Wilczek nie słucha samego siebie?

Niejednokrotnie słyszałem pytanie: „Jak to wilczek nie słucha samego siebie?”. Wiele osób zadaje to pytanie w różnych miejscach, ale tak naprawdę czy zastanawia się nad tym, co właściwie mówi? Nie zwykłem w przestrzeni publicznej wśród gapiów i krytyków wypowiadać się na temat metody. Rozmowa na temat metody ma swoje miejsca. Zamiast wśród krzyków i gwarów, nad metodą pochylić należy się w miejscach ciszy. Tak, jak pierwsze zawołanie w gromadzie, pojedyncze słowo „Wilczki”, to oczekiwanie, że każdy pozostały przerwie swoje czynności i w ciszy wysłucha tego który zawołał, tak też metoda powinna być dyskutowana w ciszy. Wysłuchanie tego kto mówi, zamiast przekrzykiwania.  

Wróćmy jednak do tematu rozważań. W skautingu opieramy się na prawach, które mają ułatwić nam współdziałanie i rozwój. „Wilczek słucha Starego Wilka, Wilczek nie słucha samego siebie”, a „Harcerz jest lojalny wobec swojego kraju, rodziców, przełożonych i podwładnych” oraz „[…] jest karny, każde zadanie wykonuje sumiennie do końca”. Prawo Gromady, które jest wykorzystywane głównie w zakresie organizacyjnym, gwarancji bezpieczeństwa, może tak samo jak 1. i 7. punkt Prawa Harcerza być źle zinterpretowane. Czy poprzez wymuszanie karności nie można kogoś złamać? Czy przez oczekiwania lojalności nie można kogoś niemoralnie wykorzystywać? No właśnie, jest to wykonalne. Ale zabronione!

Żeby zrozumieć, co to znaczy trzeba spojrzeć szerzej. Będąc kiedyś akelą, tak jak i teraz, kiedy rozmawiam z wilczkami na temat praw w gromadzie, też dzielę prawa. W zupełnie innym, bardziej sensownym miejscu. O ile Prawo Gromady stanowi pewną całość, o tyle trochę inaczej możemy spojrzeć na Prawo Wilczka. Sugerowałbym teraz spojrzeć też, tak, jak ja proponuję to podopiecznym. Weźcie Prawo Wilczka, zostawcie na chwilę Prawo Gromady. Tak więc pierwszy punkt Prawa Wilczka brzmi: „Wilczek myśli najpierw o innych”. No właśnie co robi wilczek? Najpierw myśli! Podczas pracy z dzieckiem w żółtej gałęzi koncentrujemy się na nauczeniu go samodzielnego myślenia jako filaru jego funkcjonowania. Nie da się zrozumieć praw ani prawidłowo rozwijać bez pracy własnego umysłu i swoich decyzji. W skautingu uczymy rozróżniać dobro od zła. Bez tej umiejętność nasi podopieczni się pogubią w życiu. Jeżeli wilczek rozróżnia dobro od zła to wie, kiedy i jak powinien postępować. Nie oznacza to, że od razu robi tak, jak powinien, to oczywiste. Kiedy popełnimy jakiś błąd, zrobimy coś, czego zrobić nie powinniśmy, automatycznie zaczynamy wybielać nasze przewinienia. Trzeba dużej siły woli, żeby pierwszą reakcją było przepraszam, to ja zrobiłem i zrobiłem to faktycznie źle. Dzieci nie są lepiej ukształtowane od dorosłych i mimo tego, że uczymy ich myśleć, one i tak popełniają różne mniejsze lub większe „wykroczenia”. Robienie różnych, czasem nieodpowiedzialnych lub bezmyślnych rzeczy jest wpisane w bycie dzieckiem. Stare Wilki odpowiadają za zagwarantowanie poczucia bezpieczeństwa tego dziecka.

Niezależnie, gdzie dziecko przebywa. W domu Starym Wilkiem będzie rodzic lub inny opiekun prawny, w szkole nauczyciel, a na zbiórce akela i jego przyboczni. W każdym z tych miejsc posiadamy oficjalne lub nieoficjalne prawa, mają dać gwarancję czegoś. Czasem będzie to święty spokój opiekuna, a w większość sytuacji sposób na sensowne funkcjonowanie w bezpieczny i rozwijający sposób. Będąc rodzicem do swojego 3 letniego podopiecznego w swojej bezsilności możesz mówić „zostaw, nie rusz, przestań”, choć wiesz, że należy zwrócić uwagę dziecka w innym kierunku i zaproponować mu coś, co uważasz, że jest dla niego sensowną alternatywą. Już w tym momencie jako rodzic oczekujesz posłuszeństwa, ponieważ istnieje możliwość, że dziecko bez niego zrobi sobie krzywdę. Od dziewięcioletniego dziecka będziesz oczekiwać więcej. Poza wypełnianiem obowiązków domowych, będziesz liczyć na to, że dziecko będzie myśleć i wie, co może wziąć, a czego nie. Jednak wielokrotnie okazuje się, że to, co dziecko robi, przerasta nasze wyobrażenia. Z drugiej jednak strony, kiedy nasz dziewięciolatek chce po szkole iść do znajomych, a my mamy inną wizję na ten czas oczekujemy od niego, że zamiast słuchać swojego głosu „idę do kolegi” posłucha opiekuna. Zwykłe oczekiwanie osoby, która odpowiada za kogoś młodszego i zależnego od niego. Posłuszeństwo, które powoduje, że dwie strony mniej martwią się. I mogą bez obaw dalej egzystować i się rozwijać.

Prawo Gromady reguluje pewną postawę. „Wilczek słucha Starego Wilczka, Wilczek nie słucha samego siebie” oznacza tyle, jeśli chce zrobić coś, co uważam, że jest złe, a pokusa jest spora. Myślę, czy akela by to pochwalił. Jeśli uważam, że nie. To należy tego nie robić. To może być cokolwiek np. obrzucenie błotem innego wilczka, wychodzenie na ulicę, mimo że akela wyznaczył granice zabawy czy skakanie po tujach u proboszcza. To cała tajemnica (albo przynamniej jej ogólnikowe wyjaśnienie). Księga Dżungli wybrana przez założyciela skautingu jako jedyna właściwa fabuła dla wilczków ma wiele odniesień do tego, kiedy dane plemię jest wolne. Oczywiście można polemizować czy to właściwa książka, co czyni się już od przeszło stu lat. Oczywiście wiemy, że Baden-Powell występując o zgodę autora na użycie tej książki podkreślał, że zwiększy się zainteresowanie tą pozycją, za czym idzie zwiększona sprzedaż, jednak do dziś nie posiadamy lepszej propozycji do zaimplementowania w żółtej gałęzi.

W książce bardzo przejrzyście napisane jest, że wilki są wolnym plemieniem, bo podlegają rozkazom przywódcy stada. Natomiast małpy, które postępowały w swoim życiu zgodnie z obecną chwilą uznawane były za plemię zniewolone. Można powiedzieć, zniewolone swoją głupotą.

Akela będąc przywódcą gromady odpowiada za stworzenie w niej atmosfery rodziny, a wyzwanie jest o tyle trudne, bo ta rodzina ma być szczęśliwa. Tworząc ją opiera się na kilku prawach bez wybierania, które prawo go interesuje, przekonuje wilczki do próby przestrzegania całości praw. Co istotne robi to swoim autorytetem i przykładem, zamiast ciągłym powtarzaniem praw.

Warto jeszcze zwrócić uwagę, że prawo to zachowało się od początków istnienia gromad. Tak jak z innymi prawami doświadczamy różnej interpretacji tłumaczenia. Kiedy mówimy hasło wilczków „Ze wszystkich sił!” zdarza się być to rozumiane jako najsilniej w kontekście fizyczności, jednak tłumacząc to choćby z języka francuskiego można przetłumaczyć jako „Najlepiej jak potrafisz” czyli faktycznie ze wszystkich sił, ale nie ma to żadnego związku z włożeniem siły fizycznej, a jedynie staranności, dawania z siebie tego co najlepsze. Tak i w przypadku Prawa Gromady. Prawdopodobnie pierwsze oficjalne tłumaczenie na język polski bezpośrednio z języka angielskiego brzmi „ Wilczek ustępuje Staremu Wilkowi, Wilczek jest nieustępliwy wobec siebie”[1][2]. Sformułowanie użyte w języku angielskim „gives in to” można przetłumaczyć na kilka sposobów np. poddaje się, ulega[3], czy właśnie ustępuje. W tym wypadku można sięgnąć do słownika synonimów i słowo „słuchać” pojawi się jako jedna z propozycji. Będącą alternatywą do ww. propozycji. Jednak będące jasnym komunikatem dla dziecka w języku polskim. Dlatego należałoby rozumieć to jako wyraz posłuszeństwa, gdzie Wilczek słucha (jest posłuszny) Starego Wilka, Wilczek nie słucha (nie poddaje się) samego siebie (swoim zachciankom)

Niepokojące jest obserwowanie dyskusji w przestrzeni publicznej nad jednym punktem „Wilczek nie słucha samego siebie”, fragmentarycznie, wyjęte z kontekstu kilka słów, które przerażają każdego, kto nie miał większej styczności z prawidłowo funkcjonującą gromadą. Takie rozważanie jest prostą drogą do budowania niepotrzebnych waśni przez brak próby zrozumienia szerszego kontekstu. Mimo, że ta chęć na pewno jest po obu stronach tej rozmowy, tak, jak pisałem na wstępie, rozważanie metody potrzebuje ciszy, wysłuchania, zupełnie czegoś innego niż dyskusje w mediach społecznościowych.

Jednak, jeśli do tej pory nie uspokoiłeś się i nie przekonuje Cię powyższe wyjaśnienie. Zastanów się nad obrzędem szefa/szefowej. Bo tu jest odpowiedź na nurtujące pytania. W skautingu wymagamy od szefów moralnych postaw. Pytamy, czy osoba mianowana na szefa jest świadoma odpowiedzialności za ludzi, których się mu powierza. Informujemy o tym, że to trudne zadania i trzeba w nim stać się przykładem dla podopiecznych. W rozważaniu nad prawami, których używamy w jednostkach należy pochylić się w kontekście naszych zobowiązań, a nie tego, co mają robić nasi podopieczni. Nie ma nic złego w wymaganiu karności, jeśli postępujesz moralnie i nie znęcasz się nad swoimi podopiecznymi. Nie ma nic złego w lojalności, jeśli korzystanie z niej jest moralne. Można mnożyć przykłady, ale podstawą jest i będzie postawa szefa. Czy można poprowadzić gromadę bez praw jakie mamy w ceremoniale? Pewnie tak. Na każdym lub prawie każdym komercyjnym wyjeździe ustala się regulamin i będzie on tak naprawdę bardzo podobny do tych praw, które mamy już ustalone. Różnica jest taka, że zasady, które są wprowadzone są przemyślane przez wiele lat doświadczenia szefów. Nie wprowadza ich się, bo tak, one mają i pomagają w dążeniu do rozwoju skauta. Rozwoju, który ma się zakończyć zbawieniem, a my jako szefowie „odpowiadamy za rząd dusz, które zostały nam powierzano”.


[1] „Wilcząt” Baden-Powella, z 1923r (reprint z serii „Przywrócić Pamięć”, wyd. Impuls, s. 6

[2] org. „The Cub gives in to the Old Wolf; The Cub does not give in to himself.”

[3] https://www.synonimy.pl/synonim/ulega%C4%87/

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Emil Piotr


Emil Piotr HR, namiestnik Wilczków, na co dzień skaut, wolne chwilę wykorzystuje na pracę..

Samotność szefa

Samotność wydaje nam się czymś smutnym. Stanem niepożądanym. Jesteśmy stworzeniami społecznymi. Jako ludzie nie chcemy być samotni. Nawet Adamowi w Raju nie było dobrze, dopóki Bóg nie stworzył Ewy. Oczywiście czasem potrzebujemy jakiegoś oddalania i osamotnienia. Ale zasadniczo potrzebujemy relacji. Cieszymy się, gdy ktoś jest przy nas. Ktoś kogo interesujemy. Są jednak też takie sytuacje, gdzie wokół nas jest trochę ludzi, niby z nimi obcujemy, a czujemy się samotni. W takiej sytuacji dość często znajduje się także szef.

Czym się objawia „samotność szefa”? Jest to termin, który osobiście bardzo czuję, ale mam wrażenie, że jednocześnie niełatwo mi go wyrazić słowami. Próbowałbym go zdefiniować jako poczucie osamotnienia w prowadzeniu jednostki. Są przyboczni, pomagają, ale odpowiedzialność i nadawanie kierunku spoczywa na szefie i nikt inny go w tym nie wyręczy. Przybocznemu może się nie chcieć, ale Ty jako szef wiesz, że masz dużo mniejsze pole na lenistwo. Jednostka jest w Twoich rękach i tylko Twoich.

