Cztery i pół roku temu, z okazji pierwszych urodzin mojej chrześnicy Gabrysi, postanowiłem podarować jej coś wyjątkowego, osobistego, a jednocześnie atrakcyjnego dla dziecka. Mając podobne doświadczenie ze starszym od niej o pół roku chrześniakiem Mieciem, podjąłem decyzję by prezent przybrał formę książeczki.
Poprosiłem o pomoc Joannę Dunin-Konieczną, z którą wówczas miałem zaszczyt współpracować w ramach Ekipy Medialnej Skautów Europy. Asia zgodziła się i do opowiadań dołączyła pierwsza część ilustracji – 12 misiów.
Po urodzinach Gabrysi, licząc że prezent spodoba jej się w przyszłości, kiedy dorośnie do czytania jej książeczki, uznałem, że warto byłoby podzielić się tym prezentem z innymi. To były pierwsze myśli zwiastujące długą drogę do wydania książki – Opowiadań Anatomicznych.
Po 2 latach pracy redakcyjnej, wzbogacone o kolejne ilustracje autorstwa Klaudii Bakuły Opowiadania, w grudniu obecnego roku ukazały się drukiem.
Zachęcam do zapoznania się z jednym z nich, a jeżeli się spodoba – zakupem Opowiadań ze strony Wydawnictwa Sorus. W planach wydawnictwa jest dystrybucja książki do większej liczby księgarni, jednak w momencie pisania tych słów, dostępne są wyłącznie pod poniższym linkiem:
Zapraszam do lektury i zachęcam do zakupu książki – może stanie się trafionym świątecznym prezentem. ?
Krzysztof Olaf Żochowski HR
Opowiadanie IV
Twój największy skarb
Twój największy skarb mieści się w główce. Jest nim możliwość rozwoju, możliwość nauki, możliwość nabywania nowych umiejętności. Możliwość. Możność. Moc.
Możliwość, którą posiadasz, to obszar Twojej wolności. Im więcej realnych możliwości, wyborów i rezygnacji, tym większą masz moc. To Twoja wolność.
Twój największy skarb to mózg. A dokładniej cały ośrodkowy układ nerwowy, czyli mózg, pień mózgu, móżdżek i rdzeń kręgowy.
Kiedy byłaś jeszcze małym zarodkiem, na wierzchu Twojego ówczesnego ciała pojawiła się pewna płytka. Wkrótce stała się ona rynienką, a na koniec cewą, czyli szeroką rurką. Dwa końce rurki zarosły podczas Twojego rozwoju pod sercem mamusi, a z coraz bardziej pozaginanego wężyka uformował się największy skarb, jaki masz w głowie. Twój mózg, pień mózgu, móżdżek i rdzeń kręgowy.
Mózg składa się z dwóch półkul – prawej i lewej. Na wierzchu każdej z nich znajduje się warstwa szarych komórek zwana korą mózgową. Szare komórki mają różne wypustki służące do przesyłania informacji – przypominają gałęzie jak u drzewa. Te gałęzie łączą się z wypustkami innych szarych komórek. Na dystansie, który przebywają, znane są pod nazwą substancji białej, ze względu na ich biały kolor.
Twój największy skarb nie jest czarno-biały. Jest szaro-biały. Między szarymi komórkami, za pośrednictwem białych gałęzi informacje przeskakują na kolejne szare komórki. Źródłem tych informacji są najczęściej różne rodzaje czucia i zmysłów. Trafiają one do Twojej główki, gdzie się je interpretuje, kojarzy i tworzy różnego rodzaju reakcje – czasem w postaci myśli, czasem w postaci wyobrażeń czy słów, czasem w postaci ruchów dowolnych – czyli działania.
Obszar mózgu jest mocno pofałdowany. Dzięki temu więcej szarych komórek mieści się w Twojej głowie. Zgromadzenia różnych fałdów nazywane są najczęściej zakrętami, a przerwy pomiędzy nimi – bruzdami. Zgrupowania zakrętów oddzielonych największymi z bruzd są nazywane płatami. Nazwy płatów podobne są do nazwy kości czaszki, które je przykrywają. Są więc płaty czołowe i potyliczne, są też płaty ciemieniowe i skroniowe.
Na Twój mózg, o czym nie wszyscy wiedzą, oprócz jego półkul składają się również dwa wzgórza i podwzgórza. Zbierają one informacje z niższych pięter ośrodkowego skarbca neuronów. Tymi niższymi piętrami są pień mózgu, móżdżek i rdzeń kręgowy.
Pień mózgu składa się ze śródmózgowia, mostu i rdzenia przedłużonego. Znajdują się tam między innymi początki nerwów czaszkowych, których drugimi końcami są receptory czuciowe i zmysłowe na głowie oraz mięśnie twarzy.
Nad pniem mózgu, a pod półkulami, położony jest móżdżek. Odpowiada on głównie za koordynację Twoich ruchów. Czasem nawet nie zauważasz, jak ważne jest, aby postawić krok z odpowiednią werwą czy uścisnąć dłoń mamy z czułością. Pomaga Ci w tym właśnie ów przypominający mózg, jednak mniejszy od niego i mający inne funkcje móżdżek.
Za rdzeniem przedłużonym, czyli najniższą częścią pnia mózgu, rozciąga się rdzeń kręgowy, który wraz z pochodnymi nerwami sięga hen, hen aż po sam dolny koniec kręgosłupa. Umożliwia on ruch i działanie strukturom całego Twojego ciała poniżej główki oraz zbiera dla niej informacje czuciowe.
Wiele jest funkcji mózgu i innych struktur ośrodkowego układu nerwowego. Oprócz wspomnianych do tej pory można wymienić również takie cuda jak pamięć, emocje, rozumienie zasad społecznych, świadomość. Twój skarb ma dużo złota w postaci szarych komórek i srebra w postaci wypływających z nich białych wypustek. Ma również mnóstwo funkcji, pięknych klejnotów i drogocennych kamieni, o których mógłbym Ci długo opowiadać. To dzięki niemu możesz działać i myśleć. To dzięki niemu możesz samodzielnie dziękować i prosić. To dzięki niemu możesz abstrakcyjnie uwielbiać. To dzięki niemu możesz… żyć. Po prostu. To skarb dany Ci za darmo, jednak niezwykle drogocenny. To dzięki niemu możesz móc.
Fot. na okładce: Krzysztof Żochowski
Krzysztof Żochowski
Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz w trakcie specjalizacji z psychiatrii.
Poniższy wywiad jest zapisem rozmowy przeprowadzonej 11. czerwca 2023r. Na końcu tekstu znajduje się link do wywiadu w formie audio.
Piotr Wąsik: Znajdujemy się w obserwatorium astronomicznym w Czechach, po spotkaniu dotyczącym solarygrafii i rozmawiamy z Maciejem Zapiórem, który jest jednym z organizatorów tego spotkania. Cześć Maćku!
Maciej Zapiór: Cześć
PW: Możesz na początku powiedzieć coś o sobie, kim jesteś, skąd się tu wziąłeś, a także o tym miejscu.
MZ: Jestem Maciek, pochodzę z Wrocławia. We Wrocławiu w latach 90. poznałem harcerstwo, pod koniec lat 90. poznałem FSE i z całą drużyną przeszliśmy do FSE. Byłem we Wrocławiu drużynowym i wtedy nawiązaliśmy kontakt z czeskimi skautami i nawet udało się zorganizować w 2004 roku polsko-czesko-francuski obóz w Czechach. To takie były moje początki z Czechami. A potem, na początku XXI wieku zacząłem współpracować z obserwatorium w Ondřejowie, gdzie się teraz znajdujemy. Przyjechałem na praktyki, a potem byłem tutaj rok na Erasmusie, gdzie poznałem moją żonę, bo moja żona jest Czeszką, z Pragi. I po różnych życiowych drogach wiodących z Wrocławia, poprzez Majorkę znaleźliśmy się znowu z rodziną w Czechach. Jestem pracownikiem Czeskiej Akademii Nauk. Pracuję tutaj w Instytucie Astronomicznym, który posiada obserwatorium. Ja sam jestem fizykiem Słońca i jestem kierownikiem Spektrografu Słonecznego. Moje zainteresowania naukowe to są protuberancje słoneczne, metody obserwacyjne, analiza danych.
PW: Dzięki. To trochę już wiemy o Tobie, a teraz ta druga część. Jesteśmy po spotkaniu dotyczącym solarygrafii. Mógłbyś opowiedzieć czym ona jest?
MZ: Solarygrafia jest techniką, w której wykorzystujemy bardzo proste przedmioty, żeby wykonać zdjęcie. Proste przedmioty to są na przykład aluminiowe puszki po napojach, po szamponach, bombonierki po cukierkach, które można szczelnie zamknąć, tak, żeby do środka nie dostawało się żadne światło. Z wyjątkiem tego, że światło przechodzi przez mały otworek wykonany igłą. Ta metoda nazywa się „fotografia otworkowa” albo jeszcze z łaciny camera obscura. Zjawisko camery obscura było znane już w starożytności. Nie potrzebujemy żadnych elementów optycznych, bo elementem optycznym jest brak elementu. Możemy sobie wyobrazić, że na jednej ścianie tego naszego pudełka czy aparatu po prostu czegoś brakuje. Brakuje kawałka ściany w postaci tego otworka. Wykorzystujemy zasadę prostoliniowego rozchodzenia się światła i w ten sposób na wewnętrznej ścianie naszego aparatu tworzy się odwrócony obraz tego, co znajduje się przed aparatem. To jest pierwsza część techniki. Druga część techniki wykorzystuje światłoczułość czarno-białego papieru fotograficznego, który zwykle wykorzystujemy do robienia końcowych odbitek fotografii czarno-białej. W fotografii analogowej jest tak, że po naświetleniu negatywu wkładamy go do powiększalnika i pod powiększalnikiem na tym papierze fotograficznym powstaje negatyw negatywu, czyli pozytyw. Jeżeli używamy tego papieru zgodnie z przeznaczeniem, które wymyślił producent, to musimy go potem wywołać, utrwalić i mamy czarno-białe zdjęcie. Odbitkę po prostu. Natomiast w solarygrafii wykorzystujemy ten papier jako negatyw. Ten papier wkładamy do puszki, do kamery i poddajemy go długiemu naświetlaniu bez wywołania. Własnością tego papieru jest to, że jeśli jest ekstremalnie prześwietlony, to on sam się wywołuje. Bez wywoływacza. Wobec czego po czasie naświetlania, który może wynosić nawet pół roku, obraz już jest. Ale jest nietrwały, ponieważ cały czas, gdy padają na niego fotony światła, to tam się cały czas rejestruje obraz. Jakbyśmy wyciągnęli ten negatyw, ten papier z kamery i umieścili go na słońcu, to za chwilę by zniknął. Po prostu się cały znowu zaświetli. Dalszy krok to jest zeskanowanie tego papieru, żeby go utrwalić w formie cyfrowej. Gdy zeskanujemy to już mamy obraz, a oryginalny negatyw możemy zachować do archiwizacji dla potomnych albo po prostu o nim zapomnieć, bo już mamy ten obraz w postaci cyfrowej. Kolejny krok to postprodukacja metodami cyfrowymi, w jakimś programie graficznym. Dzisiaj to jest kilka kliknięć. Do zrobienia z negatywu pozytyw – to jest jedno kliknięcie. Drugie kliknięcie to jest zrobienie obrazu lustrzanego, bo jak wspomniałem w camera obscura obraz jest odwrócony. A trzecim kliknięciem może być na przykład automatyczna korekcja kolorów i już mamy gotowe zdjęcie solarygraficzne. Można dłużej się pobawić metodami bardziej profesjonalnymi, można podciągnąć kolory, kontrast, ewentualnie wykadrować coś, ale to już wszystko zależy od indywidualnego podejścia danego solarygrafisty.
