„Jesteś taki nieposłuszny! A mówiłam, że masz być grzeczny…” usłyszałam ostatnio wracając z pracy autobusem. Słowa skierowane do chłopca (na oko 4/5 lat) w pierwszej chwili puściłam mimo uszu, ale chwile później zaczęłam się zastanawiać, co tak właściwie znaczy być grzecznym i posłusznym…? Pierwsze słowo dalej pozostaje dla mnie w sferze domysłów, założeń i przypuszczeń. Bo czy nie jest tak, że od „grzecznego dziecka” oczekuje się wielu złożonych zachowań? Od niebrudzenia nowych spodenek, przez bycie uprzejmym, kulturalnym i elokwentnym, do niewyrażania zbyt intensywnie swoich emocji…? Ale dziś nie o tym. ?
Drugie słowo, w całej swej prostocie, wydaje mi się jeszcze bardziej skomplikowane! Czym jest posłuszeństwo? Czy jest potrzebne? Czy oczekujemy go względem naszych podopiecznych, by było nam wygodniej? Komu i czemu mamy być posłuszni…? Na szczęście z wykształcenia jestem matematykiem, więc będzie po kolei. Najpierw definicja i analiza, potem dowód.
Ze słownika języka polskiego PWN wiemy, że posłuszeństwo to nic innego jak „poddawanie się czyjejś woli”. Brzmi prosto – osoba posłuszna robi to, co powiem; to, co ja chcę. Czy chcemy uczyć tak rozumianego posłuszeństwa w Skautingu? Czy chcemy, aby Wilczęta, Wilczki, Harcerki i Harcerze byli nam (Akelom, Drużynowym) posłuszne/i? By poddawali się naszej woli…? Nie jesteś przekonana/y? Ja też nie do końca… Pójdźmy głębiej. Ksiądz Jerzy Chmiel w „Etosie o posłuszeństwie” pisze „biblijne posłuszeństwo jest nauką o wolności”. No! To brzmi bardziej po skautowemu, prawda? ?Przestrzeń wolności, odpowiedzialność, naturalne konsekwencje… I wszystkie te górnolotne sformułowania, o których mówi się na obozach szkoleniowych.
Koncepcja posłuszeństwa przewija się w różnych kontekstach i słowach na przestrzeni całego Pisma Świętego. W języku greckim „być posłusznym” znaczy słuchać i poddać się temu. Z drugiej strony język hebrajski nie daje jednego słowa na określenie posłuszeństwa. Używano różnych sformułowań: słuchać, iść za kimś, być wiernym, odpowiadać. Może się więc wydawać, że posłuszeństwo jest dobre samo w sobie. Jednak w moim odczuciu (teraz padnie moja ulubiona odpowiedź na większość pytań): to zależy! Zależy od tego, czym się kierujemy, czy jest w nas miłość, szacunek, pragnienie dobra…
Jako dorośli, dojrzali ludzie jesteśmy zaproszeni do posłuszeństwa swojemu sumieniu. „Tak, aby nasza wolna wola realizowała się w dobru. Jesteśmy odpowiedzialni za siebie, a więc również za to, by wciąż kształtować swoje sumienie.” – dodaje Milena (przewodniczka, psycholożka, żona i mama).
Ale nie tylko sumieniu! „Zbawienie znajduje się w prawdzie. Ci, którzy są posłuszni natchnieniom Ducha Prawdy, znajdują się już na drodze zbawienia” (KKK 852). „Obowiązek posłuszeństwa domaga się od wszystkich okazywania władzy należnego jej uznania oraz szacunku i – stosownie do zasług – wdzięczności i życzliwości osobom, które ją sprawują.” (KKK 1900) Posłuszeństwo względem Rodziców wielu z nas już nie dotyczy – „Tak długo jak dziecko mieszka z rodzicami, powinno być posłuszne każdej prośbie rodziców, która służy jego dobru lub dobru rodziny. (…) Jeśli jednak dziecko jest przekonane w sumieniu, iż jest rzeczą moralnie złą być posłusznym danemu poleceniu, nie powinno się do niego stosować. Wzrastając, dzieci będą nadal szanować swoich rodziców. (…) Posłuszeństwo wobec rodziców ustaje wraz z usamodzielnieniem się dzieci, pozostaje jednak szacunek, który jest im należny na zawsze.” (KKK 2217)
Posłuszeństwo powinno być przede wszystkim owocem naszej miłości do Boga. Biblia mówi: „Jeśli mnie miłujecie, przykazań moich przestrzegać będziecie. (…) Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie, i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy.” ( J 14; 15, 23) „Miłość względem Boga polega na spełnianiu Jego przykazań, a przykazania Jego nie są ciężkie.” (1 J 5, 3). Jak pisze Ksiądz Jerzy Chmiel „Sam Jezus mówił o sobie, że z nieba zstąpił nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Go posłał (por. J 6, 38). Przez swoje posłuszeństwo Jezus Chrystus przywrócił nam sens naszego posłuszeństwa, które zostało zaprzepaszczone przez nieposłuszeństwo pierwszego człowieka. (…) Ludziom i instytucjom winniśmy być posłuszni — w granicach prawa sprawiedliwości i miłości – nie ze względu na nich samych, lecz ze względu na Boga.”
A posłuszeństwo innych względem nas? Czy jako Szefowe, Szefowie, możemy wymagać od dziewcząt i chłopców posłuszeństwa? Tu z pomocą również przychodzi Pismo Święte i kilka mądrzejszych ode mnie osób. Hania, wrocławska hufcowa, żona i mama (dziwnym trafem również moja siostra) na pytanie, co myśli o posłuszeństwie powiedziała: „Być posłusznym tak, ale wtedy gdy opieramy to posłuszeństwo na zaufaniu. By dziecko wierzyło, że chcemy dobrze. Im dziecko jest mniejsze tym bardziej bezgranicznie ufa.” Dodałabym jeszcze… Im większy autorytet Szefowej, Szefa, tym bardziej Harcerka, Harcerz ufa. A przecież posłuszeństwo nie jest formą służalczości, ani okazywaniem wyższości. Zdarzają się jednak sytuacje, w których młody, dorastający, poznający świat człowiek nie jest świadomy konsekwencji zachowań, które mogą być dla niego bardzo bolesne, złe, czy doprowadzić do potyczek z prawem. Milena mówi „Są rzeczy, na które nie mogę pozwolić. Ja to wiem, ono (dziecko) jeszcze nie… Czuję, że jest ważne, żeby postawić granicę, ale wytłumaczyć. Zostawić mocne ‘nie’ i mocne ‘zrób to’ na sytuacje, gdy to naprawdę konieczne.”
I tu moglibyśmy zadać sobie pytanie, jak często nam, Szefowym i Szefom, zdarzają się takie „konieczne” sytuacje? Gdy nie możemy dopuścić, by podopieczny zrobił coś wbrew naszej woli? Chcę wierzyć, że im dziewczynka, chłopiec starszy – tym rzadziej. Tym więcej przestrzeni jesteśmy w stanie zostawić na ich posłuszeństwo względem sumienia, nie nas. Nie możemy przecież oczekiwać ślepego posłuszeństwa od małego człowieka, a w dorosłości samodzielności, odpowiedzialności i decyzyjności.
Warto pamiętać, że ostatecznie prowadzimy dziewczęta do Fiat – czyli momentu, w którym decydują się powiedzieć „Tak” na Jego wolę. Wybieram Jego wolę – jestem Mu posłuszna. Chłopcy dorastają do Wymarszu, by pewnego dnia usłyszeć „Ruszaj teraz za Chrystusem.” – tak jak bogaty Młodzieniec usłyszał wezwanie Jezusa, by poszedł za Nim jako posłuszny uczeń (por. KKK 2053).
Definicja, analiza, dowody… Wnioski!
Czy w Skautingu jest miejsce na posłuszeństwo? Jaka jest Twoja odpowiedź na to pytanie? Moja brzmi: Tak, ale… W naszej służbie, w naszym byciu przewodniczkami i przewodnikami młodych do świętości, jesteśmy zaproszeni do tego, by być przykładem posłuszeństwa. Posłuszeństwa rozumianego jako wierności (kształtującemu się cały czas) sumieniu, rodzicom, przełożonym… Posłuszeństwa opartego na rozsądku, zaufaniu i miłości. Posłuszeństwa, które stawia granice i daje poczucie bezpieczeństwa. Posłuszeństwa, które pozwala na podejmowanie błędnych (naszym zdaniem) decyzji, na bunt, na rozmowy i argumenty. Posłuszeństwa, które jest wsłuchiwaniem się w wolę Bożą i podążaniem za Jego Słowem.
A Ty? Gdzie widzisz granice posłuszeństwa i jego miejsce w Skautingu?
Namiestniczka Harcerek z bardzo zielonym sercem; wcześniej Drużynowa i Szefowa Młodego Ogniska.
W pracy bada ryzyko, dlatego wolne chwile lubi poświęcać bezpieczniejszym aktywnościom.
Śpiewa, szyje, chodzi po górach i wrocławskich uliczkach, skleja kolaże i zwija rolki sushi.
Uczy się odpoczywać i szukać radości w małych rzeczach.
„Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boga go stworzył stworzył ich mężczyzną i niewiastą” (Rdz 1,27)
Od wielu tysięcy lat, przytoczony pierwszy opis stworzenia człowieka, niezmiennie staje się wyznacznikiem sensu naszego istnienia. Sensu najgłębszego, najważniejszego. Jesteśmy stworzeni na obraz Boga.
Stworzeni mężczyzną i niewiastą. Ten fragment odzwierciedla wartość istnienia mężczyzn i kobiet tworzących wspólnie pełny obraz człowieczeństwa.
Zastanawiając się nad tym fragmentem, tak uniwersalnym i kluczowym dla zrozumienia samej natury ludzkiej, przyszło mi kiedyś na myśl – ale jak?
Opis stworzenia wskazuje na cel naszego istnienia – bycie obrazem Boga. Ale czy informuje nas również w jaki sposób ten obraz powstawał, jak go w nas odnaleźć, jakie są tego konsekwencje?
Mogłoby się wydawać – temat rzeka. Wczytując się, niemal wgryzając w ten fragment podczas rozważania, natknąłem się w duchu na jego pewną, dość nietypową interpretację – mam nadzieję, że nie jest ona herezją. W odpowiedzi na pierwsze z zadanych powyżej pytań odkryłem piękno i lapidarność zawartej w nim odpowiedzi. W jaki sposób Pan Bóg stworzył człowieka, przy pomocy jakich narzędzi utworzył ten autoportret.
„Stworzył ich mężczyzną i niewiastą”. Owszem, akt stwórczy miał miejsce w naszej historii naturalnej, gdzieś na początku powstania człowieka. Ale czy to był jedyny akt stwarzania?
Ostrożnie, nieśmiało pojawiająca się w moim sercu hipoteza, zaczęła nabierać kształtów. Pan Bóg nie tylko stworzył nas po raz pierwszy mężczyzną i niewiastą, ale stwarza nas nimi nadal. Niby oczywiste, ale jak to odczytać w przytoczonym fragmencie Księgi Rodzaju?
„Stworzył ich mężczyzną i niewiastą”. Poszukiwana odpowiedź wynikająca z tego wyrażenia brzmi: stworzył nas „przy pomocy” mężczyzny i niewiasty. Przy pomocy rodziców – ojca i matki. I stwarza nas tak nieustannie od początku istnienia, zarówno naszego gatunku, jak i naszego własnego życia.
5 trudnych słów
W przytoczonych wyżej rozważaniach, zaznacza się pewien dynamiczny, zdawać by się mogło bardzo odległy od siebie, obraz początków człowieka – akt stworzenia pierwszych rodziców i akt stwarzania każdego z nas przy pomocy naszych rodziców.
Czy jednak naprawdę te dwa początki są od siebie tak odległe?
Próbę ich połączenia podjął XIX-wieczny lekarz i zoolog Ernst Heinrich Haeckel. Po ukończeniu studiów lekarskich i zoologicznych oraz pod wpływem przeprowadzonych przez niego badań nad prostą fauną Morza Śródziemnego (m.in. promienicami, gąbkami i meduzami), opracował kilka pojęć, opisujących przyrodę, z którymi można się spotkać do dzisiaj.
1.Ekologia – ten niezwykle popularny w dzisiejszych czasach termin został ukuty właśnie przez Haeckela. W pierwotnym założeniu oznaczał on badania nad relacjami zwierząt ze środowiskiem, a także wzajemnymi oddziaływaniami między organizmami.
2.Filogeneza – to słowo, również wprowadzone do języka biologii przez Haeckela, oznacza opis rozwoju poszczególnych gatunków na drodze ewolucji oraz oznaczenie stopnia pokrewieństwa między gatunkami. Innymi słowy – jak rozwinął się dany gatunek na drodze ewolucji oraz jakie ma on relacje wynikające z różnych dróg ewolucji z innymi gatunkami.
3.Ontogeneza – jest to określenie rozwoju osobniczego danego gatunku, w przypadku strunowców, w tym człowieka, od stadium zarodka do naturalnej śmierci.
4.Prawo biogenetyczne – stanowi ono próbę połączenia dwóch poprzednich pojęć, tj. filogenezy i ontogenezy, poprzez odnajdywanie zależności między nimi. Poprzez to prawo Haeckel wyraził teorię, że w rozwoju każdego zwierzęcia (ontogenezie) jest odzwierciedlony jego rozwój ewolucyjny (filogeneza).
5.Monizm – jest to teoria filozoficzna, w której Haeckel przekładał prawo ewolucji na świat filozofii. Łącząc te dwa obszary, uważał on, że duch i materia są jednością, a wszystkie zjawiska – zarówno te dotyczące spraw związanych z fizyką, chemią czy biologią, ale też psychologią czy socjologią – można opisać poprzez odniesienia materialistyczne.
Skazani na monizm?
Teorie Haeckela są teoriami człowieka, a więc istoty ułomnej. Jednak, w świetle prawdy objawionej oraz w imię baden-powellowskiego podejścia szukania iskry dobra w każdym człowieku i próby jej rozdmuchania, można spróbować nawiązać z nimi dialog. Odrzucić część pojęć, by wyeksponować te, które mają praktyczną wartość opisywania rzeczywistości.
Na samym początku warto zauważyć, że nauczanie Kościoła odrzuca koncepcję monizmu. Przykładem tego mogą być teksty encykliki Humani Generis Piusa XII z roku 1950 czy tekst Przesłania Ojca Świętego Jana Pawła II do członków Papieskiej Akademii Nauk z roku 1996. Dokumenty te stwierdzają jednak, że przy odrzuceniu teorii opisujących cały świat Stworzenia jedynie w kategoriach ewolucji, nie ma sprzeczności między tą teorią pochodzenia gatunków a nauczaniem Kościoła.
Chwytając się tego, co prawdziwe lub przynajmniej bez sprzeczności z prawdą, dzięki bogactwu wiary, w koncepcjach Haeckela można dostrzec ciekawe i piękne spostrzeżenia na temat świata, jak również samego aktu Stworzenia i procesu Stwarzania. Wystarczy odrzucić błędne teorie filozoficzne i uzupełnić bardziej współczesną wiedzą na temat opisywanych przez niego zależności.
