Szlakiem Ojców cz. 2. – formacja jezuicka 

Kiedy więc zechcesz mnie za syna, o Loyolo, 
Kiedy będę odziany w twą skromną sutannę?… 
Szukam szczęścia! Lecz szczęście jest tam! 
~Jakub Sevin 

W drugiej części cyklu Szlakiem Ojców prześledzimy okres formacji o. Jakuba Sevina SJ, trwający łącznie 18 lat, przeplatany koniecznością wyjazdu z rodzinnej Francji  do Belgii czy przetaczającą się przez te kraje wojną światową. To właśnie wtedy kształtował się charakter i duchowość Jakuba i wykuło jego kapłaństwo.  W tym też okresie zetknął się po raz pierwszy z brytyjskim skautingiem. Zapraszam do lektury! 

3 września 1900 roku Jakub wyruszył z Lille do Amiens, by w towarzystwie szkolnego kolegi  wspólnie udać się do nowicjatu jezuickiego w Szampanii w Saint-Acheul, gdzie od razu wzięli udział w rekolekcjach prowadzonych przez o. Paula Motte SJ, po których Jakub pozostawił krótką notatkę: 

9 września 1900, św. Piotra Klawera SJ ostatni wybór (decyzja). 

Argumenty za: By ocalić moją duszę. By ocalić dusze innych. By mieć regułę, przełożonych, wspólnotę. By nie być pospolitym

Decyzja została podjęta: Jakuba przyjęto do nowicjatu, a rodzice listowne wyrazili zgodę: ojciec Adolf Sevin okazał wsparcie i zachętę oraz ufność Bogu, podczas gdy matczyne serce wyraziło niepewność, ale i zaufanie dla decyzji: Twój powrót na kilka dni byłby okrutną słodyczą… (…) Myśl, że sprzeciwiając się odebrałabym ci szczęście, może nawet do końca życia, odbiera mi odwagę by się sprzeciwić”. 

Jakub Sevin w czasie nowicjatu; po lewej jego siostra i brat 

W sobotę 15 września 1900 roku, w święto Siedmiu Boleści Maryi, Jakub otrzymał sutannę jezuicką. O jego pierwszym roku wiadomo relatywnie niewiele poza tym, że: głosił katechezy, prowadził świetlicę na przedmieściach Amiens i odbywał nowicjacką próbę polegającą na posłudze w szpitalu. Swoje rekolekcje nowicjackie o. Jakub miał później określić jako „trzydzieści dni z niebem spędzonych na ziemi”. Codzienne życie poza nauką i aktywnościami obejmowało też spacerowanie z innymi klerykami po ogrodzie, zmawianie przy tym różańca, czytanie O doskonałości chrześcijańskiej Rodrigueza czy zachodzenie na adorację Najświętszego Sakramentu. 

W wyniku francuskiej batalii prawnej rządu (prawa Julesa Ferny’ego z 1880 roku zakazujące edukacji jezuickiej oraz z 1901 roku nakładające na rząd wyłączne prawo zatwierdzania zgromadzeń), jezuici zmuszeni byli do przeniesienia swoich kolegiów z kraju bądź działania „po cichu” – w ten oto sposób nowicjat o. Jakuba Sevina we wrześniu 1901 przeniósł się do Belgii; jezuita nie mógł wrócić na stałe do Francji przez kolejnych 18 lat nauki, przerwanych przez wojnę. 

Towarzysze wspominali go jako raczej surowego, starającego się dostosować do warunków formacji, jednocześnie chętnie angażującego się w służbę dzięki naturalnej hojności. Był aktywny i spontaniczny, a od drugiego roku nowicjatu wrócił do pisania poezji, szczególnie dotyczącej Matki Bożej. 

Latem 1902 Jakub przygotowywał się gorliwie do swoich pierwszych ślubów, które złożył 5 września, wtedy też otrzymał swój krzyż jezuicki – ten sam, który będzie trzymał na piersi w dniu śmierci, szepcząc „Mój towarzysz, to mój towarzysz”. W dniu ślubów pocieszał bliskich listem: Nie płacz, matko… Raczej módl się do Najświętszego Serca”. 

Dalszą część jego formacji silnie naznaczył asceta i mistyk, nowy mistrz nowicjatu – o. Ludwik Pouiller SJ, uczący młodych jezuitów rozeznawania duchowego, a także nauk o zjednoczeniu z Bogiem, o poszukiwaniu woli Bożej, o miłość do Matki Bożej czy o ascezie będącej odpowiedzią na łaskę. Jego wpływ był kluczowy dla formowania się chrystocentrycznej duchowości Jakuba. 

Po ślubach Jakub został przeniesiony z Arlon do Antoing, by wznowić studia licencjackie z języka angielskiego. W Gandawie, otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk tamtejszego biskupa, ks. Antoniusa Stillemansa. Mimo, że zaliczył końcowy egzamin pisemny, dwukrotnie nie zdał ustnego i ukończył studia dopiero w 1904 roku. Przez kilka kolejnych lat uczył angielskiego w kolegium we Florennes w Belgii. Był to dla niego wymagający czas, w czasie którego wspomagał się kolejnym powrotem do pisania poezji. Jego czas pochłaniało wiele godzin zajęć lekcyjnych, komponowanie tekstów dla teatru szkolnego (którego był dyrektorem), lekcje retoryki czy wreszcie wakacje w Anglii w Roehampton, na południowy zachód od Londynu. 

W 1907 Jakub wyjechał do Gemert w Holandii na studia filozoficzne, w trakcie których uczył się tomizmu od jezuickich znawców tej materii. Sam Jakub zainteresował się wtedy pedagogiką, której niestety nie zdążył jej dobrze zgłębić. Jednocześnie był to czas pierwszych próbom kaznodziejskich, wygłaszanych wobec współbraci, z których uwagi Jakub zachował na przyszłość; ćwiczeniom tym towarzyszyło również zaangażowanie społeczne: w trakcie trzydniowych obchodów z okazji beatyfikacji Joanny d’Arc w 1909 roku, Sevin był jednym z konferansjerów i wygłosił swój panegiryk na jej cześć.  W 1910 – mając 28 lat – został posłany do nauki retoryki w kolegium w Antoing. 

Zdjęcie z obozu dla młodzieży w Boulogne-sur-Mer w 1909 roku wskazujące na zainteresowanie Jakuba, wówczas kleryka, aktywnościami dla młodzieży w ramach działania świetlic jezuickich. 

Ten okres formacji przeplatał w sobie duchowe pociechy i oschłości, opisywane przez Jakuba w kolejnych wierszach, w czasie których toczył wewnętrzne walki  i oczyszczał swoje powołanie, przemieniając smutek i zniechęcenie w głębokie, osobiste przywiązanie do Chrystusa. 

„1911… W końcu teologia” – zanotował Jakub. Kolejne lata formacji musiały mu się niesamowicie dłużyć, zaś jego żarliwy temperament zapewne pragnął działania. Zdaniem swoich towarzyszy, mimo bycia artystą i literatem, poważnie podchodził do studiów, pilnie notując na wykładach i wszystko przyjmując z uśmiechem. 

Wykładowcy na jego studiach przykładali wagę do nauczania tomizmu, apologetyki, mistyki i uczulali na kwestię potępionej wówczas herezji modernizmu. Jakub zaś, poza samą nauką, rozwijał dalej swoją duchowość: w piśmie Posłaniec Serca Jezusowego z grudnia 1911 poświęcił długi artykuł jednej ze swoich najbliższych świętych, Małej świętej z Lisieux, Siostrze Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, do której żywił głębokie oddanie, odkąd w wieku 17 lat poznał jej Małą drogę dziecięctwa duchowego”. 

W 1913 roku na łamach Les Études ukazały się dwa artykuły autorstwa o. Caye SJ krytykujące nowopowstały angielski ruch młodzieżowy, który już w 6 lat osiągnął  wielki sukces. Brat Jakub, mając spędzić swoje letnie wakacje w Roehampton w Anglii, postanowił wyrobić sobie pogląd na jego temat „z pierwszej ręki”. Spotkał się ze skautami, przeprowadził wywiady, zdobył pisma. Spotkał się też z biskupem pomocniczym Westminsteru, by spytać go o opinię,  a nawet obozował ze skautami, dzięki czemu powrócił do Belgii z bogatym zasobem wiedzy na temat rodzącego się skautingu. Jednak w tamtym czasie jego głównym zmartwieniem było ukończenie studiów i przygotowanie się do święceń kapłańskich. 

W 1914, na trzecim roku teologii w Enghien, w święto Zwiastowania Jakub przyjął święcenia subdiakonatu z rąk biskupa Lille, zaś 3 maja został wyświęcony na diakona. Niedługo później, po 14 latach formacji, po raz pierwszy mógł odwiedzić rodzinne Tourcoing, spotkać rodziców i udzielić im komunii świętej. 2 sierpnia 1914 roku biskup Tournai udzielił mu święceń prezbiteratu – jednak z powodu wybuchu I Wojny Światowej, nikt z rodziny nie mógł mu towarzyszyć ani przy święceniach kapłańskich, ani w czasie prymicji. 

Będąc zwolnionym z francuskiej mobilizacji, został wysłany przez prowincjała do Anglii do kardynała Bourne’a (którego poznał w czasie badania skautingu) po czym, nie mogąc wrócić do Belgii z powodu niemieckiej inwazji, Jakub udał się do francuskiego Lille, by  zostać kapelanem wojskowym. Przez nadmiar chętnych, prowincjał odesłał go do zajętego przez Niemców Enghien . Nie mogąc zrobić nic innego, Jakub kontynuuje czwarty rok teologii. 

W 1915 roku w okupowanej Belgii Jakub przeżywał swoją jezuicką trzecią probację, rok próby przed wysłaniem go na misję. Panowała tam żelazna dyscyplina: „Absolutna izolacja”, zanotował Jakub. Żadnych pism, listów czy wierszy. Dopiero po około trzydziestu latach Jakub rzucił trochę światła w swoich zapiskach na ten okres, wskazując, że ich opiekun wyznawał doktrynę ascezy, wyrzeczenia i surowości – próbując „tercjarzy” poprzez zniechęcenie, by docelowo ich umocnić. 

W sierpniu 1916 roku Jakub zostaje wychowawcą w kolegium w belgijskim Tuquet, przy granicy z Francją. Zaczął pisać tam nieregularny dziennik, dający wgląd w ten okres. Jesienią wojska niemieckie zakazały otwarcia przygranicznej szkoły – mimo, że w internacie przebywała już część uczniów. Dało to bratu Jakubowi przestrzeń do przygotowania notatek na zajęcia oraz do szykowania pierwszych prób wychowawczych i dyskusji pedagogicznych na temat skautingu. Sam jeszcze nie nazywał tego explicite skautingiem, chociaż aplikował metody poznane 3 lata wcześniej w Anglii. Rozpoczął także spisywanie i redakcję swoich wniosków i obserwacji w oparciu o artkuły i pisma dot. skautingu, które przywiózł był ze sobą w 1913 roku. Po wojnie wyda je jako „Skauting. Studium dokumentów i metody zastosowania” 

2 lutego 1917 roku, w wieku 35 lat, Jakub złożył swoje solenne śluby, którym towarzyszyło uroczyste przedstawienie uczniowskie. Ponownie, z powodu zamkniętej granicy, jego rodzina nie mogła mu towarzyszyć. W tym okresie ojciec Jakub prowadził aktywne duszpasterstwo: głosił konferencje o Najświętszym Sercu dla trapistek, wygłosił rekolekcje dot. Boleści Maryi czy też założył Ligę Eucharystyczną Joanny d’Arc, liczącą dwieście dziewcząt. Niestety, jego traktat przeznaczony dla tej wspólnoty nie uszedł jezuickim cenzorom: jego twierdzenia, że spowiedź jestspotkaniem miłościzaś dziecko powinno wzbudzić akt wiary w obecność Naszego Pana w swoim kapłanie miały być uznane za zbyt śmiałe, Jakub musiał się więc z nich pokornie wycofać. 

Jesienią 1917 roku szkoła, mimo niewielkiej liczby uczniów, w końcu mogła wznowić działalność. . Kolejne miesiące jezuita spędził na pierwszych próbach wdrożenia metod skautowych. Następnie, we wrześniu 1918 roku został posłany do Antwerpii, gdzie zachorował na grypę i trafił do szpitala. Wrócił stamtąd niemal w przeddzień zawieszenia broni. Następnie trafił do kolegium w Mouscron – wciąż zawieszonego – gdzie kontynuował próby wdrożenia skautingu oraz działania Ligi Eucharystycznej. Dopiero w styczniu 1919 roku został skierowany do nauczania we francuskim Metz, kończąc jego 18-letni pobyt za granicą. Chwilę później jednak jego słabe zdrowie skierowało go na kilkumiesięczną rekonwalescencję do Włoch. 

„Znałem ojca Jakuba Sevina od dziecka. Był on doskonałym uczniem, gorliwym i entuzjastycznym, czułym na wszystko, co wielkie i piękne. Widząc go, myślało się o Rycerzach z dawnych czasów, nie odkrywszy nawet głębi jego chrześcijańskiej duszy. Jego wstąpienie do jezuitów było dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Niewątpliwie chciał on nałożyć na swą gorliwość ścisłą dyscyplinę, by uczynić ją jeszcze skuteczniejszą w służbie młodym ludziom, którym miał poświęcić swoje życie. 
Swój wpływ początkowo wywierał na uczniów poprzez nauczanie, następnie zaś przyszedł dzień, gdy poszerzyło się jego pole działania. W angielskim skautingu odkrył on formę wychowania młodzieży, która odpowiadała jego temperamentowi, która zdawała mu się być zdolna do wykuwania charakterów szlachetnych i mężnych, młodzież zawsze gotową do oddania się na rzecz innych. To on dał początek Skautom Francji i wszystkim katolickim gałęziom Skautów i Przewodniczek.” 

Kardynał Achille Lenart, 1951 

W kolejnej części przyjrzymy się dokładniej początkom skautingu o. Jakuba! 

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Przemysław Stocki


Hufcowy białostocki, wcześniej przez 3 lata jedyny drużynowy w województwie, następnie inicjator lokalnej PuSzczy. Kocha francuskie śpiewy, stara się szerzyć świadomość o korzeniach "naszego" skautingu - oraz o szkole włoskiej skautingu. Wróg plastikowego sznurka do snopowiązałek - a dlaczego, zapraszam do dyskusji!

Decyzyjność – czyli jak psuć rzeczy i robić sobie krzywdę

„Dobre decyzje są wynikiem doświadczenia, a doświadczenie zdobywa się poprzez podejmowanie błędnych decyzji.” ~ Mark Twain. 

Będąc jeszcze harcerzem, mój drugi drużynowy, przy okazji pogadanki o BHP podczas pierwszego dnia pionierki, zwykł mawiać: „Pierwsza zasada obozu: jeżeli ktoś zrobi sobie krzywdę, to przegrywa”. Przyznam, że sam ten zwyczaj przejąłem, jako zabawną formę przypominania o bezpieczeństwie. Za każdym razem, gdy słyszę lub wypowiadam te słowa, uśmiecham się w duchu – wiem przecież, że nikt nie robi sobie krzywdy celowo, ale jest to niepożądany wypadek przy pracy. 

Wydaje mi się jednak, że w istocie skautingu bardziej leży akceptacja ryzyka krzywdy niż stawianie bezpieczeństwa na pierwszym miejscu. I proszę, zanim doniesiecie o mnie do kuratorium, przeczytajcie do końca.  

