Szefie! Czy jesteś poetą?

Nie będę tutaj zachęcał do czytania wierszy, chociaż na początku pisania tego tekstu taki miałem zamiar – jeśli nie zrobiły tego szkolne podręczniki i poloniści, to tym krótkim tekstem i mi nie uda się nikogo przekonać, że „poezja – to skok barbarzyńcy, który poczuł Boga!”

Jacques Sevin wyraźnie pisze punkcie siódmym swojego „Prawa Szefa”: „Szef ma zdrowy rozsądek i jest poetą”. O ile nie mamy problemów z początkiem tej reguły i potrzebą stosowania zdrowego rozsądku przez szefów, zwłaszcza na obozach i wyjazdach, to drugą część raczej chcielibyśmy traktować jako przenośnię oraz mało konkretne określenie. „No chyba nie chodzi o to, bym teraz miał na obozie pisać wiersze!” Moja odpowiedź brzmi: A czemu nie?!

Zwłaszcza że jest coś na rzeczy: Ojciec Sevin napisał chociażby „Poemat o prawie skautowym”, „Pieśń na przyrzeczenie”, „Modlitwę wieczorną”, wiersz „Msza na obozie” oraz wiele innych tekstów o duchu skautowym do popularnych w tamtym czasie melodii, tak jak „Legenda ogniskowa” do muzyki skomponowanej przez Henri Colasa. Ojciec Paul Doncoeur, jeden z pierwszych duszpasterzy Skautów Francji, pisze „Kyrie des gueux” oraz „Vierge des chemins de France” – obie pieśni są śpiewane podczas corocznej pielgrzymki wędrowników do Vézelay. Spod piór pierwszych skautów wychodzą także niezwykle poetyckie modlitwy, jak „Modlitwa Wędrownika”, którą napisał wspomniany już wyżej Doncoeur. Modlitwy piszą także wędrownik Henri d’Hellencour czy Michel Menu, który modlił się między innymi takimi słowami: „ (…) Dźwigać zmęczenie słabych, oświecać drogę, tym którzy są w ciemności, mieć nadzieję za sześciu, chcieć za dziesięciu. A wieczorem, kiedy wszystko umilknie, rozmawiać z Bogiem o nich i Jemu pozostawić… resztę. Amen.” Lista wierszy napisanych przez wspomnianych szefów jest dłuższa, a przecież przywołałem jedynie kilka.

Nie każdy ma jednak taki talent pisania wierszy. O co innego więc może chodzić? Ojciec Sevin w swoich ostatnich słowach do harcerzy mówi, abyśmy byli świętymi, bo tylko to się liczy. Cały skauting katolicki, taki, jakim go stworzył Jacques Sevin, ukierunkowuje nas na Boga. W tym szukaniu nieba pomaga nam pielęgnowanie w sobie poczucia piękna. Poszukujemy pięknych miejsc, piękna przyrody na ceremonie skautowe, na Godziny Drogi, na obozy, poszukujemy i uczymy piękna w ekspresji, w liturgii, w trudzie służby, w braterskiej wspólnocie. Myślę, że każdy z nas ma doświadczenie piękna przeżytego w skautingu. Ale zauważyć to piękno, przyjąć je – to nie wszystko!

Wędrówka letnia Kręgu Wędrowników z Radomia 2020r., fot. Antoni Biel

Piękno trzeba nauczyć się dawać i to właśnie znaczy: być poetą. To poruszenie pięknem jest poruszeniem prawdziwie poetyckim dopiero wtedy, kiedy przekłada się na nasze czyny. I nie chodzi tutaj wcale o pisanie wierszy. Nauczył mnie tego jeden harcmistrz – urzeczony kobiercem polnych kwiatów rosnących między kłosami zbóż na polach wokół naszego obozowiska, upiększał nimi naszą kaplicę przed każdą Mszą Świętą. Z takiego zachwytu nad światem wyrastają najlepsze pomysły na ekspresje, które, mimo swojej wielkiej efemeryczności, do dziś towarzyszą mi jako niezatarte wspomnienia. Z tego drżenia przed potęgą piękna rodzi się postawa pobożności, którą dało się wyczuć w niejednym czuwaniu przed przyrzeczeniem, czy codziennym różaniec na koniec dnia, kiedy wokół żarzących się węgli gromadziliśmy się, aby odmawiać modlitwę wraz z całym borem a szczególnie z nietoperzami krążącymi nad nami i dołączającymi się do naszych szeptów. Obserwując niektórych szefów, mam wrażenie, że żyją oni ideałem skautowym: stąpają mocno po ziemi, ale w chmurach mają głowę pełną poezji.

Myślę, że bycie poetą nikomu nie kojarzy się dzisiaj tak, jak opisałem to powyżej. Problemem, z jakim zmagamy się w obecnych czasach, to twierdzenie, że sztuka to wyrażanie emocji. Poszukiwanie dobra, piękna, prawdy zostało zastąpione przez „poszukiwanie siebie”. Może dlatego nie wykorzystujemy swoich talentów w harcerstwie, może dlatego coraz mniej powstaje skautowych wierszy i piosenek, może dlatego nie ma wśród nas wielu następców Pierre’a Jouberta, bo może nie umiemy się odnaleźć w takim pojmowaniu sztuki? Być może takie patrzenie na sztukę zniechęca wielu szefów odpowiedzialnych za jednostki od oddawania sobie powierzonym harcerzom piękna, które nas otacza w skautingu? Może właśnie z braku poszukiwania piękna pochodzi pewna niechlujność na wyjazdach?

Nasza cywilizacja zatraciła takie rozumienie poezji, o którym pisał Guillaume Apollinaire: „Poetą jest ten, który odkrywa nowe radości chociażby były one trudne do zniesienia. Możemy być poetami w każdej dziedzinie – wystarczy gdy jesteśmy żądni przygód i gdy odkrywamy.(…) Ale poeci nie są jedynie ludźmi piękna. Są również i przede wszystkim ludźmi prawdy (…). Być może taki sposób patrzenia odróżnia nas od świata, gdzie na poszukiwania piękna i prawdy nie wyprawiają się rzesze odkrywców. Również na tym polu skauting zaczął stawać się coraz bardziej jaskrawą alternatywą na przekór stylowi życia szybkiego – bez trudu odkrywania piękna, łatwego – bez wymagań jakie stawia prawda, a koniec końców – beznadziejnego.

Postacią, której wiele zawdzięczamy w skautingu, a w której widzę pierwowzór szefa, jest święty Franciszek. Najpierw pragnął on być ze wszystkich sił rycerzem – jak prawdziwy skaut, był wędrownym pielgrzymem pielęgnującym cnoty prostoty, służby i pokory, oraz stał się odpowiedzialny (jak szef) za braci, którzy do niego dołączyli. Wielki dzieciak, pełen denerwującej prostoty, najbardziej skuteczny i konsekwentny człowiek czynu – takimi epitetami opisuje go Chesterton. Stwierdza również coś, co nie powinno nas już dziwić: „Zasadniczo święty Franciszek był poetą. Miał perfekcyjne wyczucie literackie, co widać po tym, jak nazywał ogień bratem, a wodę siostrą, albo po przedziwnej demagogicznej przewrotności w jego kazaniu do ryb, kiedy zauważył, że tylko im dane było ocaleć z Potopu.”  Poetyczność jego pism – widać to bardzo wyraźnie – była jedynie sposobem wyrażenia zachwytu stworzonym przez Boga światem.

