Macie problem z zapamiętywaniem imion nowopoznanych ludzi? Bo ja raczej nie. To znaczy, jeśli imię słyszę w momencie podania ręki, nerwowo-przyjaznego uśmiechu i wypowiadania „miło mi, Piotrek” – to tak. Wtedy na pewno nie zapamiętam. Jeżeli jednak imię takiej osoby usłyszę wcześniej od kogoś innego lub przeczytam je gdzieś zapisane (choćby na portalu społecznościowym), to wtedy istnieje duża szansa, że zapamiętam to imię na zawsze.
Ale ten artykuł nie będzie o mnie, ani też o imionach. Bo choć znajomość imienia jest bardzo ważna, to stanowi dopiero pierwszy krok do poznania człowieka.
Początek roku to czas, w którym do jednostek wstępują nowe wilczki, harcerze i wędrownicy (analogicznie w nurcie żeńskim). Zadaniem szefa jest poznać każdego nowego członka swojej jednostki. Jednak w gromadzie czy drużynie sprawa jest nieco mniej nagląca, bo czas, w którym wilczek lub harcerz działa w jednostce, jest rozłożony na kilka lat. W kręgu wędrowników formacja trwa tylko rok i jeśli chcemy dobrze wykonać to zadanie musimy się śpieszyć. Dlatego w tym artykule skupię się na tym krótkim, ale ważnym okresie.
Ale komu to potrzebne?
Jeżeli Młoda Droga ma być miejscem, w którym siedemnastolatek przeżyje niesamowitą przygodę oraz świadomie i z własnej chęci podejmie decyzję odnośnie dalszego swojego zaangażowania i rozwoju, to narzędzia do realizacji tych celów muszą być precyzyjnie dobrane. Szef kręgu – jak ogrodnik – musi widzieć, gdzie podlać, jakiej motyki użyć, by stworzyć jak najlepsze warunki dla wzrostu. Sęk w tym, że każdy wędrownik, tak jak roślina, jest inny i potrzebuje innego wsparcia. Gdyby było inaczej, to mógłbym napisać w tym miejscu: „mówcie dużo o Opiekunie Drogi, a na wędrówkę letnią jedźcie w góry kropka” i wszyscy wędrownicy przez następne lata szczęśliwie kończyliby Młodą Drogę.
Ta odmienność, różność pasji i charakterów wędrowników sprawia, że aby zaprząc motory do gry, trzeba najpierw poznać chłopaków. Warto to zrobić na samym początku roku (a najlepiej jeszcze wcześniej), ponieważ, jak pisałem, czasu jest niewiele. Nie sposób planować najbardziej epicką wędrówkę letnią, jeżeli nie wiadomo co wędrowników pasjonuje i jakie mają marzenia. Tylko jak to zrobić, jeżeli szef kręgu nie miał wcześniej kontaktu z przychodzącymi chłopakami, a oni sami w sobie nie są zbyt rozmowni?
Pięć sposobów na poznanie wędrownika
Jest na to kilka sposobów. Można oczywiście zacząć od zapytania wędrownika: „a co tam u Ciebie słychać?”. Jeśli jednak wcześniej nie było żadnej relacji chłopaka z szefem, to rozmowa może się szybko skończyć i nastanie niezręczna cisza. Dlatego warto wcześniej przygotować się do takiej rozmowy i potem zadać odpowiednie pytania, które pomogą „przełamać lody”. Co w takim razie proponuję:
Rozmowa z drużynowym. Poza wyjątkami, gdy ktoś wraca po latach lub przychodzi z zewnątrz, każdy z wędrowników miał drużynowego. Dość często chłopak był wcześniej zastępowym i działał w ZZ-cie. Drużynowy powinien z łatwością wymienić mocne i słabe strony wędrownika, może też znać jego „zajawki”.
Obserwacja. Jakie gadżety nosi wędrownik. Do jakich służb się angażuje (np. fotograf). O jakich tematach wspomina i w jakie rozmowy się włącza. Sama tylko uważna obserwacja może dać cenne wskazówki.
Przegląd profilu w mediach społecznościowych. I nie chodzi mi o żadne „stalkowanie”, tylko choćby zwyczajne spojrzenie na kilka publicznych zdjęć. Jeżeli chłopak np. ma ostatnie trzy zdjęcia profilowe na Facebooku w kasku rowerowym, a jego Instagram „ugina” się od zdjęć roweru, to od razu wiadomo, że jest amatorem dwóch kółek.
Rozmowa z rodzeństwem. W skautowej rodzinie niekiedy bywa, że wędrownik, ma starszego brata lub siostrę, którzy również działają harcersko. Jeżeli zostaną zapytani „co Twój brat robi w wolnym czasie?” to zapewne udzielą satysfakcjonującej odpowiedzi.
Propozycja „ogniska zapoznawczego” na wędrówce lub „pizzy na przełamanie lodów” jeszcze przed nią. Spokojnie, ale nie sztywno. Niech każdy z wędrowników (szef kręgu oczywiście też) przyniesie zdjęcie przedstawiające jego najlepszą przygodę skautową lub przedmiot, który najbardziej kojarzy się z nim samym. Dodatkowo można opowiedzieć kilka zdań o owym zdjęciu czy przedmiocie.
Jeżeli szef kręgu już coś niecoś dowiedział się o wędrowniku, to zagajając rozmowę z nim może od razu zapytać np. „Widziałem na zdjęciu, że lubisz jeździć na rowerze, jaka była Twoja ostatnia wyprawa rowerowa?” itp. Gdy poprzednie sposoby nie zadziałały, można też bezpiecznie zapytać o najlepsze wspomnienie obozowe lub która technika harcerska była jego ulubioną.
Co dalej?
Poznawanie człowieka i wchodzenie z nim w relacje jest procesem. Wspólne przygody i wyzwania świetnie wpływają na budowanie relacji. Dobrze też, aby na wędrówce szef kręgu choć chwilę porozmawiał z każdym wędrownikiem. Warto czasem napisać, zadzwonić lub umówić się z chłopakiem na spotkanie poza wędrówkami. To wszystko z czasem przyniesie efekty. Znając coraz lepiej chłopaków można poprzez wędrówki i aktywności odpowiadać na ich pragnienia oraz wspierać w realizacji pasji i rozwoju. Dzięki temu plan pracy sam się ułoży i szef kręgu nie będzie musiał nikogo przymuszać do organizacji wędrówek. Brzmi idealnie?
Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.
Refleksje na 30-lecie pielgrzymki wędrowników na Św. Krzyż
Artykuł jest podsumowaniem wybranych wątków konferencji wygłoszonej podczas pielgrzymki wędrowników na Św. Krzyż w dniu 1 października 2023 roku
Zbigniew Korba HR – namiestnik wędrowników w latach 1996-2001
Marcin Kruk HR – namiestnik wędrowników w latach 2001-2004
Część I: Pamięć i tożsamość
Pielgrzymka wędrowników na Św. Krzyż to już długa tradycja. Niemal legenda, mit, marka sama w sobie. Zastanówmy się, ile postanowień zostało tu powziętych przez te trzydzieści lat? Ile spowiedzi, ile przyjętych komunii świętych? Ile rozmów, dobrego czasu, bycia blisko dobrych ludzi i Pana Boga? Dzisiaj dziękujemy Bogu za te 30 lat, za kolejne pokolenia, kolejne roczniki młodych wędrowników i szefów. Tak wiele Wymarszów Wędrownika miało tu miejsce, tak wielu młodych mężczyzn wyruszyło w dorosłe życie. A ile podjętych służb Harcerza Orlego, ile mocnych postanowień? Można powiedzieć, że tworzymy wspólnotę ideałów, którą tu cementujemy między sobą oraz między każdym z nas a Panem Bogiem, który przemawia do nas w ciszy, którą tu też pośród Gór Świętokrzyskich (cóż za znacząca nazwa) odnajdujemy.
DLACZEGO PIELGRZYMKA?
Dosyć szybko, po dwóch pierwszych wyjazdach Polaków na pielgrzymkę wędrowników do Vezelay we Francji w latach 1992 i 1993, zrodziło się pragnienie, żeby zrobić pielgrzymkę podobną, ale polską. Wiedzieliśmy, że musi być ona dopasowana do polskiego ducha, mentalności, kultury i dziedzictwa narodowego i harcerskiego. Z drugiej strony, od początku zapraszaliśmy na nią wędrowników z innych krajów, wielokrotnie gościnnie ich przyjmując. Udział w pielgrzymkach do Vezelay był niewątpliwie wielkim przeżyciem, zobaczyliśmy setki młodych ludzi, rozśpiewanych, radosnych, przystępujących do spowiedzi, do komunii świętej, poczuliśmy autentyczność i moc wiary, zobaczyliśmy styl wędrowniczy w akcji. W każdym kolejnym wydarzeniu brało udział coraz więcej osób z Polski, z kolejnych środowisk i miast. Na naszej drodze do Federacji Skautingu Europejskiego bardzo ważne były bowiem trzy rzeczywistości: przyjaźń, relacje, i tworzenie jednego, wielkiego ogólnopolskiego środowiska – powtarzane jak mantra! Nie tyle powtarzane, co realizowane poprzez dziesiątki a może i setki spotkań, rozmów, wyjazdów, inicjatyw w ciągu tych kilku lat w połowie lat 90-tych. Jesteśmy przekonani, że gdyby nie ten wysiłek, mogłoby się okazać, że nie wszystkie środowiska SHK „Zawisza” do Federacji Skautingu Europejskiego przystąpią albo że nie stanie się to w tym czasie, w którym się stało, czyli relatywnie bardzo szybkim.
Możemy z tego wyciągnąć refleksję uniwersalną, dla każdego z nas, również na dzisiaj – przyjaźń trzeba budować! Przyjaźń to nie jest spontan wyłącznie, na zasadzie, że albo kogoś lubię albo nie lubię, albo nadajemy stuprocentowo na tej samej fali albo nie. Przyjaźń, w tym przyjaźń w kręgu, w hufcu, w ekipie, w kraalu, w jednostce, w szkole, w rodzinie, gdzie łączy nas wspólny cel, ideał, to coś więcej niż sympatie czy antypatie – tocoś, cowymaga decyzji i wymaga naszego zaangażowania! Poświęcanie czasu, pomysłów, planowania, spotkań, czasami znoszenia czegoś nam niemiłego.
MIEJSCE
Dlaczego Sanktuarium Św. Krzyża? Dlaczego to miejsce jako cel naszego pielgrzymowania? Można by powiedzieć z perspektywy czasu, jak mawiali krzyżowcy w powieści Zofii Kossak pod takim właśnie tytułem: „Bóg tak chciał!”
Jednak po ludzku rzecz biorąc: szukaliśmy na pewno sanktuarium, miejsca z historią działania Bożej Opatrzności, do którego pielgrzymowali ludzie przed nami. Najlepiej aby było to miejsce dobrze usytuowane w pięknie natury, najlepiej w niezbyt uczęszczanym miejscu zapewniającym kameralność i swobodę, z dala od miast i ruchliwych ulic. Miejsce, do którego prowadzą różne drogi, gdzie można rozbić namiot, obozować i gotować na ogniu. Miejsce najlepiej w centrum Polski, aby logistycznie każdemu było w miarę blisko. Chodziło też, o ile się da, o miejsce niezbyt popularne, takie które moglibyśmy swoją obecnością, pobożnością i pielgrzymowaniem trochę ożywić, tak jak skauci francuscy Vezelay i Paray-Le-Monial.
Wybór Sanktuarium na Św. Krzyżu okazał się strzałem w dziesiątkę, choć niektórym kojarzyło się ono jedynie z nudnymi wycieczkami szkolnymi i wieżą radiową. Jednak to jest niesamowite miejsce, z olbrzymią historią, gdzie znajdują się relikwie prawdziwego krzyża Pana Jezusa już od ponad 1000 lat. Przed potopem szwedzkim w 1655 roku było to najważniejsze sanktuarium w Polsce, po potopie prześcignięte w popularności przez Jasną Górę. W końcu prawie zapomniane. Kilkusetletnia tradycja pielgrzymek do tego miejsca, przed nami pielgrzymowali tu przecież ludzie przez setki lat. Pokolenia chrześcijan, władców, królów, rycerzy, mnichów, prostych ludzi, pielgrzymów budowało historię tego opactwa! To pięknie rezonuje z otwartością serca i wiernością dziedzictwu pokoleń, które symbolizuje laska wędrownika wręczana każdemu nowemu Harcerzowi Rzeczypospolitej w czasie ceremonii Wymarszu Wędrownika. Jesteśmy spadkobiercami tradycji tych pokoleń, wywodzimy się z nich, przenosimy ich wiarę w kolejne pokolenia.
