„Otwarci na miłość” – recenzja

„Otwarci na miłość” to książka, która w naprawdę przystępny sposób przeprowadzi nas przez tematykę gotowości na miłość – poznawania siebie, swojego powołania i wchodzenia w relacje z Bogiem i drugim człowiekiem. Publikacja trzech autorów – ks. Krzysztofa Grzywocza oraz Moniki i dk. Marcina Gajdów, jak czytamy na okładce „przede wszystkim mówi o tym, jak zatroszczyć się o siebie nawzajem, jak okazywać sobie miłość, jak wyjść poza krąg obwiniania siebie i skupienia na własnych niedostatkach, jak wyruszyć na spotkanie”.

Już w jednym z pierwszych rozdziałów ks. Grzywocz przypomina nam, co jest istotą miłości Boga do człowieka. Przejawy przeżywania przez nas tej miłości są przeróżne i nieciężko jest się w nich pogubić. W „Otwartych na miłość” przeczytamy zatem o dialogach – z Bogiem i z bliskimi, czyli o miłości ekspresyjnej, wyrazistej i pewnej. Z drugiej strony nie zabraknie treści o tym, co także ważne – miłości cichej, a nawet milczącej, gotowej na samotność. Jeśli jesteś w momencie oczekiwania (na miłość?), tak jakby w pewnym sensie zapętlił się u Ciebie Adwent, to jest to z pierwszych powodów, dla których polecam tę lekturę.

Książka przeprowadzi nas przez pojęcia procesu i zmiany, a przede wszystkim ukaże Boga, który wchodzi w proces rozwoju człowieka i rozumiejąc nasze ograniczenia podpowiada… jak żyć. W trakcie lektury może nam się wydać, że mamy styczność z tym, co polecił nam Pan Jezus i co jest najważniejsze – wzajemna miłość. Autorzy w kilkunastu rozdziałach chcą udzielić nam wskazówek, dzięki którym możemy łatwiej zauważać w swoim życiu sytuacje, w których rzeczy istotne prześlizgują nam się między palcami.

Polecam niniejszą lekturę osobom, które chcą lepiej zrozumieć swoje funkcjonowanie w relacji. Jak pisałam wcześniej, w relacji z Bogiem, ale także przede wszystkim z drugim człowiekiem. A przed sięgnięciem po książkę, wydaje mi się, że dobrze przypomnieć sobie przykazanie miłości i prosić Ducha Świętego, żeby ono nam towarzyszyło.

Autorzy, opisując tytułowe otwarcie, porównują otwieranie się na drugiego człowieka i spotkanie z nim do otwierania prezentu. Cieszymy się, gdy go dostajemy, z ekscytacją rozpakowujemy, ale zastanawiamy się też, co będzie dalej. Tak samo jest z otwieraniem – początkiem każdej przyjaźni czy związku. Książka ta może stać się pomocą, by z nową radością i ekscytacją otwierać szerzej i wnikać głębiej w relacje, które tworzymy na co dzień, w których jesteśmy już od jakiegoś czasu lub które stworzymy w przyszłości.

Książkę też należy najpierw otworzyć, dlatego za autorami chcę Wam przemycić wiadomość, że niebezpieczeństwo zamknięcia jest nieporównywalnie większe niż ryzyko otwarcia.

Cenię sobie „Otwartych na miłość” przede wszystkim za to, że wskazówki, których udzielają nam autorzy, nie są zero-jedynkowe. Często pojawiają się także pytania, na które czytelnik może sobie szczerze odpowiedzieć. Warto więc nie brać tej książki „na raz”, ale dozować sobie fragmenty i poddawać je refleksji.

Na koniec – ciekawostka. Książka jest dostępna także w formie audiobooka, ponieważ jest ona zapisem rekolekcji, które ks. Grzywocz oraz państwo Gajdowie wygłosili kilka lat temu we wrocławskim Duszpasterstwie Akademickim Maciejówka. Być może dla części z Was książka „mówiona” będzie łatwiejsza w odbiorze lub będzie po prostu bardziej poręczna – w drodze do pracy, na uczelnię czy w dłuższej podróży.

A zatem, odwagi! We wchodzeniu w relacje, w walce o ich podtrzymanie, w wyborze… dobrej lektury!

Nie jest to wpis sponsorowany, ale książkę znajdziecie tutaj: https://sklep.2ryby.pl/ks-krzysztof-grzywocz/otwarci-na-milosc-ksiazka/

Fot. na okładce: Jakub Rojowski

Katarzyna Chomoncik


HRka, obecnie szczepowa z zielono-czerwoną historią służby lokalnej i krajowej. Z wykształcenia i zamiłowania pedagog dorosłych. Prywatnie żona i mama.

O wychodzeniu na pole *

Na samym początku ten tekst zawidniał w naszych redakcyjnych głowach jako zachęta do wychodzenia na pole (dwór*) w trakcie zbiórek. Później przyszedł mi do głowy pomysł, żeby podzielić się z wami moją osobistą wrażliwością na piękno stworzenia. Dlatego postaram się połączyć oba wątki.

„Jak to na dwór? Ale tak w trakcie deszczu?”

Słynne zdanie Baden-Powella, że każdy osioł jest dobrym skautem w trakcie pogody, zapewne zna każdy z was. A która drużynowa nigdy nie słyszała pytania z powyższego tytułu akapitu, niech pierwsza rzuci chustą. Ale czy tylko drużynowa? Stereotypowe myślenie podpowiada mi, że chłopcy mają w tym zakresie mniejsze opory. Ale czy na pewno? Umówmy się – trzeci dzień deszczu z rzędu na obozie to nie jest komfortowa sytuacja. Nawet dla nurtu męskiego. Co wtedy? Cieszyć się! Uzbroić się w radość z choćby najmniejszych przerw w opadach, z choć krótkich przebłysków słońca.

A co ze zbiórkami, gdy na dworze zimowa plucha lub śnieżyca? Część zbiórki w salce to nie zbrodnia. Jednak zachęcam do wykorzystania atutów każdej pogody. Ta niezbyt łaskawa zaprawi waszych harcerzy w boju przed letnim obozem. Jednak najpierw dodałabym sprawdzenie prognozy (online, czy może jakimiś tradycyjnymi sposobami traperskimi) jako obowiązkowy punkt przygotowania do zbiórki – szczególnie dla mniej doświadczonych zastępów. Pomoże to w planowaniu zbiórki, podpowie jaki sprzęt ze sobą zabrać itp.

Moim zdaniem warto zrobić na polu, choć krótką aktywność na każdej zbiórce. Większości gier nie da się przecież dostosować do warunków salkowych. Przypominajcie swoim podopiecznym o ubieraniu się na „cebulkę”, noszeniu czapki i rękawiczek, zabieraniu na zbiórkę termosu z ciepłą herbatą. Pomoże to przygotować się i przeżywać chłopakom i dziewczynom niejedną trudną pogodowo sytuację w przyszłości. Warto im powiedzieć, że nie ma złej pogody, ale może być bardzo zły ubiór.

Najlepszy przyjaciel harcerek i harcerzy to ognisko. Możliwość zagrzania się przy ognisku, ugotowania ciepłej potrawy, zazwyczaj poprawia wszystkim humor. A do zestawu obowiązkowego sprzętu warto dodać plandekę, którą przy pomocy sznurka zamontujemy nad głowami, co by deszcz ani śnieg nie wpadał nam za kołnierz.

Pamiętajcie, że wychodzenie na pole w trakcie zbiórek w różnych warunkach pogodowych nie służy tylko zahartowaniu harcerek i harcerzy. Pomyślcie sami, jak wiele zawdzięczacie temu, że drużynowy nie pozwolił wam się kisić w salce. Naprawdę wierzę, że aktywności na świeżym powietrzu mają w sobie coś więcej niż sprawdzenie swojej siły i odporności. Dobre momenty ze zbiórek będą zapamiętane, gdy wasi podopieczni skupią się nie tylko na tym, co będą robić na zbiórce, ale też gdzie to zrobią i w jakim otoczeniu. Dlatego zachęcam też do wybierania na zbiórki miejsc, które są po prostu piękne. Metoda harcerska będzie wtedy realizowana wielowymiarowo.

fot. Monika Wójcik

Telefon i słuchawki schowaj do kieszeni

Drogi szefie i szefowo! Myślę, że dużo łatwiej będzie ci zachęcić członków swojej drużyny do czerpania z przyrody, jeśli ty sam będziesz z niej czerpał. Łatwiej, a przy okazji skuteczniej zaszczepia się w kimś pomysł, który nam samym się podoba i zapala nas od środka. Dlatego postaram się podsunąć wam kilka sposobów na ucieszenie się ze świata, który nas otacza:

– Jak dziecko dziękuj! Dziękuj Bogu za piękno przyrody, którego mogłeś doświadczyć każdego dnia. Może najpierw krótkie „Chwała Ojcu”, a dopiero później wrzucenie na Insta zdjęcia zachodu słońca?

– 10 sekund spojrzenia zamiast zdjęcia. Po co ci kolejne zdjęcie kolorowego bluszczu pokrywającego Muzeum Narodowe? (Pozdro z Wrocławia!). Może zamiast robienia zdjęcia, zatrzymaj się na chwilę i spróbuj zobaczyć detale.

– Po prostu idź. 10 minut drogi z przystanku na uczelnię/do pracy? A gdyby tak znowu odłożyć telefon i zobaczyć, co cię otacza. Jak przestrzeń zmienia się w każdej porze roku, a jednocześnie pozostaje niezmienna.

– Wyłącz muzykę. Wsłuchaj się w szum miasta, w dźwięk śmiechu dzieci idących do szkoły, czy wreszcie w śpiew ptaków.

– Kup parasol. Schowaj go do swojej codziennej torby. Unikniesz dzięki temu konieczności kupowania drugiego czy trzeciego, podczas gdy ten pierwszy leży nieużywany w domu. Będziesz miał także okazję spędzić na polu kilka cennych chwil, zanim uciekniesz pod dach. Moim zdaniem zapach powietrza w trakcie/po deszczu to 10 na 10.

To teraz nie pozostaje nam nic innego niż udać się na spacer po okolicy i ujrzeć to, co wcześniej mogło wydawać się zwykłe i było przez nas pomijane. Tak w praktyce we współczesnym świecie możemy realizować i być wiernymi szóstemu prawu harcerskiemu.

*PS. Na stronie polszczyzna.pl czytamy:

Jak należy mówić: na dwór czy na pole? Tak naprawdę możemy wychodzić, dokąd chcemy. Forma „wyjść na pole” jest regionalizmem (używanym najczęściej w Małopolsce), a – jak wiemy – regionalizmy nie są błędami. Formą ogólnopolską jest „wyjść na dwór”.