Wróćmy na koniec do zdrowego rozsądku. Czym on jest? Chesterton kontynuuje swoją myśl, że „ogólne nastawienie świętego Franciszka, tak jak nastawienie jego Mistrza, wykazuje coś w rodzaju straszliwego zdrowego rozsądku. Sławna uwaga Gąsienicy w „Alicji w Krainie Czarów” – „Czemu nie?” stanowiła chyba jego życiowe motto. Nie widział powodu, czemu nie miałby być w najlepszych stosunkach z całym światem. Pompatyczność wojen, dworskie ambicje, wielkie imperia wieków średnich i tym podobne, zaczynają wyglądać tandetnie i tępo pod tym niewinnym racjonalnym spojrzeniem. Jego pytania rozsadzały cały porządek świata, jak pytania dziecka.”

Szefie, czy zauważasz piękno i umiesz nim obdarować drugą osobę? Szefie, czy jesteś człowiekiem piękna i prawdy? Szefie, czy jesteś konsekwentnym człowiekiem czynu, pełnym prostoty? Szefie, jak tandetność reaguje na twój zdrowy rozsądek?  Szefie, czy Ty jesteś poetą?

Artykuł w formie audio: https://www.youtube.com/watch?v=R5N8HcsxSKM

Fot. na okładce: Piotr Krekora

Szymon Gontarczyk


Drużynowy 3. Drużyny Krakowskiej, ale rodem z zachodniej części Mazowsza. Skauting poznał przez zbyt intensywną naukę francuskiego, która doprowadziła go do filmików Scouts d’Europe. Wałęsając się po różnych miastach i miasteczkach Polski, poznając ich historię i coś tam pisząc na temat ich piękna, kultywuje zapomniane już ideały średniowiecznych wagabundów i romantycznych flanerów.

Przyjaźń mimo różnic

Gdyby każdy z nas zastanowił się, kim właściwie jest dla niego przyjaciel, szybko pojawiłoby się w naszej głowie co najmniej kilka lub nawet kilkanaście określeń, zazwyczaj powiązanych z konkretnymi osobami z naszego życia. Co jednak ze słowami 4. punktu prawa harcerskiego – “Harcerz jest przyjacielem wszystkich i bratem dla każdego innego harcerza”/”Harcerka jest przyjaciółką wszystkich i siostrą dla każdej innej harcerki”? Czy naprawdę muszę być przyjacielem tej/tego <tu wstaw odpowiednie imię> ze szkoły, studiów czy z harcerstwa? Wśród kolejnych pytań, które mogą pojawić się w naszej głowie, natrafiamy wreszcie na to, co jest tematem poniższego artykułu. Przyjaźń mimo różnic – czy jest w ogóle możliwa?

Według badań wystarczy pierwsze kilka sekund znajomości, żeby poczuć do kogoś sympatię lub nie. W naszych kontaktach z innymi szukamy osób, z którymi wiele nas łączy. Wspólny światopogląd i zachowania to coś, co pomaga nam budować i rozwijać relację. A co w sytuacji, gdy drugi człowiek różni się od nas, co jeśli na przykład wyznaje inną religię, a mimo to rozpoczęliśmy już proces budowania wspólnej relacji. Czy taka przyjaźń jest z góry skazana na porażkę? Czy dzielące nas różnice są na tyle duże, by uniemożliwiły budowanie więzi?

Odpowiedzią na to pytanie może być dla nas historia wybitnego angielskiego filologa i pisarza Johna Ronalda Reuela Tolkiena i  jego przyjaźni z Clivem Staplesem Lewisem. Nie była to relacja łatwa ani stabilna. Miała swoje wzloty i upadki i pomimo, że na kilka lat przed śmiercią dwaj panowie oddalili się od siebie, to jednak po śmierci Lewisa Tolkien tak pisał do swojej córki:

“(…) to natomiast [śmierć Lewisa] odczułem jako cios topora przecinający korzenie. To bardzo smutne, że w ostatnich latach zostaliśmy tak rozdzieleni; lecz w pamięci każdego z nas przetrwały czasy bliskiej zażyłości. Dałem na mszę, która została odprawiona dziś rano i do której służyłem.”

Tolkien i Lewis wykładali na wydziale literatury angielskiej na Uniwersytecie Oksfordzkim i w zasadzie na tym kończyły się ich podobieństwa. Różnili się nawet wyznaniem – Lewis, był początkowo ateistą, a następnie anglikaninem, natomiast Tolkien zagorzałym katolikiem. (Należy pamiętać, że sytuacja ta miała miejsce w Anglii, gdzie konflikt między katolikami a anglikanami był bardzo poważny i często dochodziło do krwawych starć między stronami). Nie przeszkodziło to jednak tym filologom stać się bliskimi przyjaciółmi, o czym wspominał sam Tolkien w jednym z listów:

„C.S. Lewis był moim najbliższym przyjacielem od około 1927 do 1940 r. i pozostał mi bardzo drogi”.

Nie była to przyjaźń idealna, spełniła jednak swoje zadanie. Dzięki niej zarówno Tolkien, jak i Lewis stali się lepszymi ludźmi, a właśnie po to są przyjaciele – abyśmy dzięki nim mogli wzrastać oraz aby pomagać im w ich wzroście.

J.R.R. Tolkien i C.S. Lewis

Innym przykładem, tym razem fikcyjnym, ale dobrze opisującym istotę przyjaźni, jest relacja, która zawiązuje się w powieści “Władca Pierścieni”, między elfem Legolasem a krasnoludem Gimlim. Ta dwójka mimo, że dołączyła do drużyny niosącej pierścień do Mordoru, z początku nie pałała do siebie sympatią. Dzieliły ich nie tylko różnice w sposobie bycia (Legolas był spokojny i opanowany, natomiast Gimli wybuchowy i głośny), ale również istniejący między elfami a krasnoludami konflikt, który zaczął się jeszcze w czasach, gdy Śródziemie trwało w nieustannej wojnie z Morgothem. Wrogość ta, mająca początek w podstępnym zabójstwie przez krasnoludy króla Thingola (co doprowadziło do upadku królestwa elfów Doriathu, a w dalszej części do zniszczenia krasnoludzkiej armii, która dokonała tego czynu), kładła się cieniem na relacjach między dwoma rasami. Od tego momentu, elfy i krasnoludy żywiły do siebie urazę, a kolejne mniejsze lub większe konflikty wybuchały nieustannie. Widzimy więc, że Legolasa i Gimliego początkowo łączył jedynie wspólny cel wyprawy i nic poza tym. Stopniowo zaczęli jednak przełamywać dzielące ich uprzedzenia, co zaowocowało powstaniem jednej z piękniejszych przyjaźni Śródziemia. Przyjaźni, która trwała (pomimo nadal istniejących między nimi różnic) i zakończyła się wspólnym odpłynięciem przez tą dwójkę do Nieśmiertelnych Krain, do których Gimli dotarł, jako jedyny z krasnoludów.