Ja doświadczałem „samotności szefa” już od kiedy zostałem zastępowym. Jestem i byłem dość nieśmiałym człowiekiem, który jednocześnie sporo wymagał od siebie i innych. Dlatego często wolałem zrobić coś sam, niż powierzyć to komuś innemu. Tak, wtedy jeszcze nie znałem motoru „odpowiedzialność”. Te moje cechy powodowały jeszcze mocniejsze wzmocnienie poczucia, że w gruncie rzeczy na pewnych sprawach i celach do zrealizowania zależy tylko mi.

Pamiętam pewien obóz sprzed wielu lat. Nie wchodząc w szczegóły, w mojej drużynie zaraz przed obozem wytworzył się problem. Pojawiały się złe lub nawet patologiczne zachowania ze strony kilku harcerzy. Generalnie, w prawie całej drużynie wytworzyła się atmosfera, że najważniejsze na obozie, to się dobrze bawić. Drużynowy chyba wtedy nie za bardzo o wszystkim wiedział i nie potrafił temu zaradzić. Jednocześnie byłem ja, zastępowy, który w swoim dość idealnym pragnieniu, chciał robić rzeczy skautowe, a nie tylko „bekę”. Bardzo trudne było dla mnie to zderzenie z chłopakami z zastępu, którzy pod wpływem innych zachowywali się słabo wobec mnie oraz zderzenie z pozostałymi zastępowymi stojącymi „po drugiej strony barykady”. Pojawiły się u mnie łzy, próby poprawy atmosfery działaniami wbrew sobie i chęć odejścia ze skautingu. Czułem się samotny. Jednak pod koniec tego obozu, w tym wszystkim trochę nieoczekiwanie wsparł mnie drużynowy. Po jakiejś bardziej szczerej rozmowie (choć chyba nigdy nie dowiedział się o najgorszych wydarzeniach) poparł mnie i zaufał. Usunął z drużyny jednego problematycznego chłopaka z mojego zastępu, a ja zostałem. Nie rozwiązało to wszystkich kłopotów tej drużyny, ale ja w byciu zastępowym przestałem czuć się tak całkiem sam.

Później, zaraz po Młodej Drodze zostałem Akelą w największej gromadzie w hufcu. Choć czułem się rzucony na głęboką wodę, miałem całkiem dobrego szczepowego (ale z ciężkim charakterem do współpracy). Na początku dostałem też bardzo dobrych przybocznych. Jednak w ostatnim roku „akelowania” było nieco gorzej. A to miałem przybocznego, który od początku mówił, że „on to w sumie do zielonej wolał”, a to miało miejsce zimowisko, gdzie mało komu z kadry „chciało się”. Wolałem więc robić i wymyślać wiele rzeczy sam. Nie była to najlepsza droga, ale wtedy z moim charakterem wydawała się jedyna. I znów odczułem mocniej „samotność szefa”.

Co można zrobić, żeby szef nie czuł tej samotności? Po pierwsze, potrzebne jest wsparcie od tego, który powierzył szefowi odpowiedzialność. Najczęściej będzie to hufcowy. Poczucie samotności zmniejsza się, gdy wiesz, że dla hufcowego ważne jest to samo co dla Ciebie. Że razem chcecie robić dobry skauting. Po drugie, potrzebna jest pomoc przybocznych. Także mały apel: Drogi przyboczny! Nawet, kiedy tego nie widzisz, Twój szef potrzebuje wsparcia i zainteresowania. A Ty drogi szefie nie bój się prosić. Stwórzcie razem zespół, którego celem będzie rozwój was i jednostki.

Jest jeszcze trzecia kwestia. „Samotność szefa” całkiem nie zniknie. Nawet przy wsparciu i pomocy. Raz na wspaniałym WHMie nie będzie się jej czuło w ogóle, a raz w listopadowy wieczór wracając z nieudanej zbiorki poczuje się ją mocniej. Wydaje się, że mimo wszystko ta samotność jest wpisana w „bycie szefem”. Trzeba więc próbować ją dobrze przeżyć, tak by nie niszczyła od środka, a rozwijała. Nie są to proste sprawy, ale nie zapominajmy, że nawet gdy czujemy się osamotnieni mamy Kogoś, Kto nas nigdy nie zostawia. Boga.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Leczo, czy spaghetti? Czyli o miłości wędrownika

Wyobraź sobie, że jesteś na wędrówce w górach. Wstajesz rano i wychodzisz z namiotu. Słońce też się już pomału budzi, ale jest jeszcze rześko. Modlitwa, toaleta, szykowanie śniadania. Ty się bierzesz za rozpalanie ognia, ktoś za składanie namiotu, ktoś inny za krojenie szyneczki. Wszystko przebiega sprawnie. Jest pięknie, jest stylowo.

O właśnie… Zdarza nam się dość często mówić o stylu wędrowniczym. A czym on właściwie jest? W skrócie: uzewnętrznieniem ideałów. Bardzo podobnie definiujemy mundur. Bardzo lubię to połączenie, bo pozwala na prostą mnemotechnikę odnośnie do tego, czym konkretnie wyraża się styl: krzyż w centralnym miejscu i munduru, i życia wędrownika, dalej: chusta wędrownicza symbolizująca prostotę, pokorę i służbę oraz przynależność do braterskiej wspólnoty (z obrzędu przyjęcia do kręgu). A więc w pierwszym akapicie idealnie uzewnętrznił się duch służby w Twoim kręgu. Dość definicji, maszerujmy dalej.

Śniadanie zjedzone, wyruszacie w trasę. Pierwszy odcinek OK. Msza święta. Kontynuujecie marsz. W pewnym momencie okazuje się, że mapa jest trochę nieaktualna. Pojawiają się małe problemy z nawigacją. W końcu trzeba to przyznać otwarcie: zgubiliście się. Zaczyna padać deszcz. Idziesz. Uwiera Cię garnek, który niesiesz w plecaku. Ale skoro pada, już wolisz tak iść, niż zatrzymywać się, by przepakować rzeczy. Noga za nogą. Nastrój 2/10. W końcu się odrobinę przejaśnia, ale dalej jest chłodno. Znajdujecie miejsce na obiad, dopiero gdy w brzuchach już dość głośno burczy. Zmęczenie doskwiera, drewno mokre… Średnio Ci się chce zabierać za przygotowanie posiłku. Najlepiej byłoby teraz paść na karimatkę, przykryć się i zdrzemnąć. Ale z drugiej strony widzisz, że Tomek właśnie opatruje swoje obtarcia na stopach, Romek rozwiesza przemoczony śpiwór, a ksiądz ewidentnie potrzebuje drzemki bardziej niż Ty – w sumie nie dziwne, ma 60 lat, a dalej chodzi z Wami na wędrówki. Bierzesz się ostatkiem siły woli za rozpalanie ognia mokrym drewnem. A może… odpuszczasz i czekasz aż ktoś inny się tym zajmie?

Wędrówka, fot. Radosław Maksymiuk

Styl został wystawiony na próbę. I bardzo dobrze, bo tylko w ten sposób możesz się rozwijać. Chodząc na kolejne wędrówki, będziesz siłą rzeczy wystawiany na takie większe i mniejsze próby. I choć prawdziwy zmysł służby na początku może być dużym wyzwaniem, po odpowiedniej liczbie pokonanych kilometrów po prostu wchodzi w krew. Możesz czytać mnóstwo mądrych artykułów, książek i encyklik o prostocie, pokorze czy służbie. Możesz słuchać wielu mądrych konferencji HR-ów, ale czy to sprawi, że zmienisz swoje postępowanie i będziesz lepiej służył? Zastanówmy się, jak to działa w innych gałęziach. Czy w gromadach oczekujemy, że po kwiecistym wykładzie Akeli wszystkie wilczki staną się altruistami? Jeśli chcemy, żeby harcerz był bardziej zaradny, raczej nie damy mu podręcznika o zaradności. Zapraszamy ich za to do przestrzeni wolności, jakimi są nasze gromady i zastępy i pozwalamy, by wilczek się posprzeczał z drugim wilczkiem, a harcerz rąbnął młotkiem w palec. Pozwalamy im działać i popełniać błędy po to, by sami zrozumieli, co mogą zrobić lepiej i się (skutecznie) rozwinęli. Czemu inaczej miałoby to wyglądać w czerwonej gałęzi? Tu skauting dalej jest robiony w praktyce, a nie w teorii.

Warto zastanowić się nie tylko nad samym działaniem w stylu wędrowniczym, ale też motywacją do niego. Wstępując do kręgu, przyjmujesz pewne zasady. Szef kręgu nie wydaje za bardzo poleceń, sam się bierzesz do roboty, bo tak to po prostu działa. Z czasem pewnie zauważasz, że ten styl jest opłacalny, wszystko przebiega miło i sprawnie, przekonujesz się do niego. Kiedy jednak daje o sobie znać zmęczenie, głód, deszcz, taka prosta motywacja może nie wystarczyć. Wtedy patrzysz na Romka, Tomka, księdza i decydujesz się (lub nie) przekraczać samego siebie w darze dla nich. Niektórzy może skojarzyli poprzednie zdanie z definicją miłości: bezinteresowny dar z siebie. I słusznie. Myślę, że w kręgu każdy przechodzi podobną drogę: od życia stylem niejako na siłę / bo tak szef każe, do momentu w którym coraz bardziej go rozumie, przyjmuje jako swój, a służba staje się wyrazem miłości. I każdy przechodzi tę drogę w swoim tempie. Czytając Ewangelię dowiadujemy się, że miłość jest w życiu czymś najważniejszym. Okazuje się, że gotowanie spaghetti w deszczu jest jej najlepszym szkoleniem. Dobra, może nie najlepszym, bo to dość proste danie i nie trzeba aż tyle siły woli, żeby się przemóc do pracy (na wyższy poziom szkolenia rekomendowałbym np. leczo). Mnie takie spostrzeżenie pozwala jeszcze bardziej docenić wędrówki. Nie dość, że mam frajdę ze zdobywania szczytów i przeżywania przeróżnych przygód w doborowym towarzystwie, to jeszcze, niejako w gratisie, wystawiam się na okoliczności (inaczej: przebywam w przestrzeni wolności), które mnie prawdziwie rozwijają.

Pewnym sprawdzeniem, tego co tu piszę o rozwoju na wędrówkach i skuteczności motoru działanie, jest pytanie, czy przenosimy te przyzwyczajenia na grunt codzienny. Czy mamy tę naturalną wewnętrzną motywację, by służyć swojej rodzinie? Czy wyrobiliśmy sobie zdolność zauważania ludzi potrzebujących? Czy w obliczu wojny na Ukrainie odpowiadamy realnym działaniem wsparcia dla uchodźców i czy nie wypalamy się w nim, kiedy w społeczeństwie zapał już słabnie? Takie zjawisko lubimy nazywać zgrabnie jednością życia. Jest to stan, w którym nie rozdzielamy różnych sfer życia na harcerskie/kościelne/codzienne i którego osiągnięcie zajmuje trochę czasu. Powiedziałbym, że jeśli widzisz, że jesteś blisko jedności życia, to podejmuj Wymarsz Wędrownika. Ale jeśli widzisz, że nawet nie przybliżasz się do tego ideału, to znak, że coś z Twoją formacją wędrowniczą jest nie tak. Tak jak harcerz nie zdobywa w pierwszym roku stopnia ćwika, ale jeśli nie złożył nawet przyrzeczenia, to wiedz, że coś się dzieje.

W ten sposób, na przykładzie jednego aspektu stylu wędrowniczego, chciałem przekonać Was, że wędrówka, oprócz oczywistej frajdy, którą przynosi (a może dzięki niej?), naprawdę nas rozwija. Jeśli ktoś by się mnie spytał, jak dobrze przygotować się do małżeństwa, powiedziałbym, że oczywiście słuchanie mądrych konferencji jest cenne, ale jak chcesz się przygotować naprawdę dobrze, to zakładaj plecak i ruszaj w trasę z braćmi z kręgu. A ja trzymam kciuki za deszcz.

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=WWORuJ2ff_k

Fot. na okładce: Radosław Maksymiuk

Prowadź, to znaczy inspiruj!

O roli szefa i powierzaniu odpowiedzialności. 

Na jednej ze zbiórek naborowych wyciągnąłem krzesiwo i pytam: “czy ktoś chce rozpalić ognisko?” Zgłaszają się niemal wszyscy chłopcy. Przekazuje krzesiwo w ich ręce i zaczynają rozpalać. Znaczy… starają się, ale zadanie okazuje się zadziwiająco trudne. Po kilku minutach nieudanych prób, gdy wszyscy chętni spróbowali już swoich sił, pytają mnie: “Panie Antku, czy mógłby nam Pan pomóc?” Pokazuję im jak przygotować materiał na rozpałkę, biorę krzesiwo i po kilku sekundach mamy ogień. A “Pan Antek” zyskuje w oczach chłopców.  