PW: Wykorzystanie skanera oznacza, że to jest technika stosunkowo nowa, tak?
MZ: Zgadza się. Ta technika została rozpropagowana około roku 2000 przez dwóch Polaków i Hiszpana: Pawła Kulę, Sławomira Decyka i Diego Lópeza Calvína.Oni przynieśli do tego projektu, do tej techniki różne swoje doświadczenia z różnych dziedzin. Są fotografami, ale każdy zajmuje się troszeczkę czymś innym. W roku 2000 opublikowali tą metodę w internecie i zachęcili ludzi do fotografowania nieba, pozycji słońca, za pomocą własnoręcznie wykonanych w domu aparatów fotograficznych w różnych częściach świata. To był ich projekt „Solaris 2000”, który zakładał, że mówimy, jak to zrobić, a każdy w swoim miejscu, w swoim kraju robi to po swojemu, z materiałów, które może znaleźć pod ręką. Potem przez internet, gdyż to były początki internetu, my zbieramy te efekty i publikujemy w jednym miejscu, na jednej stronie.
PW: A Ty, kiedy się zainteresowałeś i zająłeś solarygrafią?
MZ: Ja pierwszy raz usłyszałem o solarygrafii w 2005 r. Nawet to pamiętam dokładnie, bo oglądałem reportaż w TVP Wrocław. Trafiłem na połowę. I zobaczyłem zwariowanych ludzi, którzy biegają z puszkami po napojach po lesie i zbierają je, a potem wyciągają je i mówią, że na tych obrazach widać Słońce. Ponieważ interesuję się fotografią od dawna, (nawet chciałbym tutaj podziękować mojemu pierwszemu drużynowemu Krzyśkowi Billewiczowi, za to, że mi pożyczał swojego Zenita i mogłem się bawić w fotografię w latach 90.) studiowałem astronomię i to był taki punkt przecięcia fotografii i astronomii. Jak sobie przypominam ten moment, to stwierdziłem „Aha! Będę zawsze miał coś do roboty, do końca życia!”. Bo ciekawe jest to właśnie, że jedno zdjęcie robi się długo – nawet pół roku. Pół roku to jest taki kanoniczny czas naświetlania pomiędzy przesileniami – letnim i zimowym. Tak powinno być, nie dowolne pół roku, ale mniej więcej od 21 grudnia do 21 czerwca albo na odwrót. Wtedy złapiemy wszystkie możliwe położenia Słońca na niebie.
PW: No dobrze. Wiemy już skąd solarygrafia w Twoim życiu, ale też przy okazji pojawia się pytanie o astronomię. Nie jest to zbyt popularna dziedzina i wydaje mi się, że młodzi ludzie, którzy chcą iść na ten kierunek studiów, mogą się zastanawiać, czy rzeczywiście jest sens w to iść zawodowo. Co o tym myślisz? Wybierać astronomię, czy traktować to jak hobby, którym można się zafascynować, ale nie da się z tego wyżyć? Jak to odbierasz?
MZ: No to krótko. Jestem astronomem.
PW: Mhm. Da się!
MZ: A długo… No cóż, warto podążać za swoimi marzeniami. Oczywiście dzisiejsza astronomia to nie jest już romantyczne pokazywanie gwiazd swojej dziewczynie podczas ciepłej letniej nocy na trawce. Dzisiaj to już właściwie 90% czasu siedzi się przy komputerze. Z resztą jak w większości prac nie fizycznych, tylko umysłowych. Natomiast astronomia sama w sobie oferuje takie dotykanie Wszechświata. Może nie fizycznie, ale metodami obserwacyjnymi i też intelektualnymi. Jeżeli kogoś to interesuje, to o to chodzi! Dzisiaj bardzo ciężko jest dokonać jakiegoś odkrycia ważnego, w astronomii czy też w innych dziedzinach nauki. Ale kariera naukowa oferuje taki dynamizm w życiu, który pochodzi z różnych miejsc. Bo na przykład, w moim przypadku, ja jestem obserwatorem Słońca, to jest taki dynamizm dnia i nocy. Obserwuję Słońce w dzień, Słońce musi być nad horyzontem. Drugi taki dynamizm ciekawy to na przykład rytm konferencji naukowych. Te konferencje odbywają się w różnych częściach świata i to jest ciekawe, że można spotkać nowych ludzi i odwiedzić ciekawe miejsca. Ja dzięki astronomii, jak to się mówi, zwiedziłem pół świata. Inny na przykład ciekawy cykl to jedenastoletni cykl aktywności słonecznej. To jest jeden z dłuższych cyklów. Co jedenaście lat Słońce jest bardziej aktywne, pojawia się więcej obiektów, które są ciekawe do obserwacji, czyli tak jak wspomniałem na przykład protuberancji słonecznych, które obserwuję. Ale też jest więcej plam słonecznych, rozbłysków słonecznych, koronalnych wyrzutów materii itd. To jest taki inny kolejny rytm, przez który człowiek musi się dostosować do Słońca, a nie na odwrót. Astronomia dzisiaj to, jak wspomniałem, nie patrzenie w gwiazdy, ale astrofizyka. Jest to analiza pewnych zjawisk, które może nie są bardzo spektakularne, ale są ciekawe. Ja się zajmuję teraz projektem, w którym próbuję zmierzyć, czy prędkość atomów zjonizowanych jest inna od prędkości atomów neutralnych w protuberancjach słonecznych. Grupa ludzi, którzy zajmują się symulacjami i teorią plazmy w protuberancjach na Wyspach Kanaryjskich odkryła w swoich symulacjach, że tak powinno być. To znaczy, że jak są przepływy plazmy na Słońcu, to w pewnych chwilach prędkości jonów i atomów neutralnych są różne. One się tak jakby oddzielają od siebie na chwilę, a potem się znowu mieszają i możemy mówić, że są razem, ale przez chwilkę, rzędu sekund albo minut, te atomy mają różną prędkość. No i ja mam do dyspozycji spektrograf słoneczny, który umożliwia obserwację promieniowania pochodzącego od różnych jonów czy atomów neutralnych i za pomocą technik spektroskopicznych, jestem w stanie to zmierzyć, chociaż te efekty są bardzo małe, słabe. Dużo pracy ostatnio kosztowało mnie oddzielenie szumu od sygnału w pewnych obserwacjach.
PW: Czyli podsumowując, jakbyś jeszcze raz miał wybrać czy iść w astronomię, to byś się zdecydował.
MZ: Tak
PW: Okej, a mając swoje doświadczenie i pewne rzeczy, którymi się zafascynowałeś, bo rozumiem, że byłeś drużynowym, tak? Czy wykorzystywałbyś jakieś techniki obserwacji astronomicznej albo samej solarygrafii w swojej drużynie, dawał chłopakom na sprawności, wykorzystywał w grach i próbował ich zapalić do tego?
MZ: Tak. Może jako pierwsze o fotografii powiem, a o astronomii za chwilę. Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają obóz w Rząsinach w 2005 roku, którzy mogą opowiedzieć, jakie rzeczy się tam działy. A działy się tam rzeczy takie, że mieliśmy ciemnię fotograficzną na obozie w lesie. Było tak, że z jednego namiotu zrobiliśmy namiot – ciemnię. Wykorzystaliśmy to, że jakieś 50 czy 100 metrów od nas, były pierwsze zabudowania, których nie widzieliśmy z obozu, ale były i podciągnęliśmy prąd do powiększalnika. Mieliśmy wodę bieżącą, bo niedaleko był hydrant no i w nocy, w namiocie „dziesiątce”, jak się zakryje wszystkie otwory, to jest tak ciemno, że można wywoływać zdjęcia metodami analogowymi. I a propos takich harcerskich rzeczy, to można powiedzieć, że sprzedałem ten pomysł harcerzom na początku i powstała nowa funkcja fotografa. Nie było kronikarza, ale był fotograf. I on się przez cały rok, do obozu przygotowywał do tego, żeby nauczyć się robić zdjęcia. I to też jest taka rada, że można funkcje w zastępie tworzyć, jak się chce. Nikt nie powiedział, że mają być tylko w jakimś podręczniku dla drużynowych wybrane. Jeżeli chłopacy chcą przygodę i chcą na przykład polecieć na księżyc, to musi być funkcja nawigatora, pilota, biologa itd. A jeżeli chcemy zrobić coś tak prostego, jak ciemnia fotograficzna na obozie, to wystarczy, że wymyślimy, że nie będzie kronikarza, ale zamiast niego będzie fotograf. No i na tym obozie w 2005 r. udało się to zrobić. Harcerze spędzali tam w ciemni długie godziny w nocy. Tak się mówi, że noc jest od spania, ale kiedy zrobić zdjęcia? Tylko w nocy jest wystarczająco ciemno. Na tym obozie fotografia była wykorzystana jako element fabuły wielkiej gry. Trzeba było szybko zrobić zdjęcia i je wywołać, miały się one znaleźć w kronikach z wypraw zastępów i był również konkurs fotograficzny na obozie. Jeżeli chodzi o solarygrafię to poznałem ją dopiero po tym obozie. Gdybym wiedział wcześniej, to na pewno byłaby na obozie. Natomiast jeśli chodzi o astronomię, to parę rzeczy próbowałem i ciekawe rzeczy mogą wyjść, bo na przykład nad ziemią lata Międzynarodowa Stacja Kosmiczna. Jej przelot nad danym punktem na Ziemi trwa kilka minut, w zależności od orientacji i bardzo jasno świeci, powiedzmy, że jak Wenus. Dla niewtajemniczonych – nie da się tego pomylić z niczym innym. Czas i pozycję tego przelotu można znaleźć wcześniej, np. dzień lub dwa do przodu. Można to wykorzystać w grze, np. gra pt. „Trzej Królowie szukają miejsca narodzin Pana Jezusa, tam, gdzie ukazała się gwiazda”. Można znaleźć efemerydę, czyli taką prognozę mówiącą, gdzie i kiedy ukaże się i zniknie stacja kosmiczna. I wtedy w grze trzeba iść za gwiazdą, a z pewną dokładnością do azymutu, jeżeli obserwują może być finał. I nawet udało mi się ten koncept przeprowadzić. Da się.
PW: A to wymagało jakiegoś przygotowania wcześniej? Żeby chłopacy mieli jakąś, choćby podstawową wiedzę. Bo wydaje mi się, że jeżeli ktoś totalnie nic nie wie, to może nie załapać o co chodzi.
MZ: Miałem taki epizod w życiu, że byłem drużynowym 1. Drużyny Litomierzyckiej w Czechach parę lat temu i mieliśmy jeden z wyjazdów tutaj do Ondřejowa do obserwatorium, bo chciałem pokazać chłopakom czym się zajmuję i że astronomia może być ciekawa. No i dzień wcześniej, ponieważ te przeloty Stacji Kosmicznej są kilka dni z rzędu, i pokazałem im jak wygląda ten przelot, żeby widzieli, co mają obserwować, no a potem już była gra nocna. Zostali zbudzeni i zostało im powiedziane, że będzie przelot za około 5-10 minut, musicie obserwować wszyscy razem niebo i macie iść tam, gdzie Stacja zniknie. Nie jest dobrze rzucić ich na głęboką wodę, żeby obserwowali to, czego nie znają. Można przeprowadzić jakiś kurs, poczytać troszeczkę o niebie i opowiedzieć, a przede wszystkim pokazać, jak to wygląda, bo gdy zobaczysz ten przelot, to nie pomylisz go z niczym innym.