Pokazuje nam to, że przyjaźń mimo różnic (a czasem nawet przyjaźń pomiędzy wrogami) jest możliwa. W internecie krąży anegdota o antropologach pytających Czejenów, co najbardziej lubią robić. Czejeni mieli bez wahania odpowiedzieć, że walczyć z Komanczami, ponieważ oni tak wspaniale jeżdżą konno i atak w ich wykonaniu to największa przyjemność, jaką można oglądać. Z podobnego założenia wyszedł Tom Jeffords, amerykański żołnierz, a następnie agent indiański w rezerwacie w Arizonie. Przyjaźń, która zawiązała się między nim a indiańskim wodzem Apaczów – Cochisem, pozwoliła na zakończenie trwającej wiele lat wojny.

Powyższe przykłady, chociaż tak naprawdę są jedynie dowodem anegdotycznym (a jeden z nich pochodzi z książki opisującej fikcyjne wydarzenia), pokazują nam, że różnice między ludźmi nie są powodem, aby przyjaźń nie mogła się pojawić i trwać. Mimo różnic w poglądach czy przekonaniach możemy się przyjaźnić, a jeśli to niemożliwe, możemy chociaż postępować w myśl tego, co powiedział nam Pan Jezus – “Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili i wy im czyńcie”. Nie ma niczego złego w posiadaniu innego zdania niż drugi człowiek. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy za wszelką cenę próbujemy przeforsować swoje zdanie nie patrząc na to, że przez to cierpi inna osoba. Nie ma tu znaczenia, czy jest to bezpośrednia rozmowa, czy też (co jest ostatnio coraz bardziej popularne) dialog przez internet. Jasne, należy we wszystkim szukać prawdy – to stwierdzenie pada nawet podczas Wymarszu Wędrownika. Zwróćmy jednak uwagę na całość tamtego zdania: “Czy chcesz z pokorą, we wszystkim szukać prawdy i dobrowolnie jej służyć, nie przytłaczając innych wagą swoich odkryć?”. Prawda jest dobra, gdy jej ceną nie jest drugi człowiek.

“Może i masz rację, ale jakie z tego dobro?” – warto zadać sobie to pytanie księdza Tischnera, zanim znów wciśniemy enter dodając kolejny komentarz w toczącej się właśnie zażartej dyskusji.

Fot. na okładce: Basia Perek

Karol Chomoncik


Były Akela, następnie asystent namiestnika wilczków. Z wykształcenia informatyk, jednak jego wielką pasją pozostaje historia. Nie pogardzi również dobrą książką - szczególnie Tolkienem i Sienkiewiczem. W pozostałym czasie grywa w planszówki lub w tenisa ziemnego.

Radość. Listy Starszego Brata do Młodszego #8

a

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu: https://przestrzen.skauci-europy.pl/2021/04/poczatek-listy-starszego-brata-do-mlodszego-1/ Zaś zaznajomionych z cyklem czytelników zapraszam do lektury kolejnego listu…

Tak zwykle zaczynałem te artykuły, po czym wstawiałem przepisany przeze mnie na komputerze list Teodora. Jednak tym razem, w toku przygotowań, wydarzyło się coś niespodziewanego. Coś, co nie pozwala mi zakończyć wstępu na tym jednym, zwyczajowym akapicie. Ale zacznę od początku.

Zgodnie z przyjętym zwyczajem, gdy w planie publikacyjnym „Przestrzeni” pojawiała się jakaś dziura lub potrzebne było większe zróżnicowanie artykułów, szedłem na swój strych (a jest to dość karkołomne wyzwanie, kiedy mieszka się w bloku), otwierałem drewniany kufer i wyciągałem, jak mi się wydawało, kolejny chronologicznie list. Tak było i tym razem. Jednak, gdy już z zadowoleniem trzymałem list w ręce, wieko skrzyni zakołysało się i opadło, nieomal przycinając mi palce. To, że nie wyglądam jak pracownik tartaku, zawdzięczam wyłącznie swojemu refleksowi wypracowanemu podczas pewnej gry harcerskiej. Niestety, trzymany przeze mnie list został w połowie przytrzaśnięty. Próby otworzenia kufra na nic się zdały, bo zamek, który dotychczas wydawał się zepsuty, teraz się zatrzasnął. A klucza nie miałem, pewnie nieużywany zaginął wiele lat temu. Jako że kufer jest cenną pamiątką rodzinną – jedyną rzeczą przywiezioną przez mojego pradziadka z Wołynia – siłowe próby otwarcia nie wchodziły w grę. Swoją drogą, zawsze zastanawiało mnie, jak listy nieznanego mi Teodora znalazły się akurat w dziadkowej skrzyni.

Po bezowocnych wizytach dziewięciu specjalistów z ogłoszeń typu: „AAAOtworzę wszystkie zamki i kłódki”, „POGOTOWIE ZAMKOWE 24H »KWINTO«”, dałem sobie spokój. Jedyne co mi pozostało, to opublikować część listu wystającą z kufra (akurat był to początek) i czekać, aż zamek sam puści, albo znajdzie się specjalista zdolny otworzyć stary, ponad stuletni zatrzask. (Jeżeli wśród czytelników takowy majster się znajduje, to proszę o kontakt na adres redakcji). Nie przedłużając, zapraszam do tej specyficznej lektury.

***

Drogi Fryderyku!

Po dłuższej przerwie wreszcie spędzam sobotę razem z całą rodziną. Ten wyjazd, przy okazji którego miało miejsce nasze spotkanie oraz moja późniejsza, zagraniczna delegacja, nieco mnie zmęczył. Chyba się starzeję. Teraz jednak, po porannym spacerze z dziećmi, mam chwilę dla siebie i mogę pisać list.

Jeszcze raz chciałbym powiedzieć, że cieszę się z naszego spotkania na żywo. Czułem, że rozmowy nie poszły na marne, a Twój wczorajszy sms utwierdził mnie w tym przekonaniu. Czyli decyzja podjęta i walizki już spakowane. Jak sądzę, Klara jest zadowolona z Twojego postanowienia. Wiem, że nie była to dla Ciebie łatwa decyzja. Można nawet powiedzieć, że trudna. Jej realizacja będzie wymagała od Ciebie poświęcenia, a  może nawet cierpienia. Jednak „nic co dobre nie przyjdzie Ci w życiu łatwo”. Uważam, że takie decyzje jak ta, to kroki, które prowadzą do Wymarszu. Myślałeś o nim?

