O kulturze można by dużo pisać, ale na nic się to nie zda, jeśli nie zaczniemy jej tworzyć. W tym artykule zaproponujemy zatem kilka wyrażeń-cegiełek, które warto dodać do swojego szefowskiego słownika, aby tę kulturę budować.
Jakiś problem?
Po zaliczeniu obozów szkoleniowych, licznych konferencjach, lekturach, rozmowach i postach na Instagramie możesz mieć szlachetną wizję rozmawiania z każdym indywidualnym wilczkiem na głębinach empatii, rozumienia jego emocji, komunikacji bez przemocy, mądrego chwalenia i przekazywania informacji zwrotnej. I ta piękna wizja może szybko runąć, kiedy na jednej zbiórce kilka razy z rzędu doświadczysz konfliktów między wilczkami albo samej ich przytłaczającej ilości.
Mam dobrą wiadomość – nie każda kłótnia wymaga głębokiego wchodzenia w psychologię wilczka. Takie bezwarunkowe skupianie za każdym razem myśli wilczka na jego własnych uczuciach i emocjach może prowadzić do egoizmu. Na szczęście jest prosty sposób rozpoznawania sytuacji, w których jest to potrzebne. Wystarczy krótkie pytanie:
„Czy to jest problem na rozmowę, czy na podanie sobie ręki?”
Szybko okaże się, że czasami wilczek przychodzi z problemem lub skargą nie po to, żeby donieść na kolegę, ale ufnie podzielić się przeżyciem, ponarzekać, zwrócić na siebie uwagę. Co więcej, możesz skorzystać z tej ufności, żeby uczyć hojności – hej, przecież możesz przebaczyć, podać rękę i harcować dalej!
Często to dorosły nadaje wagę i kierunek reakcji emocjonalnej na wydarzenie. Dlatego nie warto dramatyzować, kiedy dziecko nie dramatyzuje ani dzielić włosa na czworo, gdy sprawa nie jest poważna. Eskalacja (tego słowa też warto nauczyć wilczki) zależy od Ciebie.
Rozumiem.
Nawet w najtrudniejszych sytuacjach możesz nadal być po stronie wilczka. Kiedy jest chwilowo rozchwiany i chaotyczny jak trzęsąca się galareta, trzeba go najpierw ostudzić i uspokoić, pokazać, że to nie tylko jego problem, ale Wasz wspólny – że chcesz mu pomóc. Służy do tego jedno proste słowo:
„Rozumiem.”
Jeśli je wypowiesz i rzeczywiście przynajmniej odrobinę zrozumiesz, o co wilczkowi chodzi, możesz zacząć rozwiązywać problem. Dodaj do tego szczyptę zgody na to, że to jeszcze dziecko, a nie mały dorosły i może nie jest złośliwy, ale po prostu się pomylił w swojej wybuchowej reakcji, a będziesz mógł dodać prostoduszne:
„Ale chyba się pomyliłeś.”
Teraz będziesz mógł przejść dalej z ustabilizowanym wilczkiem, mówiąc:
„My tu tak nie robimy.”
I to będzie doskonały moment na powołanie się na Prawo Wilczka lub Prawo Gromady.
Pamiętaj tylko, żeby w sytuacji, kiedy jest agresor i ofiara, najpierw podejść i zaopiekować się ofiarą. Dopiero potem, na osobności, jest miejsce na powyższą procedurę.
Przyjaciele robią przyjacielskie rzeczy
Jak sprawić, żeby wilczki stworzyły mocną ekipę, żeby wolały pokłócić się ze starym wilkiem, niż ze sobą nawzajem i żeby dzięki temu równym i mocnym tempem przebiegły przez gromadę, zastęp, krąg, a może pozostały przyjaciółmi na zawsze? Masz na to pewien wpływ – oto jak możesz zacząć.
1. Przyjaciele chwalą się nawzajem.
Dziękuję … za …
Chciałbym pochwalić … za …
… zainspirował mnie do …
Nie masz pomysłu na Skałę Narady, formę zakończenia zbiórki, a może podczas drugiego śniadanie wilczki jakoś dziwnie dyfundują w lesie i ostatnie, co słyszysz, to ekscytacja nowymi wyzwaniami w Brawl Stars? Spróbuj wprowadzić do gromady nowy zwyczaj. Zaproponuj wilczkom mówienie o sobie nawzajem za pomocą powyższych zdań, uzupełnionych imieniem innego wilczka i konkretem, za który się go chwali.
Na pewno znasz zdanie, że więcej szczęścia jest w dawaniu, niż w braniu. To bardzo prosta i uzasadniona biologicznie zasada: przy bezinteresownym dawaniu komuś pochwały uwalnia się oksytocyna, prawdziwy hormon szlachetności – gdyż dzięki jego uszczęśliwiającym właściwościom wzmacnia się chęć powtarzania chwalenia w przyszłości.
tolerancji na długi rozbieg, nim system zacznie nakręcać się sam.
2. Przyjaciele pomagają sobie unikać błędów
Ten efekt uzyskasz, gdy Twoją stałą reakcją na skarżenie będzie odpowiedź:
„Dobrze, że to zauważyłeś, nie musisz już mówić, co twój kolega zrobił. Powiedz lepiej, co zrobiłeś, żeby pomóc mu tego unikać?”
Jeśli uda Ci się regularnie używać tego i innych powyższych zwrotów (problem na podanie ręki, chyba się pomyliłeś, my tu tak nie robimy…), te słowa nie tylko staną się dla Ciebie mniej sztuczne. Być może zauważysz też, że wilczki, dla których jesteś naturalnie potężnym autorytetem, zaczną ich używać w rozmowach między sobą.
Śmiej się zamiast tylko się uśmiechać!
To bardzo prosta i przyjemna zasada. Tajemniczy uśmiech sfinksa na obliczu Akeli może kojarzyć się z tworzeniem autorytetu, ale świadczy raczej o niepotrzebnej surowości. Wilczkowa radość nie jest też tylko ćwiczeniem mięśni policzków i pokazywaniem efektów mistrzostwa Twojego ortodonty. Pozwól sobie na szczere śmianie się razem z wilczkami!
Grupa „Perły wilczkowej wyobraźni” pokazuje, jak wiele jest okazji do śmiania się z wilczkami. Oczywiście pamiętaj, żeby nie było to wyśmiewanie się z kogoś. Dobrym pomysłem będzie natomiast – podobnie jak w punkcie wyżej – znalezienie stałego czasu na żartowanie. W mojej gromadzie tym czasem było zawsze drugie śniadanie. Znowu warto pamiętać, żeby
mieć przygotowane w zanadrzu kilka dobrych dowcipów, które można opowiedzieć zanim wilczkom otworzą się klapki w głowie
od razu ucinać nieodpowiednie żarty.
Wilczki są grzeczne i pozdrawiają się…
Jak byś się czuł, gdyby na początku każdej lekcji, podczas sprawdzania obecności, Twój ulubiony nauczyciel nie tylko przejeżdżał kursorem do ekranie, ale też szukał wzrokiem i rzucał uśmiech czy skinienie głowy każdemu uczniowi? Ostatnia i również bardzo łatwa zasada dotyczy właśnie tego: daj każdemu wilczkowi na zbiórce kilka sekund, które będą tylko dla niego. Trudno będzie pamiętać o tym w zamęcie zbiórki, więc dobrym pomysłem jest zrobienie tego od razu na początku, przy powitaniu. Zasalutuj, spójrz w oczy, przywitaj po imieniu – czasami tyle wystarczy.
Michał Misztal, Maciej Szulik, Akademia Bis, 11 września 2024
Na początku Gandalf zaproponował Frodowi przygodę. Hecę. Harc. Wyczyn. Miał na to konkretny plan – nazwijmy go na potrzeby artykułu „mapą przygody”, oddając chwałę artyście. Jak ten plan wyglądał? I jak wyglądała jego późniejsza realizacja?
Wieczerza u Elronda, czyli punkt wyjścia
Gandalf nie operował w próżni. Drużyna (ha! cóż za „przypadkowa” zbieżność terminologiczna!) Pierścienia składała się z konkretnych osób, każda ze swoimi potrzebami, marzeniami, słabościami. Gandalf je znał: wiedział, że dla czwórki najmłodszych hobbitów przygodą będzie już samo wyjście z Shire, wiedział, że krasnolud Gimli jest zabójczy (ale tylko na krótkich dystansach), wiedział, że Legolas i Aragorn nie tylko potrafią brać odpowiedzialność za siebie, ale także za innych. W skrócie: znał swoich podopiecznych (mniej lub bardziej) jeszcze przed rozpoczęciem przygody i wykorzystywał to, aby rozdzielać zadania i obowiązki każdemu według zdolności i potrzeb.
Od początku droga do celu była jasna i klarowna. Każdy członek Drużyny miał ponadto określone cele osobiste, na każdy etap przygody, wszystkie z nich były realizowane regularnie i terminowo, wszystko, co zostało z góry założone, zostało osiągnięte bez większych zmian ani przeszkód. Wszystko skończyło się sprawnie i szcz…
Stop, chwileczkę!… przecież było zupełnie inaczej!
To prawda, że ogólny cel był jasno określony – zniszczenie Jedynego Pierścienia. Z grubsza określone były również kolejne etapy realizacji mapy przygody – przedrzeć się przez złowrogie Góry Mgliste (niezły plan na zimowisko swoją drogą), w jednym kawałku przebyć trawiaste pagórki i równiny Rohanu, być może zahaczyć o Gondor, dotrzeć do mrocznej krainy Mordor. Jednak, jak wszyscy wiemy, plan był adaptowany do panujących warunków.
Szara, śródziemska codzienność
Plan ewoluował na etapie realizacji. Drużyna Pierścienia rozpadła się równie szybko, jak została zawiązana (czego nikomu nie życzę z własną jednostką!), a innym, nieprzewidywalnym przeszkodom nie było końca. Ostatecznie Drużyna Pierścienia rozpadła się na mniejsze grupki: Froda i Sama; Aragorna, Legolasa i Gimliego oraz Merrego i Pippina.
Boromira niestety z Drużyny zabrali rodzice, chociaż bardzo chciał zostać zastępowym. Miał zajęcia dodatkowe w soboty.
Każda z tych grup miała swoje własne wyzwanie, które ewoluowało, czasem po zakończeniu jednego rozpoczynało się od razu kolejne. Jednak wszystkie zmierzały ostatecznie do tego samego celu – zniszczenia Pierścienia i pokonania Saurona. Przeprawa przez Morię, obrona Helmowego Jaru, zdobycie Isengardu, konfrontacja z Umarłymi i wezwanie ich do pomocy w obronie Minas Tirith, bitwa pod Czarną Bramą – cała ta przygoda miała jeden cel, a jednocześnie tak wiele małych etapów po drodze.
Co ciekawe – Gandalf przez zdecydowaną większość czasu nie był obecny przy pracy owych grup oraz w przeżywaniu przez nich przygody. Nawet jeśli brał udział w bitwach, to raczej był osobą interweniującą w sytuacjach, gdy plan się sypał, a nadzieja zdawała się umierać. To nie on niósł Pierścień, to nie on dowodził wojskami. Wspierał i doradzał – niczym starszy brat, mentor.
Więcej nawet! Gandalf w trakcie przygody swoich grup również przeżywał swoją własną przygodę, przeżył metamorfozę po walce z Balrogiem i stał się z Gandalfa Szarego – Gandalfem Białym!
Biały Czarodziej cyklicznie wyznaczał cele swoim podopiecznym we współpracy z nimi: przy spotkaniach z członkami Drużyny Pierścienia wyznaczał kierunek, w którym powinni podążać, w którym powinni się rozwijać.
Jak się czuję? – zawołał. – Nie, tego nie da się powiedzieć! Czuję się… czuję… – rozganiał ramionami powietrze. – Czuję się jak wiosna po zimie, jak słońce wśród liści, jak fanfara trąb, jak śpiew harfy, jak wszystkie pieśni świata…
{Sam do Gandalfa po szczęśliwym zakończeniu przygody}
Życzę każdemu szefowi, aby mógł kiedyś usłyszeć podobne słowa z ust swojego podopiecznego. Gandalf miał to szczęście.
Przeżyta przygoda zmieniła Drużynę Pierścienia, a co najważniejsze, rozwinęła każdego członka z osobna. Od Aragorna, który został królem, aż po najmniejszych hobbitów, z których każdy (!) rozwinął się osobiście: Frodo dokończył po wielkich wyrzeczeniach misję zaniesienia Pierścienia do Mordoru, Sam nie opuścił go aż do końca, jak przyrzekł, nawet Merry został mianowany rycerzem Gondoru, a Pippin jeźdźcem Rohanu! Właśnie to jest niesłychanie ważne – że nawet najmniejsi, najmłodsi, najbardziej niesforni, problematyczni Merry i Pippin, po przeżyciu przygody dorośli do tego, aby stać się prawdziwymi mężczyznami.
Zauważmy jeszcze jedno – po powrocie z przygody, hobbici musieli zmierzyć się z jeszcze ważniejszą walką: uporządkowaniem swojego życia w Hobbitonie, gdzie zalęgło się zło za sprawą upadłego Sarumana.