PW: To jeszcze na koniec pytanie o solarygrafię. Gdzie szukać informacji? Jak robić, jak zacząć? Wiadomo, że można spotkać takich ludzi jak Ty, którzy jakoś w to wprowadzą, ale jeżeli ktoś nie ma kontaktu i dostępu do takich osób, a chciałby zacząć, to jak szukać informacji?
MZ: Będzie lokowanie produktu: analemma.pl. To jest strona naszego projektu solarygraficznego. Na to, żeby powiedzieć czym jest analemma, to niestety nie ma już miejsca w tym wywiadzie, ale na tej stronie można poczytywać co to jest. My publikujemy tam nasze rezultaty i projekty solarygraficzne. Tam można znaleźć odnośniki do dalszych stron, a te to na przykład solarigrafia.pl, solarigrafia.com. Na Facebooku jest grupa SOLARIGRAFIA. Miałem sprawdzić, ile tam jest ludzi… (3289 – red.) W każdym razie jest to grupa światowa. I tam można się zapytać, dlaczego moje zdjęcia nie wychodzą i znajdą się ludzie, którzy odpowiedzą. Od takich rzeczy bym zaczynał. Można też przyjechać na spotkanie solarygrafistów, które zaczęły się w Polsce i były trzy w Karkonoszach w latach 2016-18, a teraz udało się zorganizować międzynarodowe spotkanie solarygrafistów, gdzie można było wymienić poglądy, doświadczenia albo po prostu zapytać się innych doświadczonych kolegów, co robię źle i jak zrobić, żeby było dobrze. Teraz się to spotkanie skończyło, siedzimy sobie już po wszystkim. Ja się bardzo cieszę, że się to odbyło, bo byli ludzie z różnych części Europy, nawet jeden uczestnik z Portugalii. A poza tym dużo Polaków, Czesi, Słowak, Ukrainiec, Brytyjczyk. I jeszcze była sesja online: Finlandia, Niemcy, Stany Zjednoczone, Kanada i Hiszpania.
PW: Dzięki wielkie za rozmowę! Mam nadzieję, że chociaż kilka osób uda się nam zapalić do tego, żeby jakieś elementy tej techniki wdrażać w swoich jednostkach albo samemu się zapalać i mając takie przykłady iść za swoimi pasjami. Może niekoniecznie w astronomię, ale w takie dzięki którym można dotykać gwiazd. Dzięki!
Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.
Zastanawiasz się, jak realizować jeden z sześciu wymiarów skautingu, jakim jest przyroda? Może nigdy nie widziałaś sensu w prowadzeniu Księgi Przyrody i robiłaś ją na trzy dni przed przyznaniem tropicielki? Po co w ogóle ją robić? Warto znać odpowiedź na to pytanie, aby żadna Twoja harcerka Cię nie zagięła 😉 Nie ma konkretnego wzoru, jak Księga Przyrody ma wyglądać i co zawierać, ale cel jest jasny ─ pozwala nam poznawać i zauważać to, co nas otacza. W tym zachwycie nad różnorodnością roślin, zwierząt, pogody i wszelkich organizmów żywych możemy uwielbiać Boga, On stworzył ten świat tak piękny dla nas!
Bogactwo przyrody może nam służyć na zbiórkach, obozach, wędrówkach. Warto obserwować naturę, aby umieć rozróżniać gatunki roślin, które możemy wykorzystywać np. podczas gotowania. Nie jest to łatwe, kiedy jest ich tak dużo i wydaje się, że wszystkie wyglądają tak samo. Czy jest na to jakiś sposób, żeby wiedzieć co jadalne, a co niejadalne, co nam pomoże, a co zaszkodzi? Myślę, że dobrą metodą będzie prowadzenie notesu (zostawmy już tę patetyczną nazwę kojarzącą się z zaliczaniem tropicielki, czyli Księgę Przyrody), a w nim: własne rysunki, krótkie opisy, może zdjęcia. Do tego doczytywanie w różnych książkach czy internecie – to może pomóc w rozróżnianiu roślin. Gdy już trochę opanujesz temat i zaczniesz odróżniać buki od wiązów lub grabów, możesz urozmaicać jadłospisy na wyjazdy harcerskie o jakieś fancy potrawy z darów lasu. Poniżej podaję kilka przepisów z wykorzystaniem roślin, które tak naprawdę mamy pod ręką.
Jeśli lubisz gotować i poznawać nowe przepisy, zwłaszcza te okazjonalne, jak np. na potrawy świąteczne, to poniższa propozycja jest właśnie dla Ciebie. Sos świerkowy będzie idealnym dodatkiem do zimowych potraw mięsnych. Hola, hola, tylko nie pomyl świerka z jodłą! Możesz łatwo odróżnić te gatunki, obserwując ich igły. Świerk w przeciwieństwie do jodły ma zaostrzone końcówki igieł, a u jodeł końcówka nie kłuje i ma delikatne wcięcie na końcu. Gałązki jodeł są nieco gęstsze i igły trochę dłuższe od świerkowych. Znaczącą różnicą, która również pomoże Ci się nie pomylić, są szyszki ─ u świerków zwisają, a u jodły sterczą do góry.
Drugi przepis jest propozycją skierowaną bardziej do przewodniczek. Chociaż, wędrowniku, który to czytasz, wiedz, że sprawisz wielką radość każdej kobiecie, wręczając jej samodzielnie wykonany krem do rąk.
Ostatnia z moich pozycji spodoba się najwytrwalszym oraz do sympatykom kawy. Wyobraź sobie jesienny poranek, kiedy wstajesz rano i zalewasz w kubku własnoręcznie przygotowaną kawę zrobioną z żołędzi ─ bardzo jesieniarsko, prawda? Myślę, że mimo stosunkowo długiego przygotowania ta wizja brzmi naprawdę zachęcająco.
Zakochana w każdej gałęzi, obecnie spełnia się jako Szefowa Ogniska Młodych. Swoje zamiłowanie do przyrody i poczucia piękna rozwija studiując architekturę krajobrazu. Swój kierunek i życie uwielbia za różnorodność i interdyscyplinarność.
Przyciemnione światło, klimatyczna muzyka co chwilę przerywana stukotem kostki spadającej na stół. Kilka osób pochylonych nad stołem, przesuwających figurki z plasteliny pomiędzy misternie wykonanymi z kawałków kartonu drzewami. Wszystko to obserwuje Mistrz Gry, wychylając głowę ze swojej twierdzy, zbudowanej ze stosów notatek oraz kilku podręczników.
Czy przeżyją starcie z grupą wrogich goblinów, które zdesperowane próbują zdobyć miano wojowników? Czy strachliwa, drobna elfka Elanor odważy się stanąć w obronie swoich przyjaciół? Może po chwili namysłu, kierująca jej ruchami osoba, pełna wątpliwości, postanowi zachować swoją postać przy życiu i skieruje jej kroki do ciemnego lasu?
Emocje, trudne decyzje, immersyjny świat pełen tajemnic i epickich historii. Prości ludzie, stający się herosami. Mieszanka talentu aktorskiego, rekwizytów i nieograniczonej niczym wyobraźni. Właśnie w tych kilkunastu słowach, zawarta jest cała esencja gier typu RPG – role playing games. Piękno fabuły i historii, prostota wykonania i radość z przeżytych przygód. Każdy, kto miał kiedyś trochę styczności z metodą skautową, to już pewnie wie, jakie słowo zaraz padnie.
Ekspresja
To ona właśnie ma być piękna, prosta i radosna. Ma dawać możliwość przeżycia emocji i wyrażania samego siebie. Wylewając się, uświetnia każdy wyjazd swoją obecnością, sprawia, że “posmarowane” nią gry stają się niesamowicie wciągające. Jest nie tylko techniką, ale przede wszystkim metodą bycia. Daje dużo (jak nie najwięcej) korzyści wychowawczych. Ciężki grzech popełnia każdy metodyk, czy to poważny skautmistrz, czy też świeżo upieczony absolwent kursu II stopnia, nie rozwijając jej w swojej jednostce, niezależnie od gałęzi czy nurtu.
Jak to często bywa w skautingu, aby zapoczątkować jakąś zmianę u swoich podopiecznych, należy najpierw wdrożyć ją u siebie. W tym przypadku inspirując swoją ekspresywnością innych.
Co, jeśli sami nie czujemy się w tym dobrze? Jednym z kół ratunkowych są właśnie gry RPG. Nie potrzeba wiele, aby zacząć, a możliwości są ograniczone tylko zbiorową kreatywnością i wyobraźnią grających. W efekcie dostajemy bardzo dużo rozrywki typu old-school, przeplatanej interakcją z żywymi ludźmi, którzy siedzą naprzeciwko nas, a nie po drugiej stronie ekranu. Uczymy się wczuwania w postać, przeżywania emocji i okazywania ich innym, interakcji społecznych. Wszystko to w bezpiecznym, bo wolnym od społecznych i życiowych konsekwencji, środowisku high czy low fantasy, które dotąd znaliśmy tylko z powieści i bajek. Czy to nie brzmi fantastycznie?
Na szczęście to nie koniec tego, co mogą dać nam gry RPG. Możliwości wykorzystania ich w skautingu znacznie się poszerzają, kiedy staniemy się Mistrzami Gry (MG) i zaczniemy snuć własne historie dla innych. W swojej kilkuletniej przygodzie jako gracz, a potem prowadzący gry dla innych, odkryłem kilka rzeczy, które dają się dobrze zastosować w skautingu. Nie wątpię, że to dopiero początek odkryć, może po mojej zachęcie uda Ci się Drogi Czytelniku lub Czytelniczko, znaleźć coś samemu!
Immersja
W wyniku immersji następuje tak zwane “zanurzenie umysłu”. Immersja jest również jedną z właściwości sztuki i ważną cechą dobrych gier komputerowych. Czy czuliście się rzeczywiście Geraltem, podejmując trudne decyzje w Wiedźminie ? Może grając w Red Dead Redemption rzeczywiście mieliście moralne dylematy, wcielając się w postać Arthura? Jeśli tak, to doświadczyliście właśnie immersji. Dobrze prowadzony rpeg również będzie powodował głębsze wejście w świat, w którym się dzieje. Wysoka immersja pozwoli poczuć emocje postaci, którą kierujemy i podejmować decyzje, tak jak rzeczywiście byśmy my je podejmowali. Często będą to decyzje, jakich boimy się podjąć w realnym życiu.
Dobra gra skautowa musi być wciągająca i angażująca. Wprowadzenie do niej wysokiej immersji powoduje lepsze przeżycie i większą przygodę w grze. Jest różnica pomiędzy skakaniem przez sznurek, bo druh tak na punkcie powiedział, a dokonywaniem abordażu przez burtę statku, aby wygonić z niego piratów! Poprzez lepsze wczucie Kraala w postacie, dopracowanie strojów czy rekwizytów, stworzenie klimatu czy inne zabiegi, możemy pociągnąć naszych podopiecznych w nowe, dotąd niezbadane dla nich przeżycia.. Rozpatrujmy nasze gry pod kątem immersyjności i uczmy się ją stosować!