Radość. To ona, jak się wydaje, spina te wszystkie wątki, o których piszę. Z ufnością w łaskę Bożą z nadzieją patrzę w przyszłość. Wczoraj dowiedziałem się, że po raz czwarty zostanę ojcem. Czy słysząc takie rzeczy można nie być szczęśliwym? I nie jest to jedyna dobra informacja, ale o tym zaraz. Mogę Ci również zdradzić, że podjęliśmy z Marią decyzję o imieniu dla naszego maluszka. Jeśli będzie dziewczynka to Wanda, a jeśli chłopiec to /reszta listu przytrzaśnięta/

Fot. na okładce: Barbara Jakubiec

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Szalona inwestycja

– Ten artykuł będzie o Tobie.

–  Ależ pani nie wie, kim ja jestem!

–  Nie wiem, ale się domyślam. Czasem jesteś zwycięzcą. Udaje Ci się zrealizować plan, coś osiągnąć, zrobić coś dobrego. Czujesz się wtedy jak ktoś ważny i potrzebny. A czasem jesteś przegrywem. Drugi raz nie zdajesz tego samego kolokwium, sprawiasz bliskiej osobie przykrość albo palniesz jakąś głupotę, ośmieszając się na oczach innych. Może wtedy myślisz sobie: „no tak, ja to jestem do niczego, pajac skończony”.

Zwycięzca czy pajac?

Księga Rodzaju mówi wyraźnie, że po stworzeniu człowieka Pan Bóg umieścił go w raju. Nie na podium dla zwycięzców. I nie na wybiegu dla pajaców. Takie rozróżnienia stały się modne dopiero po grzechu pierworodnym, którego skutki pomieszały ludziom w głowach. Na początku Bóg określił swoje uduchowione dzieło z gliny jako „bardzo dobre” tylko dlatego, że było. Niczym się jeszcze nie zdążyło popisać oprócz samego istnienia.

Wszystko albo… perła

Ewangelia opowiada o kupcu, który sprzedał wszystko, co miał, żeby kupić jedną drogocenną perłę. Nikt go do tego nie zmuszał, zrobił to dobrowolnie, cieszył się. Po transakcji nie miał zupełnie nic, tylko małą błyszczącą kulkę. Pewnie nawet perła by się zdziwiła, gdyby mogła.

Każdy zna tę przypowieść. Ale kto zna takiego kupca? Spotkałeś kiedyś osobę, która oddała wszystko, co miała, żeby zrealizować jedno marzenie? To musiało być jakieś ogromne marzenie, coś niesamowicie cennego dla tej osoby. Może też marzysz o czymś, za co odważyłbyś się oddać wszystko? Dobra materialne to pół biedy, jako młoda osoba pewnie nie dysponujesz nie wiadomo jakim majątkiem. Ale „wszystko” to nie tylko materia, to też np. poczucie bycia kochanym przez bliskich, zdrowie, osiągnięcia, bezpieczeństwo, szacunek innych, możliwość dokonywania wyborów… Znalazłbyś coś tak wartościowego?

Kto, kogo, za ile

Kupiec miał na imię Jezus i znalazł taki skarb. Oddał swoje szczęście w niebie, swoją bliskość z Ojcem i zamieszkał na ziemi. „Opuściłeś śliczne niebo, obrałeś barłogi” – przyzwyczailiśmy się do tych słów kolędy i trzeba się trochę wysilić, żeby znowu dostrzec ich sens. Był wszechmogący, a stał się noworodkiem – jedyne co mógł, to głośno płakać i mieć nadzieję, że ktoś się Nim zajmie i dzięki temu będzie mógł przeżyć. Na ziemi spotkały go różne cierpienia: głód i zmęczenie,  niezrozumienie przez rodzinę, zniewagi, śmierć przyjaciela, opuszczenie przez najbliższych towarzyszy, a nawet poczucie opuszczenia przez Ojca, bezpodstawne skazanie i okrutna, haniebna śmierć. A teraz – w Najświętszym Sakramencie – stał się jeszcze bardziej bezbronny niż w Betlejem. Pozwala przenosić się jak rzecz, całymi dniami przebywa sam w zimnym kościele, a kiedy oddaje się w komunii, może zostać przyjęty przez zimne serce, które prawie nie zwraca uwagi na Jego obecność. Czy jest coś, czego jeszcze nie oddał? Sprzedał wszystko, żeby odkupić Ciebie. Cena wyznacza wartość. Bóg uznał, że jesteś tego wart.

Od Kupca dowiesz się o swojej wartości

Każdą osobę Bóg uznaje za drogocenną. „Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję” (Iz 43,4). Patrząc na siebie oczami Boga, odkrywamy swoją prawdziwą wartość i jej realne źródło. Nie są nimi nasze talenty, osiągnięcia ani dobre uczynki. Wartość osoby nie zależy od okoliczności. Ksiądz Krzysztof Grzywocz obrazuje to, mówiąc o sztabie złota: ma ona taką samą wartość niezależnie od tego, czy leży w szkatule, czy na śmietniku. Sama sztaba nie jest w stanie w żaden sposób pozbyć się tej wartości. Nawet jak spadnie z półki i kogoś zabije. Tak samo człowiek. Czy robi operacje ratujące ludzkie życie, czy leży pijany na przystanku, ma wartość nieskończoną. A co, jeśli zgrzeszy? Sztaba nadgryziona? Nie, tylko pobrudzona błotem. Sakrament spowiedzi pokazuje, że grzech, choćby tworzył nie wiem jak grubą warstwę brudu na człowieku, jest czymś zewnętrznym, co da się zmyć. Może ludzie widzą już tylko błotną kulę, może człowiek sam tak myśli o sobie, ale Bóg wie o złocie, które znajduje się w środku.

Ks. Grzywocz proponuje sposób na przypominanie sobie o tym (wiadomo – łatwo zapomnieć). Wchodząc do kościoła i zanurzając rękę w wodzie święconej – a właściwie podkładając ją pod dozownik – możesz przypomnieć sobie swój chrzest. Wtedy Bóg wypowiedział o Tobie te słowa, które usłyszał Jezus podczas chrztu w Jordanie. „Tutaj wstaw swoje imię, to mój umiłowany syn/ umiłowana córka. W nim/w niej mam upodobanie”. To „ mam upodobanie” brzmi dla nas trochę archaicznie, można by je przetłumaczyć jako „jestem zachwycony”.

Więcej i mądrzej możesz poczytać w książkach:

 „Wartość człowieka” ks. Krzysztofa Grzywocza

„Poznawanie siebie w świetle Słowa Bożego” ks. Krzysztofa Wonsa.

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Przestrzeń Wolności

Artykuł pierwotnie ukazał się w Azymut – Niezależne Pismo Instruktorów (2020 r.). Modyfikowany. 