Wszyscy wiemy, że istotą metody jest samowychowanie młodych, a o powierzaniu odpowiedzialności słyszeliśmy już wiele. Ale czy robimy to w dobry sposób? Poniższy artykuł traktuje o rzeczach fundamentalnych, o roli szefa, wynikającej z istoty skautingu. Połączyłem w nim teorię z praktycznymi pomysłami, by dostarczyć Ci gotowych wskazówek do poprawy pracy z jednostką.  

Kim szef nie jest?   

Skautmistrz nie może być ani profesorem, ani oficerem, ani katechetą, ani specjalistą, fachowcem”  

~ Robert Baden-Powell “Wskazówki dla skautmistrzów”  

To może w takim razie szef to menadżer albo przywódca?   

Nie. Rolą przywódcy jest takie prowadzenie zespołu, by ten dążył wytrwale do wyznaczonego celu, by kończył zadania z sukcesem. Na pierwszym miejscu stawiane jest tu powodzenie projektu, a ludzie, choć ważni, są raczej elementem, a nie podmiotem zainteresowania. Nie uważam, żeby takie podejście było złe w firmie. W końcu jej celem jest dostarczanie wartości dla klientów, a nie rozrywka dla pracowników. Ale skauting to nie przedsiębiorstwo i jego dążeniem nie jest sprawnie działająca grupa, ani 100% wykonanie planu pracy. Dla nas to, czy scenka na ognisku była udana czy też nie, jest mało ważne. To sytuacja wychowawcza, której celem jest rozwój wodzireja, który ją przygotował. I takie podejście jest też zdrowe dla szefa, bo przestaje przejmować się rzeczami, które choć są najbardziej widoczne, to jednak mniej ważne. Szef powinien wspierać w rozwoju, stwarzać przestrzeń do samowychowania się młodego człowieka. “Dziewczyna i chłopak muszą wziąć sprawy tej wielkiej łodzi, jaką jest ich życie, we własne ręce” (B-P) I do tego prowadzi formacja skautowa, której zwieńczeniem jest wymarsz/fiat – wzięcie całkowitej odpowiedzialności za swój rozwój. 

Kim więc powinien być szef?  

“Skautmistrz musi być starszym bratem dla swoich chłopców, to znaczy ma patrzeć na świat z ich punktu widzenia, musi prowadzić, przewodniczyć i budzić entuzjazm dla właściwych rzeczy. Jak prawdziwy starszy brat musi zachowywać tradycje rodzinne i pilnować by były one przestrzegane, pożądana jest tu pewna stanowczość. Oto i wszystko.” 

~ Robert Baden-Powell “Wskazówki dla skautmistrzów”  

Proste? Na pierwszy rzut oka tak. Ale zagłębiając się w ten temat mocniej, możemy napotkać pewne trudności. Choćby dlatego, że taki obraz starszego brata rzadko kiedy ma odzwierciedlenie w obecnej rzeczywistości. Nie każdy z nas ma starszego brata, ale z pewnością, każdy ma pewne intuicje co do jego roli. To określenie posiada liczne konotacje, więc aby uniknąć nieporozumień, chciałbym na potrzeby tego tekstu, na nowo zdefiniować pojęcie opisujące rolę i zadania szefa. 

Szef jako Inspirator, czyli osoba mająca pozytywny wpływ na Inspirowanych (nie wychowanków czy podwładnych, bo te pojęcia nieadekwatnie definiują relację między chłopakiem/dziewczyną, a szefem).   

Aby mieć wpływ Inspirator potrzebuje dwóch rzeczy:  

autorytetu i relacji.  

Jak kształtować swój autorytet?  

Wiadomo, że wiele zachowań inspirowani wchłaniają przez nasz przykład. Warto więc byśmy prezentowali sobą dobry poziom. Nie chodzi o to, by być chodzącym ideałem, ale przykładem dążenia do niego, inspiracją do pracy na sobą. Skauting daje nam ku temu narzędzia: spotkania z opiekunem drogi, stałym spowiednikiem, kursy szkoleniowe itd.  

Inspirowanym imponuje też umiejętność stworzenia przygody i brania w niej udziału. Pociąga ich energia i harc bijące od inspiratora. Ale także jego wytrwałość w dążeniu do celu. Niezłomność, wypływająca z przekonania o słuszności misji oraz zgodności z zasadami, którymi żyje.  

Wywoływanie filmu – Legwan Mogielnica 03.2021, fot. Antoni Biel

Negatywny wpływ na autorytet inspiratora ma, bez wątpienia, brak osobistego zorganizowania. Dlatego tak ważna jest sumienność i punktualność. Jednak inspirator to też człowiek, czasem powinie mu się noga. Ważne jest wtedy, by umiał przyznać się do błędu.   

Nie zapominajmy, że autorytet żyje prawem harcerskim. Szczególnie widoczny w jego życiu jest 8 punkt. Inspirator nie może być sztywny. Gdy trzeba zachować powagę to jest poważny, ale w pozostałym czasie, zawsze radosny. Ma do siebie dystans i lubi żartować.  

Warto zastanowić się, których z powyższych cech nam brakuje, co potrzeba jeszcze doszlifować. Ale tak jak już wspominałem, chodzi o rozwijanie się w dobrym kierunku, a małe potknięcia wcale nie przeszkadzają w byciu autorytetem. One też niosą przekaz. Pokazują inspirowanym, że można popełniać błędy. Ważne, by mimo tych niepowodzeń ciągle iść naprzód.  

Wpływ inspiratora będzie tym większy, jeśli autorytet podeprzemy relacją. 

Jak więc rozwijać relacje z inspirowanymi?  

Przede wszystkim szukać okazji do spotkań, być dostępnym na zbiórkach czy wyjazdach. Śmiać się razem z nimi. Pytać o zainteresowania, pasje, szkołę, pomysły na gry. Okazywać zaufanie, przez powierzanie odpowiedzialnych zadań, pomagać w ich wykonaniu i chwalić dobrze wykonaną robotę. Nagradzać inicjatywę. Szczerze mówić o swoich odczuciach. Jasno i konsekwentnie komunikować oczekiwania. Rozmawiać o zachowaniach, które nie są właściwe.  

Zainteresowanie i poważne traktowanie, nie tylko dostarczają nam wiedzy o problemach i potrzebach inspirowanego, lecz także budują jego wiarę w siebie. Uwaga poświęcona przez kogoś starszego, skutkuje wzrostem jego poczucia własnej wartości i sprawia, że czuje się on potrzebny. To z kolei daje przestrzeń motorowi odpowiedzialność.  

Powierzanie odpowiedzialności jest głównym narzędziem wpływu inspiratora. Cała zagwozdka polega jednak na tym, że trzeba pogodzić w nim, dwie pozornie sprzeczne idee: dawanie pełnej odpowiedzialności i obdarzanie odpowiedzialnością na miarę inspirowanego. Odpowiedzią na ten problem jest podejście obszarowe, zilustrowane na schemacie.  

Na działania grupy, można spojrzeć jak na puzzle. Pojedyncze elementy tworzą statek, morze, brzeg, roślinność, niebo, które razem dają kompletny krajobraz. Jeden puzzel oznacza pojedyncze, proste zadanie. Grupa elementów tworząca żagiel to projekt, składający się z kilku zadań, a cały statek jest odrębnym obszarem działalności grupy. I tak dajemy całkowitą odpowiedzialność inspirowanemu najpierw w jednym puzzelku – np. przynieś siekierę na zbiórkę, naucz zastęp nowego węzła. Potem dajemy mu do ułożenia żagiel – np. zrób grę terenową, skoordynuj budowę tratwy. Następnie obejmuje on ster kierowania całym statkiem – np. pionierką zastępu. Do niego należy określenie kierunku rejsu i rozdzielenie mniejszych zadań innym.  

Do poziomu umiejętności i chęci działania trzeba dopasować sposób traktowania.  

Przychodzący do zastępu świeżak lub starszy członek w nowym dla siebie obszarze, jest pełen energii. Chce działać. Wszystko jest dla niego nowe i fascynujące. Nie wie jeszcze, że pewnych rzeczy nie potrafi zrobić, dlatego mocno wierzy w siebie. Sygnalizuje on pierwsze własne pomysły, które warto wykorzystywać, chociaż na początek bardziej oczekuje wzięcia udziału w przygodzie, niż samodzielnego jej tworzenia. Warto dawać mu proste zadania i gdy sobie z nimi nie radzi, pokazywać jak je wykonać: przynieś na zbiórkę łopatę i sznurek; zbierz drewno, „ale patrz to co zebrałeś jest żywe – nie będzie się palić, a poza tym jako harcerze szanujemy przyrodę – poszukaj martwego i suchego drewna – to te które łatwo się łamie”. 

Kiedy weźmie udział w kilku grach i trochę się podszkoli, można poprosić go o zrobienie własnej gry dla zastępu. Będzie to dla niego pierwsze trudniejsze zadanie, warto więc, by nie skończyło się totalnym niepowodzeniem. Dobrze byłoby usiąść z nim i pomóc w jej zaplanowaniu, potem w rozłożeniu punktów przed zbiórką. Następnym razem wystarczy jedynie szczere zainteresowanie: ‘’jaki masz pomysł na tą grę’’, ‘’jak chcesz nagrodzić zwycięzców?’’ A po wykonaniu dokładna informacja zwrotna z pochwałą. To szczególnie ważne, by inspirowany nie stracił wiary w siebie, by pokazywać mu, że potrafi, przez dostosowywanie poziomu trudności zadań do jego możliwości. W przeciwnym wypadku, gry nie zrobi – powie, że zapomniał, ale tak naprawdę, to nie umiał, albo nie wiedział, że potrafi. 

Gdy już podstawy mamy opanowane, a inspirowanego zaczynają nudzić proste zabawy, trzeba po raz kolejny zwiększyć obszar jego odpowiedzialności. Przekazać funkcję, czyli powierzyć pieczę nad rozwojem zastępu w danej technice. Funkcyjny z prawdziwego zdarzenia sam powinien wykazywać inicjatywę. Powinien wiedzieć czego chce chłopaków nauczyć, jaki ambitny harc zaproponować. Po pewnym czasie, zdobędzie wiedzę z danego obszaru większą od zastępowego. W takim przypadku nieuzasadnione byłoby jakiekolwiek kontrolowanie tego jak idzie mu wymyślanie gry czy wyczynu dla zastępu. Taki ekspert powinien mieć wolna rękę w obszarze swojego działania. A kiedy funkcja przestanie go rozwijać i zacznie nudzić, to warto zastanowić się nad jej zmianą na inną np. na funkcje zastępowego, a wtedy cykl oddziaływania zatoczy koło.   

Powyższy opis dotyczy zielonej gałęzi, bo w niej najłatwiej to zilustrować. Schemat ten jest jednak bardzo uniwersalny i można go stosować na różnych poziomach.  

Apel rozpoczynający rok formacyjny 2020/2021 środowiska radomskiego, fot. Zuzia Pytlewska

Generalną zasadą jest, by w zadaniach o pewnym stopniu skomplikowania i nowych dla inspirowanego oddziaływać poprzez instruowanie – jasno określić cel działania i w razie potrzeby pokazać sposób jego realizacji. Oraz pamiętać o dostarczaniu świeżakowi częstej informacji zwrotnej.  

Adeptowi, który powoli traci wiarę we własne możliwości, a brak zdolności do wykonania zadania samodzielnie, frustruje, potrzeba wzmocnienia pozytywnego i wyznaczania zadań na jego miarę. Wspierania, polegającego na zainteresowaniu postępami oraz pomaganiu w odnajdywaniu sposobów wykonania projektu. Ważne jest tu chwalenie i motywowanie do działania.  

Kiedy kompetencje adepta wzrosną, zadania zaczną go nudzić, to znaczy, że powoli staje się ekspertem. To znak, że trzeba powierzyć mu obszar, w którym to on będzie rządził i swobodnie decydował. Nie można jednak przestać się nim całkowicie interesować. Konsultacja na początku i podziw wyrażony po dobrze wykonanej pracy powinien wystarczyć.  

Powierzanie odpowiedzialności wszystkim w jednakowy sposób, może mieć fatalne skutki. Nie można traktować świeżaka jak eksperta, gdyż doprowadzi to do pozostawienia go samemu sobie. Z kolei nadopiekuńczość wobec eksperta, wywoła u niego frustrację. Będzie czuł, że mu nie ufamy, że nie jest traktowany poważnie. Ważne jest więc, by nauczyć się prawidłowo rozpoznawać na jakim etapie jest nasz inspirowany i dopasować wsparcie do jego potrzeb i możliwości.  

Fot. na okładce: Antoni Biel

Antoni Biel


Założyłem jedną drużynę, drugą wyciągnąłem z kryzysu. Kładę duży nacisk na łączenie teorii z praktyką. Bo na nic zda się wielka rozkmina o wyczynach zastępów, jeśli na obozie zabraknie żerdek. Szkolę drużynowych i dbam o wizerunek hufca w mediach. Pracuję w korpo i kończę studia z Zarządzania na UW.