Metody budowania historii
Cechą dobrej kampanii (długotrwałej historii dla graczy) jest między innymi nieoczywista i nieliniowa historia, która jest w niej kreowana. Na pierwszy rzut oka, wygląda to na bardzo trudne zadanie dla MG. Jak stworzyć fabułę, w której dochodzi do fascynujących interakcji, zwrotów akcji, skomplikowanego i jednoczesnego biegu wielu wydarzeń?
Pierwszym etapem jest wykreowanie świata: czy jest w nim magia? Jak działa? Jakie istoty go zamieszkują? Jakie religie wyznają? Czy są w nim wspomniane w tytule smoki i czarodzieje? Jak wyglądają wsie i miasta? Jaki jest poziom technologii?
Nie ma tutaj ograniczeń, jeśli chodzi o poziom komplikacji zasad komponujących świat i mnogości tego, co w nim jest. Możemy stworzyć świat prosty albo podobny do już istniejącego.
Potem osadzamy w tym świecie bohaterów i inne ważne osobistości. Każda z postaci graczy również narodziła się w tym świecie i w nim żyje. Jakiej jest rasy? Gdzie mieszka i czym się zajmuje? Jaka jest jej osobista historia? Czy MG umieścił w wymyślonej przez gracza historii postaci, czy epizody związane z innymi herosami? Jak spotkała się z resztą grupy? Do tego dochodzą wszystkie główne postacie tworzone przez MG – zły mag, który chce przejąć władzę nad światem, gobliny, które próbują udowodnić swoją dojrzałość do bycia wojownikami i wiele innych… Kreator świata może tworzyć go iteracyjnie, w miarę jak gracze przemieszczają się w nim.
Finalnie czynimy świat otwartym – postacie mogą udać się, gdzie chcą i robić co chcą. Mogą wybrać jeden z wątków przygotowanych dla nich i pokonać złego maga albo dogadać się z nim i rządzić światem. To co definiuje fabułę, to starcie intencji i celów poszczególnych graczy z celami i naturą otaczającego ich świata. To właśnie MG definiuje, jak świat będzie reagować na ich działania. Co zrobi zły mag, aby nie pozwolić graczom sobie przeszkodzić? Jak zareagują gobliny, gdy wyczują opór? Co stanie się, gdy postacie spróbują okraść handlarza bronią na targu?
Jest to kompletnie inne podejście, niż to, co zazwyczaj stosujemy w naszym procesie kreacji gier. Zazwyczaj mamy pewien koncept historii i z góry znamy jej przebieg. Co, jeśli damy pole do wyboru? Czy stworzymy fazę gry, w której nasi harcerze i harcerki prowadzą interakcję ze światem? Może znaleźli się właśnie w małym portowym miasteczku i mają dowiedzieć się, co ono kryje – czy zajmą się wyplewieniem piratów, czy może pomogą w lokalnym sierocińcu – ich wybór. Dobrze skonstruowany świat, nawet prostymi sposobami, pozwoli poczuć im, że mają realny wpływ na rzeczywistość i mogą być jej kreatorami, w pełnej wolności. Poczują naturalne konsekwencje swoich działań i przeżyją immersyjną przygodę.
Pole popisu dla zastępów – bonus dla zielonych duszyczek
Przestrzeń wolności generowana przez otwarty świat daje duże pole do popisu. Niech wcielą się, w kogo chcą – może jeden z nich będzie kowalem, drugi rycerzem… Mogą zrobić stroje, aby pokazać swoje zdolności i zaznaczyć przynależność do określonej frakcji. Niech rozwijają umiejętności i statystyki swojej postaci, realizując stopnie i sprawności w ciągu roku. Możliwości są nieograniczone – i znowu – jedyne co nas blokuje to nasza kreatywność i wyobraźnia!
Obecnie hufcowy w Warszawie i asystent namiestnika harcerzy. Na codzień siedząc w cyferkach i niekończących się liniach kodu ukojenia szukam w filozoficznych rozmyślaniach o pedagogice. Realizuje się artystycznie w fotografii i książkach. W wolnym czasie tworzę historię o smokach i czarodziejach napędzane kawą.
Niektórzy wymyślanie gier mają we krwi. Wystarczy, że wejdą pod prysznic i już w głowie roi im się od pomysłów. Potem je trochę dopracowują i jest gra. I są rumieńce ludzi, a szef zaciera ręce i myśli „ale czad, sam bym sobie zagrał!”. Jednak nie u każdego tak to wygląda. Jeśli wymyślanie gry fabularnej kojarzy Ci się raczej z mozołem albo paniką, to mam nadzieję, że poniższa instrukcja trochę ułatwi Ci życie. W pięciu krokach możesz przygotować dobrą grę fabularną, nawet jeżeli nie jesteś „fabularnym charyzmatykiem”. A może i charyzmatyk znajdzie tu coś dla siebie 😉
1. Fabuła
Czyli historia, która wydarzy się w czasie gry, a Wy będziecie jej uczestnikami…
Szukając inspiracji, warto patrzeć uważnie na różne przedmioty, najlepiej leżące w jakimś nieco zapomnianym miejscu takim jak strych albo garaż. W przedmiotach często siedzą pomysły na fabuły… Na przykład możesz znaleźć zardzewiałe dłuto i zobaczyć grę o zaginionym rzeźbiarzu. A z połączenia basenowego „makaronu” i lateksowej rękawiczki może nagle wyłonić się ręka św. Wojciecha ofiarowana Ottonowi przez Bolesława. Chociaż tego akurat bym już teraz nie zrobiła 😉 Przejdźmy lepiej do fabuł książkowych.
Fabuła w żółtej gałęzi
Jeśli jesteś żółty, to sprawa wydaje się prosta. Wybierz po prostu fragment „Księgi dżungli” i odwzoruj opisane w nim wydarzenia. Dla przypomnienia główne wątki to:
– przyjęcie Mowgliego do gromady,
– porwanie Mowgliego przez Bandar-logi,
– pokonanie Sheere-Khaana,
– opowieść o tym, skąd wziął się strach,
– uratowanie Messui i jej męża oraz wygnanie nieprzyjaznych ludzi z wioski,
– odejście Mowgliego do ludzi w czasie nowej gwary.
Oprócz nich są wydarzenia pomniejsze albo tylko wspomniane np. przyniesienie czerwonego kwiecia albo ucieczka Bagheery z królewskiego zwierzyńca w Udajpurze (czy to nie brzmi fantastycznie?!), które można rozwinąć.
Ale to nie wszystko. „Księga dżungli” mówi: teraz musicie się z tym zgodzić, że przeskoczymy całe dziesięć czy jedenaście lat i tylko domyślać się będziemy, tego czarownego trybu życia, jakie wiódł Mowgli pomiędzy wilkami; gdyby to wszystko spisać, zapełniłoby się tym niejedną książkę. Co to oznacza? W książce mamy tylko kilka wycinków z życia Mowgliego, resztę musimy sobie wyobrazić. I to niesamowicie poszerza możliwości fabularne, bo przecież mogło się tam wydarzyć, co tylko chcesz 😉 Oczywiście trzeba pamiętać, żeby cały czas pozostać w dżungli. Oprócz wyżej wymienionych wydarzeń z książki mogły mieć miejsce np.
– tropienie nowego zwierza-przybysza,
– zatruwanie strzał otrzymanym od kobry jadem,
– sporządzanie dla Mowgliego futra na zimne dni,
– wykupienie dżungli od dostojnika, który ją kupił i zamierzał wykarczować,
– odnalezienie żółwich jaj, które zostały wykradzione,
– zebranie nowych piór dla ogołoconego Mao,
– próba odczytania starych zapisów znalezionych w jaskini starej kobry,
– setne urodziny Baloo,
– wizyta w pałacu Maharadży. Bo na zachodnim skraju dżungli mieszka indyjski książę, pamiętasz? 😉 Kipling nie mówi tego wprost, ale wkłada w usta Buldea słowa Maharadżo, wielki królu! A Akela może wyciągnąć z tego grę: na dwór nie tak łatwo się dostać, trzeba zdobyć pieczęcie od różnych osób, żeby wzbudzić zaufanie strażników. Wieczorem po grze może się odbyć uczta w pałacu Maharadży – wilczki w turbanach, po warsztatach z savoir-vivre’u. Podobnie można wyciągać gry z innych słów.Polecam też dwie dodatkowe książki, z których można czerpać inspiracje nie wychodząc z dżungli: „Baśnie z wyspy Lanka” i „Dar rzeki Fly”. Walki z małpiszonami to nie wszystko 😉
Fabuła w zielonej gałęzi
Człowieku zielony, masz do dyspozycji całą rzeczywistość, a do tego całą fikcję literacką i filmową. Wybierz z niej to, w czym odnajdą się zastępowi i Ty sam. Jeśli nie cierpisz westernów, to daj sobie spokój z Indianami. (Chociaż osobiście bardzo lubię tę fabułę i trochę mi będzie szkoda 😉 ) Jakiś czas temu powstał artykuł o fabule roku, polecam. Nie chcąc go powtarzać, dodam tylko kilka słów i konkretnych przykładów. Wybór fabuły to świetna okazja, żeby zachęcić swoich ludzi do czytania, jeśli jeszcze nie są do niego przekonani. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że umiejętność czytania jest kluczowa w rozwoju intelektualnym i emocjonalnym. A wtórny analfabetyzm jest realnym problemem. Jeśli przyczynisz się do tego, że Twoi ludzi będą rozumieć, co czytają, zostaniesz małym bohaterem narodowym.
Zorientuj się, jak to u nich wygląda. Nie czytają praktycznie nic? Trylogia Sienkiewicza na pewno im nie pomoże. Zacznijcie od czegoś lekkiego, łatwego, co przy stosunkowo niewielkim wysiłku da im satysfakcję z czytania. Np. „Zwiadowców” J. Flanagana (z czystym sumieniem mogę polecić dwie pierwsze części, reszty nie czytałam). Książka pisana raczej dla podstawówki, ale myślę, że starsi też mogą się w takiej fabule dobrze bawić. Dużo akcji, dialogów, trochę fantastyki, trochę bohaterstwa, trochę banału. Znam pełno młodych ludków, którzy się zaczytują. Kolejna łatwa w odbiorze pozycja to „Kroniki Archeo” A. Stelmaszyk.
Do troszkę trudniejszych, ale nadal przyjemnych w odbiorze można zaliczyć: „Ronję, córkę zbójnika” A. Lindgren i „Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa. Następny poziom to „Winnetou” K. Maya, „Złoto Gór Czarnych” A. Szklarskiego, „Hobbit” J. R. R. Tolkiena. Jeśli Twoja drużyna składa się głównie z moli książkowych, możesz zaserwować jej Juliusza Verne’a. A jeśli ich czytanie wygląda już na nałóg, to lepiej byłoby pomyśleć o jakimś filmie 😉
2. Cel
Cel ściśle łączy się z fabułą, jest jej skonkretyzowaniem. W grze nie może chodzić tylko o to, żeby odegrać książkę albo co gorsza zrobić zadania. W bezcelową grę nikt nie będzie chciał grać. Nawet wilczki powiedzą „Coooo? Po co?” Dlatego zawsze trzeba go zaplanować. A potem przedstawić ludziom jako niesamowicie ważny. Nie mów, ludziom, że idą na grę szukać żółtych kartek. Tylko, że idą odnaleźć i zakopać topór wojenny, żeby plemiona Indiańskie żyły odtąd w zgodzie. Dobry cel wciągnie was w fabułę.