Jakże to skautowe – przecież harcerstwo wychowuje właśnie do codzienności, do tego, aby po powrocie do domu stać się lepszym, zaprowadzić tam większy porządek i ćwiczyć się w cnocie, nie tylko w tym, aby zniszczyć Pierścień, a następnie leżeć do góry brzuchem przy fajkowym zielu i imbryku herbaty. Choć i na to jest miejsce i czas.
A co wynika z tej opasłej alegorii?
Zamieńcie każde sformułowanie „mapa przygody” w tekście na „plan pracy”, „grupę” na „zastęp”, a „podopiecznego” na „harcerza / wilczka / wędrownika / przewodniczkę”.
Patrzmy na plan pracy niczym Gandalf na Drużynę Pierścienia. Zapomnijmy na chwilę o tabelkach, o idealnej wizji zaplanowanych działań, a pomyślmy o Maćku, Franku, Benonie, Wojtku, o Miłoszu i Szymonie, i tylu innych naszych podopiecznych.
Czego oni potrzebują? Co dla nich będzie najlepszym celem? Do czego są stworzeni?
To oni mają zniszczyć Pierścień, zostać rycerzem Gondoru lub – kto wie? – ożenić się z elfią księżniczką?
Wiecie co robić.
I pamiętajcie – jeśli na koniec będzie bardzo źle, orły nam pomogą. Tylko musimy je poprosić.
Praktyczne protipy Gandalfa na plan pracy:
Przed:
Zadbaj o to, aby poznać swoich harcerzy / harcerki. Poznaj ich potrzeby, marzenia, wsłuchuj się w rozmowy, pytaj! Pytaj, co by chcieli w tym roku zrobić na obozie? O czym ostatnio marzą? Czy mają jakieś hobby, pasje, które rozwijają?
Określcie jasno cel przygody. Jasno określony cel i etapy sprzyjają jego realizacji (np. obóz letni na jeziorze – etapy: projekt gniazda na wodzie, test, znalezienie miejsca, zrobienie karty pływackiej przez członków zastępu, budowa kajaków,…)
Określcie małe kroki do realizacji przygody. Ustalcie terminy ich realizacji.
Zadbajcie o zaangażowanie każdego harcerza / harcerki – niech każdy ma w tym interes oraz odpowiedzialność.
W trakcie:
Na cyklicznych Radach sprawdzajcie postęp realizacji projektów. Dbajcie o systematyczność – tutaj nie ma „sprytnego sposobu”, po prostu trzeba być pilnym/uporządkowanym.
Adaptujcie plan do zmieniających się okoliczności: może ktoś wpadnie na niesamowity pomysł, inspirując się dotychczasowym? Może przeszkody, które napotkacie, nakierują Was na coś nowego?
Powierzcie decyzyjność Waszym harcerzom – w końcu to ich przygoda, niech zatem oni decydują, w którą stronę ma się toczyć. Pospierajcie ich pomysły.
Dbajcie o uwzględnienie każdego członka zastępu w przeżywanej przygodzie (planie pracy). Nawet Merrego i Pippina.
Po:
Zadbajcie o wykorzystanie przygody (np. na rydwanie, platformie na jeziorze, rajdu rowerowego) w trakcie roku i na obozie, a także o to, aby była ona należycie celebrowana – znajdźcie czas i przestrzeń na jej przeżycie!
Zadbajcie o naturalność – niech główną „nagrodą” z przeżytej przygody będzie samo jej przeżycie!
[1] Ł. Sapała, 2024; odręczny pląs markera na białej tablicy jednowarstwowej, obecnie przechowywane w zbiorach Namiestnictwa Harcerzy, podobieństwo nazwisk z autorem artykułu przypadkowa.
Drużynowy z funkcji i serca w 5. Hufcu Warszawskim.
Pałanie energią mam nie tylko w nazwisku: uwielbiam ekspresję, która jest dla mnie kwintesencją ducha harcerskiego.
Dodatkowo angażuję się w Namiestnictwie Harcerzy, gdzie zajmuję się Legwanami.
Prywatnie jestem studentem SGH na kierunku Metod Ilościowych, debatuję, pasjonuję się wystapieniami publicznymi.
Macie problem z zapamiętywaniem imion nowopoznanych ludzi? Bo ja raczej nie. To znaczy, jeśli imię słyszę w momencie podania ręki, nerwowo-przyjaznego uśmiechu i wypowiadania „miło mi, Piotrek” – to tak. Wtedy na pewno nie zapamiętam. Jeżeli jednak imię takiej osoby usłyszę wcześniej od kogoś innego lub przeczytam je gdzieś zapisane (choćby na portalu społecznościowym), to wtedy istnieje duża szansa, że zapamiętam to imię na zawsze.
Ale ten artykuł nie będzie o mnie, ani też o imionach. Bo choć znajomość imienia jest bardzo ważna, to stanowi dopiero pierwszy krok do poznania człowieka.
Początek roku to czas, w którym do jednostek wstępują nowe wilczki, harcerze i wędrownicy (analogicznie w nurcie żeńskim). Zadaniem szefa jest poznać każdego nowego członka swojej jednostki. Jednak w gromadzie czy drużynie sprawa jest nieco mniej nagląca, bo czas, w którym wilczek lub harcerz działa w jednostce, jest rozłożony na kilka lat. W kręgu wędrowników formacja trwa tylko rok i jeśli chcemy dobrze wykonać to zadanie musimy się śpieszyć. Dlatego w tym artykule skupię się na tym krótkim, ale ważnym okresie.
Ale komu to potrzebne?
Jeżeli Młoda Droga ma być miejscem, w którym siedemnastolatek przeżyje niesamowitą przygodę oraz świadomie i z własnej chęci podejmie decyzję odnośnie dalszego swojego zaangażowania i rozwoju, to narzędzia do realizacji tych celów muszą być precyzyjnie dobrane. Szef kręgu – jak ogrodnik – musi widzieć, gdzie podlać, jakiej motyki użyć, by stworzyć jak najlepsze warunki dla wzrostu. Sęk w tym, że każdy wędrownik, tak jak roślina, jest inny i potrzebuje innego wsparcia. Gdyby było inaczej, to mógłbym napisać w tym miejscu: „mówcie dużo o Opiekunie Drogi, a na wędrówkę letnią jedźcie w góry kropka” i wszyscy wędrownicy przez następne lata szczęśliwie kończyliby Młodą Drogę.
Ta odmienność, różność pasji i charakterów wędrowników sprawia, że aby zaprząc motory do gry, trzeba najpierw poznać chłopaków. Warto to zrobić na samym początku roku (a najlepiej jeszcze wcześniej), ponieważ, jak pisałem, czasu jest niewiele. Nie sposób planować najbardziej epicką wędrówkę letnią, jeżeli nie wiadomo co wędrowników pasjonuje i jakie mają marzenia. Tylko jak to zrobić, jeżeli szef kręgu nie miał wcześniej kontaktu z przychodzącymi chłopakami, a oni sami w sobie nie są zbyt rozmowni?
Pięć sposobów na poznanie wędrownika
Jest na to kilka sposobów. Można oczywiście zacząć od zapytania wędrownika: „a co tam u Ciebie słychać?”. Jeśli jednak wcześniej nie było żadnej relacji chłopaka z szefem, to rozmowa może się szybko skończyć i nastanie niezręczna cisza. Dlatego warto wcześniej przygotować się do takiej rozmowy i potem zadać odpowiednie pytania, które pomogą „przełamać lody”. Co w takim razie proponuję:
Rozmowa z drużynowym. Poza wyjątkami, gdy ktoś wraca po latach lub przychodzi z zewnątrz, każdy z wędrowników miał drużynowego. Dość często chłopak był wcześniej zastępowym i działał w ZZ-cie. Drużynowy powinien z łatwością wymienić mocne i słabe strony wędrownika, może też znać jego „zajawki”.
Obserwacja. Jakie gadżety nosi wędrownik. Do jakich służb się angażuje (np. fotograf). O jakich tematach wspomina i w jakie rozmowy się włącza. Sama tylko uważna obserwacja może dać cenne wskazówki.
Przegląd profilu w mediach społecznościowych. I nie chodzi mi o żadne „stalkowanie”, tylko choćby zwyczajne spojrzenie na kilka publicznych zdjęć. Jeżeli chłopak np. ma ostatnie trzy zdjęcia profilowe na Facebooku w kasku rowerowym, a jego Instagram „ugina” się od zdjęć roweru, to od razu wiadomo, że jest amatorem dwóch kółek.
Rozmowa z rodzeństwem. W skautowej rodzinie niekiedy bywa, że wędrownik, ma starszego brata lub siostrę, którzy również działają harcersko. Jeżeli zostaną zapytani „co Twój brat robi w wolnym czasie?” to zapewne udzielą satysfakcjonującej odpowiedzi.
Propozycja „ogniska zapoznawczego” na wędrówce lub „pizzy na przełamanie lodów” jeszcze przed nią. Spokojnie, ale nie sztywno. Niech każdy z wędrowników (szef kręgu oczywiście też) przyniesie zdjęcie przedstawiające jego najlepszą przygodę skautową lub przedmiot, który najbardziej kojarzy się z nim samym. Dodatkowo można opowiedzieć kilka zdań o owym zdjęciu czy przedmiocie.
Jeżeli szef kręgu już coś niecoś dowiedział się o wędrowniku, to zagajając rozmowę z nim może od razu zapytać np. „Widziałem na zdjęciu, że lubisz jeździć na rowerze, jaka była Twoja ostatnia wyprawa rowerowa?” itp. Gdy poprzednie sposoby nie zadziałały, można też bezpiecznie zapytać o najlepsze wspomnienie obozowe lub która technika harcerska była jego ulubioną.
Co dalej?
Poznawanie człowieka i wchodzenie z nim w relacje jest procesem. Wspólne przygody i wyzwania świetnie wpływają na budowanie relacji. Dobrze też, aby na wędrówce szef kręgu choć chwilę porozmawiał z każdym wędrownikiem. Warto czasem napisać, zadzwonić lub umówić się z chłopakiem na spotkanie poza wędrówkami. To wszystko z czasem przyniesie efekty. Znając coraz lepiej chłopaków można poprzez wędrówki i aktywności odpowiadać na ich pragnienia oraz wspierać w realizacji pasji i rozwoju. Dzięki temu plan pracy sam się ułoży i szef kręgu nie będzie musiał nikogo przymuszać do organizacji wędrówek. Brzmi idealnie?
Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.
Refleksje na 30-lecie pielgrzymki wędrowników na Św. Krzyż
Artykuł jest podsumowaniem wybranych wątków konferencji wygłoszonej podczas pielgrzymki wędrowników na Św. Krzyż w dniu 1 października 2023 roku
Zbigniew Korba HR – namiestnik wędrowników w latach 1996-2001
Marcin Kruk HR – namiestnik wędrowników w latach 2001-2004
Część I: Pamięć i tożsamość
Pielgrzymka wędrowników na Św. Krzyż to już długa tradycja. Niemal legenda, mit, marka sama w sobie. Zastanówmy się, ile postanowień zostało tu powziętych przez te trzydzieści lat? Ile spowiedzi, ile przyjętych komunii świętych? Ile rozmów, dobrego czasu, bycia blisko dobrych ludzi i Pana Boga? Dzisiaj dziękujemy Bogu za te 30 lat, za kolejne pokolenia, kolejne roczniki młodych wędrowników i szefów. Tak wiele Wymarszów Wędrownika miało tu miejsce, tak wielu młodych mężczyzn wyruszyło w dorosłe życie. A ile podjętych służb Harcerza Orlego, ile mocnych postanowień? Można powiedzieć, że tworzymy wspólnotę ideałów, którą tu cementujemy między sobą oraz między każdym z nas a Panem Bogiem, który przemawia do nas w ciszy, którą tu też pośród Gór Świętokrzyskich (cóż za znacząca nazwa) odnajdujemy.
DLACZEGO PIELGRZYMKA?
Dosyć szybko, po dwóch pierwszych wyjazdach Polaków na pielgrzymkę wędrowników do Vezelay we Francji w latach 1992 i 1993, zrodziło się pragnienie, żeby zrobić pielgrzymkę podobną, ale polską. Wiedzieliśmy, że musi być ona dopasowana do polskiego ducha, mentalności, kultury i dziedzictwa narodowego i harcerskiego. Z drugiej strony, od początku zapraszaliśmy na nią wędrowników z innych krajów, wielokrotnie gościnnie ich przyjmując. Udział w pielgrzymkach do Vezelay był niewątpliwie wielkim przeżyciem, zobaczyliśmy setki młodych ludzi, rozśpiewanych, radosnych, przystępujących do spowiedzi, do komunii świętej, poczuliśmy autentyczność i moc wiary, zobaczyliśmy styl wędrowniczy w akcji. W każdym kolejnym wydarzeniu brało udział coraz więcej osób z Polski, z kolejnych środowisk i miast. Na naszej drodze do Federacji Skautingu Europejskiego bardzo ważne były bowiem trzy rzeczywistości: przyjaźń, relacje, i tworzenie jednego, wielkiego ogólnopolskiego środowiska – powtarzane jak mantra! Nie tyle powtarzane, co realizowane poprzez dziesiątki a może i setki spotkań, rozmów, wyjazdów, inicjatyw w ciągu tych kilku lat w połowie lat 90-tych. Jesteśmy przekonani, że gdyby nie ten wysiłek, mogłoby się okazać, że nie wszystkie środowiska SHK „Zawisza” do Federacji Skautingu Europejskiego przystąpią albo że nie stanie się to w tym czasie, w którym się stało, czyli relatywnie bardzo szybkim.