W poniższym artykule szukam zarówno granic Przestrzeni Wolności (przed przeczytaniem serdecznie polecam zapoznać się z artykułem Ignacego Piszczka o tym samym tytule, dostępnym w Przestrzeni), jak i praktycznych wskazówek jak powierzać decyzyjność.  

Ryzyko 

W skautingu wiele mówimy o konsekwencjach, o przestrzeni wolności. Wolności – czyli (jak twierdzi PWN): „możliwości podejmowania decyzji zgodnie z własną wolą”.  

No właśnie – decyzji. Decyzji, które mogą mieć różne skutki – zarówno pozytywne, jak i negatywne. Wolność ma to do siebie, że zawiera w sobie element ryzyka, jest niebezpieczna. Gdybyśmy zawsze wiedzieli, co zrobi nasz podopieczny – to nie byłoby wtedy mowy ani o przestrzeni wolności, ani o skautingu. W naszej metodzie, tak jak w samej wolności, ryzyko jest immanentne . 

Tworząc przestrzeń do samodzielnego podejmowania decyzji i powierzając odpowiedzialność młodym, wiele ryzykujemy, jednak wiemy, że ryzyko to się opłaci w długim terminie. Liczymy, że na podstawie swoich decyzji – trafnych i błędnych – nasi podopieczni będą się rozwijać, uczyć, zdobywać doświadczenie. Jest to podejście jak najbardziej słuszne. 

W praktyce powierzanie decyzyjności okazuje się trudniejsze niż mogłoby się wydawać. 

Najczęściej wątpliwości prześladują nas w dwóch sytuacjach: kiedy nasi podopieczni podejmują błędne decyzje oraz kiedy realizują powierzone im zadania w inny sposób, niż sami byśmy je zrealizowali. 

Zła decyzja to… dobra decyzja? 

Na początku zdefiniujmy, co rozumiemy pod pojęciem „złej” decyzji – gdyż, gdy dłużej się nad tym zastanowimy, niewiele decyzji okazuje się całkowicie złymi. Co więcej – nie każda decyzja, która początkowo wydaje się błędna, daje jedynie złe owoce. Jako błędną decyzję rozumiem tutaj decyzję, wskutek której albo zamierzony cel nie jest osiągnięty, albo zostaje osiągnięty środkami dalekimi od optymalnych (marnotrawstwo zasobów, czasu), albo dzieje się szeroko pojęta krzywda. 

Pierwsze dwa rodzaje błędnych decyzji są dla szefa zawsze pokusą: czujemy nieodpartą chęć wytłumaczenia podopiecznemu, że w ten sposób się nie da, sposób realizacji jest do bani, a zupa była za słona. Czujemy chęć podjęcia decyzji za niego, ponieważ sami mamy już pewne doświadczenie, może kiedyś sami popełniliśmy ten błąd, próbowaliśmy tego, w co właśnie pakuje się nasz harcerz czy harcerka. Jednak tego typu błędne decyzje podjęte samodzielnie przez harcerza, mogą mieć ogromną wartość pedagogiczną na dłuższą metę, podczas gdy „poprowadzone za rączkę” dobre decyzje często rozwiązują problem jedynie tu i teraz. Tego rodzaju decyzje są może nieoptymalne, jednak w gruncie rzeczy nie są złe same w sobie. W końcu dzięki nim osoba uczy się, co działa, a co nie, jak można coś zrobić lepiej. Błędne decyzje polegające na nieosiągnięciu celu lub osiągania go w sposób nieefektywny możemy w zasadzie nazwać inaczej: to „nieoptymalne decyzje”. 

Trzeci rodzaj złych decyzji to sytuacje, w których przez działanie stała się jakaś krzywda – materialna, społeczna czy inna. Powstała jakaś szkoda, którą trzeba naprawić. Pedagogicznie – ogromny potencjał do wykorzystania! Fakt, że skutki naszych wyborów zabolały nas lub kogoś, są potężnym bodźcem do rozwoju i refleksji nad własnym zachowaniem. A jeśli sytuacji towarzyszą duże emocje – mamy gwarancję, że nauka wyciągnięta z tej sytuacji pozostanie z podopiecznym na długo. 

Pozwólmy harcerzom i harcerkom podejmować błędne decyzje!  
Pozwólmy im robić sobie krzywdę, zdobywać doświadczenie i ponosić konsekwencje błędnych decyzji. 

fot. Archiwum Autora

Czy zła decyzja ma coś, o czym dobrej decyzji nawet się nie śniło? 

Błędne decyzje zmuszają nas, choć w minimalnym stopniu do refleksji. Pobudzają nas do myślenia. Dlaczego się nie udało? Jak mogę zrobić to lepiej? Dlaczego to, co zrobiłem, kogoś zabolało? Co mogę zrobić w przyszłości, aby uniknąć podobnych sytuacji?  

Ponadto poczucie krzywdy, straty, ból, a czasem nawet uczucie zawodu, utrwalają w naszej pamięci dane doświadczenie. Z reguły silne emocje utrwalają wspomnienia, zatem jako szefowie tym bardziej powinniśmy zważać na to, w jaki sposób przeprowadzamy „sytuacje kryzysowe” w naszych jednostkach, takie, które wiążą się z silnymi emocjami u naszych harcerek, harcerzy czy wilczków. 

O ile sama „zła” decyzja może nigdy nie będzie dobra, o tyle możliwości pedagogiczne, jakie stwarza, są przeogromne, a długofalowo, dobro, jakie może wyniknąć z pojedynczej trudnej sytuacji, może być gigantyczne. 

Granice autonomii 

Gdzie są jednak granice dla takiego popełniania błędów i robienia sobie krzywdy? 

Najpewniej na obozach szkoleniowych mogliście usłyszeć o trzech: „zagrożeniu zdrowia, życia i moralności”. Ktoś dociekliwy zauważyłby pewnie, że granice te są dosyć uznaniowe, płynne, bardzo zależne od sytuacji. To prawda. Każdą sytuację należy rozpatrywać indywidualnie, biorąc pod uwagę potencjalne konsekwencje, ich trwałość i rozmiar. Warto zauważyć, że te kryteria odnoszą się jedynie do trzeciej kategorii „złej decyzji” – wyrządzania sobie lub komuś krzywdy. W przypadku „nieoptymalnych decyzji” powiedziałbym, że granice autonomii może wcale nie istnieją (lub leżą na dnie kasy drużyny). 

Wejdę tutaj w niewielką polemikę w sprawie granic krzywdy, a może bardziej zachęcę Was do samodzielnej refleksji nad tym, gdzie one leżą. Jasne jest, że uszczerbek na zdrowiu, życiu czy moralności jest po prostu zły, nazywajmy rzeczy po imieniu. Należy zrobić wszystko, co można, aby zapobiec jego wystąpieniu, nie bagatelizując ryzyka. Jednak zacięcie się nożem, złamana ręka podczas Wielkiej Gry, czy kłótnia w zastępie zakończona bójką i podbitym okiem się zdarzają . Zależy nam na tym, aby tego typu krzywdy nie miały miejsca, robimy wszystko, co w naszej mocy, aby im zapobiec, jednak nie rezygnujemy z wolności harcerzy, aby mieć stuprocentową pewność, że się nie wydarzą. Gdybyśmy chcieli całkowicie wyeliminować ryzyko, musielibyśmy zrezygnować z olbrzymiej części naszych zajęć i metody. Dopuszczamy krzywdę, która jest możliwa do naprawienia i nie powoduje poważnych i długotrwałych skutków. 

Moralność jest nieco trudniejsza do ubrania w sztywne ramy i wyważenie potencjalnej krzywdy oraz potencjalnych zysków pedagogicznych. Dostrzeżenie, że jakieś zachowanie powoduje krzywdę moralną, podkreślenie tego przez szefa, a także bardzo ważne – porozmawianie i wyciągnięcie wniosków z podopiecznymi – jest niebagatelną okazją do wzrostu. Zapobiegamy demoralizacji; jednak gdy już wystąpi, nazwanie jej i wyciągnięcie wspólnej nauki z podopiecznymi może przynieść wielką wartość. Trzeba pamiętać, że sytuacje, w których naruszane są znane chłopakom normy moralne oraz ideały harcerstwa (skautingu), dają im w szczególny sposób możliwość rozwoju. Nie chcemy, aby takie wydarzenia miały miejsce, lecz gdy już wystąpią, wykorzystajmy je wychowawczo.  

Ponownie – nie zachęcam do robienia sobie krzywdy czy to fizycznej, czy jakiejkolwiek innej, broń Boże! Pozwalamy na błędy, o ile są one możliwe do naprawienia lub nie skutkują trwałym i poważnym uszczerbkiem. Zauważam jedynie, że często najbardziej wartościowe lekcje w życiu naszych podopiecznych (a także naszym) wynikają z sytuacji trudnych, bolesnych, kryzysowych, z wyrządzonej krzywdy, z tego wszystkiego, czego w życiu chcemy unikać. 

Mleko się rozlało?  

Najważniejszy etap wyciągania nauki z błędu dzieje się PO, a nie W TRAKCIE błędnej decyzji. Rozmowa, wyciągnięcie wniosków, uświadomienie i naprawa szkody to elementy, które pozwalają dojrzewać naszym podopiecznym już po samym fakcie popełnieniu błędu. Jeżeli była to nieoptymalna decyzja, życie często samo nauczy kolejnym razem podjąć ją lepiej – uczymy tego przez życie w przyrodzie, naturalne konsekwencje oraz wszelakie gry. W przypadku błędów, wskutek których stała się krzywda, rozmowa i rekompensata stają się jeszcze ważniejsze. Nie możemy zostawić sytuacji bez komentarza czy rozmowy na jej temat: naszym zadaniem jest pokazać właściwą drogę naprawy sytuacji i pomóc wyciągnąć wnioski. Bardzo ważne jest wyraźne wskazanie szkody, ale też równoczesne pozostawienie przestrzeni lub ewentualne popchnięcie w kierunku jej naprawy – naszym celem nie jest przecież wzbudzanie dalszego poczucia winy, ale nauczenie radzenia sobie w sytuacji, w której kogoś skrzywdziliśmy, adekwatnie do krzywdy i dojrzałości podopiecznych. 

fot. Archiwum Autora

Praktyka  

Jak delegować zadania i dawać autonomię, aby przynosiło to dobre owoce?  

Wybierz odpowiednią osobę do właściwego zadania – Przydzielając zadanie czy powierzając decyzję do podjęcia, pamiętaj o konkretnych osobach, ich potrzebach, zainteresowaniach, mocnych i słabych stronach. 

Deleguj precyzyjnie i transparentnie – Powierzając zadanie, określ jasno pożądany cel, opisz wymagania, jasno wytycz granice. Podkreśl, które aspekty wykonania zadania mogą być zmienione lub dostosowane przez osobę wykonującą, a które muszą pozostać niezmienione.  

Zapewnij zasoby – Powierzając zadanie, upewnij się, że osoba posiada wszelkie potrzebne zasoby, informację i wiedzę do jego realizacji. 

Zapewnij autonomię – Nie wtrącaj się w sfery, które pozostawiłeś do dostosowania i wyboru osobie wykonującej zadanie. 

Zaufaj, nadzoruj i wspieraj – Nie pozostawiaj ich samemu sobie. Jeżeli istnieje potrzeba wsparcia, udzielaj go. Pomóż mu/jej zrobić to samodzielnie! 

Toleruj błędy – Pomoc i wyrozumiałość przy popełnionym błędzie silnie wpływa na zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. 

Ewaluacja – Po realizacji znajdź czas na podsumowanie. Oceń, ale również doceń starania, podjęte próby, pomysły, które się pojawiły oraz ostateczny efekt. Wspólnie świętuj sukcesy. Wyciągaj wnioski z porażek. Zaangażuj osobę, której powierzyłeś zadanie, w proces podsumowania. 

Choć te dobre praktyki pierwotnie dotyczą delegowania zadań, myślę, że można przełożyć je na „zarządzanie odpowiedzialnością” w naszych jednostkach. Do włączania w decyzje, nadzorowania i ewaluacji mamy wspaniały instrument – Rady. Jako zadanie możemy potraktować każdy element życia obozowego, od gotowania aż po wybór miejsca obozu. Większość złych decyzji, jakie nasi podopieczni będą podejmować, ograniczy się do sfery gier i zabaw, co daje silną motywację do wyciągania nauki z błędów.  

W końcu środowisko bezpiecznej przestrzeni do popełniania błędów jest prawdziwą Przestrzenią Wolności. 

Mam nadzieję, że ten artykuł nie okaże się złą decyzją.  
A może właśnie mam nadzieje, że się okaże?  
Już sam nie wiem… 

Fot. na okładce: Archiwum Autora

Stanisław Zapała


Drużynowy z funkcji i serca w 5. Hufcu Warszawskim. Pałanie energią mam nie tylko w nazwisku: uwielbiam ekspresję, która jest dla mnie kwintesencją ducha harcerskiego. Dodatkowo angażuję się w Namiestnictwie Harcerzy, gdzie zajmuję się Legwanami. Prywatnie jestem studentem SGH na kierunku Metod Ilościowych, debatuję, pasjonuję się wystapieniami publicznymi.

Być jak Optimus Prime – czyli jak zostać dobrym przywódcą?

Uwaga! Ten artykuł zawiera spojlery z filmów: Transformers, Transformers 2, Transformers 3, Transformers: Wiek Zagłady, Transformers: Ostatni Rycerz oraz z serialu Transformers: Prime. Czytasz na własną odpowiedzialność! 

Brak dobrych wzorców 

Już któryś dzień z rzędu siedzimy w lesie i wspólnie z braćmi z zastępu zajadamy się struclą w trakcie konferencji. Słońce ogrzewa nasze znoszone już mundury, a cierpki smak yerby pobudza zmysły do życia. 

“Jaki według was powinien być dobry lider?” – Zapytał nieoczekiwanie namiestnik harcerzy. 

No właśnie… Jaki powinien być dobry przywódca? Momentalnie zacząłem zachodzić w głowę, wertując w pamięci wszystkie postaci, które wywarły na mnie wrażenie. Setki obejrzanych filmów, dziesiątki przeczytanych książek, lata bycia popkulturowym szczurem i… 

Tylko jedna postać momentalnie przyszła mi do głowy. Przywódca Autobotów, nieustraszony wojownik, weteran wojny na Cybertronie, ostatni z Prime’ów – Optimus Prime. 

Otworzyło mi to głowę na pewien problem, który zacząłem rozważać na długo po powrocie z Adalbertusa do domu… Dzisiejsi liderzy nie mają dobrych przykładów. Ciężko mi było znaleźć inną tak popularną, a jednocześnie tak wartą naśladowania postać, jak właśnie Optimus Prime. 

Co ciekawe, problem ten zauważył już w 1980 roku kapitan marynarki wojennej Larry Cullen. Pewnego dnia przyszedł do niego jego brat, Peter Cullen, mówiąc o tym, że dostał propozycję zagrania Optimusa. Larry powiedział mu wtedy: “Peter, jeśli masz być bohaterem, bądź prawdziwym bohaterem. Nie bądź jak ci udający z Hollywood. Nie biegaj, krzycząc i udając, jaki to twardy jesteś. Bądź na tyle silny, żeby być delikatnym”. 