Tak naprawdę celów jest do wyboru tylko kilka, sprowadzają się do kilku poniższych, możesz wybrać wśród nich:
– odnalezienie i/lub uwolnienie dobrych postaci
– pokonanie złych postaci
– zdobycie informacji
– ocalenie lub zdobycie lub uzyskanie jakiegoś dobra materialnego
– zniszczenie jakiegoś „zła materialnego”.
3. Treść merytoryczna
Nie wiem, czy to dobra nazwa, ale chodzi o to, czego gracze mają się w czasie gry nauczyć: techniki i/lub wiadomości wplecione sprytnie w fabułę jako zadania do wykonania prowadzące do osiągnięcia celu. Może to być rozpalanie ogniska, węzły, pierwsza pomoc, wiedza historyczna lub przyrodnicza, rodzaje kamieni albo podstawy szydełkowania 😉 Wszystko, cokolwiek macie w planie pracy. Jestem pewna, że każdy z tych elementów można dowolnie łączyć z każdą fabułą i każdym celem.
– Ale jak to, przecież Indianie nie mieli plastikowego sznurka!
– A kto ci powiedział, że ten biały sznurek jest plastikowy? Ja, stara Indianka, wyrabiam go z łyka kukurydzy! A teraz związuj porządnie te żerdki, bo mi się tipi wali na głowę, a jeszcze muszę Ci powiedzieć coś ważnego zanim odejdę do krainy wiecznych łowów.
4. Oznaczenie trasy
Czyli jak sprawić, żeby ludzie dotarli tam, gdzie coś na nich czeka, a nie zupełnie gdzie indziej. Tutaj też wszystkie sposoby można połączyć ze wszystkimi fabułami, celami i treściami. Jeśli nie masz pomysłu na wyznaczenie trasy, wybierz z poniższych:
– mapa z zaznaczonym celem/celami, do których gracze mają dotrzeć, mogą mieć zaznaczoną kolejność lub ważność punktów
– zagadki, których rozwiązaniami są charakterystyczne miejsca, do których trzeba dotrzeć
– przy każdym punkcie w terenie wskazówka, jak dojść do następnego, np. azymut
– znaki patrolowe z kamieni lub patyków albo rysowane kredą
– bibuła pozawieszana przy drodze (oczywiście to nie żadna bibuła, tylko np. skóra węża Kaa, który akurat ją zmienia i jak się o coś otrze, to gubi płaty)
– tropy na ziemi/śniegu
– ślady pozostawione przez postać na drodze, np. pióra przez Chilla, obierki marchewki albo skórka jabłka przez Ikkiego, czarna wełna – sierść Bagheery, ślady na ziemi zrobione kłami przez Hathiego; nieznany potwór może zostawiać błotne odchody zawierające fragmenty ubrań pożartych ludzi…
– dźwięk wskazujący kierunek np. gwizdek, tam-tamy, trąbka udająca słonia,
– na grach po ciemku: postaci z latarkami, kamienie świecące w ciemności na drodze, znaki zrobione świecącą farbą
– można zrobić podział wskazówek: prawdziwe są umieszczone tylko na podanych gatunkach roślin, które trzeba rozpoznać, reszta wskazówek to zmyłki.
5. Ludzie i rzeczy
Mamy już wybraną fabułę, konkretny cel, treść merytoryczną i sposób oznaczenia trasy. Pozostaje wybrać konkretne miejsce na grę: poszczególne zadania i punkt kulminacyjny. Rozdzielić ludziom role i lokalizacje, ustalić, kto po drodze na swoje miejsce rozwiesi „punkty bezosobowe”, jeśli takie są i rozłoży oznaczenia trasy.
Na koniec zrobić listę potrzebnych każdej osobie rzeczy.
Gra zaplanowana! Ciekawe co pierwsze pójdzie nie tak 😉
fot. na okładce: Hanna Dunajska
Hanna Dunajska
Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.
Skauting to ruch wychowawczy dla dzieci i młodzieży. Rozwija on młodych w wielu różnorakich dziedzinach, przygotowując ich do dorosłego i świadomego życia w społeczeństwie. Bardzo ważnym tematem, jest wychowanie do posiadania dóbr materialnych. Zgodnie z definicją dobra materialne to materialne środki zaspokajania potrzeb ludzkich.[1]W dzisiejszych czasach kapitalizmu i wolnego rynku jest szczególnie ważne, aby przygotować młodych do rozsądnego dysponowania dobrami materialnymi. Należy zwrócić również uwagę na przeszłość i wszelkiego rodzaju socjalistyczne doktryny.
W naszym Stowarzyszeniu już od pierwszego etapu formacji, a więc od Żółtej Gałęzi, staramy się kształtować w młodych ducha ubóstwa. Jest to kontynuowane poprzez rozwój w Gałęzi Zielonej. Pełny nacisk kładziony jest jednak dopiero podczas formacji w Gałęzi Czerwonej, gdzie wybrzmiewa to podczas Wymarszu Wędrownika: czy chcesz (…) zachować przez całe życie ducha ubóstwa?[2] Należy jednak pamiętać, że ubóstwo to przede wszystkim cnota chrześcijańska, która nie polega na nędzy czy abnegacji. Sam Jezus w swoim nauczaniu wskazywał na to, że dobra materialne mogą być przeszkodą w osiągnięciu Królestwa Niebieskiego.[3] Jednak nawoływał przede wszystkim do duchowego ubóstwa, które polegało na wysuwaniu na pierwszy plan sfery duchowej, a ukryciu sfery materialnej na drugim planie. Człowiek ubogi wszystko co najważniejsze ma „u Boga”. Nie oznacza to jednak, że na ziemi nie ma nic. Skauting również wpisuje się w to nauczanie, mówi o tym chociażby 9. Punkt Prawa Harcerskiego: harcerz jest gospodarny i troszczy się o dobro innych. Aby być gospodarnym trzeba wcześniej coś posiadać. Nie da się gospodarować nie mając nic. Również Wilczki mimo młodego wieku uczone są gospodarności, gdyż jedno z zadań na pierwszą gwiazdkę brzmi: jesteś oszczędny, zgromadzisz część kwoty na wyjazd gromady.[4]Mimo że skauting chce uniknąć we wszystkich dziedzinach różnych form materializmu[5], to posiadanie dóbr materialnych samo w sobie nie jest niczym złym. Istotny jest nasz stosunek do nich oraz to, co z nimi robimy. Należy też pamiętać, że ubóstwo to nie dziadostwo.[6]
Lata 30. i 40. XIX wieku to narodziny socjalizmu. Doktryna ta głosiła równość stanu posiadania oraz brak własności prywatnej. Wszystkie dobra materialne według socjalistów powinny być wspólne i rozdzielone równo między całe społeczeństwo. Taki pogląd własności wspólnej jest jednak szkodliwy dla pracownika, bowiem celem, ku któremu bezpośrednio zmierza pracownik, jest zdobycie dobra materialnego i posiadania go wyłącznie jako swoje i własne. (…) Zmiana zatem posiadania z prywatnego na wspólne, do której dążą socjaliści, pogorszyłaby warunki życia wszystkich pracowników pobierających płacę, ponieważ odebrałaby im swobodę używania płacy na cele dowolne, a tym samym także nadzieję i możność pomnożenia majątku rodzinnego i polepszenia losu.[7] Własność wspólna godzi więc w podstawowe prawo człowieka, prawo do wolności. Co więcej zagraża ona w bardzo dużym stopniu rodzinie. Ojciec i matka troszczą się bowiem o utrzymanie swoich dzieci. W sytuacji, w której dobra materialne są wspólne, to nie rodzina troszczy się o potrzeby materialne. Następuje więc rozpad rodziny, ponieważ państwo zajmuje rolę należną rodzicom, wchodzi w ich kompetencje.
Socjalizm jest również sprzeczny z zasadami Skautingu, ponieważ Skauting stawia bardzo mocno na rodzinę. Już w pierwszym punkcie Zasad Podstawowych czytamy, że obowiązki Harcerza rozpoczynają się w domu.[8] Mamy więc duży nacisk na rolę rodziny, bowiem skauting uważa się, obok szkoły, za komplementarny wobec rodziny, do której dziecko należy przede wszystkim.[9] Oczywiście, gdy rodzina znajdzie się większych trudnościach, państwo powinno wspomóc ją w wyjściu na prostą, jednak są to wyjątkowe przypadki, w których dopuszcza się ingerencje państwa w działanie rodziny.
Socjalizm ma również bardzo szkodliwy wpływ na społeczeństwo. Gdy wszystkie dobra materialne są wspólne pracownicy stopniowo tracą bodziec do pracy, przestają dostrzegać w pracy interes, ponieważ nie oni będą czerpać korzyści z wykonanej przez siebie pracy. W konsekwencji prowadzi to do wyczerpywania się bogactwa, a co za tym idzie, do sprowadzenia wszystkich do poziomu biedy. Innym niebezpieczeństwem jest rozwinięcie się w społeczeństwie przekonania, że wszystko im się należy i wszystko powinni dostać, a więc postaw roszczeniowych.
Skauting ma na celu wychowanie młodych ludzi jako świadomych członków społeczeństwa, biorących udział w jego życiu i dbających o dobro wspólne. Musi sprzeciwiać się więc tego typu formom upadku i degeneracji społeczeństwa. Możemy cofnąć się do samego momentu powstania świata, kiedy Bóg stwarza człowieka i daje mu ziemię na własność. Ziemia staje się źródłem utrzymania człowieka. Poprzez pracę człowiek czyni ją sobie poddaną, część ziemi staje się jego własnością. Widzimy więc początek własności indywidualnej i posiadania dóbr materialnych.[10] W obecnych czasach coraz większego znaczenia nabiera forma własności jaką jest własność wiedzy, techniki i umiejętności. Kraje uprzemysłowione polegają na tym bardziej niż na zasobach naturalnych.
W dzisiejszych czasach, kiedy większość krajów ma za sobą klęskę socjalizmu, na pierwszy plan wysuwa się model gospodarczy jakim jest kapitalizm. Warto jednak zastanowić się, czy jest to właściwa droga rozwoju gospodarczego. Jeśli mianem „kapitalizmu” określa się system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco (…). Ale jeśli przez „kapitalizm” rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny, to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca.[11] Widać więc, że to rozwój ma służyć jednostce, a nie jednostka rozwojowi. Nie ma nic złego w zarabianiu i osiąganiu zysków, należy jednak pamiętać, że to człowiek i jego dobro muszą znaleźć się na pierwszym miejscu. Kościół uznaje pozytywną rolę zysku jako wskaźnika dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa: gdy przedsiębiorstwo wytwarza zysk, oznacza to, że czynniki produkcyjne zostały właściwie zastosowane a odpowiadające im potrzeby ludzkie — zaspokojone. Jednakże zysk nie jest jedynym wskaźnikiem dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa. Może się zdarzyć, że mimo poprawnego rachunku ekonomicznego, ludzie, którzy stanowią najcenniejszy majątek przedsiębiorstwa, są poniżani i obraża się ich godność. Jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, lecz na dłuższą metę musi też negatywnie odbić się na gospodarczej skuteczności przedsiębiorstwa. Celem zaś przedsiębiorstwa nie jest po prostu wytwarzanie zysku, ale samo jego istnienie jako wspólnoty ludzi, którzy na różny sposób zdążają do zaspokojenia swych podstawowych potrzeb i stanowią szczególną grupę służącą całemu społeczeństwu. Zysk nie jest jedynym regulatorem życia przedsiębiorstwa; obok niego należy brać pod uwagę czynniki ludzkie i moralne, które z perspektywy dłuższego czasu okazują się przynajmniej równie istotne dla życia przedsiębiorstwa.[12]Kapitalizm więc, mimo że jest zdecydowanie lepszy od socjalizmu, to jednak niesie w sobie niebezpieczeństwo wyzysku pracowników oraz utraty człowieczeństwa na rzecz hedonistycznego materializmu.