Możemy z tego wyciągnąć refleksję uniwersalną, dla każdego z nas, również na dzisiaj – przyjaźń trzeba budować! Przyjaźń to nie jest spontan wyłącznie, na zasadzie, że albo kogoś lubię albo nie lubię, albo nadajemy stuprocentowo na tej samej fali albo nie. Przyjaźń, w tym przyjaźń w kręgu, w hufcu, w ekipie, w kraalu, w jednostce, w szkole, w rodzinie, gdzie łączy nas wspólny cel, ideał, to coś więcej niż sympatie czy antypatie – tocoś, cowymaga decyzji i wymaga naszego zaangażowania! Poświęcanie czasu, pomysłów, planowania, spotkań, czasami znoszenia czegoś nam niemiłego.
MIEJSCE
Dlaczego Sanktuarium Św. Krzyża? Dlaczego to miejsce jako cel naszego pielgrzymowania? Można by powiedzieć z perspektywy czasu, jak mawiali krzyżowcy w powieści Zofii Kossak pod takim właśnie tytułem: „Bóg tak chciał!”
Jednak po ludzku rzecz biorąc: szukaliśmy na pewno sanktuarium, miejsca z historią działania Bożej Opatrzności, do którego pielgrzymowali ludzie przed nami. Najlepiej aby było to miejsce dobrze usytuowane w pięknie natury, najlepiej w niezbyt uczęszczanym miejscu zapewniającym kameralność i swobodę, z dala od miast i ruchliwych ulic. Miejsce, do którego prowadzą różne drogi, gdzie można rozbić namiot, obozować i gotować na ogniu. Miejsce najlepiej w centrum Polski, aby logistycznie każdemu było w miarę blisko. Chodziło też, o ile się da, o miejsce niezbyt popularne, takie które moglibyśmy swoją obecnością, pobożnością i pielgrzymowaniem trochę ożywić, tak jak skauci francuscy Vezelay i Paray-Le-Monial.
Wybór Sanktuarium na Św. Krzyżu okazał się strzałem w dziesiątkę, choć niektórym kojarzyło się ono jedynie z nudnymi wycieczkami szkolnymi i wieżą radiową. Jednak to jest niesamowite miejsce, z olbrzymią historią, gdzie znajdują się relikwie prawdziwego krzyża Pana Jezusa już od ponad 1000 lat. Przed potopem szwedzkim w 1655 roku było to najważniejsze sanktuarium w Polsce, po potopie prześcignięte w popularności przez Jasną Górę. W końcu prawie zapomniane. Kilkusetletnia tradycja pielgrzymek do tego miejsca, przed nami pielgrzymowali tu przecież ludzie przez setki lat. Pokolenia chrześcijan, władców, królów, rycerzy, mnichów, prostych ludzi, pielgrzymów budowało historię tego opactwa! To pięknie rezonuje z otwartością serca i wiernością dziedzictwu pokoleń, które symbolizuje laska wędrownika wręczana każdemu nowemu Harcerzowi Rzeczypospolitej w czasie ceremonii Wymarszu Wędrownika. Jesteśmy spadkobiercami tradycji tych pokoleń, wywodzimy się z nich, przenosimy ich wiarę w kolejne pokolenia.
W zasadzie od 1994 roku najważniejsze elementy pielgrzymki ustanowione na początku nie uległy zmianie – fundament położony na początku był solidny i trwały, gdyż był wynikiem przemyśleń i korzystania z doświadczeń pielgrzymki do Vezelay, a nie spontaniczną akcją odpowiadającą na doraźne zapotrzebowanie. Owszem zaczynaliśmy od dwóch dni, potem były trzy , teraz mamy pielgrzymkę z trzema noclegami. Jednak większość zasadniczych elementów pozostaje niezmienna: kilka odrębnych tras, które spotykają się w sobotę we wspólnym miejscu na Mszę Św., obozowanie na świeżym powietrzu, gotowanie na ogniu, droga, modlitwa, przekaz intelektualny (konferencje), przekaz ekspresji stylu wędrowniczego (biesiada, ogniska ewangelizacyjne, śpiew), wejście na górę na Św. Krzyż w sobotę wieczorem jako utrudzeni pielgrzymi i po trudach drogi (Drogi Krzyżowej), spoceni, zmęczeni, zdyszani (jak po drodze całego życia) stukamy po trzykroć do zamkniętych wrót Świątyni, ze śpiewem, aby wejść symbolicznie do Świętego Miasta Bożego, do Królestwa Bożego i Jego Chwały, aby przebywać ze Świętymi w Jego obecności, dziś jedynie na dłuższą modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu będącą jednak zapowiedzią przyszłej Uczty Niebiańskiej i przebywania w Chwale Jezusa Zmartwychwstałego. Zwieńczeniem pielgrzymki jest uroczysta Msza Św. w niedzielę, poprzedzona czuwaniem modlitewnym w sobotę wieczorem. Konkretnym owocem może i powinna być spowiedź, dlatego kapłani w ten wieczór siadają do konfesjonałów.
Różne elementy, mające pomóc realizować te cele, ulegały stopniowej zmianie i doskonaleniu, wiele wysiłku włożyli kolejni namiestnicy aby dopracować poszczególne punkty programu i logistyki, niektóre elementy wciąż mogą być szlifowane, ale styl wędrowniczy Skautów Europy w Polsce tu właśnie można odczuć bardzo mocno.
PIEŚŃ
Od początku szukaliśmy pieśni, która byłaby polskim odpowiednikiem monumentalnej pieśni, którą śpiewają skauci w Vezelay: „Hola! Marchons, les gueux”, przed wejściem do bazyliki w sobotę wieczorem. Jej słowa, symbolika są bardzo wymowne – jesteśmy wszyscy tu, na tej ziemi, jak żebracy (les gueux), trędowaci, słabi, upadamy ciągle. W tych słowach znajduje się głęboki sens wędrówki, że życie człowieka jest wędrówką, drogą. Jesteśmy nędzarzami, jak trędowaci przy sadzawce Siloe, nie mamy człowieka aby nas tam wprowadził, abyśmy zostali uzdrowieni, idziemy jak paralitycy i tylko Jezus, tylko On otwiera nam bramę do Królestwa, czego symbolem jest po kilkakrotnym zaśpiewaniu tej pieśni, po łomotaniu laskami wędrownika, otworzenie wrót do Bazyliki. Bazyliki, która cała jest rozświetlona, podczas gdy na zewnątrz panują ciemności. To symboliczne przejście ze świata ciemności do światła, z tego łez padołu do niebieskiej ojczyzny, ta bramą jest Chrystus, Jego Krzyż. Taka jest symbolika naszej flagi, sztandaru FSE. Taka jest symbolika wejścia do świątyni podczas pielgrzymki.
Długo szukaliśmy polskiej pieśni, która oddawałaby symbolikę tego przejścia, kołatania i wejścia do świątyni. W końcu wybór padł na pieśń: „Panie dokąd pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego…”, która oddaje sens naszego życia jako drogi, której celowość pojawia się, gdy skierowana jest ku Chrystusowi. Jego słowa są słowami prowadzącymi do życia wiecznego, czyli ta brama, wrota bazyliki, przez które przechodzimy z jednej rzeczywistości do drugiej, jeśli karmimy się słowem Jezusa, słowem Boga, ono zapewnia nam życie wieczne. Piękna symbolika, można powiedzieć, że na swój sposób jeszcze pełniej, konkretniej oddająca to, co chcemy wyrazić tej sobotniej nocy co roku na Św. Krzyżu.
Pukamy, prosimy, bo „kołaczącemu otworzą”, i drzwi świątyni się otwierają.
Zawsze w ten sobotni wieczór na Św. Krzyżu możesz przy okazji zadać sobie pytanie: czy ja kołaczę w swoim życiu do Boga, czy proszę? O co? O wszystko! O piękne życie, o dobrą dziewczynę, która potem zostanie moją żonę, którą uszczęśliwię darem z samego siebie? O rozpoznanie swojego powołania i pójście jego drogą? By w życiu radośnie służyć innym? Można prosić o chęci, o motywację, o to by zejść z kanapy, sprzed komputera, od telefonu, PS4 czy Xboxa, od uzależnień od różnych zawartości Internetu! Nie milczmy na modlitwie, kołaczmy, walmy pięściami w najbardziej masywne drzwi, prośby abyśmy byli lepszymi wędrownikami, szefami, studentami, katolikami, Polakami, ludźmi.
STYL WĘDROWNICZY
Dla każdego z nas teraz wydaje się oczywiste, że harcerz wychodzący z drużyny zostaje zaproszony do kręgu wędrowników, otrzymuje brązową chustę i w prostej ceremonii dołącza do gałęzi wędrowniczej. Nie jest to jednak wcale oczywiste, jeśli przyjrzeć się uważnie innym ruchom harcerskim i skautowym w Polsce i na świecie, które nie posiadają podobnej gałęzi o pedagogice dopasowanej do wieku młodego człowieka wchodzącego w dorosłość. Skauci Europy wykształcili unikalny model trzeciej gałęzi Ruchu, który proponuje własną tożsamość wędrownika, opartą na etosie pielgrzyma i służby. Gdy w latach 70-tych Jean Charles de Coligny z gronem współpracowników zastanawiał się, jaki obrać model dla tworzonej we Francji trzeciej gałęzi pedagogicznej Skautów Europy, dość szybko doszli oni do wniosku, że musi to być pielgrzym, czyli ten, który jest w drodze. W drodze do celu np. każdej wędrówki letniej, bądź weekendowej, ale także do celu życia doczesnego, czytaj zrealizowania własnego powołania, pomnożenia otrzymanych od Boga talentów, a przede wszystkim do celu nadprzyrodzonego, jakim jest osiągnięcie Królestwa Bożego i osobista świętość. To „bycie w drodze” jest kluczem dla tożsamości wędrownika. Wędrownik nigdy nie uważa, że już wszystko osiągnął. Staje się lepszym dziś niż był wczoraj. Wędrownik nie prowadzi życia na kanapie, ale w drodze. W zmieniających się okolicznościach życia zauważa te zmiany i z pokorą akceptuje rzeczywistość, nie traktując życia jako źródła rozrywki i przyjemności, ale jako misję. W takim duchu kształtuje się osobowość i charakter wędrownika po dołączeniu do kręgu poprzez wszystkie zajęcia w gronie wędrowników, a szczególnie przez wędrówki, podczas których nigdy nie śpi się dwa razy w tym samym miejscu. Pielgrzymka na Święty Krzyż przez doświadczenie a nie opowiadanie daje praktyczny przekaz stylu wędrowniczego tym, którzy właśnie stają się wędrownikami, albowiem „Droga wchodzi przez nogi”. Oczywiście pielgrzymka skupia wszystkich, szefów młodych i starszych, których pewnie jest nawet więcej ilościowo, ale jej cel pedagogiczny ma służyć właśnie przede wszystkim młodym wędrownikom. Tym, którzy są tu pierwszy albo drugi raz, którzy może pierwszy raz widzą tylu innych rówieśników, podobnych do nich, żyjących tym samym ideałem. To o nich myślą przede wszystkim organizatorzy, szefowie pielgrzymki planując poszczególne punkty programu i czasami coś zmieniając, dostosowując, szukając odpowiednich gości i tematów konferencji. Gdy zastanawialiśmy się nad datą, wiedzieliśmy, że Vezelay jest ponad dwa miesiące po rozpoczęciu roku pracy, gdy młodzi wędrownicy francuscy są po jednej albo dwóch wędrówkach w swoim kręgu czy ekipie i gdy już „liznęli” stylu w małym gronie, przyjazd do Vezelay nie jest dla nich szokiem tylko wywoływać ma efekt „wow!”. Jest fajnie, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak fajnie. Kierując się warunkami pogodowymi w Polsce (listopad to jednak zazwyczaj zgoła odmienna aura niż koniec września) i pewnym zwyczajem, pielgrzymka na Św. Krzyż została umieszczona dość wcześnie na początku roku pracy, z mocnym naciskiem jednak na to, że ekipa młodych wędrowników musi poznać się wcześniej, dograć wcześniej, odbyć co najmniej jedną wędrówkę weekendową przed pielgrzymką. Czy tak jest teraz? Nie jesteśmy pewni, ale takie było na pewno oryginalne założenie.
Wracając do roku 1994, kiedy odbyła się pierwsza pielgrzymka na Św. Krzyż, już wtedy od samego początku zastanawialiśmy się i planowaliśmy, jakie elementy ta pielgrzymka musi zawierać, aby spełniać kryteria wędrówki realizowanej w stylu wędrowniczym i uczyć tego stylu. Teraz to wszystko może wydawać się oczywiste, ale trzeba pamiętać, że na początku uczyliśmy się dopiero tego, adaptowaliśmy też do polskich warunków i żaden z niżej wymienionych elementów stylu wędrowniczego nie był oczywisty, na przykład: duch ubóstwa w praktyce: spanie pod namiotami, niesienie wszystkiego na swoich plecach, gotowanie na wolnym ogniu, jedzenie posiłków na wolnym powietrzu zasiadając w kręgu, gdzie jeden służy/nakłada innym a nie „na chybcika” gdzie „każdy sobie rzepkę skrobie”, wspólne zakupy, śpiewany różaniec po drodze, modlitwa przed i po jedzeniu też najlepiej śpiewana, Godzina Wędrownika jako żelazny punkt programu, styl ognisk, wesoły, ekspresyjny ale z przesłaniem „ewangelizacyjnym” nawet jeśli jesteśmy na nim sami bez mieszkańców, szczególnie zakończenie inscenizacją sceny z ewangelii, błogosławieństwem, modlitwą.