To właśnie ten cytat zainspirował Petera do głosu, który do dzisiaj pojawił się w dziesiątkach filmów, seriali i gier spod szyldu “Transformers”. Sama już historia Optimusa daje nam do zrozumienia, jakim typem lidera jest i w jaki sposób został jednym z najsłynniejszych przywódców podczas wojny na Cybertronie. 

Orion Pax – czyli jak przywódca jest wybierany? 

“Los rzadko wzywa nas w momencie naszego wyboru” – Powiedział Prime do Sama Witwicky’ego w drugiej części filmowego uniwersum Transformers. Dla osób, które nie są zaznajomione z historią Optimusa, cytat ten może nie mieć większego znaczenia, dlatego warto cofnąć się w czasie do momentu przed wielką wojną na Cybertronie – rodzimej planecie Transformerów. 

Na planecie roiło się od ogromnych miast pokrytych stalą, poprzez które biegły długie, wielopoziomowe ulice oraz mosty. Optimus nazywał się wtedy jeszcze Orion Pax i był tylko zwykłym, szarym robotnikiem. Przyjaźnił się on z Megatronem – górnikiem i gladiatorem, a ich relacja był tak głęboka, że z dumą nazywali siebie braćmi. Obydwaj zauważali coraz to większą korupcję i nacisk władz planety na zwykłych, szarych mieszkańców. To właśnie przez ten fakt, wspólnie rozpoczęli swoją polityczną działalność. 

Podczas gdy Orion Pax dążył do zmiany ustroju przy pomocy dialogu, Megatron coraz to bardziej zniechęcał się do ówczesnych władz Cybertronu, które przez lata uciskały górników z niższej warstwy społecznej. Nienawiść ta przerodziła się wkrótce w żądzę krwawej rewolucji, która niedługo potem pochłonęła całą planetę. Jedyną osobą, która śmiała się przeciwstawić Megatronowi, był… jego brat, Orion Pax. 

Orion rozpoczął budowanie oddziału Autobotów – odpowiedzi na wzrastającą armię Deceptikonów Megatrona. Po miesiącach wojen, gdy Cybertron powoli stawał się martwym pustkowiem, Megatron zainfekował jądro planety Ciemnym Energonem – trucizną, która wypaczała nawet najszlachetniejsze umysły. Pax wyruszył więc w podróż do środka Cybertronu, aby uratować swój świat, jednak było już stanowczo za późno. Primus – serce ojczyzny Transformerów, bóstwo zasilające stalową krainę, dostrzegając pokorę i bezinteresowność młodego wojownika, wręczył mu Matrycę Przywództwa – starożytny artefakt stanowiący o szczególnej roli “Prime’a”. W taki oto sposób narodził się Optimus Prime. 

Z łaciny “pierwszy, najlepszy”, był ostatnim przywódcą i ostatnim z żyjących Prime’ów. 

Autoboty – czyli jak zjednać sobie podopiecznych? 

Nowo narodzony Optimus miał przed sobą ciężkie zadanie – musiał prowadzić podopiecznych mu żołnierzy poprzez wojnę, wyniszczającą jego ojczyznę. Gdybyśmy się przyjrzeli Autobotom, którzy walczyli u boku Prime’a, to zauważylibyśmy pewną ciekawą zależność. 

Większość z nich jest na ogół niedojrzała. W każdej serii filmowej lub serialu spod szyldu Transformers, większość głównych bohaterów to postacie dość luźne, swobodne w swoim stylu bycia, emocjonalne, częstokroć zabawne, co jest pewnym dysonansem do stonowanego, poważnego i odpowiedzialnego Optimusa. Być może jest to zabieg mający na celu stworzyć pozytywną relację pomiędzy bohaterami a widzem? A być może skrywa się tam coś większego i głębszego? 

Rzućmy okiem na to, jak przedstawiane są w filmach Deceptikony – frakcja przeciwna Autobotom. Filmy Michael’a Bay’a tworzą wizję robotów-potworów, dla których władza, zniszczenie, chaos i rządza mordu to chleb powszedni. Są one wręcz karykaturalnie przyozdabiane bestialskimi ciałami. Najważniejsze dla nas jest jednak to, że kierują się one instynktem przetrwania – często są gotowe poświęcić życie innych cywilizacji na rzecz swojej.  

Co ciekawe, podobny tok rozumowania jesteśmy w stanie zauważyć także u niektórych Autobotów. W filmie “Transformers” z 2007 roku jeden z żołnierzy Optimusa pyta wprost:  

“Dlaczego walczymy, aby uratować ludzi? Przecież są prymitywną i agresywną rasą”. 

Przywódca odpowiada mu na to: 

“A czy my byliśmy inni? Są młodą rasą. Mają jeszcze wiele do nauczenia się… Ale widziałem w nich dobro. Wolność jest prawem każdej żyjącej istoty.” 

Na myśl od razu nasuwa się wniosek, że Optimus ma w sobie wiele empatii i zrozumienia wobec ludzi, ale czy tylko wobec nich? Prime w żaden sposób nie potępił swojego przyjaciela za nieszlachetne zachowanie. To właśnie to sprawiło, że był tak dobrym przywódcą. To właśnie to sprawiło, że jego bracia byli w stanie oddać za niego życie. 

Zrozumienie. 

Większość Autobotów mogłaby skończyć po drugiej stronie konfliktu, gdyby zostali przez Optimusa potępieni za to, że są młodzi, niedoświadczeni, albo mają zupełnie inne poglądy, niż ich przywódca. Prime jednak zastosował coś, co większość z nas zna z nauk Baden-Powell’a – znalazł w swoich sprzymierzeńcach cząstkę dobra, a potem ją pielęgnował. 

Pod koniec jednej z serialowych adaptacji przygód Transformerów, animowanego filmu “Transformers: Predacons Rising”, Megatron uwalniając się spod opętania demona Unicrona, ostatecznie udaje się na wygnanie, rozumiejąc, ile złego uczynił przez lata wojny. Na krótko po tym Optimus żegna się ze swoimi przyjaciółmi słowami “Jak nawet Megatron pokazał tego dnia, wszystkie czujące istoty mogą posiadać zdolność do zmiany”. 

To właśnie ta wiara i wartości, za które Optimus walczył, pozwoliła mu stworzyć oddział oparty na czymś zupełnie innym, niż imperium Megatrona… 

Wojownik i Król – czyli dlaczego stawianie się na piedestale to zły pomysł 

Wojna z Cybertronu przeniosła się wkrótce na ziemię. Stalowe polany ustąpiły miejsca leśnym przestrzeniom pełnym fauny, flory, oraz ziemi, która z każdą eksplozją energonowych blasterów rozsypywała swoje okruchy. To właśnie tu, Optimus Prime walczy ramię w ramię ze swoimi braćmi przeciwko Deceptikonom. Autoboty stale napierają, lecz wroga armia nie daje za wygraną. Stawka jest wysoka – z każdego pojedynku, z każdej misji, bohaterowie mogą wrócić bez jednego ze swoich kamratów. 

Taki los mógł każdego dnia spotkać również i Optimusa. 

Gdy Deceptikony wyruszały na misje i ryzykowały swoim własnym życiem, ich przywódca najczęściej przebywał z dala od pola bitwy, posługując się swoimi pachołkami od wykonywania rozkazów. Czy i nas nie kusi taka wizja przywództwa? 

Nie ryzykujemy niczym, jesteśmy z daleka od zagrożenia, rozkazujemy i wydajemy polecenia naszym podopiecznym, no bo w końcu… po to zostaliśmy przywódcami, czyż nie? 

Optimus wyznaje nieco inną filozofię. Jego przywództwo nie polega na sztucznym autorytecie siły, a raczej na autorytecie pokazanym poprzez braterstwo i empatię. Jeśli jego podopieczni doznają ucisku, to i on. Jeśli jego podopieczni mogą stracić życie, to i on. Optimus jest zawsze na czele – on nie wydaje rozkazów, kryjąc się za swoimi pachołkami. Gdy w czwartej części “Transformers” walczy on z potężnymi Dinobotami, jedną z pierwszych rzeczy, jakie krzyczy w ich kierunku, są słowa: 

“Dziś stajecie z nami… albo stajecie przeciwko mnie”. 

Optimus to typ lidera, za którym biegną jego żołnierze – a nie na odwrót. 

Mądrość ta sprawiła, że do dziś jest uznawany za jednego z najlepszych przywódców wśród postaci fikcyjnych. Ale jak dotarł on do tej mądrości i co musiał poświęcić, aby ją zdobyć? 

Rola mądrości w roli przywódcy 

“Mądrość nie może być zapewniona, Arcee. Ona musi zostać zdobyta. Czasami… za pewną cenę”. 

Wraz z Matrycą Przywództwa, Optimus zyskał dostęp do mądrości wszystkich Prime’ów, którzy żyli przed nim. Jedną z piękniejszych wartości, jakie reprezentuje ta postać, jest właśnie zamiłowanie do mądrości – nie siły, nie potęgi, nie władzy, lecz mądrości. 

„Mądrość czyni mądrego silniejszym niźli dziesięciu mocarzy, którzy są w mieście”. 

Patrząc na wszystko, co Prime przeżył w swoim życiu – zdradę swojego brata, śmierć ukochanej podczas wojny, upadek jego rodzimej planety, śmierć jego przyjaciół – ciężko uwierzyć, że Optimus nie uległ żadnej pokusie, aby zemścić się na Megatronie i raz na zawsze skończyć tę wojnę. Być może właśnie wiara w to, że mądrość jest najważniejszą z cech, zmusiła go do bolesnego zaakceptowania rzeczywistości i działania pomimo swoich uczuć. Warto zaznaczyć, że Prime nigdy nie potępiał ich odczuwania ich – rozróżniał jednak odczuwanie emocji od działania pod ich wpływem.  

Jak często my łamiemy swoje własne wartości, grzeszymy, czynimy zło, będąc pod wpływem emocji? Jak często usprawiedliwiamy się “mniejszym złem” i uciekamy od mądrości, którą chcemy się kierować? 

Tu nie chodzi o zaprzeczenie swoim uczuciom. Tu chodzi o ich zdrowe przetworzenie, tak, aby nasze działania były dyktowane raczej dobrem, niż chęcią zemsty.  

“Czasami… Musimy powstać ponad samych siebie, dla większego dobra”. 

Optimus wiedział, że zdobycie mądrości będzie oznaczało śmierć jego bliskich, poświęcenie swojej własnej planety na rzecz innych cywilizacji, powstrzymanie się od zemsty i utrzymanie swoich emocji w ryzach. Być może właśnie na tym polega mądrość przywódcy? 

Powstać ponad samych siebie, dla większego dobra. Stracić coś swojego, w imię zasad i wartości, które się wyznaje. 

Praktyczne porady: 

Na samym końcu warto podsumować to, czego nauczyliśmy się z postawy Optimusa i wykorzystać to w praktyce: 

    • Twoi harcerze nie mają dzisiaj zbyt wielu dobrych wzorców – być może jesteś jedyną szansą, aby pokazać im życie w światłości i mądrości.
    • Zawsze stawiaj prawdziwe dobro twoich podopiecznych ponad własnymi korzyściami. 
    • Znajdź 5% dobra w twoich harcerzach i rozdmuchaj je! 
    • Nie skreślaj, nie potępiaj, nie oceniaj – bądź wyrozumiały, postaraj się zrozumieć ich ból, bądź na tyle silny, aby być delikatnym. 
    • Daj harcerzom poczuć, że wierzysz w ich potencjał. 
    • Przestań pozwalać sobie na komfort, którego nie mają twoi podopieczni – bądź z nimi, kiedy cię potrzebują, bądź cały i zanurz się w ich sytuacji. 
    • Jeśli już wydajesz polecenia i rozkazy, to bądź pierwszym, który zabierze się do pracy. 
    • Nie obawiaj się postępować DOBRZE, nawet jeśli to cię kosztuje – tylko w ten sposób posiądziesz mądrość. 

Fot. na okładce i inne pochodzą z filmów z serii Transformers wytwórni Paramount Pictures

Kuba Iwański


"Iwan". Obecnie drużynowy 1 Drużyny Radomskiej. Prywatnie miłośnik dźwigania żelastwa i twórca systemów pomagających młodym mężczyznom w prowadzeniu zdrowego trybu życia. Zawodowo programista, chociaż chciałby się przebranżowić na coacha. Pasjonuje się czytaniem, sportem, marketingiem, teologią, neurobiologią i kinematografią. Ostatecznie chciałby zostawić ten świat nieco lepszym, niż go zastał.

Poczytaj mi, Akelo! Czyli co i dlaczego warto czytać wilczkom na głos

Artykuł napisany na podstawie książki I. Koźmińskiej i E. Olszewskiej „Wychowanie przez czytanie”, którą polecam w całości. 

Nie traktuj czytania po macoszemu

Każdy dzień na wyjeździe gromady jest pełen różnych aktywności. Skały Narady, gry, warsztaty, gotowanie, ekspresja… Łatwo zapomnieć o dobrym przygotowaniu ostatniego punktu programu – wieczornym czytaniu. A sprawa jest ważna. Chodzi nie tylko o to, żeby wilczki spokojnie i szybko zasnęły, w tym pomoże raczej porządne wybieganie i napracowanie się w ciągu dnia. Głośne czytanie dobrych książek daje dzieciom dużo korzyści (na razie niematerialnych, ale kto wie, może w przyszłości też zawodowych ;)). 

Przecież potrafią czytać same

Jasne. Ale czytanie na głos przez dorosłego to zupełnie inna kategoria. Dla dzieci, które jeszcze nie są wytrawnymi czytelnikami, czytanie przez kogoś jest po prostu przyjemniejsze. A przyjemność jest ważna – to miłe doświadczenie stwarza szansę, że dzieci „zarażą się” czytaniem i w przyszłości będą same sięgać po książki. Wychowanie to uczenie dzieci czerpania przyjemności z tego, co dobre powiedział podobno Platon.

Wspólne czytanie jest jak wspólne przeżywanie przygód – zbliża dziecko i czytającego, pomaga budować bliską relację. Chcesz przyspieszyć proces zaprzyjaźniania się ze swoimi wilczkami? Poczytaj im coś dla przyjemności. Słysząc jak z zaangażowaniem i zrozumieniem czytasz o przeżyciach dziecięcych książkowych bohaterów wilczek może dojść do wniosku, że jego własne sprawy też potraktujesz poważnie i z szacunkiem. Treść czytanej książki może być także punktem wyjścia do wielu rozmów. 

Specjaliści twierdzą, że głośne czytanie przynosi korzyści już niemowlętom, które nie rozumieją jeszcze czytanego tekstu, a także dzieciom, które potrafią już czytać – rekomenduje się czytanie na głos przynajmniej do 12. roku życia. Czyli co najmniej do przejścia do drużyny 😉

Jakie korzyści?

