Mundur to nie choinka

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, podczas których w większości naszych domów pojawi się iglaste drzewko zwane zwyczajowo choinką. Co roku poświęcamy wiele uwagi na jej przystrojenie i nie ma znaczenia, czy choinkowe ozdoby są niezmienne, czy też co roku staramy się udekorować drzewko w trochę inny sposób – chcemy, aby wyglądało po prostu pięknie. Wydawać by się mogło, że Święta i mundur harcerski mają ze sobą niewiele wspólnego. I rzeczywiście tak jest. Jest to jednak dobra okazja, by wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie o tym, że mundur to nie choinka.

W ceremoniale możemy przeczytać, że „mundur jest zewnętrznym znakiem naszego ideału”. Brzmi to bardzo górnolotnie, co z jednej strony jest dobre, ale myślę jednak, że warto również zastanowić się nad tym trochę głębiej i zadać sobie pytanie czym jest nasz ideał i w jaki sposób mundur jest jego zewnętrznym znakiem.

Na samym początku warto wspomnieć tutaj o krzyżu, który pojawia się na koszuli, swetrze, czy też berecie i jasno wskazuje na nasze chrześcijańskie korzenie oraz nasz główny cel, do którego prowadzić ma nas skauting, czyli spotkania kiedyś Boga twarzą w twarz (nie będę tutaj rozwijał się nad szczegółowym znaczeniem i symboliką naszego krzyża, ponieważ jest ona wszystkim dobrze znana). Kolejne oznaczenia znajdujące się na mundurze, takie jak naszywka Stowarzyszenia, flaga, herb, czy też naszywka szczepu jasno umiejscawiają nas w strukturach europejsko-krajowych, ale też budują naszą tożsamość rozpoczynając od szczepu, czyli naszej małej regionalnej ojczyzny. Następnie wskazują, że jesteśmy obywatelami zarówno Polski jak i Europy, i że powinniśmy troszczyć się o oba te byty.

Na mundurze nie brakuje również miejsca na oznaczenie pełnionych przez nas funkcji oraz na osiągnięty przez nas stopień rozwoju technicznego czy osobistego. Ceremoniał daje nam również możliwość tymczasowego oznaczenia uczestnictwa w jakimś większym wydarzeniu, poprzez naszycie na prawą kieszeń naszywki z nim związanej. Pozwala nam to na powrót wspomnieniami do dobrze przeżytych chwil.

fot. Monika Wójcik

W tym momencie ktoś może zadać sobie pytanie „No dobrze, ale dlaczego nie mógłbym dodać do munduru jakiegoś małego drobiazgu? Przecież to chyba nic złego?”. Mógłbyś, i nikt z tego powodu raczej nie wyrzuci Cię ze Stowarzyszenia. Warto jednak w takiej sytuacji zadać sobie pytanie, dlaczego do munduru, który jest dobrze wyważony, jeśli chodzi o ilość oznaczeń, chciałbym dodawać coś jeszcze. Czy to ma być kolejna naszywka czy znaczek przypominające o przeżytym przez nas wydarzeniu? Dobrze wracać do ważnych dla nas wspomnień, ale dlaczego nie możemy wracać do nich przypinając sobie odznaczenie na ścianie w pokoju lub też, jeśli bardzo chcemy mieć to przy sobie, nie przyszywając go do wewnętrznej części beretu, jak to jest praktykowane w niektórych środowiskach. Czy może chcemy dodatkowo zaakcentować nasze chrześcijańskie korzenie, przypinając do munduru dodatkowy krzyż czy różaniec? Przecież krzyż już tam jest, więc co miałby pokazać ten kolejny. Czy na to, że jesteśmy chrześcijanami, nie powinny wskazywać nasze uczynki, a nie ilość krzyży na mundurze? Tak samo sprawa ma się z różańcem. Dobrze jest mieć go przy sobie, ale czy eksponowanie go jako element munduru to, aby na pewno odpowiednie dla niego miejsce? Przecież równie dobrze możemy trzymać go w kieszeni, gdzie będzie zawsze bezpieczny, a my będziemy mieli do niego stały dostęp.

Myślę, że warto zastanowić się nad tym, czy dodatkowe elementy na mundurze pełnią jakąś ważną rolę i czy na pewno powinny się tam znaleźć, a czy nie jest to jedynie nasze widzimisię lub efekt bezrefleksyjnego westchnienia „bo my tak zawsze nosimy”. Ponadto dbając o jednolitość munduru dbamy o naszą jedność. Nie ma również znaczenia nasz status materialny – wszyscy jesteśmy równi i wszyscy posiadamy ten sam mundur. Warto również wspomnieć, że sam ceremoniał nieco dalej, bardzo jasno porządkuje takie sprawy. Czytamy w nim, że „należy dbać o to, żeby mundur był zawsze kompletny według zasad opisanych w ceremoniale, bez dodawania i bez ujmowania czegokolwiek, oraz żeby był czysty i zadbany”. Jak widać nie pozostawia to zbyt wiele miejsca na domysły względem tego, jak powinien wyglądać nasz mundur. Ponadto mówi nam to, że mundur powinien zawsze w miarę możliwości pozostawać czysty i zadbany. Implikuje to również konieczność troszczenia się o nasz własny wygląd podczas jego noszenia. Na nic zda się pięknie wyprana i wyprasowana koszula, podczas gdy my sami pozostajemy niechlujni i niezadbani.

Na sam koniec warto przytoczyć jeszcze jeden fragment z ceremoniału. „Mundur jest piękny, rozwija poczucie piękna, pomaga tworzyć radosną atmosferę”. Dbajmy więc o to, aby właśnie taki piękny pozostał i nie dopuszczajmy do tego, by przez dodatkowe oznaczenia czy przypinki wyglądał jak mundur radzieckiego generała. Niech choinka pozostanie w doniczce, gdzie jej miejsce, a nie na naszych mundurach.

Karol Chomoncik


Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem. W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.

Idźmy z radością na spotkanie Pana

5.15 rano – wydawać by się mogło, że najbardziej spektakularnym, co może się wydarzyć, będzie przewrócenie się na drugi bok i poprawienie poduszki. Nie tym razem. Dzwoni budzik, a ja myślę „cholerka, już?!”. No i gdzie w tym ta radość z nagłówka artykułu, który jednocześnie jest refrenem śpiewanego w adwencie psalmu. Nie ma jednak czasu na myślenie, na poranne ogarnięcie jest zaledwie 10 minut, tak by zdążyć na autobus i być w kościele przed godz. 6.

W drodze na przystanek przychodzą mi do głowy nowe pytania. „Po co ja to robię? Co da mi pójście na roraty? Czy idę tam, bo umówiłam się z chłopakiem, kolegą, koleżanką? Czy idę tam, żeby coś sobie udowodnić?” Serio, nie zmyślam. Te pytania pojawiają się w mojej 25-letniej HRkowej głowie. Daleko mi do świętości, ale wierzę, że człowiek, który chce się rozwijać, powinien cieszyć się ze wszelkich wątpliwości i zapraszając do akcji Ducha Świętego próbować na nie odpowiadać.

Kiedy jestem już w ciemnym kościele przychodzi pierwsza iskierka radości. A w zasadzie dumy, że choć pół godziny temu miałam ochotę podciągnąć kołdrę i spać dalej, a dałam radę. Jestem tu. Dla Ciebie Panie.

Później myślę o ludziach, którzy przyszli tu z lampionami. Czy jadąc tramwajem trzymali je na wierzchu, czy w torbie? Co pomyśleli sobie inni przechodnie, których mimo wczesnej pory na ulicach i w tramwajach jest już całkiem sporo. Czy po roratach wezmą lampion do pracy, postawią na biurku i na pytanie zdziwionego kolegi „po co ci ta świeczka?” odpowiedzą odważnie „przyjechałem prosto z rorat”?

W trakcie Mszy pierwszy raz w tym Adwencie odczułam, że robię to, co powinnam i jestem tu, gdzie trzeba. Może w tym roku nie mam jakichś spektakularnych duchowych uniesień, na kazaniu nie zalewam się łzami, a czasami nawet ciężko mi nie myśleć o śniadaniu. Ale jestem wierna. Jestem. I wierzę, że jest ze mną też Bóg. Że działa cały czas. Zawsze, ale po cichu. Pamiętam bardzo dobrze poprzednie Adwenty. Trzy lata temu spędziłam go w większości w szpitalu i dopiero 6 stycznia poczułam, że moje oczekiwanie wciąż trwa, a w zasadzie dopiero się zaczęło. Dwa lata temu była pandemia i na roraty trzeba było się zapisać. Jeden jedyny raz spóźnił mi się tramwaj, a do kościoła, do którego jeździłam, miałam prawie pół godziny drogi. Okazało się, że właśnie tego dnia ojciec zamknął drzwi, bo w kościele mimo pandemii był po prostu tłum ludzi. Z płaczem odbiłam się od klamki. Z kolei rok temu, z wielką radością i ekscytacją jeździłam prawie na każde roraty. W większości sama, cieszyłam się swoim towarzystwem, to był zdecydowanie czas, w którym na nowo się poznawałam. W wigilię podziękowałam Bogu za najlepszy Adwent w życiu. Dziś zdałam sobie sprawę, że tegoroczny Adwent spisałam na straty. Założyłam, że na pewno nie będzie lepszy niż poprzedni. A właściwie, dlaczego? Komu w tym wszystkim nie daję szansy na działanie? Sobie, czy Panu Bogu? Myślę, że nam obu. Tylko On w przeciwieństwie do mnie i tak działa. Po cichu.

***

Po tym wstępie, do którego zainspirował mnie dzisiejszy poranek, chcę podzielić się z Wami jeszcze kilkoma przemyśleniami na temat Adwentu i przeżywania Bożego Narodzenia, które wyszły z moich ust w Wigilię Bożego Narodzenia 2020 roku:

Każdy Adwent jest dla nas inny, choć te same czytania, roraty i oczekiwanie przewijają się przez całe nasze życie i pozornie mogą być takie same. Obecnie przeżywam bardzo trudny czas w moim życiu i gdyby nie to, że teraz jest Adwent to byłoby dużo gorzej. Wszystkie natchnienia, momenty zwolnienia, Słowo Boże pozwoliły mi być po prostu z Panem Bogiem. Nie lubię mówić, że czuć Jego obecność. Niektórzy śmieją się, że czuć można kiełbasę, a nie Pana Boga. Miałam też wrażenie na początku Adwentu, że św. Jan Chrzciciel jest mi szczególnie bliski. I przez cały Adwent tak było. We wczorajszej Ewangelii mieliśmy nadanie mu imienia, dzisiaj mamy uwielbienie, które wygłosił jego ojciec. I nigdy wcześniej Jan Chrzciciel nie był mi tak bliski. Zawsze to był taki tam prorok, w ogóle dziwny, w skórze wielbłądziej, który jadł nie wiadomo co. A tutaj Jan pokazał mi w tym Adwencie, żeby pomimo tego, że wiele razy w Ewangelii mieliśmy skupić się na nim, to nigdy tej uwagi tak naprawdę nie chciał, a wszystko co robił, było na chwałę Bożą. Było po to, żeby zwrócić uwagę na Pana Jezusa. I chciałabym uczyć się od Jana być takim człowiekiem, na którego ludzie patrzą i mówią „o kurczę, Pan Jezus!”. Chodzi mi o świadczenie swoim życiem o obecności Pana Boga.