Podsumowując, widać bardzo duży związek między nauczaniem Kościoła, a rozwojem człowieka w naszym Stowarzyszeniu. Wśród wilczków staramy się przeciwdziałać złym cechom, które wszystkie dzieci w tym wieku posiadają. Przede wszystkim dziecięcemu egoizmowi, który w bezpośredni sposób łączy się z posiadaniem dóbr materialnych. Poprzez gry, zabawy oraz proste aktywności wychowujemy wilczka, który ma oczy i uszy otwarte i dzięki temu myśli najpierw o innych.[13] Wilczka, który jest wstanie pozbyć się swojego egoizmu i podzielić się z innym dobrami, które posiada. Nie ma znaczenia, czy jest to nowa zabawka, czy zwykła kanapka z serem podczas drugiego śniadania. Każde takie działanie ma ogromne znaczenie i jest pierwszym krokiem na drodze wychowania człowieka, który potrafi z rozsądkiem dysponować posiadanymi dobrami materialnymi. Kogoś, dla kogo drugi człowiek, a nie posiadanie dóbr, jest najwyższą wartością, mimo panującego w dzisiejszych czasach konsumpcjonizmu.
Postawę tę kształtuje się w gromadzie również poprzez czerpanie z życia świętego Franciszka z Asyżu, który nawoływał do dzielenia się i nie przywiązywania zbyt dużej wagi do posiadanych dóbr materialnych. Ta życiowa postawa świętego kontynuowana jest zresztą podczas dalszych etapów rozwoju. Proste mundury wędrownicze bez zbędnych zawieszek czy też brązowe chusty nie wzięły się znikąd.
Założycielowi skautingu również leżało na sercu kształtowanie umiejętności rozsądnego używania dóbr materialnych. Robert Baden-Powell mówił o tym w ten sposób:
Głupie skrzaty, podobnie jak małpki Bunderlog i jak wszystkie kpy na dwu nogach – gdy tylko mają trochę pieniędzy, natychmiast je wydają na pierwszą lepszą przyjemność – na przykład na kino. Ale roztropny chłopiec chowa je do skarbonki póki nie zbierze większej sumy, z której dopiero może sobie coś na przyjemności czasem przeznaczyć.[14]
Najistotniejszą rzeczą w tym wszystkim jest to, aby pamiętać, że człowiek używając tych dóbr powinien uważać rzeczy zewnętrzne, które posiada, nie tylko za własne, ale za wspólne w tym znaczeniu, by nie tylko jemu, ale i innym przynosiły pożytek.[15]
[14] Sir Robert Baden-Powell, Wilczęta, T. I, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2014.
[15]Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 69; 71. 6.
Fot. na okładce: Tadeusz Chabiera
Karol Chomoncik
Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem.
W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.
Parę dni temu rozpoczął się w naszych jednostkach nowy rok harcerski. Jest to szczególny moment, gdy zaczynamy wdrażać nasze, uprzednio przygotowane, plany pracy. Istotnym aspektem kształtującym formę takiego planu w zielonej gałęzi jest wybór fabuły roku. Dlaczego jednak w ogóle namawiamy naszych podopiecznych, by w swoje puszczańskie aktywności wpletli fabułę „Opowieści z Narnii” czy fakty związane z bitwą pod Grunwaldem? Jakie korzyści z tego wynikają? Wreszcie – jak dobrze wybrać fabułę roku? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście.
Ludzie od zawsze odgrywali role w celach rozrywkowych. Czy to w postaci dziecięcych zabaw w dom albo w kowbojów i Indian, czy to sięgającego przecież starożytności teatru, czy to w zjawiskach zupełnie nowych, jak powstałe w latach 70. ubiegłego wieku gry RPG. Taka metoda spędzania wolnego czasu pozwala oderwać się od codziennej rzeczywistości w twórczy, poszerzający wyobraźnię sposób. Może odpowiedzieć na głębokie potrzeby i pragnienia trudno osiągalne we współczesnym świecie, jak odkrywanie nowych lądów czy rycerskie pojedynki. Słowem – odpowiednio zorganizowana może być formą przeżywania przygody. W naszym ruchu funkcję systematyzującą to wcielenie się w rolę spełniają dwa duże bloki harcerskich aktywności – gry i ekspresja. Sprawiają one, że fabuła roku nie staje się obiektem pustych fantazji, ale osadzają ją w formach, które poprzez działanie budują zdrowie i zmysł praktyczny harcerzy. Samo wtłoczenie fabuły w życie drużyny również pomaga skonkretyzować abstrakcję. Jeżeli, na przykład, tematem roku jest rozbicie dzielnicowe, to pomysł na wyczyn pionierski w postaci zbudowania bramy obozowej przypominającej wrota zamku sam przychodzi do głowy. Podobnie jest z tematycznymi posiłkami na konkurs kulinarny, scenkami i piosenkami na ogniskach czy wreszcie rodzajami wyzwań jakie, przy odpowiednim zaadaptowaniu, mogą pojawić się podczas Wielkiej Gry. Fabuła roku może oferować naszym podopiecznym twórcze i rozwojowe doświadczenie.
Jak starałem się wykazać powyżej, fabuła roku ma niebagatelne znaczenie. Tym bardziej powinniśmy się starać, by wybrać właściwą. By usystematyzować rozważania na ten temat, pozwoliłem sobie podzielić fabuły na trzy typy, każdy związany z nieco innymi wyzwaniami. Są to: fabuły oparte o dzieło kultury, fabuły oparte o wydarzenia historyczne i fabuły oparte na archetypach.
Typ pierwszy, czyli fabuły oparte o dzieła kultury zdają się być najpopularniejsze, a zarazem budzić najwięcej kontrowersji. Zanim wybierzemy konkretny film czy książkę, zastanówmy się, czy spełnia poniższe kryteria – ma w sobie pierwiastek przygody, jest jednoznaczna moralnie, jej wybór nie jest skutkiem mody czy trendu. Kwestia przygody rozumie się sama przez się. Jakkolwiek nas by nie pociągały rozterki Wokulskiego z „Lalki”, to jego życie kupieckie i romantyczne trudno będzie wpleść do gier w lesie. Powinniśmy się decydować na teksty, w których aspekt przygody będzie prosty do zaimplementowania w warunkach harcerskich, jak, na przykład, misja rycerzy Okrągłego Stołu z mitów arturiańskich. Kwestia jednoznaczności moralnej nie ma charakteru „chuchania i dmuchania”, by nasi podopieczni przypadkiem nie dowiedzieli się, że ludzie potrafią robić straszne rzeczy. Jest raczej kwestią właściwej optyki i kierowania się moralnością katolicką w poszukiwaniu wzorców. Nie będzie dobrym wzorem James Bond, który notorycznie dopuszcza się cudzołóstwa, nie będzie dobrym wzorem pełen cynizmu wiedźmin Geralt. Natomiast już Andrzej Kmicic, z uwagi na swoją metamorfozę i świadome walczenie z własnymi wadami, jak najbardziej powinien imponować. Wreszcie kwestia mody nie oznacza, że mamy sięgać tylko do literatury dawnej i czarno-białych filmów. Jest raczej zwróceniem uwagi na to, by zaoferować naszym podopiecznym światy fikcyjne inne od tych, którymi żyją na co dzień. Tematyka „Gwiezdnych Wojen”, gdy chłopaki na co dzień czytają komiksy i grają w gry komputerowe osadzone w tym uniwersum, a ich młodszy brat dostał ostatnio dmuchany miecz świetlny, w pewnej mierze zatrze niecodzienność harcerskich aktywności.
Typ drugi, czyli fabuły oparte na wydarzeniach historycznych, jest bardzo modularny. Może być ogólny, na przykład, starożytność, może się odnosić do panowania poszczególnych władców czy innych, ściślejszych okresów historycznych, jak pierwsi Piastowie, może wreszcie wskazywać na konkretne wydarzenie. Jeżeli planujemy przyszłoroczny obóz pod Grunwaldem, tematyka bitwy z Krzyżakami nasuwa się sama. W tym typie nadal jest istotny wspomniany wyżej aspekt przygodowy oraz moderowanie wyborów naszych podopiecznych tak, by nie poruszać trudnych zjawisk historycznych nietaktownie. Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek rozsądny człowiek na to pozwolił, ale mimo to należy zaznaczyć, że harcerze nie powinni się w ramach fabuły roku wcielać w zaborców, hitlerowców czy sowietów albo innych sprawców ludzkich krzywd.
Typ trzeci, czyli wybór archetypu, to temat roku skupiony na zbiorowym wyobrażeniu o pewnych grupach ludzi – poszukiwaczach skarbów, odkrywcach, Indianach i tak dalej. Może czerpać zarówno z kultury, jak i historii. Myślę, że ma potencjał być najbardziej wygodny i elastyczny. Aspekt przygody jest weń wpisany. W kwestiach moralnych również na drużynowym spoczywa duża odpowiedzialność odpowiedniego naświetlenia właściwych postaw, szczególnie przy tak szerokich pojęciach. Na przykład wikingowie to zarówno pogańscy najeźdźcy, który przez wielki prześladowali Wyspy Brytyjskie, jak i katolicki kupiec Leif Eriksson, który jako pierwszy Europejczyk postawił stopę na amerykańskiej ziemi.
Ten krótki tekst jest zaproszeniem do dyskusji i polemiki. Osobiście z zieloną gałęzią miałem styczność, przede wszystkim, jako członek drużyny harcerskiej. Tym niemniej skonsultowałem się ze znajomymi szefami w sprawie fabuły roku i podjąłem próbę uporządkowania naszych rozważań w formie artykułu. Jeżeli jednak pominąłem jakiś kluczowy aspekt albo popełniłem wyraźny błąd, to czekam na twoją, Drogi Czytelniku, odpowiedź.
Fot. na okładce: 5. Drużyna Radomska
Ignacy Wiński
Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.
Każdy z nas powinien poświęcać, z rozsądkiem i umiarkowaniem, wolny czas na odpoczynek. Nie jest niczym złym spędzanie go na odbieraniu treści należących do tak zwanej kultury popularnej, jak seriale telewizyjne, filmy hollywoodzkie, gry video czy muzyka rozrywkowa. Czasem jednak może nas najść ochota na obcowanie z kulturą wysoką. Wycieczka do muzeum czy obejrzenie filmu, na przykład, z watykańskiej listy ważnych i wartościowych filmów fabularnych. Możemy również zdecydować się na literaturę wysoką. Co jednak wybrać? W tym wypadku zaskakująco pomocne mogą być lektury szkolne.