Na Wielki Post

Ten artykuł miał być o czymś zupełnie innym. Niestety chyba nie wypada, a ja chyba nie jestem w stanie myśleć i pisać o czymś innym niż tragedia milionów ludzi, która dzieje się na naszych oczach, tuż koło nas. Na usta ciśnie się mnóstwo pytań, co robić? Jak żyć? Czy to się skończy i kiedy? W takich chwilach, przy takich wydarzeniach mam skłonność do popadania w stan nieustannego lęku i beznadziei. Ciężko mi się z tego stanu otrząsnąć i po prostu żyć. Wewnętrzny przymus przeglądanie wiadomości, Facebook, radio tylko bardziej dołują. Rozmowy z najbliższymi rzadko podnoszą na duchu, często jest wręcz przeciwnie. Ogarnia mnie straszny lęk – o rodzinę, dzieci, przyszłość, życie.

I w takim momencie Pan Bóg dał mi niesamowitą łaskę – wdzięczność. Za te wszystkie lata, kiedy był pokój i nie było epidemii, za mój dom i moją rodzinę, za przyjaciół i czas w skautingu, za wspomnienia i wędrówkę w Ukrainie. Za życie w wolnym, demokratycznym państwie. Za kawałek chleba, który zawsze jest w chlebaku i Kawałek Chleba, który czeka na mnie w Tabernakulum.

Na sytuację polityczną nie mamy wielkiego wpływu – działajmy na miarę naszych możliwości, ale najpewniej będziemy musieli dostosować się do biegu historii. Moi drodzy i tak wszyscy umrzemy. Czy to będzie za 80 lat, czy za chwilę, to w sumie chyba nie jest w świetle naszej wiary takie istotne. Nasze harcerskie pozdrowienie przypomina nam o czuwaniu, o byciu zawsze gotowym – gotowym do niesienia pomocy, ale także gotowym na śmierć, która przecież dla nas ma być prawdziwym początkiem. Dlatego popadanie w takie otępienie i beznadzieję obnaża mój brak prawdziwej wiary.

Jaki powinien być ten Wielki Post? Co powinniśmy robić? Ja w pierwszej kolejności pójdę do spowiedzi, a później będę się starała czynić dobro i być człowiekiem. A poza tym będę żyć normalnie, ponieważ nie chcę, żeby strach zdominował moje życie i odebrał mi rozum oraz czas, który jeszcze mam tutaj.

Zrozumieć to bardzo pomógł mi tekst C. S. Lewisa, z książki „Aktualne sprawy” („Present concerns”) (cytowany za stroną http://www.pbartosik.pl/2021/03/o-zyciu-w-epoce-atomu-cs-lewis.html?m=1&fbclid=IwAR36PDo8gvpzJIC54NtTgw0EyKNHCoBkgjsq8KPu-LbHl3xdVy38dDsL8-U), który zamieszczam poniżej:

Przeceniamy temat broni atomowej. Na pytanie „Jak powinniśmy żyć w epoce atomu?” mam ochotę odpowiedzieć: „Cóż, dokładnie tak samo jakbyśmy żyli w szesnastowiecznym Londynie niemalże co roku nawiedzanym przez zarazę. Lub w erze wikingów, gdy najeźdźcy ze Skandynawii mogli wylądować na nabrzeżu i poderżnąć nam gardła we śnie każdej nocy. Czy też tak jak żyjemy dziś, w erze syfilisu, paraliżu, nalotów bombowych, katastrof kolejowych i wypadków samochodowych”.

Innymi słowy, nie zaczynajmy od wyolbrzymiania wyjątkowości naszej sytuacji. Uwierz mi, drogi panie oraz droga pani, ty i wszyscy twoi bliscy zostali skazani na śmierć na długo przed wynalezieniem bomby atomowej… Absurdem jest utyskiwanie i krzywienie się na to tylko i wyłącznie dlatego, że naukowcy wynaleźli jeszcze jeden sposób, by pozbawić nas życia w świecie, w którym sama śmierć nie jest szansą, lecz pewnością.

Jeśli zostaniemy zniszczeni przez bombę atomową, niech zastanie nas robiących to, co do rozsądnych ludzi należy: modlących się, pracujących, nauczających, czytających, słuchających muzyki, kąpiących dzieci, grających w tenisa, rozmawiających z przyjaciółmi przy kuflu piwa i rzutkach – a nie skłębionych niczym przerażone owce i myślących o bombie. Mogą zniszczyć nasze ciała (potrafi to pierwszy lepszy mikrob), ale nie zdominują naszych umysłów…

Co broń atomowa dotychczas uczyniła, to brutalnie przypomniała nam o tym, w jakim świecie żyjemy, o czym zaczynaliśmy już zapominać w tym okresie dobrobytu. I to przypomnienie, jak dotąd, jest rzeczą dobrą. Zostaliśmy wybudzeni z pięknego snu, a teraz możemy zacząć mówić o rzeczywistości…

Powinniśmy żyć według własnych zasad, nie kierując się strachem: podążać, czy to prywatnie, czy publicznie za prawem miłości i powściągliwości, nawet gdy wydaje się to samobójcze. Odrzucając prawo rywalizacji i grabieży, nawet jeśli wydaje się ono konieczne, by przetrwać. Ponieważ częścią naszego duchowego prawa jest niestawianie nigdy przetrwania na pierwszym miejscu: nawet jeśli chodzi o przetrwanie gatunku. Musimy stanowczo ćwiczyć się w zrozumieniu, że życie człowieka na Ziemi, a już na pewno naszej nacji, kultury czy klasy, nie jest warte przetrwania, jeśli nie zostanie ono osiągnięte za pomocą honorowych i pełnych miłości środków.

Nic nie jest bardziej prawdopodobne niż zniszczenie gatunku lub nacji, przez chęć przetrwania za wszelką cenę. Ci, którzy dbają o coś więcej niż cywilizację, mają największą szansę, aby tę cywilizację ocalić. Ci, którzy pragnęli Nieba, służyli Ziemi najlepiej. Ci, którzy kochają Boga bardziej niż człowieka, robią najwięcej dla człowieka…

Niechaj bomba zastanie cię przy czynieniu dobra.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Emilia Kawałek


Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.

Dobra gra w 5 krokach

Niektórzy wymyślanie gier mają we krwi. Wystarczy, że wejdą pod prysznic i już w głowie roi im się od pomysłów. Potem je trochę dopracowują i jest gra. I są rumieńce ludzi, a szef zaciera ręce i myśli „ale czad, sam bym sobie zagrał!”. Jednak nie u każdego tak to wygląda. Jeśli wymyślanie gry fabularnej kojarzy Ci się raczej z mozołem albo paniką, to mam nadzieję, że poniższa instrukcja trochę ułatwi Ci życie. W pięciu krokach możesz przygotować dobrą grę fabularną, nawet jeżeli nie jesteś „fabularnym charyzmatykiem”. A może i charyzmatyk znajdzie tu coś dla siebie 😉

1. Fabuła

Czyli historia, która wydarzy się w czasie gry, a Wy będziecie jej uczestnikami…

Szukając inspiracji, warto patrzeć uważnie na różne przedmioty, najlepiej leżące w jakimś nieco zapomnianym miejscu takim jak strych albo garaż. W przedmiotach często siedzą pomysły na fabuły… Na przykład możesz znaleźć zardzewiałe dłuto i zobaczyć grę o zaginionym rzeźbiarzu. A z połączenia basenowego „makaronu” i lateksowej rękawiczki może nagle wyłonić się ręka św. Wojciecha ofiarowana Ottonowi przez Bolesława. Chociaż tego akurat bym już teraz nie zrobiła 😉 Przejdźmy lepiej do fabuł książkowych.

Fabuła w żółtej gałęzi

Jeśli jesteś żółty, to sprawa wydaje się prosta. Wybierz po prostu fragment „Księgi dżungli” i odwzoruj opisane w nim wydarzenia. Dla przypomnienia główne wątki to:

– przyjęcie Mowgliego do gromady,

– porwanie Mowgliego przez Bandar-logi,

– pokonanie Sheere-Khaana,

– opowieść o tym, skąd wziął się strach,

– uratowanie Messui i jej męża oraz wygnanie nieprzyjaznych ludzi z wioski,

– odniesienie ankusa królewskiego ssstarej kobrze,

– walka z rudymi psami,

– odejście Mowgliego do ludzi w czasie nowej gwary.

Oprócz nich są wydarzenia pomniejsze albo tylko wspomniane np. przyniesienie czerwonego kwiecia albo ucieczka Bagheery z królewskiego zwierzyńca w Udajpurze (czy to nie brzmi fantastycznie?!), które można rozwinąć.

Ale to nie wszystko. „Księga dżungli” mówi:  teraz musicie się z tym zgodzić, że przeskoczymy całe dziesięć czy jedenaście lat i tylko domyślać się będziemy, tego czarownego trybu życia, jakie wiódł Mowgli pomiędzy wilkami; gdyby to wszystko spisać, zapełniłoby się tym niejedną książkę.  Co to oznacza? W książce mamy tylko kilka wycinków z życia Mowgliego, resztę musimy sobie wyobrazić. I to niesamowicie poszerza możliwości fabularne, bo przecież mogło się tam wydarzyć, co tylko chcesz 😉 Oczywiście trzeba pamiętać, żeby cały czas pozostać w dżungli. Oprócz wyżej wymienionych wydarzeń z książki mogły mieć miejsce np.

– tropienie nowego zwierza-przybysza,

– zatruwanie strzał otrzymanym od kobry jadem,

– sporządzanie dla Mowgliego futra na zimne dni,

– wykupienie dżungli od dostojnika, który ją kupił i zamierzał wykarczować,

– odnalezienie żółwich jaj, które zostały wykradzione,

– zebranie nowych piór dla ogołoconego Mao,

– próba odczytania starych zapisów znalezionych w jaskini starej kobry,

– setne urodziny Baloo,

– wizyta w pałacu Maharadży. Bo na zachodnim skraju dżungli mieszka indyjski książę, pamiętasz? 😉 Kipling nie mówi tego wprost, ale wkłada w usta Buldea słowa Maharadżo, wielki królu! A Akela może wyciągnąć z tego grę: na dwór nie tak łatwo się dostać, trzeba zdobyć pieczęcie od różnych osób, żeby wzbudzić zaufanie strażników. Wieczorem po grze może się odbyć uczta w pałacu Maharadży – wilczki w turbanach, po warsztatach z savoir-vivre’u. Podobnie można wyciągać gry z innych słów.Polecam też dwie dodatkowe książki, z których można czerpać inspiracje nie wychodząc z dżungli: „Baśnie z wyspy Lanka” i „Dar rzeki Fly”. Walki z małpiszonami to nie wszystko 😉

Fabuła w zielonej gałęzi

Człowieku zielony, masz do dyspozycji całą rzeczywistość, a do tego całą fikcję literacką i filmową. Wybierz z niej to, w czym odnajdą się zastępowi i Ty sam. Jeśli nie cierpisz westernów, to daj sobie spokój z Indianami. (Chociaż osobiście bardzo lubię tę fabułę i trochę mi będzie szkoda 😉 ) Jakiś czas temu powstał artykuł o fabule roku, polecam.  Nie chcąc go powtarzać, dodam tylko kilka słów i  konkretnych przykładów. Wybór fabuły to świetna okazja, żeby zachęcić swoich ludzi do czytania, jeśli jeszcze nie są do niego przekonani. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że umiejętność czytania jest kluczowa w rozwoju intelektualnym i emocjonalnym. A wtórny analfabetyzm jest realnym problemem. Jeśli przyczynisz się do tego, że Twoi ludzi będą rozumieć, co czytają, zostaniesz małym bohaterem narodowym.

Zorientuj się, jak to u nich wygląda. Nie czytają praktycznie nic? Trylogia Sienkiewicza na pewno im nie pomoże. Zacznijcie od czegoś lekkiego, łatwego, co przy stosunkowo niewielkim wysiłku da im satysfakcję z czytania. Np. „Zwiadowców” J. Flanagana (z czystym sumieniem mogę polecić dwie pierwsze części, reszty nie czytałam). Książka pisana raczej dla podstawówki, ale myślę, że starsi też mogą się w takiej fabule dobrze bawić. Dużo akcji, dialogów, trochę fantastyki, trochę bohaterstwa, trochę banału. Znam pełno młodych ludków, którzy się zaczytują. Kolejna łatwa w odbiorze pozycja to „Kroniki Archeo” A. Stelmaszyk.