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Katarzyna Chomoncik


HRka, obecnie szczepowa z zielono-czerwoną historią służby lokalnej i krajowej. Z wykształcenia i zamiłowania pedagog dorosłych. Prywatnie żona i mama.

Codzienność

Misja, wizja

Misją Skautów Europy jest nieść Chrystusa jak największej liczbie ludzi. Jest to cel, do którego dążymy w każdym naszym działaniu. Ewangelizacja, edukacja, nawiązywanie relacji to narzędzia, którymi się posługujemy. Naszymi trwałymi wartościami chcemy obdarować innych. Strategia rozwoju Skautów Europy „Z wypiekami na twarzy – misja, wizja” nakreśla plan tych działań. Mamy być rozpoznawalni jak śledź w wigilię, wybitni w działaniach, skuteczni w wychowywaniu. Powołani do zakonu, kapłaństwa, naukowcy, może nobliści, wybitni pedagodzy, konstruktorzy, poeci… Wszystko jest możliwe.

Tylko co mnie to obchodzi w mojej codzienności?

Codzienność

Wyobraź sobie typowy piątek. Wychodzisz po południu ze szkoły/uczelni/pracy, zmęczony wracasz do rodzinnego domu, nierzadko wiele kilometrów, bo trzeba jutro poprowadzić zbiórkę. Karta zbiórki jest przygotowana od paru dni, jeszcze tylko zjeść, pogadać z rodzicami, wydrukować materiały i pójść spać. Rano kawa na przebudzenie, bułka na szybko i do samochodu, by się na zbiórkę nie spóźnić. A tam Kajtek i Bartek spóźniają się dziesięć minut, Olek zapomniał książeczki Mowgli, Olaf z Adamem pobili się sam nawet nie wiesz o co. I tak dwa razy w miesiącu. Codzienność.

Kolejna sytuacja, jest środa. Masz jutro dwa sprawdziany, jak zwykle nie zdążyłeś powtórzyć wszystkiego. I już raczej nie zdążysz, bo za pół godziny msza święta. Dzisiaj asysta przypada zastępowi Bóbr. W zakrystii widzisz biednego zastępowego i jednego harcerza. Tak samo było w zeszłą środę, gdy asystę miał Jeleń. Bierzesz lekcjonarz i czytasz pierwsze czytanie. Codzienność.

Nietrudno sobie wyobrazić te sytuacje. Problemy dotykające nas wszystkich, zdarzenia powtarzające się cyklicznie. Tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Karta zbiórki nie zmienia się, jest stała. Zawsze czekająca, by ją uzupełnić. Msza Święta zastępu, szczepu – pójść trzeba. Składka członkowska nadal nie zebrana. Muszę o niej przypomnieć po raz trzeci rodzicom. Marcel z zastępu Ryś znowu myśli o tym, żeby zrezygnować, nie chce mu się. Zadzwonię ponownie, zmotywuję go do działania. Tylko kto zmotywuje mnie?

Codzienne działania, codzienne problemy. Nasza mała, szara rzeczywistość. Miło się słucha o misji, wizji, celach. Głoszone wielkie idee, legendarne wyczyny, wielkie strategie. A potem znowu nasza mała, szara rzeczywistość.

Czy aby na pewno?

Próba codzienności

Życie nie trwa od sukcesu do sukcesu, od wydarzenia do wydarzenia, od harcu do harcu. Życie to ciągłość, to droga, którą przebywamy codziennie. Taka sama od wielu lat. Jednak coś jest w tej codzienności: szczerość, uczciwość i regularność. Można ocenić kogoś po wyczynie, po poprowadzonym obozie, po wygranym konkursie. A czy patrzyłeś/patrzyłaś na drogę, jaką pokonał?

W codzienności objawiają się nasze cechy charakteru i działania. Łatwo jest poprowadzić idealną zbiórkę raz na kwartał,  codziennością jest prowadzenie jej parę razy w miesiącu. Łatwo jest idealnie służyć do mszy świętej w odpust, codziennością jest służyć parę razy w miesiącu. Zawsze, od dawna, niezmiennie, ale czy dobrze?

Posłużę się przykładem Naszego Pana, Jezusa. Czy oceniamy Go tylko po uzdrowieniach wskazanych w Piśmie, po cudach spisanych, po kazaniu na górze? Nasz Zbawiciel ukazuje nam, że prawdziwa świętość, ten krzyż który mamy wziąć i go naśladować, leży w naszej codzienności. Mistrzami pokory i wiary nie byli wierni sobotnio-synagogowi, a uczniowie pomagający sąsiadom, karmiący głodnych, przyodziewający ubogich. I to nie na środku ulicy, a w zaciszu domowym.

Spróbuj się wczuć przez chwilę. Od dwóch lat chodzę co tydzień na mszę świętą, robię zbiórki, jeżdżę na ZZ-ty, rozmawiam z moimi chłopakami, dziewczynami, rozwiązuję konflikty, wspomagam co niedzielę Kościół darowizną, pomagam proboszczowi skosić trawnik, w domu sprzątam, przychodzę do rodziców wilczków na herbatę, piszę kalendarium jednostki, bawię się z wilczkami, przeżywam przygody, zmywam naczynia na wędrówce. W tych drobnych czynach kryje się droga chrystusowa. Wielkie Harce Majowe, Euromoot, zimowisko – to wydarzenia, przed którymi i po których życie trwa nadal. I nasza codzienność.  Ta nasza próba codzienności.

Podziękuj dzisiaj Bogu za łaskę, jaką dostałeś/dostałaś. Za łaskę codziennego życia w radości. Za łaskę Jego opatrzności i mądrości. Naśladowanie Chrystusa to droga, którą podążamy. Rano, kiedy wstajemy, w południe i wieczorem. I pomiędzy także. I jutro. I każdego dnia. Jesteśmy uzdolnieni do jedności życia. Żmudnej i trudnej. Nie od Lednicy do Lednicy ani od pielgrzymki do pielgrzymki. Wdzięczność za otrzymane dary, pogodność ducha, uśmiech, empatia, altruizm to cechy, które wypracowuje się nie jednorazowymi akcjami a latami. Pomódl się po wstaniu i idź jak zawsze do szkoły czy pracy. Ale swoim działaniem powoli inspiruj, nawracaj, zmieniaj. Pomóż koledze z biura naprawić laptopa, zrób zakupy sąsiadce, uśmiechnij się do babci w parku, odrób lekcje, naucz się na kolokwium, dokończ projekt, nakarm przybocznego – właśnie tak buduje się relacje. Nie radzisz sobie? Zadzwoń do przyjaciela, Starszego Brata, umów się do specjalisty. Zmów różaniec, pójdź na groby. Pojedź na wycieczkę do Poznania, odwiedź zoo we Wrocławiu. Znajdź rynek w Radomiu. Nakarm głodnego kota pod klatką. To jest Twoja próba codzienności.

Mozolnie, powolnie i skutecznie

Wróćmy do misji i wizji z pierwszego akapitu. Może tego nie widzisz, ale realizujesz cele i idee, które nam przyświecają. Robiąc zbiórki, pracując z zastępowymi, chodząc na wędrówki z wędrownikami małymi kroczkami wychowujesz swoich podopiecznych, rekrutujesz nowych i rozwijasz nasze stowarzyszenie. Największa siła ruchu leży właśnie w pracy u podstaw. W tych spotkaniach parę razy w miesiącu, w telefonach do rodziców, w mailach do szefów. Z solidną podstawą i mozolną długotrwałą pracą przyczyniamy się do realizacji strategii rozwoju Skautów Europy.

Ale nie o niej w ogóle jest ten tekst. Jest on o Tobie, o Twoich codziennych zmaganiach. One kształcą, powoli i uporczywie formując z Ciebie mężczyznę/kobietę. Niepowodzenia były, są i będą. Cieszmy się naszą codziennością, małymi sukcesami, kolejną przeprowadzoną aktywnością. Czy ktoś je zapamięta? Bardziej zapamięta obóz. Lecz czy obóz się uda bez wcześniejszej pracy? Czy wilczki nie będą „roznosiły” szkoły, jeśli wcześniej nie nauczymy ich roli ciszy i posłuszeństwa? Za każdym efektownym zdarzeniem stoi długotrwała praca. Codzienna praca.

Dziewiąty punkt Karty Skautingu Europejskiego: „Skauting, jako metoda wychowania czynnego, dąży do »zdesubiektywizowania« dziecka, a potem młodego człowieka: zachęca do nieustannego przekraczania samego siebie, pozwala mu odkryć obiektywność Prawdy w wymiarze społecznym na miarę potrzeb i zdolności jego wieku”. Nawet nie zauważamy, kiedy przekraczamy samego siebie, kiedy otwieramy się na służbę bliźniemu. I to jest ta łaska od Boga, to jest ten charyzmat pełnionej funkcji.

Twoja służba w jednostce to cegiełka do wspólnego rozwoju. Cegiełka może nie zawsze duża, ale nas, skautów, jest dużo. A to już robi różnicę. To niezbyt subtelne porównanie wskazuje, że codzienność każdego z nas pcha ruch do przodu. To Twój trud kształtuje ludzi, którzy zostali Tobie powierzeni. Zmagania z problemami, logistyka wyjazdów, regularność spotkań. Ciesz się i raduj z każdej chwili, w każdym dniu obozu, w każdym dniu ZZZ-tu. Kropla drąży skałę. W pracy tydzień w tydzień z dziećmi, młodzieżą szukaj zadowolenia w małych rzeczach. W uśmiechu wilczka, w radości harcerza, we wdzięczności przewodniczki,w podziękowaniu wędrownika, w pochwalnym SMS-ie od rodzica. W naszej małej codzienności.

Fot. na okładce: Antoni Biel

Michał Grabarczyk


Radomianin od zawsze, skaut od 14 lat. Niepoprawny fanatyk kuchni włoskiej i kociarz. Studiuje Inżynierię Biomedyczną. Były Akela, nadal szuka dzieci z Michałowa. Próbuje zostawić świat odrobinę lepszym niż zastał.

Z życia szefowej. Jak z matką

Wieże katedry wyraźnie rysowały się na tle głębokiego błękitu nieba. Drzewa zaczęły się już miejscami przebarwiać na żółto i czerwono. Ela szła raźnym krokiem po bruku Ostrowa Tumskiego i patrzyła na zabytkowe budynki z dumą bogatej dziedziczki. Wciągnęła głęboko ostre, jesienne powietrze nasycone słońcem. „Piękne to moje miasto” – pomyślała starając się objąć czułym spojrzeniem jak największą przestrzeń.