Trochę do myślenia dał mi także świąteczny filmik Tomasza Samołyka, o tym jak rozmawiać z ludźmi w domu, podczas tych wszystkich kłótni świątecznych i żeby nie rugać na innych „Weź może w końcu pójść do kościoła!”, tylko podejść do nich z miłością. Ja tej miłości w Adwencie mogłam uczyć się od Jana Chrzciciela. Był moim wielkim przewodnikiem i chciałabym wrócić do niego.

Inną myślą podsumowującą Adwent było to, że było tak super, bo roraty, Lectio Divina, rozważanie, pomodlić się udało. I chciałam, żeby Bóg był blisko mnie, czułam, że jest. No i wtedy przyszły myśli, że „może on wcale nie jest ze mną, może ja to tylko wymyślam, żeby się lepiej poczuć, na roraty chodzę tylko dla siebie, a nie dla Niego”. Przegadałam to z moim kierownikiem duchowym, który wyjaśnił mi, że to jest pokusa, bo gdy jesteśmy blisko Pana Boga, to diabłu się to po prostu nie podoba i będzie mi wkręcał, że to nie ma sensu. I trochę mu się udało. Po moim pierwszym zwątpieniu, czy nie robię tego dla siebie, trochę przystopowałam z modlitwą. To było kilka dni. I po tych kilku dniach czułam się okropnie. I wróciłam. Do tego adwentowego pędu, to tego, żeby Pana Boga zaprosić więcej.

Trzecią najważniejszą rzeczą w tym adwencie, która do mnie trafiła, to słowa o Maryi, że „rozważała wszystkie sprawy w swoim sercu”. I myślę, że to właśnie rozważanie Słowa, swojego życia i badanie swojego serca to są sprawy, którymi chciałabym ucieszyć się podczas wieczerzy, podczas pasterki, podczas Świąt, żeby dobrze ten Adwent zakończyć.  W porównaniu do poprzedniego Adwentu, w którym nie było modlitwy, nie było rorat, a była okropna i ciężka choroba, ten był niesamowity. Myślę, że jest to mój ulubiony okres roku liturgicznego i niech trwa. Niech to oczekiwanie na Pana Jezusa też trwa i uczy nas, że mamy czuwać, nie spać i On przyjdzie.

***

Lubię wracać do tego, co sama powiedziałam, szczególnie, że po dwóch latach przyszły przecież podobne zwątpienia. „Po co chodzę na roraty? Co mi to w ogóle daje?”. I cieszę się z łaski Boga, który mówi mi, żebym wracała do tego co było, ochłonęła trochę i szła dalej, z lampionem w ręku a z Nim pod rękę.

Jak śpiewamy w hymnie Rorate Caeli:

Consolamini, consolamini, popule meus
Cito veniet salus tua
Quare maerore consumeris, quia innovavit te dolor?
Salvabo te, noli timere
Ego enim sum Dominus Deus tuus, Sanctus Israel,
Redemptor tuus

– Pocieszcie się, pocieszcie się, ludu mój
Wkrótce nadejdzie twoje zbawienie
Czy dlatego tracisz ducha, że odnowiła się twoja boleść?
Ocalę cię, nie bój się
Jam jest bowiem Pan, Bóg twój, Święty Izraela,
twój Odkupiciel

Fot. na okładce: Sebastian Twardy

Katarzyna Chomoncik


Skautowo – obecnie asystentka hufcowej i wice-przewodnicząca Rady Naczelnej. Z wykształcenia i zamiłowania – pedagog i manager projektów. Pracuje w dziale HR w międzynarodowym banku.

Codzienność

Misja, wizja

Misją Skautów Europy jest nieść Chrystusa jak największej liczbie ludzi. Jest to cel, do którego dążymy w każdym naszym działaniu. Ewangelizacja, edukacja, nawiązywanie relacji to narzędzia, którymi się posługujemy. Naszymi trwałymi wartościami chcemy obdarować innych. Strategia rozwoju Skautów Europy „Z wypiekami na twarzy – misja, wizja” nakreśla plan tych działań. Mamy być rozpoznawalni jak śledź w wigilię, wybitni w działaniach, skuteczni w wychowywaniu. Powołani do zakonu, kapłaństwa, naukowcy, może nobliści, wybitni pedagodzy, konstruktorzy, poeci… Wszystko jest możliwe.

Tylko co mnie to obchodzi w mojej codzienności?

Codzienność

Wyobraź sobie typowy piątek. Wychodzisz po południu ze szkoły/uczelni/pracy, zmęczony wracasz do rodzinnego domu, nierzadko wiele kilometrów, bo trzeba jutro poprowadzić zbiórkę. Karta zbiórki jest przygotowana od paru dni, jeszcze tylko zjeść, pogadać z rodzicami, wydrukować materiały i pójść spać. Rano kawa na przebudzenie, bułka na szybko i do samochodu, by się na zbiórkę nie spóźnić. A tam Kajtek i Bartek spóźniają się dziesięć minut, Olek zapomniał książeczki Mowgli, Olaf z Adamem pobili się sam nawet nie wiesz o co. I tak dwa razy w miesiącu. Codzienność.

Kolejna sytuacja, jest środa. Masz jutro dwa sprawdziany, jak zwykle nie zdążyłeś powtórzyć wszystkiego. I już raczej nie zdążysz, bo za pół godziny msza święta. Dzisiaj asysta przypada zastępowi Bóbr. W zakrystii widzisz biednego zastępowego i jednego harcerza. Tak samo było w zeszłą środę, gdy asystę miał Jeleń. Bierzesz lekcjonarz i czytasz pierwsze czytanie. Codzienność.

Nietrudno sobie wyobrazić te sytuacje. Problemy dotykające nas wszystkich, zdarzenia powtarzające się cyklicznie. Tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Karta zbiórki nie zmienia się, jest stała. Zawsze czekająca, by ją uzupełnić. Msza Święta zastępu, szczepu – pójść trzeba. Składka członkowska nadal nie zebrana. Muszę o niej przypomnieć po raz trzeci rodzicom. Marcel z zastępu Ryś znowu myśli o tym, żeby zrezygnować, nie chce mu się. Zadzwonię ponownie, zmotywuję go do działania. Tylko kto zmotywuje mnie?

Codzienne działania, codzienne problemy. Nasza mała, szara rzeczywistość. Miło się słucha o misji, wizji, celach. Głoszone wielkie idee, legendarne wyczyny, wielkie strategie. A potem znowu nasza mała, szara rzeczywistość.

Czy aby na pewno?

Próba codzienności

Życie nie trwa od sukcesu do sukcesu, od wydarzenia do wydarzenia, od harcu do harcu. Życie to ciągłość, to droga, którą przebywamy codziennie. Taka sama od wielu lat. Jednak coś jest w tej codzienności: szczerość, uczciwość i regularność. Można ocenić kogoś po wyczynie, po poprowadzonym obozie, po wygranym konkursie. A czy patrzyłeś/patrzyłaś na drogę, jaką pokonał?

W codzienności objawiają się nasze cechy charakteru i działania. Łatwo jest poprowadzić idealną zbiórkę raz na kwartał,  codziennością jest prowadzenie jej parę razy w miesiącu. Łatwo jest idealnie służyć do mszy świętej w odpust, codziennością jest służyć parę razy w miesiącu. Zawsze, od dawna, niezmiennie, ale czy dobrze?

Posłużę się przykładem Naszego Pana, Jezusa. Czy oceniamy Go tylko po uzdrowieniach wskazanych w Piśmie, po cudach spisanych, po kazaniu na górze? Nasz Zbawiciel ukazuje nam, że prawdziwa świętość, ten krzyż który mamy wziąć i go naśladować, leży w naszej codzienności. Mistrzami pokory i wiary nie byli wierni sobotnio-synagogowi, a uczniowie pomagający sąsiadom, karmiący głodnych, przyodziewający ubogich. I to nie na środku ulicy, a w zaciszu domowym.

Spróbuj się wczuć przez chwilę. Od dwóch lat chodzę co tydzień na mszę świętą, robię zbiórki, jeżdżę na ZZ-ty, rozmawiam z moimi chłopakami, dziewczynami, rozwiązuję konflikty, wspomagam co niedzielę Kościół darowizną, pomagam proboszczowi skosić trawnik, w domu sprzątam, przychodzę do rodziców wilczków na herbatę, piszę kalendarium jednostki, bawię się z wilczkami, przeżywam przygody, zmywam naczynia na wędrówce. W tych drobnych czynach kryje się droga chrystusowa. Wielkie Harce Majowe, Euromoot, zimowisko – to wydarzenia, przed którymi i po których życie trwa nadal. I nasza codzienność.  Ta nasza próba codzienności.

Podziękuj dzisiaj Bogu za łaskę, jaką dostałeś/dostałaś. Za łaskę codziennego życia w radości. Za łaskę Jego opatrzności i mądrości. Naśladowanie Chrystusa to droga, którą podążamy. Rano, kiedy wstajemy, w południe i wieczorem. I pomiędzy także. I jutro. I każdego dnia. Jesteśmy uzdolnieni do jedności życia. Żmudnej i trudnej. Nie od Lednicy do Lednicy ani od pielgrzymki do pielgrzymki. Wdzięczność za otrzymane dary, pogodność ducha, uśmiech, empatia, altruizm to cechy, które wypracowuje się nie jednorazowymi akcjami a latami. Pomódl się po wstaniu i idź jak zawsze do szkoły czy pracy. Ale swoim działaniem powoli inspiruj, nawracaj, zmieniaj. Pomóż koledze z biura naprawić laptopa, zrób zakupy sąsiadce, uśmiechnij się do babci w parku, odrób lekcje, naucz się na kolokwium, dokończ projekt, nakarm przybocznego – właśnie tak buduje się relacje. Nie radzisz sobie? Zadzwoń do przyjaciela, Starszego Brata, umów się do specjalisty. Zmów różaniec, pójdź na groby. Pojedź na wycieczkę do Poznania, odwiedź zoo we Wrocławiu. Znajdź rynek w Radomiu. Nakarm głodnego kota pod klatką. To jest Twoja próba codzienności.

Mozolnie, powolnie i skutecznie

Wróćmy do misji i wizji z pierwszego akapitu. Może tego nie widzisz, ale realizujesz cele i idee, które nam przyświecają. Robiąc zbiórki, pracując z zastępowymi, chodząc na wędrówki z wędrownikami małymi kroczkami wychowujesz swoich podopiecznych, rekrutujesz nowych i rozwijasz nasze stowarzyszenie. Największa siła ruchu leży właśnie w pracy u podstaw. W tych spotkaniach parę razy w miesiącu, w telefonach do rodziców, w mailach do szefów. Z solidną podstawą i mozolną długotrwałą pracą przyczyniamy się do realizacji strategii rozwoju Skautów Europy.

Ale nie o niej w ogóle jest ten tekst. Jest on o Tobie, o Twoich codziennych zmaganiach. One kształcą, powoli i uporczywie formując z Ciebie mężczyznę/kobietę. Niepowodzenia były, są i będą. Cieszmy się naszą codziennością, małymi sukcesami, kolejną przeprowadzoną aktywnością. Czy ktoś je zapamięta? Bardziej zapamięta obóz. Lecz czy obóz się uda bez wcześniejszej pracy? Czy wilczki nie będą „roznosiły” szkoły, jeśli wcześniej nie nauczymy ich roli ciszy i posłuszeństwa? Za każdym efektownym zdarzeniem stoi długotrwała praca. Codzienna praca.