Dwa skrzydła i dwie nogi
W swojej encyklice Fides et Ratio z roku 1998 papież Jan Paweł II napisał, że „wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. Ten znany wielu osobom cytat określa ostateczny cel rzeczywistości rozumu i cnoty wiary. Zanim jednak człowiek wzbije się przy ich pomocy do lotu, potrzebuje się oprzeć na nogach swojego rozwoju – gatunkowego i osobniczego. Gatunkowego w świetle ewolucji i osobniczego w rozumieniu rozwoju życia ludzkiego i dojrzewania do rozumienia pojęć abstrakcyjnych. Inne gatunki nie mają bowiem naszej zdolności kontemplacji prawdy, a w stadium prenatalnym, niemowlęcym i wczesnodziecięcym również nie jest to możliwe w takim stopniu, jak w przypadku osoby dorosłej.
Powyższe rozważania pozwoliły mi sformułować 7 kroków, które zbiorczo dały szansę zagłębić się w rozważanie piękna stworzenia.
Krok 1. Początek
„Na początku było Słowo” (J 1,1)` „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię” (Rdz 1,1)
Czyli jak w końcu? Który początek był początkiem bardziej, a który mniej. Czy może mamy dwa początki? Jak wygląda chronologia tego wszystkiego?
Na te dziecinne zdawałoby się pytania, można by odpowiadać na różne sposoby w zależności od kontekstu. Po wszystkich powyższych przemyśleniach, moją próbą dania odpowiedzi jest słowo przestrzeń. A właściwie dwie przestrzenie – ducha, zapoczątkowanego w Logosie i materii, zapoczątkowanej w akcie stwórczym Boga, według współczesnych teorii zaczynającym się widzialnie od wielkiego wybuchu.
Te przestrzenie nie są sobie przeciwstawne, one się wzajemnie przenikają i uzupełniają. I spotykają ze sobą, w ramach konstrukcji we wnętrzu człowieka, zwanej duszą.
Początkiem życia na Ziemi, jak się obecnie uważa, były organizmy jednokomórkowe. I tutaj pierwsza różnica: obecnie istnieją dwa rodzaje takich organizmów – królestwo prokariotów (głównie bakterii) i liczniejsze królestwa eukariontów,, których przedstawicielami jednokomórkowymi są niektóre protisty, grzyby oraz niektóre rośliny pierwotnie wodne. Różnica między tymi dwoma typami organizmów polega na braku lub obecności jądra komórkowego. Zorganizowanej informacji genetycznej. Informacji, znaczenia, sensu w komórce? Symbolu duszy?
Nazwa pierwszego stadium rozwoju człowieka zaraz po zapłodnieniu to zygota. Pan wybrał dla nas komórkę eukariotyczną na sam początek bycia. Gdzieś tam w tej komórce zasiał też naszą duszę. Czego obrazem jest takie drobne stadium? Małych, jak chmurka zapowiadająca większy deszcz, spraw Bożych, lekkiego powiewu będącego zaproszeniem do spotkania z Nim? Robi się coraz ciekawiej.
Krok 2. Rozwój
Po 30 godzinnym szoku spowodowanym własnym początkiem egzystencji, zygota zaczyna się dzielić. Jej kolejne komórki zwane są blastomerami. Jest ich coraz więcej i stają się coraz mniejsze, w ramach tej samej wielkości zarodka. Gdy liczba komórek osiągnie poziom między 12 a 32, stadium rozwoju człowieka zyskuje nazwę moruli.
Dotychczas miejscem akcji nowego życia był jajowód kobiety, a wspomniane procesy zachodziły na drodze zarodka ku macicy. Dociera on do niej po około 4 dniach. Zaraz po dotarciu do jamy macicy wewnątrz moruli pojawia się wolna przestrzeń zwana jamą blastocysty. Blastomery przekształcają się w dwie grupy – embrioblast, z którego powstanie całe ciało człowieka oraz trofoblast, który uformuje zarodkową część łożyska. To stadium rozwoju nosi nazwę blastocysty.
Po około 6 dniach od zapłodnienia blastocysta zagnieżdża się w jamie macicy. Ten moment powoduje szybkie dzielenie się komórek trofoblastu i różnicowanie ich, co powoduje rozwój zarodkowej części łożyska.
Tyle wdrożeń, a to dopiero pierwszy tydzień rozwoju.
Odkładając na potrzeby tego artykułu na bok sprawy pochodnych trofoblastu, coraz intensywniej łączących zarodek z organizmem matki, chciałem skupić się na dalszym rozwoju embrioblastu. Kolejnym etapem jest dla niego podział na dwie warstwy komórek – epiblast i hipoblast, łącznie zwane tarczką zarodkową.
Do końca trzeciego tygodnia istnienia człowieka, z tarczy zarodkowej – poprzez proces zwany gastrulacją – tworzą się trzy listki zarodkowe: ektoderma, mezoderma i endoderma, z których powstają różne rodzaje tkanek ludzkich.
Dla nas to trzy tygodnie życia. Ile czasu oznacza to dla reszty Stworzenia, w ramach jej rozwoju przyjąwszy teorię ewolucji?
Komórka zygoty jest komórką zwierzęcą. Jest więc najwyższą formą rozwoju eukariontów, wychodząc na prowadzenie przed protisty, grzyby i komórki roślinne. Żegnając tych krewniaków, dochodząc do samodzielności, zarodek wspomina jednak nostalgicznie inne organizmy, poprzedzające go w etapach ewolucji.
Nie posiadając początkowo tkanek, ten wielokomórkowy człowiek nawiązuje korespondencję nawet z badanymi przez Heackela prostymi organizmami morskimi zwanymi gąbkami. Idąc dalej, dochodząc do przejściowo dwuwarstwowej tarczy zarodka, wspomina parzydełkowce, takie jak różne meduzy, polipy czy koralowce. Tworząc wewnętrzną wtórną jamę ciała między komórkami mezodermy tarczy zarodkowej, raczej bez sentymentów zostawia za sobą organizmy nie posiadające tej jamy (acelomatyczne), czyli m.in. przywry i tasiemce, oraz posiadające wewnątrz siebie jedynie pierwotną jamę ciała zwierzęta pseudocelomatyczne, których najistotniejszą, niezbyt miłą grupę, stanowią nicienie (np. glista ludzka, owsiki czy włosień kręty).
Krok 3. Różnicowanie
W kolejnych tygodniach rozwoju zarodka z jego powstałych w wyniku gastrulacji trzech listków zarodkowych powstają kolejne rodzaje tkanek, komórek i narządów częściowo wypisane poniżej.
Z ektodermy:
– niektóre rodzaje tkanki nabłonkowej, wyściełające ośrodkowy układ nerwowy; – tkanka nerwowa; – komórki receptorowe (odbierające bodźce) narządów zmysłów; – niektóre gruczoły wewnątrzwydzielnicze (endokrynne) – podwzgórze, przysadka, szyszynka, rdzeń nadnerczy; – komórki płciowe (plemniki i komórki jajowe); – siatkówka i soczewka oka; – gruczoły łzowe; – ucho wewnętrzne (ślimak i błędnik).
Z mezodermy:
– rodzaj tkanki nabłonkowej, wyściełający naczynia krwionośne i limfatyczne oraz serce, zwany śródbłonkiem; – tkanka łączna właściwa (tworząca zrąb wielu narządów); – tkanka tłuszczowa; – tkanka kostna; – tkanka chrzęstna; – krew; – tkanka mięśniowa; – narządy układu moczowo-płciowego (nerki, moczowody, pęcherz moczowy, cewkę moczową, gonady, czyli jajniki i jądra, genitalia); – niektóre gruczoły wewnątrzwydzielnicze (endokrynne) – kora nadnerczy; – naczyniówka, twardówka, tęczówka, ciało szkliste oka; – części ucha środkowego (kosteczki słuchowe, błona bębenkowa); – ucho zewnętrzne (małżowina).
Z endodermy:
– niektóre rodzaje tkanki nabłonkowej, wyściełające jamy ciała (m.in jamę płucną, przewód pokarmowy, jamę otrzewnej, jamę osierdzia); – narządy miąższowe (płuca, narządy układu pokarmowego, śledziona); – niektóre gruczoły wewnątrzwydzielnicze (endokrynne) – tarczyca, przytarczyce; – u mężczyzn: gruczoł krokowy (tzw. prostata).
Długa lista materialnych składników człowieczeństwa. Co na to zwierzątka?
Dalszy rozwój filogenetyczny organizmów jest klasyfikowany na podstawie kilku czynników, mających kluczowy wpływ na jego przebieg. W poprzednim podpunkcie wskazaliśmy, jaki wpływ na ten podział mają cechy liczby listków zarodkowych i posiadanie wtórnej jamy ciała. Dla kolejnych rozgałęzień i meandrów rozwoju ewolucyjnego najważniejsze znaczenie mają:
1. podział zwierząt na pierwouste i wtórouste,
2. występowanie cechy segmentacji,
3. występowanie struny grzbietowej,
4. wśród kręgowców: cechy poszczególnych narządów i ich układów.
1. Pierwouste i wtórouste
Na liście filmów zakazanych wśród porządnych ludzi istnieje pewien wulgarny serial animowany science-fiction o tytule Kapitan Bomba. Miałem wątpliwe szczęście obejrzeć kilka jego odcinków, które pozwoliły mi zapoznać się z głównymi motywami tego wytworu ludzkiej wyobraźni. Były to głównie tematy wulgaryzmów, brutalnego podejścia do ludzkiej seksualności oraz fekaliów.
Nie zachęcam do oglądania tego serialu, natomiast chciałem tu przytoczyć jeden obraz, związany wbrew pozorom ze wspomnianą cechą klasyfikacji organizmów. Otóż niektórzy występujący w tej animacji kosmici, mimo formy człekokształtnej, posiadali, delikatnie rzecz ujmując, odwrócony przebieg układu pokarmowego. Tzn. jego zakończenie było obecne w jamie ustnej, a koniec doogonowy był nazywany ustami.
Nie jestem w stanie powiedzieć, co inspirowało twórców do stworzenia tej animacji oraz wyboru jej tematów. Natomiast ten, zdawałoby się, obrzydliwy obraz ma swoje odzwierciedlenie w… rozwoju gatunków. Otóż zdecydowana większość ogromnej grupy zwierząt zwanej bezkręgowcami należy do organizmów pierwoustych, natomiast bliższa człowiekowi grupa strunowców należy do wtóroustych.
Co to oznacza w praktyce?
Większość istniejących pod słońcem organizmów ma prymitywne jamy gębowe oraz proste zakończenie odbytowe. Chcąc rozwinąć coś w ramach tej cechy, mechanizm ewolucji, o ile miał miejsce, odwrócił przebieg przewodu pokarmowego. Innymi słowy, wyżej rozwinięte organizmy zwane kręgowcami posiadają bardziej skomplikowaną jamę ustną i gardło dzięki temu, że rozwinęła się ona w miejscu odbytu prostszych bezkręgowców. Trochę creepy pasta.
2. Występowanie cech segmentacji
Jeszcze zanim w dziele Stworzenia powstały wtórouste strunowce, istniał przejściowy okres stworzeń posiadających ciało zbudowane z tzw. segmentów (somitów). Do tego zbioru należą pierścienice oraz największa istniejąca na ziemi rodzina zwierząt — stawonogi. Najbardziej znanymi pierścienicami są dżdżownice, a stawonogi dzielą się na trzy również dość znane grupy: skorupiaki, pajęczaki i owady. Ciała pierścienic mają wiele okrągłych segmentów. Budowa ciała stawonogów jest bardziej skomplikowana, ale również składa się z somitów, czyli sztywnych, oddzielnych składowych, zarówno korpusu (głowa, tułów, odwłok), jak i odnóży.
Co to ma wspólnego z rozwojem człowieka? W stadium zarodkowym, między 20. a 30. dniem życia, nasze ciało również posiadało segmenty! Ich liczba wzrastała od 1 do 35, aby ostatecznie zaniknąć w dalszym rozwoju. Najbardziej widoczną pozostałością segmentacji człowieka jest kręgosłup z wyraźnie oddzielonymi kręgami.
3. Występowanie struny grzbietowej
A skoro już o kręgosłupie mowa, na pewnym etapie rozwoju organizmów, początkowo wodnych, zaczęła rozwijać się struktura zwana struną grzbietową. Od tej struktury pochodzi powłaśnie określenie najbardziej zbliżonej do nas grupy zwierząt – strunowców. Co dzieje się ze struną grzbietową w trakcie rozwoju zarodka i płodu? Jest ona stopniowo przekształcana w szkielet osiowy, czyli wspomniany powyżej kręgosłup.
Ta wyjątkowa, brzmiąca coraz bardziej znajomo grupa zwierząt to ryby, płazy, gady, ptaki i ssaki. Ciepło, ciepło, coraz cieplej.
4. Cechy narządów i układów kręgowców
Ostatnim czynnikiem różnicującym grupy poszczególnych zwierząt posiadających ukształtowany kręgosłup są cechy ich poszczególnych narządów i ich układów.
Wspólną cechą z rybami, poza istnieniem podobnych układów (chrzęstno-szkieletowego, krwionośnego, nerwowego, wydalniczego itp.), przewijających się i rozwijających coraz bardziej na dalszych etapach, jest posiadanie żuchwy i szczęki. Pierwszymi filogenetycznie kręgowcami zdolnymi do egzystowania, przynajmniej przez większość życia, na lądzie, m.in. dzięki zdolności pobierania tlenu z powietrza, są płazy. Gady wytworzyły błony płodowe, ptaki podobnie jak my posiadają stałą temperaturę ciała. A ssaki, co tu dużo mówić, to są już bliscy krewniacy.
Krok 4. Przygotowanie
Od 9. do 38. tygodnia od zapłodnienia (40. tygodnia od ostatniej miesiączki) rozwój prenatalny człowieka nosi nazwę stadium płodowego. O ile w czasie zarodkowym występowała organogeneza, czyli kształtowanie się z listków zarodkowych narządów i ich układów, w stadium płodowym następuje przede wszystkim ich dalszy rozwój oraz zwiększanie rozmiarów i wagi płodu.
Te procesy są wspólne dla gatunków już na stadium gadów. Jednak w odróżnieniu od nich i ptaków, nie wykluwamy się z jaj, tylko, jako dumne ssaki, rodzimy się już w miarę gotowi do życia, chociaż wymagający opieki rodziców, a zwłaszcza matki. Przystawienie do piersi, ten wyjątkowy akt – przetrwania dla dziecka, bliskości oraz jej miłości macierzyńskiej dla matki – jest zwieńczeniem drogi od przyjęcia przez nią nowego człowieka, do radości z jego pojawienia się na tym świecie.
Krok 5. Przejście
Tak często kwestionowana i wyśmiewana dzisiaj zbitka wyrazowa „cud narodzin” odnajduje swój sens w świetle słów Pana Jezusa:
„Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, nie pamięta już o bólu – z powodu radości, że się człowiek na świat narodził.”(J 16, 21)
Tyle ciepła i słodyczy niesie ze sobą czas oczekiwania na narodziny dziecka. Pan Jezus nie kwestionuje tego, że moment przyjścia na świat jest trudny, bolesny, czy smutny dla matki. Wręcz przeciwnie. Użyte w tym cytacie słowo „godzina” Chrystus odnosi przede wszystkim do momentu Jego odkupieńczej męki i śmierci. Jak wiemy, nie była ona usłana różami, tylko cierniami. Jednak radość matki z pojawienia się w jej ramionach dziecka, przewyższa wszystkie doznane przez nią udręki.
