa. Umożliwia on ruch i działanie strukturom całego Twojego ciała poniżej główki oraz zbiera dla niej informacje czuciowe.

Wiele jest funkcji mózgu i innych struktur ośrodkowego układu nerwowego. Oprócz wspomnianych do tej pory można wymienić również takie cuda jak pamięć, emocje, rozumienie zasad społecznych, świadomość. Twój skarb ma dużo złota w postaci szarych komórek i srebra w postaci wypływających z nich białych wypustek. Ma również mnóstwo funkcji, pięknych klejnotów i drogocennych kamieni, o których mógłbym Ci długo opowiadać. To dzięki niemu możesz działać i myśleć. To dzięki niemu możesz samodzielnie dziękować i prosić. To dzięki niemu możesz abstrakcyjnie uwielbiać. To dzięki niemu możesz… żyć. Po prostu. To skarb dany Ci za darmo, jednak niezwykle drogocenny. To dzięki niemu możesz móc.

rys. Klaudia Bakuła

Fot. na okładce: Krzysztof Żochowski

Krzysztof Żochowski


Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz, podążający myślami w kierunku psychiatrii dzieci i młodzieży.

Szlak błogosławieństw – błogosławieństwa szlaku, czyli kilka słów o tym, jak kształtuje nas wędrówka

Pokaż mi swoje logo, a powiem ci, kim jesteś

Jaki znak można zobaczyć na naszej klamrze od pasa, koszuli i berecie? Jaki element zwykle zawierają drobne skautowe upominki? Czego nie może zabraknąć na naszych plakatach i ulotkach? Wierzę, że odpowiedź nie jest trudna i wasze myśli bez większych komplikacji powędrowały w stronę naszego symbolu: krzyża o ośmiu wierzchołkach z wpisaną weń lilijką.

Każdy, kto choć trochę interesuje się komunikacją wizerunkową, wie, że wybór logotypu firmy czy organizacji nie jest sprawą drugorzędną. Oczywiście, logo powinno być estetyczne, oryginalne, ale to nie wszystko. Oznaczające musi odpowiadać oznaczanemu. Symbol przyjęty przez grupę coś o niej mówi, powinien podkreślać jej główne cechy i wartości, które są dla niej istotne. W tym kontekście naturalnie nasuwa się pytanie o nasz znak. Osiem wierzchołków krzyża oznacza osiem błogosławieństw. Czy skauting uczy nas życia nimi? W jaki sposób? Gdzie jest ich miejsce w naszej pedagogice? A może to tylko wyraz pięknego, ale nieosiągalnego ideału, który przyjęliśmy, choć nie znajduje konkretnego odzwierciedlenia w rzeczywistości? Może dyrektorium religijne, wzywając do tego, żeby żyć swoim przyrzeczeniem, zasadami i prawem zgodnie z wymaganiami Kazania na Górze, proponuje nam misję niemożliwą?

Muszę przyznać, że długo nie widziałam punktu stycznego między naszą metodą a tekstem błogosławieństw. Były one dla mnie czymś niejasnym, niekonkretnym, paradoksami sięgającymi dużo dalej i wymagającymi więcej niż prawo harcerskie i zasady podstawowe. Jeśli w moich oczach skauting miał z nimi coś wspólnego, to była to nauka przekraczania siebie i naśladowania Chrystusa, choć ten związek wydawał mi się dość mglisty. Dopiero kiedy w moje ręce trafiła adhortacja papieża Franciszka o powołaniu do świętości (Gaudete et exsultate), zdałam sobie sprawę, jak silnie skautowy styl życia jest zakorzeniony w błogosławieństwach i jak konkretny wyraz znajdują one w naszej całorocznej pracy. Szefowo, Szefie, mam dla Ciebie dobrą wiadomość! Za każdym razem, kiedy wyruszasz na wędrówkę, odpowiadając na zaproszenie drogi, podejmujesz służbę i aktywnie uczestniczysz w życiu swojej jednostki, kształtujesz w sobie ducha błogosławieństw!

Pod prąd

Pod prąd. Właśnie tak papież Franciszek zatytułował rozdział poświęcony błogosławieństwom. Wędrówka niewątpliwie jest drogą pod prąd. Zostawiasz za progiem to, co znane i wygodne. Przyjmujesz ciężar plecaka, wysiłek drogi i niepewność. Droga zawsze zaskakuje. Choćbyśmy chcieli przygotować się na każdą ewentualność, wychodząc z domu musimy zgodzić się na nieprzewidywalność życia, zaś ograniczając bagaż do absolutnego minimum, godzimy się na to, że to, co posiadamy, nie zapewni nam bezpieczeństwa. Poczucie bezpieczeństwa daje nam Ktoś inny. Decydując się na przyjęcie charakterystycznej dla wędrówki prostoty życia i wyrzeczenia, oddajemy się w ręce Boga i pozwalamy Mu, by o nas zadbał. Jeśli zaś sięgniemy do tekstów niektórych z naszych obrzędów, okaże się, że na zaufaniu Bogu opiera się w naszym ruchu dużo więcej niż tylko wędrowanie. Wszelkie zobowiązania podejmujemy nie o własnych siłach, ale z ufnością w łaskę Bożą, a to właśnie na tym między innymi polega bycie ubogim w duchu.

Dalej w Ewangelii czytamy o cichości i łagodności, którym sprzeciwiają się pycha i próżność. Kto jednak doświadczył wysiłku, jakiego uczy życie na łonie przyrody, wie doskonale, że droga uczy pokory. Nagle okazuje się, że nasze siły nie są nieograniczone, że nie tak łatwo o dobry humor, kiedy pada, buty obcierają, a na plecach mamy zapasy jedzenia na cztery dni. Nawet jeśli na co dzień raczej podbudowujemy własne ego, to obserwacja przyrody i próba urządzenia się w niej sprawia, że mamy okazję poczuć się mali, a dzięki temu adekwatnie ocenić własne siły. Kiedy zaś już zyskamy świadomość własnej słabości, dużo łatwiej podejść z miłością do wad innych, zwłaszcza jeśli zdecydujemy się otwarcie o nich porozmawiać podczas rady ogniska czy kręgu. Dzięki temu uczymy się też przyjmować prawdę o sobie i świecie, a także towarzyszyć innym w ich cierpieniu, odpowiadając na nie służbą, a więc tego, o czym papież mówi, tłumacząc, na czym polega świętość smutku.

Błogosławieni szukają sprawiedliwości, dążą do tego, żeby każdy mógł cieszyć się tym, co mu się należy. Z pragnienia sprawiedliwości wynika służba podejmowana na rzecz gospodarzy czy spotkanych ludzi, ale także troska o siebie nawzajem: Czy każdy może spakować tyle samo sprzętu? Czy ktoś potrzebuje przerwy?… Nie da się też ukryć, że wyruszając na wędrówkę dobrowolnie wystawiamy się na pewien brak. Dzięki temu w codzienności może być łatwiej opowiedzieć się po stronie ubogich i słabych, podjąć dla nich konkretny wysiłek. Sprawiedliwość nie ogranicza się jednak wyłącznie do ludzi. Jej wyrazem jest również oddawanie czci Bogu, zarówno w czasie modlitwy, jak przy kontemplacji piękna stworzonego świata.

Posuwając się w tekście Ewangelii dalej, czytamy o błogosławieństwie związanym z miłosierdziem, za którego dwa główne elementy składowe papież uznaje przebaczanie i dawanie. Myślę, że nie będzie zbyt śmiałym stwierdzenie, że życie we wspólnocie (ogniska, kręgu, szczepu…) to świetna szkoła przebaczania, zwłaszcza w świetle 4. punktu Prawa Harcerskiego. Mogę chować w sercu żal do kogoś, ale wtedy wspólna droga czy praca w jednostce prędko staną się nie do zniesienia. Co zaś się tyczy drugiego składnika miłosierdzia, dar z siebie jest naturalnie wpisany w rolę szefa. Biorąc odpowiedzialność za powierzonych nam młodych, oddajemy im bezinteresownie swój czas, uwagę i  serce.