Dziewiąty punkt Karty Skautingu Europejskiego: „Skauting, jako metoda wychowania czynnego, dąży do »zdesubiektywizowania« dziecka, a potem młodego człowieka: zachęca do nieustannego przekraczania samego siebie, pozwala mu odkryć obiektywność Prawdy w wymiarze społecznym na miarę potrzeb i zdolności jego wieku”. Nawet nie zauważamy, kiedy przekraczamy samego siebie, kiedy otwieramy się na służbę bliźniemu. I to jest ta łaska od Boga, to jest ten charyzmat pełnionej funkcji.

Twoja służba w jednostce to cegiełka do wspólnego rozwoju. Cegiełka może nie zawsze duża, ale nas, skautów, jest dużo. A to już robi różnicę. To niezbyt subtelne porównanie wskazuje, że codzienność każdego z nas pcha ruch do przodu. To Twój trud kształtuje ludzi, którzy zostali Tobie powierzeni. Zmagania z problemami, logistyka wyjazdów, regularność spotkań. Ciesz się i raduj z każdej chwili, w każdym dniu obozu, w każdym dniu ZZZ-tu. Kropla drąży skałę. W pracy tydzień w tydzień z dziećmi, młodzieżą szukaj zadowolenia w małych rzeczach. W uśmiechu wilczka, w radości harcerza, we wdzięczności przewodniczki,w podziękowaniu wędrownika, w pochwalnym SMS-ie od rodzica. W naszej małej codzienności.

Fot. na okładce: Antoni Biel

Michał Grabarczyk


Radomianin od zawsze, skaut od 14 lat. Niepoprawny fanatyk kuchni włoskiej i kociarz. Studiuje Inżynierię Biomedyczną. Były Akela, nadal szuka dzieci z Michałowa. Próbuje zostawić świat odrobinę lepszym niż zastał.

Z życia szefowej. Jak z matką

Wieże katedry wyraźnie rysowały się na tle głębokiego błękitu nieba. Drzewa zaczęły się już miejscami przebarwiać na żółto i czerwono. Ela szła raźnym krokiem po bruku Ostrowa Tumskiego i patrzyła na zabytkowe budynki z dumą bogatej dziedziczki. Wciągnęła głęboko ostre, jesienne powietrze nasycone słońcem. „Piękne to moje miasto” – pomyślała starając się objąć czułym spojrzeniem jak największą przestrzeń.

Czytaj dalej Z życia szefowej. Jak z matką

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Wilczek nie słucha samego siebie?

Niejednokrotnie słyszałem pytanie: „Jak to wilczek nie słucha samego siebie?”. Wiele osób zadaje to pytanie w różnych miejscach, ale tak naprawdę czy zastanawia się nad tym, co właściwie mówi? Nie zwykłem w przestrzeni publicznej wśród gapiów i krytyków wypowiadać się na temat metody. Rozmowa na temat metody ma swoje miejsca. Zamiast wśród krzyków i gwarów, nad metodą pochylić należy się w miejscach ciszy. Tak, jak pierwsze zawołanie w gromadzie, pojedyncze słowo „Wilczki”, to oczekiwanie, że każdy pozostały przerwie swoje czynności i w ciszy wysłucha tego który zawołał, tak też metoda powinna być dyskutowana w ciszy. Wysłuchanie tego kto mówi, zamiast przekrzykiwania.  

Wróćmy jednak do tematu rozważań. W skautingu opieramy się na prawach, które mają ułatwić nam współdziałanie i rozwój. „Wilczek słucha Starego Wilka, Wilczek nie słucha samego siebie”, a „Harcerz jest lojalny wobec swojego kraju, rodziców, przełożonych i podwładnych” oraz „[…] jest karny, każde zadanie wykonuje sumiennie do końca”. Prawo Gromady, które jest wykorzystywane głównie w zakresie organizacyjnym, gwarancji bezpieczeństwa, może tak samo jak 1. i 7. punkt Prawa Harcerza być źle zinterpretowane. Czy poprzez wymuszanie karności nie można kogoś złamać? Czy przez oczekiwania lojalności nie można kogoś niemoralnie wykorzystywać? No właśnie, jest to wykonalne. Ale zabronione!

Żeby zrozumieć, co to znaczy trzeba spojrzeć szerzej. Będąc kiedyś akelą, tak jak i teraz, kiedy rozmawiam z wilczkami na temat praw w gromadzie, też dzielę prawa. W zupełnie innym, bardziej sensownym miejscu. O ile Prawo Gromady stanowi pewną całość, o tyle trochę inaczej możemy spojrzeć na Prawo Wilczka. Sugerowałbym teraz spojrzeć też, tak, jak ja proponuję to podopiecznym. Weźcie Prawo Wilczka, zostawcie na chwilę Prawo Gromady. Tak więc pierwszy punkt Prawa Wilczka brzmi: „Wilczek myśli najpierw o innych”. No właśnie co robi wilczek? Najpierw myśli! Podczas pracy z dzieckiem w żółtej gałęzi koncentrujemy się na nauczeniu go samodzielnego myślenia jako filaru jego funkcjonowania. Nie da się zrozumieć praw ani prawidłowo rozwijać bez pracy własnego umysłu i swoich decyzji. W skautingu uczymy rozróżniać dobro od zła. Bez tej umiejętność nasi podopieczni się pogubią w życiu. Jeżeli wilczek rozróżnia dobro od zła to wie, kiedy i jak powinien postępować. Nie oznacza to, że od razu robi tak, jak powinien, to oczywiste. Kiedy popełnimy jakiś błąd, zrobimy coś, czego zrobić nie powinniśmy, automatycznie zaczynamy wybielać nasze przewinienia. Trzeba dużej siły woli, żeby pierwszą reakcją było przepraszam, to ja zrobiłem i zrobiłem to faktycznie źle. Dzieci nie są lepiej ukształtowane od dorosłych i mimo tego, że uczymy ich myśleć, one i tak popełniają różne mniejsze lub większe „wykroczenia”. Robienie różnych, czasem nieodpowiedzialnych lub bezmyślnych rzeczy jest wpisane w bycie dzieckiem. Stare Wilki odpowiadają za zagwarantowanie poczucia bezpieczeństwa tego dziecka.

Niezależnie, gdzie dziecko przebywa. W domu Starym Wilkiem będzie rodzic lub inny opiekun prawny, w szkole nauczyciel, a na zbiórce akela i jego przyboczni. W każdym z tych miejsc posiadamy oficjalne lub nieoficjalne prawa, mają dać gwarancję czegoś. Czasem będzie to święty spokój opiekuna, a w większość sytuacji sposób na sensowne funkcjonowanie w bezpieczny i rozwijający sposób. Będąc rodzicem do swojego 3 letniego podopiecznego w swojej bezsilności możesz mówić „zostaw, nie rusz, przestań”, choć wiesz, że należy zwrócić uwagę dziecka w innym kierunku i zaproponować mu coś, co uważasz, że jest dla niego sensowną alternatywą. Już w tym momencie jako rodzic oczekujesz posłuszeństwa, ponieważ istnieje możliwość, że dziecko bez niego zrobi sobie krzywdę. Od dziewięcioletniego dziecka będziesz oczekiwać więcej. Poza wypełnianiem obowiązków domowych, będziesz liczyć na to, że dziecko będzie myśleć i wie, co może wziąć, a czego nie. Jednak wielokrotnie okazuje się, że to, co dziecko robi, przerasta nasze wyobrażenia. Z drugiej jednak strony, kiedy nasz dziewięciolatek chce po szkole iść do znajomych, a my mamy inną wizję na ten czas oczekujemy od niego, że zamiast słuchać swojego głosu „idę do kolegi” posłucha opiekuna. Zwykłe oczekiwanie osoby, która odpowiada za kogoś młodszego i zależnego od niego. Posłuszeństwo, które powoduje, że dwie strony mniej martwią się. I mogą bez obaw dalej egzystować i się rozwijać.

Prawo Gromady reguluje pewną postawę. „Wilczek słucha Starego Wilczka, Wilczek nie słucha samego siebie” oznacza tyle, jeśli chce zrobić coś, co uważam, że jest złe, a pokusa jest spora. Myślę, czy akela by to pochwalił. Jeśli uważam, że nie. To należy tego nie robić. To może być cokolwiek np. obrzucenie błotem innego wilczka, wychodzenie na ulicę, mimo że akela wyznaczył granice zabawy czy skakanie po tujach u proboszcza. To cała tajemnica (albo przynamniej jej ogólnikowe wyjaśnienie). Księga Dżungli wybrana przez założyciela skautingu jako jedyna właściwa fabuła dla wilczków ma wiele odniesień do tego, kiedy dane plemię jest wolne. Oczywiście można polemizować czy to właściwa książka, co czyni się już od przeszło stu lat. Oczywiście wiemy, że Baden-Powell występując o zgodę autora na użycie tej książki podkreślał, że zwiększy się zainteresowanie tą pozycją, za czym idzie zwiększona sprzedaż, jednak do dziś nie posiadamy lepszej propozycji do zaimplementowania w żółtej gałęzi.

W książce bardzo przejrzyście napisane jest, że wilki są wolnym plemieniem, bo podlegają rozkazom przywódcy stada. Natomiast małpy, które postępowały w swoim życiu zgodnie z obecną chwilą uznawane były za plemię zniewolone. Można powiedzieć, zniewolone swoją głupotą.

Akela będąc przywódcą gromady odpowiada za stworzenie w niej atmosfery rodziny, a wyzwanie jest o tyle trudne, bo ta rodzina ma być szczęśliwa. Tworząc ją opiera się na kilku prawach bez wybierania, które prawo go interesuje, przekonuje wilczki do próby przestrzegania całości praw. Co istotne robi to swoim autorytetem i przykładem, zamiast ciągłym powtarzaniem praw.

Warto jeszcze zwrócić uwagę, że prawo to zachowało się od początków istnienia gromad. Tak jak z innymi prawami doświadczamy różnej interpretacji tłumaczenia. Kiedy mówimy hasło wilczków „Ze wszystkich sił!” zdarza się być to rozumiane jako najsilniej w kontekście fizyczności, jednak tłumacząc to choćby z języka francuskiego można przetłumaczyć jako „Najlepiej jak potrafisz” czyli faktycznie ze wszystkich sił, ale nie ma to żadnego związku z włożeniem siły fizycznej, a jedynie staranności, dawania z siebie tego co najlepsze. Tak i w przypadku Prawa Gromady. Prawdopodobnie pierwsze oficjalne tłumaczenie na język polski bezpośrednio z języka angielskiego brzmi „ Wilczek ustępuje Staremu Wilkowi, Wilczek jest nieustępliwy wobec siebie”[1][2]. Sformułowanie użyte w języku angielskim „gives in to” można przetłumaczyć na kilka sposobów np. poddaje się, ulega[3], czy właśnie ustępuje. W tym wypadku można sięgnąć do słownika synonimów i słowo „słuchać” pojawi się jako jedna z propozycji. Będącą alternatywą do ww. propozycji. Jednak będące jasnym komunikatem dla dziecka w języku polskim. Dlatego należałoby rozumieć to jako wyraz posłuszeństwa, gdzie Wilczek słucha (jest posłuszny) Starego Wilka, Wilczek nie słucha (nie poddaje się) samego siebie (swoim zachciankom)

Niepokojące jest obserwowanie dyskusji w przestrzeni publicznej nad jednym punktem „Wilczek nie słucha samego siebie”, fragmentarycznie, wyjęte z kontekstu kilka słów, które przerażają każdego, kto nie miał większej styczności z prawidłowo funkcjonującą gromadą. Takie rozważanie jest prostą drogą do budowania niepotrzebnych waśni przez brak próby zrozumienia szerszego kontekstu. Mimo, że ta chęć na pewno jest po obu stronach tej rozmowy, tak, jak pisałem na wstępie, rozważanie metody potrzebuje ciszy, wysłuchania, zupełnie czegoś innego niż dyskusje w mediach społecznościowych.