Cud narodzin nie jest tylko aktem przedłużenia gatunku, jak u pozostałych ssaków. Jest aktem, świadomej lub nie, śmierci matki dla niej samej i odrodzenia się w radości z pojawienia się dziecka.
Krok 6. Droga
Wspomniany, pozornie trudny do przyjęcia cud narodzin, rozpoczyna nasze życie pod słońcem. Chociaż dziecko przytula się czasem pod sercem matki, nie znajduje się już w jej wnętrzu. Poprzez rozwój: noworodkowy, niemowlęcy, wczesnodziecięcy, przedszkolny, szkolny, młodzieżowy, ale też młodego dorosłego, wiek dojrzały, a nawet starość; stopniowo lub skokowo odchodzi od ziarna, którym była zygota, do ziarna, którym ma się stać w życiu, tu na Ziemi. Ziarno pszenicy, które jeśli nie obumrze, nie wyda plonu. Od aktu narodzin z ciała, człowiek odchodzi ku narodzinom z wody oraz ognia i Ducha Świętego. Wreszcie od życia rozwoju i poznania, przechodzi do życia czynnej radości realizacji powołania – przez każdy swój dzień i całe swe życie.
Tutaj kończy się pokrewieństwo ze światem komórek, prostych i bardziej złożonych zwierząt. Chociaż można odnaleźć w życiu pewne analogie do świata natury, jest on jednak daleko w tyle wobec rodziny, która pochodzi z krwi, z wyboru przyjaciół, z poświęcenia siebie w małżeństwie czy kapłaństwie.
Krok 7. Wieczność
Nasza droga, od zarodka, przez narodziny i życie na Ziemi, dąży nieuchronnie do śmierci. Inne organizmy również umierają. Jednak mimo tej jedności Stworzenia, fundamentalną różnicą między naszą, a filogenetycznie pokrewną śmiercią, jest akt powrotu do Boga. Finalny akt wzrostu w łasce i nawróceniu jest bowiem jednocześnie powrotem do miejsca, w którym Pan, jak powiedział do Jeremiasza, wybrał nas do życia i powołania jeszcze przed tymi wszystkimi procesami kształtowania nas w łonie matki.
Nauka czy hipoteza?
W latach trzydziestych XX wieku filozof Karl Popper próbował opisać w świecie nauk różnice między teoriami naukowymi i nienaukowymi. Otóż według jego koncepcji, wiedza ludzka na temat świata przyrody jest naukowa wówczas, gdy jej teorie są obalalne (falsyfikowalne). Według tej teorii to, co poznajemy w ramach biologii, zoologii, medycyny czy innych nauk przyrodniczych, może być określone jedynie jako paradygmat, tzn. hipoteza, którą da się obalić, gdy wystąpią określone warunki. To pozornie relatywne podejście, w świetle prawdy objawionej jest jednak podejściem wiary i nadziei, że świat naszej wiedzy na temat świata Stworzenia jest nieskończony. To, co wspólnym wysiłkiem ludzkości uda się ustalić w jakimś temacie, może tracić na wartości, gdy zbliżamy się do obiektywnej prawdy. Nauka nigdy nie powie ostatniego słowa. W świetle wiary, ostatnie słowo należy do Chrystusa.
Zawarte w tym artykule rozważania, poza przytoczonymi słowami Pisma Świętego, nie mają więc ambicji bycia czymś stałym, czy jakimś rodzajem naukowego dogmatu. Są one próbą połączenia świata wiedzy przyrodniczej, jak również ciekawych spostrzeżeń na ich temat, z tym, co wieczne. Z miłością Stwórcy do swoich dzieł, na których zwieńczenie wybrał nas, ułomnych ludzi.
Z mojego subiektywnego punktu widzenia piękno tego wyboru można dostrzec nie tylko na gruncie doświadczeń duchowych, ale również w mozolnej drodze stwarzania nas od początku świata i od planów Bożych, poprzez nasze życie ziemskie, aż ku ostatecznemu celowi przebywania w stanie i świecie, w którym wszystko, co żyje, uwielbia Pana.
Bibliografia:
Źródła duchowe:
1. Pismo Święta Starego i Nowego Testamentu, Biblia Tysiąclecia, wydanie V
2. Elementarz Teologii Ciała wg. Jana Pawła II, Paweł Kopycki wyd. Edycja św. Pawła
3. Encyklika Deus Caritas Est, Bendykt XVI, 2005, wyd. Polwen
Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz w trakcie specjalizacji z psychiatrii.
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, podczas których w większości naszych domów pojawi się iglaste drzewko zwane zwyczajowo choinką. Co roku poświęcamy wiele uwagi na jej przystrojenie i nie ma znaczenia, czy choinkowe ozdoby są niezmienne, czy też co roku staramy się udekorować drzewko w trochę inny sposób – chcemy, aby wyglądało po prostu pięknie. Wydawać by się mogło, że Święta i mundur harcerski mają ze sobą niewiele wspólnego. I rzeczywiście tak jest. Jest to jednak dobra okazja, by wspomnieć o jednej bardzo ważnej rzeczy, a mianowicie o tym, że mundur to nie choinka.
W ceremoniale możemy przeczytać, że „mundur jest zewnętrznym znakiem naszego ideału”. Brzmi to bardzo górnolotnie, co z jednej strony jest dobre, ale myślę jednak, że warto również zastanowić się nad tym trochę głębiej i zadać sobie pytanie czym jest nasz ideał i w jaki sposób mundur jest jego zewnętrznym znakiem.
Na samym początku warto wspomnieć tutaj o krzyżu, który pojawia się na koszuli, swetrze, czy też berecie i jasno wskazuje na nasze chrześcijańskie korzenie oraz nasz główny cel, do którego prowadzić ma nas skauting, czyli spotkania kiedyś Boga twarzą w twarz (nie będę tutaj rozwijał się nad szczegółowym znaczeniem i symboliką naszego krzyża, ponieważ jest ona wszystkim dobrze znana). Kolejne oznaczenia znajdujące się na mundurze, takie jak naszywka Stowarzyszenia, flaga, herb, czy też naszywka szczepu jasno umiejscawiają nas w strukturach europejsko-krajowych, ale też budują naszą tożsamość rozpoczynając od szczepu, czyli naszej małej regionalnej ojczyzny. Następnie wskazują, że jesteśmy obywatelami zarówno Polski jak i Europy, i że powinniśmy troszczyć się o oba te byty.
Na mundurze nie brakuje również miejsca na oznaczenie pełnionych przez nas funkcji oraz na osiągnięty przez nas stopień rozwoju technicznego czy osobistego. Ceremoniał daje nam również możliwość tymczasowego oznaczenia uczestnictwa w jakimś większym wydarzeniu, poprzez naszycie na prawą kieszeń naszywki z nim związanej. Pozwala nam to na powrót wspomnieniami do dobrze przeżytych chwil.
W tym momencie ktoś może zadać sobie pytanie „No dobrze, ale dlaczego nie mógłbym dodać do munduru jakiegoś małego drobiazgu? Przecież to chyba nic złego?”. Mógłbyś, i nikt z tego powodu raczej nie wyrzuci Cię ze Stowarzyszenia. Warto jednak w takiej sytuacji zadać sobie pytanie, dlaczego do munduru, który jest dobrze wyważony, jeśli chodzi o ilość oznaczeń, chciałbym dodawać coś jeszcze. Czy to ma być kolejna naszywka czy znaczek przypominające o przeżytym przez nas wydarzeniu? Dobrze wracać do ważnych dla nas wspomnień, ale dlaczego nie możemy wracać do nich przypinając sobie odznaczenie na ścianie w pokoju lub też, jeśli bardzo chcemy mieć to przy sobie, nie przyszywając go do wewnętrznej części beretu, jak to jest praktykowane w niektórych środowiskach. Czy może chcemy dodatkowo zaakcentować nasze chrześcijańskie korzenie, przypinając do munduru dodatkowy krzyż czy różaniec? Przecież krzyż już tam jest, więc co miałby pokazać ten kolejny. Czy na to, że jesteśmy chrześcijanami, nie powinny wskazywać nasze uczynki, a nie ilość krzyży na mundurze? Tak samo sprawa ma się z różańcem. Dobrze jest mieć go przy sobie, ale czy eksponowanie go jako element munduru to, aby na pewno odpowiednie dla niego miejsce? Przecież równie dobrze możemy trzymać go w kieszeni, gdzie będzie zawsze bezpieczny, a my będziemy mieli do niego stały dostęp.
Myślę, że warto zastanowić się nad tym, czy dodatkowe elementy na mundurze pełnią jakąś ważną rolę i czy na pewno powinny się tam znaleźć, a czy nie jest to jedynie nasze widzimisię lub efekt bezrefleksyjnego westchnienia „bo my tak zawsze nosimy”. Ponadto dbając o jednolitość munduru dbamy o naszą jedność. Nie ma również znaczenia nasz status materialny – wszyscy jesteśmy równi i wszyscy posiadamy ten sam mundur. Warto również wspomnieć, że sam ceremoniał nieco dalej, bardzo jasno porządkuje takie sprawy. Czytamy w nim, że „należy dbać o to, żeby mundur był zawsze kompletny według zasad opisanych w ceremoniale, bez dodawania i bez ujmowania czegokolwiek, oraz żeby był czysty i zadbany”. Jak widać nie pozostawia to zbyt wiele miejsca na domysły względem tego, jak powinien wyglądać nasz mundur. Ponadto mówi nam to, że mundur powinien zawsze w miarę możliwości pozostawać czysty i zadbany. Implikuje to również konieczność troszczenia się o nasz własny wygląd podczas jego noszenia. Na nic zda się pięknie wyprana i wyprasowana koszula, podczas gdy my sami pozostajemy niechlujni i niezadbani.
Na sam koniec warto przytoczyć jeszcze jeden fragment z ceremoniału. „Mundur jest piękny, rozwija poczucie piękna, pomaga tworzyć radosną atmosferę”. Dbajmy więc o to, aby właśnie taki piękny pozostał i nie dopuszczajmy do tego, by przez dodatkowe oznaczenia czy przypinki wyglądał jak mundur radzieckiego generała. Niech choinka pozostanie w doniczce, gdzie jej miejsce, a nie na naszych mundurach.
Karol Chomoncik
Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem.
W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.
Nie będę tutaj zachęcał do czytania wierszy, chociaż na początku pisania tego tekstu taki miałem zamiar – jeśli nie zrobiły tego szkolne podręczniki i poloniści, to tym krótkim tekstem i mi nie uda się nikogo przekonać, że „poezja – to skok barbarzyńcy, który poczuł Boga!”
Jacques Sevin wyraźnie pisze punkcie siódmym swojego „Prawa Szefa”: „Szef ma zdrowy rozsądek i jest poetą”. O ile nie mamy problemów z początkiem tej reguły i potrzebą stosowania zdrowego rozsądku przez szefów, zwłaszcza na obozach i wyjazdach, to drugą część raczej chcielibyśmy traktować jako przenośnię oraz mało konkretne określenie. „No chyba nie chodzi o to, bym teraz miał na obozie pisać wiersze!” Moja odpowiedź brzmi: A czemu nie?!
Zwłaszcza że jest coś na rzeczy: Ojciec Sevin napisał chociażby „Poemat o prawie skautowym”, „Pieśń na przyrzeczenie”, „Modlitwę wieczorną”, wiersz „Msza na obozie” oraz wiele innych tekstów o duchu skautowym do popularnych w tamtym czasie melodii, tak jak „Legenda ogniskowa” do muzyki skomponowanej przez Henri Colasa. Ojciec Paul Doncoeur, jeden z pierwszych duszpasterzy Skautów Francji, pisze „Kyrie des gueux” oraz „Vierge des chemins de France” – obie pieśni są śpiewane podczas corocznej pielgrzymki wędrowników do Vézelay. Spod piór pierwszych skautów wychodzą także niezwykle poetyckie modlitwy, jak „Modlitwa Wędrownika”, którą napisał wspomniany już wyżej Doncoeur. Modlitwy piszą także wędrownik Henri d’Hellencour czy Michel Menu, który modlił się między innymi takimi słowami: „ (…) Dźwigać zmęczenie słabych, oświecać drogę, tym którzy są w ciemności, mieć nadzieję za sześciu, chcieć za dziesięciu. A wieczorem, kiedy wszystko umilknie, rozmawiać z Bogiem o nich i Jemu pozostawić… resztę. Amen.” Lista wierszy napisanych przez wspomnianych szefów jest dłuższa, a przecież przywołałem jedynie kilka.
Nie każdy ma jednak taki talent pisania wierszy. O co innego więc może chodzić? Ojciec Sevin w swoich ostatnich słowach do harcerzy mówi, abyśmy byli świętymi, bo tylko to się liczy. Cały skauting katolicki, taki, jakim go stworzył Jacques Sevin, ukierunkowuje nas na Boga. W tym szukaniu nieba pomaga nam pielęgnowanie w sobie poczucia piękna. Poszukujemy pięknych miejsc, piękna przyrody na ceremonie skautowe, na Godziny Drogi, na obozy, poszukujemy i uczymy piękna w ekspresji, w liturgii, w trudzie służby, w braterskiej wspólnocie. Myślę, że każdy z nas ma doświadczenie piękna przeżytego w skautingu. Ale zauważyć to piękno, przyjąć je – to nie wszystko!
Piękno trzeba nauczyć się dawać i to właśnie znaczy: być poetą. To poruszenie pięknem jest poruszeniem prawdziwie poetyckim dopiero wtedy, kiedy przekłada się na nasze czyny. I nie chodzi tutaj wcale o pisanie wierszy. Nauczył mnie tego jeden harcmistrz – urzeczony kobiercem polnych kwiatów rosnących między kłosami zbóż na polach wokół naszego obozowiska, upiększał nimi naszą kaplicę przed każdą Mszą Świętą. Z takiego zachwytu nad światem wyrastają najlepsze pomysły na ekspresje, które, mimo swojej wielkiej efemeryczności, do dziś towarzyszą mi jako niezatarte wspomnienia. Z tego drżenia przed potęgą piękna rodzi się postawa pobożności, którą dało się wyczuć w niejednym czuwaniu przed przyrzeczeniem, czy codziennym różaniec na koniec dnia, kiedy wokół żarzących się węgli gromadziliśmy się, aby odmawiać modlitwę wraz z całym borem a szczególnie z nietoperzami krążącymi nad nami i dołączającymi się do naszych szeptów. Obserwując niektórych szefów, mam wrażenie, że żyją oni ideałem skautowym: stąpają mocno po ziemi, ale w chmurach mają głowę pełną poezji.
Myślę, że bycie poetą nikomu nie kojarzy się dzisiaj tak, jak opisałem to powyżej. Problemem, z jakim zmagamy się w obecnych czasach, to twierdzenie, że sztuka to wyrażanie emocji. Poszukiwanie dobra, piękna, prawdy zostało zastąpione przez „poszukiwanie siebie”. Może dlatego nie wykorzystujemy swoich talentów w harcerstwie, może dlatego coraz mniej powstaje skautowych wierszy i piosenek, może dlatego nie ma wśród nas wielu następców Pierre’a Jouberta, bo może nie umiemy się odnaleźć w takim pojmowaniu sztuki? Być może takie patrzenie na sztukę zniechęca wielu szefów odpowiedzialnych za jednostki od oddawania sobie powierzonym harcerzom piękna, które nas otacza w skautingu? Może właśnie z braku poszukiwania piękna pochodzi pewna niechlujność na wyjazdach?