Czytaj dalej Z życia szefowej. Jak z matką

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i uczy polskiego obcokrajowców. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem najdłużej i najskuteczniej - Akelą. Obecnie redaktorka naczelna "Dżungli" - czasopisma dla wilczków.

Samotność szefa

Samotność wydaje nam się czymś smutnym. Stanem niepożądanym. Jesteśmy stworzeniami społecznymi. Jako ludzie nie chcemy być samotni. Nawet Adamowi w Raju nie było dobrze, dopóki Bóg nie stworzył Ewy. Oczywiście czasem potrzebujemy jakiegoś oddalania i osamotnienia. Ale zasadniczo potrzebujemy relacji. Cieszymy się, gdy ktoś jest przy nas. Ktoś kogo interesujemy. Są jednak też takie sytuacje, gdzie wokół nas jest trochę ludzi, niby z nimi obcujemy, a czujemy się samotni. W takiej sytuacji dość często znajduje się także szef.

Czym się objawia „samotność szefa”? Jest to termin, który osobiście bardzo czuję, ale mam wrażenie, że jednocześnie niełatwo mi go wyrazić słowami. Próbowałbym go zdefiniować jako poczucie osamotnienia w prowadzeniu jednostki. Są przyboczni, pomagają, ale odpowiedzialność i nadawanie kierunku spoczywa na szefie i nikt inny go w tym nie wyręczy. Przybocznemu może się nie chcieć, ale Ty jako szef wiesz, że masz dużo mniejsze pole na lenistwo. Jednostka jest w Twoich rękach i tylko Twoich.

Ja doświadczałem „samotności szefa” już od kiedy zostałem zastępowym. Jestem i byłem dość nieśmiałym człowiekiem, który jednocześnie sporo wymagał od siebie i innych. Dlatego często wolałem zrobić coś sam, niż powierzyć to komuś innemu. Tak, wtedy jeszcze nie znałem motoru „odpowiedzialność”. Te moje cechy powodowały jeszcze mocniejsze wzmocnienie poczucia, że w gruncie rzeczy na pewnych sprawach i celach do zrealizowania zależy tylko mi.

Pamiętam pewien obóz sprzed wielu lat. Nie wchodząc w szczegóły, w mojej drużynie zaraz przed obozem wytworzył się problem. Pojawiały się złe lub nawet patologiczne zachowania ze strony kilku harcerzy. Generalnie, w prawie całej drużynie wytworzyła się atmosfera, że najważniejsze na obozie, to się dobrze bawić. Drużynowy chyba wtedy nie za bardzo o wszystkim wiedział i nie potrafił temu zaradzić. Jednocześnie byłem ja, zastępowy, który w swoim dość idealnym pragnieniu, chciał robić rzeczy skautowe, a nie tylko „bekę”. Bardzo trudne było dla mnie to zderzenie z chłopakami z zastępu, którzy pod wpływem innych zachowywali się słabo wobec mnie oraz zderzenie z pozostałymi zastępowymi stojącymi „po drugiej strony barykady”. Pojawiły się u mnie łzy, próby poprawy atmosfery działaniami wbrew sobie i chęć odejścia ze skautingu. Czułem się samotny. Jednak pod koniec tego obozu, w tym wszystkim trochę nieoczekiwanie wsparł mnie drużynowy. Po jakiejś bardziej szczerej rozmowie (choć chyba nigdy nie dowiedział się o najgorszych wydarzeniach) poparł mnie i zaufał. Usunął z drużyny jednego problematycznego chłopaka z mojego zastępu, a ja zostałem. Nie rozwiązało to wszystkich kłopotów tej drużyny, ale ja w byciu zastępowym przestałem czuć się tak całkiem sam.

Później, zaraz po Młodej Drodze zostałem Akelą w największej gromadzie w hufcu. Choć czułem się rzucony na głęboką wodę, miałem całkiem dobrego szczepowego (ale z ciężkim charakterem do współpracy). Na początku dostałem też bardzo dobrych przybocznych. Jednak w ostatnim roku „akelowania” było nieco gorzej. A to miałem przybocznego, który od początku mówił, że „on to w sumie do zielonej wolał”, a to miało miejsce zimowisko, gdzie mało komu z kadry „chciało się”. Wolałem więc robić i wymyślać wiele rzeczy sam. Nie była to najlepsza droga, ale wtedy z moim charakterem wydawała się jedyna. I znów odczułem mocniej „samotność szefa”.

Co można zrobić, żeby szef nie czuł tej samotności? Po pierwsze, potrzebne jest wsparcie od tego, który powierzył szefowi odpowiedzialność. Najczęściej będzie to hufcowy. Poczucie samotności zmniejsza się, gdy wiesz, że dla hufcowego ważne jest to samo co dla Ciebie. Że razem chcecie robić dobry skauting. Po drugie, potrzebna jest pomoc przybocznych. Także mały apel: Drogi przyboczny! Nawet, kiedy tego nie widzisz, Twój szef potrzebuje wsparcia i zainteresowania. A Ty drogi szefie nie bój się prosić. Stwórzcie razem zespół, którego celem będzie rozwój was i jednostki.

Jest jeszcze trzecia kwestia. „Samotność szefa” całkiem nie zniknie. Nawet przy wsparciu i pomocy. Raz na wspaniałym WHMie nie będzie się jej czuło w ogóle, a raz w listopadowy wieczór wracając z nieudanej zbiorki poczuje się ją mocniej. Wydaje się, że mimo wszystko ta samotność jest wpisana w „bycie szefem”. Trzeba więc próbować ją dobrze przeżyć, tak by nie niszczyła od środka, a rozwijała. Nie są to proste sprawy, ale nie zapominajmy, że nawet gdy czujemy się osamotnieni mamy Kogoś, Kto nas nigdy nie zostawia. Boga.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Studia to nie wszystko

Mam świadomość, że dla jednych powyższy tytuł może brzmieć jak „oczywista oczywistość”. Wiem jednak, że w naszym skautowym gronie znajdą się osoby, które odbiorą go z lekkim niedowierzaniem i zapytają „ale jak to?”. Uprzedzam z góry, że tekst ten nie jest wyrocznią ani prawdą absolutną. Stanowi on zbiór moich (mniej lub bardziej) poważnych rozważań na temat wyboru studiów, studiowania i tego, co dalej.

Od przedszkola do…?

Dzisiaj, w wieku 25 lat, z rozbawieniem przypominam sobie moje dylematy dotyczące wyboru ścieżki naukowej. Planowałam ją przynajmniej od drugiej klasy podstawówki. Część z Was jest w tej chwili ode mnie młodsza (może są tu jakieś wilczki zastanawiające się kim zostać w przyszłości? ;)), a część starsza i podobnie jak ja, z uśmiechem i nutą zadumy patrzy na podjęte przez siebie decyzje. Ja we wspomnianej drugiej klasie zdecydowałam, że zostanę prawnikiem (lepiej nie pytajcie, dlaczego). To dziecięce marzenie było ze mną dość długo. Punkt widzenia zmienił mi się w gimnazjum, gdy z wielką pasją oglądałam chyba wszystkie możliwe dobre ligi europejskiej piłki nożnej, zaczęła się też moja przygoda z byciem kibicem koszykówki oraz trenowaniem lekkoatletyki. Przez całe gimnazjum chciałam zostać tylko i wyłącznie dziennikarzem sportowym. W pewnym momencie szkoły średniej, zachłyśnięta inspirującymi lekcjami WOSu, historii i innych około humanistycznych nauk wróciłam do marzenia z dzieciństwa. Usłyszałam nawet od wychowawczyni „ty jesteś moją jedyną nadzieją z tej klasy, że dostaniesz się na prawo”. Cóż, pani Magdo – przepraszam! Ściślej – na prawo dostałabym się. Moje punkty z matury mi to gwarantowały. Jednak ostatecznie wybrałam… pedagogikę!

W momencie przygotowywania tego tekstu mamy maj. Kasztany już przekwitają, nie czas na naukę. Tysiące młodych Polaków czeka na wyniki matur – niektórzy z wypiekami na twarzach, a niektórzy pewnie z lekkim przerażeniem. Doskonale pamiętam moment publikacji wyników mojej matury. Byłam wtedy nigdzie indzie, ale w środku lasu na obozie harcerskim. Razem z trzema innymi przybocznymi z mojego rocznika wyszłyśmy pewnego poranka na skraj lasu, gdzie na polanie można było odnaleźć zasięg. Była radość – wszystkie maturę zdałyśmy. Była też ekscytacja – od razu wysyłałyśmy formularze na studia. Wyboru trzeba było dokonać już wcześniej i tu wracamy do tego, jak znalazłam się na pedagogice. Gdy to pytanie słyszę od znajomych albo zespołów rekrutacyjnych w różnych firmach odpowiadam szczerze, że nie wiem. Pedagogika była na liście niedaleko prawa. Kwestię dokonania wyboru zostawiam Duchowi Św. Rejestrowałam się w systemie w niedzielę. Amen.

„Zakopałaś swoje talenty” i studencka to do list

Powyższe słowa usłyszałam (naprawdę) od wujka prawnika, który był zawiedziony moim wyborem. Zapytał, czy znam przypowieść i rozpoczął monolog… niby jednym uchem słuchałam, a drugim wypuszczałam, to co do mnie mówił, a jednak to zdanie zostało ze mną do teraz. Jakże szybko okazało się, że wujek jednak nie miał racji! Rozpoczęłam studiowanie pedagogiki nie mając pojęcia, że będę musiała wybrać specjalność i to już za niecały rok. Na szczęście do każdej z nich był przedmiot zwany „wprowadzeniem”. I każdemu życzę tak łatwego wyboru, jaki miałam ja. Prowadzący specjalność Edukacja Dorosłych i Marketing Społeczny (z której mam licencjat) okazał się być niezwykle charyzmatyczną postacią, umiał zaciekawić studentów nauką, posiadanym przez siebie doświadczeniem oraz kołem naukowym. I to właśnie koło naukowe jest pierwszym z to do list w trakcie studiów, które według mnie warto odhaczyć:

Koło naukowe – niezależnie od tego, czy już na początku studiów widzicie siebie w roli badacza i chcielibyście zostać na uczelni w szkole doktorskiej (przypominam, że w Polsce mamy trzystopniowy program studiów, a nie dwu, jak się utarło!), polecam poszukać prężnie działających kół naukowych w waszym instytucie, wydziale, a nawet w zakresie całej uczelni. Wiele z nich ma charakter interdyscyplinarny, czyli łączy różne zagadnienia i osoby z wielu zakątków jednego uniwersytetu. Koła te często realizują granty i projekty naukowe, czy to bezpośrednio na uczelni, czy dzięki współpracy ze stowarzyszeniami i fundacjami. Daje to ogromne możliwości do zdobycia pierwszego doświadczenia zawodowego(w pełnym tego słowa znaczeniu) jeszcze w trakcie studiów, a nierzadko na zwiedzenie ciekawych zakątków Polski i Świata. Za aktywny udział w kole naukowym, samorządzie studenckim, chórze uniwersyteckim etc. dostaje się także punkty do stypendium naukowego, w którym średnia ocen to nie wszystko, trust me!