No właśnie, serce… „Błogosławieni czystego serca” to słowa, które zapewne również zabrzmiały znajomo. W końcu „harcerz jest czysty w myśli, mowie i uczynkach”, zaś czystość serca, a wraz z nią czystość naszych intencji i miłości, ma z tym punktem prawa wiele wspólnego. Jest z nią też nierozerwalnie związana odwaga do stawania w prawdzie, a droga i wysiłek służby właśnie do niej podprowadzają. W praktyce godziny światła czy godziny drogi, w regularnej spowiedzi, w pracy z każdym z trzech spojrzeń czy podczas przechodzenia śladów ognia mierzymy się sami z sobą, z tym, co jeszcze nie jest w nas całkiem czyste, jeszcze nie jest doskonałe. Kształtujemy charakter, by stawać się coraz lepszymi, tak, żeby nasze życie było coraz bliższe temu błogosławieństwu.

Dobrze ukształtowane serce będzie potrafiło dążyć do pokoju mimo trudności. Jeżeli razem ze stylem drogi przyjmiemy za własną tożsamość pielgrzyma, wraz z nią przyjdzie otwartość na innych, również na tych, od których znacząco się różnimy. Wędrowiec nie wybiera ludzi, których spotyka po drodze. My także nie zawsze mamy wpływ na to, z kim jesteśmy w ekipie, ale uczymy się wspólnego życia i pracy. Wyraz takiej postawy otwartości znajdziemy zresztą zarówno w obrzędzie Fiat, jak w Wymarszu wędrownika: nie może być barier dzielących cię od innych, masz wychodzić ze świata swoich przyzwyczajeń i wygód, żeby znaleźć płaszczyznę porozumienia z każdym.

Komentując ostatnie z błogosławieństw, „błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości”, Franciszek zwraca uwagę na to, jak wielu ludzi było i jest prześladowanych jedynie z tego powodu (…), że żyli swoim zaangażowaniem wobec Boga i innych. Każdy z nas podjął takie zobowiązanie: przyrzekliśmy całym życiem służyć Bogu i bliźnim. Treść tego błogosławieństwa daje jasno do zrozumienia, że w naszym życiu musi być gotowość do całkowitego zaangażowania się w przyjętą misję i przyjęcia na siebie wszystkich konsekwencji, jakie wiążą się z wybieraniem w codzienności woli Bożej. Mimo że bezpośrednio błogosławieństwo dotyczy prześladowań, w gruncie rzeczy obejmuje dużo szerszy zakres. Przypomina o gorliwości, niezgodzie na półśrodki i bylejakość, o rzeczywistej gotowości do pracy, służby i ciągłego wysiłku wkładanego w stawanie się lepszym. 

Kompas jest – czas w drogę!

Szwajcarska skautka, Jaszczurka, napisała kiedyś w swojej księdze, w modlitwie na Dzień Myśli Braterskiej: Uczyń, żeby mundur, który nosimy, nie był ubraniem wkładanym z przyzwyczajenia lub dla wygody, ale przypominał nam, kim jesteśmy i kim chcemy być. Życzę każdemu odkrywania krok po kroku różnych elementów naszej symboliki. Łatwo się do nich przyzwyczaić i patrzeć na nie dość bezmyślnie, a szkoda. Oby od dziś każde spojrzenie na nasz mundur, a w szczególności na krzyż, przypominało nam o ciągłym wybieraniu drogi błogosławieństw. Zachęcam do zastanowienia, jak możemy nimi żyć w codzienności, nie tylko tej harcerskiej, zaś spragnionym dalszej refleksji o wędrowaniu do świętości serdecznie polecam lekturę Gaudete et exsultate w całości. 

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Marta Szubert


Szefowa ogniska szefowych we Wrocławiu i asystentka namiestniczki przewodniczek. Absolwentka filologii hiszpańskiej i francuskiej zakochana w tłumaczeniu. W wolnym czasie tuptam po okolicy, szukam ptaków na drzewach, śpiewam altem i myślę o życiu.

Avioth 2023, czyli pół Europy dla wymiaru Europa

Przypadkowe zaproszenie 

Nasza przygoda jako pierwszych Polaków na belgijskiej pielgrzymce wędrowników do Avioth rozpoczęła się jeszcze w zeszłym roku na Vezelay. Po bojach o flagi narodowe i pomocy w odzyskaniu naszej przez belgijskich wędrowników, nawiązaliśmy ze sobą kontakt, pogadaliśmy oraz powymienialiśmy się wrażeniami z wędrówki. Mimochodem Belgowie wspomnieli, że oni na Vezelay są co dwa lata, a w inne odbywa się cyklicznie ich własna pielgrzymka wędrowników – Avioth. Dostaliśmy zaproszenie i powiedzieliśmy radośnie, że może ich odwiedzimy. 
 
Przygotowania i podróż 

Po kilku miesiącach myśl o pielgrzymce powróciła i padło konkretne pytanie: czy jedziemy? Dobra, jedziemy! Hufcowy skontaktował się z Belgami, żeby dograć szczegóły i szybko płynnym angielskim udało się dogadać. Miesiące mijały i pielgrzymka była coraz bliżej. W naszych głowach jawiły się koncepcje: samolot tutaj, potem bus, zwiedzanie tam i tutaj… ale trochę to nie pasowało, bo sama pielgrzymka zaczynała się gdzieś na uboczu… wreszcie ktoś zażartował, że może samochodami. Dobre sobie, 1500 kilometrów w jedną stronę, niby fajnie, ale kierowcy, samochody, i to wszystko, co może się wydarzyć po drodze. Ale pomysł kiełkował aż urósł do większych rozmiarów – okazało się to opcją naprawdę tanią, a większość z nas była kierowcami z kilkuletnim stażem. Dobra, mamy samochody? Mamy. No to jedziemy. W międzyczasie udało się też uzyskać dofinansowanie, można było wyruszać. Droga samochodem wyliczona była na około 1500 kilometrów, z Puław przez Warszawę (gdzie odbieraliśmy Piotra z 5. Warszawskiego, który zdecydował się z nami wyruszyć) aż do Florenville, po drodze odwiedziwszy jeszcze niemiecką Koblencję. Okazało się, że ten sposób transportu wygrywa nie tylko ceną, ale i wrażeniami – komunikacja pomiędzy samochodami przez krótkofalówkę, długie rozmowy i wiele pięknych widoków po drodze to tylko niektóre jego zalety. 

Jak w domu 

Wreszcie dotarliśmy. Wysiedliśmy na belgijskiej ziemi, posortowaliśmy plecaki i wyruszyliśmy w pierwszy, 8 kilometrowy odcinek. Była już noc, ale jeszcze tego dnia czekało nas wieczorne ognisko i rozlokowanie. Już wtedy, po raz pierwszy doświadczyliśmy pomocy naszych braci Belgów. Jeden z nich, w trakcie swojej trasy autem wypatrzył nas, zatrzymał się na poboczu, nawiązał kontakt i zapytał, czy nie potrzebujemy podwózki. Było nas za dużo i chcieliśmy przejść tę trasę całym kręgiem (no i mieliśmy za sobą kilkanaście godzin w samochodzie, wędrówka była ulgą), więc podziękowaliśmy, ale było to miłe z jego strony. Po dotarciu na polanę zostaliśmy przywitani przez Namiestnika Wędrowników – Reinouda. Na wieść, że jesteśmy tymi Polakami, którzy mieli przyjechać, Belgowie bardzo się ucieszyli. Przedstawili się nam i powiedzieli o planie reszty dnia, zapytali, czy niczego nam nie brakuje i możemy śmiało o wszystko pytać.  

Wieczorne ognisko ze świadectwami przed Wymarszem było pierwszą okazją na zapoznanie się z tutejszymi obyczajami. Ognisko zaczęło się grą podobną do naszego tańca podczas „Czerwonego pasa” a, później Belgowie zaprosili nas do nauczenia ich jakiejś polskiej piosenki, co było bardzo miłe. Dalej scenki i świadectw, i tu ciekawy wątek, bo niby o tym wiedzieliśmy, ale Wam również należy się wyjaśnienie, mianowicie w Belgii bardzo popularne są dwa języki – Francuski i Flamandzki. Duża część Belgów mówi też komunikatywnie po angielsku. Świadectwa były bardzo piękne, a mogliśmy je zrozumieć dzięki pomocy naszych braci wędrowników, którzy tłumaczyli nam doraźnie zarówno belgijski jak i flamandzki. Zakończyło się wspólnym Salve Regina i ciszą, trwającą aż do porannej modlitwy. 