W zasadzie od 1994 roku najważniejsze elementy pielgrzymki ustanowione na początku nie uległy zmianie – fundament położony na początku był solidny i trwały, gdyż był wynikiem przemyśleń i korzystania z doświadczeń pielgrzymki do Vezelay, a nie spontaniczną akcją odpowiadającą na doraźne zapotrzebowanie. Owszem zaczynaliśmy od dwóch dni, potem były trzy , teraz mamy pielgrzymkę z trzema noclegami. Jednak większość zasadniczych elementów pozostaje niezmienna: kilka odrębnych tras, które spotykają się w sobotę we wspólnym miejscu na Mszę Św., obozowanie na świeżym powietrzu, gotowanie na ogniu, droga, modlitwa, przekaz intelektualny (konferencje), przekaz ekspresji stylu wędrowniczego (biesiada, ogniska ewangelizacyjne, śpiew), wejście na górę na Św. Krzyż w sobotę wieczorem jako utrudzeni pielgrzymi i po trudach drogi (Drogi Krzyżowej), spoceni, zmęczeni, zdyszani (jak po drodze całego życia) stukamy po trzykroć do zamkniętych wrót Świątyni, ze śpiewem, aby wejść symbolicznie do Świętego Miasta Bożego, do Królestwa Bożego i Jego Chwały, aby przebywać ze Świętymi w Jego obecności, dziś jedynie na dłuższą modlitwę i adorację Najświętszego Sakramentu będącą jednak zapowiedzią przyszłej Uczty Niebiańskiej i przebywania w Chwale Jezusa Zmartwychwstałego. Zwieńczeniem pielgrzymki jest uroczysta Msza Św. w niedzielę, poprzedzona czuwaniem modlitewnym w sobotę wieczorem. Konkretnym owocem może i powinna być spowiedź, dlatego kapłani w ten wieczór siadają do konfesjonałów.
Różne elementy, mające pomóc realizować te cele, ulegały stopniowej zmianie i doskonaleniu, wiele wysiłku włożyli kolejni namiestnicy aby dopracować poszczególne punkty programu i logistyki, niektóre elementy wciąż mogą być szlifowane, ale styl wędrowniczy Skautów Europy w Polsce tu właśnie można odczuć bardzo mocno.
PIEŚŃ
Od początku szukaliśmy pieśni, która byłaby polskim odpowiednikiem monumentalnej pieśni, którą śpiewają skauci w Vezelay: „Hola! Marchons, les gueux”, przed wejściem do bazyliki w sobotę wieczorem. Jej słowa, symbolika są bardzo wymowne – jesteśmy wszyscy tu, na tej ziemi, jak żebracy (les gueux), trędowaci, słabi, upadamy ciągle. W tych słowach znajduje się głęboki sens wędrówki, że życie człowieka jest wędrówką, drogą. Jesteśmy nędzarzami, jak trędowaci przy sadzawce Siloe, nie mamy człowieka aby nas tam wprowadził, abyśmy zostali uzdrowieni, idziemy jak paralitycy i tylko Jezus, tylko On otwiera nam bramę do Królestwa, czego symbolem jest po kilkakrotnym zaśpiewaniu tej pieśni, po łomotaniu laskami wędrownika, otworzenie wrót do Bazyliki. Bazyliki, która cała jest rozświetlona, podczas gdy na zewnątrz panują ciemności. To symboliczne przejście ze świata ciemności do światła, z tego łez padołu do niebieskiej ojczyzny, ta bramą jest Chrystus, Jego Krzyż. Taka jest symbolika naszej flagi, sztandaru FSE. Taka jest symbolika wejścia do świątyni podczas pielgrzymki.
Długo szukaliśmy polskiej pieśni, która oddawałaby symbolikę tego przejścia, kołatania i wejścia do świątyni. W końcu wybór padł na pieśń: „Panie dokąd pójdziemy, Ty masz słowa życia wiecznego…”, która oddaje sens naszego życia jako drogi, której celowość pojawia się, gdy skierowana jest ku Chrystusowi. Jego słowa są słowami prowadzącymi do życia wiecznego, czyli ta brama, wrota bazyliki, przez które przechodzimy z jednej rzeczywistości do drugiej, jeśli karmimy się słowem Jezusa, słowem Boga, ono zapewnia nam życie wieczne. Piękna symbolika, można powiedzieć, że na swój sposób jeszcze pełniej, konkretniej oddająca to, co chcemy wyrazić tej sobotniej nocy co roku na Św. Krzyżu.
Pukamy, prosimy, bo „kołaczącemu otworzą”, i drzwi świątyni się otwierają.
Zawsze w ten sobotni wieczór na Św. Krzyżu możesz przy okazji zadać sobie pytanie: czy ja kołaczę w swoim życiu do Boga, czy proszę? O co? O wszystko! O piękne życie, o dobrą dziewczynę, która potem zostanie moją żonę, którą uszczęśliwię darem z samego siebie? O rozpoznanie swojego powołania i pójście jego drogą? By w życiu radośnie służyć innym? Można prosić o chęci, o motywację, o to by zejść z kanapy, sprzed komputera, od telefonu, PS4 czy Xboxa, od uzależnień od różnych zawartości Internetu! Nie milczmy na modlitwie, kołaczmy, walmy pięściami w najbardziej masywne drzwi, prośby abyśmy byli lepszymi wędrownikami, szefami, studentami, katolikami, Polakami, ludźmi.
STYL WĘDROWNICZY
Dla każdego z nas teraz wydaje się oczywiste, że harcerz wychodzący z drużyny zostaje zaproszony do kręgu wędrowników, otrzymuje brązową chustę i w prostej ceremonii dołącza do gałęzi wędrowniczej. Nie jest to jednak wcale oczywiste, jeśli przyjrzeć się uważnie innym ruchom harcerskim i skautowym w Polsce i na świecie, które nie posiadają podobnej gałęzi o pedagogice dopasowanej do wieku młodego człowieka wchodzącego w dorosłość. Skauci Europy wykształcili unikalny model trzeciej gałęzi Ruchu, który proponuje własną tożsamość wędrownika, opartą na etosie pielgrzyma i służby. Gdy w latach 70-tych Jean Charles de Coligny z gronem współpracowników zastanawiał się, jaki obrać model dla tworzonej we Francji trzeciej gałęzi pedagogicznej Skautów Europy, dość szybko doszli oni do wniosku, że musi to być pielgrzym, czyli ten, który jest w drodze. W drodze do celu np. każdej wędrówki letniej, bądź weekendowej, ale także do celu życia doczesnego, czytaj zrealizowania własnego powołania, pomnożenia otrzymanych od Boga talentów, a przede wszystkim do celu nadprzyrodzonego, jakim jest osiągnięcie Królestwa Bożego i osobista świętość. To „bycie w drodze” jest kluczem dla tożsamości wędrownika. Wędrownik nigdy nie uważa, że już wszystko osiągnął. Staje się lepszym dziś niż był wczoraj. Wędrownik nie prowadzi życia na kanapie, ale w drodze. W zmieniających się okolicznościach życia zauważa te zmiany i z pokorą akceptuje rzeczywistość, nie traktując życia jako źródła rozrywki i przyjemności, ale jako misję. W takim duchu kształtuje się osobowość i charakter wędrownika po dołączeniu do kręgu poprzez wszystkie zajęcia w gronie wędrowników, a szczególnie przez wędrówki, podczas których nigdy nie śpi się dwa razy w tym samym miejscu. Pielgrzymka na Święty Krzyż przez doświadczenie a nie opowiadanie daje praktyczny przekaz stylu wędrowniczego tym, którzy właśnie stają się wędrownikami, albowiem „Droga wchodzi przez nogi”. Oczywiście pielgrzymka skupia wszystkich, szefów młodych i starszych, których pewnie jest nawet więcej ilościowo, ale jej cel pedagogiczny ma służyć właśnie przede wszystkim młodym wędrownikom. Tym, którzy są tu pierwszy albo drugi raz, którzy może pierwszy raz widzą tylu innych rówieśników, podobnych do nich, żyjących tym samym ideałem. To o nich myślą przede wszystkim organizatorzy, szefowie pielgrzymki planując poszczególne punkty programu i czasami coś zmieniając, dostosowując, szukając odpowiednich gości i tematów konferencji. Gdy zastanawialiśmy się nad datą, wiedzieliśmy, że Vezelay jest ponad dwa miesiące po rozpoczęciu roku pracy, gdy młodzi wędrownicy francuscy są po jednej albo dwóch wędrówkach w swoim kręgu czy ekipie i gdy już „liznęli” stylu w małym gronie, przyjazd do Vezelay nie jest dla nich szokiem tylko wywoływać ma efekt „wow!”. Jest fajnie, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak fajnie. Kierując się warunkami pogodowymi w Polsce (listopad to jednak zazwyczaj zgoła odmienna aura niż koniec września) i pewnym zwyczajem, pielgrzymka na Św. Krzyż została umieszczona dość wcześnie na początku roku pracy, z mocnym naciskiem jednak na to, że ekipa młodych wędrowników musi poznać się wcześniej, dograć wcześniej, odbyć co najmniej jedną wędrówkę weekendową przed pielgrzymką. Czy tak jest teraz? Nie jesteśmy pewni, ale takie było na pewno oryginalne założenie.
Wracając do roku 1994, kiedy odbyła się pierwsza pielgrzymka na Św. Krzyż, już wtedy od samego początku zastanawialiśmy się i planowaliśmy, jakie elementy ta pielgrzymka musi zawierać, aby spełniać kryteria wędrówki realizowanej w stylu wędrowniczym i uczyć tego stylu. Teraz to wszystko może wydawać się oczywiste, ale trzeba pamiętać, że na początku uczyliśmy się dopiero tego, adaptowaliśmy też do polskich warunków i żaden z niżej wymienionych elementów stylu wędrowniczego nie był oczywisty, na przykład: duch ubóstwa w praktyce: spanie pod namiotami, niesienie wszystkiego na swoich plecach, gotowanie na wolnym ogniu, jedzenie posiłków na wolnym powietrzu zasiadając w kręgu, gdzie jeden służy/nakłada innym a nie „na chybcika” gdzie „każdy sobie rzepkę skrobie”, wspólne zakupy, śpiewany różaniec po drodze, modlitwa przed i po jedzeniu też najlepiej śpiewana, Godzina Wędrownika jako żelazny punkt programu, styl ognisk, wesoły, ekspresyjny ale z przesłaniem „ewangelizacyjnym” nawet jeśli jesteśmy na nim sami bez mieszkańców, szczególnie zakończenie inscenizacją sceny z ewangelii, błogosławieństwem, modlitwą.
Jacques Mougenot, który założył we Francji tysiące samodzielnych zastępów, i robił to nieprzerwanie przez 20 lat, odebrał tysiące przyrzeczeń, zawsze starał się aby na koniec każdego ogniska była dłuższa chwila modlitwy, często odmawiano też wtedy dziesiątkę różańca. Opowiadał nam, że wielu chłopaków, którzy wstąpili potem do seminarium, powiedziało mu, że to był właśnie moment, kiedy poczuli powołanie, kiedy jakaś iskierka rozpaliła w nich pragnienie, które zaowocowało ostatecznie pójściem do seminarium duchownego.
DEPOZYT
Po 30 latach możemy śmiało powiedzieć, że tysiące polskich wędrowników doświadczyło drogi i stylu wędrowniczego właśnie na Św. Krzyżu. Tysiące młodych ludzi weszło w udaną dorosłość dzięki również wysiłkom podejmowanym na Św. Krzyżu, dzięki inspiracjom i przeżyciom, które tutaj miały miejsce.