Duszpasterstwo akademickie – dzięki solidnej formacji osobistej w ognisku szefowych długo nie rozglądałam się za niczym dodatkowym z tego poziomu. Na początku trzeciego roku studiów zachęcona przez koleżankę poszłam na kilka pierwszych spotkań „na dobry początek” i zostałam w pierwszym DA na ponad półtora roku. Dało mi to możliwość poznania wspaniałych osób, zgłębienia duchowości konkretnego zgromadzenia (byli to Karmelici Bosi), aktywnego spędzania resztek wolnego czasu, a przede wszystkim do pogłębiania swojej wiary z ludźmi, którzy mieli potrzeby podobne do moich. „Wszystko ma swój czas” i dlatego uważam za bardzo cenne, gdy duszpasterstwa przestrzegają widełek wieku i w swoich szeregach mają tylko studentów. W DA możecie też znaleźć kierownika duchowego czy stałego spowiednika w nierzadko nowym dla siebie mieście. Ponadto, jeśli z jakiegoś powodu nie przepadacie za chodzeniem do swojej nowej lokalnej parafii (tam, gdzie jest wasze mieszkanie czy akademik), DA i jego kościół staje się niejako drugim domem. Zachęcam jednak, by ogarnąć, gdzie najbliższa parafia się znajduje i zapoznać się z jej ofertą duszpasterską, przyjąć księdza po kolędzie w wynajmowanym mieszkaniu itp.

Relacje – w grupie studenckiej, czy na roku spotyka się wiele osób o różnych światopoglądach. I moim zdaniem nie ma nic cenniejszego niż to, by wyjść ze swojej harcersko-katolickiej bańki i nie bać się takich znajomości i przyjaźni. Nierzadko są to bardzo wartościowe osoby, z którymi po prostu przyjemnie się studiuje. A do tego wspólne wyjścia wieczorem na miasto, uczenie się na egzamin. Człowiek jest istotą stadną, a czas studiów gwarantuje możliwość powiększenia swojego stada.

Praca dorywcza – niezależnie od Twojej sytuacji finansowej po wyjściu z domu rodzinnego (lub nawet jeśli mieszkasz z rodzicami i studiujesz w tym samym mieście), warto podjąć w trakcie studiów pracę dorywczą. Oprócz podreperowania swojego budżetu (co czasem jest konieczne, a czasem jest miłym wsparciem rodziców), pozwala to na zdobycie pierwszego doświadczenia do CV. Od czegoś trzeba zacząć: udzielanie korepetycji, opieka nad dziećmi, kawiarnia czy praca w sklepie – możliwości jest naprawdę sporo. Praca pozwala też przeciwdziałać własnemu lenistwu i organizować sobie plan tygodnia, miesiąca. Ponadto nierzadko odkrywa w człowieku pokłady nowych zasobów, np. cierpliwości do krzyczących dzieci, słabych uczniów albo nieuprzejmych klientów.

Co dalej?

Na koniec powrócę z jeszcze jednym przykładem z mojego życia. Na studiach magisterskich nie kontynuowałam, wbrew wcześniejszym planom, pedagogiki. Dzięki działalności w kole studenckim i tym samym pracy w fundacji naukowej, miałam już na swoim koncie spore doświadczenie w zarządzaniu projektami. To otworzyło mi oczy, że kierunek studiów mogę zmienić. Jestem więc magistrem nauk społecznych, po kierunku Zarządzanie Projektami Społecznymi. Ale moje pedagogiczne zacięcie niejednokrotnie pozwoliło mi inaczej – szerzej, spojrzeć na poruszane na studiach czy w pracy zawodowej sytuacje. Dlatego to właśnie z pedagogiką i szkołą doktorską wiążę swoją przyszłość.

Rozkminy końcowe

Niektórzy pytają, czy warto iść na studia, jeśli się tego „nie czuje” albo „na studia dla studiów”. Osoby, które chcą spróbować – zachęcam. Zrezygnować można szybciej niż na koniec semestru. Nowa wiedza i umiejętności i tak na pewno z wami zostaną. Ale tak, studia to nie wszystko i nie są jedyną formą inwestycji czasu i energii w młodej dorosłości. Można być wspaniałym człowiekiem – pracownikiem, małżonkiem, przyjacielem bez wyższego wykształcenia. Znacie też na pewno osoby, może nawet z waszych ognisk i kręgów, które na uczelnie nie poszły od razu po szkole, ale po roku, dwóch. Studia to część procesu edukacji formalnej, ale w przeciwieństwie do poprzednich punktów w tym procesie – nieobowiązkowy. Oznacza to, że studia wybieramy jako dorosłe osoby z własnych pobudek i motywacji, mniej lub bardziej świadomi. Jestem pewna, że nawet w przypadku wytrwania na studiach, gdy jedyną do tego motywacją jest żal z powodu straty czasu, który się im poświęciło, w człowieku owocują poszerzone horyzonty, znajomość innego miasta, gotowość do samodzielnego życia oraz szacunek do akademii i nauczycieli, wdzięczność za możliwość nauki.

Fot. na okładce: Monika Mika

Katarzyna Chomoncik


HRka, obecnie szczepowa z zielono-czerwoną historią służby lokalnej i krajowej. Z wykształcenia i zamiłowania pedagog dorosłych. Prywatnie żona i mama.

Z życia szefowej. Znowu wędrówka

Z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Niby już wiosna, a takie zimno. Na szczęście zostało za drzwiami. Jak dobrze wrócić do domu. W lustrze mignęło odbicie potarganych wiatrem włosów. Po chwili raźny turkot czajnika zagłuszył bębnienie deszczu.

Czwartek właściwie kończył tę najbardziej roboczą część tygodnia Eli. W piątek już tylko wykłady. Usiadła przy biurku z błogim poczuciem, że nic nie musi. Ciepło herbaty z cytryną łagodnie rozeszło się wzdłuż przełyku. Kilka razy machinalnie przesunęła Facebooka. Koleżanka z podstawówki jest zainteresowana festiwalem naleśników. Promocja na skarpetki w muchomory. Te obok, w liski, całkiem fajne. Ale już bez promocji. Skauci z Przemiłowa mieli zbiórkę w Przemiłowie w sobotę i ugotowali zupę. Znajomy z młodym psiakiem. Na filmiku zgrabne damskie ręce w przyspieszonym tempie robią coś z kolorowej włóczki. O, ale ładne wyszło. Można by zrobić na zbiórce. Czy na najbliższą sobotę planowałyśmy już coś konkretnego? Ela przełożyła kilka kartek w kalendarzu. Trafiła na właściwy tydzień i poczuła jak jej wnętrzności zamieniają się w kamień, a cały spokój momentalnie się ulatnia. Przecież w ten weekend jest wędrówka…

* * *

Zawsze człowiek pakuje to samo, a nigdy te rzeczy nie chcą się znaleźć – myślała Ela gorączkowo grzebiąc w szufladzie w poszukiwaniu latarki. Przelała trochę płynu do mycia naczyń do malutkiej plastikowej buteleczki. Brać polar oprócz swetra, czy nie? Niby lekki, ale wiadomo, jak to potem jest. Każdy mały nadmiar w plecaku potrafi wgnieść człowieka w ziemię. W końcu przypięła karimatę i ciężko tupiąc pobiegła na autobus. Próbowała nie rozdeptać żadnej z różowo-białawych dżdżownic, które jak zwykle w czasie deszczu powyłaziły na chodnik. Podmuch zimnego wiatru wcisnął jej włosy do lewego oka. Wskoczyła do autobusu. Trzymając się lepkiej rurki, pospiesznie wdychała duszne powietrze. Wzdłuż kręgosłupa spływała jej strużka potu.

W mieszkaniu została parująca herbata i apetycznie otwarta powieść o pożółkłych stronach.

***

Cisza. Czasem tylko przerywana dalekim kwileniem jakiegoś ptaka albo silniejszym podmuchem wiatru, który poruszał w górze liśćmi. Ela pomału podniosła głowę. Siedziały na karimatach albo plecakach, każda pochylona nad grubą księgą o cienkich kartkach. Musnęła je po kolei ukradkowym spojrzeniem. Weronice jest zawsze zimno, teraz też siedzi w kurtce. Czasem aż się trzęsie i robią jej się sine usta, ale nawet wtedy potrafi się tak ciepło do człowieka uśmiechnąć.  Klaudia jest jak czołg, chyba nic jej nie zniechęci. Nawet pole namiotowe wyglądające jak jedna wielka kałuża. Skąd ma tyle energii? Wydaje się, że wszystko idzie jej w życiu jak po maśle. Ale czasem wspomina o młodszym bracie. Urodził się ciężko chory, nie wiadomo za bardzo, co będzie dalej. W tych chwilach uśmiech Klaudii gaśnie. Ale zaraz wraca, żeby dodać otuchy innym. Ania robi niesamowite rzeczy ze swoją drużyną. Świecą jej się oczy, kiedy opowiada, jak wyglądał ostatni ZZZ albo gra. Aż słuchającemu przychodzą do głowy pomysły, które wcześniej nie miały odwagi się tam pojawić. Magda nie błyszczy na forum. Jak zacznie coś opowiadać z tymi wszystkimi nieistotnymi szczegółami, to można zasnąć idąc. Ale jak zostanie się trochę z tyłu i idzie tylko z nią, to potrafi tak zapytać, że nawet skończony introwertyk zaczyna opowiadać jej o tym, co u niego najlepsze i co najgorsze. Ona prawie nic nie mówi, ale jakoś potem sprawy przedstawiają się w lepszym świetle. Kasia często się denerwuje. Zwłaszcza jak ktoś coś zawali, na przykład zapomni zabrać garnka. Ale to ona pierwsza widzi, co jest do zrobienia i po prostu zaczyna to robić. Są naprawdę dobre – pomyślała Ela. – Przecież żadnej nie jest całkiem łatwo. Czasem w rozmowie wymknie się jakaś skarga, prośba o modlitwę, błysną łzy w oczach. A mimo tego robią tyle dobrych rzeczy, tyle mają w sobie życzliwości i zaangażowania. Naprawdę są dzielne. A co ja tu robię? – zdziwiła się nagle Ela. Spojrzała wokół jak człowiek, który dopiero się obudził, a potem w dół na swoją chustę. Poczuła, jak ogarnia ją całą ciepła fala wdzięczności. – Jestem przecież jedną z nich… jak dobrze!