Do troszkę trudniejszych, ale nadal przyjemnych w odbiorze można zaliczyć: „Ronję, córkę zbójnika” A. Lindgren i  „Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa. Następny poziom to „Winnetou” K. Maya, „Złoto Gór Czarnych” A. Szklarskiego, „Hobbit” J. R. R. Tolkiena. Jeśli Twoja drużyna składa się głównie z moli książkowych, możesz zaserwować jej Juliusza Verne’a. A jeśli ich czytanie wygląda już na nałóg, to lepiej byłoby pomyśleć o jakimś filmie 😉

Gra „Robin Hood” obóz 1. Hufca Radomskiego Litwa 2011, fot. Marcin Jędrzejewski

2. Cel

Cel ściśle łączy się z fabułą, jest jej skonkretyzowaniem. W grze nie może chodzić tylko o to, żeby odegrać książkę albo co gorsza zrobić zadania. W bezcelową grę nikt nie będzie chciał grać. Nawet wilczki powiedzą „Coooo? Po co?” Dlatego zawsze trzeba go zaplanować. A potem przedstawić ludziom jako niesamowicie ważny. Nie mów, ludziom, że idą na grę szukać żółtych kartek. Tylko, że idą odnaleźć i zakopać topór wojenny, żeby plemiona Indiańskie żyły odtąd w zgodzie. Dobry cel wciągnie was w fabułę.

Tak naprawdę celów jest do wyboru tylko kilka, sprowadzają się do kilku poniższych, możesz wybrać wśród nich:

– odnalezienie i/lub uwolnienie dobrych postaci

– pokonanie złych postaci

– zdobycie informacji

– ocalenie lub zdobycie lub uzyskanie jakiegoś dobra materialnego

– zniszczenie jakiegoś „zła materialnego”.

3. Treść merytoryczna

Nie wiem, czy to dobra nazwa, ale chodzi o to, czego gracze mają się w czasie gry nauczyć: techniki i/lub wiadomości wplecione sprytnie w fabułę jako zadania do wykonania prowadzące do osiągnięcia celu. Może to być rozpalanie ogniska, węzły, pierwsza pomoc, wiedza historyczna lub przyrodnicza, rodzaje kamieni albo podstawy szydełkowania 😉 Wszystko, cokolwiek macie w planie pracy. Jestem pewna, że każdy z tych elementów można dowolnie łączyć z każdą fabułą i każdym celem.

– Ale jak to, przecież Indianie nie mieli plastikowego sznurka!

– A kto ci powiedział, że ten biały sznurek jest plastikowy? Ja, stara Indianka, wyrabiam go z łyka kukurydzy! A teraz związuj porządnie te żerdki, bo mi się tipi wali na głowę, a jeszcze muszę Ci powiedzieć coś ważnego zanim odejdę do krainy wiecznych łowów.

4. Oznaczenie trasy

Czyli jak sprawić, żeby ludzie dotarli tam, gdzie coś na nich czeka, a nie zupełnie gdzie indziej. Tutaj też wszystkie sposoby można połączyć ze wszystkimi fabułami, celami i treściami. Jeśli nie masz pomysłu na wyznaczenie trasy, wybierz z poniższych:

– mapa z zaznaczonym celem/celami, do których gracze mają dotrzeć, mogą mieć zaznaczoną kolejność lub ważność punktów

– zagadki, których rozwiązaniami są charakterystyczne miejsca, do których trzeba dotrzeć

– przy każdym punkcie w terenie wskazówka, jak dojść do następnego, np. azymut

– znaki patrolowe z kamieni lub patyków albo rysowane kredą

– bibuła pozawieszana przy drodze (oczywiście to nie żadna bibuła, tylko np. skóra węża Kaa, który akurat ją zmienia i jak się o coś otrze, to gubi płaty)

– tropy na ziemi/śniegu

– ślady pozostawione przez postać na drodze, np. pióra przez Chilla, obierki marchewki albo skórka jabłka przez Ikkiego, czarna wełna – sierść Bagheery, ślady na ziemi zrobione kłami przez Hathiego; nieznany potwór może zostawiać błotne odchody zawierające fragmenty ubrań pożartych ludzi…

– dźwięk wskazujący kierunek np. gwizdek, tam-tamy, trąbka udająca słonia,

– na grach po ciemku: postaci z latarkami, kamienie świecące w ciemności na drodze, znaki zrobione świecącą farbą

– można zrobić podział wskazówek: prawdziwe są umieszczone tylko na podanych gatunkach roślin, które trzeba rozpoznać, reszta wskazówek to zmyłki.

5. Ludzie i rzeczy

Mamy już wybraną fabułę, konkretny cel, treść merytoryczną i sposób oznaczenia trasy. Pozostaje wybrać konkretne miejsce na grę: poszczególne zadania i punkt kulminacyjny. Rozdzielić ludziom role i lokalizacje, ustalić, kto po drodze na swoje miejsce rozwiesi „punkty bezosobowe”, jeśli takie są i rozłoży oznaczenia trasy.

Na koniec zrobić listę potrzebnych każdej osobie rzeczy.

Gra zaplanowana! Ciekawe co pierwsze pójdzie nie tak 😉

fot. na okładce: Hanna Dunajska

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Przejście do drużyny – tak to się robi w Ząbkach!

Artykuł pierwotnie ukazał się w Azymut – Niezależne Pismo Instruktorów (2019 r.) 

W moim szczepie od lat borykaliśmy się z problemem z niską przeżywalnością wilczków – czyli zjawiskiem znikania wilczków w okolicy przejścia z gromady do drużyny (tuż przed przejściem, albo w pierwszych miesiącach po przejściu). 

Zdarzało się, że strata “na transmisji” sięgała nawet połowy chłopaków. Uznawaliśmy to za naturalne i konieczne zjawisko… póki nie wprowadziliśmy kilku zmian. Nagle okazało się, że przez ostatnie trzy lata “wskaźnik przeżywalności” utrzymuje się na poziomie 100%, a drużyna powoli osiąga masę krytyczną. Stąd podzielę się czterema prostymi zastosowanymi przez nas zabiegami, w tym jednym unikalnym, made in Ząbki, copywrite by Akela ząbkowski  

I. Praca w gromadzie 

Na temat przygotowania wilczków do przejścia odbywającego się w gromadzie nie będę się zbyt rozwodził. Nie dlatego, że nie jest ważne – prawdopodobnie jest wręcz kluczowe. Ale to nie moja działka i nie moje kompetencje. Wydaje mi się jednak, że istotne są trzy kwestie: 

1. Utrzymywanie zapału i zabawy do końca pobytu w gromadzie (np. moderowanie sprawności i gwiazdek, tak by w ostatnim roku wilczek miał co zdobywać; – wykorzystanie sprawności jako pretekstu do pomocy Akeli w prowadzeniu zajęć – a więc ciekawe zadanie dla starszego wilczka) by wszyscy dotrwali w gromadzie do końca; 

 2. Utrzymanie niedosytu i tęsknoty za drużyną (np. niekopiowanie aktywności harcerskich); 

 3. Zainteresowanie drużyną (wspólna aktywność z harcerzami – np. zastęp pomagający w zbiórce gromady; przemycanie opowieści o tym, co fajnego się dzieje “po drugiej stronie”; utrzymywanie lekkiej tajemniczości); 

Poza tym co roku co najmniej ze dwa razy Akela zaprasza mnie (tj. drużynowego) na zbiórkę lub wyjazd gromady. Zwykle jedynie, abym pomógł i przy okazji poznał chłopaków, czasem dodatkowo aranżuje opowiastkę o jakiejś harcerskiej przygodzie. 

II. Spotkanie z rodzicami 

Na wiosnę Akela lojalnie ostrzega rodziców najstarszych wilczków, że będę próbował się do nich wprosić. Co też czynię wysyłając w maju maila z krótką informacją nt przejścia do drużyny i propozycją spotkania z nimi i synem, najchętniej u nich w mieszkaniu. Zachęcam ich, mówiąc, że przydział syna do zastępu jest decyzją ważną, a jednocześnie praktycznie nieodwołalną i w związku z tym chciałbym zasięgnąć ich rady. O czym rozmawiam na takim spotkaniu? 

Przede wszystkim rozmawiamy o tym, co interesuje rodziców – a więc należy dać możliwość zadawania pytań. Zwykle najpierw opowiadam o różnicach między drużyną, a gromadą – zwłaszcza o samodzielnych zbiórkach zastępu i zaangażowaniu harcerzy w funkcje w zastępie. Tu ważne jest, by nie tylko mówić co robimy, ale również dlaczego. Jest to pierwsza okazja, aby pomóc rodzicom poznać naszą metodę i zobaczyć jej wartość – a co za tym pierwszy krok do zbudowania zaufania. Potem krótko charakteryzuję każdy zastęp. Warto dowiedzieć się też co myśli chłopak i co myślą rodzice o wyborze zastępu – do jakiego zastępu powinien dołączyć, z kim by chciał być, z kim nie i dlaczego. Dobrym tematem są również pasje i mocne strony syna – jako pretekst często wykorzystuję pytanie o to, która funkcja (kucharz, pionier, sanitariusz itp) najbardziej by naszemu harcerzowi in spe pasowała. Jeżeli atmosfera na to pozwala, dobrze powiedzieć kilka słów o sobie oraz spytać się, czym zajmują się rodzice. Warto wpleść w rozmowę również najważniejsze informacje organizacyjno-formalne – wielu rodziców ten aspekt bardzo niepokoi. Gdy tylko wyjdę od rodziców za rogiem wyciągam telefon i wszystkie te cenne informacje (do jakiego zastępu, z kim, co go pasjonuje, jaką chciałby funkcję itp) dyskretnie zapisuję. Może brzmi to śmiesznie, ale przy rozdzielaniu do zastępów kilkunastu wilczków (jak w tym roku) takie notatki są zbawienne. 

To spotkanie jest bardzo ważne i to wcale nie z powodu informacji, które przekazujemy lub pozyskujemy. Pozwala ono poznać rodziców i rozpocząć z nimi współpracę. Tym spotkaniem pokazujemy, że nie zamierzamy wchodzić z butami w wychowanie ich dziecka, lecz że chcemy to robić za ich zgodą i we współpracy z nimi. Pokazujemy również, że chcemy poznać ich zdanie, ich uwagi – z których zdarzało mi się korzystać z wielkim zyskiem dla harcerzy. Pozwalając poznać siebie i swoje metody lub plany zaczynamy budować zaufanie, co może zapobiec wielu przyszłym problemom – choćby podręcznikowemu karaniu przez nie puszczanie na zbiórki harcerskie (choć nie kwestionuję, że czasem to może być zasadne). Poza tym rodzic przekonany do skautingu lepiej wesprze syna, gdy ten będzie przeżywał trudności związane z dołączeniem do nowej społeczności. Na końcu – często takie spotkanie daje początek zaangażowaniu rodziców w pomoc drużynowemu, co przynosi ulgę i tworzy wokół szczepu zupełnie naturalne i niesformalizowane “koło przyjaciół harcerstwa”. 

III. Biwak przed przejściem 

Ten eksperyment, wymyślony i zainicjowany przez Akelę z mojego szczepu – Adama Mikulskiego, prowadzimy już od dwóch lat i spotkał się on z dobrym odbiorem wśród harcerzy. Jak to wygląda? 

Przeczytaj też: przekazanie zuchów do drużyny harcerzy w ZHR 

Pod koniec sierpnia lub na początku września (najpóźniej dwa tygodnie przed rozpoczęciem roku harcerskiego) w tym samym czasie ja organizuję trzydniowy biwak ZZtu (od piątku rano), a Akela organizuje dwudniowy biwak (od soboty rano) wyłącznie dla wilczków przechodzących w tym roku do drużyny. Biwak wilczków ma formę wilczkową – czyli Akela prowadzi z nimi typowe aktywności takie jak majsterkowanie, Skała Narady itp. Natomiast ja z zastępowymi w innym miejscu snujemy plany na ten rok oraz przeżywamy przygodę, której pierwszy dzień kończy się naradą przy ognisku. W czasie narady krótko charakteryzuję każdego wilczka (na podstawie moich obserwacji ze zbiórek gromady), mówię o ich preferencjach odnośnie zastępu (na podstawie spotkania z rodzicami) i wspólnie dokonujemy wstępnego podziału pomiędzy zastępy. Następnego dnia (czyli pierwszego dnia biwaku wilczków) po południu dołączamy ZZtem do wilczków. Razem z zastępowymi wnosimy na biwak odrobinę harcerskiego ducha, to jest przeprowadzamy dwie aktywności harcerskie, np. gotujemy wspólnie obiad oraz przeprowadzamy grę (przygotowaną uprzednio z zastępowymi) o charakterze bardziej harcerskim (rywalizacja, jakaś forma klepy, fabuła spoza Księgi Dżungli). I tak do wieczora. 