Jednak, jeśli do tej pory nie uspokoiłeś się i nie przekonuje Cię powyższe wyjaśnienie. Zastanów się nad obrzędem szefa/szefowej. Bo tu jest odpowiedź na nurtujące pytania. W skautingu wymagamy od szefów moralnych postaw. Pytamy, czy osoba mianowana na szefa jest świadoma odpowiedzialności za ludzi, których się mu powierza. Informujemy o tym, że to trudne zadania i trzeba w nim stać się przykładem dla podopiecznych. W rozważaniu nad prawami, których używamy w jednostkach należy pochylić się w kontekście naszych zobowiązań, a nie tego, co mają robić nasi podopieczni. Nie ma nic złego w wymaganiu karności, jeśli postępujesz moralnie i nie znęcasz się nad swoimi podopiecznymi. Nie ma nic złego w lojalności, jeśli korzystanie z niej jest moralne. Można mnożyć przykłady, ale podstawą jest i będzie postawa szefa. Czy można poprowadzić gromadę bez praw jakie mamy w ceremoniale? Pewnie tak. Na każdym lub prawie każdym komercyjnym wyjeździe ustala się regulamin i będzie on tak naprawdę bardzo podobny do tych praw, które mamy już ustalone. Różnica jest taka, że zasady, które są wprowadzone są przemyślane przez wiele lat doświadczenia szefów. Nie wprowadza ich się, bo tak, one mają i pomagają w dążeniu do rozwoju skauta. Rozwoju, który ma się zakończyć zbawieniem, a my jako szefowie „odpowiadamy za rząd dusz, które zostały nam powierzano”.


[1] „Wilcząt” Baden-Powella, z 1923r (reprint z serii „Przywrócić Pamięć”, wyd. Impuls, s. 6

[2] org. „The Cub gives in to the Old Wolf; The Cub does not give in to himself.”

[3] https://www.synonimy.pl/synonim/ulega%C4%87/

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Emil Piotr


Emil Piotr HR, namiestnik Wilczków, na co dzień skaut, wolne chwilę wykorzystuje na pracę..

Wstęp do tandemu wychowawczego – o współpracy z duszpasterzem

Ponieważ (1) tekst ten ma wpisywać się w cykl artykułów o szeroko rozumianym „byciu szefem” postaram się tu nie filozofować jakoś nadmiernie, a w miarę możliwości – sypać konkretami.

Ponieważ (2) jest to pismo Przestrzeń, a nie konfa na Adalbertusie, nie spinałem się jakoś wybitnie, żeby przedstawić wszystko, co wiemy na ten temat. Jeśli – Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku – odpuściłeś sobie w tym roku 2. stopień (a może 3.) kursu właściwego dla twojej gałęzi z błahego powodu, to zachęcam, żeby nadrobić w przyszłe wakacje. Tam jest miejsce właściwe do zdobywania rzetelnej wiedzy o współpracy z duszpasterzem (i całej reszty niezbędnej do fajnego prowadzenia jednostki).

Tak więc, do rzeczy. Pierwsza część wyrasta z założenia, że twoja jednostka już duszpasterza ma. Później będą luźne myśli, a wśród nich też trochę o szukaniu księdza w sytuacji, gdy duszpasterza brak.

Skauting nie pozostaje obojętny na duchową część człowieka, a w Polsce jest po prostu katolicki, dlatego naturalnym będzie, że gdzieś w tym wszystkim powinien znaleźć swoje miejsce duszpasterz. Duszpasterz rozumiany jako integralna część każdej jednostki! Nie można tej postaci zepchnąć na margines, stwierdzić – jak się uda to super, a jak nie, to też będzie git. Nie można także ograniczyć roli duszpasterza tylko i wyłącznie do szafarza sakramentów (ale o tym trochę niżej).

Tandem wychowawczy

Tandem to taki rower [tandem – jaki jest, każdy widzi]. Nie pojawia się on jednak w tym tekście bez powodu. Powszechnie relację szefa i duszpasterza tłumaczymy właśnie per analogiam do tandemu. Jadą na nim razem szef i duszpasterz jednostki, pierwszy trzyma kierownicę (siedzi z przodu), drugi aktywnie jedzie na tylnym miejscu, pomagając w napędzaniu jednostki. Obaj patrzą w jednym kierunku, jeśli się wywrócą to razem – dlatego obu im zależy, żeby jechać w dobrą stronę. Ten siedzący z tyłu, nawet jeśli nie trzyma kierownicy, to czasem podpowiada kierowcy, albo zwraca uwagę na rzeczy, których pierwszy nie dostrzegł.

Spróbuję bardziej konkretnie. Czasem łatwiej zdefiniować czyjąś rolę od strony negatywnej – określić, czym dana osoba się nie zajmuje albo co będzie pewną patologią w konkretnej sytuacji.

Na pewno duszpasterz nie jest jedynie od zajmowania się celem Bóg  i dostarczania sakramentów. Ale jak to?! Przecież szef zna się na metodzie, poznał chłopaków, jest im bliski, oczywiście jest skautem, to będzie odpowiadał za 4 cele. Ksiądz jest księdzem, teologia i to wszystko, na skautingu to się zna bardzo mało albo wcale, dlatego on zajmie się  jednym celem. Będzie przygotowywał Apele Ewangeliczne, plan duchowy roku/obozu i takie sprawy. Sakramenty będzie sprawował. Łatwo wyobrazić sobie (i nawet jakoś uzasadnić) wyznaczenie linii podziału zadań między szefem i duszpasterzem w podobnym brzmieniu, prawda? [Szczególnie to dostarczanie AE jakoś rozgrzewa serduszko]. A jednak, słaby pomysł!

Dochodzimy do sedna. Rozbierzmy powyższą analogię na części pierwsze. Szef tworzy z duszpasterzem tandem wychowawczy, żeby obaj mieli wpływ na jednostkę – każdy w odpowiednim sobie zakresie. Szef pozostaje szefem (jedzie z przodu i kieruje), do niego należy ostateczna decyzja w kwestiach spornych. Duszpasterz jest od wspierania szefa i pomagania mu w miarę swoich możliwości i potrzeb tego pierwszego. Zbigniew Minda w artykule „Harcerstwo w Polsce a skauting ojca Jakuba Sevina” („Skauting  katolicki” redakcja B. Migut) wplata takie zdanie „To nie szef zostawia księdzu czas na wychowanie religijne, ale to on sam jest za nie odpowiedzialny i on sam szuka księdza”. Drużynowy nie może zepchnąć na księdza odpowiedzialności za sferę duchową w drużynie! Czy to Apele Ewangeliczne, czy wybranie tematu duchowego na nadchodzący rok. Jasne, że duszpasterz ma większą wiedzę i doświadczenie, dlatego nawet wypadałoby skorzystać z tej możliwości, ale nie na zasadzie zepchnięcia tego zadania. W konsekwencji mogłoby to prowadzić do całkowitego umywania dłoni przez szefów od spraw wiary i religii, i zostawiania przestrzeni do działania księdza (takie przejaskrawienie dla zachowania balansu w życiu).

Z drugiej strony, nie należy izolować księdza od wszystkich innych celów. Szef jest szefem, ale pozostaje przy tym człowiekiem w wieku mniej więcej 20 lat. Jakie to szczęście, że skauting w swojej metodzie daje duszpasterza! Zwykła pomoc w obserwacji, obiektywizacja i krytyczne spojrzenie na obserwacje szefa, podpowiedź wynikająca z doświadczenia. Ciężko pominąć wykształcenie i prawie zawsze obecne – doświadczenie szkolne. A z najzwyklejszych rzeczy: szef nie może być w 2 miejscach na raz. Na obozie może być u jednego zastępu w danym momencie, albo rozmawiać z jednym wilczkiem na raz. Gdy obecny jest przyboczny, możliwości się podwajają, a gdy zabierzemy na obóz duszpasterza – potrajają.

Obóz wilczkowy 2. i 10. Gromady Wrocławskiej 2019, fot. Joanna Mazur

Przy tym wszystkim powtórzę jeszcze raz – szef zostaje szefem, a duszpasterz mu pomaga. I to jest piękne. Na ten moment wystarczy zdradzania tajemnic z kursów szkoleniowych, czas na sprawy inne.

Jak [stworzyć] taki tandem?

Tandem = relacja, więc nie ma jakiegoś uniwersalnego przepisu. W ogóle współpraca z duszpasterzem, niezależnie czy uda się stworzyć tandem czy nie, to relacja – trzeba trochę freestylować. Dlatego nie będę tu pisał o tym, co mi się wydaje. Zapytałem kilka osób, jak tam u nich to wygląda i na tej podstawie zebrałem kilka uwag.

#naturalność. Nie uda się, jeśli tego nie będzie. Zwyczajnie w świecie, jeśli nie będziesz przekonany/na, że chcesz wejść w jakąś formę relacji z tym księdzem, często przydzielonym do Skautów w parafii przez proboszcza, to się wysypie. No nie ma opcji, że zagra z czystego formalizmu. Pewna osoba sugerowała, że w jej jednostce proces pozyskiwania duszpasterza rozpoczął się w momencie, kiedy wprosiła się na kawkę do nowego księdza w parafii. Nie żeby od razu rozmawiać o indywidualnym podejściu i przestrzeni wolności, ale tak zwyczajnie poznać się wzajemnie. Potem jakoś już poszło. 

#wyjazdy. Jest pewna możliwość, że duszpasterz będzie się nudził na obozie/innym wyjeździe. Ten problem prawdopodobnie znika, gdy tworzymy z księdzem faktycznie tandem lub jesteśmy w bliższej relacji. Możliwe jest jednak, że ksiądz przyjedzie zobaczyć jak to wygląda i służyć sakramentami. Ważne, żeby tu też zadbać o naturalność, a mam przez to na myśli jakieś zadbanie o takiego człowieka. Jedni lubią wypoczywać w lesie, inni wręcz przeciwnie, dlatego jeśli zaangażowanie księdza kończy się wraz z błogosławieństwem na porannej Mszy, a cały późniejszy czas jest walką duszpasterza, co zrobić ze sobą do wieczora, to chyba warto przemyśleć ten obszar. Mój kolega określił to słowami „dać się wykazać księdzu/znaleźć mu robotę”, a jako przykłady podawał wprowadzenia do AE przez Aniołem Pańskim (tu musisz – Drogi Szefie – znaleźć rzeczy, których potrzebuje twoja jednostka) lub chociażby pomoc w pionierce kraala.

#kapłan. Zdradzam kolejną tajemnicę. Łaska bazuje na naturze, czyli w chwili święceń kandydat do kapłaństwa nagle nie staje się punktualny, niezawodny, zawsze uśmiechnięty, łagodny i wyrozumiały etc. Pewnie wszyscy to wiemy, tak tylko przypominam.

#szef. Wiadomo, że szef też nie zawsze jest punktualny, niezawodny i reszta tego, co wyżej. Chciałem tylko wezwać do takiej staranności i uważności, bo całkiem niedawno pewien zaangażowany duszpasterz opowiadał, jak krąg odwołał/przesunął wędrówkę, a on dowiedział się o tym stojąc ze spakowanym plecakiem na dworcu w pierwotnie umówionym terminie.