Głośne czytanie zaspokaja potrzeby emocjonalne dziecka – miłości, uwagi, stymulacji. Oprócz tego wspiera rozwój psychiczny, intelektualny i społeczny. Być może jest niedoceniane ze względu na swoją dostępność i łatwość wykorzystania. Albo w związku z tym, że sprawia dzieciom przyjemność – czy skuteczne lekarstwo ma prawo być smaczne? Niemożliwe, przecież zawsze było gorzkie. A jednak czytanie to nie tylko rozrywka – to inwestycja. Poniżej udowodnione korzyści:

    • Rozwój inteligencji emocjonalnej i społecznej. Przeżywając przygody razem z książkowymi bohaterami dziecko rozwija swoją wrażliwość i empatię. Poznaje różne uczucia, uczy się, jak je nazywać i wyrażać. Widzi, że nie jest odosobnione w swoich trudnościach – inni też je przeżywają. Poznaje ludzkie reakcje, możliwe rozwiązania, skutki wyborów i postępowania. W przyspieszonym tempie zdobywa ludzkie doświadczenie.
    • Rozwój moralności, kształtowanie systemu wartości – pozwala na odróżnianie dobra od zła, tego, co warto, od tego, czego nie warto i umożliwia świadome stawanie się coraz lepszym człowiekiem. 
    • Rozwój umiejętności językowych, czyli rozumienie wypowiedzi innych i wyrażanie własnych myśli. To niezbędne narzędzie poznania. Nawet przedmioty techniczne nie mogą obejść się bez języka. To on umożliwia zgłębianie wiedzy o świecie i uczestnictwo w życiu społecznym. Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata – napisał filozof Ludwig Wittgenstein. Osobiście nie zgadzam się z tym w 100% (język nie jest całkiem wystarczający do wyrażenia wszystkiego), ale w 85% – tak, a to też sporo.
    • Rozwój wyobraźni. Czytanie stymuluje wyobraźnię dużo bardziej niż np. oglądanie filmu – do słyszanych słów trzeba samemu stworzyć w głowie obrazy. A po co nam właściwie wyobraźnia? Służy nie tylko bujania w obłokach. Dzięki niej możemy przewidywać, co się stanie i sensownie się przygotować. Możemy zobaczyć konsekwencje jeszcze przed popełnieniem błędu i postępować bardziej odpowiedzialnie. Bez wyobraźni nikt nie byłby w stanie zaprojektować budynku, założyć firmy ani zaplanować swoich działań. 
    • Rozwój pamięci i koncentracji – niezbędnych do skutecznej nauki.
    • Rozwój zdolności do refleksji i krytycznego myślenia – niezbędnych do samodzielnego funkcjonowania i odporności na manipulację. 
    • Rozwój wiedzy ogólnej,  zainteresowań, poczucia humoru. 

Chcesz, żeby twoje wilczki osiągnęły w życiu szeroko rozumiany sukces? Poczytaj im! 

Co czytać wilczkom?

Czytanie to „meblowanie głowy dziecka”. Nie serwujmy wilczkom byle czego. Niektóre książki nie mają wielkiej wartości – są kiepsko napisane. Inne są po prostu złe – promują szkodliwe wartości albo służą ideologii. Wybieranie zdrowej lektury jest ważniejsze niż wybieranie zdrowego jedzenia. Głowa nie ma jak pozbyć się szkodliwych treści. 

Oprócz tego książka powinna być dla wilczków interesująca – poruszająca ciekawe dla nich tematy, napisana językiem, który rozumieją. Opowiadająca o bohaterze, z którym mogą się utożsamić. Czytanie ma dawać przyjemność. 

Jak zrobić to w praktyce?

Przed wyjazdem zadbaj o zabranie książek. W mojej gromadzie plastikowa skrzynia z książkami była równie ważna jak ta ze sprzętem kuchennym albo strojami na ekspresję. Polecam! Książki możesz wypożyczyć z biblioteki. Albo kupić – w internecie można znaleźć naprawdę niedrogie. To równie dobry zakup obozowy jak plandeka czy kociołek. A właściwie nawet lepszy 😉 Zabierz co najmniej tyle książek, ile masz szóstek albo namiotów/pomieszczeń, w których śpią wilczki. Polecam zabranie większej ilości – wilczki będą mogły sobie wybrać, co poczytacie. 

Wieczorem, kiedy wilczki będą już w śpiworkach, do każdej szóstki/namiotu/pokoju idzie jeden stary wilk i czyta. Rozdział, dwa, trzy – zależy od ich długości i tego, czy wilczki szybko zasną. Oczywiście trzeba skończyć o rozsądnej porze. 

Postaraj się czytać ekspresyjnie – naśladować głosy, oddawać nastrój. Najważniejsze jest pierwsze i ostatnie zdanie czytanego fragmentu – powinny być odczytane naprawdę interesująco. Ekspresyjne czytanie nie musi być głośne – niech słyszy cię tylko ta szóstka, której czytasz, a nie całe schronisko albo las. 

Poniżej lista dobrych książek, które mogą spodobać się wilczkom. Niektóre są trochę stare, ale to w niczym nie przeszkadza. Ludzkie przeżycia są dalej takie same, a sceneria z przeszłości doda odrobinę egzotyki. Przyjemnej lektury!

Książki, które spodobają się i dziewczynkom, i chłopcom:

„8 + 2 i ciężarówka” i kolejne części Anne-Catherina Vestly
„Przygoda ma kolor niebieski” Renata Piątkowska
„Babcia na jabłoni” Mira Lobe
„Gofrowe serce. Lena i ja w Zatoce Pękatej Matyldy” Maria Parr
„Marcelino chleb i wino” José María Sánchez-Silva 
„Wielka podróż Marcelina” José María Sánchez-Silva 
„Blok przy Tuwima 7” Ewa Stadtmuller
„Zwiadowcy”  cz. 1. i 2. John Flanagan
„Anhar” Małgorzata Nawrocka 
„Twierdza aniołów” Małgorzata Nawrocka 
„Machiną przez Chiny” Łukasz Wierzbicki
“Wokół świata na wariata” Łukasz Wierzbicki
“Co hrabia porabia? Listy spod Góry Kościuszki” Łukasz Wierzbicki
„Opowieści z Narnii” Clive Staples Lewis
„Złota jabłoń” Noel Streatfeild 
„Pięcioro dzieci i coś” Edith Nesbit
„Momo” Michael Ende 

Książki raczej dla dziewczynek:

„Cukiernia pod pierożkiem z wiśniami” Clare Compton
„Ronja, córka zbójnika” Astrid Lindgren 
„Kocia mama” Maria Buyno-Arctowa 
„Słoneczko” Maria Buyno-Arctowa 
„Bułeczka” Jadwiga Korczakowa 
„Spotkanie nad morzem” Jadwiga Korczakowa 
„Maleńka pani flakonik” Alf Prøysen 

Książki raczej dla chłopców:

„Niewiarygodne przygody Marka Piegusa” Edmund Niziurski
„Wojownik trzech światów” Robert Kościuszko
„Podróż za jeden uśmiech” Adam Bahdaj 
„Oliver Twist” Karol Dickens 
„Złoto Gór Czarnych” Krystyna i Alfred Szklarscy
„Michał Magone i prawdziwa odwaga” Thomas Brezina

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i uczy polskiego obcokrajowców. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem najdłużej i najskuteczniej - Akelą. Obecnie redaktorka naczelna "Dżungli" - czasopisma dla wilczków.

Szlakiem Ojców cz. 1. – młodość o. Jakuba Sevin S.J. 

„Sukces ma wielu ojców” – jak mówi pierwsza część znanego przysłowia; chyba żaden skautmistrz nie może zaprzeczyć powodzenia naszego ruchu. Skąd zatem się on wziął? Kto go wykuł? Wiadomo, stara gadka: BP, Mafeking, Małkowski, Sedlaczek, HRL, Lublin, Radom – i fajrancik. 

Skąd zatem specyfika skautingu katolickiego? Dlaczego robić skauting « à la française », a nie ‘Made in UK’ lub „jak stare, dobre harcerstwo”? Jak wykształcił się „duch” skauta? Otóż niemal wszystko rozbija się o jednego jezuitę – „tego zakonnika, który najlepiej zrozumiał metodę skautową”. Zastanów się, proszę: co wiesz o ojcu Sevin? Czym się zajmował? Jak stworzył podstawy ideowe ruchu? Co napisał? 

Jeśli nie znasz odpowiedzi na choć jedno z tych pytań – zapraszam na cykl artykułów dotyczących życia sługi Bożego o. Jakuba Sevin SJ – w oparciu o jego biografię autorstwa Madelaine Bourcereau. 

„Oby moja dusza zawsze była czysta, oby nic nie mogło jej splamić i niech cierpienie ją oczyszcza…” 

Dzieciństwo i młodość 

Niektórzy pierwszych śladów rodziny Sevin dopatrują się w XVII wieku w osobie Karola Sevina, markiza de Quincy oraz generała wojsk Ludwika XIV – o którym kilka książek posiadała w biblioteczce rodzina Jakuba Sevina SJ; inni doszukują się protoplasty rodu w jednym z towarzyszy Joanny z Arc w Orleanie! Niestety, rewolucja francuska zatarła ścieżki historii – niemniej jednak można śmiało powiedzieć, że była to rodzina z tradycjami! 

Jakub Ignacy Maria Józef Sevin urodził się 7 grudnia 1882 w rodzinnym domu w Tourcoing, nieopodal Lille, w północnej Francji. Jego ojciec, Adolf Maria Sevin, był pośrednikiem handlu tekstylnego, zaś matka Ludwika – muzykiem i artystką. Rodzina Sevin żyła głęboko swoją wiarą, nawet pomimo wczesnej śmierci trzech dzieci – a w końcu i najstarszego syna, gdy ten miał osiemnaście lat. 

Ojciec Jakuba, Adolf Sevin, codziennie modlił się psalmami i już w szkole średniej poznał duchowość ignacjańską – jego łacińska kopia „Ćwiczeń duchowych” pełna była odręcznych zapisków. W otoczeniu uważano go za „katolika walczącego”; co ciekawe, już na początku XX wieku publicznie zabiegał o walkę z pornografią i jej przemysłem – by chronić dobro młodzieży. Był on dla młodego Jakuba wzorem, co demonstruje fragment wiersza poświęconego ojcu z okazji jego 50. urodzin: „Twej wytrwałej brawury mamy dowody… naucz nas zawsze żyć na twój sposób.” 

Wczesne lata życia Jakuba spędzone w nadmorskiej Dunkierce cechowały się rodzinną miłością i troską, jak również braterską przyjaźnią; wieczorami do snu ojciec Adolf błogosławił dzieci, a matka Ludwika przytulała je. Zimą przy kominku rodzeństwo wsłuchiwało się w muzykę matki, czy też uczyło się grać z nut na pianinie. Członkowie rodziny nie byli zbyt wylewni w okazywaniu emocji, jednak z biegiem lat Jakub zaczął pisać wiersze, sonety, elegie, by móc wyrazić swoje emocje i przemyślenia. Był on entuzjastycznym, wrażliwym marzycielem – a zarazem dobrym obserwatorem. 

Jakub Sevin w wieku 6 lat, z siostrą Anną Marią

W wieku 10 lat Jakub został posłany do kolegium jezuitów w Amiens, które wcześniej ukończył jego ojciec. Surowe życie w internacie wykuwało tam młodzież: wczesna pobudka, codzienna Msza święta, nauka i przyjaźnie, dyscyplina – wszystko w celu kształcenia ich charakterów. Wychowawca Jakuba, o. Duvocelle, postanowił zastosować nietypową metodę pracy z młodzieżą: podzielił uczniów na dwa obozy, reprezentowane przez fregaty: Czujna i Radosna, w ramach których uczniowie zespołowo konkurowali przy wypełnianiu zadań. Ponadto w klasie wisiały herby zakonu rycerskiego, którego każdy uczeń mógł zostać kawalerem, baronem, komesem, markizem i wojewodą – a nawet wielkim mistrzem! Młody Jakub odkrył wtedy w sobie pragnienie bycia marynarzem, zaszczepione już wcześniej przez dzieciństwo spędzone nad morzem oraz przez wzbudzoną w szkole miłość do rycerstwa. 

Mimo marzeń o życiu na morzu, ojciec zaplanował już Jakubowi karierę handlowca, chociaż wizja ta wcale nie pociągała chłopaka. Kolejne lata spędzone w internacie były dla niego jak „zamknięcie w klasztorze”, w którym, jak sam pisał, musiał pracować „od rana do wieczora… zawsze posłuszny surowej regule” – z którego ucieczką dlań był świat poezji. Obdarzony łatwością ekspresji, próbował wszelkich form liryki i epiki. Uciekając myślami do Szkoły Morskiej, niejedną pracę domową robił „na odwal”; „choć greka jest piękna, morze jest o wiele piękniejsze!” – przyznawał przed samym sobą. Jednak niestety rodzice nie chcieli przystać na jego marzenia. 

Jakub piórem sprzeciwiał się i krytykował społeczeństwo, które uczy „interesów”, zamiast pozwolić dzieciom wybrać swoje marzenia i podążać za nimi. Nie mogąc spełniać się edukacyjnie, rozwijał w sobie własne ideały: poczucie honoru, przyjaźni i wierności – a także zdawał sobie sprawę z wielkości człowieka, odkupionego przez Chrystusa. Ponadto, gdy Jakub miał 13 lat, śmierć jego brata Józefa wywarła na niego głęboki wpływ, naznaczając piętno na przeżywanej wierze oraz skłoniła go do zadawania Bogu trudnych pytań – dzięki którym ostatecznie pogodził się z rozłąką.  

Można podejrzewać, że swój silny charakter zawdzięcza on wychowaniu przez swoich opiekunów – jezuitów – w kolegium. Pisał on wtedy jako nastolatek: „Gdyż to na Jezusie Chrystusie opiera się moja siła… Jego serce bije w moim sercu, Jego dłoń jest w mojej dłoni…” 

Mały, czarny, osobisty zeszyt z wykaligrafowanymi kilkoma wierszami, datami i notatkami, ozdobiony ilustracjami, pokazuje drogę dojrzewającego chłopaka, którego najlepszym mistrzem był sam Chrystus: już w wieku 11 lat głęboko przeżył swoją pierwszą komunię i bierzmowanie. Pierwszy znak powołania poczuł w wieku 12 lat, w kaplicy po przyjęciu komunii świętej. Momentem zwrotnym w jego życiu były rekolekcje, gdy miał 15 lat – 15 października 1897, zaś lektura artykułu „Dlaczego nie księża?” w kolejnym roku wzbudza jego pragnienie pójścia za powołaniem. Po prywatnych rekolekcjach latem rozeznaje w sobie chęć wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego, o czym pisze w wierszu do swojego przyjaciela. 

Choć Jakub znał swoje ograniczenia, słabości i kruchość – jednak pisał: „Bóg mnie woła, do mnie należy iść za nim, nie mam prawa się zawahać”. I choć nie porzucił marzeń o morzu – wiedział już wtedy, co jest jego misją, od której nic nie może go odciągnąć. 

W czerwcu 1898 Jakub świetnie zdał egzaminy, po których poszedł do szkoły średniej na profil filozoficzny. Szybki wzrost ciała powodował u niego częste i silne bóle głowy, skutkiem których chwilowo wstrzymał swoją edukację i wyjechał na kilka miesięcy kuracji do Anglii – co miało mieć niebagatelny wpływ na jego przyszłość! W 1900 roku, po maturze, od razu rozpoczął licencjat z języka angielskiego na uniwersytecie katolickim w Lille. 

W tym okresie, na kolejnych rekolekcjach, utwierdził się w wyborze życia jezuickiego. Spowiednik jego ojca zapytał go raz: 

– Jakubie, czym się zajmujesz? 
– Licencjatem. 
– Czy potrzebujesz swojego licencjatu, by dołączyć do Towarzystwa [Jezusowego]? Powiedz swojemu tacie: „Którego dnia mogę wyjechać?” i napisz do ojca Motte, że przyjedziesz. 