Kolejnego dnia pełną parą przywitała nas belgijska pogoda, czyli mżawka i silny wiatr. Po śniadaniu i wystruganiu zastępczego drzewca na sztandar ruszyliśmy w drogę do kościoła na poranną Mszę Świętą. Nie zawiedliśmy się, bo zwyczajny kościółek w małej miejscowości zdumiewał ilością malunków i szczegółów. Był po prostu piękny, co można zobaczyć na zdjęciu. 

poranna Msza Święta w Puilly-et-Charbeaux

Na trasie czekało nas wiele przygód i pięknych widoków. Wielkie sięgające po horyzont zielone pola, pastwiska oraz bunkry – świadkowie dawnej historii, umocnienia linii Maginota. Dużą ulgą była kąpiel w lodowatej rzece, pozwalająca się odświeżyć i zahartować charakter. W trasie było także miejsce na różaniec i spontaniczne spotkania z innymi kręgami Belgów, w tym cenne rozmowy i wymianę doświadczeń. Nie zabrakło też ciszy i refleksji drogi, tak ważnej w naszym wędrowniczym stylu. Nadszedł wieczór i cel naszej wędrówki, a więc bazylika w Avioth, snująca się w mroku oświetlanym pojedynczymi latarniami. Zjedliśmy wspólnie z Belgami kolację, wymieniając się naszymi narodowymi potrawami, po czym wyruszyliśmy na procesję z pochodniami odmawiając wspólnie różaniec. Każdy z kręgów miał odmówić po 5 dziesiątek, każdy ofiarując w intencji jednego z pięciu wędrowników, który tej nocy miał składać swój Wymarsz. Wymarsze również odbyły się w dwóch językach, czyli francuskim i flamandzkim. Zaraz po nich śpiewając przeszliśmy pod bazylikę, gdzie po odśpiewaniu Les trois routes wkroczyliśmy zwyczajem przedwiecznych pielgrzymów do środka, gdzie czekała nas adoracja, pełna pięknych śpiewów i muzyki. 

przygotowania do Wymarszu

W niedzielę, podczas uroczystej Mszy świętej pod przewodnictwem arcybiskupa Treanora, po której odbył się apel końcowy, a także podziękowania ze strony Belgów za obecność i nasze zaproszenie ich na Święty Krzyż. Wymieniliśmy się naszywkami naszych regionów i byliśmy gotowi do drogi powrotnej, wymieniając z Belgami ostatnie pozytywne słowa i okazując wzajemną wdzięczność, że mogliśmy się spotkać w tak pięknych okolicznościach. 

Refleksja końcowa 

Był to czas może krótki, ale bardzo poruszający. Dla mnie czymś niesamowitym było doświadczyć rozmów z Belgami na najróżniejsze tematy i zauważyć, jak niewiele się od siebie różnimy. Jak wspólne mamy przeżycia i doświadczenia, i że mimo bariery wielu kilometrów, kiedy się spotkaliśmy, to podobnie jak w Polsce, mogliśmy się potraktować jak bracia i poczuć jak wielka skautowa rodzina. O wiele lepiej przeżyć tę pielgrzymkę pozwolił nam fakt wielkiej pomocy językowej Belgów, bo zawsze byli gotowi przetłumaczyć nam kluczowe informacje i wyjaśnić, co powinniśmy robić. 

Usłyszałem od jednego Akeli, że najbardziej w byciu szefem inspiruje go to, że dużo uczy się od swoich chłopaków, a przecież ja miałem dokładnie takie same refleksje po jakimś czasie mojej służby!  Niby to proste, ale doświadczenie tego, że metoda działa niezależnie, nie tylko w różnych częściach Polski, ale też świata, było dla mnie czymś bardzo budującym. Nasi belgijscy bracia zadbali o to, żebyśmy się mogli poczuć w miejscu dla nas nieznanym, jak w domu. I rzeczywiście tak się czuliśmy – zaopiekowani, wsparci i pewni tego, że jesteśmy ważną częścią tej pielgrzymiej społeczności. Później okazało się, że byliśmy pierwszymi Polakami na Avioth. Mamy szczerą nadzieję, że nie ostatnimi! Jak mówił później Andrzej, nasz hufcowy:  
,,Avioth było dla nas niezwykłym przeżyciem, wielką inspiracją i czymś, co zostanie z nami na długo. Jadąc na Vezelay pamiętajmy, że nie tak daleko stąd odbywa się pielgrzymka, która może nie jest równie spektakularna, ale pozwala na takie przeżycie wymiaru europejskiego, jakie nie jest możliwe w żadnym innym miejscu.” 

Dobrej drogi i poszukiwania pięknego doświadczenia Europy chrześcijańskiej życzy Krąg Szefów z Puław. 

ad Mariam Europa! fot. Marcin Zakaszewski

fot. na okładce: Wojciech Kamiński

Wojciech Kamiński


Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.

Skąd pomysł na międzynarodowy obóz?

Wymiar Europa, Skauci Europy… Ale gdzie właściwie jest ta „Europa”? Mniej więcej takie pytanie zrodziło się wśród szefów gałęzi zielonej 1.Hufca Garwolińsko-Pilawskiego. Co prawda, wiele się słyszy o takich wydarzeniach jak Eurojam czy ZZ-ty międzynarodowe, ale dla nas była to przeszłość. Ja sam, jako drużynowy z dziesięcio letnim stażem skautowym, nie doświadczyłem żadnego z tych wydarzeń. Z tego powodu zrodziło się nasze zainteresowanie tym tematem.

Uwielbiam zrządzenia losu, a kiedy z innymi drużynowymi zaczęliśmy rozmawiać o tym wszystkim w 2021 roku, pojawiła się świetna okazja!

Na maila przyszła właśnie wiadomość o Włochach i Hiszpanach, którzy chcieliby obozować w Polsce. Zgłosiliśmy się… Niestety okazało się to wielkim projektem, który miał ruszyć w tamtym roku, a wykonanie miał mieć miejsce o wiele później. Pokrótce: mieliśmy stworzyć siatkę drużyn z całej Federacji, które by każdego roku jeździły za granicę bądź przyjmowały innych na obozy do siebie, a taki turnus miałby trwać przez kilka lat.

Prawdziwa okazja

Mijały miesiące. Jako szefowie mieliśmy czas rozmawiać z chłopakami z jednostek. Wiedzieliśmy, że nie tylko w szefach jest chęć międzynarodowych wydarzeń, chociaż jawiła się też druga, ciemniejsza strona. Okazało się, że brak Wielkich Harców Majowych i innych większych inicjatyw przez kilka lat, spowodował pewien „strach” przed masowym wydarzeniem. Każda jednostka praktycznie w całości była zbudowana z chłopaków, którzy nie doświadczyli WHMów i nie wiedzieli z czym to się wiąże. Pomocni w tym momencie byli zastępowi, którzy pomimo tego, że również w większości nie byli na żadnym większym wydarzeniu skautowym, to jednak chcieli pojechać na międzynarodowy obóz.

Nie mogę powiedzieć, że używaliśmy bardzo przemyślanych sposobów, by przekonać resztę na ten obóz. Wystarczyły rozmowy, opowieści i widoczna inspirująca chęć szefów.

I tak po niezapomnianym obozie w polskim gronie, przyszedł wrzesień, a z nim kolejny rok skautowy. Wtedy na skrzynkach mailowych pojawiła się kolejna wiadomość: Eurocamp. Obóz międzynarodowy, który miał być szykowany i zrealizowany w tym samym roku. Zapisaliśmy się, zgłosiliśmy chęć przyjęcia gości z zagranicy do nas, podaliśmy termin. I mamy to, zostaliśmy wybrani! Na naszym obozie miały pojawić się drużyny z Słowacji, Belgii i Francji.