Ten tekst już nie jest najkrótszy, a jeszcze nic nie zostało powiedziane o problemach natury praktycznej: że jeden duszpasterz dla 4 jednostek (2 szczepy w parafii), że ksiądz musiałby jeździć na obozy podczas własnego urlopu itd.

Kończąc chciałbym streścić historię sprzed 3 lat, gdy przejmowałem drużynę na jednym z radomskich osiedli. Ze wszystkich stron słyszałem, że tam się nie da nic ugrać w sprawie funkcjonowania skautów: żeby duszpasterz miał więcej czasu, jakaś harcówka itp. Nawet pojawiały się głosy, że może wypadałoby przenieść jednostkę do innej parafii. Przejąłem drużynę właśnie z takim nastawieniem, bo skoro parafia jest taka słaba i wśród wszystkich obecnych tam wspólnot, dla skautów nie zostaje miejsca, to po co tam siedzieć? Może się domyślacie – finalnie okazało się to kompletną bzdurą. Wystarczyło przygotować kalendarium i umówić się na kawę z proboszczem. Zaowocowała ona [ta kawa] pełnym zrozumieniem potrzeb drużyny, uzyskaniem salki na harcówkę, a także niejedną kawą wypitą w przyszłości. Można by ten artykuł przeciągać jeszcze dalej, rozszerzać o kolejne wątki i jednostkowe przypadki w nieskończoność, dlatego niech na razie wystarczy to, co zostało napisane.  Szef pozostaje szefem, a duszpasterz jest nieodłączną częścią „kadry”.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Jakub Kord


Szef Kręgu Wędrowników w Radomiu. Wbrew własnej woli, chyba zostaje coraz większym teoretykiem. Ciekawi go teologia, polskie społeczeństwo, chciałby żeby ciekawiło go kino i literatura. Finalnie studiuje socjologię na UKSW.

Samotność szefa

Samotność wydaje nam się czymś smutnym. Stanem niepożądanym. Jesteśmy stworzeniami społecznymi. Jako ludzie nie chcemy być samotni. Nawet Adamowi w Raju nie było dobrze, dopóki Bóg nie stworzył Ewy. Oczywiście czasem potrzebujemy jakiegoś oddalania i osamotnienia. Ale zasadniczo potrzebujemy relacji. Cieszymy się, gdy ktoś jest przy nas. Ktoś kogo interesujemy. Są jednak też takie sytuacje, gdzie wokół nas jest trochę ludzi, niby z nimi obcujemy, a czujemy się samotni. W takiej sytuacji dość często znajduje się także szef.

Czym się objawia „samotność szefa”? Jest to termin, który osobiście bardzo czuję, ale mam wrażenie, że jednocześnie niełatwo mi go wyrazić słowami. Próbowałbym go zdefiniować jako poczucie osamotnienia w prowadzeniu jednostki. Są przyboczni, pomagają, ale odpowiedzialność i nadawanie kierunku spoczywa na szefie i nikt inny go w tym nie wyręczy. Przybocznemu może się nie chcieć, ale Ty jako szef wiesz, że masz dużo mniejsze pole na lenistwo. Jednostka jest w Twoich rękach i tylko Twoich.

Ja doświadczałem „samotności szefa” już od kiedy zostałem zastępowym. Jestem i byłem dość nieśmiałym człowiekiem, który jednocześnie sporo wymagał od siebie i innych. Dlatego często wolałem zrobić coś sam, niż powierzyć to komuś innemu. Tak, wtedy jeszcze nie znałem motoru „odpowiedzialność”. Te moje cechy powodowały jeszcze mocniejsze wzmocnienie poczucia, że w gruncie rzeczy na pewnych sprawach i celach do zrealizowania zależy tylko mi.

Pamiętam pewien obóz sprzed wielu lat. Nie wchodząc w szczegóły, w mojej drużynie zaraz przed obozem wytworzył się problem. Pojawiały się złe lub nawet patologiczne zachowania ze strony kilku harcerzy. Generalnie, w prawie całej drużynie wytworzyła się atmosfera, że najważniejsze na obozie, to się dobrze bawić. Drużynowy chyba wtedy nie za bardzo o wszystkim wiedział i nie potrafił temu zaradzić. Jednocześnie byłem ja, zastępowy, który w swoim dość idealnym pragnieniu, chciał robić rzeczy skautowe, a nie tylko „bekę”. Bardzo trudne było dla mnie to zderzenie z chłopakami z zastępu, którzy pod wpływem innych zachowywali się słabo wobec mnie oraz zderzenie z pozostałymi zastępowymi stojącymi „po drugiej strony barykady”. Pojawiły się u mnie łzy, próby poprawy atmosfery działaniami wbrew sobie i chęć odejścia ze skautingu. Czułem się samotny. Jednak pod koniec tego obozu, w tym wszystkim trochę nieoczekiwanie wsparł mnie drużynowy. Po jakiejś bardziej szczerej rozmowie (choć chyba nigdy nie dowiedział się o najgorszych wydarzeniach) poparł mnie i zaufał. Usunął z drużyny jednego problematycznego chłopaka z mojego zastępu, a ja zostałem. Nie rozwiązało to wszystkich kłopotów tej drużyny, ale ja w byciu zastępowym przestałem czuć się tak całkiem sam.

Później, zaraz po Młodej Drodze zostałem Akelą w największej gromadzie w hufcu. Choć czułem się rzucony na głęboką wodę, miałem całkiem dobrego szczepowego (ale z ciężkim charakterem do współpracy). Na początku dostałem też bardzo dobrych przybocznych. Jednak w ostatnim roku „akelowania” było nieco gorzej. A to miałem przybocznego, który od początku mówił, że „on to w sumie do zielonej wolał”, a to miało miejsce zimowisko, gdzie mało komu z kadry „chciało się”. Wolałem więc robić i wymyślać wiele rzeczy sam. Nie była to najlepsza droga, ale wtedy z moim charakterem wydawała się jedyna. I znów odczułem mocniej „samotność szefa”.

Co można zrobić, żeby szef nie czuł tej samotności? Po pierwsze, potrzebne jest wsparcie od tego, który powierzył szefowi odpowiedzialność. Najczęściej będzie to hufcowy. Poczucie samotności zmniejsza się, gdy wiesz, że dla hufcowego ważne jest to samo co dla Ciebie. Że razem chcecie robić dobry skauting. Po drugie, potrzebna jest pomoc przybocznych. Także mały apel: Drogi przyboczny! Nawet, kiedy tego nie widzisz, Twój szef potrzebuje wsparcia i zainteresowania. A Ty drogi szefie nie bój się prosić. Stwórzcie razem zespół, którego celem będzie rozwój was i jednostki.

Jest jeszcze trzecia kwestia. „Samotność szefa” całkiem nie zniknie. Nawet przy wsparciu i pomocy. Raz na wspaniałym WHMie nie będzie się jej czuło w ogóle, a raz w listopadowy wieczór wracając z nieudanej zbiorki poczuje się ją mocniej. Wydaje się, że mimo wszystko ta samotność jest wpisana w „bycie szefem”. Trzeba więc próbować ją dobrze przeżyć, tak by nie niszczyła od środka, a rozwijała. Nie są to proste sprawy, ale nie zapominajmy, że nawet gdy czujemy się osamotnieni mamy Kogoś, Kto nas nigdy nie zostawia. Boga.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Nabór, czyli jak nabrać ludzi? 

Postawiliśmy sobie jako Stowarzyszenie bardzo ambitne cele. Mam na myśli Strategię przyjętą na Sejmiku (Z wypiekami na twarzy – misja, wizja 05.2021.pdf). Pierwszy z celów, chyba najczęściej poddawany pod dyskusję dotyczy liczebności: „1.Będzie nas dwa razy więcej (12 tys.) do 2025 roku i 4,5 raza więcej (20 tys.) do 2030 roku”. Pomimo tego, że ktoś pomylił się w rachunkach, to zagłębiając się w lekturę owego planu zauważam, że jest całkiem sensowny. Może i ma trochę zbyt marzycielski ton, ale po jego lekturze wiemy dokładnie czego chcemy, po co i dlaczego. Niestety niewiele zostało powiedziane o tym jak to zrobić. Jak powiększyć tę moją jednostkę? 

Z tym pytaniem mierzyłem się przez ostatnie dwa lata, a w ostatnim roku ze wzmożoną aktywnością, z racji tego, że reaktywowaliśmy z bratem szczep. Poniższy tekst jest odpowiedzią na te pytanie. Przedstawiam w nim moje pomysły, doświadczenia, wnioski oraz zasłyszane koncepcje. A na końcu znajdziecie link do folderu z materiałami naborowymi. 

Część I: Kanały dotarcia do potencjalnych skautów i skautek 

1. Bezpośrednie rekomendacje – zacznijmy od tego co najprostsze i najbardziej naturalne, czyli poczta pantoflowa. 

Cenni mogą okazać się znajomi (ze studiów, z pracy, z duszpasterstwa). Pochwalmy się im, gdy przeżyjemy coś niezwykłego. Może któryś z nich nada się na przybocznego? Warto zachęcić dobrego kolegę do pojechania z kręgiem na wędrówkę, poprosić o pomoc na zbiórce. Nie masz nic do stracenia – najwyżej się nie zgodzi. 

A jak już wszyscy twoi znajomi będą mieć dość słuchania o harcerstwie, to warto, by do akcji wkroczyli kochani, dumni rodzice. Pewnie już nie raz opowiadali swoim znajomym jak zaradne są ich dzieci dzięki harcerstwu. Potrzebujemy by robili to częściej, by byli naszymi ambasadorami. Mowa tu zarówno o Twoich rodzicach, jak i rodzicach chłopaków z twojej jednostki. Warto przypominać im o ich ważnej, roli podzielić się z nimi materiałami takimi jak link do strony ze zdjęciami, ulotki, foldery. Wszystko po to, by rekomendacja zakończyła się przekazaniem kontaktu do was – szefów. 

Skauting polecać mogą też harcerze, których już mamy. Wiele firm za przyprowadzenie nowego klienta hojnie wynagradza polecającego. Może warto gratyfikować to także w drużynie? Czemu przyprowadzenie kolegi na zbiórkę nie mogłoby być zadaniem na stopień? 

2. Szkoła – jeśli chcemy szybko i dużo.  

Z naszych doświadczeń wynika, że im młodszy rocznik, tym łatwiej zachęcić potencjalnych skautów. W ubiegłym roku nabór w 20 klasach (trzecich, czwartych i piątych) dał gromadzie 23 chętnych, a w 21 klasach (szóstych, siódmych i ósmych) dał drużynie 9 chętnych, z czego tylko jeden był z ósmej klasy. Te liczby w zależności od szkół mogą być bardzo różne, ale dają pewien obraz tego, czego można się spodziewać. 

Problem z naborami w szkole jest jednak taki, że kierujemy naszą ofertę do szerokiego grona i trafiają do nas ludzie dość mocno przypadkowi. Szansa na to, że zostaną na dłużej jest więc mniejsza niż w przypadku rekomendacji. 

Opcji naborowych w szkole jest wiele. W dużej mierze zależy to od szkoły, w której będą miały miejsce: 

A) Krótkie 5-10 min wystąpienia w klasie. Kluczowe jest tu zaciekawienie i kontakt z uczniami. Bardzo mile widziane są emocjonujące historie obozowe i pytania do publiczności. Warto wspomóc swój przekaz werbalny jakąś wizualizacją: prezentacją ze zdjęciami, czy wydrukowanymi materiałami. 