To już część dziedzictwa pokoleń, któremu jesteśmy winni wierność. To depozyt, który mamy zadanie przechować dla kolejnych pokoleń, oczywiście razem z całą metodą i pedagogiką czerwonej gałęzi naszego Ruchu i stylem wędrowniczym. Kolejni szefowie, namiestnicy, naczelnicy i my wszyscy nie jesteśmy właścicielami tej tradycji i pedagogiki, ale jej depozytariuszami. Niesiemy ten skarb w naczyniach glinianych, aby kolejne pokolenia mogły z niego skorzystać. Nie jest naszą rolą manipulować przy istocie tego skarbu ale pogłębiać jego rozumienie, aby depozyt pozostał nienaruszony. To wymaga pokory od każdego pokolenia szefów i zrozumienia, co znaczy być depozytariuszem stylu i pedagogiki. To nie znaczy, że nie należy ich dopasowywać do zmieniających się wymogów rzeczywistości, nie reagować na wciąż nowe wyzwania dla wychowania, ale jest wyzwaniem, aby z mądrością i roztropnością zawsze zachowywać istotę naszego Ruchu, jego styl i pedagogikę. By jak najlepiej nasz Ruch wypełniał swoją misję. Dla dobra poszczególnych chłopaków, ich rodzin, Kościoła i Polski. Tylko tyle? Nie, aż tyle!
Misja Szefowej Czerwonej Gałęzi brzmi dosyć poważnie. Myślę, że każda z nas, która „zajmuje się” czerwoną gałęzią, mogłaby inaczej opisać, na czym polega jej misja. Przecież w każdym ognisku są ludzie, których nie możemy „łatwo zaszufladkować”. Jednak myśląc nad tym tematem, doszłam do trzech haseł, na których możemy oprzeć misję szefowej. Na samym wstępie zaznaczam również, że są to wyłącznie moje krótkie przemyślenia, a nie rozpisana konferencja :).
Jako szefowe dobrze wiemy, że wszystko ma swój czas. Nie przyspieszysz niczyjego rozwoju, nie rozwiniesz się za nią. Każda przewodniczka ma swoją drogę do przejścia, swój czas. To, co możemy jako pierwsze zrobić dla „naszych dziewczyn”, to towarzyszyć im w tym. Pokazać, że nie są same. Ile z nas wspominając swoją młodą drogę, może przyznać, że miały swoje tempo rozwoju? Własne przemyślenia? I jak bardzo się one różniły od przemyśleń innych przewodniczek? A może właśnie nie różniły się za bardzo? Zostawiam to pytanie w sferze niedopowiedzeń… A ile z nas w tym czasie miało potrzebę porównania swoich przemyśleń z kimś innym? Trochę starszym, trochę mądrzejszym… Nie po to, aby się kogoś poradzić, ale po to, by ktoś mnie posłuchał, by był, by szedł obok. A może inaczej… Jak wiele z nas podczas wędrówki zostało w tyle? Szło same na końcu drogi, bo było się zmęczonym, chciało przemyśleć coś w samotności, albo miało jakikolwiek inny powód. Pamiętasz to uczucie spokoju, gdy twoja szefowa zatrzymała się raz na jakiś czas, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, żeby iść z Tobą, wziąć trochę tych niezbędnych rzeczy, które zapakowałaś do plecaka, albo po prostu chciała pokazać, że jak coś to ona jest dla ciebie? Tak, naszą misją jako szefowej czerwonej gałęzi jest przede wszystkim towarzyszyć tym, do których zostałyśmy posłane. Pokazać, że na swojej drodze nie są same, bo idzie z nimi szefowa (parafrazując tekst obrzędu Fiat), która jest po prostu jak starsza siostra, dobra koleżanka, przyjaciółka, może z czasem Matka Drogi dla kogoś. Nie chodzi oczywiście o narzucanie sobie presji, że jesteśmy bliskie Ideału Maryi, ale że jako szefowe jesteśmy dla tych dziewczyn. Nie jesteś w stanie przejść tej trasy wędrówki za kogoś, ale sama przyznasz, że idąc z kimś, idzie się jakoś lżej. Towarzysz w tej wędrówce, w trudach bez pytania, czy możesz. Twoja przewodniczka chce tylko wiedzieć, że jak coś, to jesteś tam dla niej i weźmiesz od niej tę część zapakowanego plecaka, jeśli tylko będzie chciała.
Jakbym miała zacząć komuś opowiadać o sobie, to powiedziałabym o różnych przygodach, jakich mogłam doświadczyć w życiu. Oczywiście, że te najlepsze wydarzyły się w skautingu. Najlepsze nie znaczy najbardziej ekstremalne czy najlepiej zorganizowane (chociaż takie też się zdarzały), ale takie, w których odczuwało się tę prostotę drogi, siostrzeństwo i spokój. Ile jest miejsc/sytuacji/czasu/możliwości, w których młode dziewczyny mogą przeżyć „przygodę z prawdziwego zdarzenia”? Ile jest takich „bezpiecznych miejsc”? Nie mówię oczywiście o drogich wczasach all inclusive, na które mogą pojechać z rodzicami lub inną zorganizowaną grupą. Myślę bardziej o prostocie drogi, słońcu, które lekko muska kark i przedramiona, plecaku, który staje się czasem za ciężki, czasem za lekki, a na jego dnie drzemie wyciszony telefon… Nie ma ograniczeń, plan jest dla nich, a nie one dla planu! Liczycie się tylko wy i szczyty gór, nadmorski piasek czy miękka trawa, która miło ugina się pod trekami, a w ręku mapa. Coś, co jako szefowa możesz jej dać, to tę wolność, którą znajduje się w przygodzie lub nazywając to inaczej – w działaniu! Daj im tę przygodę! Nie chodzi o przygotowanie idealnej wędrówki, chodzi o ten trud, te zmagania i tę niedoskonałość. To jest właśnie przygoda! Pozwalasz tym dziewczynom decydować, pozwalasz na wolność. Jeśli idą, to dlatego, że chcą dojść, jeśli robicie obiad to dlatego, że chcecie zjeść, a jeśli pakują po raz kolejny ten sam plecak, to dlatego, że chcą tej przygody!
Pamiętam, jak sama będąc szefową młodego ogniska, pojechałam z młodymi na wędrówkę do Paray le Monial. Niby nic takiego, ale dla tych dziewczyn perspektywa, że razem jedziemy do innego kraju „połazić”, już samo w sobie było wyzwaniem! Osobiście nie za bardzo miałam czas, żeby zająć się przygotowaniem do tego czasu wędrówki pod kątem organizacyjnym, dlatego poprosiłam dziewczyny, żeby one się wszystkim zajęły. Poczuły, że to one tworzą tę przygodę, że wiele zależy od nich. Poczuły, że są prawie dorosłe i odpowiedzialne; jeśli czegoś nie zrobią, to po prostu tego nie będzie i trzeba będzie szukać planu awaryjnego. Stwierdziłam, że jedyne, co mogę dać im w tym momencie, to mój czas i „wolną rękę”. Przygoda sama się pojawiła, wkradła się w nasze plany i zawładnęła tym czasem. Tak naprawdę najważniejszym w tym momencie było umożliwić dziewczynom zaplanowanie czegoś, przeżycie i zapewnienie wsparcia. Czasami do przygody nie potrzeba dużo, ale to czy umożliwisz ją swoim dziewczynom, zależy tylko od Ciebie. Planujcie nawet wylot na księżyc i pozwól dziewczynom przeprowadzić tę eskapadę! Uwierz, na pewno Cię zaskoczą. Po prostu daj im przestrzeń do tej przygody, choćby ten pomysł był najbardziej szalony pod słońcem.
Skauting nie dzieje się po nic. To wszystko ma głębszy sens, cel. Ostatnia z myśli, o którą oparłam misję szefowej czerwonej gałęzi wydawać się może dosyć prosta i oczywista, ale przecież skauting jest prosty. Jeśli jeszcze się nie domyślasz o co chodzi, to nie trzymam cię dłużej w niepewności – o ROZWÓJ! Jeżeli nie widzisz, aby twoje przewodniczki się rozwijały, to przede wszystkim spójrz w lustro i odpowiedz sobie na pytanie „czy to, co robisz, cię rozwija?” Szefowa odbija się w swojej jednostce jak w lustrze, dlatego zawsze, jeśli chcesz w nich coś osiągnąć, najpierw spróbuj zmienić coś w sobie. To właśnie rozwój dziewczyn jest twoją misją jako szefowej ogniska. Jak już wspomniałam wcześniej- każda przewodniczka rozwija się we własnym tempie, ale ważne, żeby jednak każda stawiała kroki do przodu. O tym, jak konkretnie tego dokonać, sama wiesz najlepiej, bo przecież to ty jako szefowa znasz je i obserwujesz. Jeśli natomiast można by dać jedną „złotą radę”, to przede wszystkim spójrz na to, czy to co robisz, rozwija dziewczyny, czy wręcz przeciwnie. Nie zawsze musisz robić ekstremalne wędrówki, super merytoryczne spotkania z programem równym uniwersytetom itd. Zobacz, może okazać się, że „lżejsza wędrówka” będzie idealną przestrzenią do nawiązania się ciekawej rozmowy, a może wspólne wyjście do teatru będzie czymś, co odkryje przed dziewczynami na nowo świat kultury. Pomysłów jest mnóstwo, ale to, w jaki sposób sprawisz, że będą się rozwijać, zależy tylko od ciebie, bo to ty jako szefowa, znasz je najlepiej! Pchaj je do rozwoju, ciągnij je, a najlepiej inspiruj swoim przykładem!
Nie da się ukryć, że każdą z tych myśli można wpisać w służbę, która jest podstawową misją szefowej czerwonej gałęzi. To właśnie ten cel skautingu jest realizowany w czerwonej gałęzi najbardziej namacalnie. Przecież zostając szefową, masz za zadanie służyć swoim dziewczynom najlepiej jak możesz. Służba to przede wszystkim bezinteresowny dar dla kogoś, ale również piękne narzędzie skautingu, które wypracowuje charakter powierzonych nam przewodniczek, jak również Ciebie samej.
Kończąc już, odwołam się jeszcze na chwilę do tytułu tego artykułu. Jeśli chcesz kiedyś polecieć na księżyc, to musisz mieć przede wszystkim ekipę, która będzie tego chciała razem z Tobą! Nie zjednasz sobie tych młodych serc, jeśli nie dasz im celu, motywacji, jeśli nie pokażesz swojego zaangażowania, nie będziesz im towarzyszyć w zmaganiach i jeśli nie pokażesz im tej pięknej służby, która jest dla nich! Droga czerwona szefowo, kiedy widzimy się na księżycu?
Fot. na okładce: Monika Wójcik
Marta Borządek
Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.
Bez zbędnych wstępów i idąc wprost do sedna, sejmik to po prostu rada całego ruchu, w której biorą udział wszyscy szefowie jednostek. Sejmik to jeszcze jeden wyraz naszej pedagogiki rady. Mamy w gromadzie skałę narady, potem w drużynie, radę zastępu i radę drużyny, jest rada kręgu, rada szczepu, rada hufca, są rady, czy ekipy krajowe, jest rada pedagogiczna. Wreszcie jest wielka rada, czyli Sejmik.
Pedagogika narad jest nauką brania na siebie odpowiedzialności za większą całość. Dostrzegania dobra wspólnego. Rozszerzania horyzontu poza czubek mojego nosa i poza własny tylko interes i interes swojego środowiska. Myślenia o innych i dla innych. Jest rozsądną troską o dobro wspólne. Jest więc swego rodzaju polityką, czyli roztropnym kierowaniem wspólnych spraw w określonym kierunku. Dobrym kierunku, ma się rozumieć.
Jak doskonale wiemy, w harcerstwie najważniejsza jest dziewczyna i chłopak, i ich radość z sobotniej zbiórki, biwaku, obozu. Czyli codzienne życie harcerskie po prostu. Wszystko, co jest ponad tym, czyli szczep, hufiec, ekipy krajowe, biuro i inne rzeczy, mają jedno jedyne zadanie: aby dziewczyna i chłopiec byli szczęśliwi na swojej zbiórce, która ma być festiwalem dobrego stylu skautowego i praktykowaniem szlachetności prawa harcerskiego.