Nasza cywilizacja zatraciła takie rozumienie poezji, o którym pisał Guillaume Apollinaire: „Poetą jest ten, który odkrywa nowe radości chociażby były one trudne do zniesienia. Możemy być poetami w każdej dziedzinie – wystarczy gdy jesteśmy żądni przygód i gdy odkrywamy.(…) Ale poeci nie są jedynie ludźmi piękna. Są również i przede wszystkim ludźmi prawdy (…). Być może taki sposób patrzenia odróżnia nas od świata, gdzie na poszukiwania piękna i prawdy nie wyprawiają się rzesze odkrywców. Również na tym polu skauting zaczął stawać się coraz bardziej jaskrawą alternatywą na przekór stylowi życia szybkiego – bez trudu odkrywania piękna, łatwego – bez wymagań jakie stawia prawda, a koniec końców – beznadziejnego.
Postacią, której wiele zawdzięczamy w skautingu, a w której widzę pierwowzór szefa, jest święty Franciszek. Najpierw pragnął on być ze wszystkich sił rycerzem – jak prawdziwy skaut, był wędrownym pielgrzymem pielęgnującym cnoty prostoty, służby i pokory, oraz stał się odpowiedzialny (jak szef) za braci, którzy do niego dołączyli. Wielki dzieciak, pełen denerwującej prostoty, najbardziej skuteczny i konsekwentny człowiek czynu – takimi epitetami opisuje go Chesterton. Stwierdza również coś, co nie powinno nas już dziwić: „Zasadniczo święty Franciszek był poetą. Miał perfekcyjne wyczucie literackie, co widać po tym, jak nazywał ogień bratem, a wodę siostrą, albo po przedziwnej demagogicznej przewrotności w jego kazaniu do ryb, kiedy zauważył, że tylko im dane było ocaleć z Potopu.” Poetyczność jego pism – widać to bardzo wyraźnie – była jedynie sposobem wyrażenia zachwytu stworzonym przez Boga światem.
Wróćmy na koniec do zdrowego rozsądku. Czym on jest? Chesterton kontynuuje swoją myśl, że „ogólne nastawienie świętego Franciszka, tak jak nastawienie jego Mistrza, wykazuje coś w rodzaju straszliwego zdrowego rozsądku. Sławna uwaga Gąsienicy w „Alicji w Krainie Czarów” – „Czemu nie?” stanowiła chyba jego życiowe motto. Nie widział powodu, czemu nie miałby być w najlepszych stosunkach z całym światem. Pompatyczność wojen, dworskie ambicje, wielkie imperia wieków średnich i tym podobne, zaczynają wyglądać tandetnie i tępo pod tym niewinnym racjonalnym spojrzeniem. Jego pytania rozsadzały cały porządek świata, jak pytania dziecka.”
Szefie, czy zauważasz piękno i umiesz nim obdarować drugą osobę? Szefie, czy jesteś człowiekiem piękna i prawdy? Szefie, czy jesteś konsekwentnym człowiekiem czynu, pełnym prostoty? Szefie, jak tandetność reaguje na twój zdrowy rozsądek? Szefie, czy Ty jesteś poetą?
Rodem z zachodniej ćwiartki Mazowsza, ale był drużynowym w Krakowie, a obecnie wałęsa się dużo po Warszawie i nawet jako przewodnik o niej opowiada. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików nagranych przez Scouts d’Europe. Stąpając mocno po ziemi ale głowę mając w chmurach, włóczy się też po innych miejscach, poznając ich piękno i kultywując zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów
W Palmirach wyłaniają się z mgły rzędy równomiernie ułożonych krzyży. Ich widok, ilekroć tu jestem, wprawia w zadumę nad tragedią rozstrzelanych, strachem nad skalą niemieckiego terroru, refleksją nad przyczyną tych mordów. Na cmentarz wchodzi się przez bramę z napisem: „Łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla niej pracować, jeszcze trudniej umrzeć, a najtrudniej cierpieć”. Samo, zresztą symboliczne, zdanie zostało wyryte w jednej z cel w katowni gestapo na Alei Szucha. Przypominają się też inne wyskrobane w niemieckich więzieniach napisy, takie jak urywek z Horacego: „Dulce et decorum est pro Patria mori” – „Słodko i zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę”, czy też ten z więzienia w Hotelu Palace w Zakopanem, który stał się później jednym z tekstów w Symfonii Pieśni Żałosnych Henryka Góreckiego: „Mamo nie płacz, nie. Niebios przeczysta Królowo, Ty zawsze wspieraj mnie. Zdrowaś Mario”.
Czytamy Dziady, Redutę Ordona, Kordiana, Kamienie na Szaniec i wiersze Baczyńskiego, pamiętamy fragmenty ze Słowackiego „Polska Winkelriedem narodów!/Poświęci się, choć padnie jak dawniéj! jak nieraz!” Zresztą to za Słowackim właśnie śpiewamy na naszych ogniskach: „Bo kto zaufał Chrystusowi Panu/ I szedł na święte kraju werbowanie/Ten de profundis z ciemnego kurhanu/Na trąbę wstanie”. W jaki sposób udźwignąć to nasze dziedzictwo? W jakim kluczu odczytać ma je polski skaut?
Rozmawiam z moimi znajomymi. Mówią sloganami: „Polska to kraj z tektury i to takiej przemoczonej” – nie czarujmy się, wszyscy wiemy, że w takich porównaniach padają mocniejsze słowa. „Polska to chlew” – to pada o wiele częściej. „Nie chcę mieć nic wspólnego z tym krajem”. Znajomi się pytają: a co ty sądzisz o Polsce?
A ja? Jaką mam postawę wobec patriotyzmu? Czy jako drużynowy, wódz mojej drużyny przekazuję go chłopakom? Przecież przyrzekałem: „Całym życiem służyć Bogu, Kościołowi i mojej Ojczyźnie”, co więcej – jako drużynowy obiecywałem nie tylko przestrzegać ale i „uczyć przestrzegania Prawa Harcerskiego, zasad, regulaminów i pedagogiki Federacji Skautingu Europejskiego”. Na przyrzeczeniu, które odbieram, zwracam się do drużyny: „A teraz wymieńmy wspólnie prawo harcerskie i zasady podstawowe” I powtarzamy wówczas: „Harcerz jest wierny swojej Ojczyźnie i działa na rzecz jedności i braterstwa w Europie”. Rozmawiam z niektórymi harcerzami, co to znaczy być „lojalnym wobec swojego kraju?”
Aby odpowiedzieć sobie na powyższe pytania, starałem się zobaczyć, co na ten temat sądził Jacques Sevin i Michel Menu, co jest napisane w dokumentach podstawowych, co zawiera się w pedagogice skautingu katolickiego. Przede wszystkim wychodzę z założenia, że wychowanie patriotyczne w naszym ruchu jest czymś naturalnym, chęć wychowania dobrych obywateli stanowiła jedną z przyczyn założenia skautingu przez lorda Baden-Powella. Dlatego chciałbym na początek przywołać ponaglenie Stanisława Sedlaczka, który w broszurce pt. Kilka myśli o zadaniach harcerstwa wydanej w 1919 roku pisał: „musimy budować Polskę w duszach — przez wychowanie”.
Po pierwsze: budować Polskę. W jaki sposób? W Skautingu autorstwa Jacquesa Sevina czy w „Podstawach fundamentalnych Skautingu” zredagowanych między innymi przez Michela Menu nie znajdziemy osobnych rozdziałów poświęconych stricte tematom patriotyzmu. Wśród aktywności harcerskich nie znajdziemy żadnych, które wprost realizują to zadanie. Można powiedzieć, że wszystkie nasze czynności w jakiś sposób wpływają na Ojczyznę. A w szczególności codzienny dobry uczynek, który analizował Sevin w „Skautingu”, podając go jako główną przyczynę wpływu na społeczeństwo i naród:
Na początku śmialiśmy się z tego pozornie łatwego obowiązku. Kiedy rodzice uświadamiali sobie, że ich dzieci wracały ze spotkań mniej egoistyczne i bardziej usłużne, kiedy przechodniowi przystającemu na skraju chodnika, skaut oferował wskazania drogi lub pomoc w noszeniu paczek, (…) kiedy widzieliśmy organizowane przez zastępy małe „święta dobrotliwości” dla na najbardziej potrzebnych rodzin lub przedsiębrane za darmo jakieś rzeczywiste prace w publicznych miejscach, takie jak wyciosanie w urwisku schodów o siedemdziesięciu pięciu stopniach przeznaczonych robotników fabryki, aby nie musieli chodzić na około. Kiedy dostrzegliśmy że Dobry Uczynek kończy się na licznych akcjach ratunkowych, które kosztują często życie młodych bohaterów, wówczas już nie pozwalamy sobie śmiać się z tego, a jedynie szczerze podziwiamy.
Jeśli chcę jako skaut być patriotą zadaję sobie to pytanie: jak u mnie z codziennym dobrym uczynkiem? Czy jeszcze pamiętam, że naczelnym zadaniem wędrownika jest każdego dnia obserwować otoczenie, bo tylko przez to można dostrzec możliwość służby drugiemu człowiekowi? Czy przekazałem mojej drużynie nawyk codziennego dobrego uczynku?
Po drugie: budować w duszach, czyli w poszczególnych jednostkach, osobach. Z literatury skautowej nigdzie nie wynika że należy organizować lub uczestniczyć w masowych akcjach, wielkich manifestacjach, uroczystych przemarszach. Nieznane być powinny „jakiekolwiek formy umasowienia lub kolektywizacji”, które powodują jedynie pojmowanie patriotyzmu jako przynależności do określonej a nie innej grupy społecznej. Karta Skautingu Europejskiego, mówiąc o formacji społecznej daje nam przykłady samodzielnych sposób wyrażania miłości do Ojczyzny, takich jak „poczucie honoru, prawdziwa wierności, szacunek dla danego słowa, poczucia odpowiedzialności obywatelskiej w ramach wspólnot doczesnych”. Tego nie da się robić z kimś, to trzeba wypracować w sobie.
Po trzecie: budować przez wychowanie. Mając na uwadze powyższe dwa punkty, wychowanie w skautingu odbywa się szczególnie przez działanie. Realizuje się to dzięki dawaniu harcerzom możliwości poszukiwania problemów społecznych w miejscach gdzie żyją, a także dzięki wymyślaniu sposobów ich rozwiązywania. Pokazywanie harcerzom, że wszystko co czynią, wnosi coś dla Polski – może ją zarówno budować jak i niszczyć.
Nie trzeba robić kolejnej fabuły historyczno-patriotycznej, wielkich gier o zwycięstwach Sobieskich i Batorych, ekspresji na temat Powstania Warszawskiego, nie trzeba trzymać wart honorowych czy pocztów sztandarowych na uroczystościach państwowych. To co jest możliwością, nie powinno stawać się regułą w wychowaniu patriotycznym w skautingu. Słyszałem, że uczestnictwo w uroczystościach to jeden z możliwych aspektów służby. Zastanawiam się komu służę w danym momencie? Jeśli rzeczywiście wtedy służę. Bo jeśli nie człowiekowi, ani nie Panu Bogu, to taka służba wydaje się dziwnie pusta. Służba to chyba zbyt wielkie słowo na zwykłą obecność na tym czy innym wydarzeniu.
Nie jestem przeciwnikiem powyższych aktywności, jednakże nie powinny one stawać się zamiennikiem za zwykły, cichy dobry uczynek, który zrobi się samemu lub grupą. Nie powinny zasłaniać rzeczywistych problemów, bo skaut nie żyje w świecie iluzji. Być może będzie to nas coś kosztowało. Być może nasz brak pojawiania się na uroczystościach państwowych będzie skutkował tym, że mniej osób nas ujrzy, nie będziemy przez dłuższy czas jak „śledź na wigilię”, być może nie jeden ksiądz proboszcz zdziwi się, gdy mu odpowiemy, że nie będziemy mogli się pojawić na warcie pod pomnikiem poległych w czasie II wojny światowej, bo zastępy będą w tym czasie zajęte pomocą osobom starszym w sprzątaniu grobów swoich bliskich czy wspólnym śpiewaniem piosenek wojskowych z podopiecznymi DPSu. To ta właśnie służba i ten kontakt z ludźmi wychowa ich o wiele bardziej niż najdłuższe trzymanie sztandaru czy warty honorowe na kolejnych, mnożących się rocznicach i uroczystościach.
We współczesnym świecie mamy wielu ludzi, który wypowiadają duże słowa o Polsce, Polskości, o Ojczyźnie. Ludzi, którzy w codziennym życiu nie żyją wypowiadanym ideałem. Dlatego uważam skauting za tym wartościowszy, im bardziej wzbudza w chłopcu przekonanie, że jego patriotyzm nie zależy od jedynie jego słów, lecz przede wszystkim od czynów, od pielęgnowania w sobie honoru, od poczucia odpowiedzialność za środowisko lokalne, które tworzy. Na fundamentach takiego aktywnego, świadomego i otwartego na innych patriotyzmu można budować poczucie zjednoczonej, braterskiej Europy. Skauting, który tak wychowa chłopca będzie prawdziwie europejski.
Rozliczni święci i błogosławieni Polacy troszczący się o dobro Ojczyzny, dali nam wzór takich codziennych dobrych uczynków, które kształtują naszą miłość do Ojczyzny i wpływają na nią. Bez służby drugiemu człowiekowi, trudno jest budować wspólnotę. Martyrologia, którą przywołałem na początku miała sens, jeśli będziemy o niej nie tylko pamiętać, lecz także jeśli będzie nas pobudzała do cichej pracy na rzecz Ojczyny. Bowiem łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla niej pracować.
Fot. na okładce: Jakub Kord
Szymon Gontarczyk
Rodem z zachodniej ćwiartki Mazowsza, ale był drużynowym w Krakowie, a obecnie wałęsa się dużo po Warszawie i nawet jako przewodnik o niej opowiada. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików nagranych przez Scouts d’Europe. Stąpając mocno po ziemi ale głowę mając w chmurach, włóczy się też po innych miejscach, poznając ich piękno i kultywując zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów
Na tegorocznej Dżungli zdarzyło mi się prowadzić drugiemu stopniowi konferencję, której tematem było planowanie czasu. Po szybkim omówieniu najważniejszego, rozmowa płynnie weszła na zupełnie inne tory, a ciąg opowieści o moich porażkach i drodze wychodzenia z nich przerwał mi głośny krzyk uczestniczki: “Stop! Stop! Nie nadążam notować!”.
Na ich prośbę piszę ten artykuł, którego tytuł same mi zaproponowały, a treść wspólnie rozważałyśmy przez pryzmaty naszych wielorakich doświadczeń. Będzie on pisany przez Akelę głównie dla Akel początkujących, ale niech pierwszy rzuci kamień ten kto nie przeżywał nigdy chwil trudnych i beznadziejnych, próbując zrozumieć jak się ta cholerna harcerska metoda ma do rzeczywistości.