W medialnych dyskusjach nad kanonem lektur szkolnych często za jego główny cel uważa się promowanie czytelnictwa. Jest to tylko częściowo prawda. Taką rolę spełniają, przede wszystkim, tytuły dedykowane młodszym klasom szkoły podstawowej. Choć i niektórym z nich nie można odmówić uniwersalnej wartości, o czym dobrze wiedzą wszyscy, który zetknęli się, na przykład, z „Księgą dżungli”. Głównym i najważniejszym celem kanonu lektur w starszych klasach szkoły podstawowej i szkole średniej jest natomiast przedstawienie „w pigułce” najważniejszych nurtów kultury polskiej i europejskiej. Wynika to ze specyfiki przedmiotu jakim jest język polski, na którym, poza gramatyką rodzimego języka, uczniowie zapoznają się z historią literatury i kultury. Oczywiście, kanon lektur jest zbiorem ustalanym ministerialnie, co może sugerować jego arbitralność, ale utwory Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego, Prusa, Sienkiewicza czy Wyspiańskiego były zalecane młodym do czytania od kiedy po 1918 roku odradzała się polska oświata, a niektóre z nich nawet wcześniej, w szkołach zaborców. Są to dzieła, które w znacznym stopniu uformowały ducha naszego narodu. Fakt, że nadal można trafić na dyskusje o wpływie literatury romantycznej na pokolenia powstańców czy talencie literackim i zasługach Sienkiewicza dla polskiej kultury tylko potwierdza ciągłą aktualność ich dzieł. Natomiast w przypadku literatury europejskiej w kanonie znajdują się utwory, które wywarły wpływ na umysły całego świata, jak chociażby dramaty Szekspira.
Nasuwają mi się dwie taktyki wykorzystania kanonu lektur do nawigowania po wodach literatury pięknej. Pierwsza, szczególnie przydatna w przypadku literatury dawnej, przedromantycznej, to zwrócenie uwagi na utwory, które poznajemy w czasie naszej edukacji szkolnej jedynie we fragmentach. Zwrot ku „pełnym wersjom” pozwoli nam budować na tej wiedzy o utworze i jego kontekście, która jeszcze nam w głowach została, a zarazem pozwoli, przez zetknięcie się z całością, uzupełnić luki. A przecież tylko fragmentarycznie poznajemy eposy Homera, „Boską komedię” Dantego czy nawet „Chłopów” Reymonta.
Druga taktyka jest już bardziej zindywidualizowana. Warto, moim zdaniem, spróbować powrócić do lektur, które były trudne, wynudziły albo zdawały się niezrozumiałe. Być może jeżeli pochylić się nad nimi „na spokojnie”, w wolnej chwili; bez presji czasu i widma oceny za znajomość treści a zarazem dysponując już jakąś uprzednią wiedzą o nich, będzie się je nam czytało zupełnie inaczej. Jeśli nadal męczą i nudzą – nie ma problemu, można zawsze zrezygnować lub odłożyć je na później.
Literatura, o ile ktoś nie zajmuje się nią naukowo czy finansowo, pełni w naszym życiu rolę, przede wszystkim, rozrywkową. Jak pisałem we wstępie, nie ma nic złego w tym, gdy odpoczywamy przy kryminałach, reportażach czy fantastyce. Warto jednak raz na jakiś czas sięgnąć po tak zwaną literaturę wysoką. Przede wszystkim, poszerzy ona nasze horyzonty, być może przedstawi jakieś wartościowe zagadnienie czy ważny problem związany z ludzkim losem. Nie można też zapomnieć, że są to zazwyczaj, pod względem językowym, utwory misternie skomponowane i być może sam akt czytania dostarczy nam odczuć estetycznych. W wyborze takich tytułów lektury szkolne zdają mi się solidnym fundamentem, na którym warto budować.
Fot. na okładce:Krzysztof Żochowski
Ignacy Wiński
Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.
Żyjemy w XXI wieku i jako społeczeństwo musimy się zmagać z wieloma globalnymi problemami. Jednym z nich jest między innymi zanieczyszczenie środowiska oraz ogromne ilości śmieci, które są produkowane każdego roku, a z którymi nie ma powoli co robić. Myślę, że jako harcerze i harcerki, a jako szefowie zwłaszcza, powinniśmy zainteresować się tym tematem, gdyż jak mówi 6 punkt Prawa Harcerskiego: „Harcerz/harcerka widzi w przyrodzie dzieło Boże, szanuje rośliny i zwierzęta.”. Na szczęście coraz więcej ludzi widzi problem oraz wiążące się z nim konsekwencje i pragnie wprowadzić zmiany. Olga Michałowska podjęła się zadania pisania e-booka na temat ekologii w harcerstwie. Bardzo się cieszę, że udało mi się z nią chwilę porozmawiać na temat e-booka, gdyż pomysł wydaje się interesujący. Zapraszam Cię do przeczytania naszej rozmowy.
Magdalena Baster:Cześć Olga, z tego co wiem piszesz e-booka pod tytułem „Eko vs harcerstwo”, prawda?
Olga Michałowska: Cześć Magda. Tak, zgadza się.
Skąd taki pomysł, to znaczy dlaczego akurat taki temat?
Chciałam poruszyć taką tematykę, bo w harcerstwie za mało się rozmawia o ochronie środowiska; organizuje się obóz i nie stosuje się substancji, które byłyby przyjazne Ziemi, zużywa się duże ilości materiałów jednorazowych, które spokojnie można by ograniczyć i niestety na części obozów nie segreguje się śmieci…
Okej, czyli piszesz go, żeby uświadomić ludzi i zwrócić uwagę na problem?
Tak, dokładnie. Na początku uświadomić, a potem stworzyć przestrzeń na to, żeby mieli okazję wprowadzić jakieś zmiany do swojego życia i do życia swoich jednostek tak, żeby nie robić wszystkiego na raz, tylko po kolei.
Czy była jakaś konkretna sytuacja, która natchnęła cię do napisania e-booka?
Jestem po prostu małym eko-świrem i od dziecka mam różne pomysły w tym kierunku, które realizuję i wprowadzam w życie. Kiedy zostałam szefową, zobaczyłam, ile w harcerstwie jest rzeczy, które można by zmienić, żeby bardziej zadbać o planetę i… zaczęłam pisać e-booka.
Myślę, że ludzie mogą być ciekawi, jak się do tego zabrałaś.
Bardzo prosto – przepytałam trzy największe organizacje harcerskie w Polsce z tego, jak obozują i na tej podstawie oraz zbierając swoje doświadczenia starałam się wyciągnąć wnioski i dopasować treść e-booka do potrzeb ludzi – bo to ma być e-book odpowiadający na potrzeby społeczeństwa.
Masz już jakiś pomysł jak będzie wyglądał e-book w środku?
Robię podział na rozdziały, w ten sposób, że na przykład tematyka obozu będzie podzielona na kilka sektorów: kuchenny, ekspresji, sanitarny itd. W każdym z nich będą napisane rzeczy, które można zmienić nie tylko będąc w lesie, ale także na wyjazdach w budynkach, szkołach i tak dalej – taki poradnik.
Mogłabyś podać jakiś przykład?
Jasne – na przykład kwestia śmieci. Bardzo ważne jest ograniczenie ich ilości na przykład, poprzez wprowadzenie wielorazowości. Popularne jest używanie plastikowego sznurka podczas pionierki, co generuje masę śmieci, a można by spokojnie użyć naturalnego sznurka (chodzi np o bawełnianą linkę żeglarską), który jest bardziej wytrzymały. Może się to początkowo wydać dużo droższe, ale po czasie okazuje się, że jest to bardziej ekonomiczna metoda. Jest to jednak bardziej uporczywa metoda, gdyż sznurek trzeba przy depionierce złożyć, a nie wyrzuć do kosza, ale można te zmiany robić powoli, a nie wszystkie na raz. W zupełności wystarczy na pierwszym obozie zastąpić sznurek, naturalnym tylko na stole, albo tylko do wyplecenia własnej pryczy, żeby się nie zniechęcić.
Można też zastąpić plastikowe butelki z wodą na biwakach lub zimowiskach dzbankami filtrującymi i do nich nalewać wodę z kranu i dawać dzieciom.
Chciałabym też skupić się na tym, żeby harcerze, harcerki używali środków biodegradowalnych, które nie szkodzą glebie, bo z tego co widziałam w ankietach, ludzie wlewają w naszą ziemię na przykład bardzo mocną chemię do prania ubrań.
To prawda, ale ludzie i tak będą musieli prać ubrania na obozach, masz na to jakąś alternatywę?
Tak, w e-booku będą wymienione różne środki, których można używać, między innymi jest to zwykłe szare mydło, które nie zawiera dodatkowych substancji, które mogłyby szkodzić ziemi (przynajmniej w tak niewielkich ilościach), a w zupełności wystarcza.
Kolejną, pokrewną sprawą, jest mycie się. Tu też można to zrobić lepiej lub gorzej, prawda?
Wiadomo. Najlepiej by było myć się w misce, a nie bezpośrednio w rzece, bo wtedy woda z mycia przepływając przez ziemie dodatkowo się filtruje i nie wszystkie substancje z płynów do mycia spływają prosto do rzeki. Jeśli chodzi o mycie się w jeziorach, to jest to najgorsza możliwa opcja, bo jak wiemy woda w jeziorze stoi i nie ma nawet jak odpłynąć i później często dochodzi do zakwitu, co jest nie fajnym zjawiskiem.
Możesz jeszcze powiedzieć twoje największe odkrycie, które zrobiłaś pisząc tę książkę
Myślę, że najbardziej fascynuje mnie to jak różnorodnie podchodzi się do tematu. Każde środowisko ma inne zwyczaje obozowania. Mam takie odkrycie, które sprawdzi się głównie u wilczków – kiedy zamawiamy catering, zamiast styropianowych pudełek, można zamówić jedzenie w termosie. Wtedy nie marnuje się jedzenia bo każdy nakłada sobie tyle ile faktycznie zje i nie produkuje się niezliczonej ilości śmieci typu styropianowe/ plastikowe opakowania. Potem można taki obiad, który nie został zjedzony, odgrzać tego samego dnia np. na kolację i w ten sposób powstaje nam taki obieg zamknięty.
A masz taką rzecz, która zadziwiła cię, negatywnie?
To, że ludzie nie widzą potrzeby wprowadzania zmian, i uważają że jest to szerzenie “eko” propagandy. Przeraża mnie również użycie takiej ostrej chemii, no bo to jak już mówiłam może ona spowodować wiele szkód. To chyba tyle, ale było więcej takich rzeczy, które zaskoczyły mnie na plus, znalazłam też dużo inspiracji, więc nie jest tak źle.
Jak to jest z podejściem harcerek? Bo to jest tak, że na obozie chodzi głównie o to, żeby przetrwać i nie zawsze myśli się o dobru Ziemi.
Trochę tak jest, ale z drugiej strony, czasem można zaszczepić w harcerkach drobne nawyki, które potem mogą przenieść ze sobą do domu. Miałam kiedyś taką sytuację, że po obozie wilczkowym rodzice mówili, że dzięki nawykom, które dziecko wyniosło z obozu zaczęli segregować śmieci.
Masz jakiś pomysł, jak uświadamiać młodych?