Z biegiem czasu zaczęliśmy organizować obóz. Co potrzeba? Jak z jedzeniem? Co zrobić? Jakie miejsce? Pytań wiele, doświadczenia z takimi imprezami mało. Już na samym starcie, jak na złość coś się pokręciło… Pierwsze spotkanie w sprawie tego obozu odbyło się w połowie stycznia, a zorganizował je szef z Włoch, z którym wcześniej się nie kontaktowaliśmy. Był on nadzorcą projektu, w miejsce innego włoskiego skauta. Problem z tym, że przepływ informacji zawiódł. Co innego my zrozumieliśmy, co innego poprzednik uzgadniał, co innego przestawili nam na spotkaniu. Okazało się, że wcale nie jest pewne to, czy obóz będzie w Polsce. Mało tego, plan był taki, że jeden kraj przyjedzie na początku sierpnia, a następne dopiero w trakcie jego obozu. Bardzo nas to zmieszało i zdenerwowało. Francja zaproponowała, aby obóz był u nich, ponieważ uważali to za tanią opcję. Ta propozycja dostała sporą aprobatę reszty. Zorganizowałem więc spis podstawowych produktów z krajów biorących udział w projekcie i ich ceny w przeliczeniu na euro i na złotówki. Jak się wówczas dowiedziałem, najtańszymi artykułami spożywczymi do nabycia we Francji okazały się… wino i makaron.

Niestety język angielski nie jest moją mocną stroną. Dlatego drużynowy z Pilawy, Mateusz, z którym organizowałem obóz, był głównym rozmówcą i odbywał prywatne rozmowy z włoskim koordynatorem. Moim zadaniem było komunikowanie się z polskimi koordynatorami projektu. Po wielu wiadomościach, spotkaniach i wydarzeniach, których już nie będę przytaczał, ostatecznie odeszliśmy z projektu. Jednak była już w nas i w naszych jednostkach duża chęć i pozytywne nastawienie na ten obóz.

Zakasaliśmy podwinięte rękawy i w ciągu 2 miesięcy pisaliśmy do drużyn z wielu krajów: Ukrainy, Irlandii, Hiszpanii, Litwy, Słowacji, Czech i Węgier oraz szukaliśmy kontaktów i wysyłaliśmy zaproszenia. Ale, jak to bywa w tej części roku harcerskiego, w większości każdy już miał zaplanowany swój obóz i nam odmawiał… Większość, ale nie wszyscy – Litwa odpowiedziała nam szybko i konkretnie. Xavier, który działa w naczelnictwie litewskim, z dużym entuzjazmem zgłosił chęć wspólnego obozowania. Zszokowała nas liczba zgłoszonych  uczestników. Było to aż 60 skautów. Xavier bez wahania oznajmił nam, że na nasz obóz pojedzie cały litewski nurt męski.

Po pewnych nieporozumieniach pomiędzy Włochami a Słowakami, Martin (drużynowy Słowacki), również wyszedł z projektu Eurocampu, gdzie oznajmiono Słowacji, że Federacja dofinansuje im wyjazd do Francji.

Nie ukrywam, mieliśmy spory problem z miejscem na tak liczny obóz. Miejsce jednak się znalazło przy pomocy namiestnika wilczków, Emila Zawadki i jego pamięci dotyczącej miejsc w których obozował. Po krótkiej rozmowie na Messengerze, w 2 minuty zmieniłem swoje plany na dzień i razem z Emilem pojechaliśmy w prawie dwugodzinną podróż do małej wioski na rozmowy z Sołtysem. Sołtys oraz mieszkańcy wioski byli do nas pozytywnie nastawieni i jeszcze tego samego dnia oglądaliśmy miejsce obozu.

Zostały niecałe 2 miesiące, zaczęło się szaleństwo. W tym samym czasie organizowaliśmy Harce Majowe na 7 drużyn liczących łącznie 60 harcerzy, co było znacznym przedsięwzięciem, a ja podchodziłem do matury… a tu międzynarodowy obóz. Piękny okres, w którym człowiek nie miał czasu na głupoty, a jednocześnie czas szybko mijał ze względu na dużą ilość obowiązków.

Nastał w końcy ten dzień!

Mamy to… Weekend przed wielkim obozem, jako mała 5 osobowa kadra jedziemy na jego miejsce, gdzie mieliśmy w planie naszykować go do pionierki oraz kilku innych elementów, w tym stworzyć miejsce dla Kraala na 12 osób. Osobiście przy tej okazji miałem również miło spędzone dwudzieste urodziny. Pionierka w tyle osób szła bardzo sprawnie, ale mimo to nie zrobiliśmy wszystkiego co zaplanowaliśmy. W niedzielę wróciliśmy do domów by, po kilku godzinach, następnego dnia z rana wyjechać z jednostką.

Pierwsze dni, jak zazwyczaj, to pionierka. Nie obyło się bez problemów – człowiek od drewna ładnie mówiąc, źle się zachował. Ciekawe też było tłumaczenie gościom z zagranicy zasad panujących w naszym kraju, gdzie nie można, tak o, ścinać drzew. Jednak przy pomocy lokalnych mieszkańców udało się szybko wszystko załatwić i pozyskać drewno.

Apel rozpoczynający obóz odbył się trzeciego dnia, po pionierce. Był piękny. Powiewające flagi, styl w jakim przebiegał, okrzyki zastępów w różnych językach – cudo.

Codziennie rano odbywała się wspólna Msza, gdzie pierwsze czytania były odczytywane w 3 językach, a Ewangelię goście mogli przeczytać osobno, podczas polskiego kazania, które następnie ksiądz powtarzał po angielsku. Cała Msza była w języku łacińskim. Naszykowaliśmy specjalne książeczki z tekstami, modlitwami i pieśniami. Z liturgicznych wspólnych obrzędów odbyła się również adoracja o zmroku, z światłem pochodni i marszem, podczas której każdy kraj miał 15 minut na indywidualne adorowanie Najświętszego Sakramentu w swoim języku. Po adoracji byliśmy świadkami litewskiego i słowackiego przyrzeczenia.

Gra to ważny element obozu, a taka gdzie rywalizacja jest na skale międzynarodową, dodaje jeszcze większego „powera”. Z 30 osobową kadrą chłopaki mogli w świecie II wojny światowej super wczuć się w fabułę. Język angielski od agentów z Londynu dało się przecież łatwo wyjaśnić. Można było spotkać wielu sojuszników jak i wrogów przed którymi się ukrywało.

Obóz miał swój oddźwięk w mediach – przyjechała do nas ekipa z ROHiS i nakręciła cały dzień z obozu, trafiając na finał gry! Mieliśmy również propozycję z TVP, ale oni niestety za późno nas zauważyli. W tajemnicy mogę powiedzieć, że relację z obozu i Wy będziecie mogli niedługo obejrzeć.

Dwa razy mieliśmy wspólne długie ogniska, uczyliśmy się nowych gier, jak i mogliśmy porównać swoje poziomy w ekspresji.

Każdy skaut zna życie obozowe i chociaż nie było dużo różnic, to ludzie z innego kraju nadali mu wyjątkowego uroku. Co jakiś czas, jak ktoś miał gest, zapraszał na posiłek szefa innej narodowości i nawet ja, z językiem angielskim „level średni na jeża”, na obiedzie u Litwinów miło sobie pogadałem i podziwiałem potężną zastępową pionierkę.

Gorące dni mijały nam szybko. W ramach wycieczki goście zwiedzili pozostałości po obozie koncentracyjnym w Treblince. My w międzyczasie, szykowaliśmy się na zakończenie obozu.

Moja jednostka pojechała w bardzo okrojonym składzie. Skupiając się na tej wesołej gromadce udało się mi podjąć szereg doskonałych decyzji i jeszcze lepiej poznać tych chłopaków. Warto zaznaczyć, że nawet na takim obozie liczy się nasza jednostka. Każda drużyna, oprócz wspólnej fabuły, miała też swoją własną oraz oddzielne gry i ogniska.

Nadszedł koniec obozu, a ze względu na Litwinów wracających dzień wcześniej, jeszcze przed zakończeniem Eurocampu odbył się Apel kończący. Nie wiem czy wiecie, ale Litwini nie świętują ostatniej nocy obozu. Coś przerażającego! Ze Słowacją ostatnie ognisko, nazywane u nas w hufcu „watrą”, spędziliśmy wesoło i do późna.

Mówiąc „do widzenia” mieliśmy w planach spotkać się razem przyszłym roku, a może i wcześniej z ZZ-tem. Chłopaki byli pod wrażeniem tego wyjazdu, wymieniali się naszywkami, paskami, kontaktami, uczyli się zwyczajów naszych gościu. Początek tego obozu był, jak widać, zawiły i bardzo nie pewny. Daliśmy jednak radę.