Ognisko św. Edyty Stein, fot. Basia Perek

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=qHe6VxCrZRs

Fot. na okładce: Basia Perek

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i uczy polskiego obcokrajowców. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem najdłużej i najskuteczniej - Akelą. Obecnie redaktorka naczelna "Dżungli" - czasopisma dla wilczków.

Leczo, czy spaghetti? Czyli o miłości wędrownika

Wyobraź sobie, że jesteś na wędrówce w górach. Wstajesz rano i wychodzisz z namiotu. Słońce też się już pomału budzi, ale jest jeszcze rześko. Modlitwa, toaleta, szykowanie śniadania. Ty się bierzesz za rozpalanie ognia, ktoś za składanie namiotu, ktoś inny za krojenie szyneczki. Wszystko przebiega sprawnie. Jest pięknie, jest stylowo.

O właśnie… Zdarza nam się dość często mówić o stylu wędrowniczym. A czym on właściwie jest? W skrócie: uzewnętrznieniem ideałów. Bardzo podobnie definiujemy mundur. Bardzo lubię to połączenie, bo pozwala na prostą mnemotechnikę odnośnie do tego, czym konkretnie wyraża się styl: krzyż w centralnym miejscu i munduru, i życia wędrownika, dalej: chusta wędrownicza symbolizująca prostotę, pokorę i służbę oraz przynależność do braterskiej wspólnoty (z obrzędu przyjęcia do kręgu). A więc w pierwszym akapicie idealnie uzewnętrznił się duch służby w Twoim kręgu. Dość definicji, maszerujmy dalej.

Śniadanie zjedzone, wyruszacie w trasę. Pierwszy odcinek OK. Msza święta. Kontynuujecie marsz. W pewnym momencie okazuje się, że mapa jest trochę nieaktualna. Pojawiają się małe problemy z nawigacją. W końcu trzeba to przyznać otwarcie: zgubiliście się. Zaczyna padać deszcz. Idziesz. Uwiera Cię garnek, który niesiesz w plecaku. Ale skoro pada, już wolisz tak iść, niż zatrzymywać się, by przepakować rzeczy. Noga za nogą. Nastrój 2/10. W końcu się odrobinę przejaśnia, ale dalej jest chłodno. Znajdujecie miejsce na obiad, dopiero gdy w brzuchach już dość głośno burczy. Zmęczenie doskwiera, drewno mokre… Średnio Ci się chce zabierać za przygotowanie posiłku. Najlepiej byłoby teraz paść na karimatkę, przykryć się i zdrzemnąć. Ale z drugiej strony widzisz, że Tomek właśnie opatruje swoje obtarcia na stopach, Romek rozwiesza przemoczony śpiwór, a ksiądz ewidentnie potrzebuje drzemki bardziej niż Ty – w sumie nie dziwne, ma 60 lat, a dalej chodzi z Wami na wędrówki. Bierzesz się ostatkiem siły woli za rozpalanie ognia mokrym drewnem. A może… odpuszczasz i czekasz aż ktoś inny się tym zajmie?

Wędrówka, fot. Radosław Maksymiuk

Styl został wystawiony na próbę. I bardzo dobrze, bo tylko w ten sposób możesz się rozwijać. Chodząc na kolejne wędrówki, będziesz siłą rzeczy wystawiany na takie większe i mniejsze próby. I choć prawdziwy zmysł służby na początku może być dużym wyzwaniem, po odpowiedniej liczbie pokonanych kilometrów po prostu wchodzi w krew. Możesz czytać mnóstwo mądrych artykułów, książek i encyklik o prostocie, pokorze czy służbie. Możesz słuchać wielu mądrych konferencji HR-ów, ale czy to sprawi, że zmienisz swoje postępowanie i będziesz lepiej służył? Zastanówmy się, jak to działa w innych gałęziach. Czy w gromadach oczekujemy, że po kwiecistym wykładzie Akeli wszystkie wilczki staną się altruistami? Jeśli chcemy, żeby harcerz był bardziej zaradny, raczej nie damy mu podręcznika o zaradności. Zapraszamy ich za to do przestrzeni wolności, jakimi są nasze gromady i zastępy i pozwalamy, by wilczek się posprzeczał z drugim wilczkiem, a harcerz rąbnął młotkiem w palec. Pozwalamy im działać i popełniać błędy po to, by sami zrozumieli, co mogą zrobić lepiej i się (skutecznie) rozwinęli. Czemu inaczej miałoby to wyglądać w czerwonej gałęzi? Tu skauting dalej jest robiony w praktyce, a nie w teorii.

Warto zastanowić się nie tylko nad samym działaniem w stylu wędrowniczym, ale też motywacją do niego. Wstępując do kręgu, przyjmujesz pewne zasady. Szef kręgu nie wydaje za bardzo poleceń, sam się bierzesz do roboty, bo tak to po prostu działa. Z czasem pewnie zauważasz, że ten styl jest opłacalny, wszystko przebiega miło i sprawnie, przekonujesz się do niego. Kiedy jednak daje o sobie znać zmęczenie, głód, deszcz, taka prosta motywacja może nie wystarczyć. Wtedy patrzysz na Romka, Tomka, księdza i decydujesz się (lub nie) przekraczać samego siebie w darze dla nich. Niektórzy może skojarzyli poprzednie zdanie z definicją miłości: bezinteresowny dar z siebie. I słusznie. Myślę, że w kręgu każdy przechodzi podobną drogę: od życia stylem niejako na siłę / bo tak szef każe, do momentu w którym coraz bardziej go rozumie, przyjmuje jako swój, a służba staje się wyrazem miłości. I każdy przechodzi tę drogę w swoim tempie. Czytając Ewangelię dowiadujemy się, że miłość jest w życiu czymś najważniejszym. Okazuje się, że gotowanie spaghetti w deszczu jest jej najlepszym szkoleniem. Dobra, może nie najlepszym, bo to dość proste danie i nie trzeba aż tyle siły woli, żeby się przemóc do pracy (na wyższy poziom szkolenia rekomendowałbym np. leczo). Mnie takie spostrzeżenie pozwala jeszcze bardziej docenić wędrówki. Nie dość, że mam frajdę ze zdobywania szczytów i przeżywania przeróżnych przygód w doborowym towarzystwie, to jeszcze, niejako w gratisie, wystawiam się na okoliczności (inaczej: przebywam w przestrzeni wolności), które mnie prawdziwie rozwijają.

Pewnym sprawdzeniem, tego co tu piszę o rozwoju na wędrówkach i skuteczności motoru działanie, jest pytanie, czy przenosimy te przyzwyczajenia na grunt codzienny. Czy mamy tę naturalną wewnętrzną motywację, by służyć swojej rodzinie? Czy wyrobiliśmy sobie zdolność zauważania ludzi potrzebujących? Czy w obliczu wojny na Ukrainie odpowiadamy realnym działaniem wsparcia dla uchodźców i czy nie wypalamy się w nim, kiedy w społeczeństwie zapał już słabnie? Takie zjawisko lubimy nazywać zgrabnie jednością życia. Jest to stan, w którym nie rozdzielamy różnych sfer życia na harcerskie/kościelne/codzienne i którego osiągnięcie zajmuje trochę czasu. Powiedziałbym, że jeśli widzisz, że jesteś blisko jedności życia, to podejmuj Wymarsz Wędrownika. Ale jeśli widzisz, że nawet nie przybliżasz się do tego ideału, to znak, że coś z Twoją formacją wędrowniczą jest nie tak. Tak jak harcerz nie zdobywa w pierwszym roku stopnia ćwika, ale jeśli nie złożył nawet przyrzeczenia, to wiedz, że coś się dzieje.

W ten sposób, na przykładzie jednego aspektu stylu wędrowniczego, chciałem przekonać Was, że wędrówka, oprócz oczywistej frajdy, którą przynosi (a może dzięki niej?), naprawdę nas rozwija. Jeśli ktoś by się mnie spytał, jak dobrze przygotować się do małżeństwa, powiedziałbym, że oczywiście słuchanie mądrych konferencji jest cenne, ale jak chcesz się przygotować naprawdę dobrze, to zakładaj plecak i ruszaj w trasę z braćmi z kręgu. A ja trzymam kciuki za deszcz.

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=WWORuJ2ff_k

Fot. na okładce: Radosław Maksymiuk

Na Wielki Post

Ten artykuł miał być o czymś zupełnie innym. Niestety chyba nie wypada, a ja chyba nie jestem w stanie myśleć i pisać o czymś innym niż tragedia milionów ludzi, która dzieje się na naszych oczach, tuż koło nas. Na usta ciśnie się mnóstwo pytań, co robić? Jak żyć? Czy to się skończy i kiedy? W takich chwilach, przy takich wydarzeniach mam skłonność do popadania w stan nieustannego lęku i beznadziei. Ciężko mi się z tego stanu otrząsnąć i po prostu żyć. Wewnętrzny przymus przeglądanie wiadomości, Facebook, radio tylko bardziej dołują. Rozmowy z najbliższymi rzadko podnoszą na duchu, często jest wręcz przeciwnie. Ogarnia mnie straszny lęk – o rodzinę, dzieci, przyszłość, życie.

I w takim momencie Pan Bóg dał mi niesamowitą łaskę – wdzięczność. Za te wszystkie lata, kiedy był pokój i nie było epidemii, za mój dom i moją rodzinę, za przyjaciół i czas w skautingu, za wspomnienia i wędrówkę w Ukrainie. Za życie w wolnym, demokratycznym państwie. Za kawałek chleba, który zawsze jest w chlebaku i Kawałek Chleba, który czeka na mnie w Tabernakulum.

Na sytuację polityczną nie mamy wielkiego wpływu – działajmy na miarę naszych możliwości, ale najpewniej będziemy musieli dostosować się do biegu historii. Moi drodzy i tak wszyscy umrzemy. Czy to będzie za 80 lat, czy za chwilę, to w sumie chyba nie jest w świetle naszej wiary takie istotne. Nasze harcerskie pozdrowienie przypomina nam o czuwaniu, o byciu zawsze gotowym – gotowym do niesienia pomocy, ale także gotowym na śmierć, która przecież dla nas ma być prawdziwym początkiem. Dlatego popadanie w takie otępienie i beznadzieję obnaża mój brak prawdziwej wiary.