Nazajutrz Jakub napisał do o. Motte, mistrza nowicjatu w Amiens, zaś ojciec Jakuba wyznaczył termin wyjazdu. Jego poetycka dusza i ten moment powierzyła pióru: 

A zatem zwalniam ciebie, o muzo ukochana 
Nie odwracając głowy wyruszam w strony dalsze 
Nie chcę cię już więcej, nie jestem już poetą 
Do Boga, ma muzo, na zawsze… 

Widzimy zatem, że już w dzieciństwie i okresie dojrzewania Jakub Sevin z jednej strony miał głowę w chmurach, z drugiej zaś twardo stąpał po ziemi. Dzieciństwo rozpaliło w nim płomień wiary; matka nauczyła go miłości do sztuki, muzyki i rysunku – zaś ojciec walki o wspólne dobro i myślenia konkretami. Wyjazd do Anglii rozpalił w nim miłość do tego, co „po drugiej stronie morza” – gdzie wkrótce miał poznać nowy ruch młodzieżowy, na którego rzecz zaprzęgnie on później swój zmysł poetycki, celem wychowania młodzieży francuskiej. 

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Przemysław Stocki


Hufcowy białostocki, wcześniej przez 3 lata jedyny drużynowy w województwie, następnie inicjator lokalnej PuSzczy. Kocha francuskie śpiewy, stara się szerzyć świadomość o korzeniach "naszego" skautingu - oraz o szkole włoskiej skautingu. Wróg plastikowego sznurka do snopowiązałek - a dlaczego, zapraszam do dyskusji!

Nauczył nas ksiądz Jerzy…

6 czerwca 2010 roku – pamiętam upał tego dnia i tłumy osób wypełniających plac, który jeszcze raz stał się placem Zwycięstwa dobra nad złem. Podczas mszy beatyfikacyjnej księdza Jerzego staliśmy po lewej stronie Grobu Nieznanego Żołnierza, w którymś z tylnych sektorów. Pamiętam, że gdy w prezbiterium pojawiła Marianna Popiełuszko, ktoś z moich towarzyszy rzucił, iż to niesamowite, że żyje matka błogosławionego, że tyle osób jeszcze pamięta ks. Popiełuszkę, że można usłyszeć ich świadectwo osobistego spotkania z błogosławionym. Co musiała czuć ta staruszka, kiedy Kościół całą swoją powagą i autorytetem ogłaszał, że jej syn jest w Niebie? Co musieli czuć wówczas jeszcze żyjący Jego mordercy widząc tryumf tego, którego chcieli na wieki uciszyć w wodach Wisły?

Ksiądz Jerzy dał się mi subtelnie przypomnieć po rozpoczęciu studiów w Krakowie, gdy zostałem drużynowym 3. Drużyny Krakowskiej bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Jakaś duma biła we mnie, kiedy podczas intronizacji relikwii wnosiliśmy je do Kościoła na Nowej Hucie, gdzie zaczynaliśmy działać. W parę miesięcy później przed tym kościołem, pod pomnikiem ks. Jerzego trzymającego w dłoni krzyż zwycięstwa, zostałem mianowany na drużynowego. Tam, jako szef tej jednostki, zakrzyknąłem przekazywany w drużynie nasz okrzyk: „Nauczył nas ksiądz Jerzy, jak zwyciężać należy!”.

Gdy pytałem pierwszego drużynowego, Karola Banysia, czemu na patrona krakowskiej drużyny został wybrany warszawski ksiądz uzyskałem odpowiedź, że „chcieliśmy patrona, który byłby świętym naszych czasów. (…) Popiełuszko był takim przykładem błogosławionego, którym może się stać każdy z nas”. Czy dziś – 40 lat po jego męczeństwie – świętość jego czynów nadal może nas inspirować? Czy jego postępowanie może pociągać współcześnie? Czy mogę się przejrzeć w jego problemach? Co jako szef dostrzegam w jego życiu?

I „Do tych, co mają tak za tak, nie za nie, bez światłocienia” (C. K. Norwid)

Ewa Czaczkowska w biografii ks. Jerzego Popiełuszki pisze: „wychowywał się w warunkach trudnych życiowo, a jednocześnie z jasną hierarchią wartości”. Ks. Jerzy pokazuje dziś tak samo mocno, jak w czasach komunizmu, że Prawda istnieje, że opłaca się jej szukać, bronić oraz że Ona zwycięża. Może się zmienić cały system polityczny, a słowa z kazania ks. Jerzego, o tym, że „prawda jest niezmienna, prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą” pozostają nadal aktualne.

Wędrownik w dniu swojego wymarszu słyszy, że prawda zwycięża. Szef w dniu mianowania decyduje się nie tylko żyć ideałem – ale również pokazywać ten ideał sobie powierzonym, którzy patrzą na niego. To, czego potrzebują nasi podwładni, to jasne wskazanie własnym życiem wartości przez nas wyznawanych oraz jasne wskazanie i zaznaczenie granic. Współczesny świat jest wirtualno-realny, wszystko rozmywa, twierdzi, że można mieć swoją własną, subiektywną prawdę niczym własny smartfon ze spersonalizowaną tablicą polubień, że można samemu ustanawiać reguły życia i dążyć do minimalizacji konsekwencji swoich czynów. Świat, w którym coraz mniejsze znaczenie mają fakty, a większe mój własny do nich stosunek. Tymczasem ksiądz Jerzy w swoim kapłańskim życiu bardzo prosto pokazuje Prawdę oraz, że czyny mają swoje konsekwencje, a wybieranie zgodnie z Prawdą czasami dużo kosztuje. Jego – kosztowało szykany i prześladowanie, tych do których mówił – nieprzyjemności w pracy, na uczelni. A nas? Ile kosztuje życie Prawdą? Nasi skauci chcą jasnego stawiania granic, pewności, której brakuje im na piaskach Internetu. Domagają się od nas, szefów, przykładu jasnej hierarchii wartości. Bez pochopnego światłocienia.

II „Panie ! My, którzy znamy tysiąc Twoich twarzy. Pokaż nam tę nie znaną. Zjaw się uśmiechnięty.” (Stanisław Baliński)

Duży wpływ na mnie, w postrzeganiu księdza Jerzego, miał film „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Biografia ta pokazuje wiele humorystycznych scen. Humor wplata się często w trudne momenty życia księdza Jerzego. Nie jest to film martyrologiczny, choć przedstawia historię jednostki osaczonej przez autorytarne władze, a także momenty dramatyczne dla naszej Ojczyzny, takie jak stan wojenny czy brutalne obchodzenie się przez zomowców ze strajkującymi. Film ukazuje życie, w którym – można stwierdzić za Ferencem Molnarem – „smutki i radości tak dziwnie splatają się w jeden wspólny los”.

Samochód esbeków, goniący księdza Jerzego przez klasztorny ogród, zatrzymuje siostra zakonna, zagradzając przejazd i spławiając tajniaków stwierdzeniem, że „msza święta dziś już była” oraz prośbą by przyjechali w tym wypadku jutro. Trudna materia wielokrotnych wezwań księdza Popiełuszki na przesłuchania do prokuratury została przedstawiona jako seria prób doręczenia pisma przedstawicielom Kościoła, które uznają się za niekompetentne wynajdując mniej lub bardziej prawdziwe wymówki, włącznie z: „Ja nie mogę przyjąć pisma. Nie mam stosownego charyzmatu”. Niewątpliwie wybrzmiał w tym filmie ósmy punkt prawa „uśmiecha się i śpiewa w kłopotach”. Film tonuje jednak humor, umieszcza go w odpowiednich miejscach, dając wybrzmieć scenom bolesnym i patetycznym.

Ksiądz Jerzy kiedyś zanotował w swoich zapiskach: „Boże, jak bardzo podobne jest ludzkie życie, szare, trudne, czasami ponure i byłoby często nie do zniesienia, gdyby nie promyki radości, Twojej obecności, znaku, że jesteś z nami, ciągle taki sam, dobry i kochający”. Życie księdza Jerzego było bardzo bliskie i podobne do naszego współczesnego życia. Ile razy przypominałem sobie tę scenę padającego ze zmęczenia księdza Jerzego na łóżko, gdy sam do później nocy przygotowywałem obóz. Tę scenę, w której proboszcz żoliborskiej parafii, Teofil Bogucki, mówi księdzu Jerzemu: „niech się nie lituje nad sobą, jest kapłanem, niech idzie gdzieś, odpocznie” Ksiądz Jerzy pokazuje życie nie herosa, nie potężnego filozofa, nie mającego władzę biskupa czy kardynała, a zwyczajne, przeciętne, pełne emocji, takich jakie my przeżywamy na co dzień. Ksiądz Zygmunt Król, kanclerz kurii warszawskiej, wspominał, jak ksiądz Jerzy się rozpłakał na rozmowie z księżmi w Kurii. Wyrzucał, że Kościół w niewystarczający sposób reaguje na szykany wobec niego.

Wiele osób mówiło, że ksiądz Jerzy był po prostu normalnym kapłanem z normalnymi, przeciętnymi kazaniami, że nie był dobrym mówcą. Uczył otwartości, sam był otwarty na drugą osobę, gotowy na jej spotkanie, wyjście do niej. Wypełniał tę złotą regułę kardynała Wyszyńskiego, że czas to miłość. Czas – to dla niego spotkanie z drugim człowiekiem. Umiał odnajdować twarze Chrystusa w drugim człowieku, a w szarości życia – szukać promyków radości. Mógł powtórzyć za Stanisławem Balińskim słowa wiersza:

„Panie! My, którzy znamy tysiąc Twoich twarzy
Skrwawionych, konających, omdlałych, ścierpniętych,
Błagamy Ciebie, płynąc do Twoich ołtarzy,
Pokaż nam tę nie znaną. Zjaw się uśmiechnięty.”

W drugiej części tego artykułu, w rozdziale „Ja jestem prosty ból do samego nieba” poruszony zostanie temat, czy dzisiaj można się czegoś nauczyć z cierpienia księdza Jerzego i osób mu najbliższych (sam cytat zamieszczony w wierszu Anny Kamieńskiej jest frazą wypowiadaną przez matkę ks. Jerzego po jego zabójstwie), zaś o dzisiejszym rozumieniu hasła „Zło dobrem zwyciężaj”  w rozdziale „Nagnij pochmurną broń naszą, gdy zaczniemy walczyć miłością”.

Fot. na okładce: Szymon Gontarczyk

Szymon Gontarczyk


Rodem z zachodniej ćwiartki Mazowsza, ale był drużynowym w Krakowie, a obecnie wałęsa się dużo po Warszawie i nawet jako przewodnik o niej opowiada. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików nagranych przez Scouts d’Europe. Stąpając mocno po ziemi ale głowę mając w chmurach, włóczy się też po innych miejscach, poznając ich piękno i kultywując zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów

A jutro polecimy na księżyc! Czyli o misji szefowej czerwonej gałęzi

Misja Szefowej Czerwonej Gałęzi brzmi dosyć poważnie. Myślę, że każda z nas, która „zajmuje się” czerwoną gałęzią, mogłaby inaczej opisać, na czym polega jej misja. Przecież w każdym ognisku są ludzie, których nie możemy „łatwo zaszufladkować”. Jednak myśląc nad tym tematem, doszłam do trzech haseł, na których możemy oprzeć misję szefowej. Na samym wstępie zaznaczam również, że są to wyłącznie moje krótkie przemyślenia, a nie rozpisana konferencja :). 

Jako szefowe dobrze wiemy, że wszystko ma swój czas. Nie przyspieszysz niczyjego rozwoju, nie rozwiniesz się za nią. Każda przewodniczka ma swoją drogę do przejścia, swój czas. To, co możemy jako pierwsze zrobić dla „naszych dziewczyn”, to towarzyszyć im w tym. Pokazać, że nie są same. Ile z nas wspominając swoją młodą drogę, może przyznać, że miały swoje tempo rozwoju? Własne przemyślenia? I jak bardzo się one różniły od przemyśleń innych przewodniczek? A może właśnie nie różniły się za bardzo? Zostawiam to pytanie w sferze niedopowiedzeń… A ile z nas w tym czasie miało potrzebę porównania swoich przemyśleń z kimś innym? Trochę starszym, trochę mądrzejszym… Nie po to, aby się kogoś poradzić, ale po to, by ktoś mnie posłuchał, by był, by szedł obok. A może inaczej… Jak wiele z nas podczas wędrówki zostało w tyle? Szło same na końcu drogi, bo było się zmęczonym, chciało przemyśleć coś w samotności, albo miało jakikolwiek inny powód. Pamiętasz to uczucie spokoju, gdy twoja szefowa zatrzymała się raz na jakiś czas, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, żeby iść z Tobą, wziąć trochę tych niezbędnych rzeczy, które zapakowałaś do plecaka, albo po prostu chciała pokazać, że jak coś to ona jest dla ciebie? Tak, naszą misją jako szefowej czerwonej gałęzi jest przede wszystkim towarzyszyć tym, do których zostałyśmy posłane. Pokazać, że na swojej drodze nie są same, bo idzie z nimi szefowa (parafrazując tekst obrzędu Fiat), która jest po prostu jak starsza siostra, dobra koleżanka, przyjaciółka, może z czasem Matka Drogi dla kogoś. Nie chodzi oczywiście o narzucanie sobie presji, że jesteśmy bliskie Ideału Maryi, ale że jako szefowe jesteśmy dla tych dziewczyn. Nie jesteś w stanie przejść tej trasy wędrówki za kogoś, ale sama przyznasz, że idąc z kimś, idzie się jakoś lżej. Towarzysz w tej wędrówce, w trudach bez pytania, czy możesz. Twoja przewodniczka chce tylko wiedzieć, że jak coś, to jesteś tam dla niej i weźmiesz od niej tę część zapakowanego plecaka, jeśli tylko będzie chciała. 

Jakbym miała zacząć komuś opowiadać o sobie, to powiedziałabym o różnych przygodach, jakich mogłam doświadczyć w życiu. Oczywiście, że te najlepsze wydarzyły się w skautingu. Najlepsze nie znaczy najbardziej ekstremalne czy najlepiej zorganizowane (chociaż takie też się zdarzały), ale takie, w których odczuwało się tę prostotę drogi, siostrzeństwo i spokój. Ile jest miejsc/sytuacji/czasu/możliwości, w których młode dziewczyny mogą przeżyć „przygodę z prawdziwego zdarzenia”? Ile jest takich „bezpiecznych miejsc”? Nie mówię oczywiście o drogich wczasach all inclusive, na które mogą pojechać z rodzicami lub inną zorganizowaną grupą. Myślę bardziej o prostocie drogi, słońcu, które lekko muska kark i przedramiona, plecaku, który staje się czasem za ciężki, czasem za lekki, a na jego dnie drzemie wyciszony telefon… Nie ma ograniczeń, plan jest dla nich, a nie one dla planu! Liczycie się tylko wy i szczyty gór, nadmorski piasek czy miękka trawa, która miło ugina się pod trekami, a w ręku mapa. Coś, co jako szefowa możesz jej dać, to tę wolność, którą znajduje się w przygodzie lub nazywając to inaczej – w działaniu! Daj im tę przygodę! Nie chodzi o przygotowanie idealnej wędrówki, chodzi o ten trud, te zmagania i tę niedoskonałość. To jest właśnie przygoda! Pozwalasz tym dziewczynom decydować, pozwalasz na wolność. Jeśli idą, to dlatego, że chcą dojść, jeśli robicie obiad to dlatego, że chcecie zjeść, a jeśli pakują po raz kolejny ten sam plecak, to dlatego, że chcą tej przygody!