Może się to wydać trochę niepoważne. Bo jak to, my tutaj zebrani młodzi dorośli z całej Polski na sejmiku, mamy zajmować się tylko tym, by zbiórki i obozy się odbywały w jak najlepszym stylu? Lepiej może uchwalmy jakąś odezwę do narodu, wezwijmy do obrony ojczyzny, wydajmy jakieś oświadczenie dla prasy, nawiążmy relacje dyplomatyczne z innymi państwami, przegłosujmy coś naprawdę poważnego. Otóż nie.
Nie możemy ulegać pokusom i zapomnieć, po co tu jesteśmy. Nie jesteśmy tu po to, by ratować ojczyznę i Kościół. Jesteśmy tu po to, by na sejmiku tworzyć taką atmosferę i taki styl, by one niosły cały ruch i znajdowały echo w najdalszym zakątku Polski, gdzie 5-6 dziewcząt lub chłopców odbywa swoje zbiórki. I to jest jak najbardziej poważne i godne tego, by raz na trzy lata zjechać z całej Polski i nieść to słodkie brzemię całego ruchu. Owszem, wykorzystujemy sejmik, by uzyskać szerszy odzew dla działalności pedagogicznej naszych jednostek, możemy zaprosić jakieś władze, biskupa, inne organizacje. Z pewnością możemy sejmik do takich rzeczy wykorzystać.
Sejmik ma jedną podstawową cechę: jest wspólną radą dziewczyn i chłopaków, obu nurtów. Jest po prostu wielkim festynem jedności całego ruchu. Owszem, na każdym poziomie, czyli szczepu, hufca oraz ekip krajowych i naczelnictwa, oba nurty ściśle koordynują swoje działania. Nie może być przecież dziewczyn bez chłopaków i vice versa. Jasne, czasami, przejściowo możemy nie mieć obok jednostki z drugiego nurtu, ale staramy się prędzej czy później temu zaradzić. W końcu rodzice mają nie tylko córki, ale również synów lub nie tylko synów, ale również córki i chcą móc wysłać do skautingu w swojej parafii i jedno, i drugie.
Kwestia jedności jest zagadnieniem fundamentalnym. Wszyscy jej sobie życzymy i doceniamy fakt, że gdziekolwiek nie pojedziemy i nie spotkamy się z innymi Skautami Europy, nie tylko w Polsce, ale również wszędzie w Europie, to odczuwamy jakąś więź, coś wspólnego, świat wartości, stylu, podejścia do życia. Odczuwamy, że nie ma podziałów: ja trzymam z tymi przeciwko tamtym, a z tamtymi przeciwko jeszcze innym, itd. Uczestniczymy po prostu w powszechności Kościoła. I jest to absolutnie fantastyczne.
Mamy jednak związanych z tym kilka wyzwań, nad którymi musimy pracować. By była jedność, my sami musimy wykazać się wielką dojrzałością, nie tworzyć podziałów, nie wykluczać, nie ulegać niezdrowej solidarności jakiegokolwiek rodzaju: lokalnej, związanej z gałęzią lub nurtem, pokoleniowej, związanej z podobnym podejściem pedagogicznym lub ze stażem itp. Zawsze najważniejszą rzeczą musi być lojalność wobec ducha, stylu i pedagogiki Skautów Europy.
Nasz ruch rozwinął się dlatego, że ci, którzy w różnych momentach stali na jego czele, nie kierowali się wąskim spojrzeniem środowiskowym, ale ulegali zachwytowi nad talentami osób i środowisk, które w danym momencie się pojawiały i które praktykowały w sposób wybitny pedagogikę i styl Skautów Europy oraz posiadały szefów zdolnych do wzięcia odpowiedzialności za coś więcej, niż tylko poziom lokalny. Nietrudno prześledzić przez ostatnie 40 lat kolejne osoby i kolejne środowiska, które wniosły szalenie dużo w rozwój naszego ruchu na poziomie ponadlokalnym.
Dojrzała troska o jedność jest więc pewną pracą nad sobą, nad własnym charakterem, jest ćwiczeniem ascetycznym, ale też intelektualnym, gdyż wymaga poszerzenia horyzontów, wyjścia poza własny, tradycyjny krąg rozmówców, zrozumienia perspektywy szerszej niż tylko partykularna.
Na Sejmiku wybieramy władze stowarzyszenia, czyli Radę Naczelną, która następnie wybiera Zarząd, czyli naczelników, przewodniczącego, sekretarza i skarbnika. Ten wybór Rady Naczelnej to jest naprawdę fantastyczne ćwiczenie tej dojrzałości. Bo z jednej strony czymś naturalnym jest wybór kogoś, kogo znamy, kto zwykle jest z naszego środowiska, nurtu czy gałęzi, z naszego pokolenia, z którym dzielimy „szlak bojowy”. Z drugiej zaś strony mamy widzieć całość ruchu, poznać osoby z każdego środowiska, z innego nurtu, innej gałęzi, po prostu wiedzieć, kto w danym momencie, nieważne skąd jest, jak długo jest, jakiej płci jest, powinien się znaleźć we władzach ze względu na to, co może wnieść do ruchu. Mamy ulec zachwytowi nad talentami osób wybitnych, które są wokół nas. Szukać najlepszych, najbardziej aktywnych, roztropnych, wykazujących się głębokim rozumieniem pedagogiki i pewnej polityki ruchu jako całości i ich wybrać do władz.
I znów, z jednej strony troszczymy się faktycznie o to, by ważne i duże środowiska miały swoją reprezentację, by taką reprezentację miał każdy z nurtów, być może każda z gałęzi, itd. Dobrze też co do zasady pomieszać nieco starych z nowymi, czyli umiejętnie łączyć doświadczenie ze świeżym pokoleniowo spojrzeniem. Z drugiej strony jednak, jeśli widzimy, że mamy doskonały zestaw osób akurat na ten czas, to nie przejmujmy się aż tak ową zasadą „reprezentatywności” środowisk, nurtów, gałęzi lub tp, lub przejmujmy się, ale tylko minimalnie. Nie możemy kierować się sztywno parytetami. Mamy się kierować tym, co w danym momencie podpowiada roztropność. W ten sposób bowiem jesteśmy zależni od powiewu Ducha Św., a nie od naszej czysto ludzkiej metodologii, która mierzy „zasługi”. Nikomu nic się w naszym ruchu nie należy. Wszystko należy się pedagogice, duchowi i stylowi Skautów Europy na usługach dziewczyny i chłopca w wieku od 8 do 17 lat.
Nigdy nie urządzamy tzw. gierek personalnych, nie ustawiamy frontów, nie prowadzimy tzw. polityki transakcyjnej, tylko szukamy osób, które najlepiej będą służyć dobru wspólnemu. Oczywiście mamy prawo się nie zgadzać, mamy prawo na kogoś nie głosować, mamy prawo mieć własny rozum, własną ocenę. Mamy prawo rozmawiać ze wszystkimi z mojego środowiska i spoza mojego środowiska, by się rozeznać i powierzyć stery ruchu osobom, które uważamy za najlepsze. Oznacza to oczywiście możliwość wystąpienia pewnych napięć. Ważne, żeby pamiętać, że jeśli po naszych szlachetnych zabiegach na rzecz pewnych osób czy pewnego kierunku, który dla nas osoby te reprezentują, widzimy, że jesteśmy w mniejszości, że pomimo perswazji, przekonywania, argumentowania, nie dajemy rady zdobyć poparcia, wówczas odpuszczamy i zdajemy się na wybór większości. Wracamy do siebie i z takim samym entuzjazmem jak wcześniej, budujemy naszą lokalną przestrzeń wolności razem z dziewczętami czy chłopcami nam powierzonymi.
Na Sejmiku zależy nam bardzo na tym, kto wejdzie do Rady Naczelnej, ale również kto będzie naczelniczką i naczelnikiem, bo to oni stoją na czele swoich nurtów, a równocześnie stoją razem na czele całego ruchu. Mamy dwie głowy, w osobach naczelniczki i naczelnika. Ale przewodniczący, a także skarbnik i sekretarz, to również ważne funkcje, dzięki którym naczelnicy nie są sami w podejmowaniu decyzji, zapewniają też dodatkowy poziom kolegialności. Wybór członków Rady Naczelnej co do zasady jest prosty, bo sprawowanie funkcji nie wiąże się z tak wielkim zaangażowaniem czasowym i z tak szczególnym doborem umiejętności.
Wybór naczelniczki i naczelnika jest nieco bardziej skomplikowany, bo w końcu chodzi o osoby z odpowiednimi zdolnościami, które zwykle przez 3-4 lata, lub więcej, będą musiały być bardzo zaangażowane. Kandydat musi się dowiedzieć sporo wcześniej, że jest kandydatem i mieć czas na przemyślenie, podjęcie decyzji i przygotowanie się. Muszą się więc odbyć rozmowy odpowiednio wcześniej. Zwykle to Rada Naczelna, w osobie jej przewodniczącego, w ciągu roku przed upływem kadencji bada grunt, czy obecny naczelnik lub naczelniczka oraz pozostali członkowie zarządu będą chcieli kontynuować misję, a jeśli nie, to czy mają jakiś pomysł na następcę. Jest bowiem dobrym zwyczajem, tak jak w przypadku szefowych i szefów jednostek, by to oni przygotowali następców. W końcu zawsze mówimy na obozach szkoleniowych, że głównym zadaniem szefowej i szefa jest przygotowanie następcy, tak by jednostka się nie rozpadła z braku szefa. Podobnie jest ze szczepowymi, hufcowymi, namiestnikami i naczelnikami. Owszem, zawsze jest tak, że przełożony może mieć inny pomysł na mojego następcę, hufcowy może upatrzyć sobie innego szefa na moje miejsce, a naczelnik może upatrzyć sobie innego kandydata na namiestnika. W sposób naturalny hufcowych, którzy są naczelnikami (naczelniczkami) na swoim terytorium oraz namiestników i naczelników szukamy wśród tych, którzy byli dobrymi szefami jednostek. Ale mamy otwartą głowę, by nie kierować się tym kryterium, jeśli jakaś kandydatura jest oczywista.
Wybierając zatem naczelniczkę i naczelnika, Rada Naczelna nie działa arbitralnie, bez porozumienia i bez pytania odchodzących naczelników oraz szefowych i szefów, co do nowej naczelniczki lub nowego naczelnika. Najczęściej kandydatury docierają same do Rady Naczelnej, są emanacją całego naturalnego procesu wewnątrz nurtów, czy pomiędzy nurtami. Zwykle bowiem nie mamy nadmiaru kandydatów. Wyłanianie przywódców jest procesem naturalnym, będącym dziełem całej wspólnoty szefów, hufcowych, namiestników, naczelników i członków Rady Naczelnej.
Sejmik to wspaniałe wydarzenie. Bardzo ważne w życiu ruchu. To największe forum rady całego ruchu. Nie ma w jego czasie nurtów, nie ma mojego lokalnego środowiska, nie ma gałęzi, nie ma tych różnych dobrych partykularnych lojalności. Jest to czas, gdy takim samym sercem kochamy wszystkich, gdy czujemy, że to środowisko z drugiego końca Polski to jest moje własne środowisko, gdy wybuchamy radością na widok szefowych i szefów z każdego miejsca, gdy nawiązujemy kontakty, gdy umawiamy się na imprezę w innym mieście, gdy nasza lokalna banda dwudziestolatków wtapia się i tworzy ogólnopolską bandę dwudziestolatków, gdy ponosi nas entuzjazm przebywania w wielkim gronie młodych dorosłych, mając na oku wspólne ideały, wartości, cele i przeżywając w praktyce to, co Kościół nazywa obcowaniem świętych.
Uczestniczyłem w wielu sejmikach zarówno w Polsce, jak i w innych krajach. Zawsze robiła na mnie wrażenie wielka atmosfera radości tej wspólnoty młodych dorosłych, których potrafiło być od kilkuset do kilku tysięcy. Szczególnie wspomina się z jednej strony pochylenie nad sprawami strategicznymi, wówczas gdy są różne sprawozdania z działalności i dyskusja nad nimi, gdy są narady gałęzi, a z drugiej strony momenty tak podniosłe, jak apel, Msza Św. ze wspaniałymi śpiewami, czy wielki festiwal kulinarny (w czym specjalistami są Włosi – potrawy regionalne) lub fantastyczne przedstawienia wieczorne (w czym zawsze celowała Francja).