“Skauting wychowuje do wolności. Poprzez „system zastępowy” (…) uczy poczucia odpowiedzialności i sprawowania władzy na miarę kompetencji wieku młodzieńczego.” 
Karta Skautingu Europejskiego, Art. 12 

W pierwszej części tekstu (link) między wierszami postulowałem konieczność patrzenia na skauting w duchu personalistycznym. To znaczy, że w centrum zainteresowania skautingu nie stoi prężna drużyna, społeczeństwo czy przyszłość Narodu, ale osoba – nastoletni chłopak. Osoba, która przede wszystkim posiada swoją godność oraz wynikającą z niej odrębność i specyfikę (niepowtarzalność) – których nie należy zacierać. Osoba, która jest warta walki o nią ze względu na nią samą, a nie użyteczność społeczną. I wreszcie osoba, która rozwija się i staje się szczęśliwą w relacji (co jest czymś więcej niż tylko życiem w zbiorowości ludzi) – a szczególnie biorąc odpowiedzialność za inne osoby. A aby mogła nawiązywać osobowe relacje i brać odpowiedzialność konieczne jest, aby miała zdolność samostanowienia i nieskrępowaną wolę.  

Starałem się pokazać to w jaki sposób możemy rozwój tej osobowej natury wynaturzyć lub przynajmniej pozostawić bez wsparcia. Teraz pojawia się pytanie w jaki sposób ten rozwój możemy wspierać. Jak dopasować działania drużyny do potrzeb trzydziestu kompletnie różnych chłopaków i nie zwariować? Jak skutecznie kształtować harcerzy, jednocześnie unikając pokusy przeciskania ich przez ten sam szablon? W jaki sposób mimo działania w grupie kształtować osoby samodzielne, które czynnie kreują swoje życie zamiast płynąć z prądem? 

W moim przekonaniu jedyną możliwą drogą jest pozostawienia im wolności. Nie da się wykształcić wspomnianych cech ściśle programując i kontrolując działania wychowanka. Za to, jeżeli pozostawimy chłopakom swobodę, to oni automatycznie dopasują działania do swoich pragnień. Damy im przestrzeń do rozwijania swoich talentów. Unikniemy umieszczenia chłopaka w degenerującym ciepłym inkubatorze anonimowej zbiorowości, w której nic nie trzeba, za nic się nie odpowiada i niczym nie trzeba się martwić (bo starczy się podporządkować poleceniom). Damy mu szansę, aby nauczył się chodzić na własnych nogach.  

Ktoś powie, że to szaleństwo. Zostawić chłopaków samym sobie? Kupią słodycze, wyciągną telefony i zmarnują młodość. Nie wystarczy powiedzieć “róbta co chceta”, aby chłopak dobrze wybrał. Nie wystarczy wywieźć harcerza samotnie do lasu, by stał się ćwikiem. Podobnie nie wystarczy wjechać z czołgami do roponośnego kraju, aby stał się oazą demokracji. Zgadzam się – nie wystarczy. Dlatego rolą wychowawcy staje się pomóc chłopakowi zadomowić się w tej swobodzie – uczynić go pełnoprawnym obywatelem Przestrzeni Wolności. Jak zwykła mawiać Maria Montessori, stale “pomagać mu zrobić to samodzielnie”.  

Przestrzeń Wolności 

Pora odkryć karty: to całe mnóstwo słów miało służyć prezentacji tej właśnie koncepcji. W moim przekonaniu, aby realnie dać chłopcu tę przestrzeń wolności i sprawić by z niej sensownie korzystał, starczy wybrać dobre tworzywo do jej budowy – a dokładniej kompleksowo wykorzystać pięć motorów skautingu. Są one częścią koncepcji piętnastu elementów skautingu pochodzącej z tradycji skautingu katolickiego. Motory stanowią pięć elementów napędzających skauting. Z jednej strony napędzają działanie harcerzy – sprawiają, że chce im się ‘robić skauting’. Z drugiej strony napędzają ich rozwój – są narzędziami, które odpowiadają za główne oddziaływanie metody na duszę wychowanka. W FSE motory są powszechnie nauczane, a zatem znane i lubiane. Jednak tym, czego mi w tym nauczaniu brakowało, jest spojrzenie na nie całościowo, dostrzeżenie tej ogólniejszej zasady, której motory są uszczegółowieniem. Zdaje się, że zdarzyło mi się na nią natrafić i to wcale nie w czasie słodkiego dumania, lecz na placu boju – w trakcie przeprowadzania zasadniczych reform w mojej drużynie. Zanim do niej przejdę spróbuję pokrótce wyjaśnić o co z tymi motorami chodzi. 

Działanie  

Wychowujemy w działaniu – nic nie robimy w teorii. Pierwszym co się nasuwa na myśl jest grywalizacja i adwenturyzacja wszystkiego. Uczymy i ćwiczymy przez grę. Zrezygnujemy z quizów i pogadanek, zamiast uczyć się węzłów w harcówce zbudujemy drabinkę linową i platformę na drzewie oraz zawsze damy szansę działania harcerzom. Tworzymy atmosferę aktywności i działania nie marnując czasu na siedzenie w obozie lub harcówce. Jednak na tym znaczenie tego motoru się nie kończy. Oznacza on również, że chcemy, aby skauting był metodą wychowania czynnego – to znaczy takiego, w którym proces wychowawczy zachodzi dzięki aktywnościom podejmowanym przez wychowanka. Oznacza to detronizację wychowawcy. Od teraz nie są najważniejsze jego porady i gawędy, kary i nagrody (tfu, przepraszam: konsekwencje), prowadzone zajęcia i przeróżne stosowane socjotechniki. Najważniejsze są wszelkie ćwiczenia podejmowane przez harcerza i sytuacje wychowawcze, w które on dobrowolnie wchodzi. W takim ujęciu zadaniem drużynowego jest wcielenie się w rolę trenera personalnego podsuwającego harcerzowi kolejne ćwiczenia i aranżującemu sytuacje wychowawcze. Trenera, który gdy widzi niedomaganie podopiecznego – np. mającego bałagan w namiocie – nie szuka patetycznych słów pouczenia lub narzędzi nacisku, ale sytuacji sprzyjającej zmianie – np. ciekawych gier nocnych wymagającej sprawnego odnalezienia się w swoim ekwipażu. Działania takiego drużynowego nie tylko zyskają na atrakcyjności, ale również na skuteczności – nie zatrzyma się na karmieniu intelektu kolejnymi regułami, ale uzyska dostęp do woli kształtowanej przez doświadczenie. 