Jaki powinien być ten Wielki Post? Co powinniśmy robić? Ja w pierwszej kolejności pójdę do spowiedzi, a później będę się starała czynić dobro i być człowiekiem. A poza tym będę żyć normalnie, ponieważ nie chcę, żeby strach zdominował moje życie i odebrał mi rozum oraz czas, który jeszcze mam tutaj.

Zrozumieć to bardzo pomógł mi tekst C. S. Lewisa, z książki „Aktualne sprawy” („Present concerns”) (cytowany za stroną http://www.pbartosik.pl/2021/03/o-zyciu-w-epoce-atomu-cs-lewis.html?m=1&fbclid=IwAR36PDo8gvpzJIC54NtTgw0EyKNHCoBkgjsq8KPu-LbHl3xdVy38dDsL8-U), który zamieszczam poniżej:

Przeceniamy temat broni atomowej. Na pytanie „Jak powinniśmy żyć w epoce atomu?” mam ochotę odpowiedzieć: „Cóż, dokładnie tak samo jakbyśmy żyli w szesnastowiecznym Londynie niemalże co roku nawiedzanym przez zarazę. Lub w erze wikingów, gdy najeźdźcy ze Skandynawii mogli wylądować na nabrzeżu i poderżnąć nam gardła we śnie każdej nocy. Czy też tak jak żyjemy dziś, w erze syfilisu, paraliżu, nalotów bombowych, katastrof kolejowych i wypadków samochodowych”.

Innymi słowy, nie zaczynajmy od wyolbrzymiania wyjątkowości naszej sytuacji. Uwierz mi, drogi panie oraz droga pani, ty i wszyscy twoi bliscy zostali skazani na śmierć na długo przed wynalezieniem bomby atomowej… Absurdem jest utyskiwanie i krzywienie się na to tylko i wyłącznie dlatego, że naukowcy wynaleźli jeszcze jeden sposób, by pozbawić nas życia w świecie, w którym sama śmierć nie jest szansą, lecz pewnością.

Jeśli zostaniemy zniszczeni przez bombę atomową, niech zastanie nas robiących to, co do rozsądnych ludzi należy: modlących się, pracujących, nauczających, czytających, słuchających muzyki, kąpiących dzieci, grających w tenisa, rozmawiających z przyjaciółmi przy kuflu piwa i rzutkach – a nie skłębionych niczym przerażone owce i myślących o bombie. Mogą zniszczyć nasze ciała (potrafi to pierwszy lepszy mikrob), ale nie zdominują naszych umysłów…

Co broń atomowa dotychczas uczyniła, to brutalnie przypomniała nam o tym, w jakim świecie żyjemy, o czym zaczynaliśmy już zapominać w tym okresie dobrobytu. I to przypomnienie, jak dotąd, jest rzeczą dobrą. Zostaliśmy wybudzeni z pięknego snu, a teraz możemy zacząć mówić o rzeczywistości…

Powinniśmy żyć według własnych zasad, nie kierując się strachem: podążać, czy to prywatnie, czy publicznie za prawem miłości i powściągliwości, nawet gdy wydaje się to samobójcze. Odrzucając prawo rywalizacji i grabieży, nawet jeśli wydaje się ono konieczne, by przetrwać. Ponieważ częścią naszego duchowego prawa jest niestawianie nigdy przetrwania na pierwszym miejscu: nawet jeśli chodzi o przetrwanie gatunku. Musimy stanowczo ćwiczyć się w zrozumieniu, że życie człowieka na Ziemi, a już na pewno naszej nacji, kultury czy klasy, nie jest warte przetrwania, jeśli nie zostanie ono osiągnięte za pomocą honorowych i pełnych miłości środków.

Nic nie jest bardziej prawdopodobne niż zniszczenie gatunku lub nacji, przez chęć przetrwania za wszelką cenę. Ci, którzy dbają o coś więcej niż cywilizację, mają największą szansę, aby tę cywilizację ocalić. Ci, którzy pragnęli Nieba, służyli Ziemi najlepiej. Ci, którzy kochają Boga bardziej niż człowieka, robią najwięcej dla człowieka…

Niechaj bomba zastanie cię przy czynieniu dobra.

Fot. na okładce: Kamil Głusiński

Emilia Kawałek


Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.

Kształtowanie kobiecości – myśli Edyty Stein (św. Teresy Benedykty od Krzyża)

Edyta Stein przyszła na świat jako najmłodsze dziecko w żydowskiej rodzinie. Urodziła się 12.10.1891r. we Wrocławiu, w Dzień Pojednania. Po ukończeniu szkoły, liceum i czterech semestrów studiów, podczas których zajmowała się głównie psychologią, Edyta wyjechała do Getyngi, gdzie studiowała fenomenologię u Edmunda Husserla. Była wykładowcą z propedeutyki filozofii, historii i niemieckiego w jednym z wrocławskich gimnazjów. Następnie została asystentką Husserla i doktoryzowała się u niego z filozofii. Była wybitnie uzdolniona, co zauważali jej nauczyciele.

W 1922 r. przyjęła chrzest w Kościele katolickim. Na jej nawrócenie miały wpływ m.in. pełna wewnętrznego pokoju, wynikająca z wiary, postawa żony zmarłego prof. Reinacha i lektura autobiografii św. Teresy z Avila. Edyta Stein przez wiele lat była wykładowcą w liceum i seminarium nauczycielskim, a następnie w Instytucie Pedagogiki Naukowej. W latach 1929-32 zajmowała się kwestiami dotyczącymi kobiet – wygłaszała odczyty na zaproszenie żeńskich organizacji katolickiej inteligencji. Jej starania o habilitacje i praca dydaktyczna zostały przekreślone z powodu wejścia w życie ustawy NSDAP dotyczącej eliminacji ze stanowisk państwowych osób pochodzenia niearyjskiego.

W 1933r. wstąpiła do Karmelu w Kolonii, gdzie przyjęła imię zakonne Teresy Benedykty od Krzyża. W 1938r. z powodu narastającego antysemityzmu musiała uciekać do Holandii, gdzie ją zaaresztowano. Zginęła w Oświęcimiu w 1942r. 11.10.1998r. została kanonizowana przez św. Jana Pawła II, który podczas uroczystości z tej okazji powiedział:

„Miłość do Chrystusa była ogniem, który zapalił życie siostry Teresy Benedykty od Krzyża na długo przedtem, zanim uświadomiła sobie, że została całkowicie nim ogarnięta. Na początku jej ideałem była wolność. Przez długi czas Edyta Stein przeżywała doświadczenie poszukiwania. Jej umysł nie ustawał w kontynuowaniu badań, a jej serce żywiło nadzieję. Przeszła trudną drogę filozofii i u jej kresu została nagrodzona: odnalazła prawdę, a raczej została zdobyta przez prawdę. Odkryła bowiem w końcu nowe imię prawdy, którym był Jezus Chrystus. Od tej chwili Słowo Wcielone stało się dla niej wszystkim. Patrząc jako karmelitanka na ten okres swojego życia, pisała do jednej z benedyktynek: „Kto szuka prawdy, świadomie lub nieświadomie szuka Boga”.

W tym tekście postaram się jak najwierniej – poprzez zestawienie cytatów – odtworzyć główne wątki poruszane przez Edytę Stein w trakcie jej wykładów dotyczących kobiet. Myślę, że pomimo upływu lat, spostrzeżenia przez nią poczynione są wciąż aktualne. Przyjrzyjmy się zatem bliżej następującym kwestiom: jakie cechy są charakterystyczne dla kobiet, dlaczego mogą one stać się wartością oraz jakim mogą ulec wypaczeniom, a także w jaki sposób kobiecość może być kształtowana poprzez formację.

Edyta Stein (św. Teresa Benedykta od Krzyża)

Jakie cechy są charakterystyczne dla kobiet, dlaczego mogą one stać się one wartością oraz jakim mogą ulec wypaczeniom?

Na początku Edyta Stein nakreśla rysy kobiecej natury:

„Postawa kobiety jest osobowa – i ma to wieloraki sens. Po pierwsze, w to, co robi, chętnie angażuje całą swoją osobę. Interesuje ją następnie żyjąca, konkretna osoba, zarówno w odniesieniu do jej własnego życia osobistego, jaki i do innych osób oraz ich spraw osobistych. (…)

U kobiety jest naturalne dążenie do całości i pełni – znowu w podwójnym kierunku: sama chciałaby być człowiekiem integralnym, rozwinąć się w pełni i wszechstronnie; chciałaby też dopomóc do tego innym i tam, gdzie ma do czynienia z człowiekiem, chciałaby zająć się całym człowiekiem.”

Te charakterystyczne dla kobiet cechy same w sobie nie przestawiają jeszcze żadnej wartości – zyskują ją dopiero wtedy, gdy zostaną odpowiednio ukształtowane. Edyta Stein tłumaczy sens postawy osobowej i ukierunkowania na całość. Osoba jest ważniejsza od rzeczy materialnych, a przedmioty są przeznaczone dla użytku ludzi. „(…) za wszystkim, co na świecie przedstawia jakąś wartość, jest osoba Stwórcy, który wszelkie wyobrażalne wartości zawiera w sobie i przewyższa jako ich prawzór.” Najwyższym ze stworzeń jest człowiek będący osobą. Natomiast tendencja do całościowego postrzegania pomaga kobiecie uwzględniać równocześnie wiele wymiarów, których np. może dotyczyć problem, z jakim boryka się dany człowiek. Ponadto chroni ją przed koncentracją na doskonaleniu określonych zdolności przy zaniedbaniu innych i czyni ją uważną na to, czy rozwój innych przebiega w sposób harmonijny.

Następnie Edyta Stein pokazuje, jak zniekształcone mogą zostać naturalne predyspozycje kobiety:

„ (…) skłonność do nadawania znaczenia własnej osobie; angażowanie do tego siebie samej i innych; szukanie miłości i podziwu, niezdolność przyjmowania krytyki, odczuwane jako atak na własną osobę. To pragnienie znaczenia i nieograniczonego uznania rozszerza się na wszystko, co należy do osoby. Własny mąż musi być uznawany za najlepszego, własne dzieci muszą być najpiękniejsze, najmądrzejsze i najbardziej uzdolnione. To właśnie jest ta ślepa miłość kobieca, która mąci rzeczową ocenę (…). Do tego nadmiernego podkreślania ważności własnej osoby dołącza się nadmierne zainteresowanie innymi. Niestosowne ingerowanie w ich życie osobiste, próby podporządkowania sobie innych. Obydwie te rzeczy – nadmierne akcentowanie własnej i cudzej osobowości – łączą się ze sobą w kobiecym poświęceniu się i w dążeniu do oddania się całkowicie drugiemu człowiekowi w taki sposób, że nie służy to własnemu człowieczeństwu kobiety ani człowieczeństwu drugiego, a jednocześnie kobieta taka traci zdolność wykonywania innych zadań.