Najważniejsze jednak zawsze było to, że mimo napiętego programu, często podczas posiłków lub długo w nocy, można było prowadzić długie rozmowy z ciekawymi osobami (zwykle spotykało się takie osoby raz na bardzo długi czas) o sprawach zasadniczych, o wizji pedagogicznej, o problemach i sposobach ich rozwiązania. Wracało się z takiego sejmiku z taką otwartą głową, jakby człowiek zaliczył w weekend kilka obozów szkoleniowych. Sejmik jest wielkim świętem całego ruchu, świadectwem jego żywotności, wiary, entuzjazmu, dobrego stylu i wierności prawu harcerskiemu.
Sobota wieczór, knajpa w centrum miasta. Przy jednym ze stolików siedzi grupa dziewczyn. W pewnym momencie któraś z nich rzuca żart, po którym wszystkie wybuchają głośnym śmiechem. Widać, że dobrze czują się w swoim towarzystwie i znają się nie od dziś. Ktoś mógłby zastanawiać się, czy może to znajome ze studiów albo koleżanki z pracy. Mało prawdopodobne, że odgadłby, że patrzy na Ognisko Przewodniczek, tylko w trochę innym wydaniu niż zwykle.
Sercem nie tylko czerwonej gałęzi, ale całego skautingu są relacje, które budujemy pomiędzy sobą: szefowie z podopiecznymi, harcerki i harcerze w drużynie, przewodniczki i wędrownicy w Ognisku i Kręgu. Przygotowanie metodyczne szefów do pełnionej służby oczywiście też odgrywa tutaj kluczową rolę. Ale to więzi, które nas łączą, sprawiają, że chcemy działać, zwłaszcza w Ognisku Przewodniczek. To one nas spajają i przyczyniają się do owocnej współpracy pomiędzy szefowymi. Dlaczego warto rozwijać je nie tylko na wędrówkach i spotkaniach Ogniska, ale także spotkaniach integracyjnych bez munduru?
Luźne spotkania Ogniska – po co?
W dobrze działającym Ognisku, podczas wędrówek i spotkań formacyjnych integracja pomiędzy przewodniczkami odbywa się samoczynnie. Zwłaszcza gdy jesteśmy bez jednostek i spędzamy ze sobą dużo czasu: wtedy możemy wykorzystać go na bycie razem i rozmowy na wszelkie tematy, także te niezwiązane z harcerstwem. Czy potrzebne nam wobec tego dodatkowe spotkania integracyjne? Tak, jeśli chcemy poznać się na innej, pozaharcerskiej płaszczyźnie. Wędrówka, nawet pomimo wpisanej w nią spontaniczności, ma pewne ramy i swój przebieg. Zdarza się, że jesteśmy niewyspane i zmarznięte, spinamy się, żeby ze wszystkim zdążyć i żeby plan się nie posypał. Spieszymy się na pociąg. Nie zawsze jest przestrzeń na takie bycie razem, jakie mieści się w definicji „luźnego spotkania Ogniska”.
Sytuacja, gdzie spotykamy się bez mundurów, bez goniącego nas czasu i planu, i wyłącznie po to, żeby pobyć razem i zintegrować się, to coś zupełnie innego. Oczywiście to naturalne, że na wędrówkach i spotkaniach Ogniska dzielimy się swoją pozaharcerską codziennością i rozmawiamy o pasjach, zamiarach, studiach czy obowiązkach. Ale takie bezmundurowe spotkanie daje nam dodatkową szansę, żeby nie tylko o tych sprawach opowiedzieć, ale także w tej pozaharcerskiej rzeczywistości razem pobyć. Poznać się na innej płaszczyźnie i w innym środowisku, „prywatnie”. To zrozumiałe, że tematy harcerskie też wypłyną w rozmowach, bo to duża część życia każdej z nas, ale nie będą stanowić centrum i celu spotkania. A to robi dużą różnicę.
Dlaczego bez munduru?
W czym zatem przeszkadza mundur? Czy nawet jeśli wychodzimy gdzieś razem, to nie możemy zrobić tego po harcersku, świadcząc jednocześnie o naszej przynależności do SE? Możemy, ale sam koncept „luźnych” spotkań Ogniska zakłada, że mamy dać sobie przestrzeń, aby zawiązać relacje w sytuacji bezpośrednio niezwiązanej z pełnioną służbą czy innymi skautowymi zobowiązaniami. Może to być zwykłe wyjście na kawę czy jedzenie, albo jakaś wspólna aktywność, która wymaga współdziałania: kręgle, kino, łyżwy, escape room. O ile łatwiej później współpracuje się w szczepie czy w jednostce, kiedy mamy już więź, na której możemy się oprzeć. Z perspektywy szefowej Ogniska, dużo lepiej przechodzi się ślady z przewodniczką, którą zna się nie tylko na harcerskim polu. Jej też łatwiej się wtedy otworzyć, kiedy pozna swoją szefową bliżej. W Ognisku Szefowych mamy o tyle łatwiej, że nie musimy nikogo wprowadzać w świat czerwonej gałęzi, dziewczyny wiedzą jak funkcjonować jako przewodniczki. Więc to właśnie „luźne” spotkanie może być tym, czego w danym momencie potrzebują bardziej.
Za potrzebą takich spotkań przemawia też fakt, że warto od czasu do czasu zobaczyć się bez munduru. Jako kobieta każda z nas ma przecież swój niepowtarzalny styl, który ciężko zobaczyć w często trudnych warunkach wędrówkowych, a który, jakby nie patrzeć, jest częścią naszej osobowości. Jeżeli spędzamy ze sobą dużo czasu w skautingu, to czemu nie poznać się też od tej strony? Zobaczenie siebie w innej odsłonie jest doskonałym elementem zbliżającym dziewczyny.
Z własnego doświadczenia, bardzo dobrze wspominam wspólne ogniskowe szykowanie się przed imprezą na Forum Młodych, czy bezmundurowe, sukienkowe wyjście, gdy miałyśmy dzień wolny na ŚDM w Portugalii. Padło wtedy dużo komplementów odnośnie ubrań czy makijażu. Takie sytuacje sprzyjają inspirowaniu się nawzajem, pożyczaniu sobie kosmetyków, wymienianiu się pomysłami i poradami. I można mieć wątpliwości, czy skauting to odpowiednie miejsce na edukację akurat w temacie stylu i ubierania. Ale jeśli w Ognisku ma łączyć nas przyjaźń i wspólnota, i chcemy dzielić się ze sobą nawzajem swoim życiem, to czemu mamy wyłączać ten aspekt? Jeśli robię coś z przyjaciółkami, to równie dobrze mogę zrobić to ze swoim Ogniskiem. Poza tym, w rozwój ogólnoludzki jest też wpisana pielęgnacja naszej kobiecości, więc jeśli mam od kogo w tym temacie czerpać, to czemu tego nie wykorzystać?
Pomiędzy formacją a integracją
Kluczem jest znalezienie w tym wszystkim odpowiedniego balansu. Szefowa powinna czuwać nad rozwojem swoich przewodniczek i zachęcać je do udziału w obozach szkoleniowych, spotkaniach ekip namiestniczych i Kursach św. Marty i św. Józefa, aby były na bieżąco i umiały pracować ze swoją jednostką. Nie można zapomnieć też formacji osobistej i duchowej: spotkania z Matką Drogi i praca na śladach, pogłębianie relacji z Bogiem, rekolekcje Ogniska, Godzina Światła, kierownik duchowy. Ważne, żeby wybrzmiało, że to Bóg jest ostatecznym celem, a skauting prowadzi nas do świętości. Ale Bóg działa także przez ludzi!
Ciągłe skupianie się na powinnościach i obowiązkach związanych z formacją może przytłoczyć. Więc nie zaniedbujmy także integracji w życiu Ogniska. Może warto czasem zorganizować spotkanie, którego celem będzie po prostu zacieśnianie więzi pomiędzy dziewczynami. Bo najlepsze, co przewodniczki mogą w Ognisku dostać, niezależnie od etapu formacji, to po prostu dobre, trwałe relacje.
Skauting opiera się przecież na relacjach. To one sprawiają, że chcemy iść na wędrówkę, prowadzić jednostkę i być w Ognisku. Oczywiście Interesem może być chęć przeżycia przygody lub zobaczenia konkretnego miejsca, ale to, co najbardziej pociąga dziewczyny to właśnie łączące je więzi. Gdy jesteśmy w gronie, w którym dobrze się znamy i czujemy, nawet niewygodne warunki i trudności nie będą czymś, co nas zrazi. Tak samo przy prowadzeniu jednostki: jeśli szefowa wie, że ma się do kogo zwrócić po pomoc (i nie będzie się bała tego zrobić), jako Szefowe Ogniska możemy być spokojne, że nie odejdzie ze skautingu przy pierwszym kryzysie czy problemie, a myślę, że niestety każdy z nas słyszał już o takich sytuacjach. A rozbijało się właśnie o relacje.
I żeby sprecyzować sprawę, nie namawiam do rezygnacji ze spotkań formacyjnych Ogniska i zamieniania go tym sposobem w zwykłą grupę koleżanek. Po prostu w naszym skupieniu na formacji (która jest bardzo ważna!), nie warto zapominać o integracji pomiędzy dziewczynami, i to nie tylko w tym w wędrówkowym wydaniu. Bo jeżeli mamy możliwość dodatkowego wzmocnienia więzi pomiędzy sobą, co zaowocuje lepszą pracą szefowych z jednostkami, lepszą atmosferą w Ognisku i nowymi przyjaźniami w życiu każdej z dziewczyn, to dlaczego tego nie robić?
Przewodniczka, Hufcowa i Szefowa Ogniska w Chełmie. W skautingu od 11. roku życia. Poznała każdą gałąź, a czerwoną i żółtą ukochała sobie najbardziej. Pasjonują ją relacje, spotkania z ludźmi i wędrowanie, nie tylko to myślami. Lubi czytać, tworzyć we wszelakiej formie i zgłębiać tematy związane z psychologią i prawem.
„Czasami z niczego rodzą się najlepsze cosie” – Kubuś Puchatek, cytat z filmu Krzysiu gdzie jesteś.
Egipt. Plaża i słońce. Ciepłe Morze Czerwone. 16. grudnia 2023 roku.
Kiedy podczas ostatniego dnia urlopu w Marsa Alam w Egipcie wylegiwałem się na drewnianym leżaku, łapiąc ostatnie promienie afrykańskiego słońca przed powrotem do zimnej Europy, postanowiłem zająć czymś swój umysł. Książka w walizce, wifi tylko w lobby, a ja na plaży, ekran telefonu niewidoczny w ostrym słońcu. Co tu robić? Postanowiłem przyjrzeć się światu dookoła.
Leżałem pod parasolem o drewnianym stelażu pokrytym wysuszonymi liśćmi palmowymi. To była pierwsza rzecz, którą ujrzałem. Zastanowiłem się, z czym kojarzą mi się pierścienie, na których opierało się zadaszenie, rozpoczynające się od słupa go podpierającego i rozszerzające się ku jego brzegowi.
Po pewnym czasie zrozumiałem, że z planowanym cyklem artykułów, który chcę napisać do Przestrzeni.
Wstęp do cyklu publikujemy dopiero teraz, mimo że zbieranie materiałów trwa już około roku. I jak widać wierciło mi dziurę w brzuchu nawet w czasie urlopu.
Wszystko zaczęło się od konferencji na Dniu Modlitw za Federację Skautingu Europejskiego, organizowanym przez 1. i 2. Hufiec Warszawski w 2023 r. Zostałem wtedy poproszony o wygłoszenie konferencji na dowolny, skonsultowany wcześniej temat. Po chwili myślenia, wówczas w mieszkaniu, a nie na plaży, narodziła się koncepcja konferencji „Rodzina i Skauting”.
Po konferencji, wygłoszonej w kościele, zapowiedziałem, że stworzę prezentację na ten temat. Jednak czas płynął, a koncepcja powiększała się do tego stopnia, że z notatek z konferencji powstał plan cyklu artykułów. Cyklu, do którego wstęp niniejszym prezentuję.