Rady  

Najkrócej rzecz ujmując staramy się wszystkie ważne decyzje podejmować razem z chłopakami oraz uczyć ich wspólnie rozwiązywać problemy w ramach systemu rad: Rada Zastępu, Rada Drużyny, Sąd Honorowy. Ta metoda pomaga nabyć wiele umiejętności społecznych: rozmowa, publiczne wypowiedzi, wyjaśnianie konfliktów. Jednak z naszej perspektywy najistotniejsze będą dwa zyski: poczucie wpływu na działania drużyny i zastępu oraz kształtowanie własnego zdania. Doskonalenie stosowania rad będzie polegało na coraz to radykalniejszym oddawaniu głosu zastępowym (i analogicznie w skali zastępu – harcerzom) – niech wyrażają swoje zdanie, proponują pomysły, przejmują inicjatywę, podejmują decyzje. Dlatego ważny jest sposób prowadzenia rad – nie powinniśmy przedstawiać chłopakom gotowych decyzji do klepnięcia, ale raczej wskazywać sprawy do omówienia, angażując ich w wypracowanie rozwiązań. Co istotne, system rad nie ma nic wspólnego z kolektywizacją decyzji. Mądry szef słucha zdania zastępowych i stara się jak najbardziej oddać stery drużyny w ich ręce. Ale nie zapomina, że jest szefem i ma odwagę wziąć odpowiedzialność za decyzję. System rad jest narzędziem często trywializowanym, a szkoda – jest on kluczem do uczynienia drużyny własnością chłopaków 

Interes 

Od wieków toczony jest bój o to jak ten motor oryginalnie się nazywa: interes czy zainteresowanie. Ja podpisuję się pod obiema nazwami. Aspekt zainteresowania, oznacza tyle że drużynowy dąży do tego, aby nie przepychać swoich planów i ambicji, ale pozwalać chłopakom realizować ich marzenia. Odgadnięcie tych marzeń to nie lada sztuka. Stąd mawia się, że podstawowym zadaniem drużynowego jest obserwacja. Wymaga właściwego prowadzenia rad oraz budowania bezpośrednich relacji w ZZcie. Często prowadzi również do stosowania nietypowych rozwiązań i 'naginania’ pozostałych reguł. Nietypowa funkcja w zastępie? Czemu nie! Obóz na wozach konnych, prycze na tratwach – świetna sprawa! Laptop i drukarka obozowa służąca wydawaniu drużynowej gazety – no cóż, w imię wyższych celów… Szef wszystkie swoje cele realizuje łącząc je z zainteresowaniami chłopaków. W ten sposób realizowany jest ich interes – działają po to, aby osiągnąć własne cele. 

Odpowiedzialność 

Każdy chłopak, choć na początku o tym nie wie, chce być obarczonym odpowiedzialnością. Dzięki podziałowi zadań w ramach zastępu (kucharz, pionier, sanitariusz…) każdy z jego członków jest potrzebny, ba! nawet konieczny. Ma okazję sprawdzić swoje siły i poczuć satysfakcję z wypełnionego zadania. Odpowiedzialność powierza mu jego szef, którego dobrze zna – zatem jest ona wyrazem zaufania i buduje poczucie wartości w formie relacyjnej, a nie jedynie zadaniowej. Szef powierzający odpowiedzialność traktuje harcerza poważnie i nie wycofuje się ze swojej deklaracji – nie rozpościera ochronnego parasola zapobiegającego doświadczeniu konsekwencji działań. Jego zaufanie jest realne, odpowiedzialność jest realna, konsekwencje są realne – to nie jest zabawa na niby. 

System Zastępowy  

Creme de la creme motorów i całej metody harcerskiej. Temat, na który napisano wiele książek, których treści nie zamierzam tu powtarzać. Wspomnę jedynie o tym, że jako motor system zastępowy odnosi się zarówno do oddziaływań wewnętrznych zastępu (autonomia zastępu, podział funkcji, życie wspólnotowe, dbanie o codzienne potrzeby, harce dla samych harców, tożsamość zastępu, bliski autorytet w osobie zastępowego), jak i zewnętrznych (współpraca i rywalizacja z innymi zastępami). 

Captain Nature  

Czas na podsumowanie. Spójrzmy zatem co powstaje, gdy łączymy wszystkie motory w całość – jaka charakterystyka środowiska wychowawczego oraz jaki obraz wychowanka się wyłania.  

Można by powiedzieć, że samo danie swobody zastępom by wystarczało. Jednak kompleksowo stosując pięć motorów nie tylko pozostawiamy im swobodę, ale też stopniowo uczymy ich ją wykorzystać (wspomniane ‘zadomowienie’ w Przestrzeni Wolności). 

Poszukujemy marzeń harcerzy i staramy się dać im możliwość ich realizacji (interes). Dajemy im możliwość wyrażenia własnego zdania o planach oraz realny wpływ na sposób realizacji marzeń (rady). W ten sposób działania drużyny stają się ‘ich’ działaniami, ich – harcerzy. Nie są do nich przymuszeni, nie przyjmują ich potulnie z braku alternatywy lub znudzenia – sami je wymyślili i sami zaplanowali ich realizację. Poprzez odpowiedzialność pozwalamy im realnie się zaangażować. Zaangażowanie to wiąże się ze swoistym poczuciem własności – harcerz przyjmuje określone zadania lub obszar działań jako swój i dba o nie dla własnego interesu, a nie z powodu zewnętrznego nakazu. To dzięki temu jest możliwe, aby harcerz przyjmował odpowiedzialność dobrowolnie, a nawet samoczynnie ją podejmował. Całą tę machinę wprawiamy w ruch dzięki napędowi działania. Te wszystkie uczucia, poczucia, plany i deklaracje nie kończą się na rozmyślaniach – są realizowane poprzez konkretne działania. Wszystkie te zyski uzdalniają harcerza do czynnego kreowania swojego otoczenia. Przestrzeń do tej kreacji daje harcerzom system zastępowy. Tę przestrzeń najlepiej wizualizuje obraz obozowiska zastępu w czasie obozu (i analogicznie obraz miejsca zbiórek). Na trzy tygodnie banda chłopaków dosłownie dostaje od nadleśnictwa kilka arów ‘czystego’ lasu do dyspozycji. Nie są na nim dozorowani i sterowani – oni tam rządzą! Starają się w tym fragmencie świata jak najlepiej urządzić i spędzić tam czas jak najowocniej. Co ważne te starania dotyczą nie tylko gier i rywalizacji o wstążkę za pionierkę, ale również życia codziennego: gotowanie, zabezpieczenie chrustu, gospodarowanie wolnym czasem… Motory przestają być elementem programu drużyny – może dopasowanego, może skonsultowanego, ale jednak ‘zewnętrzengo’ i formalnego – a stają się częścią ich codzienności i ich własnej spontanicznej aktywności. W końcu prawdziwy zastęp jest bandą podwórkową, a nie klasą podążającą za programem. Niezwykle istotna jest trwała tożsamość zastępu (zastępu wielowiekowego) i wynikająca z niej łatwość z jaką jest się z zastępem utożsamić. Chodzi o to, że harcerze nie tylko walczą o nagrody i dbają o to by było co do gara włożyć. Oni przede wszystkim tworzą legendę swojego zastępu. Wymyślaj wyczyny i popisy, organizują zbiórki, planują wypady i niestandardowe wydarzenia. Podejmują wiele aktywności z własnej inicjatywy. Ucząc się kreować ciekawe i wartościowe życie zastępu w pewnym sensie uczą się kreować swoje własne życie. I na końcu: ciężko dać chłopakom większą swobodę, niż ta którą otrzymują w ramach uznawanej, autonomicznej bandy podwórkowej. 