Jako szefowe i szefowie, zachęcam, nie bójcie się takiego wyzwania! Porozmawiajcie z jednostką, zdobywajcie kontakty. Razem ze swoim ZZ-tem zapiszcie się w historii środowiska, jako Ci którzy wspólnie zorganizowali obóz międzynarodowy. Z myślą Baden Powella – „Look for friends!” – „Szukajcie przyjaciół!”

Fot. na okładce: Skauci Europy – Środowisko Garwolińsko-Pilawskie

IMPEESA – drużynowy, który nigdy nie śpi

Naprawdę nie wiem jakie cechy ma dobry drużynowy. Nie mogę podać „5 cech idealnego drużynowego”. W skautingu łatwo wymyślać ponad miarę. Każdy harcerz, zastęp, drużyna potrzebują czegoś innego, nie ma więc uniwersalnego zestawu cech dobrego szefa jednostki. Ponadto mogę bazować jedynie na doświadczeniach tych paru poznanych przeze mnie drużynowych, paru osób, które jak matryca wycisnęły na mnie swoje spojrzenie na metodę, które to spojrzenie potem zinternalizowałem.

Uważam jednak, że dobrego drużynowego niezależnie której drużyny można określić mianem IMPEESA. Przydomek ten powstał, jak opisuje to William Hillcourt w biografii Baden-Powella1, „wśród granitowych głazów Matopos”, podczas niebezpiecznych walk z Matabelami. Chwila nieuwagi żołnierza mogła tam drogo go kosztować. Mógł on „wpaść żywy w zasadzkę i zostać wystawiony na niektóre z bardziej wyrafinowanych form tortur wroga”. BiPi wspominał potem, że „niebezpieczeństwo dodawało jednak niezbędnej pikanterii, czyniąc te pełne przygód dni najlepszymi w moim życiu”.

Baden-Powell wykonywał wiele zwiadów na wnioski Matabelów. Oddajmy jeszcze głos jego biografowi: „Podczas niektórych z jego najśmielszych rekonesansów było nieuniknione, że zostanie wykryty przez Matabele. Ale w jakiś sposób zawsze udawało mu się uniknąć wykrycia i dogonienia nawet przez najszybszych przeciwników (…). Wróg nigdy nie wiedział, gdzie B-P może się pojawić i z jakiego kierunku. Wydawał się czuwać w dzień i w nocy, jakby był jakimś niezwykłym stworzeniem, które może polować wiecznie bez odpoczynku. Zaczęto nazywać go Impeesa Wilk, który nigdy nie śpi. Uważał to przezwisko za jeden z najwyższych komplementów, jakie kiedykolwiek otrzymał.”

BiPi wiedział – bez obserwacji nie da się wygrać żadnej wojny. A przecież nie rozmawiamy o żadnej z ziemskich wojen, toczonych z niskich pobudek, wojen, które niosą jedynie zniszczenie. Naszym celem jest wojna nieporównanie ważniejsza, toczona nie z drugim człowiekiem, ale z mocami ciemności, wojna o powierzonych nam harcerzy, o ich świętość.

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, którego nigdy nie widziałem w Kraalu, gdy byłem przybocznym. Prawdziwy wędrownik bez krzty podstępu, bo wędrował od gniazda do gniazda swoich harcerzy. Do Kraala wpadał jedynie by zjeść, zawsze z deczka zirytowany, gdy owsianka nie była gotowa na czas i zaraz znikał, by obserwować chłopaków podczas gier, odwiedzać gniazda przy pionierkowaniu, sprawdzając bezpieczeństwo budowanych platform (i „przy okazji” poznać atmosferę, morale i najnowsze problemy w zastępie), czy rozmawiając z tymi harcerzami, którzy tej rozmowy ze swoim wodzem, starszym bratem, potrzebowali. Nota bene wracał do gniazda na Godzinę Drogi. Mam ten obraz wyryty głębokimi naprawdę bruzdami: drużynowego, szefa, wędrownika, który znajduje czas na Minutę (lub parę minut) Drogi. Dla mnie samego, po latach, gdy na obozie byłem drużynowym ze wszystkimi obowiązkami kierownika, był to ideał, do którego czasami dobiegałem, ale nigdy go nie osiągnąłem przez wszystkie dni obozu.

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który wysoko w Alpach organizował ze mną grę w ogonki w śniegu po kolana. Mieliśmy (francuski i polski ZZ) budować igloo2, ale niestety z powodu splotu wypadków niezaplanowanych musieliśmy improwizować, ratować to, co zostało z planu. Wtedy jego decyzja: gramy! Szybkie wytłumaczenie zasad, my z Kraalem jako sędziowie i zaczynamy. Później, po powrocie, usiedliśmy w lyońskim mieszkaniu drużynowego przy własnoręcznie zrobionym przez niego stole na zaciosy (sic!), żeby porozmawiać o wnioskach z gry. O problemach, które pokazała. GRA POKAZAŁA PROBLEMY? Błahe ogonki – błahe problemy, myślałem. Zgodzę się, nie była to gra bezproblemowa, ale nie wynikały z niej nie wiadomo jak ważne rzeczy, nie wywiązały się spory i kłótnie, więc nie byłoby dużo do obgadania. Grając wymieszaliśmy między sobą chłopaków z obu drużyn, aby mogli się poznać, ale oni unikali współpracy ze sobą. Język stanowił barierę. Tę barierę łatali w najłatwiejszy sposób – wyśmianie. Szybko sięgnęli po najprostszy z loci communes, jaki ma świat piętnastolatków – piłkę nożną. Mogliśmy z drużynowym francuskim obserwować, że mimo braku znajomości słów w polskim i odpowiednio francuskim języku, nasi zastępowi buczeli (mowa niezbyt wyrafinowana, ale za to międzynarodowo rozumiana), gdy któryś krzyknął nazwisko Lewandowskiego i odpowiednio Mbappé.

W trakcie dyskusji nad tym problemem znaleźliśmy wyżej opisaną przyczynę (bariera językowa). Potem przeszliśmy do poszukiwań rozwiązania – ZZ to było tylko preludium, czekał nas wspólny obóz. Cel mieliśmy prosto określony – przyjaźń polsko-francuska. Stwierdziliśmy, że jeśli chłopaki dobrowolnie tej bariery nie przeskoczą, to my im w tym pomożemy. Plan kolejnych gier na obozie zakładał, że nie było możliwości wygrać bez współpracy międzynarodowej. Czasami była ona trudna, czasami wymagała wielkiego nakładu sił całego zastępu, aby dogadać się z zastępem z drugiego kraju. Ale cel został osiągnięty, bo żegnając się na ostatnim apelu po Watrze, tam – pośrodku lubińskiego lasu w środku nocy, niejeden chłopak miał łzy w oczach, czego nie ukrył nawet wszechogarniający nas mrok.

Czy jest coś prostszego niż obserwacja chłopaków podczas ogonków? Perspektywa rozmowy o banalnej grze nie zakładała wniosków sięgających aż do obozu. Wodzu! A Ty kiedy bacznie obserwowałeś ogonki w swojej drużynie?

Wilkiem, który nigdy nie spał był dla mnie ten drużynowy, który miał czas, aby pogadać ze swoim harcerzem. Być może przesuwało mu to niektóre rzeczy w planie, a Sądy Honorowe przeciągały się na noc. Być może rozmowy te zabierały mu cenne minuty snu, których nie zdoła zastąpić żadna kawa zrobiona nawet przez najlepszego przybocznego z rana. Można było mieć rzeczywiście wrażenie, że „nigdy nie spał”. Czy te rozmowy na obozie czy w ciągu roku przy kebabie coś dały? Przyniosły mierzalny efekt? Zadałem mu to pytanie już po obozie. Zapytałem wprost: „Myślisz, że to coś da?” Odpowiedź była równie lakoniczna: „Nie wiem”. „To po co to robimy?” Nie pamiętam całej odpowiedzi, potraktowanej z humorem, było to coś w stylu heheszków, że „nie liczy się owoców pracy na niwie Pańskiej”.

Nie wiem ile był w stanie poświęcić dla drużyny, tylko on mógł sobie odpowiedzieć na to pytanie. Doskonale jednak swoim przykładem zrealizował słowa kardynała Wyszyńskiego: „Ludzie mówią: czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas to miłość!”