Zajmując się tematem konferencji z marca 2023r. Uznałem, że ze względu na dostęp do źródeł i możliwości ich pogłębienia, uporządkuję artykuły w następujących częściach:
Część pierwsza: Prezentacja obszarów
Kolejnym krokiem, będzie rozpisanie człowieczeństwa na 5 obszarów. Pozwoli mi to w części drugiej zająć się analizą zjawiska, jakim jest pojawienie się nowego człowieka na świecie i jego rozwój od poczęcia do stania się Harcerzem Rzeczypospolitej.
Obszary o których wspomniałem to:
1. Relacja z Bogiem
2. Nauczanie Kościoła
3. Medycyna
4. Psychiatria
5. Skauting
Jestem obecnie na pierwszym roku specjalizacji z psychiatrii, jako lekarz pracuję już 3. rok, co zdecydowanie naznaczyło moją perspektywę.
Część druga: wzrost i różnicowanie
W tej części planuję zabrać się za poszukiwania tego, co uniwersalne w rozwoju człowieka. Zaczynając od poczęcia, chciałbym zakończyć tę część wejściem w dorosłość, symbolizowanym u nas w ruchu przez Wymarsz Wędrownika i Obrzęd Fiat.
Chcę zastosować tu następującą chronologię:
1. Rozwój prenatalny
2. Poród i okres noworodkowy
3. Niemowlęctwo
4. Okres poniemowlęcy
5. Wczesne dzieciństwo
6. Wiek przedszkolny
7. Wiek wczesnoszkolny
8. Okres dojrzewania
9. Okres młodego dorosłego
10. Dojrzała dorosłość
Każdy z powyższych punktów interpretuję w świetle wymienionych wcześniej obszarów.
Tyle tytułem wstępu. W kolejnym odcinku rozpocznę Część I cyklu „Rodzina i skauting” artykułem „Rodzina i skauting –relacja z Bogiem”. Śledźcie Przestrzeń!
Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz w trakcie specjalizacji z psychiatrii.
Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu. Jednakże tym razem znajomość ósmego listu wydaje się chyba nawet istotniejsza.
Minęło już półtora roku od kiedy opublikowałem ostatni z listów. Wieko kufra nie chciało drgnąć, a ja zadowoliłem się nagraniami zawierającymi Opowieści Teodora i nie robiłem nic w sprawie zatrzaśniętego zamka. Listy były uwięzione. Jednak, jak możecie się domyślać, nie czytalibyście tego artykułu, gdyby nie pojawiły się nowe okoliczności w tej sprawie.
Przypadki chodzą po ludziach. Kuny zaś po samochodach, przy okazji gryząc i niszcząc różne rzeczy pod maską. Niestety i mój samochód nawiedziła taka kuna uszkadzając przewody od spryskiwaczy. Postanowiłem, że w wolnej chwili sam zajmę się tą usterką, a niezbędne do naprawy części zakupiłem na jednym ze znanych portali aukcyjnych.
Do wszelkich napraw auta wykorzystywałem niezamieszkane od kilku lat gospodarstwo dziadków, na terenie którego znajdował się duży garaż. Pod koniec grudnia pojechałem tam ponownie i przystąpiłem do wymiany przewodów. Jakie było moje zdziwienie, gdy przeszukując dziadkowy warsztat natrafiłem na klucz, tyle że nie płasko-oczkowy, a taki do zamka. Ów klucz posiadał zdobienia łudząco podobne do tych znajdujących się na zatrzaśniętym kufrze z mojego strychu. Z nieskrywaną radością wcisnąłem znalezisko w kieszeń i dokończyłem naprawę samochodu.
Po powrocie do domu pognałem na strych. Podszedłem do kufra. Włożyłem klucz do zamka, spróbowałem przekręcić i… nic. Klucz nie chciał poruszyć się ani w jedną, ani w drugą stronę. Nie poddałem się jednak i zastosowałem regułę znaną każdemu szanującemu się informatykowi. Wyjąłem klucz, lekko uderzyłem dłonią w zamek i ponownie spróbowałem przekręcić. Tym razem z lekkim oporem, ale udało się i wieko kufra zostało otwarte.
Przegląd skrzyni wykazał małe straty. Przytrzaśnięta część poprzedniego listu była na tyle zniszczona, że nie dało się odczytać nic poza kilkoma niewiele mówiącymi fragmentami zdań. Jednak w kufrze znajdowały się kolejne listy. Dlatego zapraszam do lektury następnej części korespondencji między Teodorem a Fryderykiem.
***
Drogi Fryderyku!
Dzisiaj świętowaliśmy drugie urodziny naszego najmłodszego syna – Stefka. Z tej okazji naszła mnie refleksja, że każdy dzień z jego dwóch lat życia jest dla nas niezwykłym darem. Mimo, że ten dzielny maluch poznaje świat bez, jak można sądzić najważniejszego zmysłu, wzroku, to wydaje mu się to w zupełności nie przeszkadzać. My tak często przejmujemy się drobnymi rzeczami, a Stefan udowadnia nam, że ze znacznie poważniejszą trudnością można być radosnym.
„Czy to już koniec?” takie pytanie postawiłem sobie, gdy podpisywałem napisany przez Ciebie list do Naczelnika informujący o zakończeniu przygotowań do Wymarszu (list dołączam w kopercie). Te ponad sześć lat, podczas których funkcjonowaliśmy w relacji starszy-młodszy brat wydają się epoką, która się właśnie zamyka. Przez ten czas zdążyłeś się przeprowadzić, za trzy miesiące czeka Cię ślub z Klarą. Mnie powiększyła się rodzina i również na dłużej zmieniłem swoje miejsce zamieszkania. Obaj, nieco odmiennie, ale dojrzeliśmy.
Co do Wymarszu. Każdy fragment obrzędu niesie wiele treści. Ale w momencie, gdy zadałem sobie wspomniane pytanie „Czy to już koniec?, jako odpowiedź od razu na myśl przyszło mi zdanie, które jako ostatnie usłyszysz od HRa przyjmującego Twój Wymarsz. Brzmi ono „A teraz IDŹ i niech Bóg będzie z Tobą”. Końcem jakiejś drogi jest początek innej. Można w sumie powiedzieć, że w tym przypadku to nie jest koniec, a punkt, w którym dajesz duży krok i z jednej drogi przechodzisz w kolejną, trudniejszą i wymagającą większego zaangażowania. „Idź” jako coś co będzie aktywne, będzie trwało. I ten czas trzeba zaakceptować. Nie można wierzyć, że po obrzędzie Wymarszu wszystko nagle się zmieni. „Ale pamiętaj, że nic co dobre nie przyjdzie Ci w życiu łatwo” – to zdanie padnie w obrzędzie chwilę wcześniej.
To „idź” przypomniało mi również refleksje jakie miałem jako młody HR na jednej z letnich wędrówek kręgu. Na kilku Godzinach Drogi to wezwanie do „pójścia” pojawiało się w różnych formach. Jedną z nich było Jezusowe „Wstań, idź” wypowiedziane do uzdrowionego człowieka. Te słowa mocno mnie dotknęły. Wówczas bowiem potrzebowałem głębszego uświadomienia, że po pierwsze, z każdej trudnej sytuacji, z Bożą pomocą mogę wstać, a po drugie, że doświadczenie łaski wzywa do drogi, do pójścia. Nie „wstanę i usiądę lub wstanę i będę nadal stał”, a „wstanę i pójdę”.
Trochę odszedłem od podstawowego sensu tego mojego pytania (czyli dotyczącego dalszego trwania naszej relacji), ale powyższe przemyślenia wydały mi się istotne przy tak postawionym, filozoficznie brzmiącym pytaniu. Nasza relacja z oczywistych względów pewnie nieco osłabnie, ale myślę, że nadal znajdziemy czas, żeby porozmawiać. Już nie jako starszy i młodszy brat, ale po prostu jak przyjaciele, którymi przez ten czas się staliśmy.
Niezmiernie cieszę się, że przy okazji Twojego Wymarszu, będziemy wspólnie wędrować. Dawno nie było nam to dane. Wierzę, że będzie to dobry czas.
Tymczasem ja kończę ten list w przeddzień niedzieli, podczas której usłyszmy „Gaudete!”. Radujmy się i my.
Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.
Jak często zasypiasz z myślą, że to był dobry dzień? Chciałoby się mieć tak codziennie, jednak wydaje się to nierealne przy rutynie związanej z nauką, pracą, obowiązkami domowymi, harcerskimi, uczelnianymi… Nie wspomnę już o pragnieniu, aby pojawił się w naszym życiu wreszcie jakiś ,,idealny dzień”. Jakiś czas temu usłyszałam pytanie: ,, Jak wyglądałby Twój wymarzony dzień?”. Pomyślałam wtedy, że dosyć często przytrafia mi się właśnie taki, o którym nawet nie śniłam. Zaczęłam więcej o tym myśleć, zastanawiać się, co sprawia, że tak jest. Stąd też powstał pomysł na ten artykuł, do którego lektury bardzo Cię zachęcam.
Myślę, że podstawą do przeżycia dobrego dnia (lub nawet tego idealnego) są cztery obszary, o których nie możemy zapomnieć. Dotyczą one zwykłej codzienności, która dzięki nim może stać się niezwykła oraz realiów harcerskich, jak np. życie obozowe lub bycie w drodze podczas wędrówki. Poniżej opiszę każdy z tych obszarów, jak je realizować i znaleźć na nie przestrzeń.
Bóg– nasz największy przyjaciel. O tak ważną relację należy się odpowiednio troszczyć, pracować nad nią każdego dnia, aby była ona silna z obu stron. Dzięki częstej modlitwie i zawierzaniu Panu Bogu swojego dnia o poranku będziesz czuć Jego obecność. Z Nim możesz dzielić się wszystkimi radościami i smutkami. On zawsze jest gotowy, żeby Cię wysłuchać. Nie wiem czy też tak masz, ale ja, kiedy komuś opowiem, z czym się zmagam i zacznę przeżywać to wspólnie z tą osobą, a nie w samotności, czuję ulgę. Zadbaj więc, aby pójść na Mszę Świętą, Adorację, czy znaleźć moment w ciągu dnia na odmówienie różańca. Zakończę tę część słowami św. Augustyna, które dobrze podsumowują to, jak dobra więź z Bogiem wpływa na nasze życie: ,,Jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. Zaufaj Bogu i daj Mu się prowadzić, bo z Nim wszystko jest możliwe!
Cel – nie chodzi o szczegółowy plan dnia. Wiadomo, że niektórzy lepiej się czują, kiedy będą mieć dokładny program działania, inni wolą mieć większą swobodę. Nie chodzi o to, aby mieć dzień rozpisany co do godziny i tylko to nam zagwarantuje szczęście. Trzeba wiedzieć, co danego dnia chcemy osiągnąć. Wyznaczmy sobie dowolny cel, który będzie realny, może być nawet więcej niż jeden – ważne, aby nie było ich za dużo, bo wtedy zwiększa się prawdopodobieństwo, że nie wszystko uda nam się osiągnąć i może to pogorszyć nasze samopoczucie. Przykłady małych celów w życiu codziennym: nie spóźnić się na zajęcia, zrobić dobry uczynek, upiec ciasto, przeznaczyć godzinę na czytanie- wszystko musisz dostosować do własnych potrzeb i możliwości. Kiedy uda nam się osiągnąć postawiony cel lub zrealizować plan pojawiają się w nas pozytywne emocje, poczucie spełnienia, sprawczości i odpowiedzialności za nasze życie. Przecież to jest właśnie to, co dzieje się na naszych wędrówkach. W takim życiu “w drodze” bardzo ważne jest dotarcie do celu, na miejsce noclegu danego dnia, do kościoła na Eucharystię, czy do celu całej wędrówki. Podczas wieczornych rad często się słyszy, że najlepszym momentem w ciągu dnia było np. to jak zobaczyłam schronisko, do którego szłyśmy. Albo jak sanktuarium na wzgórzu w oddali z każdym krokiem było coraz bliżej nas. Wtedy zapominamy nawet o tym, że bolały nas nogi, że było nam ciężko. Radość z osiągnięcia celu jest silniejsza od tego.