B) Wystąpienie podczas zebrania z rodzicami. Dobre szczególnie w przypadku naboru do gromady. Ale sprawdza się też wiadomość z kluczowymi informacjami od dyrekcji do rodziców (np. poprzez librusa). Informacja od dyrekcji doda wam wiarygodności w oczach rodziców i dzięki temu nawet, gdy dzieciaki pogubią ulotki, rodzicie będą wiedzieć, gdzie i kiedy jest zbiórka. 

Fot. Antoni Biel

C) Umówienie się z katechetami i przyjście do nich na religię to prosta i przyjemna opcja. Macie wtedy całą lekcję dla was. Po wystąpieniu warto zabrać klasę na boisko na grę, żeby nie zanudzić ich samym gadaniem. Dobrą motywacją do przyjścia na pierwszą zbiórkę może być też ocena w górę z religii za dołączenie do drużyny. 

D) Spotkanie z uczniami z wszystkich klas na auli. Tutaj wyzwaniem jest utrzymanie uwagi tak licznej widowni. Dobrze jest wyposażyć się w rzutnik i materiał filmowy, który pozwoli utrzymać uwagę odbiorców i da wam chwilę na napicie się wody podczas wystąpienia. Mile widziane będą też quizy z bieżąco przekazywanej wiedzy, aby uważnie Was słuchali. 

E) Do naborów w szkole dobrze jest wykorzystać naszych harcerzy. Świadectwo kogoś w ich wieku jest bardziej pociągające niż gadanie kogoś starszego. Warto, by oni też powiedzieli kilka słów na naborze lub chociaż zbierali kontakty. Jeśli masz w tej szkole już dużo harcerzy, to dobrze, by wszyscy w dniu naboru przyszli w mundurze. Zainteresowanie kolegów będzie gwarantowane i nim się obejrzycie, sami zaczną pytać o co chodzi w tym skautingu. Harcerze mogą także wykorzystać inną formą naboru, tzn. dawać listy z fabularnym zaproszeniem na zbiórkę (najlepiej z jakąś prostą zagadką) osobom, które wyglądają na takie, które nie boją się przygód. 

F) Gdy pogoda sprzyja, można też zorganizować jakąś aktywność dla szkoły, na przykład jedną dyscyplinę podczas dnia sportu, jakiś bieg na orientację itd. To dobrze pokazuje wasze działania w praktyce i pomoże zaskarbić sobie przychylność dyrekcji. 

3. Parafia to miejsce, przy którym działamy. Ważne by wierni jak i księża mieli świadomość i rozumieli czym się zajmujemy. W sprzyjającym środowisku łatwiej o pomoc z ich strony. Na powiedzenie kilku słów o harcerstwie mamy kilka okazji: 

A) Krótkie (max. 3 min) przemówienie po ogłoszeniach parafialnych to okazja by opowiedzieć o tym czym się zajmujemy szerokiemu gronu parafian. Przekaz kierujemy tu raczej do rodziców i dziadków. Nie nastawiałbym się na wielu chętnych z tej formy naboru, ale jest to budowanie dobrego PR-u o którym mowa wyżej. 

B) Spotkania dla rodziców dzieci pierwszokomunijnych lub spotkania dla bierzmowanych. Zaletą wystąpień podczas takich spotkań jest to, że mówimy do ludzi w odpowiednim wieku lub ich rodziców oraz to, że są wierzący (a przynajmniej jakaś część z nich). 

C) Gdy macie zaangażowanego duszpasterza, który ma dobry kontakt z parafianami, to warto poprosić go, by „wyhaczył” wam kilku kandydatów i zachęcił do przyjścia na zbiórkę. Szczególnie dobrą okazją na to jest chodzenie księży po kolędzie. 

D) W parafii z pewnością są też jakieś wspólnoty. Dobrze znaleźć taką, która ma ofertę jedynie dla dorosłych. Warto wtedy wkręcić się na jedno z ich spotkań i zaoferować rodzicom przestrzeń do rozwijania wiary dla ich dzieci. 

Ludzie zwerbowani z parafii zazwyczaj zostają na dłużej, bo mają bardziej zbliżony światopogląd i sprzyjających rodziców. 

Zarówno w parafii, jak i w szkole, ważne jest by zebrać numery kontaktowe do potencjalnie zainteresowanych. Da to możliwość zadzwonienia w piątek, przypomnienia im o zbiórce i rozwiania ich niepewności. 

4. Ulotki, plakaty i działalność w Internecie – bardziej jako wsparcie pozostałych środków niż samodzielne kanały, ale ważne i potrzebne. 

W przypadku wszelkich naborów nieocenioną pomocą okazują się drukowane materiały. (Nieocenioną, ale jednak tylko pomocą, bo nie wierzę w to, że rozdanie ulotek na ulicy, bez chociażby kilku zdań komentarza, kogokolwiek zachęci). Ulotki należy traktować jak takie swoje wizytówki – w końcu to oprawa graficzna dla twoich danych kontaktowych. Dzięki nim ludzie mają na czym zawiesić wzrok podczas waszego wystąpienia. A ulotka, która po przyjściu ze szkoły wypadnie uczniom z zeszytu, przypomni im o zbiórce. 

Rodzice zaciekawieni twoją reklamą skautingu często chcą dowiedzieć się czegoś więcej przed wysłaniem dziecka na pierwszą zbiórkę. Przydatna do tego będzie estetyczna i pełna waszych zdjęć strona. Przejrzysta komunikacja w internecie zapewni wam wiarygodność w oczach rodziców, bo zobaczą, że wiele osób już wam zaufało, że z powodzeniem organizujecie wyjazdy itd. Najłatwiejszą do zrobienia wydaje się strona na Facebooku. Dobrze jest mieć stronę szczepu, bo macie pełną kontrolę nad tym, co się na niej znajduje i możecie dodać typowo naborowe grafiki. Mimo wszystko strona środowiska też powinna spełnić taką rolę. 

Można również pokusić się o na tyle mocne funkcjonowanie w internecie, żeby chętni zgłaszali się dlatego, że zobaczyli na waszym profilu jak fajnie się bawicie w tym harcerstwie. Ale dojście do takiego poziomu to byłby raczej długotrwały i energochłonny proces. No chyba, że dysponujecie dużym budżetem na promowanie waszych materiałów. Wtedy można pokusić się o dobre dobranie grupy odbiorczej i posty sponsorowane. 

graf. Antoni Biel

5. Myślę, że bardzo ciekawą i taką pierwotną formą naboru, byłoby podchodzenie do grupek dzieciaków z bloków i zagadywanie do nich o harcerstwie. Nie ma już takich band za wiele, dlatego trzeba by zawsze nosić przy sobie kilka ulotek, na wypadek spotkania tego wymierającego gatunku. Ale tak szczerze to nie miałem jeszcze odwagi do zrobienia czegoś podobnego, więc tylko wspominam o tym sposobie dla zuchwałych. 

Część II: o czym i jak mówić? 

„Ludzie to egoiści, sprzedawaj im korzyści” 

Zastanów się, jaka wartość płynie ze skautingu dla naszego odbiorcy? Jakie jego potrzeby może zaspokoić harcerstwo? Dlaczego nas potrzebuje? 

Żeby odpowiedzieć na realne potrzeby, trzeba dobrze określić grupę docelową. Rodzice chcą usłyszeć jak ich pociecha rozwinie się dzięki skautingowi. Mówcie im o tym, jak harcerze samodzielnie gotują, sprzątają, robią zakupy, uczą się kreatywności i innowacyjności, gdy muszą zbudować wszystkie obozowe meble z samych żerdek i sznurka. Że uczą się przez doświadczenia, bo stwarzamy im bezpieczne środowisko, w którym mogą popełniać błędy. Że poprzez wykorzystanie prostych środków dajemy im poczucie sprawczości i wzmacniamy pewność siebie. Że spędzamy aktywnie czas na świeżym powietrzu pracując nad kondycją i prawidłowymi nawykami. 

Chłopcy natomiast chcą usłyszeć, że w harcerstwie mogą zrealizować swoje najskrytsze marzenia. Że skauci budują własną bazę w lesie, że robią łuki i tratwy. Że bronią honoru drużyny na grach i podchodach. Że tworzą z zastępem paczkę przyjaciół, w której każdy ma ważną rolę do odegrania.  

Wiemy już co chcemy przekazać, teraz pytanie ,,jak”? 

Chyba nie muszę mówić, że czytanie z kartki odpada. Można nauczyć się tekstu na pamięć, ale wtedy wypowiedź może brzmieć nieco sztucznie, a w sytuacji dużego stresu łatwo jest wiele zapomnieć. Najlepiej i najłatwiej jest oprzeć swoje przemówienie o anegdotki z harcerskiego życia – je masz już w głowie. Wystarczy tylko odpowiednio je przedstawić, by trzymały w napięciu, zadbać o gestykulację i ustawić w logicznym ciągu. Ludzie mają taką właściwość, że kochają słuchać dobrych i emocjonujących historii. 

Podsumowanie 

Wszelkie materiały naborowe, które stworzyłem przez ostatnie dwa lata zgrałem do folderu: Nabór. Można się zainspirować albo kraść w całości. Udanych naborów! 

PS: Wiem, że nie zmieściłem w tym artykule wszystkiego. Po pierwsze dlatego, że sam wszystkiego nie wiem, a po drugie, że ten tekst jest już wystarczająco długi. Jeśli jednak nadal masz wątpliwości, zastanawiasz się jak porozmawiać z dyrekcją albo jak przeprowadzić zbiórkę naborową itp., to śmiało pisz do mnie na maila skautowego. Myślę, że pomocy nie odmówią też ziomki z namiestnictwa i szefowie CR-ów. Warto pytać. 

Fot. na okładce: Franciszek Biel

Antoni Biel


Perfekcjonista, który lubi szukać dziury w całym. W przerwach od nauki gotuje i piecze. Aktualnie drużynowy 9 Drużyny Radomskiej.

Cel – Plan!

Wrzesień – studenci jeszcze na wakacjach, maturzyści zaczynają szkołę, ogólne zamieszanie, a tu trzeba tworzyć plan pracy dla jednostki. Na kursie szkoleniowym nauczyliśmy się, jak go zrobić dobrze. Wróciliśmy nakręceni, z mnóstwem pomysłów, jednak emocje szybko opadają i plan idzie w odstawkę. Robimy po łebkach, a zdarza się nawet, że nie robimy, bo przecież coś tam wymyślimy w ciągu roku. Fabuła, przygoda, rozwój, cel, cykle, temat harcerski, duchowy… Po co to tak komplikować? Po co mi plan? Liczy się przygoda!

Po co nam plan pracy?

W roku robienia mojej misji skautmistrzowskiej postanowiłam nie robić planu pracy. Moim celem było rozwinięcie inicjatywy i przygody w zastępach, więc chciałam, aby nie miały ograniczeń w robieniu tego, na co mają ochotę, co uważają za przygodę. Plan pracy był dla mnie formalnością, która każe im mieć jakiś cel. Uważałam, że to blokuje spontaniczność. Po kilku miesiącach odkryłam jednak, że dziewczyny nie mają wiele pomysłów na zbiórki, a problem nie w tym, że plan pracy jest niepotrzebnym narzędziem, a raczej w tym, że nie umiem z niego korzystać. 