Jacques Mougenot, który założył we Francji tysiące samodzielnych zastępów, i robił to nieprzerwanie przez 20 lat, odebrał tysiące przyrzeczeń, zawsze starał się aby na koniec każdego ogniska była dłuższa chwila modlitwy, często odmawiano też wtedy dziesiątkę różańca. Opowiadał nam, że wielu chłopaków, którzy wstąpili potem do seminarium, powiedziało mu, że to był właśnie moment, kiedy poczuli powołanie, kiedy jakaś iskierka rozpaliła w nich pragnienie, które zaowocowało ostatecznie pójściem do seminarium duchownego.
DEPOZYT
Po 30 latach możemy śmiało powiedzieć, że tysiące polskich wędrowników doświadczyło drogi i stylu wędrowniczego właśnie na Św. Krzyżu. Tysiące młodych ludzi weszło w udaną dorosłość dzięki również wysiłkom podejmowanym na Św. Krzyżu, dzięki inspiracjom i przeżyciom, które tutaj miały miejsce.
To już część dziedzictwa pokoleń, któremu jesteśmy winni wierność. To depozyt, który mamy zadanie przechować dla kolejnych pokoleń, oczywiście razem z całą metodą i pedagogiką czerwonej gałęzi naszego Ruchu i stylem wędrowniczym. Kolejni szefowie, namiestnicy, naczelnicy i my wszyscy nie jesteśmy właścicielami tej tradycji i pedagogiki, ale jej depozytariuszami. Niesiemy ten skarb w naczyniach glinianych, aby kolejne pokolenia mogły z niego skorzystać. Nie jest naszą rolą manipulować przy istocie tego skarbu ale pogłębiać jego rozumienie, aby depozyt pozostał nienaruszony. To wymaga pokory od każdego pokolenia szefów i zrozumienia, co znaczy być depozytariuszem stylu i pedagogiki. To nie znaczy, że nie należy ich dopasowywać do zmieniających się wymogów rzeczywistości, nie reagować na wciąż nowe wyzwania dla wychowania, ale jest wyzwaniem, aby z mądrością i roztropnością zawsze zachowywać istotę naszego Ruchu, jego styl i pedagogikę. By jak najlepiej nasz Ruch wypełniał swoją misję. Dla dobra poszczególnych chłopaków, ich rodzin, Kościoła i Polski. Tylko tyle? Nie, aż tyle!
Zapisywana misternie wieczorami. Przekazywana z pokolenia na pokolenie i z obozu na obóz. Świadek historii. Co to? To właśnie kronika zastępu z obozu szkoleniowego. Ile to radości daje przeglądanie zapisków z zeszłych lat, gdy można przeczytać wpisy swoich starszych kolegów czy koleżanek. Jednak by kronika spełniła swoją role trzeba naprawdę przyłożyć się do jej tworzenia.
Dobrą robotę w tej dziedzinie wykonał zastęp Tur z wiosennego Adalbertusa tworząc najlepszą kronikę na tamtym obozie. Zapraszamy do obejrzenia efektu, zainspirowania się i… zrobienia jeszcze efektowniejszej kroniki na najbliższych obozach szkoleniowych.
(Do pobrania poniżej. Podgląd pliku widoczny tylko na komputerze)
Misja Szefowej Czerwonej Gałęzi brzmi dosyć poważnie. Myślę, że każda z nas, która „zajmuje się” czerwoną gałęzią, mogłaby inaczej opisać, na czym polega jej misja. Przecież w każdym ognisku są ludzie, których nie możemy „łatwo zaszufladkować”. Jednak myśląc nad tym tematem, doszłam do trzech haseł, na których możemy oprzeć misję szefowej. Na samym wstępie zaznaczam również, że są to wyłącznie moje krótkie przemyślenia, a nie rozpisana konferencja :).
Jako szefowe dobrze wiemy, że wszystko ma swój czas. Nie przyspieszysz niczyjego rozwoju, nie rozwiniesz się za nią. Każda przewodniczka ma swoją drogę do przejścia, swój czas. To, co możemy jako pierwsze zrobić dla „naszych dziewczyn”, to towarzyszyć im w tym. Pokazać, że nie są same. Ile z nas wspominając swoją młodą drogę, może przyznać, że miały swoje tempo rozwoju? Własne przemyślenia? I jak bardzo się one różniły od przemyśleń innych przewodniczek? A może właśnie nie różniły się za bardzo? Zostawiam to pytanie w sferze niedopowiedzeń… A ile z nas w tym czasie miało potrzebę porównania swoich przemyśleń z kimś innym? Trochę starszym, trochę mądrzejszym… Nie po to, aby się kogoś poradzić, ale po to, by ktoś mnie posłuchał, by był, by szedł obok. A może inaczej… Jak wiele z nas podczas wędrówki zostało w tyle? Szło same na końcu drogi, bo było się zmęczonym, chciało przemyśleć coś w samotności, albo miało jakikolwiek inny powód. Pamiętasz to uczucie spokoju, gdy twoja szefowa zatrzymała się raz na jakiś czas, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, żeby iść z Tobą, wziąć trochę tych niezbędnych rzeczy, które zapakowałaś do plecaka, albo po prostu chciała pokazać, że jak coś to ona jest dla ciebie? Tak, naszą misją jako szefowej czerwonej gałęzi jest przede wszystkim towarzyszyć tym, do których zostałyśmy posłane. Pokazać, że na swojej drodze nie są same, bo idzie z nimi szefowa (parafrazując tekst obrzędu Fiat), która jest po prostu jak starsza siostra, dobra koleżanka, przyjaciółka, może z czasem Matka Drogi dla kogoś. Nie chodzi oczywiście o narzucanie sobie presji, że jesteśmy bliskie Ideału Maryi, ale że jako szefowe jesteśmy dla tych dziewczyn. Nie jesteś w stanie przejść tej trasy wędrówki za kogoś, ale sama przyznasz, że idąc z kimś, idzie się jakoś lżej. Towarzysz w tej wędrówce, w trudach bez pytania, czy możesz. Twoja przewodniczka chce tylko wiedzieć, że jak coś, to jesteś tam dla niej i weźmiesz od niej tę część zapakowanego plecaka, jeśli tylko będzie chciała.
Jakbym miała zacząć komuś opowiadać o sobie, to powiedziałabym o różnych przygodach, jakich mogłam doświadczyć w życiu. Oczywiście, że te najlepsze wydarzyły się w skautingu. Najlepsze nie znaczy najbardziej ekstremalne czy najlepiej zorganizowane (chociaż takie też się zdarzały), ale takie, w których odczuwało się tę prostotę drogi, siostrzeństwo i spokój. Ile jest miejsc/sytuacji/czasu/możliwości, w których młode dziewczyny mogą przeżyć „przygodę z prawdziwego zdarzenia”? Ile jest takich „bezpiecznych miejsc”? Nie mówię oczywiście o drogich wczasach all inclusive, na które mogą pojechać z rodzicami lub inną zorganizowaną grupą. Myślę bardziej o prostocie drogi, słońcu, które lekko muska kark i przedramiona, plecaku, który staje się czasem za ciężki, czasem za lekki, a na jego dnie drzemie wyciszony telefon… Nie ma ograniczeń, plan jest dla nich, a nie one dla planu! Liczycie się tylko wy i szczyty gór, nadmorski piasek czy miękka trawa, która miło ugina się pod trekami, a w ręku mapa. Coś, co jako szefowa możesz jej dać, to tę wolność, którą znajduje się w przygodzie lub nazywając to inaczej – w działaniu! Daj im tę przygodę! Nie chodzi o przygotowanie idealnej wędrówki, chodzi o ten trud, te zmagania i tę niedoskonałość. To jest właśnie przygoda! Pozwalasz tym dziewczynom decydować, pozwalasz na wolność. Jeśli idą, to dlatego, że chcą dojść, jeśli robicie obiad to dlatego, że chcecie zjeść, a jeśli pakują po raz kolejny ten sam plecak, to dlatego, że chcą tej przygody!
Pamiętam, jak sama będąc szefową młodego ogniska, pojechałam z młodymi na wędrówkę do Paray le Monial. Niby nic takiego, ale dla tych dziewczyn perspektywa, że razem jedziemy do innego kraju „połazić”, już samo w sobie było wyzwaniem! Osobiście nie za bardzo miałam czas, żeby zająć się przygotowaniem do tego czasu wędrówki pod kątem organizacyjnym, dlatego poprosiłam dziewczyny, żeby one się wszystkim zajęły. Poczuły, że to one tworzą tę przygodę, że wiele zależy od nich. Poczuły, że są prawie dorosłe i odpowiedzialne; jeśli czegoś nie zrobią, to po prostu tego nie będzie i trzeba będzie szukać planu awaryjnego. Stwierdziłam, że jedyne, co mogę dać im w tym momencie, to mój czas i „wolną rękę”. Przygoda sama się pojawiła, wkradła się w nasze plany i zawładnęła tym czasem. Tak naprawdę najważniejszym w tym momencie było umożliwić dziewczynom zaplanowanie czegoś, przeżycie i zapewnienie wsparcia. Czasami do przygody nie potrzeba dużo, ale to czy umożliwisz ją swoim dziewczynom, zależy tylko od Ciebie. Planujcie nawet wylot na księżyc i pozwól dziewczynom przeprowadzić tę eskapadę! Uwierz, na pewno Cię zaskoczą. Po prostu daj im przestrzeń do tej przygody, choćby ten pomysł był najbardziej szalony pod słońcem.
Skauting nie dzieje się po nic. To wszystko ma głębszy sens, cel. Ostatnia z myśli, o którą oparłam misję szefowej czerwonej gałęzi wydawać się może dosyć prosta i oczywista, ale przecież skauting jest prosty. Jeśli jeszcze się nie domyślasz o co chodzi, to nie trzymam cię dłużej w niepewności – o ROZWÓJ! Jeżeli nie widzisz, aby twoje przewodniczki się rozwijały, to przede wszystkim spójrz w lustro i odpowiedz sobie na pytanie „czy to, co robisz, cię rozwija?” Szefowa odbija się w swojej jednostce jak w lustrze, dlatego zawsze, jeśli chcesz w nich coś osiągnąć, najpierw spróbuj zmienić coś w sobie. To właśnie rozwój dziewczyn jest twoją misją jako szefowej ogniska. Jak już wspomniałam wcześniej- każda przewodniczka rozwija się we własnym tempie, ale ważne, żeby jednak każda stawiała kroki do przodu. O tym, jak konkretnie tego dokonać, sama wiesz najlepiej, bo przecież to ty jako szefowa znasz je i obserwujesz. Jeśli natomiast można by dać jedną „złotą radę”, to przede wszystkim spójrz na to, czy to co robisz, rozwija dziewczyny, czy wręcz przeciwnie. Nie zawsze musisz robić ekstremalne wędrówki, super merytoryczne spotkania z programem równym uniwersytetom itd. Zobacz, może okazać się, że „lżejsza wędrówka” będzie idealną przestrzenią do nawiązania się ciekawej rozmowy, a może wspólne wyjście do teatru będzie czymś, co odkryje przed dziewczynami na nowo świat kultury. Pomysłów jest mnóstwo, ale to, w jaki sposób sprawisz, że będą się rozwijać, zależy tylko od ciebie, bo to ty jako szefowa, znasz je najlepiej! Pchaj je do rozwoju, ciągnij je, a najlepiej inspiruj swoim przykładem!
Nie da się ukryć, że każdą z tych myśli można wpisać w służbę, która jest podstawową misją szefowej czerwonej gałęzi. To właśnie ten cel skautingu jest realizowany w czerwonej gałęzi najbardziej namacalnie. Przecież zostając szefową, masz za zadanie służyć swoim dziewczynom najlepiej jak możesz. Służba to przede wszystkim bezinteresowny dar dla kogoś, ale również piękne narzędzie skautingu, które wypracowuje charakter powierzonych nam przewodniczek, jak również Ciebie samej.
Kończąc już, odwołam się jeszcze na chwilę do tytułu tego artykułu. Jeśli chcesz kiedyś polecieć na księżyc, to musisz mieć przede wszystkim ekipę, która będzie tego chciała razem z Tobą! Nie zjednasz sobie tych młodych serc, jeśli nie dasz im celu, motywacji, jeśli nie pokażesz swojego zaangażowania, nie będziesz im towarzyszyć w zmaganiach i jeśli nie pokażesz im tej pięknej służby, która jest dla nich! Droga czerwona szefowo, kiedy widzimy się na księżycu?
Fot. na okładce: Monika Wójcik
Marta Borządek
Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.