Nie wiesz, nie wiesz, nie rozumiesz nic (Naprawdę)
Zacznijmy od samego początku. Wrzesień, rozpoczęcie roku, pierwsza zbiórka, pierwszy kontakt z gromadą. Pierwsze wrażenia? Chaos, wielość twarzy i imion, różnorodność charakterów, oczy wpatrzone w ciebie z nieśmiałą nadzieją na akceptację i przyjęcie do szalonego grona biegających dookoła błękitnych mundurów. Jeszcze przed bezpośrednim spotkaniem z wilczkami w głowie krążyła ci mądrość dżunglowa o konspektach zbiórek i planach pracy rocznej na podstawie tego, czego brakuje w twojej gromadzie i czego te żywe i tryskające energią duszyczki musisz w ciągu 10 miesięcy nauczyć. Stając twarzą w twarz z rzeczywistością pojawia się więc pytanie: Czego potrzebują moje wilczki?
Wykluczmy z góry wszystkie stereotypowe role, w które wchodzimy bezwiednie, niemalże wyuczenie. Dzieci nie potrzebują kolejnego nauczycielskiego autorytetu – wbijania do głowy biografii św. Franciszka czy ćwiczenia węzłów i szyfrów aż do skutku. Nikt z nas zresztą nie zaczyna z wiedzą i doświadczeniem pedagogicznym, którym moglibyśmy błyszczeć przed naszymi podopiecznymi czy ich rodzicami. Nie potrzeba im również trzeciego ‘opiekuna prawnego’, który mówi co robić, jak robić, jak siedzieć i wstawać, jak biegać, jak skakać, jak żyć.
Trzymasz w rękach niezwykłą metodę wychowawczą, wypracowaną przez wiele pokoleń podobnych tobie skautów, i nie, nie masz prawa narzucać ich swoim podopiecznym, jak regulamin szkolny, jak materiał do nauczenia się na egzamin, jak domowy system kar za kopnięcie młodszego brata i nagród za posprzątanie pokoju. Nie po to powstała metoda skautowa, by zamknąć dzieci w kolejnej szkole, ale tym razem w lesie.
I nie torturuj się myślą, że musisz realizować metodę dokładnie, idealnie i najlepiej od razu całą. Metoda jest jak tytułowa skrzynka z narzędziami, i póki nie wiesz co do czego służy, jak z czego korzystać i jak zareaguje na to twoja gromada, pozwól sobie na swobodę powolnego odkrywania i testowania każdego z poszczególnych narzędzi. Masz prawo do prób i błędów. Twoje wilczki to śrubki i nie martw się, jeśli nie od razu znajdziesz do ich odpowiedni śrubokręt. Ważne, by nie przestać szukać.
Wszystko już jest
Wróćmy do pytania o potrzeby. Wiem, że napisałam wyżej, że wilczki nie potrzebują kolejnych regulaminów, a tymczasem metoda mówi nam o uczeniu dzieci na pamięć Prawa Wilczka i Prawa Gromady. Mimo, że nikt nie chce nikogo przytłaczać limitami, niezbędne są przynajmniej podstawowe ramy, dzięki którym utrzymamy ogólną jedność i szacunek w grupie. Zwróć uwagę na to, jak krótki jest regulamin harcerski, czy to w zielonej czy w żółtej gałęzi. Wymienione są w nich podstawowe wartości, jakimi chcemy żyć. Kropka. Nie trzeba nam więcej. Wszelkie dodatkowe zasady, jak “nie wolno się bić” czy “nie wolno obgadywać”, są już w nim zawarte. Jest to dobry, zwięzły i niezwykle obszerny regulamin, i niech nie daj Boże nikogo nie kusi, by go poprawiać, coś dopisywać, lub obok niego na drzewie wieszać własny. Zasady harcerskie to kolejne narzędzie, którego trzeba nauczyć się używać i to ono oswaja nas z trudną do poskromienia pokusy poprawiania wszystkiego na własną modłę.
Czy zdarzyło ci się kiedyś być świadkiem pierwszego spotkania wilczków z piłą? Zawsze zaczyna się ono od wielkiego wybuchu entuzjazmu, lecz gdy tylko ząbkowate ostrze dotknie drewna pojawia pierwsze zwątpienie. Piłując z pełną energią, kręcąc dłonią w każdą stronę i niezgrabnie próbując utrzymać żerdkę w jednym miejscu, wilczek szybko traci zapał, a zaraz potem chęci i siły. Cała walka kończy się stanowczą diagnozą, iż piła jest tępa, a drewno zbyt twarde. Takie też były moje początki z Prawem Wilczka i Prawem Gromady. Długo zajęło mi odkrycie, że to nie zasady są źle napisane, ale to ja po prostu nie wiedziałam, jak z nich korzystać.
Metoda jest moja
Czasami sedno leży nie w samym narzędziu, a twoim sposobie jego wykorzystania. Gdy twoje wilczki męczą się i jęczą na Skale Narady – porzuć to jak to robisz i zastanów się, dlaczego tak jest. Czy chodzi o formę, czy może o treść, czy może o sposób prowadzenia? Czy wiesz po co prowadzisz Skałę Narady? Czy to o czym mówisz na niej faktycznie uważasz za warte przekazania i ciekawe? Gdy zaczęłam pracować z wilczkami jako Akela, zauważyłam, że wilczki są zainteresowane Skałą Narady tak samo jak ja. Czyli wcale. Dopiero gdy poznałam dziewczynki lepiej i nabrałam zapału do rozmawiania z nimi o wartościach, które są ważne również dla mnie, Skały Narady zrobiły się przyjemniejsze i obecnie już żaden z wilczków nie narzeka, że musi na niej być.
Oprócz zmiany tematów na takie, które były dla mnie ciekawsze, eksperymentowałam ze sposobem prowadzenia Skały. Szybko bowiem odkryłam, że moje wilczki potrzebują więcej dialogu i warsztatu, a scenka na początku bardzo je rozprasza i odbija od głównego tematu. To, co teraz napiszę może wydawać się kontrowersyjne, ale umówiona forma nie jest idealnie dopasowana do każdej gromady i mamy prawo dostosowywać ją do naszych podopiecznych. Jest wiele rdzennych elementów danych narzędzi, o których nigdy nie można zapomnieć, ale tak długo jak rozumiemy co robimy, dlaczego to robimy i co chcemy przez to dzieciom przekazać, metoda pozostanie metodą, a skauting pozostanie skautingiem. Najważniejsze jest dobro twoich podopiecznych. Sami dobrze wiecie, jak różne i specyficzne potrafią być gromady czy drużyny i ten sam warsztat może być wspaniały i budujący u jednych, a nudny i przytłaczający u drugich. Na moim pierwszym obozie przeżyłam załamanie nerwowe, nie mogą pojąć jak to jest możliwe, że kary i nagrody wzbudzają zamęt, plotki, obgadywanie i niezdrową rywalizację zamiast porządku i dyscypliny, a zakaz słodyczy skończył się powstaniem słodkiej mafii tajnego przemytu cukru ze stołówki w małych kieszonkach w beretach. Teraz to wszystko wydaje mi się takie oczywiste, ale potrzebowałam czasu, by zrozumieć, że moje wilczki nie są nienormalne dlatego, że nie lubią śpiewać wilczkowych piosenek i grać w “na Bagheerę”.
Kocham was, wilczki!
Prowadząc konferencję dla drugiego stopnia niczym zaklęcie powtarzałam w kółko i w kółko “kochajcie swoje wilczki”. Brzmi banalnie i za pierwszym razem to stwierdzenie spotkało się z ironicznym uśmiechem uczestniczek. Bo to nie takie proste. Nie takie proste jest wśród wszystkich tych zasad, metod, sposobów, planów, nie stracić nerwów nad wilczkiem, który po raz setny oświadcza, iż nie będzie grał w tą grę, nie będzie jadł tych warzyw, nie będzie spał, bo tak. Przez cały pierwszy rok stresującego opanowywania materiałów ze szkolenia w praktyce, największą zawadą są właśnie wilczki. To one nie chcą współpracować, to one nie chcą się bawić w to, co im narzucamy.
Jeśli tak faktycznie wygląda twoje nastawienie, rzuć metodę. Wrzuć z powrotem do skrzynki wszystkie narzędzia, którymi kazano ci działać. One nie uciekną. Masz czas na wprowadzanie tych rzeczy. Ale czas, w którym wilczki cię poznają, nabierają zaufania do ciebie, zaprzyjaźniają się z tobą i nabierają szacunku, bardzo łatwo przeoczyć, przegapić i zmarnować. Traktujmy je wilczki jak ludzi, którymi są. Każdy człowiek potrzebuje przede wszystkim miłości i wolności.
“Kochajmy swoje wilczki” to bardzo uniwersalna zasada, polegająca na odwróceniu perspektywy. Zadaniu sobie pytania: Jak ja bym chciał/a był traktowany/a na miejscu tego wilczka? Czego bym potrzebował/a w tej sytuacji? Metoda wychowania, którą stosujemy, jest formą odpowiedzi na to pytanie, jeśli używa się ją z miłością i wolnością względem wilczków. Niech wejdzie ci w nawyk, że każdą myśl o swoich podopiecznych zaczynasz od tego zdania. “Kocham swoje wilczki” myśl, planując zbiórkę. “Uwielbiam swoich harcerzy” myśl, piszą jadłospis na obóz. “Moje harcerki są dla mnie ważne” powtarzaj, kreśląc plan gry listopadowej. “Kocham swoje wilczki” myśl, gdy doprowadzają cię do szału, gdy jesteś zmęczony/a, gdy nie masz już sił, gdy ich krzyk cię przytłacza, gdy masz już wszystkiego dość. Po co? By w skrajnych emocjach nie skrzywdzić ich ani słowem ani czynem, nie zależnie od tego czy w danej chwili zasługują na to czy nie. By nie zrobić czegoś, czego później pożałujesz.
Zasada “Kochajmy swoje wilczki” odnosi się do bardzo konkretnego wydarzenia z mojego obozu. Przestrzeganie tej zasady stało się bowiem dla mnie naturalnym priorytetem, szczególnie ze względu na mój temperament. Powtarzałam sobie w myślach to zdanie, by nie krzyczeć na wilczki, gdy się wkurzę, oraz by nie powiedzieć im przypadkiem czegoś nieprzyjemnego, gdy zirytują mnie. Raz jednak dość ostro przekroczyły moje granice wytrzymałości, otoczywszy mnie ze wszystkich stron i nieprzyjemnie głośno zadając mnóstwo mało inteligentnych pytań. W pewnym momencie nie wytrzymałam nadmiaru chaosu i wrzasnęłam, że nie, nie pójdziemy nad rzekę, bo nikt nie jest w stroju kąpielowym i że mają 5 minut na przebranie się, inaczej nigdzie nie idziemy. Całą wypowiedź zwieńczyłam skrajnie głośnym i przepełnionym wściekłością “KOCHAM WAS, WILCZKI”. Z jakiegoś powodu właśnie to zdanie przyniosło najszybszy skutek, gdyż dziewczynki natychmiast rozbiegły się w popłochu do namiotów. Z oddali któraś z nich odkrzyknęła “MY TEŻ CIĘ KOCHAMY AKELO!” i to z kolei cudem jakimś wyładowało całe moje napięcie i złość.
Cała scena zakończyła się w dość zabawny sposób. Gdy chwilę później odwróciłam odruchowo z szerokim uśmiechem na twarzy, mój wzrok spotkał się z przerażeniem kierowniczki obozu – mojej wtedysiejszej hufcowej – stojącej tuż obok. Zaśmiała się, nazywając moje metody wychowawcze “ciekawe” i “dość radykalne”.
Nie ustawaj w walce
Na koniec chciałam jedynie dodać, że jeszcze na ziemi nie urodził się taki człowiek, co opanował metodę już na pierwszym ZZZ-cie lub pierwszej zbiórce. Niestety, naturą człowieka jest uczenie się w praktyce (najczęściej niestety na błędach), i nawet 5 lat doświadczenia nie zawsze oznacza, że wszystko jest już jasne, zrozumiałe i na swoim miejscu. Skauting nie jest przestrzenią dla profesjonalistów i kwalifikowanych pedagogów. Tutaj młodzi uczą młodych i niech przepadnie ten, kto uważa tą formułę za jednostronną. My, szefowie, dzielimy się naszym doświadczeniem z młodszymi, a nasi podopieczni dają nam potężną lekcje życia, której wartość ciężko zmierzyć, a ciężar często trudno udźwignąć. Ale nie poddawajmy się bracia i siostry! Przegranym jest tylko ten, kto uznał, że wszystko już zrozumiał i osiągnął, że więcej już nie może się nauczyć, bo wie już wszystko.
Nie bójmy się walczyć i nie bójmy się trudzić, ale przede wszystkim nie bójmy się wołać o pomoc. Nie jesteśmy doskonali, a siła nasza ma swoje granice. Po to jesteśmy wspólnotą – tworzymy kręgi, ogniska – by żadne z nas nie było samo. Najgorszą rzeczą, jaką może zrobić szef/szefowa, to doprowadzić się do skraju w przekonaniu, że tak powinno być, że powinienem/powinnam umieć zrobić to wszystko w pojedynkę, i że to ze mną jest coś nie tak, że nie daje sobie rady.
Nie. Po prostu nie.
Ale o wypaleniu się, stresie, radzeniu sobie w wycieńczeniu i szukaniu zaginionej motywacji, będzie innym razem 🙂
Fot. na okładce: Krzysztof Żochowski
Agata Kocyan
Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.
Jak to jest z tym Fiat i Wymarszem? Po co to komu? Czy częściej to ważne osobiste wydarzenie, czy jedna z harcerskich formalności? Czy ma realny wpływ na codzienne życie? Czym kierują się osoby składające Fiat lub mające Wymarsz?
Te pytania zadaliśmy HR-kom i HR-rom. I poprosiliśmy ich o szczerość. Mamy nadzieję, że przemyślenia, którymi się z nami podzielili, będą dla Ciebie inspiracją do poszukiwania własnych odpowiedzi.
Motywacja
Dlaczego Fiat/Wymarsz? Żeby mieć lampkę albo kijek? Te akcesoria nie wydają się zbyt praktyczne 😉 HR-ki i HR-rzy, zapytani o swoje motywacje oraz o to, czy teraz byłyby takie same jak wtedy, odpowiadają następująco:
Moją motywacją było wewnętrzne poczucie spójności jako takiej, gdy po wielu latach odkrywania siebie w skautingu, w Kościele i w życiu osobistym uznałam, że czuję się w miarę jednością i chcę to kontynuować służąc jako HRka. Chciałam też czegoś „więcej”, choć kocham Ognisko, wtedy czułam, że wzięłam z niego wszystko, co mogłam, że bardziej chcę dawać niż brać. W sumie to naprawdę „po prostu czułam”, że to już 🙂 Moje motywacje byłyby podobne, bo wciąż odkrywam siebie i ten rozwój, miejmy nadzieję, nie ustanie.
HR-ka od roku, Fiat w wieku 23 lat
Oficjalnie zakończyć formację. Dać świadectwo. Teraz byłyby takie same.
HR od 12 lat, Wymarsz w wieku 27 lat
Bycie związanym ze Stowarzyszeniem w życiu dorosłym, chęć służby, pogłębienie więzi z Bogiem. Tak, teraz mam nadal tę samą motywację.