Jesteśmy ruchem wychowawczym, a wychowanie musi mieć jakiś cel. Można powiedzieć „Przecież mamy i to nawet 5!”. Jednak czy rzeczywiście je osiągamy? Czy jednostka ma odpowiednią przestrzeń rozwoju i pomoc, czy raczej dzieje się to samoistnie? Można się zastanawiać, na ile wychowaniu trzeba pomóc. Owszem, małe dziecko nauczy się samo chodzić, rzucać klockami, ale czy samo nauczy się matematyki? Czy chcesz, żeby Twoja jednostka raczkowała, czy brała udział w olimpiadach matematycznych (może raz warto zrobić na obozie coś innego)? Prawdziwej przygodzie trzeba pomóc. Trzeba mieć plan gdzieś wyjechać, żeby coś przeżyć. Określ dla swojej jednostki 1-3 cele ogólne na cały rok. Dobrze postawione cele pomagają przygodzie, są napędem, a nie hamującą  formalnością.

Cel to coś do czego dążymy. Co więcej, każdy z nas stawia sobie różne cele, czy to osobiste, czy harcerskie, więc każdy umie to zrobić. Często okazuje się jednak, że te cele się rozpływają, nie potrafimy w nich wytrwać, nie wiemy co mamy z nimi zrobić i po 2 tygodniach od kupienia karnetu na siłownię, sportowe buty idą w odstawkę. Jak to zmienić? 

Trochę biznesu

Na studiach miałam zajęcia, które nazywały się „finansowanie projektów artystycznych”. Pomimo nazwy sporo z nich wyciągnęłam dla siebie, a także dla mojej jednostki. Tą wiedzą chciałabym się podzielić. A mianowicie: aby osiągnąć cel trzeba go dobrze nazwać i wiedzieć, na czym ma polegać jego realizacja, kiedy go osiągnę. Brzmi coachingowo, ale naprawdę działa. Proponuję opcję SMART – specjalnie zaprojektowaną dla współczesnego odbiorcy, który ma wszystko smart. Jak ukształtować dobry cel?

Cel jest konkretny (Specyfic) – prosty, konkretny, jasno zdefiniowany. Najpierw musimy się zastanowić czego brakuje naszej jednostce, w czym niedomaga, co można rozwinąć. Cel: „Chcę, żeby moja drużyna była lepsza/bardziej harcerska” jest mało konkretny. Co to znaczy lepsza? Może być ewentualnie lepsza w czymś konkretnym. Może w pionierce, ekspresji, w kucharzeniu? A może to nie problem w technikach? Może brakuje stopni i sprawności? Szacunku do munduru? Systematyczności i zaangażowania? Ducha harcerskiego? A może trochę luzu i relacji, bo wszyscy są wytresowani i chodzą pod linijkę? Problemy w jednostce to nie tylko braki w technikach, jednak warto wziąć je na warsztat, szczególnie w czerwonej gałęzi, gdzie się często o nich zapomina. 

Cel jest mierzalny (Measurable) Konkretność celu wiąże się z możliwością zmierzenia efektu. Nie da się zmierzyć „poczucia przygody w drużynie”, „większego zaangażowania szefów w wędrówki”, „lepszej ekspresji”. Nie znaczy to, żeby takich celów sobie nie stawiać. Wystarczy znaleźć konkretny odpowiednik i je przeformułować. Jak można osiągnąć przygodę w drużynie w ciągu roku? Np. pojechać na rajd zastępu. Co będzie wskazywało na „większe zaangażowanie szefów w wędrówki”? Może będzie to samodzielne stworzenie nowej aktywności (np. w ramach wieczornej ekspresji) lub zwiększenie się liczby szefów na wędrówkach. To ile mieliśmy ludzi, ile piosenek się nauczyliśmy jest mierzalne. Jak to można przeformułować?

„Rozwój przygody w drużynie” → „Każdy zastęp pojedzie przynajmniej na jeden rajd w ciągu roku”

„Lepsza ekspresja” → „W ciągu roku nauczymy się 10 nowych piosenek i 2 nowych technik ekspresji”

„Zwiększenie zaangażowania szefów na wędrówkach” → „Na każdą wędrówkę pojedzie o 10% więcej szefów niż w zeszłym roku”. 

Cel jest ambitny, atrakcyjny (Ambitous) – dobrze postawione wyzwanie jest atrakcją. Zbyt łatwy cel osiągniemy szybko i nie da nam oczekiwanego efektu, oprócz chwilowej przyjemności lub czasem odwrotnie – rozczarowania. Czy bardziej atrakcyjna wydaje nam się wędrówka, podczas której wstajemy o 10, żeby się wyspać, przechodzimy 10 km, nocujemy na umówionym polu namiotowym, gdzie ktoś nam podrzuci namioty, żeby się nie nadźwigać za bardzo, czy może taka, gdzie idziemy przed siebie, aż się zmęczymy, przechodzimy przez rzekę, bierzemy wszystko ze sobą, żeby być samowystarczalni i cieszymy się klimatem dzikości? Co jest bardziej atrakcyjne dla nastolatka: Budowa tratwy, zrobienie pieca na obozie, czy nauczenie się jednego nowego wiązania pionierkowego? Warto stawiać sobie poprzeczkę wysoko i przez cały rok uczyć się do niej doskakiwać. Razem w końcu się uda!

Cel jest realistyczny (Realistic), czyli możliwy do osiągnięcia. Warto zobaczyć na ile tę poprzeczkę postawić wysoko. To, że dla Ciebie fajnym wyzwaniem jest zrobienie pionierki na kołki i zaciosy, niekoniecznie może być to atrakcją dla Twoich wilczków, które pierwszy raz w życiu widzą dłuto na oczy. Postawienie poprzeczki zdecydowanie za wysoko sprawia, że szybko się poddajemy, obniża nam poczucie własnej wartości. Wymagaj, ale realistycznie. Szczególnie dobrym przykładem będzie zielony plan pracy, gdzie zastępy różnią się od siebie w stopniu zaawansowania. Nie możemy wtedy stworzyć jednego planu pracy dla drużyny na cały rok – zastęp wyjadaczy na polecenie „Upiecz chleb na zbiórce” sam wykona piec, wyhoduje drożdże, zaś zastęp świeżaków zinterpretuje to jako upieczenie grzanek na ognisku, zaś wyzwaniem dla niego będzie rozpalenie go za pomocą tylko jednej paczki zapałek. Realistyczność celów w zielonej gałęzi to dostosowanie ich do potrzeb danego zastępu, modyfikacja poszczególnych zadań, indywidualne podejście.

Cel jest określony czasowo (Timely defined) – Dobrze jest stawiać sobie cele na życie. Mieć obraz tego, do czego dążymy. Jednak, żeby coś nie zostało tylko mglistym marzeniem, ale przerodziło się w plan, potrzebujemy to rozłożyć na mniejsze części w czasie. Chcemy, żeby nasze harcerki zaczęły same wychodzić z inicjatywą, a w odpowiedzi na pytanie „Co chcecie robić na kolejnej zbiórce?” rzucały wór pomysłów? Są rzeczy, nad którymi musimy pracować miesiące, a nawet lata. Można sobie to ułatwić i robić małe czasowe kroczki. Mogą nam w tym pomóc cykle. To jest właśnie podział, który pomału pozwoli nam na osiągnięcie celu rocznego. „Do najbliższego zimowiska każdy zastęp zaproponuje jeden temat na ekspresję wieczorną.” „Za pół roku 90% harcerek przynajmniej raz poprowadzi grę, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami.” „Do obozu dziewczyny funkcyjne wymyślą i przygotują warsztat ze swojej funkcji dla drużyny.” Cykle sprawiają, że cel, który chcemy osiągnąć jest realny i atrakcyjny, bo jest wyzwaniem, które jest osiągalne. To nie jest podział, który ma służyć temu, że wymyślimy sobie część planu teraz, a resztą roku zajmiemy się w późniejszych miesiącach. Cykle są małymi celami, które przygotowują nas do obozu.

Koniec coachowania, czas harcować!

Cykle są pomocne, o ile wiemy, jak z nich korzystać. Za pomocą 5 celów w ciągu roku staramy się zrealizować cele roczne. Jak to często wygląda w praktyce? „Do zdrowia damy bieg sprawnościowy i jakieś jedzenie traperskie. Do charakteru węzły, bo… ich nauka wymaga cierpliwości. Zmysł praktyczny to szycie strojów na ekspresję, zawsze się to przyda. Służba… sprzątanie kościoła, trzeba się jakoś pokazać w parafii. A do Boga to nauka Ojcze nasz i Zdrowaś Mario po łacinie, bo czemu nie?”. Wtedy przychodzi harcerka i pyta czemu ma się uczyć jakiś węzłów. Otrzymuje słynną odpowiedź: „No bo się przydają.” Co z tego, że jeszcze nikt z drużyny nigdy nie widział ich zastosowania. Trochę jak w szkole. Uczymy się wielu rzeczy, choć nie wiemy po co. Może da się to zrobić lepiej? Nie bawmy się w skauting, ale naprawdę go róbmy!

Skoro wiemy, że chcemy zrealizować duży, roczny cel, to zadania w cyklach nie powinny być przypadkowe – powinny do niego prowadzić. Wiemy, że cele muszą być wyzwaniem. Wykorzystajmy to. Na koniec cyklu wymyślmy przygodę, do której trzeba się będzie przygotować. Na zimowisku mamy konkurs kulinarny. Wszyscy to wiemy, chcemy wygrać, więc w trakcie cyklu robimy różne potrawy, by zobaczyć, co nam idzie najlepiej i jak możemy to przygotować. Na obozie będzie Explo. Od naszej umiejętności czytania mapy zależy, czy dojdziemy tam w ciągu kilku godzin, czy zajmie nam to cały dzień i nie zdążymy zrobić zadań. Warto nauczyć się tego wcześniej, np. podczas cyklu. Zastęp ćwiczy semafora, ekspresję, węzły nie dlatego, że być może to mu się kiedyś przyda, ale dlatego, że wie kiedy i do czego mu się przyda. 

Co jeśli wymyśliliśmy kilka zdań, ale dalej brak pomysłów? Warto sięgnąć do książeczki stopni/mowglika. Jest tam wiele gier, które nasi podopieczni muszą zrobić, jeśli chcą się rozwijać. Wpisując te zadania w trakcie cyklu sprawiamy, że zaliczanie nie jest już nieosiągalne i tylko dla tych wybranych, lecz każdy ma okazję zostać tropicielem albo znawcą przyrody.

Wychowanie przez zabawę  

Na koniec wspomnę o fabule, która narzuca na wszystkie nasze działania atmosferę zabawy, tajemniczości. Raczej nie jestem zwolennikiem tego, by wybierać specjalnie motywy przewodnie, które są „wychowawcze” czy „edukacyjne”. Fabuła jest przestrzenią, którą wybierają sobie nasi podopieczni, a potem razem w tej przestrzeni szukamy wartościowych aktywności. Nie temat ma być wychowawczy, ale nasze działania! Dlatego uważam, że równie dobrym tematem roku jak „święci średniowieczni” może być „ściółka leśna”, jeśli drużyna się przy tym upiera. Nie dlatego, że ściółka leśna sama w sobie jest dobra wychowawczo, ale dlatego, że wchodzimy w świat, który sami wybrali i tam możemy szukać przestrzeni wychowania (np. to jest dobry motyw na odkrywanie przyrody). Warto się tylko zastanowić, czy w tej fabule jesteśmy wstanie zrealizować wszystkie 5 celów. Może zbyt często zapominamy w niej o Bogu?