Następnego dnia następuje kluczowe wydarzenie – Sąd Honorowy. Gromadzę się z zastępowymi (zachowując całą symbolikę SH), by podjąć ostateczną decyzję. Każdy z chłopaków jest oddzielne wzywany na krótką rozmowę. Mimo, że powtarzamy pytania ze spotkania z rodzicami (Który zastęp? Z kim? Co lubisz robić?) otrzymujemy często odmienne lub kompletniejsze odpowiedzi. Poza tym, że chłopaki mają już za sobą nowe doświadczenie mogące zmienić ich podejście, wpływa na to również fakt, że przed SH zostają pouczeni, że członkowie SH zachowują tajemnicę, w związku z czym mogą bez obaw mówić to co naprawdę myślą. Dodatkowo pytamy się ich o wrażenia z biwaku. Po porozmawianiu ze wszystkimi wilczkami jeszcze raz naradzam się z zastępowymi – najpierw zastępowi wymieniają się swoimi spostrzeżeniami, potem ustalamy ostateczny podział, który ogłaszamy wilczkom. 

Pod koniec biwaku albo na najbliższej Radzie Drużyny dodatkowo z zastępowymi poruszam temat wprowadzenia nowych chłopaków do zastępu – zastanawiamy się nad tym, jak wprowadzić ich do funkcji, omawiamy pomysł Opiekuna Wilczka (starszego harcerza będącego tutorem danego “żółtodzioba”) oraz ewentualne indywidualne potrzeby danego wilczka. 

IV. Rozpoczęcie roku harcerskiego 

Dwa tygodnie po biwaku organizujemy rozpoczęcie roku harcerskiego połączone z obrzędem przejścia do drużyny (zgodnie z ceremoniałem). Bezpośrednio po apelu zastępy, razem z nowymi członkami rozchodzą się na swoje zbiórki. W trakcie zbiórki, poza typowymi aktywnościami wewnątrz zastępu (obiad, gra, jakaś konstrukcja lub inne zadanie techniczne) zastępowi wprowadzają nowych harcerzy w działanie zastępu (funkcje, zbiórki, stopnie, pomysły na najbliższy czas). 

Zalety tego systemu 

– Nawiązujemy kontakt i współpracę z rodzicami 

– Budujemy u wilczków autorytet zastępowych – od początku pokazujemy ich jako współpracowników drużynowego i dowódców drużyny podejmujących decyzje. 

– Stopniowo oswajamy wilczki z drużyną – na biwaku w przyjaznym “wilczkowym” środowisku zapoznajemy ich z zastępowymi, dzięki czemu mniej się obawiają samego przejścia – idą do zastępów, w których znają chociaż zastępowego. Zaraz po przejściu poznają się z zastępem w odosobnieniu od reszty drużyny. Dzięki temu zapobiegamy “zagubieniu się” wilczka w tłumie całej drużyny, ułatwiamy nawiązanie więzi w małej grupie i niwelujemy obawy. 

– Od samego początku roku angażujemy zastępowych do podejmowania decyzji ukierunkowując całą pracę roczną ZZtu. 

– Mamy okazję obserwować nowych harcerzy w różnych sytuacjach – w gromadzie, na biwaku, w drużynie. Dzięki temu możemy zauważyć zmiany (poprawę lub pogorszenie) w momencie przejścia, lepiej zrozumieć problemy pojawiające się na początku roku – łatwiej nam ocenić, czy np wycofanie wilczka jest jego stałą cechą charakteru czy objawem problemu w zastępie. Możemy też lepiej doradzić zastępowym. 

Zagrożenia 

– Drużynowy na spotkaniu z rodzicami i na biwaku może z rozpędu obiecać złote góry i nie wywiązać się z obietnicy. 

– Jeśli nie zaangażujemy zastępowych w biwak przed przejściem, możemy stworzyć złudzenie, że to z drużynowym, a nie zastępowym będzie współpracował nowy harcerz. Może to spowodować rozczarowanie i utrudnić “aklimatyzację”. 

– Potrzebna jest zbiórka zastępu zaraz po apelu przejścia – nie tylko po to, by wilczej poznał zastęp, ale też by jak najszybciej zobaczył, że życie w drużynie, to przede wszystkim praca w zastępie (dotychczas ma jedynie kontakt z drużynowym i zastępowymi lub na wydarzeniach szczepu widzi drużynę w całości). 

Ignacy Piszczek


Ignacy Piszczek – przez 5 lat drużynowy, w międzyczasie zamieszany w sprawy namiestnictwa, szkolenia i Centrum Rozwoju. Obecnie namiestnik harcerzy. Fan dydaktyki, fanatyk anegdotek.

Szefie! Czy jesteś poetą?

Nie będę tutaj zachęcał do czytania wierszy, chociaż na początku pisania tego tekstu taki miałem zamiar – jeśli nie zrobiły tego szkolne podręczniki i poloniści, to tym krótkim tekstem i mi nie uda się nikogo przekonać, że „poezja – to skok barbarzyńcy, który poczuł Boga!”

Jacques Sevin wyraźnie pisze punkcie siódmym swojego „Prawa Szefa”: „Szef ma zdrowy rozsądek i jest poetą”. O ile nie mamy problemów z początkiem tej reguły i potrzebą stosowania zdrowego rozsądku przez szefów, zwłaszcza na obozach i wyjazdach, to drugą część raczej chcielibyśmy traktować jako przenośnię oraz mało konkretne określenie. „No chyba nie chodzi o to, bym teraz miał na obozie pisać wiersze!” Moja odpowiedź brzmi: A czemu nie?!

Zwłaszcza że jest coś na rzeczy: Ojciec Sevin napisał chociażby „Poemat o prawie skautowym”, „Pieśń na przyrzeczenie”, „Modlitwę wieczorną”, wiersz „Msza na obozie” oraz wiele innych tekstów o duchu skautowym do popularnych w tamtym czasie melodii, tak jak „Legenda ogniskowa” do muzyki skomponowanej przez Henri Colasa. Ojciec Paul Doncoeur, jeden z pierwszych duszpasterzy Skautów Francji, pisze „Kyrie des gueux” oraz „Vierge des chemins de France” – obie pieśni są śpiewane podczas corocznej pielgrzymki wędrowników do Vézelay. Spod piór pierwszych skautów wychodzą także niezwykle poetyckie modlitwy, jak „Modlitwa Wędrownika”, którą napisał wspomniany już wyżej Doncoeur. Modlitwy piszą także wędrownik Henri d’Hellencour czy Michel Menu, który modlił się między innymi takimi słowami: „ (…) Dźwigać zmęczenie słabych, oświecać drogę, tym którzy są w ciemności, mieć nadzieję za sześciu, chcieć za dziesięciu. A wieczorem, kiedy wszystko umilknie, rozmawiać z Bogiem o nich i Jemu pozostawić… resztę. Amen.” Lista wierszy napisanych przez wspomnianych szefów jest dłuższa, a przecież przywołałem jedynie kilka.

Nie każdy ma jednak taki talent pisania wierszy. O co innego więc może chodzić? Ojciec Sevin w swoich ostatnich słowach do harcerzy mówi, abyśmy byli świętymi, bo tylko to się liczy. Cały skauting katolicki, taki, jakim go stworzył Jacques Sevin, ukierunkowuje nas na Boga. W tym szukaniu nieba pomaga nam pielęgnowanie w sobie poczucia piękna. Poszukujemy pięknych miejsc, piękna przyrody na ceremonie skautowe, na Godziny Drogi, na obozy, poszukujemy i uczymy piękna w ekspresji, w liturgii, w trudzie służby, w braterskiej wspólnocie. Myślę, że każdy z nas ma doświadczenie piękna przeżytego w skautingu. Ale zauważyć to piękno, przyjąć je – to nie wszystko!

Wędrówka letnia Kręgu Wędrowników z Radomia 2020r., fot. Antoni Biel

Piękno trzeba nauczyć się dawać i to właśnie znaczy: być poetą. To poruszenie pięknem jest poruszeniem prawdziwie poetyckim dopiero wtedy, kiedy przekłada się na nasze czyny. I nie chodzi tutaj wcale o pisanie wierszy. Nauczył mnie tego jeden harcmistrz – urzeczony kobiercem polnych kwiatów rosnących między kłosami zbóż na polach wokół naszego obozowiska, upiększał nimi naszą kaplicę przed każdą Mszą Świętą. Z takiego zachwytu nad światem wyrastają najlepsze pomysły na ekspresje, które, mimo swojej wielkiej efemeryczności, do dziś towarzyszą mi jako niezatarte wspomnienia. Z tego drżenia przed potęgą piękna rodzi się postawa pobożności, którą dało się wyczuć w niejednym czuwaniu przed przyrzeczeniem, czy codziennym różaniec na koniec dnia, kiedy wokół żarzących się węgli gromadziliśmy się, aby odmawiać modlitwę wraz z całym borem a szczególnie z nietoperzami krążącymi nad nami i dołączającymi się do naszych szeptów. Obserwując niektórych szefów, mam wrażenie, że żyją oni ideałem skautowym: stąpają mocno po ziemi, ale w chmurach mają głowę pełną poezji.

Myślę, że bycie poetą nikomu nie kojarzy się dzisiaj tak, jak opisałem to powyżej. Problemem, z jakim zmagamy się w obecnych czasach, to twierdzenie, że sztuka to wyrażanie emocji. Poszukiwanie dobra, piękna, prawdy zostało zastąpione przez „poszukiwanie siebie”. Może dlatego nie wykorzystujemy swoich talentów w harcerstwie, może dlatego coraz mniej powstaje skautowych wierszy i piosenek, może dlatego nie ma wśród nas wielu następców Pierre’a Jouberta, bo może nie umiemy się odnaleźć w takim pojmowaniu sztuki? Być może takie patrzenie na sztukę zniechęca wielu szefów odpowiedzialnych za jednostki od oddawania sobie powierzonym harcerzom piękna, które nas otacza w skautingu? Może właśnie z braku poszukiwania piękna pochodzi pewna niechlujność na wyjazdach?

Nasza cywilizacja zatraciła takie rozumienie poezji, o którym pisał Guillaume Apollinaire: „Poetą jest ten, który odkrywa nowe radości chociażby były one trudne do zniesienia. Możemy być poetami w każdej dziedzinie – wystarczy gdy jesteśmy żądni przygód i gdy odkrywamy.(…) Ale poeci nie są jedynie ludźmi piękna. Są również i przede wszystkim ludźmi prawdy (…). Być może taki sposób patrzenia odróżnia nas od świata, gdzie na poszukiwania piękna i prawdy nie wyprawiają się rzesze odkrywców. Również na tym polu skauting zaczął stawać się coraz bardziej jaskrawą alternatywą na przekór stylowi życia szybkiego – bez trudu odkrywania piękna, łatwego – bez wymagań jakie stawia prawda, a koniec końców – beznadziejnego.

Postacią, której wiele zawdzięczamy w skautingu, a w której widzę pierwowzór szefa, jest święty Franciszek. Najpierw pragnął on być ze wszystkich sił rycerzem – jak prawdziwy skaut, był wędrownym pielgrzymem pielęgnującym cnoty prostoty, służby i pokory, oraz stał się odpowiedzialny (jak szef) za braci, którzy do niego dołączyli. Wielki dzieciak, pełen denerwującej prostoty, najbardziej skuteczny i konsekwentny człowiek czynu – takimi epitetami opisuje go Chesterton. Stwierdza również coś, co nie powinno nas już dziwić: „Zasadniczo święty Franciszek był poetą. Miał perfekcyjne wyczucie literackie, co widać po tym, jak nazywał ogień bratem, a wodę siostrą, albo po przedziwnej demagogicznej przewrotności w jego kazaniu do ryb, kiedy zauważył, że tylko im dane było ocaleć z Potopu.”  Poetyczność jego pism – widać to bardzo wyraźnie – była jedynie sposobem wyrażenia zachwytu stworzonym przez Boga światem.

Wróćmy na koniec do zdrowego rozsądku. Czym on jest? Chesterton kontynuuje swoją myśl, że „ogólne nastawienie świętego Franciszka, tak jak nastawienie jego Mistrza, wykazuje coś w rodzaju straszliwego zdrowego rozsądku. Sławna uwaga Gąsienicy w „Alicji w Krainie Czarów” – „Czemu nie?” stanowiła chyba jego życiowe motto. Nie widział powodu, czemu nie miałby być w najlepszych stosunkach z całym światem. Pompatyczność wojen, dworskie ambicje, wielkie imperia wieków średnich i tym podobne, zaczynają wyglądać tandetnie i tępo pod tym niewinnym racjonalnym spojrzeniem. Jego pytania rozsadzały cały porządek świata, jak pytania dziecka.”

Szefie, czy zauważasz piękno i umiesz nim obdarować drugą osobę? Szefie, czy jesteś człowiekiem piękna i prawdy? Szefie, czy jesteś konsekwentnym człowiekiem czynu, pełnym prostoty? Szefie, jak tandetność reaguje na twój zdrowy rozsądek?  Szefie, czy Ty jesteś poetą?