HR-ka od 14 lat, Fiat w wieku 24 lat
Podjęcie decyzji o tym, że chcę zawsze być blisko stowarzyszenia/służyć mu, a także, że podjąłem już najważniejsze decyzje o swoim powołaniu, rozwoju osobistym i nie wyciągnę dużo więcej ze stowarzyszenia. Teraz motywacja byłaby taka sama, ale myślę, że miałbym wymarsz rok wcześniej.
HR od 5 lat, Wymarsz w wieku 25 lat
Wejście w kolejny etap rozwoju, który będzie dawał kolejne wyzwania/zadania, gdyż zauważyłem, że powoli przestałem się już rozwijać w kręgu. Zauważyłem również, że osiągnąłem już pewną dojrzałość, która daje mi pole do „wymarszu” w dorosłość. Również chęć służenia jako Opiekun Drogi.
HR od 4 miesięcy, Wymarsz w wieku 24 lat
Uznałam, że to dobry czas. Z Ogniska zaczerpnęłam dla siebie tyle ile mogłam, również dałam od siebie sporo i przyszedł czas, by dać przestrzeń do rozwoju młodszym przewodniczkom w Ognisku, ponieważ mimo wszystko naturalnym jest, że starsi wiodą prym, mimo woli wpływają na kształt Ogniska bardziej niż inni. Szczególnie najmłodsze przewodniczki, które nie czują się jeszcze pewnie by decydować, chętnie podążą za głosem starszych, co nie jest zbyt dobre. Generalnie wyciągnęłam z formacji przewodniczki tyle, ile byłam w stanie i poczułam, że nadszedł czas, by zaangażować się w inny sposób i otworzyć się na to, by głównie dawać innym. Istotnym było uświadomienie sobie, iż Fiat nie jest końcem i rodzajem uroczystego wycofania się, zakończenia przygody skautowej, a jedynie otwarciem innych możliwości. Nie musi się on wiązać ze skautową emeryturą, a nawet nie powinien. Ważnym dla mnie było uświadomić sobie, że nie muszę ustawać w służbie po Fiat 😉
HR-ka od 2 miesięcy, Fiat w wieku 23 lat
Formacja harcerska stała się sposobem na moje życie i z perspektywy lat uważam to za trafione.
HR od 29 lat, Wymarsz w wieku 23 lat
Publiczne świadectwo dla młodszych, mające być dla mnie umocnieniem na przyszłość. Tak żeby nie zmienić wyznawanych wartości nigdy o 180st, wiedząc, że się do czegoś publicznie zobowiązuję i inni ludzie polegają na moim słowie i świadectwie. Uznałem, że taka zewnętrzna motywacja będzie mi pomocną w chwilach słabości. Dziś motywacja do Wymarszu byłaby taka sama.
HR od 7 lat, Wymarsz w wieku 28 lat
Chciałem wyraźnie zacząć wymagać od siebie więcej, poza tym czułem, że po prostu chcę – to przecież normalny etap osobistej formacji skautowej. 😉 Teraz to chyba nie miałbym już motywacji do Wymarszu, bo nie działam w skautingu tak aktywnie jak kiedyś.
HR od 2,5 roku, Wymarsz w wieku 25 lat
Przyszedł taki moment, że chociaż było mi dobrze w Ognisku, wiedziałam, że już swoje z niego zaczerpnęłam i czas na dalszy rozwój, już nie samemu, ale u boku przyszłego Męża. Poza tym, sama świadomość tego, że coś wybrałam, że zdecydowałam się żyć konkretnymi wartościami jest czymś ważnym, a jak się tę świadomość przypieczętuje adoracją, obrzędem, wyborem dewizy i symbolu – staje się też dodatkową motywacją, żeby o to dbać.
HR-ka od pół roku, Fiat w wieku 21 lat
Było kilka ważnych motywów. Jednym z nich było danie świadectwa. Potwierdzenie, że wybór drogi z Bogiem to decyzja na całe życie, a nie tylko ulotny akt w przypływie młodzieńczych górnolotnych uczuć. Teksty obrzędu Fiat są aktualne w chrześcijańskiej codzienności i dają szczególną moc w chwilach trudnych. Chciałam także wyrazić poprzez złożenie Fiat, że osoba, która ma liczne obowiązki stanu może jeszcze dać coś z siebie na służbę dla innych.
HR-ka od 5 lat, Fiat w wieku 37 lat
Skauting to moja pasja i w dorosłym życiu chcę kierować się tymi samymi ideałami, w których wzrastałem. Wymarsz to była też ważna chwila … wyjście w dorosłe życie, ale też chęć służenia w Stowarzyszeniu jako HR i jako osoba dorosła.
HR od 14 lat, Wymarsz w wieku 24 lat
Jedna z formalności, czy ważne, osobiste wydarzenie?
Wszystkie odpowiedzi, które dostaliśmy, wyraźnie wskazują na to drugie. Dla zewnętrznych obserwatorów obrzęd może wydawać się mniej lub bardziej sztuczny. Jednak wygląda na to, że dla osoby składającej Fiat/ mającej Wymarsz obrzęd oraz czas przygotowania do niego jest głębokim przeżyciem, ważnym momentem w życiu – nie tylko harcerskim, ale ogólnie w życiu. Poniżej wybrane wypowiedzi HR-ów i HR-ek, które to pokazują.
Nigdy nie myślałam o Fiat jak o czymś do „zaliczenia”. Myślę, że to bardzo smutna opcja i wcale niepotrzebna. Jeśli nie chcesz go składać, nie musisz. I tak będzie w porzo 😉
Tak, był ważnym wydarzeniem. Choć równie ważny był ponad roczny okres przygotowania do Wymarszu.
Za czasów mojej młodości nie brzmiało to patetycznie, że coś robi się dla Boga, Polski i bliźnich.
I to, i to. Uważam, że Wymarsz jest naturalną konsekwencją bycia wędrownikiem, ale też jest to wydarzenie, które wyraźnie zobowiązuje do konkretnych postaw życiowych – dlatego jest ważne.
Najważniejszy w tym wszystkim był moment, w którym zdecydowałam, że chcę złożyć Fiat i że czuję się na to gotowa. To tak naprawdę w tamtym momencie wydarzyło się we mnie najwięcej. To, co najbardziej mnie poruszyło w samym obrzędzie, to, że zjechało się na niego wiele ważnych dla mnie osób, które chciały tego dnia ze mną być.
Niezmiennie, od wielu lat, uważam ten moment za ważny obrzęd o wybitnym charakterze inicjacyjnym. Jest to bardzo ważne wydarzenie w moim życiu. Wymarsz wędrownika nadal stanowi poważne wyzwanie, aby w życiu osobistym starać się realizować te ideały, które obiecałem realizować. Jest to bardzo trudne, ale konieczne.
Fiat był dla mnie niezwykle osobistym wydarzeniem, poprzedzonym długim przygotowaniem. Uczestniczyły w nim ważne dla mnie osoby. W tym dniu właśnie za nie bardzo dziękowałam Bogu.
Wcześniej myśl o Fiat nie wywoływała we mnie ogromnych emocji, miałam jednak w sobie poczucie, że to dobry czas, właściwy. Z drugiej strony do głosu także dochodziła niepewność i wewnętrzne pytania co później. Na parę tygodni przed przeważał stres spowodowany organizacją i ogarnięciem wszystkiego, żeby wyszło to dobrze, a inne odczucia najwyraźniej oczekiwały na sam moment obrzędu, który był dla mnie ogromnie ważny, emocjonalny i zapamiętam go na zawsze.
Realny wpływ na życie?
Wszyscy wiemy, jak łatwo zapomnieć o dobrych postanowieniach… Zwłaszcza, jeśli są bardzo ambitne i niezbyt konkretne. Czy z Fiat/Wymarszem jest podobnie? Z wypowiedzi HR-ek i HR-ów wynika, że niekoniecznie. Przynajmniej część z nich twierdzi, że bycie HR wpływa na ich codzienność.
Przypomina mi on o moim powołaniu, serio! Wiem, że jestem powołana do macierzyństwa, ale do posiadania własnych dzieci jeszcze mi daleko. Dzięki powiedzeniu właśnie „Fiat” Panu Bogu przed całym skautingiem, wiem, że mogę to powołanie realizować w inny sposób – odwiedzając przewodniczki na wędrówkach, służąc na obozach szkoleniowych, czy po prostu rozmawiając z tymi, którzy tej rozmowy o skautingu i nie tylko, chcą.
W podświadomości został tekst WW, który przypomina mi się często. Także podczas wgłębiania się w tekst WW w ramach przygotowania młodszych braci, tekst mi się przypomina i staram się nim głębiej żyć.
Moja więź z Bogiem jest pielęgnowana szczególnie przez słowa mojej dewizy, o której pamiętam każdego dnia, Fiat przypomina mi że jestem powołana do służby.
Często w trudnych chwilach, chwilach zwątpienia przypominam sobie słowa wymarszu lub nawet się nimi modlę. To mi pomaga. Oprócz tego oczywiście na co dzień czuję się częścią ruchu, służę młodszym braciom itp.
To, ile dało mi harcerstwo, wciąż mnie mobilizuje, by promować ten sposób na życie.
Treść Wymarszu jest pełna mądrości, pozwala trzymać się właściwego toru, jest to dla mnie taka dobra baza do rachunku sumienia raz na jakiś czas. Przypomina, że praca nad sobą nigdy się nie kończy.
Myślę, że ma, chociaż nie zawsze może zdaję sobie z tego sprawę. Podczas Wymarszu wędrownik otrzymuje Boże błogosławieństwo, które umacnia w nim trwanie w podejmowanych w Wymarszu zobowiązaniach. Wierzę, że ja również zostałem w ten sposób umocniony i dlatego moje życie wygląda tak jak wygląda.
Tak jak wcześniej Przyrzeczenie, Fiat motywuje do ciągłej, codziennej walki o to, żeby żyć jak najlepiej i mierzyć jak najwyżej.
W zdecydowanej większości przypadków nie. Odwołuje się do niego jedynie w momencie podjęcia decyzji o nowym zaangażowaniu w Ruchu, rozważając również aktualną sytuację rodzinną. W życiu zawodowym, społecznym, rodzinnym -nie.
Zobowiązanie do wspierania ruchu powoduje, że muszę utrzymać pewien poziom moralny w moim życiu. Nasza wspólnota dobrze mnie pionizuje. Dlatego, że mam swoich podopiecznych, rozwijam się, żeby im lepiej pomagać. Bez tego mógłbym się zatrzymać, czyli cofać.
Staram się o konkrety. Stałą formację we wspólnocie: Ekipy Naszej Pani, stały spowiednik, kierownik duchowy. Sakramenty Święte.
Jest to wyraźny punkt odniesienia w postępowaniu moralnym. Zwłaszcza w chwilach, kiedy moje obecne postępowanie nie licuje z ideałami HR-a.
Najcenniejsze są rozmowy z młodszymi braćmi na temat obrzędów, a szczególnie Wymarszu. To pozwala na nowo odkrywać treść, pogłębiać i konfrontować ją z rzeczywistością.
Motywuje do podejmowania służy każdego dnia.
Czy warto zostać HR?
Czy warto być HR? Poleciłbyś Fiat/Wymarsz każdej wahającej się osobie? Dlaczego? Odpowiedzi na te pytania można podzielić na dwie grupy. Część odpowiadających twierdzi, że tak, warto i podaje uzasadnienie. Druga część mówi, że to zależy, kwestia jest indywidualna. Niektórzy podają wskazówki dla wahających się, które mogą pomóc w podjęciu dobrej decyzji.
Tak. Tak. „Mężczyznę poznajemy po tym jak kończy, a nie jak zaczyna.”
Tak. Bez tego nasza pedagogika byłaby niepełna. Jest to jej zwieńczenie.
Warto być harcerzem! Przejście przez etap wymarszu (fiat) to konsekwencja wcześniejszych wyborów. Jeżeli ktoś się waha, to warto najpierw cofnąć się w czasie – najpierw do tych momentów, gdy wszystko było jasne i proste, a potem do tego, co się pokomplikowało i teraz jest przyczyną zawahania. Na każdym etapie naszej formacji powinniśmy mówić, co jest OK, a co nam się nie podoba. Metoda jest sprawdzona, więc trudno uwierzyć, że kogoś mogła rozczarować, a jeżeli rodzą się jakieś dylematy, to czym prędzej trzeba o tym napisać w Przestrzeni.
Tak, warto. Fiat rozpoczyna nowy etap, a w życiu nie można stać w miejscu. Jeśli nie idziemy dalej to efekt jest taki jak byśmy się cofali. Tylko podjęcie nowej dalszej drogi może nas rozwijać. Fiat to podsumowanie dotychczasowej drogi, spakowanie plecaka i ruszenie w świat…
Tak, ponieważ to naturalny etap w rozwoju, który związuje nas z Ruchem, ale dobrze rozumiany nie ogranicza nas. Łączy się z odpowiedzialnością przed innymi, ale z mojej obserwacji wynika, że jest ona podobna jak innych wykształconych, wierzących, patriotycznie nastawionych osób.
Na pewno warto żyć treścią Wymarszu, to publiczne świadectwo jest dla mnie dodatkową motywacją do trzymania się obranej drogi i kierowania się wybranymi wartościami. A bycie opiekunem drogi jest dla mnie mocno rozwijające.
Poleciłbym, ponieważ jeżeli realnie traktuje się rozwój w czerwonej gałęzi, to Wymarsz jest niezbędnym, naturalnym przystankiem i weryfikatorem tego, co się przepracowało. Skoro rzeczywiście szło się wędrowniczą drogą rozwoju osobistego i osiągnęło dojrzałość, to czemu nie zaznaczyć tego Wymarszem.
Oczywiście, że bym poleciła! Jednak bez presji, wydaje mi się że istotnym jest, aby samemu poczuć, że to najwyższa pora, nie należy się spieszyć, chociaż zwlekanie również nie jest najlepszym pomysłem. To zdecydowanie jest kwestia indywidualna, jednak warto porozmawiać i znaleźć powód wahania. Dopiero na takim konkrecie można pracować 😉
Stanowczo tak, ale nie jako coś, co ma ułatwić niepodejmowanie żadnych działań skautowych, a coś co ma pomóc rozwijać się podopiecznym i sobie. Jeżeli zostaje się HR i zawalczy się o posiadanie podopiecznych, a potem o nich samych, to polecam. Sam wymarsz dla wymarszu, bo czas i pora to raczej nie.
Polecam, jak najbardziej. Jeszcze jak! Fiat jest dla Ciebie, możesz z niego wyciągnąć jak najwięcej, ale gdy jednak myślisz, że nie chcesz jeszcze podejmować tego zobowiązania, to też okej. Postaraj się jednak do niego przygotowywać: pracuj na śladach, rozmawiaj z Matką Drogi, szefową Ogniska, innymi HR-kami. Bo same przygotowania dają wiele, to są wartościowe treści i rozmowy. Dają one niesamowite pole do poznania i pokochania siebie. A serce dzieli się tym, czym jest napełnione 🙂
Warto, ale to bardzo indywidualna kwestia. Nie naciskałbym na to, jeśli ktoś się waha i ma sensowne wątpliwości to myślę, że nie polecałbym na siłę. W końcu jest to zobowiązanie, a my staramy się żyć w wolności.