Ściemniało się. Kształty rozpływały się już zanurzane w mroku nocy. Bi-Pi patrzył z wysokości wzgórza na wioskę, do której miał się podkraść, by podsłuchać plany wojenne Matabelów. Drużynowy zaś patrzył z wysokości swojego Kraala na resztę gniazd, jak wśród wielkiego, chłopięcego gwaru harcerze przygotowują swoje scenki. Zaraz pójdzie na ekspresję, gdzie nie tylko będzie grał, śpiewał i śmiał się ze swoją drużyną, ale będzie ją też bacznie obserwował, jak wilk, który nigdy nie śpi.

Przypisy:
1 Fragmenty tej biografii wykorzystane w artykule zostały przetłumaczone przez autora tekstu za wyd: W. Hillcourt,O.Baden-Powell, Baden-Powell. The Two Lives of a Hero, G.P. Putnam’s Sons, New York 1964, str. 131-132.

2 A w zasadzie jego francuską wersję, gdzie ściany są wykonane ze śniegu a dach z gałęzi sosnowych , która nazywają „schronieniem jurajskim” – l’abri jurassien


Fot. na okładce: Franciszek Krzemiński

Szymon Gontarczyk


Drużynowy 3. Drużyny Krakowskiej, ale rodem z zachodniej części Mazowsza. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików Scouts d’Europe. Wałęsając się po różnych miastach i miasteczkach Polski, poznając ich historię i coś tam pisząc na temat ich piękna, kultywuje zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów i romantycznych flanerów.

Czy leci z nami pilot? Entuzjazm szefowania

Na końcu tekstu znajduje się link do artykułu w formie audio.

Szczęśliwy lud, który umie się cieszyć. Tacy zawsze chodzą w świetle Twego oblicza. Imieniem Twoim cieszą się nieustannie i wysławiają Twoją sprawiedliwość. Bo Ty jesteś ich pięknem i mocą, dzięki Twojej dobroci wzrasta nasza siła.
Ps 89, 16-18

Zmęczony tym, że wróciłeś do szkoły czy na studia? Masz na głowie jednostkę, swoje pasje, naukę, relacje. Trzeba przygotować zbiórkę, ZZ, a poza tym wypadałoby napisać plan pracy i znaleźć miejsce na zimowisko. Dużo? Tak, dużo. Zazwyczaj, jako szefowie, dużo mamy na głowie. Trochę taka nasza natura, że poza aktywnym uczestniczeniu w działaniach harcerskich, kierujemy przedsięwzięciami też na innych polach, takimi jak projekty na studiach czy praca w grupach podczas zajęć. Ale nie o przeładowaniu dzisiaj, a o czymś, o czym wypadałoby nie zapomnieć.

Kto jest w grze?

Ostatecznie chodzi o naszych podopiecznych. Poza tym, że my wiele się od nich uczymy, to oni również uczą się od nas. My jesteśmy tymi – jak głosi tekst mianowania szefa – którzy mają pokazywać im ideał i sami nim żyć. Czasem możemy zderzyć się ze ścianą – przychodzimy zmęczeni na zbiórkę i nie dość, że nam się nie chce, to nasi podopieczni też nie chcą współpracować. Dlaczego? Czy robię nieciekawe zbiórki? Czy powinienem przeorganizować pracę jednostki? Może ten plan w ogóle jest do kitu. A pomyślałeś, że to może być przygoda?

Do czego zmierzam – Mówimy często, że skauting to przygoda, ale kiedy organizujemy nasze działania przeżywamy je czasem jak przykry obowiązek. Przychodzimy na zbiórkę i robimy to, co zamierzaliśmy, ale bez entuzjazmu, zmęczeni, niewyspani, bo do późna dopinaliśmy plan.

Rolą szefa nie jest bycie męczennikiem, który wyrzuca maszynowo idealnie pedagogiczne koncepcje dla swoich dzieciaków. Oczywiście dobrze, jeśli takie będą, ale może nawet bardziej kluczową sprawą jest wejść i porwać ich w podróż – być tym, który idzie na ich czele i swoją pasją pokazuje, że coś w tym może być. Że warto popędzić za nim ku przygodzie.

Jako Akela nieraz widziałem różnicę pomiędzy oznajmieniem, że teraz jedna szóstka będzie zbierać chrust, a sytuacją gdzie wzywam chłopców i powierzam im “zadanie specjalne”, od którego bardzo wiele zależy. I w jednym i w drugim przypadku będą zbierać chrust, ale perspektywa jest zupełnie inna. A jeśli możemy pójść na tę misję razem z nimi i nauczyć ich jeszcze czegoś ciekawego na temat dobrego zbierania opału, to w ogóle jest bajka i najczęściej wejdą razem z nami w grę.

Może nie jesteś przekonany do jakiegoś elementu zbiórek i nie pozwala Ci on zanurzyć się razem z twoimi podopiecznymi w świat przygody? Masz tu pewną przestrzeń do dialogu – no bo skoro na kursie mówili, że coś jest w porządku, ale nie pamiętasz dlaczego albo niezbyt to zrozumiałeś, to coś w tym jednak może być. Warto zapytać innego szefa jak on to robi, napisać do Asystenta, Hufcowego czy Namiestnika, oni nie gryzą, a mogą pomóc Ci coś zrozumieć i wejść w tę grę szczerze i z przekonaniem, że to ma sens.

Kilka inspiracji

Często na zbiórce nie brałem udziału w grach razem z chłopakami, bo pilnowałem, pełniłem rolę sędziego. Nie ma w tym nic złego, ale czasem gra obędzie się bez tego. Więcej być może czasem skorzystają nasze wilczki, kiedy Stare Wilki będą również z nimi ruszać się, a nie tylko stać. Więcej skorzystają harcerze widzący, że Kraal też przebiega olimpiadę, co prawda poza rywalizacją, ale próbując swoich sił. Skorzystają wędrownicy, kiedy to Szef Kręgu zainicjuje piosenkę marszową i zachęci wędrowników do rozpoczynania kolejnych własnym przykładem.

Jeśli ten płomień ma buchnąć, to Ty często będziesz pierwszą iskrą. Być może nie od razu, ale również Twoi harcerze zobaczą, że można bez obaw przed wyrwaniem się przed szereg harcować i cieszyć się codziennością skautowania, porywając siebie nawzajem do przeżywania przygód i stawiania czoła wyzwaniom.

W skautingu doświadczyłem kilkukrotnie zjawiska śpiewu spontanicznego właśnie w tym momencie, kiedy był on potrzebny, kiedy był śpiewem w kłopotach. Jednym z takich przypadków była wędrówka letnia mojego Kręgu we Francji. Godzina już mniej więcej 21:00, zaczyna robić się ciemno. Po całym dniu marszu w skwarze każdy jest zmęczony. Łapię się na momentach, kiedy w marszu już bez świadomości pusto wpatruję się w asfalt i przestrzeń przede mną, chcąc tylko ujrzeć już cel dzisiejszego dnia i nocleg. Odciski już spowszedniały, chodź nie dają o sobie do końca zapomnieć. Dochodzimy kręgiem do wniosku, że jest ciemno, nic nie jeździ już pośród tych pól i że chcemy jeszcze dziś pokonać te kilka kilometrów. Ktoś zaczął coś śpiewać, dalej poszło już samo. Sprawnym marszowym tempem motywując się każdą kolejną piosenką, którą znaliśmy, od szant przez pieśni religijne (właściwie wszystko po kolei, co znaliśmy) darliśmy kolejne milimetry podeszw naszych butów, aż nie doszliśmy zmęczeni na polankę noclegową. Zmęczeni, ale szczęśliwi i dumni z siebie, że daliśmy radę. Doszliśmy dlatego, że marazm przeszedł w entuzjazm.

Słowo o planowaniu

Jednak bycie gotowym do wejścia w grę wymaga  wcześniejszego zadbania o własne potrzeby. Musisz się wyspać przed zbiórką, przygotować plan w miarę możliwości nie na ostatnią chwilę, wtajemniczyć w niego przybocznych, wcześniej poinformować zastępowych co będzie się działo itp. Niemniej jednak Twój stosunek do tego, co chcesz zrobić jako szef, czy widzisz w tym sens, może ostatecznie pozwolić Ci wejść w przygodę lub nie. Możesz jedynie podać uczestnikom rozkład lotu lub być pilotem, który pozwoli im wzlecieć głową ponad chmury. 