Spotkanie z rodzicami wilczka w jego domu to nie obowiązek, ale bardzo duża wartość dla wszystkich stron. Wilczek poczuje z tobą większą więź. Rodzice – spokój i zaufanie. ty zyskasz ich wsparcie, wiedzę o wilczku i wspólny front wychowawczy – będziecie grali do tej samej bramki.
Jest też jeszcze jedna korzyść dla Ciebie, ale tego dowiesz się na końcu, po przeczytaniu całości.
Jak umówić się na spotkanie?
Spotkanie proponujemy, kiedy wilczek oswoi się już z gromadą – moim zdaniem odpowiedni moment jest po pierwszym biwaku/obozie i później.
Na początku „zawiąż spisek” z najbliższymi ci rodzicami wilczków – tak, żeby jako pierwsi skorzystali z propozycji i zachęcili w ten sposób innych. Wieść szybko rozniesie się wśród wilczków…
Następnie skorzystaj z poczty w domenie @skauci-europy.pl
Tytuł:Propozycja spotkania w Państwa domu
Drodzy Rodzice,
Jak Państwo wiedzą jestem Akelą w gromadzie, do której uczęszcza Państwa syn. Zależy mi na lepszym poznaniu Państwa, aby nasze wysiłki wychowawcze zmierzały w tym samym kierunku.
Proponuję więc wizytę w Państwa domu – na kawę, herbatę lub kolację 🙂 Na konkretny termin możemy umówić się za pomocą poniższego arkusza – proszę wybrać te terminy, w których są Państwo dostępni. Proszę w miarę możliwości wybierać takie dni, na które nikt się jeszcze nie zapisał.
Maciej Szulik Akela 1. Gromady Głuchowskiej :: +48 881 229 567 :: [email protected]
Taka forma umawiania się może ci się wydać mało osobista. To prawda – proponuję ją, aby nie dokładać ci pracy. Jeśli masz czas i energię, pewnie lepiej jest umawiać się z rodzicami na żywo, przed i po zbiórce albo przez telefon. Z drugiej strony to tylko mało osobista formalność, która służy temu, aby wejść w bardziej osobistą relację – moim zdaniem nie wyrządzi ona wielkich szkód.
Bądź też świadomy, że nie wszyscy rodzice zareagują na propozycję takiego spotkania. Można o nim przypominać albo delikatnie naciskać, ale nie robić tego za wszelką cenę i nie traktować tego jako obowiązku nałożonego na rodziców.
Śrubełek rozmowy
Śrubełek to używany przez Koszałka Opałka pojemnik na śrubki, wichajstry, dyngsy i inne przydatne tentegesy. Oto podobny zbiór, który przyda Ci się w rozmowie z rodzicami:
1. Przyjdź w nienagannym mundurze i nie spóźnij się.
2. Przypomnij sobie, co już wiesz o wilczku – możesz do tego nawiązać w rozmowie (np. zainteresowania, wyjazdy, rodzeństwo, szkoła…). Zapamiętaj imiona rodziców.
3. Pół godziny wcześniej napisz/zadzwoń, że jesteś w drodze. Przed zapukaniem do drzwi wycisz telefon.
4. Przywitaj się ze wszystkimi. Najpierw z rodzicami. Mama też chętnie uściśnie Twoją dłoń.
5. Zacznij od neutralnych tematów – Twoich studiów, gdzie pracują rodzice, gdzie chłopak chodzi do szkoły.
6. Przyjmuj wyrazy gościnności – jedzenie, picie, zaproszenie do zwiedzenia domu, ofertę pomocy w gromadzie…
7. To jest spotkanie z rodzicami – nie odchodź sam z wilczkiem na dłuższy czas. Możesz przejść z rodzicami “na ty”, ale tylko, jeśli to oni wyjdą z tą inicjatywą.
8. Gospodarze sami zdecydują, w jakim gronie będzie spotkanie – sami rodzice, rodzice z wilczkiem… W kwestii długości spotkania jedna godzina jest moim zdaniem wystarczającym minimum
9. Przygotuj wcześniej mały temat pedagogiczny – łatwo nim zatkać ewentualną niezręczną ciszę. Na przykład: “Chciałbym państwu opowiedzieć jakie w ogóle są cele skautingu”.
10. Warto przy okazji zobaczyć pokój wilczka, wyłapać szczegóły, o których nie wiedziałeś: książki, gry, czy ma własny pokój, czy jest w nim komputer. To dużo wniesie do waszej relacji.
Na spotkanie można przynieść książeczkę wilczka i podzielić się z rodzicami zadaniami – oni też mogą podpisywać niektóre zadania, np. porządek w pokoju, kiedy wilczek spełni obietnicę codziennego ścielenia łóżka przez tydzień. To przyspieszy Obietnicę i będzie konkretnym przejawem wspólnego frontu wychowawczego.
Nieoczywiste bonusy
Na koniec moja osobista historia najważniejszej rzeczy, którą wyniosłem dla siebie z moich spotkań z rodzicami wilczków (poza słoikiem pysznego spaghetti, który kiedyś dostałem), a mianowicie „przegląd życia rodzinnego”. Zazwyczaj doświadczenia dotyczące życia rodzinnego wynosimy ze swojego domu i tych kilku najbliższych krewnych i znajomych, u których możemy poczuć się jak u siebie.
Wizyta w kilkunastu domach pozwoliła mi jednak zebrać o wiele więcej informacji – na przykład o tym, co sprawia, że rodziny są szczęśliwe, jaki jest w tym udział zarobków i powierzchni mieszkaniowej, a jaki obowiązków domowych, uśmiechu rodziców i licznego rodzeństwa… Albo o tym, jak może potoczyć się kariera zawodowa i że przepychanie się łokciami w korporacji to niejedyna opcja prowadząca do spełnienia się.
Myślę, że tak jak bycie Akelą to wspaniały trening przed wychowywaniem własnych dzieci, tak samo takie wizyty są jak „przeglądanie ofert” przed założeniem własnego domu. Polecam!
Fot. na okładce: Bartosz Krupa
Maciej Szulik
Namiestnik wilczków. Nauczyciel matematyki, fizyki i wychowawca w liceum. Był Akelą 1. Gromady Krakowskiej i drużynowym PuSZczy Śląskiej.
Miałem chyba 12 lat, kiedy usłyszałem to zdanie po raz pierwszy. Powiedział je mój zastępowy, wychodząc z narady z drużynowym. Nie pamiętam szczegółów tego wydarzenia, w końcu minęło od niego około 10 lat. Jednak przez pewny ton i nutą nonszalancji, z jaką zostało wypowiedziane, wciąż brzmi w moich uszach.
O prawdziwości tego stwierdzenia miałem okazję przekonać się na drodze harcerskiej wielokrotnie, natomiast najdosadniej, gdy zakładałem drużynę. Pierwsze nabory, nowi ludzie – wszystko szło dobrze, ale po kilku poprowadzonych przeze mnie zbiórkach nadszedł czas, by chłopaki wzięli sprawy w swoje ręce, a ja, z ich nieco przerośniętego zastępowego stał się ich drużynowym. I tu pojawił się problem – ich jest dwunastu, a w drużynie był tylko jeden zastępowy, zresztą zaciągnięty z innej drużyny. Pomyślałem sobie: „Może wybrać kogoś ze świeżaków?”. Problem tkwił jednak w tym, że każdy z nich miał wówczas 12-13 lat i żaden nie był wystarczająco dojrzały.
Zacząłem dzwonić do drużynowych z hufca z pytaniem, czy może mają w drużynie jakiś niewykorzystany potencjał, by podrzucić mi kogoś na tę niezbędną funkcję? Nie udało się. Podjąłem decyzję, by na pewien czas pozostawić stan taki, jaki był dotychczas tj. nie stwarzać kolejnych zastępów. Ten układ nie zadziałał, gdyż praca jednego zastępowego z tak licznym gronem ,,świeżaków” przestała przypominać skauting. Musieliśmy więc wybrać drugiego zastępowego z chłopaków z drużyny. Nowa rola jednak go przerosła – kontakt z nim znacznie osłabł i szybko zrezygnował ze swojej funkcji. Na obóz tego roku pojechało pięciu chłopaków (w tym tylko jeden z naboru).
Nie ma zielonej gałęzi bez zgranych zastępów. Nie ma sprawnie działających zastępów bez dobrych zastępowych.
Tylko co to znaczy dobry zastępowy? Dobry zastępowy to taki, który ma potencjał, zapał, który posiada podstawową wiedzę o fachu zastępowego i jest zaradny życiowo. Zakładam, że jeśli wybrałeś tego konkretnego chłopaka na zastępowego, to dostrzegłeś w nim coś wyjątkowego. Może było to szczególne zaangażowanie, energia czy charakter. Różnie się to może objawiać, ale zakładam, że posiada on w sobie ten „błysk w oku”.
Jeśli dany chłopak przystał na tę propozycję, to przypuszczam, że ma jakąś motywację do bycia zastępowym. Zapewne nie jest to „szlachetna misja prowadzenia chłopaków do nieba”. Raczej chodzi o wzmocnienie swojej pozycji w grupie albo wizję udziału w ciekawych wyjazdach z drużynowym. Ważne, że podejmuje wyzwanie i chce przewodzić. Poczucie misji będzie się w nim naturalnie rozwijać przez poświęcanie czasu i energii na rzecz chłopaków z zastępu. Motywację i siłę do tej pracy podtrzymamy i rozwiniemy organizując atrakcyjne wypady, wspierając go w prowadzeniu zastępu, pokazując swoje podejście do bycia liderem oraz zachęcając do podejmowania przez niego coraz to nowych wyzwań.
Chciałbym więc skupić się w tym artykule przede wszystkim na formacji chłopaka w rzemiośle zastępowego, jak i jego formacji osobistej. Te dwa obszary, w oczywisty sposób się przenikają, ponieważ bycie zastępowym bardzo mocno rozwija chłopaka życiowo, a odpowiedzialność pozwala być lepszym liderem zastępu.
Myśląc o formacji chłopaka w ramach funkcji zastępowego, kluczowe są cztery kompetencje:
Umiejętność kreowania przygód, czyliwymyślania oraz realizowania ciekawych i angażujących zbiórek. To spoglądanie na świat z otwartą głową i podejście, że da się tworzyć nietuzinkowe przygody. Poza pomysłem, kluczowe jest również planowanie i realizacja. Zastępowy musi umieć koordynować działania, aby przekształcić wizję w rzeczywistość.
Umiejętność powierzania odpowiedzialności – niezbędna w pracy każdego lidera. Zastępowy musi zaufać chłopakom i pokazać, że są potrzebni. Zapewnić im możliwość rozwoju poprzez powierzenie odpowiedzialności za pewien obszar działalności zastępu. A także wspierać ich, gdy napotykają trudności. Zostawić przestrzeń by chłopaki uczyli się na swoich błędach i towarzyszyć im w przezwyciężaniu swoich słabości.
Zdolności komunikacyjne są niesamowicie ważne i kluczowe w efektywnej pracy z zastępem. Dobry zastępowy umie się sprawnie i skutecznie komunikować, tzn. umie wsłuchać się w potrzeby chłopaków, ale też przekonać ich do swoich racji. Umie rozpoznać potencjały poszczególnych członków zastępu i wychwycić ich zainteresowania. Ważne jest, aby lider potrafił radzić sobie z konfliktami, a także umiał zmotywować i zachęcić chłopaków do wyczynów.
Zdolności przywódcze to zespół cech sprawiający, że chłopaki chcą z nim pracować i podążać za jego wskazaniami. Każdy zastępowy powinien wypracować swój styl przewodzenia zastępem, bo każdy posiada inny dar i zestaw atrakcyjnych cech: jeden jest silny, inny wyjątkowo inteligentny, jeszcze inny zawsze pozytywnie nastawiony albo pełen pomysłów.
Są jednak pewne cechy i umiejętności, które każdy może w sobie rozwinąć, by stać się lepszym liderem. Należą do nich: pewność siebie, bycie konsekwentnym, branie odpowiedzialności za działania grupy, siła fizyczna i mentalna oraz poziom technik harcerskich. To także okazywanie wdzięczności i sympatii chłopakom z zastępu. W końcu lubimy tych, którzy lubią nas. Prawdziwego autorytetu nie zyska tyran, ale sympatyczny zastępowy, od którego czuć, że chce mojego dobra.
Oprócz powyższych przymiotów i umiejętności zastępowi mają też swoje indywidualne trudności i obszary, nad którymi powinni mocniej popracować. To może być np. samoocena, radzenie sobie ze stresem, zarządzanie sobą w czasie czy nawiązywanie relacji interpersonalnych. Mogą to być również trudności w wierze albo słaba kondycja fizyczna. Na zastępowego patrzmy całościowo jako na człowieka z jego psychiką, ciałem i duchowością, a analizując jego osobę, starajmy się spojrzeć na niego nie tylko przez pryzmat jego funkcji w skautingu. Miejmy zawsze w pamięci, że nie wychowujemy go do skautingu, ale do życia. I do świętości. Bycie zastępowym ma go do tego przybliżać.
W jaki sposób wspierać w formacji osobistej i doskonalić kompetencje zastępowego?
Jak wszystko w skautingu – przy wykorzystaniu motorów: działanie, odpowiedzialność, rady, interes, małe grupy. To wszystko najpełniej realizuje się w zastępie, dlatego działanie zastępem zastępowych należy uznać za formę najskuteczniejszą.