Pamiętam, jak sama będąc szefową młodego ogniska, pojechałam z młodymi na wędrówkę do Paray le Monial. Niby nic takiego, ale dla tych dziewczyn perspektywa, że razem jedziemy do innego kraju „połazić”, już samo w sobie było wyzwaniem! Osobiście nie za bardzo miałam czas, żeby zająć się przygotowaniem do tego czasu wędrówki pod kątem organizacyjnym, dlatego poprosiłam dziewczyny, żeby one się wszystkim zajęły. Poczuły, że to one tworzą tę przygodę, że wiele zależy od nich. Poczuły, że są prawie dorosłe i odpowiedzialne; jeśli czegoś nie zrobią, to po prostu tego nie będzie i trzeba będzie szukać planu awaryjnego. Stwierdziłam, że jedyne, co mogę dać im w tym momencie, to mój czas i „wolną rękę”. Przygoda sama się pojawiła, wkradła się w nasze plany i zawładnęła tym czasem. Tak naprawdę najważniejszym w tym momencie było umożliwić dziewczynom zaplanowanie czegoś, przeżycie i zapewnienie wsparcia. Czasami do przygody nie potrzeba dużo, ale to czy umożliwisz ją swoim dziewczynom, zależy tylko od Ciebie. Planujcie nawet wylot na księżyc i pozwól dziewczynom przeprowadzić tę eskapadę! Uwierz, na pewno Cię zaskoczą. Po prostu daj im przestrzeń do tej przygody, choćby ten pomysł był najbardziej szalony pod słońcem.

Skauting nie dzieje się po nic. To wszystko ma głębszy sens, cel. Ostatnia z myśli, o którą oparłam misję szefowej czerwonej gałęzi wydawać się może dosyć prosta i oczywista, ale przecież skauting jest prosty. Jeśli jeszcze się nie domyślasz o co chodzi, to nie trzymam cię dłużej w niepewności – o ROZWÓJ!  Jeżeli nie widzisz, aby twoje przewodniczki się rozwijały, to przede wszystkim spójrz w lustro i odpowiedz sobie na pytanie „czy to, co robisz, cię rozwija?” Szefowa odbija się w swojej jednostce jak w lustrze, dlatego zawsze, jeśli chcesz w nich coś osiągnąć, najpierw spróbuj zmienić coś w sobie. To właśnie rozwój dziewczyn jest twoją misją jako szefowej ogniska. Jak już wspomniałam wcześniej- każda przewodniczka rozwija się we własnym tempie, ale ważne, żeby jednak każda stawiała kroki do przodu. O tym, jak konkretnie tego dokonać, sama wiesz najlepiej, bo przecież to ty jako szefowa znasz je i obserwujesz. Jeśli natomiast można by dać jedną „złotą radę”, to przede wszystkim spójrz na to, czy to co robisz, rozwija dziewczyny, czy wręcz przeciwnie. Nie zawsze musisz robić ekstremalne wędrówki, super merytoryczne spotkania z programem równym uniwersytetom itd. Zobacz, może okazać się, że „lżejsza wędrówka” będzie idealną przestrzenią do nawiązania się ciekawej rozmowy, a może wspólne wyjście do teatru będzie czymś, co odkryje przed dziewczynami na nowo świat kultury. Pomysłów jest mnóstwo, ale to, w jaki sposób sprawisz, że będą się rozwijać, zależy tylko od ciebie, bo to ty jako szefowa, znasz je najlepiej! Pchaj je do rozwoju, ciągnij je, a najlepiej inspiruj swoim przykładem!

Nie da się ukryć, że każdą z tych myśli można wpisać w służbę, która jest podstawową misją szefowej czerwonej gałęzi. To właśnie ten cel skautingu jest realizowany w czerwonej gałęzi najbardziej namacalnie. Przecież zostając szefową, masz za zadanie służyć swoim dziewczynom najlepiej jak możesz. Służba to przede wszystkim bezinteresowny dar dla kogoś, ale również piękne narzędzie skautingu, które wypracowuje charakter powierzonych nam przewodniczek, jak również Ciebie samej.

Kończąc już, odwołam się jeszcze na chwilę do tytułu tego artykułu. Jeśli chcesz kiedyś polecieć na księżyc, to musisz mieć przede wszystkim ekipę, która będzie tego chciała razem z Tobą! Nie zjednasz sobie tych młodych serc, jeśli nie dasz im celu, motywacji, jeśli  nie pokażesz swojego zaangażowania, nie będziesz im towarzyszyć w zmaganiach i jeśli nie pokażesz im tej pięknej służby, która jest dla nich! Droga czerwona szefowo, kiedy widzimy się na księżycu?

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Marta Borządek


Do skautingu trafiła przypadkiem w wyniku rozmowy z ówczesnym Przewodniczącym. Była szefowa ogniska młodych przewodniczek w Warszawie i była drużynowa w Milanówku. Kocha góry i przebywanie w przyrodzie. Troszczy się i niepokoi o wiele, ale zazwyczaj potrzeba tylko jednego.

Rodzina i Skauting I: Boska rodzina

Taki dzień zdarza się raz na 4 lata.

Jest nim 29. lutego. 29. lutego 2024 r. został opublikowany artykuł „Teoria życia”, który stanowi wstęp do serii artykułów „Rodzina i Skauting”. Ten tekst będzie stanowił jego kontynuację, a jednocześnie oficjalne otwarcie cyklu. Zachęcam do zapoznania się z artykułem „Teoria Życia” przed rozpoczęciem dalszej lektury. Pozwoli to lepiej wczuć się w kontekst tej części i całej serii.

***

– Poczekaj chwilkę – powiedział Puchatek, podnosząc łapkę do góry. Po czym usiadł i zaczął dumać w najbardziej zadumany sposób, jaki tylko możecie sobie wyobrazić. Potem wetknął łapkę w jeden ze śladów, pokręcił nosem raz i drugi i wstał.

 – Tak – powiedział Kubuś Puchatek. – Teraz już rozumiem – powiedział. – Byłem gapą, strasznie głupim gapą. Jestem po prostu Misiem o Bardzo Małym Rozumku.

 – Jesteś najlepszym Misiem pod słońcem – pocieszył go Krzyś.

 – Czy naprawdę tak myślisz?! – zawołał Puchatek uszczęśliwiony. I nagle rozpogodził się cały. – Tak czy siak – dodał – zbliża się pora obiadu

Kubuś Puchatek, A.A. Milne

Ambitne zadanie, jakim jest próba opisania, w jaki sposób Pan Bóg postrzega ludzką rodzinę, rzecz jasna wykracza poza ramy niejednej książki, a co dopiero pojedynczego artykułu. Gdyby jednak człowiek ulegał złudzeniu poznawczemu, że jeżeli nie dokonamy wszystkiego, nie dokonamy nic, ostatecznie pozostawałby w pułapce lenistwa, rezygnując z podejmowania jakichkolwiek zadań.

Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. (Hbr 1,1-2)

Powyższy fragment z Listu do Hebrajczyków pomaga podnieść głowę nieco wyżej i spojrzeć z nadzieją na próbę opisu komunikacji Boga z człowiekiem. Jeżeli Pan Bóg przemawia do nas wielokrotnie i na różne sposoby, a w obecnych ostatecznych dniach przez Syna, może nieśmiałe próby wejścia w tajemnice tej komunikacji zostaną spisane w sposób nie odbiegający od prawdy.

W dalszej części artykułu postaram się skupić na dwóch aspektach życia wiarą:

Po pierwsze, w jaki sposób można usłyszeć Boga.

Po drugie, co możemy od Niego usłyszeć o naszych rodzinach.

Obóz PuSZczy 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, Sosnowica 2012

Miejsca spotkania z Bogiem

Podstawowym miejscem spotkania człowieka z Bogiem, obecnym na wyciągnięcie ręki i bliskim sercu każdego skauta, jest królestwo natury. Natury cichej, spokojnej, niedostępnej tłumom. Od razu nasuwa się na myśl kontekst Edenu czy liczne psalmy sławiące wielkość Stworzyciela. Natura to jednak nie tylko piękny ogród czy krajobraz. Należą do niej również nawałnice wielkie jak potop z historii Noego, czy dotkliwe jak burza na jeziorze Genezaret. Natura to wreszcie również miejsca, w których brakuje życia, w których dominuje pustka – jak pustynia, wysokie szczyty gór lub niezamieszkane planety.

Kolejnym miejscem jest kościół. Budynek, w którym w tabernakulum mieszka sam Chrystus. Kontynuator dziedzictwa Namiotu Spotkania i Świątyni Jerozolimskiej. To szczególne miejsce udzielania łaski w sakramentach i osobistą modlitwę.

Trzecim miejscem, które chcę wymienić, jest nasze serce, rozumiane jako centrum duszy. Tak jak w Świątyni Jerozolimskiej było miejsce najświętsze, w którym znajdowała się Arka Przymierza, tak jak w kościele znajduje się tabernakulum, tak w konstrukcie naszej duszy znajduje się wyjątkowe miejsce stałej obecności Ducha Świętego. W ciszy i modlitwie docieramy do niego, otrzymując światło, moc i pociechę.

Jeszcze jednym miejscem, wymienionym w tej otwartej liście, jest Kościół z jego poszczególnymi wspólnotami. Na gruncie administracji kościelnej są to diecezje i parafie. Oczywiście nie można pominąć przy tym wspólnot funkcjonujących autonomicznie – w tym naszych jednostek, od gromad, zastępów, ognisk i kręgów, po całą federację.

Czas kontaktu z Bogiem

Opisując miejsce akcji w naszej wielkiej ekspresji życia, jaką jest spotkanie z Bogiem, warto wyszczególnić również kilka aspektów związanych z jego czasem.

Czas w ujęciu cyklicznym, lata kalendarzowe, rok liturgiczny, rok pracy skautowej, z rozłożonymi w nich akcentami… Nakładany na zmiany pór roku sens liturgii i treść życia wspólnotowego porządkują życie w relacji z Bogiem.

Człowiek jednak wymyka się cyklowi natury i stałym planom. Dzięki nam, ludziom, czas zyskuje również wymiar linearny. Wymiar historii – historii zbawienia, powszechnej czy biografii każdego z nas. Zgodnie z tym, co podaje autor natchniony w księdze Koheleta „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem”. Pan Bóg w dziele Stworzenia wyznaczył nam misję odkrywania tej właściwej godziny, w rozeznawaniu własnego powołania – w wymiarze całego życia i codzienności.

Sposoby kontaktu z Bogiem

Dwa podstawowe sposoby budowania relacji z Bogiem to modlitwa osobista i przyjmowanie łaski Bożej w sakramentach.

Zdając sobie sprawę, że modlitwa jest przeżywana w określonym miejscu i czasie, warto sobie uświadomić, że poprzez doświadczenie bycia z Bogiem przekraczamy je, zagłębiając się poza znane nam zmysłowo wymiary.

Zacznijmy od modlitwy osobistej. Jest ona nie tylko rozmową. Jest między innymi rozmową, a więc słuchaniem i odpowiadaniem. Jest ona jednak również pragnieniem i potrzebą duszy, a nawet częścią nas. Jest stawaniem się nowym człowiekiem, tu i teraz.

W modlitwie można się szkolić. Przez czytanie Słowa Bożego, własną obserwację, a także wsłuchując się w słowa i życie świętych, którzy nas poprzedzili w tej misji.

Sakramenty są darami. Pan Jezus udziela nam w nich szczególnie swoich łask, a w Eucharystii nawet samego siebie. Choć proste w znakach, są one jednocześnie przebogate w znaczenie i konsekwencje. Sakramentów nie da się wypracować. Nie można ich wziąć na własność. Szafarze dzięki sukcesji apostolskiej niosą to dziedzictwo w kolejne pokolenia, uświęcając się ich bliskością.

Świadomi ich istnienia katolicy czasem popadają w lęk wynikający z tego, że sakramenty wiążą się dla nich z obowiązkiem, a nie bezinteresownym darem od Chrystusa. Darem, w którym można wzrastać poprzez regularne jego pomnażanie, kolejnymi aktami woli jego przyjmowania.

Przypominajka!

Wielka Gra podczas Harców Stulecia Harcerstwa Na Ziemi Garwolińskiej, Sławiny 2013

Duża ogólność dotychczasowej części artykułu służy ujrzeniu w szerszej perspektywie tego, co Bóg mówi nam o rodzinach. Rozpoczyna ona również rozważania dotyczące pierwszego z obszarów, które w swoim założeniu ma stanowić podstawę dla całego cyklu Rodzina i Skauting. Pozostałe to nauczacie Kościoła, świat medycyny, rzeczywistość psychiki i rola, jaką może odgrywać w nich skauting. W tym kontekście poniżej opisanych jest kilka przykładów tego, co Bóg mówi o rodzinie.

Rodzina Pisma Świętego

Analizując historycznie i literacko kanon ksiąg biblijnych, od samego ich powstania był on wtórnie podzielony na pewne grupy. Stary Testament, w tekstach zawartych m.in. w Ewangelii, był już dzielony na Prawo (Torę), Pisma i Proroków. W dzisiejszym podziale Pisma Świętego w Kościele podział ten jest częściowo utrzymany. Obecnie Stary Testament dzielmy na Pięcioksiąg – czyli Torę, Księgi Historyczne oraz Księgi Mądrościowe w Biblii Hebrajskiej zaliczane do Pism, a także Księgi Prorockie. Nowy Testament można z kolei podzielić na Ewangelię, Dzieje Apostolskie, Listy i Apokalipsę.

Ta wyliczanka pokazuje dynamikę rozwoju Objawienia obecnego na kartach Pisma Świętego. W każdej z jego części można ujrzeć różne ujęcia zjawiska jakim jest ludzka rodzina.

Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, i zadali Mu pytanie: Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?

On odpowiedział: Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę?

I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela.

Mt 19,3-6

Gdy Jezus pytany jest o sprawę rozwodów, odpowiada, że zostały one umożliwione ze względu na zatwardziałość serc ludzkich. Ludzi szukających dziury w całym, udowadniających szczegółowo swoje racje, wystawiających na próbę. Zaczynając od Ewangelicznego wyjaśnienia tragicznego końca niektórych małżeństw można odkryć z nadzieją, że Jezus przypomina również początek wszelkiej związkowej miłości ludzkiej – mężczyzną i kobietą stworzył ich. Realizm płciowości jest od razu zestawiony z naturalnym przebiegiem początków małżeństwa – opuszczeniem domu rodzinnego, aktu małżeńskiego, życia w jedności małżeńskiej. Wreszcie, w ogromie swego miłosierdzia, na ludzkie wątpliwości i interesowne podejście Jezus odpowiada w obfitości niezwykłą łaską – ustanawia sakrament małżeństwa. Potwierdza, że to sam Bóg łączy mężczyznę i kobietę w jedno poprzez małżeństwo.

Fundamentem rodziny jest małżeństwo. Truizm, a jednak w dzisiejszych czasach trzeba go czasem przypominać. Powyższe rozważania, łączące odnoszący się do małżeństwa sam początek Prawa z Ewangelią, ukazuje też dynamikę powstawania tego fundamentu:

Stworzenie →płciowość →miłość związkowa →małżeństwo →rodzina

Ten schemat w swoich poszczególnych częściach jest oczywiście wielokrotnie komentowany na kartach Pisma Świętego oraz poznawany w różnych formach modlitwy i realizowany w życiu sakramentalnym.