Podsumowując

Czy planując bierzesz pod uwagę kryterium zabawy? Czy to, co próbujesz sprzedać swoim harcerzom, wilczkom czy wędrownikom, jest dla Ciebie fajne, pociągające? Może od tego powinniśmy zacząć? W moim przekonaniu najlepszym sposobem, żeby oni dali się porwać, to najpierw samemu zrobić coś z “błyskiem w oczach”. A więc to, że nie idzie, nie musi być kwestią Twojego braku umiejętności pedagogicznych czy złego planu. Plan może być świetny, ale musisz go poczuć. Poczuć, że on ma sens i prowadzi w dłuższej perspektywie do celów, jakie sobie postawiłeś. A Ty naprawdę masz wpływ na swoich podopiecznych. Robisz bardzo ważną robotę i możesz ich nauczyć swoim przykładem, jak traktować jako przygodę wyzwania, jakie postawi przed nimi życie. Może dzięki Tobie nauczą się naprawdę “uśmiechać się i śpiewać w kłopotach”. Słowem- spełniaj swoje cele przez przeżywanie dobrej przygody razem z tymi, którzy zostali Ci powierzeni.

Dobrej zabawy, dobrej gry, dobrej przygody!

Źródła:
https://otwarteniebo24.pl/magazyn/walka-duchowa/item/183-co-biblia-mowi-o-radosci-wersety

Fot. na okładce: Marcin Zakaszewski

Wojciech Kamiński


Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.

Skała Narady – skąd czerpać tematy?

Niosą się po dżungli wieści, że niełatwo zwęszyć temat na Skałę Narady tuż przed zbiórką. Warto zaplanować to wcześniej i potem tylko dopracowywać szczegóły. Wszak nic innego, tylko pośpiech zgubił Żółtego Węża, który pożerał słońce. Skoro jednak schwytanie jednego tematu nie jest proste, to jak upolować całe stado naraz?

Prastare podręczniki łowieckie mówią o dwóch krokach. Po pierwsze: trzeba znaleźć źródła inspiracji – pomysły mają tam wodopój i na pewno się pojawią. Po drugie – rozwinąć sieć skojarzeń, żeby schwytać jak najwięcej osobników naraz. Jeśli będzie ich za dużo, możemy na koniec wybrać tylko te najtłustsze.

Poniżej kilka sprawdzonych źródeł i przykłady pokazujące, jak rozwinąć sieć.

1. Prawa, hasło, dewiza – temat rzeka

Oto jest zbiór Praw Dżungli, jak niebo wieczysty, niemylny.
Ginie wilk, co je łamie; wilk, co ich słucha, jest szczęśliwy i silny.

Ile Skał Narad można zrobić na temat Praw? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tylko osiem – tyle, ile punktów. W dodatku jest możliwe, że już o nich mówiliście i uważasz źródło za wyczerpane. Nic bardziej mylnego! Punkty Prawa są dosyć ogólne i bardzo szerokie. Każdy z nich zawiera więcej niż jeden temat.

Księga Dżungli podpowiada nam, że wilk przestrzegający Prawa ma być szczęśliwy i silny. Wilk nieprzestrzegający – ginie. (Specjalnie nie zmieniam „wilka” na „wilczka” – wypełnianie postanowień ze SN może być rozwijające również dla starych wilków, w dodatku ratuje przed hipokryzją).Wybierz teraz dowolny punkt i rozwijaj sieć, czyli zastanów się:

  • – co warto wiedzieć i jak warto postępować, żeby faktycznie przestrzeganie tego punktu prowadziło do szczęścia i siły?
  • – przed jakimi niebezpieczeństwami ostrzega ten punkt?
  • – jakie umiejętności, dobre nawyki, cnoty, tematy, na które warto porozmawiać, kojarzą ci się z tym punktem?

Jeśli chwilę się zastanowisz, zobaczysz, że każda część Prawa zawiera kilka elementów.

Na przykład w haśle: Ze wszystkich sił! można zauważyć takie tematy na SN:

    1. zaangażowanie w dobre wykonywanie zadań, pracowitość – dlaczego warto, co nam przeszkadza, jak z tym walczyć?
    2. szukanie swoich szczególnych sił, mocy i tego, jak można nimi służyć w domu, szkole i gromadzie
    3. perfekcjonizm – ze wszystkich sił, ale nie bardziej, nie idealnie, uwaga na ciągłe niezadowolenie z efektów, warto doceniać to, co się udało
    4. potrzeba regeneracji – siły nie są nieskończone.

Z piątego punktu Prawa: Wilczka Wilczek jest zawsze radosny moglibyśmy, po rozwinięciu sieci skojarzeń, wyciągnąć np. takie tematy:

    1. zauważanie powodów do radości, wdzięczność za nie
    2. smutek – jest dobry i normalny, co nam mówi? jak sobie radzić, żeby się nie przedłużał? co pomaga nam wrócić do radości?
    3. radość jest zaraźliwa – jak możemy się nią dzielić z innymi?
    4. cierpliwość w trudnościach – nie będą trwały wiecznie – jakie „straszne rzeczy” już przetrwaliśmy i się skończyły?

Teraz twoja kolej! Wymyśl po 2-4 skojarzenia, tematy do pozostałych punktów. Wypisz je sobie. Uważaj na skojarzenia duchowe, religijne. Na pewno się pojawią, bo np. pierwszy punkt PW naturalnie kojarzy się z przykazaniem miłości. To wszystko się łączy. To jednak nie oznacza, że trzeba o wszystkim mówić naraz. Skojarzenia religijne zapisz sobie przy tematach spotkań ze Słowem Bożym. Nie mieszamy. Dzięki temu wilczki nie włożą Biblii między bajki.

W ten sposób z 8 punktów można wyłowić ponad 30 tematów! Rok szkolny trwa 10 miesięcy, jeśli masz 3 zbiórki na miesiąc, to wymyśliłeś właśnie SN na cały rok 😀 Wybierz te najtłustsze, bo są jeszcze inne źródła.

2. Księga Dżungli

Dżungla jest pełna takich opowieści, Mały Braciszku.

Oczywiście Księga Dżungli zawsze jest źródłem formy – wszystkie Skały Narady odbywają się w dżunglowym świecie. Oprócz tego może też być źródłem treści. Kilka mądrości mamy w książeczce Mowgli, ale to na pewno nie wszystkie. Zachęcam do zaznaczania sobie ulubionych cytatów, mądrości, które zauważysz np. podczas przygotowywania gier albo ognisk. Każdy z nich może być inspiracją – źródłem tematu.

Przykładowo:

Oznaką siły jest mowa szczera, a grzeczna mowa siłę tę wspiera.

    1. przyznanie się do winy – przed sobą i innymi – wymaga odwagi, dlaczego warto to robić
    2. jakie szkody może wyrządzić kłamstwo?
    3. odwaga i delikatność – dwie konieczne towarzyszki szczerości

Mam za sobą Gromadę i mam ciebie… a i Baloo, choć tak ociężały, potrafiłby ze dwa razy machnąć łapą w mej obronie. Czegóż miałbym się obawiać?

    1. lojalność wobec gromady – jak szkodzi obgadywanie
    2. możemy liczyć na siebie nawzajem, czy inne wilczki mogą liczyć na mnie?
    3. pozory mylą – jak dobrze kogoś poznać
    4. obawy np. przed obozem, jak sobie z nimi radzić

3. Cnoty ludzkie

Przejadła nam się już ta bezpańskość i bezprawie… i chcemy być znowu Wolnym Plemieniem.

Część z cnót ludzkich na pewno już pojawiła się w pomysłach inspirowanych Prawami i Księgą Dżungli, ale może nie wszystkie? Może jeszcze coś warto dodać? Polecam jako źródło inspiracji książkę Wychowywać do wartości J. Alcazar, F. Corominas. Książka jasno pokazuje, że ćwiczenie się w cnotach nie jest bezsensowną musztrą: „cnota, zdobyta dzięki osobistemu wysiłkowi, umacnia wolność osoby”.A poniżej mniejsze źródełko – przykładowa lista cnót.