Czym jest zastęp zastępowych?
Zastęp zastępowych to nie tylko grupa harcerzy o szczególnych obowiązkach, ale prawdziwy mózg drużyny decydujący o losach całej jednostki. To kuźnia liderów – grupa wybranych chłopaków, którzy dzięki wspieraniu siebie nawzajem zdobywają umiejętności przydatne do rozwoju siebie i zastępu.
Ich głosy ważą podczas planowania wyjazdów, ale też codziennych działań drużyny. Przez regularną współpracę i szukanie kompromisów zastępowi uczą się dbałości o dobro wspólne. Wiedzą, że choć rywalizują na zimowiskach czy obozach, to grają do jednej bramki, a dobro harcerzy jest najważniejsze.
Istotne komponenty zastępu zastępowych
Zbudowanie takiego zastępu zastępowych to proces wymagający od drużynowego mądrości, odwagi i czasu. Musi on przekazać władzę w ich ręce. Pozwolić harcerzom na samostanowienie, dając im przestrzeń do rozwoju przez popełnianie błędów. Zrezygnować z kontrolowania wszystkiego i wszystkich.
Korzyści są jednak warte wysiłku. Wzrost wzajemnego zaufania, rozwój samokontroli u harcerzy i większy spokój drużynowego to tylko niektóre z nich. Zastęp zastępowych zyskuje realny wpływ na losy drużyny, przez co zastępowi stają się aktywnymi twórcami skautingu.
Praca z zastępem zastępowych (w skrócie ZZ) w czterech krokach.
1. Poznaj i zdefiniuj potrzeby
Sposób pracy ZZtu jest wypadkową potrzeb poszczególnych zastępowych i możliwości drużynowego. Przed planowaniem pracy ZZtu należy więc dokonać analizy naszych chłopaków. Każdego z osobna.
Co sprawia mu w skautingu największą radość? (Odpowiedz na to pytanie pomaga w podtrzymywaniu motywacji zastępowego)
Jakie ma talenty i zainteresowania? Jak można je wykorzystać w skautingu?
Z czym ma osobiste problemy? (Np. nieśmiałość, niesumienność, uzależnienia)
Jakich kompetencji zastępowego mu brakuje?
2. Określ cele
Rozpisz jakie obszary wymagają poprawy, a jakie są warte rozwijania.
Zastanów się, które z nich są najistotniejsze.
Na które możesz mieć realny wpływ?
Ilu zastępowych dotyka ten problem?
Którymi obszarami zajmiesz się w pierwszej kolejności?
3. Dobierz odpowiednie formy
Nie ma jednego optymalnego schematu pracy z Zastępem Zastępowych. Liczba zbiórek, rad i innych form zależy od specyfiki konkretnego ZZtu. To, czego uczymy na Adalbertusie jest pewnym punktem zaczepienia, pewnym konkretem – dobrym standardem, ale nie bójmy się wyjść poza schematy!
Dostosuj formy pracy do konkretnych chłopaków. Do swojej dyspozycji masz:
Wypad
Czyli 2-4 dniowy wyjazd. Można pojechać pod namiot, zrobić schronienie z tarpa albo zbudować sobie szałasy. Można też spać w budynku. Wybór schronienia jest podyktowany programem wypadu – tym, czego chcemy się na nim nauczyć albo jakie miejsce odkryć. Jest to idealna przestrzeń na wyczyn, taki jak konstruowanie tratwy, budowa ziemianki, gotowanie w dole ziemnym. Podczas takiego biwaku można robić przeróżne rzeczy – doskonalić techniki obozowania, rzeźbić łyżki z drewna czy oprawić nóż w rękojeść z poroża. To idealna okazja do pokazania jak kreować przygody i powierzać odpowiedzialność.
Zbiórka
To kilkugodzinne spotkanie w lesie. Nie daje takich możliwości jak biwak, jest za to prostsza w organizacji i pewnie bardziej zbliżona do tego, co chłopaki robią w zastępach. Można dzięki niej pokazać zastępowym, że ich kilkugodzinne zbiórki nie muszą ograniczać się do ugotowania obiadu i walki na chusty.
Rozpoznawanie roślin jadalnych, pieczenie sękacza, szycie portfela ze skóry, a może poznawanie nowych gier? Przygoda jest na wyciągnięcie dłoni.
Spotkanie
Czy wszystko zawsze musi odbywać się w lesie? Moim zdaniem nie. Warto budować relacje też bez mundurów – mecz, kino, basen, escape room. Bardzo fajnie sprawdzają się tu spontaniczne inicjatywy i urodzinowe niespodzianki. Traktujmy je jednak jako dodatek, a nie substytut tradycyjnych form.
Ja na lany poniedziałek jechałem oblewać zastępowych. Rodzice wkręcali syna, że np. musi znieść im coś na dół, bo zapomnieli z mieszkania. A na dole zamiast rodziców stałem ja – z wiaderkiem wody. Oblany zastępowy wsiadał do auta i jechaliśmy odwiedzać kolejnych. Dzięki takim akcjom zastępowi czują, że nie spotykasz się z nimi z obowiązku, ale dlatego że ich lubisz.
Rozmowy indywidualne
W zastępie zastępowych panuje przyjemna atmosfera, pełna humoru i żartów. Odnoszę jednak wrażenie, że rozmowy, zwłaszcza te w męskim gronie, są często bardzo powierzchowne. Z obawy, że zostaną zbyt szybko zbagatelizowane lub zamienione w kolejny dowcip chłopaki boją się mówić o poważniejszych sprawach.
W rozmowach indywidualnych dużo łatwiej jest poruszyć głębsze kwestie i dyskutować otwarcie o osobistych trudnościach czy problemach w prowadzeniu zastępu. Świetną ku temu okazją mogą być indywidualne spotkania na zaliczanie zadań. W napiętym grafiku drużynowego może być ciężko znaleźć na to czas, ale gwarantuję, że naprawdę warto!
Rady stacjonarne i rady online
Podczas wypadów skupiamy się na przeżywaniu przygód i często brakuje czasu na dłuższe rozmowy. Zresztą, takich wyjazdów jest tylko kilka w roku. Szanse na to, że chłopaki będą pamiętali, jak minęła im zbiórka dwa miesiące temu, są niewielkie. Na analizowanie zbiórek i snucie planów trzeba wygospodarować dodatkową przestrzeń. Regularne rady przeciwdziałają eskalacji problemów przez rozwiązywanie ich na wczesnym etapie. Wiadomo – forma stacjonarna jest lepsza pod względem budowania relacji. Ale więzi budujemy podczas wszystkich wymienionych wyżej form. Tu kluczowa jest częstotliwość. A jeśli ma być regularnie, to takie spotkanie nie może za mocno ingerować w ich i twoje życie osobiste. Jeśli na radzie stacjonarnej miałoby być 2 osoby a na online 5, to może lepiej zrobić ją online?
4. Stwórz harmonogram działań
Wiesz już, jakie są potrzeby twoich zastępowych. Wyznaczyłeś na ich podstawie kierunki rozwoju. Znasz dostępne formy pracy z zastępem zastępowych. Czas spiąć to w pewien spójny plan.
Wyznacz terminy spotkań. Chłopaki z ZZtu mają swoje życia, swoje spotkania i wyjazdy z rodziną. Dlatego tak ważne jest, żeby terminy wypadów ZZtu były skonsultowane z zastępowymi i wpisane do kalendarium na początku roku. Chłopaki i ich rodzice będą wiedzieć, na kiedy nie planować sobie innych atrakcji. A pozostali rodzice z drużyny znają terminy, w których nie będzie zbiórki i mogą zaplanować sobie rodzinny weekend.
Na tym etapie nie powinieneś pisać całego planu ZZ, bo to jest praca dla całego zastępu zastępowych, a nie drużynowego. W trakcie roku z pewnością zyskasz też nowe obserwacje – trzeba więc zostawić przestrzeń na spontaniczne pomysły. Warto jednak napisać tematy przewodnie spotkań. To może wyglądać tak: „Jeszcze w sierpniu zrobimy biwak z ambitnym wyczynem wymyślonym przez chłopaków, by doskonalić umiejętność kreowania przygód oraz pokazać chłopakom jak delegować zadania i dobrze prowadzić rady zastępu. We wrześniu zrobimy idealną zbiórkę, by trzech nowych zastępowych zobaczyło jakie elementy powinna mieć zbiórka i jak ją zaplanować. Może wypad jesienny zrobimy na ryby? Maciek jest zapalonym wędkarzem, ale temat jeszcze do dogadania z resztą ZZtu…”
Znając potrzeby i cele, mając dobrze zaplanowany pierwszy krok, ale jedynie luźne pomysły na dalsze działania, możemy cieszyć się spontanicznością, jednocześnie trzymając się klarownych kierunków rozwoju naszych zastępowych.
Teorię mamy za sobą. Czas na przykłady!
Poniżej dzielę się z wami pomysłami, w jaki sposób zadziałałbym na konkretne potrzeby chłopaków:
1. Z rady drużyny dowiaduję się, że na zbiórkach zastępów idą do lasu, robią obiad i walczą na chusty. Definiuje problem – chłopaki robią nudne zbiórki zastępów. Zastanawiam się nad przyczyną – zastępowy nie potrafi wykreować przygody.
2. Organizuję ZZ do zwykłego lasu. Może być nawet ten, w którym chłopaki robią zbiórki. Przed ZZ robimy radę, na której to zastępowi wymyślają, co będziemy robić na zbiórce.
Skoro jednak zastępowi nie umieją kreować przygód, to nie zaczną nagle rzucać pomysłami. Z mojego doświadczenia klasyczna burza mózgów często się nie sprawdza, bo albo chłopaki nic nie mówią, albo ci najbardziej wygadani całkowicie dominują rozmowę. Niby pomysłów się nie ocenia na etapie ich generowania, ale ta zasada bywa łamana. Przez to nieśmiali mogą bać się oceny. Dlatego do generowania pomysłów wykorzystujemy techniki kreatywnego myślenia. Może zapisywana burza mózgów, gdzie każdy dostaje 6 karteczek i w 3 min ma zapisać na każdej jeden pomysł i wrzucić do kapelusza? Albo inaczej. Wcielamy się w jakąś postać i wymyślamy, jak ona zrobiłaby zbiórkę. Bear Grylls, Magda Gessler a może Friz? I tak na zbiórce Beara Gryllsa żywimy się tylko tym, co znajdziemy w lesie. U Magdy Gessler, w ramach zbiórki, robimy MasterChefa. Z Frizem zbieramy śmieci, a za każdy worek dostajemy worek kulek na paintballa po sprzątaniu.
Takie metody pozwolą wyjść ze schematów, a ci najbardziej niepewni unikną strachu przed oceną – jedzenie robaków to przecież pomysł Beara Gryllsa, a nie ich.
Mamy pomysł – teraz podział zadań i realizacja, by udowodnić sobie, że można i warto robić ciekawe zbiórki. Po takiej zbiórce, gdy na radzie zastępowy powie mi: „no ja ich pytam, co chcą robić na zbiórkach ciekawego i nikt nie ma pomysłów”, to przypominam mu „pamiętasz jak przed ZZ wymyślaliśmy wspólnie plan? Jakiej użyliśmy techniki do generowania pomysłów?” W ten sposób przenoszę dobre praktyki z ZZtów na zbiórki zastępów w drużynie. Oczywiście w kreowaniu przygód, pomysł to dopiero pierwszy krok, ale analogicznie uczymy podziału zadań i powierzania odpowiedzialności. Więcej o tym w artykule Prowadź, to znaczy inspiruj!
Chcąc wzmocnić pewność siebie i umiejętności komunikacyjne moich zastępowych organizuję wypad do Zakopanego. Wyjazd ma formę explo, z tym że jedziemy bez pieniędzy, żywności czy biletów. Założenie jest takie, że by zrealizować nasz cel – dotrzeć nad Morskie Oko, musimy zdać się na ludzką życzliwość. I tak najpierw jedziemy autostopami, później chodzimy po sąsiedztwie, oferując pomoc w wynoszeniu śmieci czy odśnieżaniu. Za zebrane pieniądze kupujemy prowiant i bilety do Zakopanego. Tam szukamy noclegu, jeszcze trochę dorabiamy, by mieć coś do jedzenia i z rana ruszamy w góry. Z uwagi na to, że jest nas w ZZcie szóstka, działamy przez większość czasu w dwójkach/trójkach, co wymusza od wszystkich zaangażowanie w interakcje z nieznanymi ludźmi. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak chłopaki wspominają ten wypad, zapraszam do zapoznania się z wrażeniami z wyprawy.