Zapewne w wielu głowach pojawiają się teraz wątpliwości. Czy to jest możliwe? Czy to nie utopia? Ile lat pracy wytrawnego pedagoga trzeba, aby taki efekt osiągnąć? Przecież tego się nie wprowadzi od tak… I o to chodzi! Ważne jest, że wolność dawana harcerzom przez skauting jest wolnością, którą się zdobywa. To znaczy zakres wolności jest tym większy, im dalej harcerze postąpią w ‘zadomawianiu się’ w niej. Im bardziej harcerze angażują się w rady, im większy wpływ chcą mieć, im chętniej podejmują odpowiedzialność, im …, tym więcej możliwości się przed nimi otwiera. Można powiedzieć, że tej wolności nikt im nie daje, ale oni, rozwijając się, sami ją sobie biorą.  

Na marginesie dodam, że z doświadczenia wiem, że w przeciągu roku jest możliwe zastartowanie zmian w tym kierunku, więc zapewne w dwa lata można by do tego ideału znacząco się przybliżyć.  

Podsumowanie podsumowania  

O co tyle zachodu? Czy chodzi tylko o to, aby zróżnicować zajęcia dla różnych harcerzy? Uatrakcyjnić? Otóż nie tylko. Jak wspominałem wychowanie indywidualne powinno nie tylko różnicować podejście do wychowanków (“aspekt zewnętrzny”), ale również kształcić w nich cechy uzdalniające do samodzielnego życia jako pełnowartościowa osoba (“aspekt wewnętrzny”).  Moim zdaniem, dzięki powyższym cechom, skauting może takie postawy kształcić. Całe rozumowanie opiera się na założeniu, że następuje “transmisja” postaw z działań harcerskich do życia codziennego. Myślę, że nie jest to założenie nieuzasadnione i można je podeprzeć przykładami. 

Najkrócej mówiąc chcielibyśmy, aby harcerze stali się gospodarzami swojego życia. A więc przede wszystkim, aby wykształciło się w nich poczucie własności i dbali o swój los jak o swój własny (jakkolwiek paradoksalnie to brzmi). A więc, aby napotykając trudności lub doświadczając braku nie szukali winnych lub usprawiedliwienia, lecz starali się na miarę swoich możliwości problemowi zaradzić. Aby traktowali swoje życie jako wielki harc – a więc własne dzieło, które każdy stara się stworzyć jak najwspanialszym dla własnej radości i dla zysku bliźnich (dawniej: zastępu). Harc, z którego mogą również czerpać radość i cieszyć się chwilą, a nie jedynie liczyć zyski. Aby tego dokonać konieczna jest aktywna postawa, czyli odruch działania pozwalający plany i marzenia wdrożyć w życie. 

Ponadto, dzięki stworzeniu Przestrzeni Wolności dajemy chłopakom swobodę do własnych prób. Prób odnalezienia talentów, odkrycia powołania, wykorzystania predyspozycji, poznania siebie – prób prowadzących do ukształtowania się tożsamości. 

Uważam, że te zyski – inicjatywa i swoboda do rozwoju – są jedną z największych zalet skautingu. Wydaje mi się, że są one równie ważne, albo nawet ważniejsze od dyscypliny i nawet szeroko pojętej porządności lub słowności. Po części potwierdza to Baden Powell pisząc w “Skautingu dla chłopców”, że o wiele łatwiej jest zrobić ze skauta dobrego żołnierza (posłusznego, zdyscyplinowanego), niż z żołnierza skauta (samodzielnego, wykazującego inicjatywę, zaradnego). Dlatego też wybrałem inicjatywy i wolności piewcą być! 

Skauting stwarza sposobność dla inicjatywy, samokontroli, ufności we własne siły, samoopanowania i kierowania sobą” – Wskazówki dla skautmistrzów 

Ignacy Piszczek


Ignacy Piszczek – przez 5 lat drużynowy, w międzyczasie zamieszany w sprawy namiestnictwa, szkolenia i Centrum Rozwoju. Obecnie namiestnik harcerzy. Fan dydaktyki, fanatyk anegdotek.

My też mamy Szare Szeregi!

Jakiś czas temu byłem zaproszony na konferencję instruktorską pewnej chorągwi ZHR, żeby opowiedzieć o nas, a szczególnie o fenomenie naszego prędkiego rozwoju. Ktoś by powiedział: “Jak to – sprzedajesz nasze know how konkurencji? W dodatku chorągwi działającej na naszych terenach misyjnych!” Mimo to poszedłem. Po pierwsze dlatego, że w istocie nie jesteśmy konkurencją – wszak gramy do tej samej bramki. Ale również dlatego, że nasze know how nie jest takie łatwe do ukradnięcia. Nie wystarczy o nim usłyszeć, żeby je z powodzeniem wdrożyć. Oczywistą barierą są różnice w metodzie. Nasze najefektowniejsze 

i najefektywniejsze sztuczki – zastępy zakładane z biegu i Sieć Samodzielnych Zastępów – wymagają funkcjonowania w świecie radykalnego systemu zastępowego i związanego z tym sposobu myślenia. Drugim niewątpliwym zasobem, który ciężko pozyskać, jest wsparcie Kościoła, które otwiera nam wiele ścieżek do przyszłych harcerzy. Lecz trzeci, być może najważniejszy skarb stanowiący napęd naszego rozwoju ukazał się moim oczom dopiero w czasie wspomnianego spotkania.

Skąd w tytule Szare Szeregi?

Truizmem byłoby stwierdzenie, że polskie harcerstwo od założenia było związane z dążeniami niepodległościowymi. Związek został dodatkowo utwierdzony przez bohaterski udział harcerzy w działaniach wojennych. Dlatego myślę, że śmiało można stwierdzić, że walka o niepodległość stanowi mit założycielski polskiego harcerstwa, na którym w dużej mierze opiera się jego tożsamość i który powraca często w rozmowach, gawędach i sposobie myślenia. Symbolem tego jest dla mnie tak często powracający mit Szarych Szeregów (gdzie słowu mit przypisuję zdecydowanie pozytywne znaczenie). My, jako SHK “Zawisza” również czujemy się spadkobiercami polskiej tradycji harcerskiej i jest ona ważnym elementem naszej tożsamości. Ale myślę, że w naszej narracji mit niepodległościowy pojawia się zdecydowanie rzadziej, niż u naszych zielonomundurowych braci. Myślę, że nie jest on tym, co grzeje młode zawiszackie serca. Nie jest on tym, o czym prywatnie chętnie rozmawiamy lub stawiamy na wzór kształconym przez nas szefom. No właśnie – a o czym chętnie rozmawiamy, o jakich postaciach z naszej historii opowiadamy z wypiekami na twarzy? 