Z tym zakłamanym dążeniem do podkreślenia własnego znaczenia wiąże się także wypaczone pragnienie całości i dopełnienia: pragnienie orientowania się we wszystkim, a stąd pokosztowania wszystkiego i nie zagłębiania się w niczym. (…) Kto jakąś rzecz gruntownie opanuje, ten jest bliżej pełnego człowieczeństwa niż ten, kto nigdy nie ma pod nogami twardego gruntu.”

O tym, jak ustrzec się tego typu nieprawidłowości, będzie jeszcze mowa później. Tymczasem wróćmy do poruszanej wcześniej sprawy: Kim jest ów człowiek integralny, o którym wspominała Edyta Stein? To osoba, w której obraz Boga zachowuje najwyższą możliwą czystość, „wolą kieruje rozum, a władze niższe są pod kontrolą poznania i woli”. Każdy ma w sobie pragnienie by się nim stać. U kobiet to dążenie może być bardziej widoczne ze względu na jego związek z przeznaczeniem do bycia towarzyszką i matką.

„Być towarzyszką-czyli ostoją i wsparciem; żeby zaś tym być, trzeba samemu mocno się trzymać a to jest możliwe tylko wtedy gdy wewnątrz wszystko jest należycie uporządkowane i zrównoważone. Być matką – czyli piastować autentyczne człowieczeństwo i strzec go, i dopomagać w jego rozwoju. Znowu – żeby temu sprostać, trzeba je najpierw mieć samemu i dobrze wiedzieć, co to znaczy; w przeciwnym razie nie można być przewodnikiem na tej drodze.”

Edyta Stein zwraca uwagę na to, że „(…) tajemniczy proces rozwoju nowego stworzenia w matczynym organizmie jest tak głęboką jednością rzeczywistości cielesnej i duchowej, że nietrudno zrozumieć, że jedność ta charakteryzuje całą naturę kobiecą.” W związku z tym istota każdej kobiety jest przeniknięta przez macierzyństwo tzn. niezależnie od tego czy jest lub będzie żoną i mamą, może odnaleźć i rozwinąć w sobie predyspozycje do wspierania rozwoju człowieczeństwa w innych ludziach.

„Duchowe predyspozycje związane z jej przeznaczeniem na małżonkę i matkę nie zamykają się w ścisłych granicach małżeńskich relacji i fizycznego macierzyństwa, lecz mogą w swym oddziaływaniu służyć każdemu, kogo kobieta spotka w swym życiu. W ten sposób także kobieta pozbawiona możności małżeństwa i macierzyństwa, albo dobrowolnie z nich rezygnująca, może realizować swe przeznaczenie w sposób bardziej uduchowiony. Wszędzie, gdzie człowiekowi samotnemu, a w szczególności znajdującemu się w materialnej lub duchowej potrzebie, dopomaga, otaczając go współczującą i rozumiejącą miłością i radami, tam jest towarzyszką życia, sprawiającą, że »człowiek nie jest sam«.”

Aby kobieta potrafiła wyjść naprzeciw drugiemu człowiekowi i odpowiedzieć na jego potrzeby, jej dusza powinna przybrać określony kształt, scharakteryzowany przez Edytę Stein w taki sposób:

(…) dusza kobiety musi być szeroka i otwarta na wszystko, co ludzkie; musi być cicha, żeby gwałtowne wichury nie gasiły słabych płomyków; musi być ciepła, żeby nie uschły delikatne kiełki; musi być jasna, żeby w zakamarkach i fałdach nie zagnieżdżały się szkodniki; zamknięta w sobie, żeby czynniki zewnętrzne nie zagrażały życiu wewnętrznemu; uwolniona od samej siebie, żeby znajdowało w niej miejsce życie kogoś drugiego; a wreszcie ma być panią samej siebie i swego ciała, ażeby cała jej osoba była gotowa usłużyć na każde wezwanie.” 

Zadaniem kobiety jest poszukiwanie ukrytego wewnątrz innych skarbu i ciężaru. Jej wewnętrzna przestrzeń musi się poszerzać, by mogła pomieścić w sobie to, co odkryje. „Dusze kobiet są tak często i tak bardzo w stanie poruszenia, a ruch już sam z siebie często tworzy zakłócenia ciszy; kobiety mają nadto wielką ochotę to uzewnętrzniać i o tym opowiadać.” Jednak „(…) kiedy pełne szmerów ja całkowicie zniknie, wtedy pojawi się wolna przestrzeń i cisza – wtedy coś innego będzie w mogło w niej znaleźć dla siebie miejsce i stanie się dosłyszalne.”„Dusza kobiety jawi się naprzód jako mroczna i ciemna nieprzenikniona dla siebie samej i dla innych. Promienną czyni ją dopiero Boskie światło.”

W tym momencie można się zacząć zastanawiać, co zrobić, by wypracować w sobie wyżej wymienione wyżej cechy. Jednak, jak pisze Edyta Stein: „Myślę, że w grę wchodzi tutaj nie tyle różnorodność przymiotów, zajęcie się każdym z nich osobno i przyswojenie ich sobie, co raczej prosty, całościowy stan duszy, ujmowany z różnych stron w tych przymiotach. Stanu tego nie możemy stworzyć własnymi siłami, konieczna jest tu pomocą łaski.”

Formacja: praca i środki nadprzyrodzone-łaska

Wiemy już na czym polega potencjał kobiety. Jednak jej naturalne predyspozycje mogą się rozwinąć tylko wtedy, gdy zostaną poddane odpowiedniej formacji. Jako jedno z narzędzi służących kształtowaniu charakteru Edyta Stein wymienia pracę.

„Jak można teraz ten surowy materiał specyficznych cech kobiecych, z wszystkimi jego wadami i słabościami (…) przekuć w oczyszczoną i wartościową kobiecość? Pomocny jest tutaj zwłaszcza pewien środek naturalny: solidna, rzeczowa praca. Każda taka praca, niezależnie od jej rodzaju – gospodyni domu, rzemiosło, nauka itd.- wymaga stosowania się do praw danej rzeczy, pozostawienia na boku własnej osoby, myślenia o sobie, jak również wszelkich humorów i nastrojów. Kto tego się nauczył, ten stał się „rzeczowy”, stracił coś z „nadmiaru osobowości” i osiągnął pewną wolność od siebie samego, a jednocześnie przeniósł się w jakimś punkcie z powierzchowności do głębi i ma coś, na czym może się oprzeć. Już ze względu na tę wielką zdobycz osobistą – abstrahując całkowicie od wszelkiego przymusu ekonomicznego – każda dziewczyna powinna posiąść solidne wykształcenie zawodowe i po tej nauce mieć jakieś zadanie, które będzie w całości wypełniać. (…) Ponieważ rzeczowa praca, którą uważam za lekarstwo na wady specyficznych cech kobiecych, jest tym, do czego jest na ogół z natury skłonny mężczyzna, można by też powiedzieć: odtrutkę na „nadmiar kobiecości” stanowi pewien dodatek męskiej natury. Znaczy to jednak zarazem, że na tym stopniu nie możemy pozostać. W ten sposób osiągnęlibyśmy tylko jakieś upodobnienie do typu męskiego, co rzeczywiście zdarzało się w początkach ruchu kobiet, i nie byłby to wielki sukces ani dla nas samych, ani dla innych. Musimy pójść dalej i od postawy rzeczowej przejść do prawdziwej osobowej (…). Tutaj potrzebne jest jednak poznanie autentycznego człowieczeństwa, czyli idealnego obrazu, a także poznanie jego założeń, jak też odchyleń od niego – w nas samych i w innych – swoboda spojrzenia, uniezależnienie się od nas samych i od innych oraz potrzebna do podjęcia pewnych koniecznych, praktycznych ruchów siła, której absolutnie nie można nabyć samymi ludzkimi środkami. Żadna wiedza książkowa nie może naszym ślepym oczom dać tej ostrości spojrzenia, żaden wysiłek woli nie może dać energii potrzebnej do wycinania dzikich pędów nas samych i w drogich na ludziach. Konieczna jest pomoc środków nadprzyrodzonych.”

Warto podejmować pracę nad sobą, jednak nasze wysiłki mają ograniczoną skuteczność. Osiągnięcie dojrzałości jest możliwe tylko dzięki łasce. Ona bowiem może przemieniać naszą naturę od wewnątrz, podczas gdy my sami próbujemy nadać sobie kształt od zewnątrz.                                

„Człowiek dojrzały, który budzi się do życia w duchowej wolności, zostaje oddany w swe własne ręce. Jako mający wolną wolą, może sam pracować nad swoim kształtem, może dobrowolnie uruchamiać swe władze duchowe i w ten sposób troszczyć się o ich kształtowanie: na kształtujące go wpływy może się otwierać albo się na nie zamknąć. Tak jak siły kształtujące go od zewnątrz, podobnie on sam jest związany danym mu materiałem i pierwszą działającą w nim siłą nadającą kształt; nikt nie może uczynić siebie samego czymś, czym nie jest ze swej natury. Istnieje tylko jedna siła kształtująca, która w przeciwieństwie do dotychczas wymienionych nie jest zamknięta w granicach natury, lecz może jeszcze od wewnątrz przemieniać sam wewnętrzny kształt: jest to siła łaski.”

Oprócz otwierania się na przemieniającą moc łaski, która jest kluczowym elementem formacji, warto zadbać również o pewne inne sprawy, na które mamy wpływ. Tak jak ciało potrzebuje wartości odżywczych z pokarmu, który jest dostarczany z zewnątrz, tak też dusza potrzebuje stosownej „strawy” aby mogła wzrastać. 

„Możliwość wzrastania jest uwarunkowana przyjmowaniem czegoś. (…) tylko to, co dusza przyjmuje wewnętrznie, wchodzi w jej własny byt w ten sposób, że możemy mówić o wzroście i formacji; to, co przyjmują wyłącznie zmysły i rozum, pozostaje poza stanem jej posiadania.”

„W duszy kobiety znajduje się szczególnie silnie wrodzone pragnienie takich karmiących duszę wartości: jest ona otwarta na piękno, łatwo zachwyca się tym, co moralnie szlachetne, przede wszystkim jednak otwarta jest na najwyższe ziemskie wartości – na wartości niewymowne, osadzone w samym bycie duszy. Dlatego bez wątpienia słusznie jeszcze kilka lat temu w formacji dziewcząt w dużej mierze uwzględniano materiały „kształtujące uczucia”: literaturę, sztukę, historię.”     

Edyta Stein podkreśla znaczenie ćwiczenia rozumu dla formacji – także tej duchowej. 