Kilka słów o zagrożeniach
Nie można zapomnieć o tym, że zastęp zastępowych to jednostka utylitarna, której celem jest poprawa jakości zbiórek zastępów oraz o tym, że chłopaki jeżdżą na ZZty, by lepiej prowadzić zastęp. Musimy wystrzegać się tworzenia drużyny dwóch prędkości, gdzie zastępowy prowadzi zastęp (smutny obowiązek) tylko po to, by móc brać udział w ciekawych wyjazdach z drużynowym. Zachowanie prawidłowej optyki, szczególnie dla zaangażowanych drużynowych może nie być proste. Rozwiązaniem nie jest jednak zmniejszanie atrakcyjności ZZtów. Rozwiązaniem jest robienie na ZZcie takich rzeczy, które chłopaki mogą rzeczywiście przenieść na zbiórki swoich zastępów. Ważne jest też podkreślanie misji zastępowego – tego, że mają wpływ na chłopaków i są tu dla nich. To także dbanie o to, by zastępowy miał w swoim zastępie przyjaciół i wystrzeganie się rozdzielania kolegów przez rotacje ludzi między zastępami. To zachęcanie do coraz to ciekawszych i ambitniejszych projektów w zastępie. Na koniec – rozsądna liczba ZZtów, tak by zostawić chłopakom czas na wyczyny w zastępach.
Tajemniczy składnik
Miałem już oddawać w tej formie artykuł do korekty, jednak czytając go ostatni raz, miałem poczucie, że czegoś brakuje. Niby wszystkie klocki składają się w całość, ale to wszystko jest nieco bez życia.
Bez miłości przenikającej relację drużynowego z zastępowym wszystkie działania są jakieś sztuczne. Potrzeba więzi. Więzi budowanej przez wielogodzinne rozmowy, wspólną pracę i zaangażowanie w jego życie. Potrzeba relacji opartej na pełnym zaufaniu, w której chłopiec czuje się swobodnie, mogąc rozmawiać z drużynowym o wszystkim. Warto tworzyć relację, w której nie ma tematów tabu, w której może być w pełni sobą, w której jest akceptowany oraz taką, która ciągnie go do wykorzystania pełni swojego potencjału.
Bycie tak bliskim autorytetem to ogromne wyzwanie, wymagające od nas ciągłego rozwoju. By nie zwalniać tempa, by ciągle oferować sobą coś wartościowego.
Jednak te wpatrzone w Ciebie oczy, spojrzenie pełne ufności – ono mówi: „Liczę na Ciebie. Jesteś dla mnie ważny”. I już wiesz, że twoje wysiłki mają znaczenie. A to przekonanie uskrzydla do dawania z siebie każdego dnia jeszcze więcej.
Nie pozostało mi więc nic innego, jak życzyć Ci takich relacji z Twoimi zastępowymi, bo jeżeli skauting miałby być bez miłości, to może lepiej, żeby go w nie było.
Założyłem jedną drużynę, drugą wyciągnąłem z kryzysu. Kładę duży nacisk na łączenie teorii z praktyką. Bo na nic zda się wielka rozkmina o wyczynach zastępów, jeśli na obozie zabraknie żerdek.
Szkolę drużynowych i dbam o wizerunek hufca w mediach.
Pracuję w korpo i kończę studia z Zarządzania na UW.
Bez zbędnych wstępów i idąc wprost do sedna, sejmik to po prostu rada całego ruchu, w której biorą udział wszyscy szefowie jednostek. Sejmik to jeszcze jeden wyraz naszej pedagogiki rady. Mamy w gromadzie skałę narady, potem w drużynie, radę zastępu i radę drużyny, jest rada kręgu, rada szczepu, rada hufca, są rady, czy ekipy krajowe, jest rada pedagogiczna. Wreszcie jest wielka rada, czyli Sejmik.
Pedagogika narad jest nauką brania na siebie odpowiedzialności za większą całość. Dostrzegania dobra wspólnego. Rozszerzania horyzontu poza czubek mojego nosa i poza własny tylko interes i interes swojego środowiska. Myślenia o innych i dla innych. Jest rozsądną troską o dobro wspólne. Jest więc swego rodzaju polityką, czyli roztropnym kierowaniem wspólnych spraw w określonym kierunku. Dobrym kierunku, ma się rozumieć.
Jak doskonale wiemy, w harcerstwie najważniejsza jest dziewczyna i chłopak, i ich radość z sobotniej zbiórki, biwaku, obozu. Czyli codzienne życie harcerskie po prostu. Wszystko, co jest ponad tym, czyli szczep, hufiec, ekipy krajowe, biuro i inne rzeczy, mają jedno jedyne zadanie: aby dziewczyna i chłopiec byli szczęśliwi na swojej zbiórce, która ma być festiwalem dobrego stylu skautowego i praktykowaniem szlachetności prawa harcerskiego.
Może się to wydać trochę niepoważne. Bo jak to, my tutaj zebrani młodzi dorośli z całej Polski na sejmiku, mamy zajmować się tylko tym, by zbiórki i obozy się odbywały w jak najlepszym stylu? Lepiej może uchwalmy jakąś odezwę do narodu, wezwijmy do obrony ojczyzny, wydajmy jakieś oświadczenie dla prasy, nawiążmy relacje dyplomatyczne z innymi państwami, przegłosujmy coś naprawdę poważnego. Otóż nie.
Nie możemy ulegać pokusom i zapomnieć, po co tu jesteśmy. Nie jesteśmy tu po to, by ratować ojczyznę i Kościół. Jesteśmy tu po to, by na sejmiku tworzyć taką atmosferę i taki styl, by one niosły cały ruch i znajdowały echo w najdalszym zakątku Polski, gdzie 5-6 dziewcząt lub chłopców odbywa swoje zbiórki. I to jest jak najbardziej poważne i godne tego, by raz na trzy lata zjechać z całej Polski i nieść to słodkie brzemię całego ruchu. Owszem, wykorzystujemy sejmik, by uzyskać szerszy odzew dla działalności pedagogicznej naszych jednostek, możemy zaprosić jakieś władze, biskupa, inne organizacje. Z pewnością możemy sejmik do takich rzeczy wykorzystać.
Sejmik ma jedną podstawową cechę: jest wspólną radą dziewczyn i chłopaków, obu nurtów. Jest po prostu wielkim festynem jedności całego ruchu. Owszem, na każdym poziomie, czyli szczepu, hufca oraz ekip krajowych i naczelnictwa, oba nurty ściśle koordynują swoje działania. Nie może być przecież dziewczyn bez chłopaków i vice versa. Jasne, czasami, przejściowo możemy nie mieć obok jednostki z drugiego nurtu, ale staramy się prędzej czy później temu zaradzić. W końcu rodzice mają nie tylko córki, ale również synów lub nie tylko synów, ale również córki i chcą móc wysłać do skautingu w swojej parafii i jedno, i drugie.
Kwestia jedności jest zagadnieniem fundamentalnym. Wszyscy jej sobie życzymy i doceniamy fakt, że gdziekolwiek nie pojedziemy i nie spotkamy się z innymi Skautami Europy, nie tylko w Polsce, ale również wszędzie w Europie, to odczuwamy jakąś więź, coś wspólnego, świat wartości, stylu, podejścia do życia. Odczuwamy, że nie ma podziałów: ja trzymam z tymi przeciwko tamtym, a z tamtymi przeciwko jeszcze innym, itd. Uczestniczymy po prostu w powszechności Kościoła. I jest to absolutnie fantastyczne.
Mamy jednak związanych z tym kilka wyzwań, nad którymi musimy pracować. By była jedność, my sami musimy wykazać się wielką dojrzałością, nie tworzyć podziałów, nie wykluczać, nie ulegać niezdrowej solidarności jakiegokolwiek rodzaju: lokalnej, związanej z gałęzią lub nurtem, pokoleniowej, związanej z podobnym podejściem pedagogicznym lub ze stażem itp. Zawsze najważniejszą rzeczą musi być lojalność wobec ducha, stylu i pedagogiki Skautów Europy.
Nasz ruch rozwinął się dlatego, że ci, którzy w różnych momentach stali na jego czele, nie kierowali się wąskim spojrzeniem środowiskowym, ale ulegali zachwytowi nad talentami osób i środowisk, które w danym momencie się pojawiały i które praktykowały w sposób wybitny pedagogikę i styl Skautów Europy oraz posiadały szefów zdolnych do wzięcia odpowiedzialności za coś więcej, niż tylko poziom lokalny. Nietrudno prześledzić przez ostatnie 40 lat kolejne osoby i kolejne środowiska, które wniosły szalenie dużo w rozwój naszego ruchu na poziomie ponadlokalnym.
Dojrzała troska o jedność jest więc pewną pracą nad sobą, nad własnym charakterem, jest ćwiczeniem ascetycznym, ale też intelektualnym, gdyż wymaga poszerzenia horyzontów, wyjścia poza własny, tradycyjny krąg rozmówców, zrozumienia perspektywy szerszej niż tylko partykularna.
Na Sejmiku wybieramy władze stowarzyszenia, czyli Radę Naczelną, która następnie wybiera Zarząd, czyli naczelników, przewodniczącego, sekretarza i skarbnika. Ten wybór Rady Naczelnej to jest naprawdę fantastyczne ćwiczenie tej dojrzałości. Bo z jednej strony czymś naturalnym jest wybór kogoś, kogo znamy, kto zwykle jest z naszego środowiska, nurtu czy gałęzi, z naszego pokolenia, z którym dzielimy „szlak bojowy”. Z drugiej zaś strony mamy widzieć całość ruchu, poznać osoby z każdego środowiska, z innego nurtu, innej gałęzi, po prostu wiedzieć, kto w danym momencie, nieważne skąd jest, jak długo jest, jakiej płci jest, powinien się znaleźć we władzach ze względu na to, co może wnieść do ruchu. Mamy ulec zachwytowi nad talentami osób wybitnych, które są wokół nas. Szukać najlepszych, najbardziej aktywnych, roztropnych, wykazujących się głębokim rozumieniem pedagogiki i pewnej polityki ruchu jako całości i ich wybrać do władz.
I znów, z jednej strony troszczymy się faktycznie o to, by ważne i duże środowiska miały swoją reprezentację, by taką reprezentację miał każdy z nurtów, być może każda z gałęzi, itd. Dobrze też co do zasady pomieszać nieco starych z nowymi, czyli umiejętnie łączyć doświadczenie ze świeżym pokoleniowo spojrzeniem. Z drugiej strony jednak, jeśli widzimy, że mamy doskonały zestaw osób akurat na ten czas, to nie przejmujmy się aż tak ową zasadą „reprezentatywności” środowisk, nurtów, gałęzi lub tp, lub przejmujmy się, ale tylko minimalnie. Nie możemy kierować się sztywno parytetami. Mamy się kierować tym, co w danym momencie podpowiada roztropność. W ten sposób bowiem jesteśmy zależni od powiewu Ducha Św., a nie od naszej czysto ludzkiej metodologii, która mierzy „zasługi”. Nikomu nic się w naszym ruchu nie należy. Wszystko należy się pedagogice, duchowi i stylowi Skautów Europy na usługach dziewczyny i chłopca w wieku od 8 do 17 lat.
Nigdy nie urządzamy tzw. gierek personalnych, nie ustawiamy frontów, nie prowadzimy tzw. polityki transakcyjnej, tylko szukamy osób, które najlepiej będą służyć dobru wspólnemu. Oczywiście mamy prawo się nie zgadzać, mamy prawo na kogoś nie głosować, mamy prawo mieć własny rozum, własną ocenę. Mamy prawo rozmawiać ze wszystkimi z mojego środowiska i spoza mojego środowiska, by się rozeznać i powierzyć stery ruchu osobom, które uważamy za najlepsze. Oznacza to oczywiście możliwość wystąpienia pewnych napięć. Ważne, żeby pamiętać, że jeśli po naszych szlachetnych zabiegach na rzecz pewnych osób czy pewnego kierunku, który dla nas osoby te reprezentują, widzimy, że jesteśmy w mniejszości, że pomimo perswazji, przekonywania, argumentowania, nie dajemy rady zdobyć poparcia, wówczas odpuszczamy i zdajemy się na wybór większości. Wracamy do siebie i z takim samym entuzjazmem jak wcześniej, budujemy naszą lokalną przestrzeń wolności razem z dziewczętami czy chłopcami nam powierzonymi.
Na Sejmiku zależy nam bardzo na tym, kto wejdzie do Rady Naczelnej, ale również kto będzie naczelniczką i naczelnikiem, bo to oni stoją na czele swoich nurtów, a równocześnie stoją razem na czele całego ruchu. Mamy dwie głowy, w osobach naczelniczki i naczelnika. Ale przewodniczący, a także skarbnik i sekretarz, to również ważne funkcje, dzięki którym naczelnicy nie są sami w podejmowaniu decyzji, zapewniają też dodatkowy poziom kolegialności. Wybór członków Rady Naczelnej co do zasady jest prosty, bo sprawowanie funkcji nie wiąże się z tak wielkim zaangażowaniem czasowym i z tak szczególnym doborem umiejętności.