Spontaniczność– może uznasz, że wyklucza się z powyższym punktem, dotyczącym posiadania celu. Jednak właśnie, kiedy nie zaplanujemy szczegółowo dnia, wędrówki, obozu lub otworzymy się na ewentualne zmiany to zaczną dziać się naprawdę ciekawe rzeczy, które nie były do przewidzenia. Może kojarzy Ci się to negatywnie, kiedy np. planowałaś zrobić grę w lesie, a nastąpiło załamanie pogody i burza uniemożliwiła przeprowadzenie długo wymyślanych zajęć. Brzmi jak powód, żeby się załamać, prawda? Na pewno chwilowo twój humor może się pogorszyć, jednak nie załamuj się, gra poczeka, może akurat przyda się na zbiórkę, której nie będziesz miał/a czasu przygotować, a taka nagła zmiana planów daje przestrzeń do przygody! W życiu codziennym przecież często zdarzają się takie sytuacje. Nie masz tak czasem, że na wyjeździe harcerskim lub na co dzień dzieje się coś wspaniałego i pięknego, co zupełnie nie było przez Ciebie zaplanowane? Ja lubię te momenty nazywać “małymi cudami” lub “niezaplanowanymi marzeniami”, to są takie rzeczy, które nam nawet nie przyszło do głowy, że mogą się wydarzyć. Na przykład w trakcie wędrówki letniej miałyśmy zaplanowany ogniskiem nocleg na polu namiotowym, jednak kiedy doszłyśmy na miejsce okazało się, że nie ma tam dla nas miejsca. Wpadłyśmy na pomysł, żeby pójść na zachód słońca na pobliską plażę i tam ustalić dalszy plan działania. Miejsce okazało się tak klimatyczne, że pojawiła się myśl, aby zostać na noc na plaży. Czułam się wtedy jakbym realizowała jedno ze swoich marzeń, mimo, że nie było ono zaplanowane i nie oczekiwałam, że spotka nas coś tak pięknego. W codzienności miałam taką sytuację, że uciekł mi tramwaj, chwilowo byłam zdenerwowana, że będę marzła, czekała na następny, przez to będę później w domu. Stwierdziłam jednak po chwili, że przejdę się na inny przystanek i tak idąc dostrzegłam wspaniały stary budynek na ulicy, która od tamtej pory stała się moją ulubioną w mieście. Te wydarzenia sprawiły mi wiele radości i zostaną mi w pamięci na długo. Na pewno Ty również masz wiele takich sytuacji, zacznij je zauważać oraz czerpać z nich radość, traktować jako wyzwanie i przygodę. Zwykle jest tak, że bardziej w pamięci zostają nam te piękne chwile niż niepowodzenia, przynajmniej na dłużej.
Wdzięczność – po tych wszystkich niespodziankach, które dzieją się w spontaniczności będzie ona się pewnie pojawiała samoistnie. Jednak, nawet kiedy przytrafił Ci się jakiś ,,słaby” dzień, zadbaj o to, aby dziękować za wszystko, co dobre Ci się przytrafiło. Taka chwila pomyślenia o wszystkich dobrych rzeczach, które się danego dnia wydarzyły pokazuje nam ilu wspaniałych ludzi nas otacza, że nie jesteśmy sami z wszystkimi problemami, że Bóg naprawdę jest obecny i nad nami czuwa, chce dla nas jak najlepiej. Wdzięczność polepsza również nasze samopoczucie, wydobywa na pierwszy plan całe piękno i przezwycięża wszystkie smutki. Naprawdę podziękowanie Bogu podczas wieczornej modlitwy za miniony dzień sprawi, że będziesz zasypiać z myślą, że to był dobry dzień.
Wymienione wyżej podpunkty są podpowiedzią, jak zamienić szarą codzienność w piękne wspomnienia. Myślę, że jest to taka podstawa, ale można ją wzbogacać o własne pomysły upiększania rzeczywistości. Nie zapominaj, że naszym celem jest świętość, wypełniaj sumiennie obowiązki, znajdź czas dla siebie, dla swoich bliskich- zwyczajnie zadbaj o ,,life balance”. Często szukamy niezwykłych wrażeń i doznań spłycając przez to codzienność, w której ukryte są dla nas wielkie rzeczy. Jeszcze na koniec przytoczę moje ulubione hasło, które napawa optymizmem:,, Nie każdy dzień jest dobry, ale w każdym dniu jest coś dobrego”. Życzę Ci wymarzonej codzienności!
Zakochana w każdej gałęzi, obecnie spełnia się jako Szefowa Ogniska Młodych. Swoje zamiłowanie do przyrody i poczucia piękna rozwija studiując architekturę krajobrazu. Swój kierunek i życie uwielbia za różnorodność i interdyscyplinarność.
Jaki znak można zobaczyć na naszej klamrze od pasa, koszuli i berecie? Jaki element zwykle zawierają drobne skautowe upominki? Czego nie może zabraknąć na naszych plakatach i ulotkach? Wierzę, że odpowiedź nie jest trudna i wasze myśli bez większych komplikacji powędrowały w stronę naszego symbolu: krzyża o ośmiu wierzchołkach z wpisaną weń lilijką.
Każdy, kto choć trochę interesuje się komunikacją wizerunkową, wie, że wybór logotypu firmy czy organizacji nie jest sprawą drugorzędną. Oczywiście, logo powinno być estetyczne, oryginalne, ale to nie wszystko. Oznaczające musi odpowiadać oznaczanemu. Symbol przyjęty przez grupę coś o niej mówi, powinien podkreślać jej główne cechy i wartości, które są dla niej istotne. W tym kontekście naturalnie nasuwa się pytanie o nasz znak. Osiem wierzchołków krzyża oznacza osiem błogosławieństw. Czy skauting uczy nas życia nimi? W jaki sposób? Gdzie jest ich miejsce w naszej pedagogice? A może to tylko wyraz pięknego, ale nieosiągalnego ideału, który przyjęliśmy, choć nie znajduje konkretnego odzwierciedlenia w rzeczywistości? Może dyrektorium religijne, wzywając do tego, żeby żyć swoim przyrzeczeniem, zasadami i prawem zgodnie z wymaganiami Kazania na Górze, proponuje nam misję niemożliwą?
Muszę przyznać, że długo nie widziałam punktu stycznego między naszą metodą a tekstem błogosławieństw. Były one dla mnie czymś niejasnym, niekonkretnym, paradoksami sięgającymi dużo dalej i wymagającymi więcej niż prawo harcerskie i zasady podstawowe. Jeśli w moich oczach skauting miał z nimi coś wspólnego, to była to nauka przekraczania siebie i naśladowania Chrystusa, choć ten związek wydawał mi się dość mglisty. Dopiero kiedy w moje ręce trafiła adhortacja papieża Franciszka o powołaniu do świętości (Gaudete et exsultate), zdałam sobie sprawę, jak silnie skautowy styl życia jest zakorzeniony w błogosławieństwach i jak konkretny wyraz znajdują one w naszej całorocznej pracy. Szefowo, Szefie, mam dla Ciebie dobrą wiadomość! Za każdym razem, kiedy wyruszasz na wędrówkę, odpowiadając na zaproszenie drogi, podejmujesz służbę i aktywnie uczestniczysz w życiu swojej jednostki, kształtujesz w sobie ducha błogosławieństw!
Pod prąd
Pod prąd. Właśnie tak papież Franciszek zatytułował rozdział poświęcony błogosławieństwom. Wędrówka niewątpliwie jest drogą pod prąd. Zostawiasz za progiem to, co znane i wygodne. Przyjmujesz ciężar plecaka, wysiłek drogi i niepewność. Droga zawsze zaskakuje. Choćbyśmy chcieli przygotować się na każdą ewentualność, wychodząc z domu musimy zgodzić się na nieprzewidywalność życia, zaś ograniczając bagaż do absolutnego minimum, godzimy się na to, że to, co posiadamy, nie zapewni nam bezpieczeństwa. Poczucie bezpieczeństwa daje nam Ktoś inny. Decydując się na przyjęcie charakterystycznej dla wędrówki prostoty życia i wyrzeczenia, oddajemy się w ręce Boga i pozwalamy Mu, by o nas zadbał. Jeśli zaś sięgniemy do tekstów niektórych z naszych obrzędów, okaże się, że na zaufaniu Bogu opiera się w naszym ruchu dużo więcej niż tylko wędrowanie. Wszelkie zobowiązania podejmujemy nie o własnych siłach, ale z ufnością w łaskę Bożą, a to właśnie na tym między innymi polega bycie ubogim w duchu.
Dalej w Ewangelii czytamy o cichości i łagodności, którym sprzeciwiają się pycha i próżność. Kto jednak doświadczył wysiłku, jakiego uczy życie na łonie przyrody, wie doskonale, że droga uczy pokory. Nagle okazuje się, że nasze siły nie są nieograniczone, że nie tak łatwo o dobry humor, kiedy pada, buty obcierają, a na plecach mamy zapasy jedzenia na cztery dni. Nawet jeśli na co dzień raczej podbudowujemy własne ego, to obserwacja przyrody i próba urządzenia się w niej sprawia, że mamy okazję poczuć się mali, a dzięki temu adekwatnie ocenić własne siły. Kiedy zaś już zyskamy świadomość własnej słabości, dużo łatwiej podejść z miłością do wad innych, zwłaszcza jeśli zdecydujemy się otwarcie o nich porozmawiać podczas rady ogniska czy kręgu. Dzięki temu uczymy się też przyjmować prawdę o sobie i świecie, a także towarzyszyć innym w ich cierpieniu, odpowiadając na nie służbą, a więc tego, o czym papież mówi, tłumacząc, na czym polega świętość smutku.
Błogosławieni szukają sprawiedliwości, dążą do tego, żeby każdy mógł cieszyć się tym, co mu się należy. Z pragnienia sprawiedliwości wynika służba podejmowana na rzecz gospodarzy czy spotkanych ludzi, ale także troska o siebie nawzajem: Czy każdy może spakować tyle samo sprzętu? Czy ktoś potrzebuje przerwy?… Nie da się też ukryć, że wyruszając na wędrówkę dobrowolnie wystawiamy się na pewien brak. Dzięki temu w codzienności może być łatwiej opowiedzieć się po stronie ubogich i słabych, podjąć dla nich konkretny wysiłek. Sprawiedliwość nie ogranicza się jednak wyłącznie do ludzi. Jej wyrazem jest również oddawanie czci Bogu, zarówno w czasie modlitwy, jak przy kontemplacji piękna stworzonego świata.
Posuwając się w tekście Ewangelii dalej, czytamy o błogosławieństwie związanym z miłosierdziem, za którego dwa główne elementy składowe papież uznaje przebaczanie i dawanie. Myślę, że nie będzie zbyt śmiałym stwierdzenie, że życie we wspólnocie (ogniska, kręgu, szczepu…) to świetna szkoła przebaczania, zwłaszcza w świetle 4. punktu Prawa Harcerskiego. Mogę chować w sercu żal do kogoś, ale wtedy wspólna droga czy praca w jednostce prędko staną się nie do zniesienia. Co zaś się tyczy drugiego składnika miłosierdzia, dar z siebie jest naturalnie wpisany w rolę szefa. Biorąc odpowiedzialność za powierzonych nam młodych, oddajemy im bezinteresownie swój czas, uwagę i serce.
No właśnie, serce… „Błogosławieni czystego serca” to słowa, które zapewne również zabrzmiały znajomo. W końcu „harcerz jest czysty w myśli, mowie i uczynkach”, zaś czystość serca, a wraz z nią czystość naszych intencji i miłości, ma z tym punktem prawa wiele wspólnego. Jest z nią też nierozerwalnie związana odwaga do stawania w prawdzie, a droga i wysiłek służby właśnie do niej podprowadzają. W praktyce godziny światła czy godziny drogi, w regularnej spowiedzi, w pracy z każdym z trzech spojrzeń czy podczas przechodzenia śladów ognia mierzymy się sami z sobą, z tym, co jeszcze nie jest w nas całkiem czyste, jeszcze nie jest doskonałe. Kształtujemy charakter, by stawać się coraz lepszymi, tak, żeby nasze życie było coraz bliższe temu błogosławieństwu.