To jest bardzo indywidualna decyzja, jeśli skauting to styl Twojego życia, chcesz nadal trwać przy zadaniach i prawach skautowych i dawać siebie innym to Fiat jest najlepsza bramą.
Czy warto być HR? -TAK. Poleciłbyś Fiat każdej wahającej się osobie? -NIE! Tak samo nie polecałabym małżeństwa komuś, kto nie jest pewny co do swojej decyzji. Fiat to nie „zdawanie” do kolejnej klasy albo awans. Bez osobistej pewności i przekonania, że to jest MOJE zobowiązanie i MOJA decyzja ten obrzęd nie ma sensu. Dałabym czas na decyzję.
Bardzo warto, ale wahających się osób nie naciskałbym jakoś mocno. Wymarsz jest dla chętnych i czujących się do tego gotowymi. Myślę, że w decyzji na Wymarsz najcenniejsze są refleksje nad słowami ceremonii, uświadomienie sobie tego, o co w tym wszystkim chodzi. Takie refleksje po prostu warto w życiu i tak w którymś momencie podjąć, Wymarsz zatem jest do tego świetną okazją.
Oczywiście, że warto 🙂 Ale czy poleciłabym każdej wahającej się osobie? Nie. Każdej poleciłabym rozważenie tekstu obrzędu Fiat i wyzbycie się myślenia, że Fiat to jakaś odległa perspektywa czegoś niezrozumiałego. Ale Fiat to decyzja, więc musi być podjęta w wolności i zrozumieniu. Dlatego nikogo bym na siłę nie przekonywała. Natomiast ze swojej strony mogę powiedzieć, że: 1. warto było 2. cieszę się, że tak wybrałam 3. nie, po złożeniu Fiat naprawdę od razu nie pojawiają się zmarszczki, sprawdzone info 😉
Teraz Twoja kolej! Życzymy głębokich przemyśleń i dobrych rozmów!
Fot. na okładce: Monika Wójcik
Hanna Dunajska
Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.
Skauting to ruch wychowawczy dla dzieci i młodzieży. Rozwija on młodych w wielu różnorakich dziedzinach, przygotowując ich do dorosłego i świadomego życia w społeczeństwie. Bardzo ważnym tematem, jest wychowanie do posiadania dóbr materialnych. Zgodnie z definicją dobra materialne to materialne środki zaspokajania potrzeb ludzkich.[1]W dzisiejszych czasach kapitalizmu i wolnego rynku jest szczególnie ważne, aby przygotować młodych do rozsądnego dysponowania dobrami materialnymi. Należy zwrócić również uwagę na przeszłość i wszelkiego rodzaju socjalistyczne doktryny.
W naszym Stowarzyszeniu już od pierwszego etapu formacji, a więc od Żółtej Gałęzi, staramy się kształtować w młodych ducha ubóstwa. Jest to kontynuowane poprzez rozwój w Gałęzi Zielonej. Pełny nacisk kładziony jest jednak dopiero podczas formacji w Gałęzi Czerwonej, gdzie wybrzmiewa to podczas Wymarszu Wędrownika: czy chcesz (…) zachować przez całe życie ducha ubóstwa?[2] Należy jednak pamiętać, że ubóstwo to przede wszystkim cnota chrześcijańska, która nie polega na nędzy czy abnegacji. Sam Jezus w swoim nauczaniu wskazywał na to, że dobra materialne mogą być przeszkodą w osiągnięciu Królestwa Niebieskiego.[3] Jednak nawoływał przede wszystkim do duchowego ubóstwa, które polegało na wysuwaniu na pierwszy plan sfery duchowej, a ukryciu sfery materialnej na drugim planie. Człowiek ubogi wszystko co najważniejsze ma „u Boga”. Nie oznacza to jednak, że na ziemi nie ma nic. Skauting również wpisuje się w to nauczanie, mówi o tym chociażby 9. Punkt Prawa Harcerskiego: harcerz jest gospodarny i troszczy się o dobro innych. Aby być gospodarnym trzeba wcześniej coś posiadać. Nie da się gospodarować nie mając nic. Również Wilczki mimo młodego wieku uczone są gospodarności, gdyż jedno z zadań na pierwszą gwiazdkę brzmi: jesteś oszczędny, zgromadzisz część kwoty na wyjazd gromady.[4]Mimo że skauting chce uniknąć we wszystkich dziedzinach różnych form materializmu[5], to posiadanie dóbr materialnych samo w sobie nie jest niczym złym. Istotny jest nasz stosunek do nich oraz to, co z nimi robimy. Należy też pamiętać, że ubóstwo to nie dziadostwo.[6]
Lata 30. i 40. XIX wieku to narodziny socjalizmu. Doktryna ta głosiła równość stanu posiadania oraz brak własności prywatnej. Wszystkie dobra materialne według socjalistów powinny być wspólne i rozdzielone równo między całe społeczeństwo. Taki pogląd własności wspólnej jest jednak szkodliwy dla pracownika, bowiem celem, ku któremu bezpośrednio zmierza pracownik, jest zdobycie dobra materialnego i posiadania go wyłącznie jako swoje i własne. (…) Zmiana zatem posiadania z prywatnego na wspólne, do której dążą socjaliści, pogorszyłaby warunki życia wszystkich pracowników pobierających płacę, ponieważ odebrałaby im swobodę używania płacy na cele dowolne, a tym samym także nadzieję i możność pomnożenia majątku rodzinnego i polepszenia losu.[7] Własność wspólna godzi więc w podstawowe prawo człowieka, prawo do wolności. Co więcej zagraża ona w bardzo dużym stopniu rodzinie. Ojciec i matka troszczą się bowiem o utrzymanie swoich dzieci. W sytuacji, w której dobra materialne są wspólne, to nie rodzina troszczy się o potrzeby materialne. Następuje więc rozpad rodziny, ponieważ państwo zajmuje rolę należną rodzicom, wchodzi w ich kompetencje.
Socjalizm jest również sprzeczny z zasadami Skautingu, ponieważ Skauting stawia bardzo mocno na rodzinę. Już w pierwszym punkcie Zasad Podstawowych czytamy, że obowiązki Harcerza rozpoczynają się w domu.[8] Mamy więc duży nacisk na rolę rodziny, bowiem skauting uważa się, obok szkoły, za komplementarny wobec rodziny, do której dziecko należy przede wszystkim.[9] Oczywiście, gdy rodzina znajdzie się większych trudnościach, państwo powinno wspomóc ją w wyjściu na prostą, jednak są to wyjątkowe przypadki, w których dopuszcza się ingerencje państwa w działanie rodziny.
Socjalizm ma również bardzo szkodliwy wpływ na społeczeństwo. Gdy wszystkie dobra materialne są wspólne pracownicy stopniowo tracą bodziec do pracy, przestają dostrzegać w pracy interes, ponieważ nie oni będą czerpać korzyści z wykonanej przez siebie pracy. W konsekwencji prowadzi to do wyczerpywania się bogactwa, a co za tym idzie, do sprowadzenia wszystkich do poziomu biedy. Innym niebezpieczeństwem jest rozwinięcie się w społeczeństwie przekonania, że wszystko im się należy i wszystko powinni dostać, a więc postaw roszczeniowych.
Skauting ma na celu wychowanie młodych ludzi jako świadomych członków społeczeństwa, biorących udział w jego życiu i dbających o dobro wspólne. Musi sprzeciwiać się więc tego typu formom upadku i degeneracji społeczeństwa. Możemy cofnąć się do samego momentu powstania świata, kiedy Bóg stwarza człowieka i daje mu ziemię na własność. Ziemia staje się źródłem utrzymania człowieka. Poprzez pracę człowiek czyni ją sobie poddaną, część ziemi staje się jego własnością. Widzimy więc początek własności indywidualnej i posiadania dóbr materialnych.[10] W obecnych czasach coraz większego znaczenia nabiera forma własności jaką jest własność wiedzy, techniki i umiejętności. Kraje uprzemysłowione polegają na tym bardziej niż na zasobach naturalnych.
W dzisiejszych czasach, kiedy większość krajów ma za sobą klęskę socjalizmu, na pierwszy plan wysuwa się model gospodarczy jakim jest kapitalizm. Warto jednak zastanowić się, czy jest to właściwa droga rozwoju gospodarczego. Jeśli mianem „kapitalizmu” określa się system ekonomiczny, który uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji oraz wolnej ludzkiej inicjatywy w dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć twierdząco (…). Ale jeśli przez „kapitalizm” rozumie się system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego, wprzęgającego ją w służbę integralnej wolności ludzkiej i traktującego jako szczególny wymiar tejże wolności, która ma przede wszystkim charakter etyczny i religijny, to wówczas odpowiedź jest zdecydowanie przecząca.[11] Widać więc, że to rozwój ma służyć jednostce, a nie jednostka rozwojowi. Nie ma nic złego w zarabianiu i osiąganiu zysków, należy jednak pamiętać, że to człowiek i jego dobro muszą znaleźć się na pierwszym miejscu. Kościół uznaje pozytywną rolę zysku jako wskaźnika dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa: gdy przedsiębiorstwo wytwarza zysk, oznacza to, że czynniki produkcyjne zostały właściwie zastosowane a odpowiadające im potrzeby ludzkie — zaspokojone. Jednakże zysk nie jest jedynym wskaźnikiem dobrego funkcjonowania przedsiębiorstwa. Może się zdarzyć, że mimo poprawnego rachunku ekonomicznego, ludzie, którzy stanowią najcenniejszy majątek przedsiębiorstwa, są poniżani i obraża się ich godność. Jest to nie tylko moralnie niedopuszczalne, lecz na dłuższą metę musi też negatywnie odbić się na gospodarczej skuteczności przedsiębiorstwa. Celem zaś przedsiębiorstwa nie jest po prostu wytwarzanie zysku, ale samo jego istnienie jako wspólnoty ludzi, którzy na różny sposób zdążają do zaspokojenia swych podstawowych potrzeb i stanowią szczególną grupę służącą całemu społeczeństwu. Zysk nie jest jedynym regulatorem życia przedsiębiorstwa; obok niego należy brać pod uwagę czynniki ludzkie i moralne, które z perspektywy dłuższego czasu okazują się przynajmniej równie istotne dla życia przedsiębiorstwa.[12]Kapitalizm więc, mimo że jest zdecydowanie lepszy od socjalizmu, to jednak niesie w sobie niebezpieczeństwo wyzysku pracowników oraz utraty człowieczeństwa na rzecz hedonistycznego materializmu.
Podsumowując, widać bardzo duży związek między nauczaniem Kościoła, a rozwojem człowieka w naszym Stowarzyszeniu. Wśród wilczków staramy się przeciwdziałać złym cechom, które wszystkie dzieci w tym wieku posiadają. Przede wszystkim dziecięcemu egoizmowi, który w bezpośredni sposób łączy się z posiadaniem dóbr materialnych. Poprzez gry, zabawy oraz proste aktywności wychowujemy wilczka, który ma oczy i uszy otwarte i dzięki temu myśli najpierw o innych.[13] Wilczka, który jest wstanie pozbyć się swojego egoizmu i podzielić się z innym dobrami, które posiada. Nie ma znaczenia, czy jest to nowa zabawka, czy zwykła kanapka z serem podczas drugiego śniadania. Każde takie działanie ma ogromne znaczenie i jest pierwszym krokiem na drodze wychowania człowieka, który potrafi z rozsądkiem dysponować posiadanymi dobrami materialnymi. Kogoś, dla kogo drugi człowiek, a nie posiadanie dóbr, jest najwyższą wartością, mimo panującego w dzisiejszych czasach konsumpcjonizmu.
Postawę tę kształtuje się w gromadzie również poprzez czerpanie z życia świętego Franciszka z Asyżu, który nawoływał do dzielenia się i nie przywiązywania zbyt dużej wagi do posiadanych dóbr materialnych. Ta życiowa postawa świętego kontynuowana jest zresztą podczas dalszych etapów rozwoju. Proste mundury wędrownicze bez zbędnych zawieszek czy też brązowe chusty nie wzięły się znikąd.
Założycielowi skautingu również leżało na sercu kształtowanie umiejętności rozsądnego używania dóbr materialnych. Robert Baden-Powell mówił o tym w ten sposób:
Głupie skrzaty, podobnie jak małpki Bunderlog i jak wszystkie kpy na dwu nogach – gdy tylko mają trochę pieniędzy, natychmiast je wydają na pierwszą lepszą przyjemność – na przykład na kino. Ale roztropny chłopiec chowa je do skarbonki póki nie zbierze większej sumy, z której dopiero może sobie coś na przyjemności czasem przeznaczyć.[14]
Najistotniejszą rzeczą w tym wszystkim jest to, aby pamiętać, że człowiek używając tych dóbr powinien uważać rzeczy zewnętrzne, które posiada, nie tylko za własne, ale za wspólne w tym znaczeniu, by nie tylko jemu, ale i innym przynosiły pożytek.[15]
[14] Sir Robert Baden-Powell, Wilczęta, T. I, Oficyna Wydawnicza „Impuls”, Kraków 2014.
[15]Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 69; 71. 6.
Fot. na okładce: Tadeusz Chabiera
Karol Chomoncik
Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem.
W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.
Wszyscy dobrze znamy historię bitwy pod Mafeking, kiedy to w głowie Roberta Baden-Powella zrodził się pomysł utworzenia zastępów młodych chłopców, którzy mieli pomagać w przenoszeniu meldunków. W ten sposób generał zyskał czas na odpoczynek dla zdolnych do obrony twierdzy dorosłych, którzy, wycieńczeni i ranni, byli coraz mniej efektywni. Robert Baden-Powell później pisał o tym tak:
Powiedziałem raz do jednego z tych chłopców, który właśnie przyjechał pod gęstym ogniem kul nieprzyjacielskich: – Jeżeli będziesz tak jeździł wśród gradu kul i pękających szrapneli, dostaniesz kiedykolwiek postrzał? A on odpowiedział mi na to: – Jadę tak prędko, panie pułkowniku, że żadna kula mnie nie trafi… I rzeczywiście, mężni chłopcy nie uważali na strzały; rozwozili bez wahania i chętnie rozkazy, choć wiedzieli, że narażają przy tym życie.
Bohaterska postawa chłopaków zainteresowała Baden-Powella. Nie dało się ukryć wielkiego męstwa i determinacji młodych ludzi. Dlaczego tak się zachowywali? Skąd ta odwaga? Sądzę, że płynęła z zupełnie szczerych oczekiwań Baden-Powella. Chłopcy byli świadomi wartości, którą wnoszą w szeregi obrońców twierdzy, co ich motywowało. Oni czuli się tam niezbędni!
U podstaw skautingu leży patriotyzm
Jak to zwykle w historii bywało, potrzeba stała się matką wynalazków. Baden-Powell, kiedy dostrzegł braki w szeregach żołnierzy, postawił na chłopców, których podzielił na małe oddziały. W ten sposób prostsze zadania mogły być wykonywane szybciej i efektywniej niż wcześniej. Aby uświadomić sobie istotę walki tych młodych ludzi, należy wziąć pod uwagę szerszy kontekst historyczny tamtych wydarzeń.