Wybór naczelniczki i naczelnika jest nieco bardziej skomplikowany, bo w końcu chodzi o osoby z odpowiednimi zdolnościami, które zwykle przez 3-4 lata, lub więcej, będą musiały być bardzo zaangażowane. Kandydat musi się dowiedzieć sporo wcześniej, że jest kandydatem i mieć czas na przemyślenie, podjęcie decyzji i przygotowanie się. Muszą się więc odbyć rozmowy odpowiednio wcześniej. Zwykle to Rada Naczelna, w osobie jej przewodniczącego, w ciągu roku przed upływem kadencji bada grunt, czy obecny naczelnik lub naczelniczka oraz pozostali członkowie zarządu będą chcieli kontynuować misję, a jeśli nie, to czy mają jakiś pomysł na następcę. Jest bowiem dobrym zwyczajem, tak jak w przypadku szefowych i szefów jednostek, by to oni przygotowali następców. W końcu zawsze mówimy na obozach szkoleniowych, że głównym zadaniem szefowej i szefa jest przygotowanie następcy, tak by jednostka się nie rozpadła z braku szefa. Podobnie jest ze szczepowymi, hufcowymi, namiestnikami i naczelnikami. Owszem, zawsze jest tak, że przełożony może mieć inny pomysł na mojego następcę, hufcowy może upatrzyć sobie innego szefa na moje miejsce, a naczelnik może upatrzyć sobie innego kandydata na namiestnika. W sposób naturalny hufcowych, którzy są naczelnikami (naczelniczkami) na swoim terytorium oraz namiestników i naczelników szukamy wśród tych, którzy byli dobrymi szefami jednostek. Ale mamy otwartą głowę, by nie kierować się tym kryterium, jeśli jakaś kandydatura jest oczywista.
Wybierając zatem naczelniczkę i naczelnika, Rada Naczelna nie działa arbitralnie, bez porozumienia i bez pytania odchodzących naczelników oraz szefowych i szefów, co do nowej naczelniczki lub nowego naczelnika. Najczęściej kandydatury docierają same do Rady Naczelnej, są emanacją całego naturalnego procesu wewnątrz nurtów, czy pomiędzy nurtami. Zwykle bowiem nie mamy nadmiaru kandydatów. Wyłanianie przywódców jest procesem naturalnym, będącym dziełem całej wspólnoty szefów, hufcowych, namiestników, naczelników i członków Rady Naczelnej.
Sejmik to wspaniałe wydarzenie. Bardzo ważne w życiu ruchu. To największe forum rady całego ruchu. Nie ma w jego czasie nurtów, nie ma mojego lokalnego środowiska, nie ma gałęzi, nie ma tych różnych dobrych partykularnych lojalności. Jest to czas, gdy takim samym sercem kochamy wszystkich, gdy czujemy, że to środowisko z drugiego końca Polski to jest moje własne środowisko, gdy wybuchamy radością na widok szefowych i szefów z każdego miejsca, gdy nawiązujemy kontakty, gdy umawiamy się na imprezę w innym mieście, gdy nasza lokalna banda dwudziestolatków wtapia się i tworzy ogólnopolską bandę dwudziestolatków, gdy ponosi nas entuzjazm przebywania w wielkim gronie młodych dorosłych, mając na oku wspólne ideały, wartości, cele i przeżywając w praktyce to, co Kościół nazywa obcowaniem świętych.
Uczestniczyłem w wielu sejmikach zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Zawsze robiła na mnie wrażenie wielka atmosfera radości tej wspólnoty młodych dorosłych, których potrafiło być od kilkuset do kilku tysięcy. Szczególnie wspomina się z jednej strony pochylenie nad sprawami strategicznymi, wówczas gdy są różne sprawozdania z działalności i dyskusja nad nimi, gdy są narady gałęzi, a z drugiej strony momenty tak podniosłe, jak apel, Msza Św. ze wspaniałymi śpiewami, czy wielki festiwal kulinarny (w czym specjalistami są Włosi – potrawy regionalne) lub fantastyczne przedstawienia wieczorne (w czym zawsze celowała Francja).
Najważniejsze jednak zawsze było to, że mimo napiętego programu, często podczas posiłków lub długo w nocy, można było prowadzić długie rozmowy z ciekawymi osobami (zwykle spotykało się takie osoby raz na bardzo długi czas) o sprawach zasadniczych, o wizji pedagogicznej, o problemach i sposobach ich rozwiązania. Wracało się z takiego sejmiku z taką otwartą głową, jakby człowiek zaliczył w weekend kilka obozów szkoleniowych. Sejmik jest wielkim świętem całego ruchu, świadectwem jego żywotności, wiary, entuzjazmu, dobrego stylu i wierności prawu harcerskiemu.
Sobota wieczór, knajpa w centrum miasta. Przy jednym ze stolików siedzi grupa dziewczyn. W pewnym momencie któraś z nich rzuca żart, po którym wszystkie wybuchają głośnym śmiechem. Widać, że dobrze czują się w swoim towarzystwie i znają się nie od dziś. Ktoś mógłby zastanawiać się, czy może to znajome ze studiów albo koleżanki z pracy. Mało prawdopodobne, że odgadłby, że patrzy na Ognisko Przewodniczek, tylko w trochę innym wydaniu niż zwykle.
Sercem nie tylko czerwonej gałęzi, ale całego skautingu są relacje, które budujemy pomiędzy sobą: szefowie z podopiecznymi, harcerki i harcerze w drużynie, przewodniczki i wędrownicy w Ognisku i Kręgu. Przygotowanie metodyczne szefów do pełnionej służby oczywiście też odgrywa tutaj kluczową rolę. Ale to więzi, które nas łączą, sprawiają, że chcemy działać, zwłaszcza w Ognisku Przewodniczek. To one nas spajają i przyczyniają się do owocnej współpracy pomiędzy szefowymi. Dlaczego warto rozwijać je nie tylko na wędrówkach i spotkaniach Ogniska, ale także spotkaniach integracyjnych bez munduru?
Luźne spotkania Ogniska – po co?
W dobrze działającym Ognisku, podczas wędrówek i spotkań formacyjnych integracja pomiędzy przewodniczkami odbywa się samoczynnie. Zwłaszcza gdy jesteśmy bez jednostek i spędzamy ze sobą dużo czasu: wtedy możemy wykorzystać go na bycie razem i rozmowy na wszelkie tematy, także te niezwiązane z harcerstwem. Czy potrzebne nam wobec tego dodatkowe spotkania integracyjne? Tak, jeśli chcemy poznać się na innej, pozaharcerskiej płaszczyźnie. Wędrówka, nawet pomimo wpisanej w nią spontaniczności, ma pewne ramy i swój przebieg. Zdarza się, że jesteśmy niewyspane i zmarznięte, spinamy się, żeby ze wszystkim zdążyć i żeby plan się nie posypał. Spieszymy się na pociąg. Nie zawsze jest przestrzeń na takie bycie razem, jakie mieści się w definicji „luźnego spotkania Ogniska”.
Sytuacja, gdzie spotykamy się bez mundurów, bez goniącego nas czasu i planu, i wyłącznie po to, żeby pobyć razem i zintegrować się, to coś zupełnie innego. Oczywiście to naturalne, że na wędrówkach i spotkaniach Ogniska dzielimy się swoją pozaharcerską codziennością i rozmawiamy o pasjach, zamiarach, studiach czy obowiązkach. Ale takie bezmundurowe spotkanie daje nam dodatkową szansę, żeby nie tylko o tych sprawach opowiedzieć, ale także w tej pozaharcerskiej rzeczywistości razem pobyć. Poznać się na innej płaszczyźnie i w innym środowisku, „prywatnie”. To zrozumiałe, że tematy harcerskie też wypłyną w rozmowach, bo to duża część życia każdej z nas, ale nie będą stanowić centrum i celu spotkania. A to robi dużą różnicę.
Dlaczego bez munduru?
W czym zatem przeszkadza mundur? Czy nawet jeśli wychodzimy gdzieś razem, to nie możemy zrobić tego po harcersku, świadcząc jednocześnie o naszej przynależności do SE? Możemy, ale sam koncept „luźnych” spotkań Ogniska zakłada, że mamy dać sobie przestrzeń, aby zawiązać relacje w sytuacji bezpośrednio niezwiązanej z pełnioną służbą czy innymi skautowymi zobowiązaniami. Może to być zwykłe wyjście na kawę czy jedzenie, albo jakaś wspólna aktywność, która wymaga współdziałania: kręgle, kino, łyżwy, escape room. O ile łatwiej później współpracuje się w szczepie czy w jednostce, kiedy mamy już więź, na której możemy się oprzeć. Z perspektywy szefowej Ogniska, dużo lepiej przechodzi się ślady z przewodniczką, którą zna się nie tylko na harcerskim polu. Jej też łatwiej się wtedy otworzyć, kiedy pozna swoją szefową bliżej. W Ognisku Szefowych mamy o tyle łatwiej, że nie musimy nikogo wprowadzać w świat czerwonej gałęzi, dziewczyny wiedzą jak funkcjonować jako przewodniczki. Więc to właśnie „luźne” spotkanie może być tym, czego w danym momencie potrzebują bardziej.
Za potrzebą takich spotkań przemawia też fakt, że warto od czasu do czasu zobaczyć się bez munduru. Jako kobieta każda z nas ma przecież swój niepowtarzalny styl, który ciężko zobaczyć w często trudnych warunkach wędrówkowych, a który, jakby nie patrzeć, jest częścią naszej osobowości. Jeżeli spędzamy ze sobą dużo czasu w skautingu, to czemu nie poznać się też od tej strony? Zobaczenie siebie w innej odsłonie jest doskonałym elementem zbliżającym dziewczyny.
Z własnego doświadczenia, bardzo dobrze wspominam wspólne ogniskowe szykowanie się przed imprezą na Forum Młodych, czy bezmundurowe, sukienkowe wyjście, gdy miałyśmy dzień wolny na ŚDM w Portugalii. Padło wtedy dużo komplementów odnośnie ubrań czy makijażu. Takie sytuacje sprzyjają inspirowaniu się nawzajem, pożyczaniu sobie kosmetyków, wymienianiu się pomysłami i poradami. I można mieć wątpliwości, czy skauting to odpowiednie miejsce na edukację akurat w temacie stylu i ubierania. Ale jeśli w Ognisku ma łączyć nas przyjaźń i wspólnota, i chcemy dzielić się ze sobą nawzajem swoim życiem, to czemu mamy wyłączać ten aspekt? Jeśli robię coś z przyjaciółkami, to równie dobrze mogę zrobić to ze swoim Ogniskiem. Poza tym, w rozwój ogólnoludzki jest też wpisana pielęgnacja naszej kobiecości, więc jeśli mam od kogo w tym temacie czerpać, to czemu tego nie wykorzystać?
Pomiędzy formacją a integracją
Kluczem jest znalezienie w tym wszystkim odpowiedniego balansu. Szefowa powinna czuwać nad rozwojem swoich przewodniczek i zachęcać je do udziału w obozach szkoleniowych, spotkaniach ekip namiestniczych i Kursach św. Marty i św. Józefa, aby były na bieżąco i umiały pracować ze swoją jednostką. Nie można zapomnieć też formacji osobistej i duchowej: spotkania z Matką Drogi i praca na śladach, pogłębianie relacji z Bogiem, rekolekcje Ogniska, Godzina Światła, kierownik duchowy. Ważne, żeby wybrzmiało, że to Bóg jest ostatecznym celem, a skauting prowadzi nas do świętości. Ale Bóg działa także przez ludzi!
Ciągłe skupianie się na powinnościach i obowiązkach związanych z formacją może przytłoczyć. Więc nie zaniedbujmy także integracji w życiu Ogniska. Może warto czasem zorganizować spotkanie, którego celem będzie po prostu zacieśnianie więzi pomiędzy dziewczynami. Bo najlepsze, co przewodniczki mogą w Ognisku dostać, niezależnie od etapu formacji, to po prostu dobre, trwałe relacje.
Skauting opiera się przecież na relacjach. To one sprawiają, że chcemy iść na wędrówkę, prowadzić jednostkę i być w Ognisku. Oczywiście Interesem może być chęć przeżycia przygody lub zobaczenia konkretnego miejsca, ale to, co najbardziej pociąga dziewczyny to właśnie łączące je więzi. Gdy jesteśmy w gronie, w którym dobrze się znamy i czujemy, nawet niewygodne warunki i trudności nie będą czymś, co nas zrazi. Tak samo przy prowadzeniu jednostki: jeśli szefowa wie, że ma się do kogo zwrócić po pomoc (i nie będzie się bała tego zrobić), jako Szefowe Ogniska możemy być spokojne, że nie odejdzie ze skautingu przy pierwszym kryzysie czy problemie, a myślę, że niestety każdy z nas słyszał już o takich sytuacjach. A rozbijało się właśnie o relacje.
I żeby sprecyzować sprawę, nie namawiam do rezygnacji ze spotkań formacyjnych Ogniska i zamieniania go tym sposobem w zwykłą grupę koleżanek. Po prostu w naszym skupieniu na formacji (która jest bardzo ważna!), nie warto zapominać o integracji pomiędzy dziewczynami, i to nie tylko w tym w wędrówkowym wydaniu. Bo jeżeli mamy możliwość dodatkowego wzmocnienia więzi pomiędzy sobą, co zaowocuje lepszą pracą szefowych z jednostkami, lepszą atmosferą w Ognisku i nowymi przyjaźniami w życiu każdej z dziewczyn, to dlaczego tego nie robić?
Przewodniczka, Hufcowa i Szefowa Ogniska w Chełmie. W skautingu od 11. roku życia. Poznała każdą gałąź, a czerwoną i żółtą ukochała sobie najbardziej. Pasjonują ją relacje, spotkania z ludźmi i wędrowanie, nie tylko to myślami. Lubi czytać, tworzyć we wszelakiej formie i zgłębiać tematy związane z psychologią i prawem.