Artykuł w formie audio: https://www.youtube.com/watch?v=R5N8HcsxSKM

Fot. na okładce: Piotr Krekora

Szymon Gontarczyk


Rodem z zachodniej ćwiartki Mazowsza, ale był drużynowym w Krakowie, a obecnie wałęsa się dużo po Warszawie i nawet jako przewodnik o niej opowiada. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików nagranych przez Scouts d’Europe. Stąpając mocno po ziemi ale głowę mając w chmurach, włóczy się też po innych miejscach, poznając ich piękno i kultywując zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów

Przyjaźń mimo różnic

Gdyby każdy z nas zastanowił się, kim właściwie jest dla niego przyjaciel, szybko pojawiłoby się w naszej głowie co najmniej kilka lub nawet kilkanaście określeń, zazwyczaj powiązanych z konkretnymi osobami z naszego życia. Co jednak ze słowami 4. punktu prawa harcerskiego – “Harcerz jest przyjacielem wszystkich i bratem dla każdego innego harcerza”/”Harcerka jest przyjaciółką wszystkich i siostrą dla każdej innej harcerki”? Czy naprawdę muszę być przyjacielem tej/tego <tu wstaw odpowiednie imię> ze szkoły, studiów czy z harcerstwa? Wśród kolejnych pytań, które mogą pojawić się w naszej głowie, natrafiamy wreszcie na to, co jest tematem poniższego artykułu. Przyjaźń mimo różnic – czy jest w ogóle możliwa?

Według badań wystarczy pierwsze kilka sekund znajomości, żeby poczuć do kogoś sympatię lub nie. W naszych kontaktach z innymi szukamy osób, z którymi wiele nas łączy. Wspólny światopogląd i zachowania to coś, co pomaga nam budować i rozwijać relację. A co w sytuacji, gdy drugi człowiek różni się od nas, co jeśli na przykład wyznaje inną religię, a mimo to rozpoczęliśmy już proces budowania wspólnej relacji. Czy taka przyjaźń jest z góry skazana na porażkę? Czy dzielące nas różnice są na tyle duże, by uniemożliwiły budowanie więzi?

Odpowiedzią na to pytanie może być dla nas historia wybitnego angielskiego filologa i pisarza Johna Ronalda Reuela Tolkiena i  jego przyjaźni z Clivem Staplesem Lewisem. Nie była to relacja łatwa ani stabilna. Miała swoje wzloty i upadki i pomimo, że na kilka lat przed śmiercią dwaj panowie oddalili się od siebie, to jednak po śmierci Lewisa Tolkien tak pisał do swojej córki:

“(…) to natomiast [śmierć Lewisa] odczułem jako cios topora przecinający korzenie. To bardzo smutne, że w ostatnich latach zostaliśmy tak rozdzieleni; lecz w pamięci każdego z nas przetrwały czasy bliskiej zażyłości. Dałem na mszę, która została odprawiona dziś rano i do której służyłem.”

Tolkien i Lewis wykładali na wydziale literatury angielskiej na Uniwersytecie Oksfordzkim i w zasadzie na tym kończyły się ich podobieństwa. Różnili się nawet wyznaniem – Lewis, był początkowo ateistą, a następnie anglikaninem, natomiast Tolkien zagorzałym katolikiem. (Należy pamiętać, że sytuacja ta miała miejsce w Anglii, gdzie konflikt między katolikami a anglikanami był bardzo poważny i często dochodziło do krwawych starć między stronami). Nie przeszkodziło to jednak tym filologom stać się bliskimi przyjaciółmi, o czym wspominał sam Tolkien w jednym z listów:

„C.S. Lewis był moim najbliższym przyjacielem od około 1927 do 1940 r. i pozostał mi bardzo drogi”.

Nie była to przyjaźń idealna, spełniła jednak swoje zadanie. Dzięki niej zarówno Tolkien, jak i Lewis stali się lepszymi ludźmi, a właśnie po to są przyjaciele – abyśmy dzięki nim mogli wzrastać oraz aby pomagać im w ich wzroście.

J.R.R. Tolkien i C.S. Lewis

Innym przykładem, tym razem fikcyjnym, ale dobrze opisującym istotę przyjaźni, jest relacja, która zawiązuje się w powieści “Władca Pierścieni”, między elfem Legolasem a krasnoludem Gimlim. Ta dwójka mimo, że dołączyła do drużyny niosącej pierścień do Mordoru, z początku nie pałała do siebie sympatią. Dzieliły ich nie tylko różnice w sposobie bycia (Legolas był spokojny i opanowany, natomiast Gimli wybuchowy i głośny), ale również istniejący między elfami a krasnoludami konflikt, który zaczął się jeszcze w czasach, gdy Śródziemie trwało w nieustannej wojnie z Morgothem. Wrogość ta, mająca początek w podstępnym zabójstwie przez krasnoludy króla Thingola (co doprowadziło do upadku królestwa elfów Doriathu, a w dalszej części do zniszczenia krasnoludzkiej armii, która dokonała tego czynu), kładła się cieniem na relacjach między dwoma rasami. Od tego momentu, elfy i krasnoludy żywiły do siebie urazę, a kolejne mniejsze lub większe konflikty wybuchały nieustannie. Widzimy więc, że Legolasa i Gimliego początkowo łączył jedynie wspólny cel wyprawy i nic poza tym. Stopniowo zaczęli jednak przełamywać dzielące ich uprzedzenia, co zaowocowało powstaniem jednej z piękniejszych przyjaźni Śródziemia. Przyjaźni, która trwała (pomimo nadal istniejących między nimi różnic) i zakończyła się wspólnym odpłynięciem przez tą dwójkę do Nieśmiertelnych Krain, do których Gimli dotarł, jako jedyny z krasnoludów.

Pokazuje nam to, że przyjaźń mimo różnic (a czasem nawet przyjaźń pomiędzy wrogami) jest możliwa. W internecie krąży anegdota o antropologach pytających Czejenów, co najbardziej lubią robić. Czejeni mieli bez wahania odpowiedzieć, że walczyć z Komanczami, ponieważ oni tak wspaniale jeżdżą konno i atak w ich wykonaniu to największa przyjemność, jaką można oglądać. Z podobnego założenia wyszedł Tom Jeffords, amerykański żołnierz, a następnie agent indiański w rezerwacie w Arizonie. Przyjaźń, która zawiązała się między nim a indiańskim wodzem Apaczów – Cochisem, pozwoliła na zakończenie trwającej wiele lat wojny.

Powyższe przykłady, chociaż tak naprawdę są jedynie dowodem anegdotycznym (a jeden z nich pochodzi z książki opisującej fikcyjne wydarzenia), pokazują nam, że różnice między ludźmi nie są powodem, aby przyjaźń nie mogła się pojawić i trwać. Mimo różnic w poglądach czy przekonaniach możemy się przyjaźnić, a jeśli to niemożliwe, możemy chociaż postępować w myśl tego, co powiedział nam Pan Jezus – “Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili i wy im czyńcie”. Nie ma niczego złego w posiadaniu innego zdania niż drugi człowiek. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy za wszelką cenę próbujemy przeforsować swoje zdanie nie patrząc na to, że przez to cierpi inna osoba. Nie ma tu znaczenia, czy jest to bezpośrednia rozmowa, czy też (co jest ostatnio coraz bardziej popularne) dialog przez internet. Jasne, należy we wszystkim szukać prawdy – to stwierdzenie pada nawet podczas Wymarszu Wędrownika. Zwróćmy jednak uwagę na całość tamtego zdania: “Czy chcesz z pokorą, we wszystkim szukać prawdy i dobrowolnie jej służyć, nie przytłaczając innych wagą swoich odkryć?”. Prawda jest dobra, gdy jej ceną nie jest drugi człowiek.

“Może i masz rację, ale jakie z tego dobro?” – warto zadać sobie to pytanie księdza Tischnera, zanim znów wciśniemy enter dodając kolejny komentarz w toczącej się właśnie zażartej dyskusji.

Fot. na okładce: Basia Perek

Karol Chomoncik


Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem. W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.

Przestrzeń Wolności

Artykuł pierwotnie ukazał się w Azymut – Niezależne Pismo Instruktorów (2020 r.). Modyfikowany. 

“Skauting wychowuje do wolności. Poprzez „system zastępowy” (…) uczy poczucia odpowiedzialności i sprawowania władzy na miarę kompetencji wieku młodzieńczego.” 
Karta Skautingu Europejskiego, Art. 12 

W pierwszej części tekstu (link) między wierszami postulowałem konieczność patrzenia na skauting w duchu personalistycznym. To znaczy, że w centrum zainteresowania skautingu nie stoi prężna drużyna, społeczeństwo czy przyszłość Narodu, ale osoba – nastoletni chłopak. Osoba, która przede wszystkim posiada swoją godność oraz wynikającą z niej odrębność i specyfikę (niepowtarzalność) – których nie należy zacierać. Osoba, która jest warta walki o nią ze względu na nią samą, a nie użyteczność społeczną. I wreszcie osoba, która rozwija się i staje się szczęśliwą w relacji (co jest czymś więcej niż tylko życiem w zbiorowości ludzi) – a szczególnie biorąc odpowiedzialność za inne osoby. A aby mogła nawiązywać osobowe relacje i brać odpowiedzialność konieczne jest, aby miała zdolność samostanowienia i nieskrępowaną wolę.  

Starałem się pokazać to w jaki sposób możemy rozwój tej osobowej natury wynaturzyć lub przynajmniej pozostawić bez wsparcia. Teraz pojawia się pytanie w jaki sposób ten rozwój możemy wspierać. Jak dopasować działania drużyny do potrzeb trzydziestu kompletnie różnych chłopaków i nie zwariować? Jak skutecznie kształtować harcerzy, jednocześnie unikając pokusy przeciskania ich przez ten sam szablon? W jaki sposób mimo działania w grupie kształtować osoby samodzielne, które czynnie kreują swoje życie zamiast płynąć z prądem? 

W moim przekonaniu jedyną możliwą drogą jest pozostawienia im wolności. Nie da się wykształcić wspomnianych cech ściśle programując i kontrolując działania wychowanka. Za to, jeżeli pozostawimy chłopakom swobodę, to oni automatycznie dopasują działania do swoich pragnień. Damy im przestrzeń do rozwijania swoich talentów. Unikniemy umieszczenia chłopaka w degenerującym ciepłym inkubatorze anonimowej zbiorowości, w której nic nie trzeba, za nic się nie odpowiada i niczym nie trzeba się martwić (bo starczy się podporządkować poleceniom). Damy mu szansę, aby nauczył się chodzić na własnych nogach.  

Ktoś powie, że to szaleństwo. Zostawić chłopaków samym sobie? Kupią słodycze, wyciągną telefony i zmarnują młodość. Nie wystarczy powiedzieć “róbta co chceta”, aby chłopak dobrze wybrał. Nie wystarczy wywieźć harcerza samotnie do lasu, by stał się ćwikiem. Podobnie nie wystarczy wjechać z czołgami do roponośnego kraju, aby stał się oazą demokracji. Zgadzam się – nie wystarczy. Dlatego rolą wychowawcy staje się pomóc chłopakowi zadomowić się w tej swobodzie – uczynić go pełnoprawnym obywatelem Przestrzeni Wolności. Jak zwykła mawiać Maria Montessori, stale “pomagać mu zrobić to samodzielnie”.  

Przestrzeń Wolności 

Pora odkryć karty: to całe mnóstwo słów miało służyć prezentacji tej właśnie koncepcji. W moim przekonaniu, aby realnie dać chłopcu tę przestrzeń wolności i sprawić by z niej sensownie korzystał, starczy wybrać dobre tworzywo do jej budowy – a dokładniej kompleksowo wykorzystać pięć motorów skautingu. Są one częścią koncepcji piętnastu elementów skautingu pochodzącej z tradycji skautingu katolickiego. Motory stanowią pięć elementów napędzających skauting. Z jednej strony napędzają działanie harcerzy – sprawiają, że chce im się ‘robić skauting’. Z drugiej strony napędzają ich rozwój – są narzędziami, które odpowiadają za główne oddziaływanie metody na duszę wychowanka. W FSE motory są powszechnie nauczane, a zatem znane i lubiane. Jednak tym, czego mi w tym nauczaniu brakowało, jest spojrzenie na nie całościowo, dostrzeżenie tej ogólniejszej zasady, której motory są uszczegółowieniem. Zdaje się, że zdarzyło mi się na nią natrafić i to wcale nie w czasie słodkiego dumania, lecz na placu boju – w trakcie przeprowadzania zasadniczych reform w mojej drużynie. Zanim do niej przejdę spróbuję pokrótce wyjaśnić o co z tymi motorami chodzi. 