Trwała krwawa, druga wojna burska. Brytyjskie wojska tłumiły zrywy niepodległościowe członków plemienia Burów – potomków Holendrów, Francuzów i Niemców osiedlających się na tych terenach w ubiegłych wiekach. Wielka Brytania zainteresowała się południowo-afrykańskim regionem Transwalu i Oranii po tym, jak odkryto tam liczne zasoby złota i diamentów. Przez dwa lata toczyły się walki partyzanckie, podsycane przez Cesarstwo Niemieckie, które zaopatrywało Burów w broń. Wojska brytyjskie, ze względu na słabe zarządzanie przez sztab oraz niedocenienie miejscowych oddziałów, odnosiło w tych walkach liczne porażki; wojska brytyjskie były wielokrotnie otaczane przez dobrze znających tamte tereny Burów. Odcięci w mieście-twierdzy żołnierze, z pułkownikiem Baden-Powellem na czele, znaleźli się właśnie w tego typu krytycznej sytuacji. Krwawe siedem miesięcy obrony miasta przyniosło śmierć dwóm tysiącom Burów i ponad dwustu Brytyjczykom. Oblegający spędzili więc dużo czasu na licznych próbach forsowania obrony.
Znając te fakty, nietrudno zauważyć, że życie w mieście musiało być w tamtym czasie niesamowicie trudne. Będąc pod ciągłą psychiczną presją ataku, żołnierze byli wyczerpani. Cywile zaangażowali się w pomoc Baden-Powellowi, jednak wciąż brakowało ludzi. Młodzi chłopcy mogli się przydać, a B.-P. to wykorzystał. W maju oddziały brytyjskie, które przybyły z odsieczą, uwolniły swoich rodaków oblężonych w Mafekingu. Po powrocie z kampanii afrykańskiej powstała książka Scouting for Boys, w której B.-P. opisał ideę i metody skautingu.
Kluczem do odkrycia roli patriotyzmu w metodzie skautowej jest właśnie analiza okoliczności tych historycznych wydarzeń. Spróbuj odnieść tamte realia do własnego życia, do własnej historii. Chłopcy chcieli żyć, rozwijać się, wrócić do normalnego życia w mieście, w którym będą czuli się dobrze. Wiedzieli, że wymaga to poświęcenia ich własnego życia; nie mogli liczyć na nikogo innego. Wszyscy byli już zaangażowani w obronę miasta. Postawiono im wysokie wymagania. Liczył na nich nie tylko B.-P. , ale także ich rodziny, sąsiedzi, wszyscy!
Być patriotą w XXI wieku
Znany wszystkim założyciel skautingu powiedział kiedyś: „Nie potrzeba nawet wojny na to, ażeby oddawać usługi jako wywiadowca, bo podczas pokoju chłopiec może dużo uczynić dla dobra ogólnego, wszędzie gdziekolwiek się znajdzie”. Te słowa realizujmy na co dzień. Najpierw jako wilczki, a potem harcerze, działamy przede wszystkim na zbiórkach i wyjazdach, ale przecież obowiązki harcerza zaczynają się w domu. Trzeba pamiętać o codziennym dobrym uczynku, który wraz z wiekiem zmienia dla nas znaczenie. Dobre uczynki kształtują ducha służby, uczą poświęcenia dla innych bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Z czasem przekształcają się w pełni świadomą służbę innym.
W dzisiejszych czasach patriotyzm jest moim zdaniem postawą wymierającą; w świecie pełnym egoistów traci na wadze dobro wspólne czy narodowe. Liczy się to, by jednostkom żyło się dobrze i wygodnie, bez „zbędnej” odpowiedzialności i zobowiązań. Taka postawa prowadzi do wykorzenienia wrażliwości, a w konsekwencji do znieczulicy. Jako skauci nie możemy izolować się we własnej społeczności, „zamykać się w bańce”. Naszym celem niech będzie służba czynem: pociągają bowiem przykłady, a nie piękne słowa. Papież Franciszek powiedział kiedyś mądre słowa: „Głoście Ewangelię, a jeśli trzeba, to także słowem!”.
Świećmy więc przykładem wartościowego życia nie tylko w mundurze. To trudne; z każdej strony bowiem świat proponuje nam konformizm i konsumpcjonizm, z którymi życie jest łatwe i przyjemne. Ale przecież chcemy żyć, a nie wegetować.
Biel i czerwień na mundurze skautowym
Niejednokrotnie odczuwałem dyskomfort, kiedy napotkany na explo człowiek patrzył na nasz zastęp z niezrozumieniem i dopytywał, dlaczego Skauci Europy. Tłumaczenia bywały lepsze i gorsze, jednak warto samemu poddać to chwili refleksji. Dlaczego Europy? Jesteśmy wspólnotą międzynarodową, jednak skauci w poszczególnych państwach noszą na mundurach flagę swojego kraju. Pomimo jednakowych oznaczeń, kolorów mundurów i wartości, które nas łączą, zachowujemy odrębność narodową. W rocie przyrzeczenia mówimy: „[…] całym swoim życiem służyć Bogu, Kościołowi, mojej Ojczyźnie, i Europie Chrześcijańskiej […]”. Zaczynamy służbę od naszej małej ojczyzny, a zatem rodziny, aby tam służyć własnemu krajowi. Przez tę służbę ofiarujemy się chrześcijańskiej Europie. Nie trzeba wielkich działań: wystarczy codzienny, drobny, dobry uczynek. Patriotyzm nie jest piastowaniem najwyższych stanowisk państwowych; to pamięć o przodkach, kultywowanie tradycji narodowych, a co moim zdaniem najważniejsze – ofiarowywanie siebie dla dobra wspólnoty.
Dla każdego z nas patriotyzm ma zapewne nieco inną definicję, choć pewne kwestie są uniwersalne. Ktoś powie, że patriotyzm to chodzenie na marsze niepodległości. Ktoś inny, że to noszenie patriotycznej odzieży. Ja uważam patriotyzm za styl życia. Jako młodzież i przyszłość Polski musimy dążyć do ideałów, przed jakimi stawia nas formacja skautowa. Ideał jest trudny do osiągnięcia. Celem samym w sobie nie jest jednak, moim zdaniem, jego osiągnięcie, a nieustanna pogoń za nim. To trud i praca włożone w dążenie do ideału kształtują nas jako ludzi. Być może bez munduru ciężko się przemóc, bo wymaga to odwagi, zorientowania, poświęcenia własnego czasu, ale przede wszystkim wymaga chęci.
Klucz do szczęścia
Odnajdowanie w sobie każdego dnia chęci do służby innym jest, jak sądzę, drogą nie tylko do życiowego sukcesu, ale także do prawdziwego szczęścia. Nie ograniczajmy naszych działań do sprzątanie lasu z gromadą, pomocy w schronisku z zastępem w ramach zbiórki czy nawet ambitnego dzielenia się ugotowanym przez drużynę posiłkiem z bezdomnymi. Te czyny są piękne i potrzebne, uczą ducha patriotyzmu i służby. Choć pozornie nie są związane z ruchem skautowym, kształtują i wychowują kolejne pokolenia Polaków. Odważę się jednak stwierdzić, że dużo więcej dobra możemy uczynić tam, gdzie wcale nie mamy na sobie munduru. Dom, miejsca pracy, nauki czy spotkań ze znajomymi to przestrzenie, gdzie warto działać przede wszystkim. W myśl zasady, że to przykłady pociągają, świadczmy o naszych ideałach w życiu codziennym. Dawania daje więcej radości niż branie, stąd w służbie innym można odnaleźć prawdziwą radość.
Fot. na okładce:Wiktor Szczepanowski
Wiktor Szczepanowski
Drużynowy z Radomia, rocznik 2003. Uczeń technikum elektronicznego, z pasji modelarz. Wilczek, harcerz i wędrownik. Entuzjasta kawy i dobrej książki.
Jest znana chyba każdej drużynie i była zapewne śpiewana na niejednym tegorocznym obozie – piosenka o Pałacyku Michla i pierwszych dniach powstania Warszawskiego. Często bywa jednak, że nie zastanawiamy się nad znaczeniem słów piosenek, które wykonujemy. Czy zatem wiesz kim był “Miecio w kółko golony”, jakie “szafy podstawiali Szkopy” I jak w ogóle powstała ta powstańcza piosenka? Zacznijmy od początku.
Pałacyk Michla, czyli właściwie Michlera, wraz ze znajdującymi się za nim budynkami – młynem, piekarnią i fabryką makaronu – zostały uznane przez podchorążego Janusza Brochwicz-Lewińskiego pseudonim “Gryf” – żołnierza batalionu “Parasol” – za doskonałe miejsce na zasadzkę. Mocna brama i mur stanowiły idealną fortecę, a Niemcy, aby dotrzeć do innych części stolicy musieli przejść obok niego. Rozpoczęły się przygotowania budynku do zbliżającej się walki i sprawdzanie czy nie ma w nim żadnych pułapek. Był 3 sierpnia 1944r.
Tekst piosenki stworzył por. Józef Szczepański (ps. “Ziutek”) wieczorem 4 sierpnia. Muzyka została zaadoptowana od popularnego wówczas utworu “Nie damy Papradowej fali”. Tak jak piosenka wieczór ten był bardzo radosny, dla wielu żołnierzy ostatni tak radosny wieczór w życiu. W pałacyku gościło wtedy ok. 50 osób, była kolacja i trochę zdobytego wina. Wtedy pierwszy raz zaśpiewano przy akompaniamencie pianina Pałacyk Michla i stała się ona od razu hymnem batalionu. Zdawałoby się, że to przyjacielskie spotkanie odbywa się w spokojnych, bezpiecznych czasach, ale wielu jej uczestników nie dożyło kolejnego wieczoru, a twórca piosenki “Ziutek” zginął miesiąc później.
Kolejnego dnia rozpoczęła się walka. Przewaga liczebna okupanta była ogromna. “Gryf” został dowódcą fortecy i miał do dyspozycji ok. 32 osób, w tym wielu chłopców 14-15 letnich, ok. 5 dziewcząt łączniczek i sanitariuszek. Nie można było prowadzić regularnej, otwartej walki – konieczny był element zaskoczenia – “Nieprzyjaciela oszukać to jest wygrać wojnę” powiedział Gryf. Być może to nonszalancja, z jaką Niemcy maszerowali ulicą Wolską, przyniosła im początkowo zgubę, mimo lepszego uzbrojenia. Była to kompania piechoty bez wsparcia pancernego. Składała się z głównie z przestępców wypuszczonych z więzień i zakładów poprawczych – świetnych strzelców słynących ze swojej bezwzględności i braku litości nawet dla bezbronnych. Gdy dotarli na wysokość pałacyku, zostali dosłownie zmieceni ogniem powstańców, których obecności się nie spodziewali. Ich straty były bardzo duże – niedobitki zostały ewakuowane pod osłoną świec dymnych. Powstańcy zdobyli broń bez strat własnych. Bardzo wzmocniło to także morale wśród walczących.
W kolejnych szturmach, już lepiej przygotowani Niemcy, wykorzystując wspomniane w piosence “tygrysy”, czyli czołgi produkowane w III Rzeszy w pierwszych latach wojny i “pantery” ich unowocześnione wersje, krok po krokiem zdobywali przewagę. Czołgi te były jednymi z najlepszych wykorzystywanych w czasie II wojny światowej z doskonale wyszkolonymi załogami i łącznością pomiędzy poszczególnymi czołgami. Pałacyk i jego obrońcy wytrzymali kolejne cztery szturmy, które przyniosły jeszcze kilka zwycięstw m.in. unieszkodliwienie czołgu wroga. Nasi żołnierze musieli jednak stopniowo wycofywać się do budynków gospodarczych. Kończyła im się amunicja. Przy piątym ataku Niemców obrońcy pałacyku dostali rozkaz zakończenia akcji i wycofania się. Powstańcy nie mieli szans na wygranie walki z czołgami, byli wyczerpani – nie spali i prawie nie jedli od kilku dni. 8 sierpnia podczas walk na cmentarzu ewangelickim dowódca batalionu Parasol “Gryf” został ciężko ranny i nie mógł dłużej uczestniczyć w powstaniu. Wkrótce trafił do niemieckiej niewoli.
Wracając do tematu piosenki w kolejnych tygodniach stała się bardzo popularna i krążyła wśród walczących w licznych odpisach. Tłumaczy to późniejsze różnice pojawiające się w tekstach. Wielkim propagatorem tego utworu był Mieczysław Fogg, który wykonywał ją w czasie koncertów w kinie Palladium. Po wojnie publikowano ją w różnych wydawnictwach, m.in. Śpiewniku zastępowego, a za granicą w Pieśniach polskich.
Do wyjaśnienia pozostało jeszcze kilka kwestii. “Mieciem” był ppor. Antoni Sakowski, któremu musiano ogolić głowę przed założeniem opatrunku, gdy został ranny w czasie walk na Woli. Zginął niecały miesiąc później – 1 września. Szafami lub krowami nazywano sześciolufowe moździerze i ciężkie wyrzutnie rakiet. A “visami” które były środkiem na tygrysy, były przedwojenne pistolety o kalibrze 9mm.
Pałacyk został całkowicie zburzony i dopiero w roku 2007 na miejscu walk została postawiona tablica pamiątkowa. Stało się to z inicjatywy dowódcy obrony “Gryfa”. Gdy po latach poszedł zobaczyć miejsce walk o pałacyk spotkał tam wycieczkę szkolną i został poproszony przez przewodnika, aby opowiedzieć o tamtych wydarzeniach. Gdy kończył swoją historię słuchało go ok. 150 osób – przechodniów.
Generał Janusz Brochwicz-Lewiński zmarł w 2017 r. Ostatnie 15 lat życia spędził w Polsce, wcześniej przebywał na emigracji, gdzie m.in. służył w armii Wielkiej Brytanii, także jako agent wywiadu. Jego biografia jest niezwykle barwna i serdecznie zachęcam, żeby lepiej poznać historię tego niezwykłego człowieka, przywódcy i bohatera walk o naszą ojczyznę. Myślę, że nadal możemy się wiele od Niego nauczyć.
1.Pałacyk Michla, Żytnia, Wola, bronią jej chłopcy od „Parasola”, choć na „tygrysy” mają visy – to warszawiaki, fajne chłopaki – są!
Ref.: Czuwaj wiaro i wytężaj słuch, pręż swój młody duch, pracując za dwóch! Czuwaj wiaro i wytężaj słuch, pręż swój młody duch, jak stal!
2. Każdy chłopaczek chce być ranny… sanitariuszki – morowe panny, i gdy cię kula trafi jaka, poprosisz pannę – da ci buziaka – hej!
3. Z tyłu za linią dekowniki, intendentura, różne umrzyki, gotują zupę, czarną kawę – i tym sposobem walczą za sprawę – hej!
4. Za to dowództwo jest morowe, bo w pierwszej linii nadstawia głowę, a najmorowszy z przełożonych, to jest nasz „Miecio” w kółko golony – hej!
5. Wiara się bije, wiara śpiewa, szkopy się złoszczą, krew ich zalewa, różnych sposobów się imają, co chwila „szafę” nam posuwają – hej!
6. Lecz na nic „szafa” i granaty, za każdym razem dostają baty i co dzień się przybliża chwila, że zwyciężymy! I do cywila – hej!
Fot. na okładce: Joanna Dunin
Emilia Kawałek
Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.