Święta Rodzina

Nie ma czegoś takiego jak normalna rodzina. Gdy młodym małżonkom wręcza się jako wzór ikonę Świętej Rodziny, życzy się im Bożej obecności, opieki Maryi i Józefa, bliskości z Jezusem i wielu innych błogosławieństw i łask. Ale wgłębiając się w historię Świętej Rodziny, którą od tego momentu mogą w swoich domach codziennie medytować, raczej nie życzy się im wzoru metra spokoju i pożądanej przez wielu statystycznej normy. Skąd taki wniosek? Przyjrzyjmy się kilku wydarzeniom.

Niepokalanie Poczęta zaręczona Dziedzicowi Rodu Dawida, dowiaduje się, że zostanie Matką Boga. A to dopiero początek. Ciężko sobie wyobrazić, by Maryja godząc się w swoim Fiat nie myślała o św. Józefie. Jej pozytywna odpowiedź sporo mówi na temat ich niewiarygodnie bliskiej intymnej relacji. Maryja była niewątpliwie odpowiedzialną narzeczoną czy współmałżonką. Skoro przyjęła Jezusa w imieniu własnym, pamiętając o św. Józefie, ufała, że on również przyjmie tę wielką tajemnicę do swojego serca. Przytulając obydwoje, jak na ikonie.

Tę wielką tajemnicę wzajemnej miłości dwojga ludzi, której owocem było przyjęcie na świat Zbawiciela, można medytować do końca świata i całą wieczność dłużej. Bóg o rodzinie opowiada nam, jak to ma w zwyczaju, całym sobą. Po prostu daje nam własną rodzinę do przeglądania się w niej.

Ikona Św. Rodziny

Boska rodzina

Mimo naszych ludzkich małych rozumków, nawet, a może zwłaszcza, w kontekście ludzkiej nędzy oraz niesprawiedliwości sprawujących władzę, Bóg w Psalmie 82 przypomina nam:

Psalm. Asafowy.
Bóg powstaje w zgromadzeniu bogów,
pośrodku bogów sąd odbywa:
 «Dokądże będziecie sądzić niegodziwie
i trzymać stronę występnych?
Ujmijcie się za sierotą i uciśnionym,
wymierzcie sprawiedliwość nieszczęśliwemu i ubogiemu!
Uwolnijcie uciśnionego i nędzarza,
wyrwijcie go z ręki występnych!
Lecz oni nie pojmują i nie rozumieją,
błąkają się w ciemnościach:
cała ziemia chwieje się w posadach
Ja rzekłem: Jesteście bogami
i wszyscy – synami Najwyższego
Lecz wy pomrzecie jak ludzie,
jak jeden mąż, książęta, poupadacie».
O Boże, powstań, odbądź sąd nad ziemią,
bo wszelkie narody są Twoją własnością.
(Ps 82)

To nam dał do wiwatu. Już nie tylko Boży obraz, już nie tylko naśladowcy.

Bogowie.

Niezła praca domowa. Ale przecież „Obowiązki harcerza rozpoczynają się w domu”. Skoro w obliczu ludzkiej słabości psalmista przypomina nam Boże wezwanie do bycia bogami, to o ile bardziej jest ono realne do zdobywania w kochającej się i usiłującej naśladować Świętą Rodzinę katolickiej podstawowej komórce społecznej.

Tożsamość człowieka to nie punkt, ale raczej coś w rodzaju Układu Słonecznego, w którym planety wirują wokół słońca. Z daleka Wschodzące Słońce – Jezus Chrystus – sprawia, że nasze człowieczeństwo zatacza coraz szersze kręgi. Od stworzenia Bożego, przez bycie człowiekiem z krwi i kości, płciowość, w przypadku powołania do rodziny relację związkową, narzeczeńską i małżeńską.

Czy da się krótko określić to, jak wygląda rodzina ludzka w oczach Bożych?

Spróbuję.

Rodzina – coś boskiego jak Ewangelia i realnego jak niedzielny Puchatkowy obiad.

Szykowanie posiłku podczas DMFSE, Stoczek Łukowski 2018r.

Bibliografia:
Pismo Święte, Biblia Tysiąclecia wyd. V.
Jak się modlić? Porady świętych Karmelu , Jerzy Zieliński OCD
Józef z Nazaretu, Mąż Ufności, Bernard Martelet OCR
– Ikona św. Rodziny
– Godzina Drogi
Kubuś Puchatek, A.A. Milne

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Krzysztof Żochowski


Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz w trakcie specjalizacji z psychiatrii.

Skautyzm i selfcare. O zaangażowaniu szefa i zdrowej relacji ze skautingiem

*Artykuł pisany jest z przymrużeniem oka, humor nie ma na celu obrażania czyiś uczuć harcerskich.

Myślę, że każdy z nas szefów nie raz doświadczał poczucia, że lubi tę służbę i swoją jednostkę, jednak tego wszystkiego już jest za dużo i czuje się przeciążony. Zjawisko okazało się na tyle powszechne, że zostało poddane obserwacjom – ostatnie badania nad ruchem harcerskim i skautowym wykazały, że każdy instruktor harcerski nosi w sobie pewnego rodzaju zagrożenie społeczne. Badacze zjawisko to nazwali skautyzmem[1]. Nazwa celowo nawiązuje do znanego już autyzmu, wskazując na pewną złożoność zaburzenia oraz tendencję do fiksacji. Dla zobrazowania fenomenu utworzono profil osobowościowy łączący wiele charakterystycznych zachowań.

Kim jest skautysta?

Skauting to Twoja pasja. Często przypadłość zaczyna się od wrzucenia zdjęcia w mundurze na DMB, dalej to już leci samo – zdjęcie profilowe w mundurze, jakiś natchniony cytat z B-P, oznaczenie „Pracuje w: Skauci Europy”. Jeśli przeznaczasz na jednostkę tyle czasu, to przecież trzeba się tym pochwalić! Nie przejmujesz się tym, że każdy Twój weekend jest harcerski, a znajomi najczęściej widzą Cię w mundurze. W sumie to mógłbyś nawet iść w nim do ślubu, ale trochę się boisz co by na to rodzina powiedziała. Uczysz się na studia dopiero wtedy,gdy już masz przygotowane wszystkie gry na zimowisko, a w zasadzie powoli się zastanawiasz czy z nich nie zrezygnować, bo nauka zabiera Ci czas, który mógłbyś przeznaczyć na zgłębianie metody. Nie musisz wybierać czy iść na imprezę harcerską, czy ze znajomymi, bo większość Twoich znajomych to i tak skauci. Czasem masz wrażenie, że praca z jednostką Cię przemęcza i chciałbyś wziąć chwilę wolnego, ale szybko odpędzasz te pokusy, bo przecież kolejna wędrówka da Ci tylko więcej energii do pracy i życia.

Badacze szybko wykryli także inne intrygujące zjawisko, tworzące przeciwwagę dla skautyzmu – harcerski selfcare – „samoczułość”.

Selfcare

Skauting jest dla Ciebie przyjemnym zajęciem dodatkowym. Jest fajny, dopóki nie jest go za dużo. Chcesz być szefem, ale bez dużej odpowiedzialności – najlepiej przybocznym w drużynie, gdyż wiesz, że nie dasz rady dać z siebie 100%. Wiesz, że ludzie chodzą na wędrówki, ale na długiej liście Twoich priorytetów one nie widnieją, bo praca z jednostką w zupełności zaspokaja Twoje potrzeby harcerskie. Nawet już kilka razy zbierałeś się do tego, żeby pojechać, ale ciągle coś Ci wypada. Dobrze dbasz o swoje granice. Gdy czujesz, że praca z jednostką Cię przeciąża, zostawiasz problemy na później, bo przecież wszystko ogarniesz, tylko nie teraz. W najgorszym razie zostawisz jednostkę, bo przecież hufiec da radę, a Ty musisz zadbać o siebie.

Złoty środek jest złoty

Teraz, gdy moją prowokacją wywołałam wrogość zarówno w fanatykach skautingu, jak i jego lekkoduchach, kilka słów na serio. Wszyscy jesteśmy w spektrum. Nie jest to podział zero-jedynkowy. Każdy z nas ma w sobie cechy skautowego zapaleńca, jak i zaledwie sympatyka. W momencie przeciążenia służbą decydujemy się na wejście w jedną ze skrajności – obwiniamy się, że się lenimy, a powinniśmy się ogarnąć, bardziej zaangażować, albo chcemy rzucić wszystko w diabły. Gdzie jest złoty środek? Jak być dobrym szefem, który dba o jednostkę, ale też o swoje życie prywatne? Często, gdy zbliża się jakieś wydarzenie harcerskie, a nam spada motywacja i chęć do działania, to trudno nam odpowiedzieć sobie na pytanie co powinniśmy zrobić: trochę się wycofać i odpocząć czy raczej przełamać lenistwo i niechęć?

Oczywiście odpowiedzią jest: to zależy. Nad czymś innym powinien pracować skautysta, nad czym innym „samoczuły szef”, jednak dla refleksji rzucę kilka myśli, które mogą pomóc w rozeznawaniu.

Życie prywatne przed harcerskim

To pierwszy podstawowy krok w zdrowej harcerskiej mentalności. Nie chodzi o to, że nie pojedziemy na wędrówkę, gdyż w każdą niedzielę mamy obiad rodzinny. Tu chodzi o rozumienie do czego wychowuje skauting – a wychowuje do codzienności, nie do skautingu samego w sobie. Co to znaczy? Oczywiście to, że celem prowadzenia jednostki, chodzenia na wędrówki, uczestnictwa w życiu ogniska/kręgu jest ukształtowanie każdego z nas na człowieka świadomego, biorącego życie w swoje ręce, dbającego o relacje i własną codzienność. Dlatego, jeśli czujesz, że skauting za bardzo narusza Twoje życie rodzinne, towarzyskie, plany rozwoju, to może trzeba z czymś zwolnić? Jeśli widzisz, że jeździsz na każdą wędrówkę, spotkanie ogniska, wspaniale prowadzisz jednostkę, a projekty na studia leżą, do pracy się spóźniasz, bo się nie wysypiasz i któryś raz przepraszasz babcię, że nie będziesz na jej urodzinach, bo masz ważne wydarzenie harcerskie, to zatrzymaj się. Przemyśl. Ustal priorytety. Nie możesz być dobrym przykładem szefa, jeśli nie ogarniasz własnego życia. Dobrze, że jesteś zaangażowanym szefem, ale kim jesteś, gdy zdejmiesz mundur?

Ty” jesteś punktem wyjścia, ale nie dojścia

Współczesna narracja w świecie mówi, że Ty jesteś najważniejszy, liczą się Twoje potrzeby, jeśli czujesz się z czymś źle, to tego nie rób, odetnij się od toksycznych relacji. Musisz przede wszystkim zadbać o własny komfort psychiczny i mieć kontakt z samym sobą, z własnymi emocjami. Czy ta narracja jest prawdziwa? Tak, jednak jest to punkt wyjścia, przestrzeń do pracy, ale nie cel. Z tej „samoczułej” narracji o kontakcie z samym sobą łatwo przejść do myśli „nie dam rady dalej być szefem, muszę się najpierw skupić na sobie, by móc dalej służyć” – po czym może nastąpić powolne wycofanie się z aktywności harcerskich, a nawet zostawienie jednostki w połowie roku. Co z tego, że będziesz człowiekiem, który zna siebie i swoje potrzeby, jeśli nie dzielisz się sobą i nie służysz innym? To właśnie jest cel: służba drugiemu. Jak pisze św. Paweł: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący”. Miłość jest ofiarna, rezygnuje z siebie. Owszem, jeśli nie dbasz o siebie, to nie będziesz miał z czego dawać, dlatego „Ty” jesteś punktem wyjścia. Poprzez służbę dużo głębiej odkrywamy siebie, więc paradoksalnie koniec końców „Ty” może okazać się także punktem dojścia. Jednak trzeba pamiętać, że w tym wszystkim nie chodzi o zamykanie się w bezpiecznych granicach, ale bezpieczne ich przekraczanie.

Nigdy nie będziesz mieć więcej czasu

Problem braku czasu jest bardzo palącym problemem. Widzimy to po sobie, ale także po naszych podopiecznych – już trudno jest wyjechać na 3 tygodniowy obóz w wakacje, bo dzieci jadą z rodziną do Chorwacji, potem w góry, na obóz konny, rekolekcje oazowe i w domu w sumie będą tylko 3 dni. Tak wiele możliwości, a tak mało czasu! W co tu ręce włożyć? Chcielibyśmy zrobić wszystko – zająć się rodziną, uczyć się na bieżąco, ulepszyć swoją znajomość języka, trochę uprawiać sportu, znaleźć więcej czasu na modlitwę, pracę, spotkać się ze starymi znajomymi, poczytać książkę, pojechać w podróż, ale na wszystko nie mamy przestrzeni. Mam wrażenie, że ludzie współczesnej cywilizacji wręcz uwielbiają obnosić się z tym, że nie mają na nic czasu. Gdy poprosisz kogoś o pomoc, często nim skończysz jeszcze tłumaczyć o co prosisz, już usłyszysz zapewnienie „Chętnie bym Ci pomógł, ale ostatnio totalnie nie mam czasu”. Może nie są to pocieszające słowa, ale nigdy nie będziesz mieć więcej czasu (chyba, że na emeryturze, ale wtedy nie będziesz już mieć tyle siły). Będąc w liceum przeraża nas matura, szybko weryfikuje to przerażenie pierwsza sesja. Potem nasz umysł zajmuje praca dyplomowa i kiedy myślimy, że po studiach wreszcie będziemy mieć  z górki, nadchodzi dorosłe życie – praca, rodzina. Wtedy to na myśl o egzaminach w sesji uśmiechniesz się tylko z politowaniem. Wiecznie będziemy się mierzyć z dylematem na co poświęcić czas. Jeśli więc, drogi czytelniku, jesteś człowiekiem współczesnej cywilizacji, który obnosi się ze swoim brakiem czasu, mam dla Ciebie kolejną bardzo „odkrywczą” myśl: każdy z nas czasu ma tyle samo. Wszystkich kaw nie wypijesz, dlatego warto się zastanowić co  chcesz, żeby Cię kształtowało jako człowieka? Tu nie ma jednej odpowiedzi. Oczywiście trzeba ustalić priorytety, uczyć się dobrego zarządzania czasem, ale nie o tym jest ten punkt. Tu chciałam tylko powiedzieć: odpowiedzialność za swoje życie podejmujemy zawsze, nie tylko wtedy, kiedy mamy na to czas.

Jesteś sobą i nikim więcej

Na jednej dżungli widziałam torby z napisem „I am Akela. What’s your superpower?” Mam wrażenie, że często jako szefowie czujemy się jak byśmy musieli posiadać nadludzkie moce do pełnienia naszej roli. Jesteśmy lekarzem, który musi zdiagnozować różne rodzaje bólów brzucha i wymyślić na to receptę; ratownikiem medycznym, który radzi sobie z ranami ciętymi, kłutymi, szarpanymi; psychologiem, który wie jak rozmawiać z dziećmi z ADHD, depresją, autyzmem, a może nawet przypadkami chorób psychicznych; mediatorem, który zawsze wie jak załagodzić konflikt; rodzicem, który wychowuje, stawia granice, motywuje do rozwoju, jest podporą w trudnościach; logistykiem, który załatwi wszystkie formalności; prawnikiem, który bez mrugnięcia oka potrafi wytłumaczyć wszelkim władzom nasz system metodyczny; kierownikiem duchowym, który prowadzi w drodze do Boga. Nic dziwnego, że mając taki obraz bycia szefem, czując presję, że naprawdę wszystko jest na naszej głowie, tak szybko się wypalamy. Drogi szefie, chciałam Ci przekazać pewną, moim zdaniem, kojącą wiadomość – Jesteś tylko sobą, nikim więcej! Nikt od Ciebie nie oczekuje, że będziesz pełnić wszystkie powyższe role i to wypełniać je doskonale. Taką presję kładziemy sami na siebie. Nigdy nie zastąpisz rodzica, psychologa, lekarza, kierownika duchowego i nie jest to Twoją rolą. To oczywiście naturalne, że chcesz odpowiadać na potrzeby dziecka i nie zatracaj w sobie tej wrażliwości, bo naprawdę wiele możesz dla niego zrobić. Nie zrobisz jednak wszystkiego. Jesteś szefem, więc kochaj tych, którzy zostali Ci powierzeni. To jest Twoja rola i żadna inna!