Po pierwsze przykład szefowej czy szefa, po drugie elementy edukacyjne na zbiórkach, na przykład spotkanie z jakąś osobą, która jest obeznana w tematach ochrony środowiska. Dla wilczków mogą to być gry. Przed obozem warto napisać maila z listą bezpiecznych środków do mycia – możliwości jest naprawdę bardzo wiele. Należy po prostu zapoznać młodych z podstawowymi zasadami dotyczącymi bycia przyjaznymi dla planety, żeby mieli świadomość, po co wprowadzać nowe rozwiązania i sami chcieli to robić.
Jak wprowadzać zmiany w życie?
Małymi kroczkami, chodzi o to, żeby nie robić od razu wielkiej rewolucji, bo wtedy łatwo się zniechęcić. Nie musi być super idealnie, tylko ważne żebyśmy mieli z tył głowy taką myśl, czy nie dałoby się tego zrobić w sposób lepszy dla Ziemi.
Dziękuje Ci bardzo, że zgodziłaś się porozmawiać ze mną. Myślę, że temat ekologii jest bardzo ważny i dobrze żebyśmy pamiętali o tym w codziennym życiu, nie tylko na obozie.
Myślę, że każdy kiedyś zastanawiał się nad znaczeniem słów „kocham cię”. Może myśleliście nad nimi, kiedy ktoś powiedział je w stosunku do Was? A może to Wam przyszło je wypowiedzieć?
Miłość ma różne oblicza. Inaczej kocha się rodziców, inaczej rodzeństwo, dzieci, przyjaciół, czy męża lub żonę. Ale każda miłość swój początek bierze z Krzyża. To właśnie na Krzyżu Jezus dał nam wzór, jak kochać doskonale; tym bardziej potrafimy kochać, im bardziej nasza miłość jest podobna do Jego miłości.
Miłość, chociaż sama w sobie jest bardzo prosta i przejrzysta, lubi być przez nas komplikowana. Z czego to wynika? Przede wszystkim z naszych potrzeb, które są bardzo odmienne. Jedna jest miłość, ale wiele sposobów jej wyrażania.
Gary Chapman, amerykański psycholog, antropolog i doktor filozofii, z zauważył, że wiele nieporozumień wynika z różnego sposobu okazywania sobie miłości. Na podstawie swoich obserwacji stworzył teorię języków miłości. I tak właśnie wyróżnia języki: dotyku, drobnych przysług, akceptacji, czasu wartościowego i prezentów.
Warto zauważyć, że nie opisują one jedynie miłości w stosunku do naszego ukochanego czy ukochanej, ale też do rodziców, dzieci, naszych podopiecznych czy każdej innej osoby. Czasem odkrycie tego, jaki ktoś ma język miłości, może wiele ułatwić w naszej relacji z tą osobą, w przyjaźni, zwykłej życzliwości, czy nawet w pracy. Używanie języka miłości drugiej osoby może ułatwić komunikację, bo taka osoba czuje się przez nas szanowana i doceniona.
Posługiwanie się językami miłości możemy porównać po prostu do posługiwania się językami obcymi. Jeżeli spotykamy osobę innej narodowości, którą chcemy poznać, musimy nauczyć się mówić w jej języku. Nieważne jak dużo opowiadalibyśmy jej o sobie w swoim języku, nie wniosłoby to nic w naszą relację. Analogicznie, jeżeli bardzo wyraźnie chcielibyśmy okazać komuś miłość, ale okazywalibyśmy ją w swoim języku miłości, a nie w języku tej drugiej osoby, to ona nie będzie czuła się kochana. A nawet jeśli, to na pewno nie będzie czuła się kochana w takim stopniu, w jakim mogłaby się czuć.
Przejdźmy do przykładów. Mąż całymi dniami ciężko pracuje, żeby zapewnić byt swojej rodzinie. Jego językiem miłości są drobne przysługi i on poprzez pracę okazuje miłość swoim bliskim. Jego żona teoretycznie wie, że on to wszystko robi z miłości do niej i dzieci. Ale jej językiem miłości jest czas wartościowy. Zatem żona nie czuje się kochana, bo mąż nie ma dla niej czasu. Natomiast kiedy on wraca z pracy, żona nie okazuje mu, że docenia jego pracę. Nie chwali go, a on tych pochwał potrzebuje, ponieważ jego drugim wiodącym językiem jest język akceptacji. I przez ten brak doceniania, on też nie będzie się czuł kochany. I to może być naprawdę wspaniałe, kochające się małżeństwo, ale z takich błędów komunikacji i wzajemnego nierozumienia potrzeb, mogą wynikać liczne, zbędne konflikty.
Żeby ograniczyć takie konflikty, warto mówić o swoich potrzebach i swoim języku miłości drugiej osobie. A równocześnie starać się posługiwać i wyrażać swoje uczucia wobec niej za pomocą jej języka.
Język akceptacji, zwany też językiem wyrażeń afirmatywnych, mają osoby, które potrzebują czuć się doceniane. Potrzebują, żeby zauważać ich wysiłek, potrzebują być chwalone za różne rzeczy. I nie ma tutaj znaczenia za co. Może to być pochwała za dobry obiad, ładny makijaż, czy za awans w pracy. Dużą wagę przywiązują do słów. Osoba, która nie ma tego języka często nie widzi potrzeby chwalić, dlatego że jest dla niej oczywiste, że przykładowo obiad był dobry, bo zawsze jest dobry. Ale jeżeli wiemy, że nasz współmałżonek ma ten język, naszym zadaniem jest starać się pamiętać, aby chwalić go za najmniejsze rzeczy. Dzięki temu będzie czuł się akceptowany i kochany.
Drugim językiem jest język czasu wartościowego. Osoba, która ma taki język, potrzebuje czuć, że ktoś poświęca jej czas, że ktoś „marnuje” swój czas dla niej. Słowo „marnuje” oznacza tutaj, że druga osoba mogłaby poświęcić swój wolny czas po pracy na obejrzenie meczu, czytanie książki, czy na inną rzecz, którą lubi, a zamiast tego poświęca ten czas nam. Nawet jeśli taki spacer sam w sobie nie jest atrakcyjny dla naszego chłopaka, bo woli on spędzać czas aktywnie, to pójdzie na ten spacer ze względu na nas. Język czasu wartościowego jest mocno związany z potrzebą rozmowy, czucia się wysłuchanym i zrozumianym. Jednak to nie znaczy, że oglądanie filmu w milczeniu się do niego nie zalicza. Jeśli towarzyszy temu poczucie bycia razem, to nie ma znaczenia, czy jest to film, wymienianie opon samochodowych, robienie pizzy, czy wyjazd na Majorkę.
Język miłości prezenty charakteryzuje się tym, że dana osoba potrzebuje jakiś materialnych znaków miłości. W żadnym wypadku nie chodzi o materializm i wartość pieniężną tych rzeczy, tylko o jakiś widoczny wyraz przyjaźni czy miłości. To może być liścik, zdjęcie, czy nawet serduszko narysowane szminką na lustrze w łazience przed wyjściem do pracy. Dziewczyna, która ma ten język miłości zasuszy listek, który chłopak podniósł z ziemi i dał jej na pierwszej randce. Niektórzy wolą cieszyć się chwilą i zachowywać cenne momenty w swojej pamięci, a inni, właśnie osoby z językiem prezentów, będą pamiętały o tym, żeby taki moment uchwycić na zdjęciu, na które będą mogły potem patrzeć i wspominać.
Język drobnych przysług zwany jest czasami też językiem służby. Osoby z tym językiem jako największy wyraz Miłości traktują pomoc drugiej osobie, odciążenie jej z obowiązków. Kiedy żona sama z siebie pomyśli o zawiezieniu dzieci do szkoły, żeby mąż mógł się dłużej wyspać, wtedy on, jeśli ma ten język miłości, poczuje się najbardziej na świecie kochany. Osoba z językiem drobnych przysług, widząc, że ktoś na imprezie zmywa naczynia zamiast grać w planszówki czy tańczyć, chętnie pójdzie go zmienić. Jeżeli żona z tym językiem poprosi męża o wymianę żarówki, a on o tym zapomni, a zamiast tego po pracy przyniesie jej kwiaty, ona będzie czuła się dotknięta, bo nie zrobił tego, o co go poprosiła. I kwiaty nie będą miały większego znaczenia. Będzie się nimi cieszyć dopiero wtedy, kiedy żarówka zostanie wymieniona.
Ostatnim z języków jest dotyk. Sfera seksualna jest tylko małym elementem tego języka. Sam dotyk jest dużo szerszym zagadnieniem. Obejmuje trzymanie się za rękę z chłopakiem, zmierzwienie włosów synowi, czy przytulenie się do przyjaciółki. Dla dziewczyny z tym językiem, która siedzi z chłopakiem na grillu u znajomych, ważne będzie, aby na tym grillu siedzieć obok niego, położyć mu głowę na ramieniu, po prostu być blisko. Ona może przez całego grilla rozmawiać z przyjaciółką, a on z innymi znajomymi, ale dla niej będzie się liczyć to, że jest obok. Wiadomym jest, że dotyk jest czymś, czego potrzebujemy w związku czy małżeństwie, kiedy jesteśmy zakochani. Dlatego warto zastanowić się, czy potrzebujemy tego dotyku też od innych osób i na tej podstawie stwierdzić, czy jest to nasz wiodący język. Ważną rzeczą jest też to, że każde dziecko ma ten język. Oznacza to, że rodzice, nawet jeśli dotyk nie jest dla nich naturalnym sposobem wyrażania miłości, powinni się uczyć okazywać ją w ten sposób w stosunku do swoich dzieci, które bardzo potrzebują przytulenia, pogłaskania po głowie i wzięcia na kolana.
Choć naszą miłość wyrażamy wobec wielu ludzi i wobec każdej z tych osób jest ona inna, szczególną wagę przykładamy do miłości małżeńskiej. Amerykańska psycholog dr Dorothy Tennov przeprowadziła badania, na których podstawie stwierdziła, że etap zakochania trwa średnio dwa lata. Podczas tego etapu często wszystko jest piękne i kolorowe. Jednak kiedy zakochanie mija, wcale nie musi być nagle strasznie. Jeżeli świadomie budujemy swoją miłość, w oparciu nie tylko o uczucia, ale i o rozum, i decyzję o wspólnym budowaniu życia i walki o zbawienie ukochanej osoby, czas po zakochaniu może być równie piękny. Świadomość języków miłości może nam w tym pomóc.
Na koniec warto wspomnieć też o tym, że miłość małżeńska jest skarbem całej rodziny. Jeżeli miłość między małżonkami jest widoczna, bardzo pozytywnie wpływa to na ich dzieci. Nie można dać dziecku większego skarbu niż wzajemna miłość rodziców.
Julia Bednarek HR
Studentka 3 roku dietetyki klinicznej na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, pracuje jako instruktorka wspinaczki i prowadzi Soultrace - Ogólnopolski Projekt sportowo-ewangelizacyjny. W wolnych chwilach chodzi po górach i uprawia wszelakie sporty od wspinaczki, przez enduro do frisbee. Lubi też pisać, podróżować i poznawać ludzi. Przed pandemią wolontariuszka wrocławskiego hospicjum, do czego ma nadzieję powrócić. W skautingu pełni służbę szefowej wrocławskiego Ogniska Młodych Przewodniczek im. świętej Filomeny i asystentki hufcowej ds. żółtej gałęzi. Przed złożeniem Fiat należała do Ogniska św. Edyty Stein.