Dobrze ukształtowane serce będzie potrafiło dążyć do pokoju mimo trudności. Jeżeli razem ze stylem drogi przyjmiemy za własną tożsamość pielgrzyma, wraz z nią przyjdzie otwartość na innych, również na tych, od których znacząco się różnimy. Wędrowiec nie wybiera ludzi, których spotyka po drodze. My także nie zawsze mamy wpływ na to, z kim jesteśmy w ekipie, ale uczymy się wspólnego życia i pracy. Wyraz takiej postawy otwartości znajdziemy zresztą zarówno w obrzędzie Fiat, jak w Wymarszu wędrownika: nie może być barier dzielących cię od innych, masz wychodzić ze świata swoich przyzwyczajeń i wygód, żeby znaleźć płaszczyznę porozumienia z każdym.
Komentując ostatnie z błogosławieństw, „błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości”, Franciszek zwraca uwagę na to, jak wielu ludzi było i jest prześladowanych jedynie z tego powodu (…), że żyli swoim zaangażowaniem wobec Boga i innych. Każdy z nas podjął takie zobowiązanie: przyrzekliśmy całym życiem służyć Bogu i bliźnim. Treść tego błogosławieństwa daje jasno do zrozumienia, że w naszym życiu musi być gotowość do całkowitego zaangażowania się w przyjętą misję i przyjęcia na siebie wszystkich konsekwencji, jakie wiążą się z wybieraniem w codzienności woli Bożej. Mimo że bezpośrednio błogosławieństwo dotyczy prześladowań, w gruncie rzeczy obejmuje dużo szerszy zakres. Przypomina o gorliwości, niezgodzie na półśrodki i bylejakość, o rzeczywistej gotowości do pracy, służby i ciągłego wysiłku wkładanego w stawanie się lepszym.
Kompas jest – czas w drogę!
Szwajcarska skautka, Jaszczurka, napisała kiedyś w swojej księdze, w modlitwie na Dzień Myśli Braterskiej: Uczyń, żeby mundur, który nosimy, nie był ubraniem wkładanym z przyzwyczajenia lub dla wygody, ale przypominał nam, kim jesteśmy i kim chcemy być. Życzę każdemu odkrywania krok po kroku różnych elementów naszej symboliki. Łatwo się do nich przyzwyczaić i patrzeć na nie dość bezmyślnie, a szkoda. Oby od dziś każde spojrzenie na nasz mundur, a w szczególności na krzyż, przypominało nam o ciągłym wybieraniu drogi błogosławieństw. Zachęcam do zastanowienia, jak możemy nimi żyć w codzienności, nie tylko tej harcerskiej, zaś spragnionym dalszej refleksji o wędrowaniu do świętości serdecznie polecam lekturę Gaudete et exsultate w całości.
Szefowa ogniska szefowych we Wrocławiu i asystentka namiestniczki przewodniczek. Absolwentka filologii hiszpańskiej i francuskiej zakochana w tłumaczeniu. W wolnym czasie tuptam po okolicy, szukam ptaków na drzewach, śpiewam altem i myślę o życiu.
Nasza przygoda jako pierwszych Polaków na belgijskiej pielgrzymce wędrowników do Avioth rozpoczęła się jeszcze w zeszłym roku na Vezelay. Po bojach o flagi narodowe i pomocy w odzyskaniu naszej przez belgijskich wędrowników, nawiązaliśmy ze sobą kontakt, pogadaliśmy oraz powymienialiśmy się wrażeniami z wędrówki. Mimochodem Belgowie wspomnieli, że oni na Vezelay są co dwa lata, a w inne odbywa się cyklicznie ich własna pielgrzymka wędrowników – Avioth. Dostaliśmy zaproszenie i powiedzieliśmy radośnie, że może ich odwiedzimy.
Przygotowania i podróż
Po kilku miesiącach myśl o pielgrzymce powróciła i padło konkretne pytanie: czy jedziemy? Dobra, jedziemy! Hufcowy skontaktował się z Belgami, żeby dograć szczegóły i szybko płynnym angielskim udało się dogadać. Miesiące mijały i pielgrzymka była coraz bliżej. W naszych głowach jawiły się koncepcje: samolot tutaj, potem bus, zwiedzanie tam i tutaj… ale trochę to nie pasowało, bo sama pielgrzymka zaczynała się gdzieś na uboczu… wreszcie ktoś zażartował, że może samochodami. Dobre sobie, 1500 kilometrów w jedną stronę, niby fajnie, ale kierowcy, samochody, i to wszystko, co może się wydarzyć po drodze. Ale pomysł kiełkował aż urósł do większych rozmiarów – okazało się to opcją naprawdę tanią, a większość z nas była kierowcami z kilkuletnim stażem. Dobra, mamy samochody? Mamy. No to jedziemy. W międzyczasie udało się też uzyskać dofinansowanie, można było wyruszać. Droga samochodem wyliczona była na około 1500 kilometrów, z Puław przez Warszawę (gdzie odbieraliśmy Piotra z 5. Warszawskiego, który zdecydował się z nami wyruszyć) aż do Florenville, po drodze odwiedziwszy jeszcze niemiecką Koblencję. Okazało się, że ten sposób transportu wygrywa nie tylko ceną, ale i wrażeniami – komunikacja pomiędzy samochodami przez krótkofalówkę, długie rozmowy i wiele pięknych widoków po drodze to tylko niektóre jego zalety.
Jak w domu
Wreszcie dotarliśmy. Wysiedliśmy na belgijskiej ziemi, posortowaliśmy plecaki i wyruszyliśmy w pierwszy, 8 kilometrowy odcinek. Była już noc, ale jeszcze tego dnia czekało nas wieczorne ognisko i rozlokowanie. Już wtedy, po raz pierwszy doświadczyliśmy pomocy naszych braci Belgów. Jeden z nich, w trakcie swojej trasy autem wypatrzył nas, zatrzymał się na poboczu, nawiązał kontakt i zapytał, czy nie potrzebujemy podwózki. Było nas za dużo i chcieliśmy przejść tę trasę całym kręgiem (no i mieliśmy za sobą kilkanaście godzin w samochodzie, wędrówka była ulgą), więc podziękowaliśmy, ale było to miłe z jego strony. Po dotarciu na polanę zostaliśmy przywitani przez Namiestnika Wędrowników – Reinouda. Na wieść, że jesteśmy tymi Polakami, którzy mieli przyjechać, Belgowie bardzo się ucieszyli. Przedstawili się nam i powiedzieli o planie reszty dnia, zapytali, czy niczego nam nie brakuje i możemy śmiało o wszystko pytać.
Wieczorne ognisko ze świadectwami przed Wymarszem było pierwszą okazją na zapoznanie się z tutejszymi obyczajami. Ognisko zaczęło się grą podobną do naszego tańca podczas „Czerwonego pasa” a, później Belgowie zaprosili nas do nauczenia ich jakiejś polskiej piosenki, co było bardzo miłe. Dalej scenki i świadectw, i tu ciekawy wątek, bo niby o tym wiedzieliśmy, ale Wam również należy się wyjaśnienie, mianowicie w Belgii bardzo popularne są dwa języki – Francuski i Flamandzki. Duża część Belgów mówi też komunikatywnie po angielsku. Świadectwa były bardzo piękne, a mogliśmy je zrozumieć dzięki pomocy naszych braci wędrowników, którzy tłumaczyli nam doraźnie zarówno belgijski jak i flamandzki. Zakończyło się wspólnym Salve Regina i ciszą, trwającą aż do porannej modlitwy.
Kolejnego dnia pełną parą przywitała nas belgijska pogoda, czyli mżawka i silny wiatr. Po śniadaniu i wystruganiu zastępczego drzewca na sztandar ruszyliśmy w drogę do kościoła na poranną Mszę Świętą. Nie zawiedliśmy się, bo zwyczajny kościółek w małej miejscowości zdumiewał ilością malunków i szczegółów. Był po prostu piękny, co można zobaczyć na zdjęciu.
Na trasie czekało nas wiele przygód i pięknych widoków. Wielkie sięgające po horyzont zielone pola, pastwiska oraz bunkry – świadkowie dawnej historii, umocnienia linii Maginota. Dużą ulgą była kąpiel w lodowatej rzece, pozwalająca się odświeżyć i zahartować charakter. W trasie było także miejsce na różaniec i spontaniczne spotkania z innymi kręgami Belgów, w tym cenne rozmowy i wymianę doświadczeń. Nie zabrakło też ciszy i refleksji drogi, tak ważnej w naszym wędrowniczym stylu. Nadszedł wieczór i cel naszej wędrówki, a więc bazylika w Avioth, snująca się w mroku oświetlanym pojedynczymi latarniami. Zjedliśmy wspólnie z Belgami kolację, wymieniając się naszymi narodowymi potrawami, po czym wyruszyliśmy na procesję z pochodniami odmawiając wspólnie różaniec. Każdy z kręgów miał odmówić po 5 dziesiątek, każdy ofiarując w intencji jednego z pięciu wędrowników, który tej nocy miał składać swój Wymarsz. Wymarsze również odbyły się w dwóch językach, czyli francuskim i flamandzkim. Zaraz po nich śpiewając przeszliśmy pod bazylikę, gdzie po odśpiewaniu Les trois routes wkroczyliśmy zwyczajem przedwiecznych pielgrzymów do środka, gdzie czekała nas adoracja, pełna pięknych śpiewów i muzyki.
W niedzielę, podczas uroczystej Mszy świętej pod przewodnictwem arcybiskupa Treanora, po której odbył się apel końcowy, a także podziękowania ze strony Belgów za obecność i nasze zaproszenie ich na Święty Krzyż. Wymieniliśmy się naszywkami naszych regionów i byliśmy gotowi do drogi powrotnej, wymieniając z Belgami ostatnie pozytywne słowa i okazując wzajemną wdzięczność, że mogliśmy się spotkać w tak pięknych okolicznościach.
Refleksja końcowa
Był to czas może krótki, ale bardzo poruszający. Dla mnie czymś niesamowitym było doświadczyć rozmów z Belgami na najróżniejsze tematy i zauważyć, jak niewiele się od siebie różnimy. Jak wspólne mamy przeżycia i doświadczenia, i że mimo bariery wielu kilometrów, kiedy się spotkaliśmy, to podobnie jak w Polsce, mogliśmy się potraktować jak bracia i poczuć jak wielka skautowa rodzina. O wiele lepiej przeżyć tę pielgrzymkę pozwolił nam fakt wielkiej pomocy językowej Belgów, bo zawsze byli gotowi przetłumaczyć nam kluczowe informacje i wyjaśnić, co powinniśmy robić.
Usłyszałem od jednego Akeli, że najbardziej w byciu szefem inspiruje go to, że dużo uczy się od swoich chłopaków, a przecież ja miałem dokładnie takie same refleksje po jakimś czasie mojej służby! Niby to proste, ale doświadczenie tego, że metoda działa niezależnie, nie tylko w różnych częściach Polski, ale też świata, było dla mnie czymś bardzo budującym. Nasi belgijscy bracia zadbali o to, żebyśmy się mogli poczuć w miejscu dla nas nieznanym, jak w domu. I rzeczywiście tak się czuliśmy – zaopiekowani, wsparci i pewni tego, że jesteśmy ważną częścią tej pielgrzymiej społeczności. Później okazało się, że byliśmy pierwszymi Polakami na Avioth. Mamy szczerą nadzieję, że nie ostatnimi! Jak mówił później Andrzej, nasz hufcowy: ,,Avioth było dla nas niezwykłym przeżyciem, wielką inspiracją i czymś, co zostanie z nami na długo. Jadąc na Vezelay pamiętajmy, że nie tak daleko stąd odbywa się pielgrzymka, która może nie jest równie spektakularna, ale pozwala na takie przeżycie wymiaru europejskiego, jakie nie jest możliwe w żadnym innym miejscu.”
Dobrej drogi i poszukiwania pięknego doświadczenia Europy chrześcijańskiej życzy Krąg Szefów z Puław.
Przyboczny, Akela, obecnie dumny drużynowy 1.Drużyny Puławskiej. Pasjonuje go psychologia, którą studiuje na KULu. Interesuje się muzyką (szczególnie śpiewem!), historią, edukacją oraz poezją. Fan audiobooków. Ekspresja to zdecydowanie jego obsesja.