  • – męstwo
  • – wytrwałość
  • – porządek
  • – dobre wykorzystanie czasu
  • – hojność
  • – sprawiedliwość
  • – umiarkowanie
  • – pracowitość
  • – cierpliwość
  • – radość
  • – uczciwość
  • – posłuszeństwo

4. Uczucia

To tylko łzy, mój Mowgli… Nic to! Niech sobie płyną!

Rozpoznawanie uczuć u siebie i innych osób, umiejętność mówienia o nich, właściwe ich traktowanie i radzenie sobie z nimi, to też dobre tematy na SN, pojawiające się też w KD. Można np. zaplanować cykl Skał Narad o nieprzyjemnych uczuciach, takich jak złość, smutek, lęk, wstyd, wstręt – i porozmawiać, do czego są potrzebne i jak z nimi współpracować, nie oddając im władzy.

5. 7 nawyków skutecznego działania

Dogryźliśmy już mięso niemal do samej kości. Tak, ale trzeba jeszcze zgryźć kość samą!

Kilka uniwersalnych zasad, które warto poznać. Każda z nich może być tematem SN, większość można też rozbić na kilka części. O co w nich chodzi? Można przeczytać w książkach: 7 nawyków skutecznego działania,  7 nawyków skutecznego nastolatka i 7 nawyków szczęśliwego dziecka. Szczególnie polecam drugą, jest sporo przykładów, które pasują do wilczków. Trzecia jest napisana dla młodszych dzieci, w formie historyjek o zwierzątkach – najszybciej się ją czyta, mocno upraszcza sprawy, ale też można te fabuły trochę dopasować do wieku i przerobić na dżunglowo.

7 nawyków:

  • – bądź kowalem swojego losu, a nie ofiarą
  • – zaczynając działać, określ sobie cel działania (zapisywanie marzeń)
  • – najpierw najważniejsze (4 ćwiartki – planowanie czasu)
  • – przyjmij strategię wygrana-wygrana (znaleźć takie rozwiązanie, żeby wszyscy byli zadowoleni)
  • – staraj się najpierw zrozumieć, a potem być zrozumianym
  • – dąż do synergii – moc wspólnego działania (każdy na polu dopasowanym do możliwości)
  • – pamiętaj o ostrzeniu piły

6. Codzienność i to, czym się interesujesz

Żałuję teraz, żem sobie pokpiwał ze starego kobry. Widzę, że on znał się na ludziach, jak ja sam powinienem się na nich poznać.

Zastanów się, z czym wilczki spotykają się na co dzień. Można porozmawiać np. o tym:

  • – co warto oglądać i czytać, jak to na nas wpływa
  • – czy każdemu warto wierzyć np. w internecie
  • – co może „zjeść” nam czas, zanim się zorientujemy
  • – czy faktycznie potrzebujemy tego, co chcielibyśmy mieć
  • – jakie mogą być korzyści z odrabiania zadań domowych
  • – co można robić w wolnym czasie

Oprócz tego, źródłem inspiracji może być coś, czym się interesujesz, o czym słyszałeś, co chciałbyś zgłębić. Może akurat czytasz o porozumieniu bez przemocy? Oglądałeś dobry film? Jakie tematy możesz tam znaleźć, czym możesz się podzielić z wilczkami?

Masz dżunglę i łaskę dżungli. Czyż można marzyć o czymś więcej między wschodem a zachodem słońca?

Pomyślnych łowów!

Fot. na okładce: Patrycja Kozik

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Ludzie Skały, czyli historia pewnej przyjaźni

To był wieczór… Tak zaczynają się niektóre powieści, dobre książki, ciekawe historie, ale w tym przypadku zaczęła się dla mnie pewna niesamowita znajomość. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że to tylko ja poznawałam tych ludzi, a oni mnie… no cóż. Jednak warto zacząć od początku.

Kilka lat temu, jako licealistka, dostałam pracę domową, żeby obejrzeć głośny (i bardzo dobry!) film „Ida”, który wówczas wszedł do kin i podbił kinowy świat. Szczerze mówiąc, jako 16-letnia dziewczyna, harcerka, nie rozumiałam czemu w ramach przedmiotu Wiedza o Kulturze (WOK) mamy oglądać film, który, oprócz tego, że w jakiś sposób uderzał w moje wartości, to niósł ze sobą obraz Polaków jako współodpowiedzialnych za zbrodnie wojenne. Warto tu dodać, że dziś na film „Ida” patrzę już zupełnie inaczej – jako na artystyczną wizję ukazującą społeczeństwo. Jednak w tamtym momencie nie było to dla mnie aż tak oczywiste, dlatego wyraziłam swoją opinię na forum klasy i w sumie tak się to wszystko zaczęło…

Nasza polonistka w ramach pracy domowej na zaliczenie przedmiotu zadała nam do zrobienia samodzielnie lub grupowo filmu o polskim bohaterze z czasów II wojny Światowej, którego historia powinna być inspiracją dla współczesnych młodych ludzi. Zaczęłam więc wczytywać się w biografie różnych bohaterów, szukając inspiracji do filmu, który miał niebawem powstać. To był wieczór, a mój tata zaczął opowiadać mi o rodzinie Ulmów – skromnym małżeństwie, wielodzietnej rodzinie, która została rozstrzelana przez Niemców za ukrywanie dwóch żydowskich rodzin. 

Ich życiorys niesamowicie mnie zainspirował. Zaczęłam czytać i powoli zaprzyjaźniać się z ludźmi, którzy żyli przecież wiele lat przede mną. Józef Ulma – ojciec, mąż. Jeden z tych, którzy otrzymali pośmiertne odznaczenie „Sprawiedliwych wśród narodów świata”. Człowiek skała – tak go sobie nazwałam. Jak bardzo trzeba być w życiu pewnym swoich ideałów, wiary, być pewnym samego siebie, aby wytrwać do końca i się nie złamać. Zachować zimną krew, ale nie oziębłość. Jak wielką miłością trzeba darzyć Boga i ludzi, aby wytrwać! A Wiktoria? W moich oczach jawiła się jako idealna żona i matka. Wcale nie dlatego, że zajmowała się typowymi dla polskich, wiejskich kobiet obowiązkami, ale dlatego, że stała przy mężu. Była jego wsparciem, opoką, miłością. Była tą, która wierzy i daje tę wiarę, nadzieję i miłość tym, którzy zostali jej powierzeni. Dziś myślę, że była poniekąd taką przewodniczką. Ludzie skały! 

Inną rzeczą, która tak mnie ujęła była niesamowita otwartość na życie jaką zaprezentowało małżeństwo Ulmów. Nie tylko dlatego, że sami zdecydowali się na dużą rodzinę, ale także dlatego, że usiłowali uratować życie dwóch żydowskich rodzin, które (mówiąc brutalnie) nie były aż tak istotne jak ich własne dzieci. Pomimo tego wszystkiego zaryzykowali, dbając o to by ich goście czuli się jak najlepiej w tych nieludzkich czasach. 

Czytając te wszystkie fakty, intensywnie myślałam, jak wiele kosztuje mnie czasem trwać… Trwać w miłości, wytrwałości, w wartościach, pod którymi się podpisuję. Im było jeszcze trudniej, ale ten trud koniec końców zaprowadził ich aż na ołtarze.

Będąc zachwycona świadectwem (dziś już) nowych Błogosławionych, wraz z rodzicami, rodzeństwem, dziadkami i przyjaciółmi, wzięliśmy się do pracy. Tak powstał bardzo amatorski film o bohaterstwie Rodziny Ulmów. Chciałam jak najlepiej przybliżyć moim rówieśnikom postawę Polaków, którzy poświęcali swoje życie mimo ciężkich wojennych czasów. Ludzi, którzy dla mnie byli i wciąż są jak skała.

Moja znajomość z Błogosławioną Rodziną Ulmów zaczęła się, gdy miałam 16 lat, ale do tej pory się nie zakończyła. Ich świadectwo, postawa życiowa, jak również miłość, wciąż są inspiracją. Dziś mówię czasem, że mam „błogosławionych przyjaciół”, którzy towarzyszą mi od tej jednej szkolnej lekcji kultury. Dziś mogę modlić się za ich wstawiennictwem i każdego dnia uczyć od nich tak pięknej miłości!  

Marta Borządek


Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.