„Jeśli dusza ma być należycie uformowana, a nie zdeformowana, musi mieć zdolność porównywania i rozróżniania, określania oceny i miary. Nie powinna – ulegając nieokreślonemu entuzjazmowi – kierować się marzycielstwem; powinna mieć subtelny zmysł odczuwania i wyostrzony, krytyczny osąd.

Składa się na to w pierwszym rzędzie dobrze wyćwiczony rozum. Mimo, iż zdolność abstrakcyjnego myślenia jest zazwyczaj niższa u kobiet i samo czysto rozumowe przyjęcie nie decyduje jeszcze w sposób istotny o formacji, to w królestwie ducha kluczowe znaczenie ma rozum; stanowi on oko, przez które przenika światło do mroków duszy.”                           

„Rozum (…) może i powinien być przymuszany do działania. (…) Kształtowanie rozumu nie powinno jednak dokonywać się kosztem kształtowania uczuć. Równałoby się to czynieniu środka celem.”

Kształtowaniu należy poddać także uczucia i wolę. Okazje ku temu stwarza praktyczne działanie. Edyta Stein wspomina również o tym, że obejmująca całość formacja powinna zawierać ćwiczenie ciała – ciało i dusza mają rozwijać się harmonijnie, a nie jedno kosztem drugiego (jednak ciało ma podlegać duszy).

„Należy przy tym pamiętać, że oprócz teoretycznego istnieje również rozum praktyczny. Wyćwiczenie tej władzy jest sprawą nadzwyczaj doniosłą dla dalszego życia, a polega ono nie na rozwiązywaniu problemów teoretycznych, lecz na posługiwaniu się nim przy pełnieniu konkretnych zadań. Odpowiada to także naturze kobiety, ponieważ jest ona nastawiona bardziej na konkret niż na abstrakcję. Zawiera się w tym jednocześnie ćwiczenie woli, od której ciągle się czegoś oczekuje: dokonywania wyboru, podejmowania decyzji, rezygnowania z czegoś, ofiar itd. Jest to też nieodzowne dla należytego kształtowania uczuć. Czy entuzjazm jest autentyczny, czy rzeczywiście sprawy wyższe przekładamy nad niższe itd., okazuje się dopiero wtedy, gdy przekonanie i wewnętrzne nastawienie trzeba przełożyć na działanie.”

„Człowiek jest w końcu z samej swej natury przeznaczony nie tylko do otrzymywania, ale także do działania, do kształtowania otaczającej go rzeczywistości zewnętrznej. Dlatego aktywizacja własnych zdolności praktycznych i twórczych stanowi istotną część procesu formacji. A od większości kobiet oczekuje się w życiu przydatności praktycznej. Kobiety praktyczne, energiczne, stanowcze i ofiarne potrafimy wychować tylko wtedy, gdy pozwolimy im działać już w wieku szkolnym.”

Zdaniem Edyty Stein „sednem wszelkiej formacji kobiet musi być formacja religijna.” Tłumaczy to w ten sposób:

„Moglibyśmy też powiedzieć, że religijna formacja równa się posiadaniu żywej wiary. Posiadanie żywej wiary oznacza poznanie Boga, kochanie Go i służenie Mu. Kto zna Boga (w tym sensie i w tej mierze, w jakiej poznanie Boga – dzięki światłu przyrodzonemu i nadprzyrodzonemu – jest możliwe), ten może Go tylko kochać, a kto Go kocha, temu nie pozostaje nic innego, jak Mu służyć. Tak więc żywa wiara jest sprawą rozumu i serca, działaniem woli i czynem. Kto potrafi ją w sobie obudzić, ten ćwiczy wszystkie swe władze. Obudzenie jej domaga się jednak zaangażowania wszystkich władz; nie wystarczy tu sama sucha nauka, rozmowa; nie wystarczy też samo uczucie budzące entuzjazm; konieczne jest uczenie się religii, które rodzi się pełni własnego życia religijnego i wprowadza w głębiny Bóstwa oraz potrafi ukazać Jego łaskawość; które roznieca miłość i domaga się potwierdzenia jej czynem, gdy samemu się ich dokonuje.”

Tak jak zostało wspomniane na początku tego tekstu, kobiety charakteryzuje nastawienie na osobę i dążenie do całości i pełni. Później była mowa o macierzyństwie, które wiąże się z oddaniem siebie samej. Gdy połączymy te wszystkie aspekty, zrozumiałe staje się dlaczego kobiety mają w sobie pragnienie, by w pełni oddać samą siebie drugiej osobie (lub Osobie).

(…) jest w niej [kobiecie] naturalne pragnienie całkowitego oddania się na własność. Gdy dobrze zrozumiała, że wziąć ją całkowicie na własność nie potrafi nikt inny poza Bogiem oraz że całkowite oddanie się na własność komuś innemu jest grzeszny rabunkiem wobec Boga, wtedy takie oddanie się nie będzie już dla niej ciężarem, wtedy uwolni się też od samej siebie. Wtedy też oczywiste stanie się dla niej zamknięcie się w swej twierdzy; przedtem była wystawiona na gwałtowne, ciągle przenikające do jej wnętrza ataki z zewnątrz i sama też wychodziła z siebie, żeby na zewnątrz szukać czegoś, co by mogło zaspokoić jej głód. W tej swojej twierdzy jest władczynią jako służebnica swego Pana i w ten sposób, gotowa jest usługiwać każdemu (…)”

Kobieta może osiągnąć wolność od samej siebie, gdy odda siebie Temu, który ją stworzył. Jej pragnienie bycia kochaną tylko dzięki Niemu może zostać w pełni zaspokojone. Kobieta znajdująca oparcie w Bogu zyskuje pewien stopień wewnętrznej niezależności od innych ludzi, a równocześnie staje się zdolna do tego, by ich prawdziwie kochać. Dzięki temu, że zaufała Bogu, nie musi się już niczego obawiać – jej życie jest kształtowane przez łaskę „Bo kto się odda Panu, ten nie ginie, gdyż Pan mocen jest ustrzec go, oczyścić, wysublimować i nadać właściwą miarę.”  Wzorem integralnego człowieczeństwa, które może stać się udziałem każdego, kto odda się Bogu, jest Jezus.

„(…) gdzie mamy konkretny obraz integralnego człowieczeństwa? Obraz Boga w ludzkiej postaci znalazł się wśród nas w Synu Człowieczym Jezusie Chrystusie. Gdy rozważymy ten Obraz, taki, jaki do nas mówi w prostym przekazie Ewangelii, wtedy otwiera on nasze oczy. Im lepiej poznajemy Zbawiciela, tym bardziej ulegamy tej wzniosłości i łagodności, tej królewskiej wolności, której obce są wszelkie inne więzy poza poddaniem się woli Ojca: wolności od wszystkich stworzeń, stanowiącej jednocześnie podstawę miłosiernej miłości do każdego stworzenia. A im głębiej przenika w nas ten Obraz Boga, im bardziej rozbudza naszą miłość, tym bardziej wrażliwi stajemy się na wszelkie odchylenia od niego w nas samych i w innych; otwierają się nasze oczy na rzeczywiste poznanie człowieka, wolne od wszelkiego upiększania. A kiedy już brak nam sił i coraz trudniej jest nam wnosić widok ludzkiej słabości nas samych i u drugiego, wtedy trzeba znowu tylko spojrzeć na Zbawiciela; On nie odwrócił się ze wstrętem od naszej nędzy, ale właśnie z powodu tej nędzy przyszedł do nas i wziął ją na siebie. (…). Gdy jesteśmy bezradni i nie wiemy, gdzie szukać pomocy, wtedy On sam nam dostarcza lekarstwa. Przez swe sakramenty oczyszcza nas i umacnia. A gdy zgodnie z jego wolą zwracamy się do niego z ufnością, wtedy Jego duch coraz głębiej nas przenika i przekształca. Przyłączając się do Niego, uczymy się obywania się bez ludzkiego wsparcia oraz zyskujemy wolność i moc, które musimy mieć, ażeby służyć wsparciem i podporą dla innych. On sam nas prowadzi i pokazuje nam, jak mamy prowadzić innych. W ten sposób przez Niego osiągamy integralne człowieczeństwo i jednocześnie odpowiednią osobową postawę. Kto na Niego patrzy i do Niego się zwraca, ten widzi Boga, prawzór wszelkiej osobowości i kwintesencję wszelkich wartości. Tutaj jest odpowiednie miejsce na oddanie się, do którego skłonna jest kobieca natura; tutaj znajdujemy też z drugiej strony absolutną miłość i oddanie, których na próżno szukamy u ludzi. Oddanie się Chrystusowi nie czyni nas ślepymi i głuchymi na to, czego potrzebują inni; przeciwnie – szukamy teraz obrazu Boga we wszystkich ludziach i chcemy im wszędzie dopomagać do życia wolności. Teraz możemy w związku z tym również powiedzieć: specyficzna wartość kobiety polega w istocie na szczególnej wrażliwości na działanie Boga w duszy, a pełnię osiąga wtedy, gdy z ufnością i bez oporu poddajemy się temu działaniu.”

Myśli Edyty Stein najlepiej podsumowują jej własne słowa:

„(…)specyficzne cechy kobiece wskazują na doniosłe zadanie: rozwijania autentycznego człowieczeństwa w sobie samej i w innych. W tych specyficznych cechach kobiecych obecne są jednak również niebezpieczne zarodki, które zagrażają rozwojowi jej specyficznych wartości i tym samym należytemu wypełnianiu tego zadania. Niebezpieczeństwom tym można zapobiec jedynie poprzez staranne ćwiczenie się w szkole pracy i dzięki wyzwalającej mocy łaski Bożej. Naszą misją jest bycie sprawnym narzędziem w rękach Boga i realizowanie Jego dzieła w miejscu, do którego nas zaprowadzi. Jeśli je wykonujemy, wtedy czynimy to, co najlepsze dla nas samych, dla naszego bliższego otoczenia i tym samym jednocześnie dla całego narodu.”

Źródła:

„Światłość w ciemności” Edyta Stein-s. Teresa Benedykta od Krzyża

„Kobieta. Pytania i refleksje” Edyta Stein-s. Teresa Benedykta od Krzyża  

„Zawód mężczyzny i kobiety według natury i łaski” w: Z własnej głębi. Wybór pism duchowych, 1978, t. II, str. 35, Edyta Stein 

Polecam przeczytać również:                                                                   

Mulieris dignitatem − list apostolski Jana Pawła II o godności i powołaniu kobiety

Przemówienie Kard. Stefana Wyszyńskiego prymasa Polski do dziewcząt polskich                                                                                                                     

Wrocławianka


Sympatyk Skautów Europy