Wyzwanie jest czymś ponad siły

To myśl wynikająca z tej powyższej. Często boimy się zaangażować bardziej, gdyż nie czujemy się gotowi/godni/przekonani, by podjąć odpowiedzialność za kogoś. Mam wrażenie, że coraz więcej współczesnych ludzi zaczyna przerażać wizja poważnego związku, macierzyństwa, ojcostwa, bo są świadomi wagi zaangażowania, a także własnych słabości. Z kolei samą odpowiedzialność traktują jako ciężar. Tymczasem skauting wskazuje nam, że odpowiedzialność nie jest obciążeniem, a motorem (patrz: 16 elementów) – właśnie czymś, co powinno nas fascynować, ciągnąć do przodu. Ponadto skauting uczy nas podejmowania odpowiedzialności ponad nasze siły, takiej do której dopiero musimy dorosnąć. Przejmując zastęp mamy 14 lat i pod sobą 6 dzieci, za które jesteśmy odpowiedzialni, choć o wychowywaniu nie wiemy nic – istne szaleństwo! Mając lat 19 przejmujemy gromadę/drużynę i jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo, metodyczność, sprawy formalne. To naprawdę dużo, dla wielu nawet zbyt dużo. Po ludzku to często się wydaje nie do zrobienia. Zarówno, gdy proponowano mi służbę drużynowej, jak i hufcowej, moją pierwszą odpowiedzią było: „To chyba żart… Nie ma opcji! Jestem na to za młoda!” Nawet podczas oględzin jednego z miejsc obozowych leśniczy, który ze mną rozmawiał, zaskoczony moją fizjonomią zadał mi pytanie: „Czy Ty aby nie jesteś za młoda, by być kierownikiem wypoczynku?” Ja wtedy, przypominając sobie jeden z moich ulubionych seriali – „Fineasz i Ferb” (jeśli, czytelniku, ta bajka nie jest Ci znana, myślę, że konieczne jest nadrobienie braków w edukacji!), gdzie w każdym odcinku zadawano im pytanie czy nie są aby za młodzi na [robienie rzeczy, którą właśnie wymyślili], odpowiedziałam za bohaterami kreskówki: „Tak, jestem za młoda”. Jesteśmy na to wszystko za młodzi, ale właśnie dlatego te wyzwania tak nas rozwijają. Odpowiedzialność jest olbrzymia, ale ona nas tylko przygotowuje do kolejnych, większych i ważniejszych, na które też będziemy za młodzi.

Każdy potrzebuje pomocy

Być może wydaje Ci się, że wszystkie te komentarze rzucam lekko, jakby wzięcie odpowiedzialności ponad siły było czymś, co przychodzi mi z pewnością i uśmiechem na ustach. Tu chciałam na chwilę zatrzymać wszystkich skautystów. Powyższy akapit nie może być dobrze zrozumiany bez następujacego: możesz brać rzeczy ponad siebie, góry przenosić, być herosem, naprawdę, ale jest jeden warunek: nie możesz zrobić tego sam. Wielu sobie teraz pomyśli: „No dobrze, dzielenie zadań, oczywiście, przecież to robię…” Szefie, czy jesteś pewien, że rzeczywiście dobrze dzielisz zadania, że umiesz prosić o pomoc? Większość z nas, mimo dużego doświadczenia w służbie, nadal nie umie prosić o pomoc, głupio jest nam zlecać zadania, a samemu tylko koordynować, mamy wrażenie, że przecież damy radę. Jeśli masz problem z proszeniem o pomoc, to warto mieć u boku kogoś (przyjaciela, przybocznego, Matkę Drogi, Starszego Brata), kto będzie prosił o pomoc za Ciebie. Ludzie tak naprawdę lubią pomagać – czują się wtedy potrzebni i dowartościowani, pomyśl sobie o tym, gdy kolejny raz nie będziesz chciał kogoś obciążać swoimi problemami. Tak często organizacja wypoczynku nas przerasta, bo w głowie mamy to ciążące hasło „Ty jesteś przecież za to wszystko odpowiedzialny”. Przestań być męczennikiem organizacyjnym. Może jednak któryś z zastępów dałby radę ogarnąć autokar na obóz? Jeśli nie sam, ma przecież rodziców do pomocy. Nie masz przybocznego? Dlaczego by nie poprosić któregoś z rodziców o załatwienie dofinansowania na sprzęt obozowy albo załatwienie cateringu dla Wilczków? Boisz się, że wszystko wtedy się zawali i będziesz miał tak naprawdę więcej roboty? Cóż, może się tak wydarzyć, musisz podjąć ryzyko, że będzie to nie po Twojej myśli lub gorzej niż byś chciał. Może i samemu zrobisz wszystko szybciej, ale wspólnie dojdziesz dalej.

Człowiek jest z natury leniwy

Ostatni punkt jest dość trywialny, jednak myślę, że warto go poruszyć. Pracoholicy mogą nie chcieć się z tym zgodzić, jednak w większości wypadków nie lubimy wychodzić spoza naszej strefy komfortu. Owszem, ciekawe jest doświadczenie czegoś nowego, zwiedzenie obcego kraju itd., jednak jeśli to ma dotyczyć naszej szarej rzeczywistości, nie jest spektakularne pod żadnym względem, trudno nam się zmotywować do działania. Tu przykładem jest słynny kryzys przedwędrówkowy – na dzień przed wędrówką nagle się okazuje, że mamy mnóstwo lepszych rzeczy do roboty, nie mamy siły się pakować i choć wiemy, że jak już pojedziemy, to będzie świetna zabawa, a jednak mamy ochotę napisać tę dramatycznie brzmiącą wiadomość: „Słuchajcie, bardzo Was przepraszam, ale naprawdę nie dam rady…”. Zdradzę Wam, że na palcach jednej ręki mogę policzyć wędrówki, na które chciałam jechać od początku do końca bez zawahania, nawet już jako szefowa ogniska. To nie świadczy o tym, że coś jest nie tak. To tylko znak, że wędrówka naprawdę nas zmienia, przełamuje to ludzkie lenistwo i zmiana ta zaczyna się nie w momencie wyruszenia na szlak, ale podjęcia decyzji o wędrówce. Nie możesz się zabrać do planowania aktywności, odkładasz ciągle wszystko na ostatnią chwilę? Może jesteś przeciążony, bo nie potrafisz odpoczywać, planować dobrze czasu? Oczywiście może tak być. Myślę jednak, że do pełni szczerości warto przemyśleć, czy przypadkiem nie jest to kwestia najnormalniejszego, najbardziej ludzkiego, podłego lenistwa?

Jedno spektrum, indywidualne problemy

Każdy z nas staje przed trudnym zadaniem jakim jest godzenie życia harcerskiego z życiem prywatnym. Jednak dla każdego to zadanie będzie zupełnie inne – ilu szefów, tyle różnych objawów spektrum. Nie chciałam w tym artykule nikogo pouczać lub mówić, co powinien zrobić. Jestem też świadoma, że tego tematu nie da się wyczerpać jednym artykułem. Ja działam w skautingu od 16 lat. Bywa, że jestem skautystą i mam każdy weekend harcerski, bywa, że jestem leniwa i mam ochotę odwołać wędrówkę. Nadal nie umiem uzyskać złotego środka i myślę, że jeszcze przez długi czas go nie osiągnę. Czasem mam wrażenie, że żeby być dobrym szefem, muszę dać z siebie 100% i próbuję do tego doskoczyć, czasem rezygnuję z tego, bo wiem, że nie dam rady.

Nie raz zastanawiam się czy w ogóle warto tak się męczyć i nic z tego nie mieć. Wtedy myślę sobie o ludziach – harcerkach, którym przygotowuję grę na obóz, przewodniczkach, z którymi wędruję i mówię sobie: warto.


[1] J. Czermińska, Żart. Wcale nie ma takiego badania, choć myślę, że byłoby ciekawe. Warszawa, 2023.

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Joanna Czermińska


W skautingu jest dłużej niż nie jest. Obecnie hufcowa w Warszawie. Uwielbia codzienność, którą traktuje jak wędrówkę i przygodę. Rozmyślania przy herbacie, spotkania ze znajomymi i wielkie życiowe aktywności są dla niej tak samo ważne. Fascynują ją ludzie i ich schematy w działaniu i myśleniu.

Jak dać się zaprosić do domu?

Warsztat z Watahy wiosennej

Spotkanie z rodzicami wilczka w jego domu to nie obowiązek, ale bardzo duża wartość dla wszystkich stron. Wilczek poczuje z tobą większą więź. Rodzice – spokój i zaufanie. ty zyskasz ich wsparcie, wiedzę o wilczku i wspólny front wychowawczy – będziecie grali do tej samej bramki.

Jest też jeszcze jedna korzyść dla Ciebie, ale tego dowiesz się na końcu, po przeczytaniu całości.

Jak umówić się na spotkanie?

Spotkanie proponujemy, kiedy wilczek oswoi się już z gromadą – moim zdaniem odpowiedni moment jest po pierwszym biwaku/obozie i później.

Na początku „zawiąż spisek” z najbliższymi ci rodzicami wilczków – tak, żeby jako pierwsi skorzystali z propozycji i zachęcili w ten sposób innych. Wieść szybko rozniesie się wśród wilczków…

Następnie skorzystaj z poczty w domenie @skauci-europy.pl

Tytuł: Propozycja spotkania w Państwa domu

Drodzy Rodzice,

Jak Państwo wiedzą jestem Akelą w gromadzie, do której uczęszcza Państwa syn. Zależy mi na lepszym poznaniu Państwa, aby nasze wysiłki wychowawcze zmierzały w tym samym kierunku.

Proponuję więc wizytę w Państwa domu – na kawę, herbatę lub kolację 🙂 Na konkretny termin możemy umówić się za pomocą poniższego arkusza – proszę wybrać te terminy, w których są Państwo dostępni.
Proszę w miarę możliwości wybierać takie dni, na które nikt się jeszcze nie zapisał.

[ZAPISY NA SPOTKANIE]

Pomyślnych łowów!

Maciej Szulik
Akela 1. Gromady Głuchowskiej
:: +48 881 229 567
:: [email protected] 

Taka forma umawiania się może ci się wydać mało osobista. To prawda – proponuję ją, aby nie dokładać ci pracy. Jeśli masz czas i energię, pewnie lepiej jest umawiać się z rodzicami na żywo, przed i po zbiórce albo przez telefon. Z drugiej strony to tylko mało osobista formalność, która służy temu, aby wejść w bardziej osobistą relację – moim zdaniem nie wyrządzi ona wielkich szkód.

Bądź też świadomy, że nie wszyscy rodzice zareagują na propozycję takiego spotkania. Można o nim przypominać albo delikatnie naciskać, ale nie robić tego za wszelką cenę i nie traktować tego jako obowiązku nałożonego na rodziców.

Śrubełek rozmowy

Śrubełek to używany przez Koszałka Opałka pojemnik na śrubki, wichajstry, dyngsy i inne przydatne tentegesy. Oto podobny zbiór, który przyda Ci się w rozmowie z rodzicami:

  1. 1. Przyjdź w nienagannym mundurze i nie spóźnij się.
  2. 2. Przypomnij sobie, co już wiesz o wilczku – możesz do tego nawiązać w rozmowie (np. zainteresowania, wyjazdy, rodzeństwo, szkoła…). Zapamiętaj imiona rodziców.
  3. 3. Pół godziny wcześniej napisz/zadzwoń, że jesteś w drodze. Przed zapukaniem do drzwi wycisz telefon. 
  4. 4. Przywitaj się ze wszystkimi. Najpierw z rodzicami. Mama też chętnie uściśnie Twoją dłoń. 
  5. 5. Zacznij od neutralnych tematów – Twoich studiów, gdzie pracują rodzice, gdzie chłopak chodzi do szkoły.
  6. 6. Przyjmuj wyrazy gościnności – jedzenie, picie, zaproszenie do zwiedzenia domu, ofertę pomocy w gromadzie…
  7. 7. To jest spotkanie z rodzicami – nie odchodź sam z wilczkiem na dłuższy czas. Możesz przejść z rodzicami “na ty”, ale tylko, jeśli to oni wyjdą z tą inicjatywą. 
  8. 8. Gospodarze sami zdecydują, w jakim gronie będzie spotkanie – sami rodzice, rodzice z wilczkiem…  W kwestii długości spotkania jedna godzina jest moim zdaniem wystarczającym minimum
  9. 9. Przygotuj wcześniej mały temat pedagogiczny – łatwo nim zatkać ewentualną niezręczną ciszę. Na przykład: “Chciałbym państwu opowiedzieć jakie w ogóle są cele skautingu”.
  10. 10. Warto przy okazji zobaczyć pokój wilczka, wyłapać szczegóły, o których nie wiedziałeś: książki, gry, czy ma własny pokój, czy jest w nim komputer. To dużo wniesie do waszej relacji.

Na spotkanie można przynieść książeczkę wilczka i podzielić się z rodzicami zadaniami – oni też mogą podpisywać niektóre zadania, np. porządek w pokoju, kiedy wilczek spełni obietnicę codziennego ścielenia łóżka przez tydzień. To przyspieszy Obietnicę i będzie konkretnym przejawem wspólnego frontu wychowawczego.

Nieoczywiste bonusy

Na koniec moja osobista historia najważniejszej rzeczy, którą wyniosłem dla siebie z moich spotkań z rodzicami wilczków (poza słoikiem pysznego spaghetti, który kiedyś dostałem), a mianowicie „przegląd życia rodzinnego”. Zazwyczaj doświadczenia dotyczące życia rodzinnego wynosimy ze swojego domu i tych kilku najbliższych krewnych i znajomych, u których możemy poczuć się jak u siebie.

Wizyta w kilkunastu domach pozwoliła mi jednak zebrać o wiele więcej informacji – na przykład o tym, co sprawia, że rodziny są szczęśliwe, jaki jest w tym udział zarobków i powierzchni mieszkaniowej, a jaki obowiązków domowych, uśmiechu rodziców i licznego rodzeństwa… Albo o tym, jak może potoczyć się kariera zawodowa i że przepychanie się łokciami w korporacji to niejedyna opcja prowadząca do spełnienia się.

Myślę, że tak jak bycie Akelą to wspaniały trening przed wychowywaniem własnych dzieci, tak samo takie wizyty są jak „przeglądanie ofert” przed założeniem własnego domu. Polecam!

Fot. na okładce: Bartosz Krupa

Maciej Szulik


Namiestnik wilczków. Nauczyciel matematyki, fizyki i wychowawca w liceum. Był Akelą 1. Gromady Krakowskiej i drużynowym PuSZczy Śląskiej.