Zdecydowanie najczęściej powtarzanym nazwiskiem jest Jacques Mougenot. To był kozak! Gość w ciągu swojego życia odebrał od swoich harcerzy ponad 6000 Przyrzeczeń – to znaczy, że w życie tych kilku tysięcy osób wniósł na tyle dużo dobra, że zdecydowali się zaangażować na poważnie. Zastępów założył tyle, że ciężko zliczyć. Czymś zupełnie normalnym było dla niego organizowanie obozu dla 65 zastępów i to w dodatku z kadrą liczącą tylko czterech dorosłych (z czego jeden to duszpasterz), bo jak pisał “im mniej dorosłych na obozie, tym lepiej”. A jeszcze w dodatku, po 25 latach służby(!), gdy ustępował już z funkcji (albo może wcześniej – dla mitu nie jest to istotne) zostawił swoim kilkudziesięciu zastępowym testament “niech każdy zastęp założy szczep w swojej miejscowości” – i podziałało. To jest gość! O, jeszcze jeden. Jakże mnie zachwyciło, gdy na Forum Młodych usłyszałem o Jean-Charles de Coligny. To, że jest twórcą współczesnej metody wędrowniczej oraz przeprowadził pierwsze Wymarsze Wędrownika w FSE to jakoś mnie nie porwało. Ale usłyszałem anegdotę (hm, to chyba był on?), że jako komandos był zmuszony często zmieniać miejsce zamieszkania. No i jak na złość, w tych miejscowościach nie było jeszcze Skautów Europy. Więc co robił? Tworzył tam szczepy. A jak? Ano, miał on całkiem liczną rodzinkę, więc tak się działo, że gdy przyjeżdżali w nowe miejsce on zostawał Akelą, najstarszy syn drużynowym, młodszy zastępowym, najmłodszy wilczkiem – i analogicznie z żoną i córkami. A jak dzieci podrosły, to państwo de Coligny zostali szczepowymi (nowozałożonego środowiska rzecz jasna), a ich dzieci szefami należących do niego jednostek. I tak bodajże kilkanaście razy – z trwałymi efektami! Zrobiło to na mnie takie wrażenie, że dodałem tę opowieść do mojego stałego repertuaru anegdot. A ktoś z naszych? Hm, “za moich czasów” taką legendą był również Zbyszek Minda. Facet będąc Komisarzem Federalnym (numer jeden w Europie!) posługiwał się wizytówką ze skromnym tytułem “specjalista od zakładania szczepów”. Latał po całym kraju i gdzie mógł to robił nabory. Do dzisiaj, gdy o tym opowiada, to się gość nakręca – a już sporo lat minęło. Podobnie legendą naszego hufca był pewien szef PuSZczy, którego w rozmowach nie nazywano inaczej niż “Król”. Można by wymieniać i wymieniać.

Do czego zmierzam? Zaryzykuję stwierdzenie, że mitem założycielskim Skautów Europy jest… podbój świata oraz to młodzieńcze szaleństwo, które do niego prowadzi. Jest to mit rzeczywiście założycielski – bo też on leżał u początku naszej Federacji. Na spotkaniu w Kolonii w 1956 r. spotkało się około 30 dwudziestoparolatków. Stwierdzili oni, że chcą zrobić ruch tak potężny, by mógł odrodzić europejskie braterstwo. Odrealnieni marzyciele! Tak się składa, że założony przez nich ruch dzisiaj liczy ponad 67 000 członków pochodzących z krajów trzech kontynentów. W samej Francji, gdzie w dniu powstania FSE była jedna drużyna, składająca się z rosyjskich imigrantów w Paryżu, już po 20 latach mamy 623 drużyny! Do tych drużyn jeszcze wrócimy.

A co w Polsce?

Znowu – do czego zmierzam? Zasobem, którego nie doceniamy, a który decyduje o fenomenie naszego rozwoju, jest ta historia podboju świata oraz wypływający z niej młodzieńczy zapał i duch apostolstwa. Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że to jest główna siła, która sprawi, że w 2030 r Skauci Europy będą w każdym powiecie, a tłumu tego nikt nie przeliczy. Potwierdza to historia. Kiedy nastąpił najintensywniejszy rozrost naszego Stowarzyszenia? Co takiego się wydarzyło? Czy był to EuroJam w Polsce? Albo rok powołania Centrum Rozwoju? Rozczaruję Cię, Drogi Czytelniku, ale nie. Zaczęło się od tego, że w pewnym mieszkanku spotkała się grupa kilkunastu znajomych. Stwierdzili oni, że tak dalej być nie będzie i za 10 lat ma nas być czterokrotnie więcej. Wtedy, 2 grudnia 2009 r., założyli oni nieformalny Ruch Sześć Tysięcy, którego rolą było obudzić nas i poderwać Stowarzyszenie, by zawojowało Polskę. Czyli mówiąc wprost – byśmy dotarli do chłopaków i dziewczyn, którzy potrzebują skautingu, aby ich życie mogło prawdziwie rozkwitnąć. Aby dotrzeć do tych, dla których zbawienia skauting może być potrzebny. Udało im się. W 2009 roku rozpoczyna się Złota Dekada Rozwoju skautingu w Polsce. Stowarzyszenie doświadcza intensywnego wzrostu. A wszystko to dzięki zapałowi zwykłych szefów oraz rodziców, którzy odkryli swoją misję. To nie pierwszyzna. Jak obiecałem, tak też robię – wróćmy na chwilkę do tych 623 drużyn, które w 1976 działały we Francji. Otóż okazuje się, że 246 z nich (szybka matematyka: ok 40%) powstało właśnie z samodzielnych zastępów, którym Jacques powierzył tę misję. To jest właśnie siła – młodzi biorący sprawy w swoje ręce.

Już po raz ostatni – do czego zmierzam? Nie wiem. Myślę, że chciałem dać ujście zapałowi, który rozbudziły rozmowy z chłopakami z ZHR. Chciałem też podzielić się prawdą o naszym Stowarzyszeniu, którą odkryłem w małej salce pod klasztorem jezuitów. Ale chyba również chciałem wyrazić swoją tęsknotę za mesjaszem. Mesjaszem, który tak jak kilkanaście lat temu ekipa Zbyszka Mindy, zapali w nas ten płomień, ale też wskaże metodę działania. Tęsknotę za tym, aby Złota Dekada nie stała się jedynie legendą, ale również doświadczeniem obecnego pokolenia Skautów Europy.

Wasz na zawsze. Igor

Ignacy Piszczek


Ignacy Piszczek – przez 5 lat drużynowy, w międzyczasie zamieszany w sprawy namiestnictwa, szkolenia i Centrum Rozwoju. Obecnie namiestnik harcerzy. Fan dydaktyki, fanatyk anegdotek.