Działanie  

Wychowujemy w działaniu – nic nie robimy w teorii. Pierwszym co się nasuwa na myśl jest grywalizacja i adwenturyzacja wszystkiego. Uczymy i ćwiczymy przez grę. Zrezygnujemy z quizów i pogadanek, zamiast uczyć się węzłów w harcówce zbudujemy drabinkę linową i platformę na drzewie oraz zawsze damy szansę działania harcerzom. Tworzymy atmosferę aktywności i działania nie marnując czasu na siedzenie w obozie lub harcówce. Jednak na tym znaczenie tego motoru się nie kończy. Oznacza on również, że chcemy, aby skauting był metodą wychowania czynnego – to znaczy takiego, w którym proces wychowawczy zachodzi dzięki aktywnościom podejmowanym przez wychowanka. Oznacza to detronizację wychowawcy. Od teraz nie są najważniejsze jego porady i gawędy, kary i nagrody (tfu, przepraszam: konsekwencje), prowadzone zajęcia i przeróżne stosowane socjotechniki. Najważniejsze są wszelkie ćwiczenia podejmowane przez harcerza i sytuacje wychowawcze, w które on dobrowolnie wchodzi. W takim ujęciu zadaniem drużynowego jest wcielenie się w rolę trenera personalnego podsuwającego harcerzowi kolejne ćwiczenia i aranżującemu sytuacje wychowawcze. Trenera, który gdy widzi niedomaganie podopiecznego – np. mającego bałagan w namiocie – nie szuka patetycznych słów pouczenia lub narzędzi nacisku, ale sytuacji sprzyjającej zmianie – np. ciekawych gier nocnych wymagającej sprawnego odnalezienia się w swoim ekwipażu. Działania takiego drużynowego nie tylko zyskają na atrakcyjności, ale również na skuteczności – nie zatrzyma się na karmieniu intelektu kolejnymi regułami, ale uzyska dostęp do woli kształtowanej przez doświadczenie. 

Rady  

Najkrócej rzecz ujmując staramy się wszystkie ważne decyzje podejmować razem z chłopakami oraz uczyć ich wspólnie rozwiązywać problemy w ramach systemu rad: Rada Zastępu, Rada Drużyny, Sąd Honorowy. Ta metoda pomaga nabyć wiele umiejętności społecznych: rozmowa, publiczne wypowiedzi, wyjaśnianie konfliktów. Jednak z naszej perspektywy najistotniejsze będą dwa zyski: poczucie wpływu na działania drużyny i zastępu oraz kształtowanie własnego zdania. Doskonalenie stosowania rad będzie polegało na coraz to radykalniejszym oddawaniu głosu zastępowym (i analogicznie w skali zastępu – harcerzom) – niech wyrażają swoje zdanie, proponują pomysły, przejmują inicjatywę, podejmują decyzje. Dlatego ważny jest sposób prowadzenia rad – nie powinniśmy przedstawiać chłopakom gotowych decyzji do klepnięcia, ale raczej wskazywać sprawy do omówienia, angażując ich w wypracowanie rozwiązań. Co istotne, system rad nie ma nic wspólnego z kolektywizacją decyzji. Mądry szef słucha zdania zastępowych i stara się jak najbardziej oddać stery drużyny w ich ręce. Ale nie zapomina, że jest szefem i ma odwagę wziąć odpowiedzialność za decyzję. System rad jest narzędziem często trywializowanym, a szkoda – jest on kluczem do uczynienia drużyny własnością chłopaków 

Interes 

Od wieków toczony jest bój o to jak ten motor oryginalnie się nazywa: interes czy zainteresowanie. Ja podpisuję się pod obiema nazwami. Aspekt zainteresowania, oznacza tyle że drużynowy dąży do tego, aby nie przepychać swoich planów i ambicji, ale pozwalać chłopakom realizować ich marzenia. Odgadnięcie tych marzeń to nie lada sztuka. Stąd mawia się, że podstawowym zadaniem drużynowego jest obserwacja. Wymaga właściwego prowadzenia rad oraz budowania bezpośrednich relacji w ZZcie. Często prowadzi również do stosowania nietypowych rozwiązań i 'naginania’ pozostałych reguł. Nietypowa funkcja w zastępie? Czemu nie! Obóz na wozach konnych, prycze na tratwach – świetna sprawa! Laptop i drukarka obozowa służąca wydawaniu drużynowej gazety – no cóż, w imię wyższych celów… Szef wszystkie swoje cele realizuje łącząc je z zainteresowaniami chłopaków. W ten sposób realizowany jest ich interes – działają po to, aby osiągnąć własne cele. 

Odpowiedzialność 

Każdy chłopak, choć na początku o tym nie wie, chce być obarczonym odpowiedzialnością. Dzięki podziałowi zadań w ramach zastępu (kucharz, pionier, sanitariusz…) każdy z jego członków jest potrzebny, ba! nawet konieczny. Ma okazję sprawdzić swoje siły i poczuć satysfakcję z wypełnionego zadania. Odpowiedzialność powierza mu jego szef, którego dobrze zna – zatem jest ona wyrazem zaufania i buduje poczucie wartości w formie relacyjnej, a nie jedynie zadaniowej. Szef powierzający odpowiedzialność traktuje harcerza poważnie i nie wycofuje się ze swojej deklaracji – nie rozpościera ochronnego parasola zapobiegającego doświadczeniu konsekwencji działań. Jego zaufanie jest realne, odpowiedzialność jest realna, konsekwencje są realne – to nie jest zabawa na niby. 

System Zastępowy  

Creme de la creme motorów i całej metody harcerskiej. Temat, na który napisano wiele książek, których treści nie zamierzam tu powtarzać. Wspomnę jedynie o tym, że jako motor system zastępowy odnosi się zarówno do oddziaływań wewnętrznych zastępu (autonomia zastępu, podział funkcji, życie wspólnotowe, dbanie o codzienne potrzeby, harce dla samych harców, tożsamość zastępu, bliski autorytet w osobie zastępowego), jak i zewnętrznych (współpraca i rywalizacja z innymi zastępami). 

Captain Nature  

Czas na podsumowanie. Spójrzmy zatem co powstaje, gdy łączymy wszystkie motory w całość – jaka charakterystyka środowiska wychowawczego oraz jaki obraz wychowanka się wyłania.  

Można by powiedzieć, że samo danie swobody zastępom by wystarczało. Jednak kompleksowo stosując pięć motorów nie tylko pozostawiamy im swobodę, ale też stopniowo uczymy ich ją wykorzystać (wspomniane ‘zadomowienie’ w Przestrzeni Wolności). 

Poszukujemy marzeń harcerzy i staramy się dać im możliwość ich realizacji (interes). Dajemy im możliwość wyrażenia własnego zdania o planach oraz realny wpływ na sposób realizacji marzeń (rady). W ten sposób działania drużyny stają się ‘ich’ działaniami, ich – harcerzy. Nie są do nich przymuszeni, nie przyjmują ich potulnie z braku alternatywy lub znudzenia – sami je wymyślili i sami zaplanowali ich realizację. Poprzez odpowiedzialność pozwalamy im realnie się zaangażować. Zaangażowanie to wiąże się ze swoistym poczuciem własności – harcerz przyjmuje określone zadania lub obszar działań jako swój i dba o nie dla własnego interesu, a nie z powodu zewnętrznego nakazu. To dzięki temu jest możliwe, aby harcerz przyjmował odpowiedzialność dobrowolnie, a nawet samoczynnie ją podejmował. Całą tę machinę wprawiamy w ruch dzięki napędowi działania. Te wszystkie uczucia, poczucia, plany i deklaracje nie kończą się na rozmyślaniach – są realizowane poprzez konkretne działania. Wszystkie te zyski uzdalniają harcerza do czynnego kreowania swojego otoczenia. Przestrzeń do tej kreacji daje harcerzom system zastępowy. Tę przestrzeń najlepiej wizualizuje obraz obozowiska zastępu w czasie obozu (i analogicznie obraz miejsca zbiórek). Na trzy tygodnie banda chłopaków dosłownie dostaje od nadleśnictwa kilka arów ‘czystego’ lasu do dyspozycji. Nie są na nim dozorowani i sterowani – oni tam rządzą! Starają się w tym fragmencie świata jak najlepiej urządzić i spędzić tam czas jak najowocniej. Co ważne te starania dotyczą nie tylko gier i rywalizacji o wstążkę za pionierkę, ale również życia codziennego: gotowanie, zabezpieczenie chrustu, gospodarowanie wolnym czasem… Motory przestają być elementem programu drużyny – może dopasowanego, może skonsultowanego, ale jednak ‘zewnętrzengo’ i formalnego – a stają się częścią ich codzienności i ich własnej spontanicznej aktywności. W końcu prawdziwy zastęp jest bandą podwórkową, a nie klasą podążającą za programem. Niezwykle istotna jest trwała tożsamość zastępu (zastępu wielowiekowego) i wynikająca z niej łatwość z jaką jest się z zastępem utożsamić. Chodzi o to, że harcerze nie tylko walczą o nagrody i dbają o to by było co do gara włożyć. Oni przede wszystkim tworzą legendę swojego zastępu. Wymyślaj wyczyny i popisy, organizują zbiórki, planują wypady i niestandardowe wydarzenia. Podejmują wiele aktywności z własnej inicjatywy. Ucząc się kreować ciekawe i wartościowe życie zastępu w pewnym sensie uczą się kreować swoje własne życie. I na końcu: ciężko dać chłopakom większą swobodę, niż ta którą otrzymują w ramach uznawanej, autonomicznej bandy podwórkowej. 

Zapewne w wielu głowach pojawiają się teraz wątpliwości. Czy to jest możliwe? Czy to nie utopia? Ile lat pracy wytrawnego pedagoga trzeba, aby taki efekt osiągnąć? Przecież tego się nie wprowadzi od tak… I o to chodzi! Ważne jest, że wolność dawana harcerzom przez skauting jest wolnością, którą się zdobywa. To znaczy zakres wolności jest tym większy, im dalej harcerze postąpią w ‘zadomawianiu się’ w niej. Im bardziej harcerze angażują się w rady, im większy wpływ chcą mieć, im chętniej podejmują odpowiedzialność, im …, tym więcej możliwości się przed nimi otwiera. Można powiedzieć, że tej wolności nikt im nie daje, ale oni, rozwijając się, sami ją sobie biorą.  

Na marginesie dodam, że z doświadczenia wiem, że w przeciągu roku jest możliwe zastartowanie zmian w tym kierunku, więc zapewne w dwa lata można by do tego ideału znacząco się przybliżyć.  

Podsumowanie podsumowania  

O co tyle zachodu? Czy chodzi tylko o to, aby zróżnicować zajęcia dla różnych harcerzy? Uatrakcyjnić? Otóż nie tylko. Jak wspominałem wychowanie indywidualne powinno nie tylko różnicować podejście do wychowanków (“aspekt zewnętrzny”), ale również kształcić w nich cechy uzdalniające do samodzielnego życia jako pełnowartościowa osoba (“aspekt wewnętrzny”).  Moim zdaniem, dzięki powyższym cechom, skauting może takie postawy kształcić. Całe rozumowanie opiera się na założeniu, że następuje “transmisja” postaw z działań harcerskich do życia codziennego. Myślę, że nie jest to założenie nieuzasadnione i można je podeprzeć przykładami. 

Najkrócej mówiąc chcielibyśmy, aby harcerze stali się gospodarzami swojego życia. A więc przede wszystkim, aby wykształciło się w nich poczucie własności i dbali o swój los jak o swój własny (jakkolwiek paradoksalnie to brzmi). A więc, aby napotykając trudności lub doświadczając braku nie szukali winnych lub usprawiedliwienia, lecz starali się na miarę swoich możliwości problemowi zaradzić. Aby traktowali swoje życie jako wielki harc – a więc własne dzieło, które każdy stara się stworzyć jak najwspanialszym dla własnej radości i dla zysku bliźnich (dawniej: zastępu). Harc, z którego mogą również czerpać radość i cieszyć się chwilą, a nie jedynie liczyć zyski. Aby tego dokonać konieczna jest aktywna postawa, czyli odruch działania pozwalający plany i marzenia wdrożyć w życie. 

Ponadto, dzięki stworzeniu Przestrzeni Wolności dajemy chłopakom swobodę do własnych prób. Prób odnalezienia talentów, odkrycia powołania, wykorzystania predyspozycji, poznania siebie – prób prowadzących do ukształtowania się tożsamości. 

Uważam, że te zyski – inicjatywa i swoboda do rozwoju – są jedną z największych zalet skautingu. Wydaje mi się, że są one równie ważne, albo nawet ważniejsze od dyscypliny i nawet szeroko pojętej porządności lub słowności. Po części potwierdza to Baden Powell pisząc w “Skautingu dla chłopców”, że o wiele łatwiej jest zrobić ze skauta dobrego żołnierza (posłusznego, zdyscyplinowanego), niż z żołnierza skauta (samodzielnego, wykazującego inicjatywę, zaradnego). Dlatego też wybrałem inicjatywy i wolności piewcą być! 

Skauting stwarza sposobność dla inicjatywy, samokontroli, ufności we własne siły, samoopanowania i kierowania sobą” – Wskazówki dla skautmistrzów 

Ignacy Piszczek


Ignacy Piszczek – przez 5 lat drużynowy, w międzyczasie zamieszany w sprawy namiestnictwa, szkolenia i Centrum Rozwoju. Obecnie namiestnik harcerzy. Fan dydaktyki, fanatyk anegdotek.