Jeśli już wymyśliliśmy fajną fabułę, to warto wykorzystać ją także w ciągu roku, nie tylko na wyjazdach. Samo sformułowanie zadania w cyklu może pomóc w stworzeniu tej atmosfery. Zastęp może zrobić jakiś napar ziołowy albo „magiczny napój Łucji z Narnii”, może wymyślić własny szyfr albo „stworzyć tajemniczy kod azteków”, może zrobić Kima zapachowego albo „nauczyć się gotować jak w Ratatouille”.

Myślę, że jeśli czyta to ktoś żółty, to sobie myśli „No tak, fajnie, wymyślanie fabuły, pozdrawiam.” Rzeczywiście ciągle ten sam Baloo, zły Shere Khan i porwany Mowgli jest dość monotematyczny. Na pewno warto podzielić sobie wcześniej całą książkę na mniejsze części, tak by kluczowe gry miały jednak inne historie. Wilczki nie zawsze pamiętają gry, ale 3 razy z rzędu Wielką Grę polegającą na ratowaniu Mowgliego z rąk Bandarlogów na pewno zapamiętają.

Jeszcze raz. Co mam zrobić? 

1. Zastanów się, czego w tym roku potrzeba Twojej jednostce – braki lub przestrzenie rozwoju.

2. Nazwij cele tak, by były konkretne, mierzalne, ambitne, realistyczne i określ je w czasie.

3. Zastanów się (w drużynie zrób to koniecznie całym ZZtem!), jakie aktywności będą realizowały te cele – stwórz z nich wyzwania na koniec każdego cyklu.

4. Do każdego wyzwania dopisz zadania, które pomogą się do niego przygotować.

5. Sformułuj zadania w fabule, by wprowadzały przestrzeń zabawy.

6. Skonsultuj się z asystentem bądź innymi doświadczonymi szefami, gdyż plan pracy niewłaściwie stosowany zagraża Twojej jednostce i Tobie. 

Fot. na okładce: Joanna Mazur

Joanna Czermińska


W skautingu jest dłużej niż nie jest. Obecnie hufcowa w Warszawie. Uwielbia codzienność, którą traktuje jak wędrówkę i przygodę. Rozmyślania przy herbacie, spotkania ze znajomymi i wielkie życiowe aktywności są dla niej tak samo ważne. Fascynują ją ludzie i ich schematy w działaniu i myśleniu.

O podziemiach, smokach i czarodziejach słów kilka

Przyciemnione światło, klimatyczna muzyka co chwilę przerywana stukotem kostki spadającej na stół. Kilka osób pochylonych nad stołem, przesuwających figurki z plasteliny pomiędzy misternie wykonanymi z kawałków kartonu drzewami. Wszystko to obserwuje Mistrz Gry, wychylając głowę ze swojej twierdzy, zbudowanej ze stosów notatek oraz kilku podręczników.

Czy przeżyją starcie z grupą wrogich goblinów, które zdesperowane próbują zdobyć miano wojowników? Czy strachliwa, drobna elfka Elanor odważy się stanąć w obronie swoich przyjaciół? Może po chwili namysłu, kierująca jej ruchami osoba, pełna wątpliwości, postanowi zachować swoją postać przy życiu i skieruje jej kroki do ciemnego lasu?

Emocje, trudne decyzje, immersyjny świat pełen tajemnic i epickich historii. Prości ludzie, stający się herosami. Mieszanka talentu aktorskiego, rekwizytów i nieograniczonej niczym wyobraźni. Właśnie w tych kilkunastu słowach, zawarta jest cała esencja gier typu RPG – role playing games. Piękno fabuły i historii, prostota wykonania i radość z przeżytych przygód. Każdy, kto miał kiedyś trochę styczności z metodą skautową, to już pewnie wie, jakie słowo zaraz padnie. 

Ekspresja

To ona właśnie ma być piękna, prosta i radosna. Ma dawać możliwość przeżycia emocji i wyrażania samego siebie. Wylewając się, uświetnia każdy wyjazd swoją obecnością, sprawia, że “posmarowane” nią gry stają się niesamowicie wciągające. Jest nie tylko techniką, ale przede wszystkim metodą bycia. Daje dużo (jak nie najwięcej) korzyści wychowawczych. Ciężki grzech popełnia każdy metodyk, czy to poważny skautmistrz, czy też świeżo upieczony absolwent kursu II stopnia, nie rozwijając jej w swojej jednostce, niezależnie od gałęzi czy nurtu. 

Jak to często bywa w skautingu, aby zapoczątkować jakąś zmianę u swoich podopiecznych, należy najpierw wdrożyć ją u siebie. W tym przypadku inspirując swoją ekspresywnością innych.

Co, jeśli sami nie czujemy się w tym dobrze? Jednym z kół ratunkowych są właśnie gry RPG. Nie potrzeba wiele, aby zacząć, a możliwości są ograniczone tylko zbiorową kreatywnością i wyobraźnią grających. W efekcie dostajemy bardzo dużo rozrywki typu old-school, przeplatanej interakcją z żywymi ludźmi, którzy siedzą naprzeciwko nas, a nie po drugiej stronie ekranu. Uczymy się wczuwania w postać, przeżywania emocji i okazywania ich innym, interakcji społecznych. Wszystko to w bezpiecznym, bo wolnym od społecznych i życiowych konsekwencji, środowisku high czy low fantasy, które dotąd znaliśmy tylko z powieści i bajek. Czy to nie brzmi fantastycznie?

Na szczęście to nie koniec tego, co mogą dać nam gry RPG. Możliwości wykorzystania ich w skautingu znacznie się poszerzają, kiedy staniemy się Mistrzami Gry (MG) i zaczniemy snuć własne historie dla innych. W swojej kilkuletniej przygodzie jako gracz, a potem prowadzący gry dla innych, odkryłem kilka rzeczy, które dają się dobrze zastosować w skautingu. Nie wątpię, że to dopiero początek odkryć, może po mojej zachęcie uda Ci się Drogi Czytelniku lub Czytelniczko, znaleźć coś samemu!

Immersja

W wyniku immersji następuje tak zwane “zanurzenie umysłu”. Immersja jest również jedną z właściwości sztuki i ważną cechą dobrych gier komputerowych. Czy czuliście się rzeczywiście Geraltem, podejmując trudne decyzje w Wiedźminie ? Może grając w Red Dead Redemption rzeczywiście mieliście moralne dylematy, wcielając się w postać Arthura? Jeśli tak, to doświadczyliście właśnie immersji. Dobrze prowadzony rpeg również będzie powodował głębsze wejście w świat, w którym się dzieje. Wysoka immersja pozwoli poczuć emocje postaci, którą kierujemy i podejmować decyzje, tak jak rzeczywiście byśmy my je podejmowali. Często będą to decyzje, jakich boimy się podjąć w realnym życiu.

Dobra gra skautowa musi być wciągająca i angażująca. Wprowadzenie do niej wysokiej immersji powoduje lepsze przeżycie i większą przygodę w grze. Jest różnica pomiędzy skakaniem przez sznurek, bo druh tak na punkcie powiedział, a dokonywaniem abordażu przez burtę statku, aby wygonić z niego piratów! Poprzez lepsze wczucie Kraala w postacie, dopracowanie strojów czy rekwizytów, stworzenie klimatu czy inne zabiegi, możemy pociągnąć naszych podopiecznych w nowe, dotąd niezbadane dla nich przeżycia.. Rozpatrujmy nasze gry pod kątem immersyjności i uczmy się ją stosować!

Metody budowania historii

Cechą dobrej kampanii (długotrwałej historii dla graczy) jest między innymi nieoczywista i nieliniowa historia, która jest w niej kreowana. Na pierwszy rzut oka, wygląda to na bardzo trudne zadanie dla MG. Jak stworzyć fabułę, w której dochodzi do fascynujących interakcji, zwrotów akcji, skomplikowanego i jednoczesnego biegu wielu wydarzeń? 

Pierwszym etapem jest wykreowanie świata: czy jest w nim magia? Jak działa? Jakie istoty go zamieszkują? Jakie religie wyznają? Czy są w nim wspomniane w tytule smoki i czarodzieje? Jak wyglądają wsie i miasta? Jaki jest poziom technologii? 

Nie ma tutaj ograniczeń, jeśli chodzi o poziom komplikacji zasad komponujących świat i mnogości tego, co w nim jest. Możemy stworzyć świat prosty albo podobny do już istniejącego.

Potem osadzamy w tym świecie bohaterów i inne ważne osobistości. Każda z postaci graczy również narodziła się w tym świecie i w nim żyje. Jakiej jest rasy? Gdzie mieszka i czym się zajmuje? Jaka jest jej osobista historia? Czy MG umieścił w wymyślonej przez gracza historii postaci, czy epizody związane z innymi herosami? Jak spotkała się z resztą grupy? Do tego dochodzą wszystkie główne postacie tworzone przez MG – zły mag, który chce przejąć władzę nad światem, gobliny, które próbują udowodnić swoją dojrzałość do bycia wojownikami i wiele innych… Kreator świata może tworzyć go iteracyjnie, w miarę jak gracze przemieszczają się w nim.

Finalnie czynimy świat otwartym – postacie mogą udać się, gdzie chcą i robić co chcą. Mogą wybrać jeden z wątków przygotowanych dla nich i pokonać złego maga albo dogadać się z nim i rządzić światem. To co definiuje fabułę, to starcie intencji i celów poszczególnych graczy z celami i naturą otaczającego ich świata. To właśnie MG definiuje, jak świat będzie reagować na ich działania. Co zrobi zły mag, aby nie pozwolić graczom sobie przeszkodzić? Jak zareagują gobliny, gdy wyczują opór? Co stanie się, gdy postacie spróbują okraść handlarza bronią na targu?

Jest to kompletnie inne podejście, niż to, co zazwyczaj stosujemy w naszym procesie kreacji gier. Zazwyczaj mamy pewien koncept historii i z góry znamy jej przebieg. Co, jeśli damy pole do wyboru? Czy stworzymy fazę gry, w której nasi harcerze i harcerki prowadzą interakcję ze światem? Może znaleźli się właśnie w małym portowym miasteczku i mają dowiedzieć się, co ono kryje – czy zajmą się wyplewieniem piratów, czy może pomogą w lokalnym sierocińcu – ich wybór. Dobrze skonstruowany świat, nawet prostymi sposobami, pozwoli poczuć im, że mają realny wpływ na rzeczywistość i mogą być jej kreatorami, w pełnej wolności. Poczują naturalne konsekwencje swoich działań i przeżyją immersyjną przygodę.

Pole popisu dla zastępów – bonus dla zielonych duszyczek

Przestrzeń wolności generowana przez otwarty świat daje duże pole do popisu. Niech wcielą się, w kogo chcą – może jeden z nich będzie kowalem, drugi rycerzem… Mogą zrobić stroje, aby pokazać swoje zdolności i zaznaczyć przynależność do określonej frakcji. Niech rozwijają umiejętności i statystyki swojej postaci, realizując stopnie i sprawności w ciągu roku. Możliwości są nieograniczone – i znowu – jedyne co nas blokuje to nasza kreatywność i wyobraźnia!

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=AYz1V_FYnH0

Fot. na okładce: Antoni Biel

Jan Nowiński


Obecnie hufcowy w Warszawie i asystent namiestnika harcerzy. Na codzień siedząc w cyferkach i niekończących się liniach kodu ukojenia szukam w filozoficznych rozmyślaniach o pedagogice. Realizuje się artystycznie w fotografii i książkach. W wolnym czasie tworzę historię o smokach i czarodziejach napędzane kawą.