Zachód słońca. Listy Starszego Brata do Młodszego #10

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu.

Cofnijmy się o parę dni. Wszedłem na strych i otworzyłem kufer. Wyciągnąłem zapisaną kartkę papieru iii… Podświadomie wiedziałem, że kiedyś musiało to nastąpić, mimo to byłem szczerze zdumiony. Miałem wrażenie, że powinno być ich jeszcze kilka. Przeszukanie kufra na nic się zdało. Ostatni list trzymałem w ręce.

List ten jest osobisty i zaskakujący. Długo zastanawiałem się czy powinienem go rozpowszechniać. Ostatecznie przeważył argument, że skoro publikowałem całą korespondencję bez żadnej cenzury, to muszę się dalej tego trzymać. Tym co jest najbardziej zaskakujące w liście, to jego adresat. Autorem wiadomości nadal jest Teodor, lecz kieruje on swoje słowa nie do Fryderyka, a… do mnie! Odkrycie tego faktu wywołało u mnie niemałe zaskoczenie, ale też przy okazji trochę rozjaśniło kilka kwestii. Zresztą przeczytajcie sami.

***

Drogi Piotrze!

Tak, to nie jest pomyłka. Ten list piszę do Ciebie. Zapewne jesteś tym bardzo zaskoczony. Postaram się więc rzucić nieco światła na te niejasne sprawy. Zasadniczo jednak chciałbym się z Tobą pożegnać.

Potrzebowałeś mnie, a tak się czasem zdarza, że pragnienia się urzeczywistniają. Twoje zmaterializowały się wewnątrz kufra na strychu (do dziś zachodzę w głowę, kto wpadł na pomysł budować w bloku strych). Odnalazłeś pakunek, w którym ja podzieliłem się częścią swojej korespondencji z Fryderykiem. To, dlaczego treść listów odpowiadała na aktualne Twoje potrzeby publikacyjne, pozostanie tajemnicą. Nieistotne. Ważny natomiast jest fakt, że przyszedł na mnie czas. Może nie zdajesz sobie sprawy, ale wykonałem swoje zadanie i nie jestem już Ci potrzebny. Dlatego zdecydowałem się do Ciebie napisać, ale nawet nie próbuj rozwikłać zagadki, czy ten list leżał w kufrze od początku razem z innymi. Nie ma to sensu.

W tym momencie nadchodzi nasz mały zachód słońca – nasze pożegnanie. Czy jest to powód do smutku? Wyobraź sobie, że przeżywasz pierwszy dzień w swoim życiu i to w dodatku w pełni świadomie. Ranek, południe – pory dnia, w których króluje słońce, a Ty poznajesz kawałek świata. Jesteś głodny eksploracji, jednak to słońce, które „pokazywało” wszystko w koło, nagle zaczyna chować się za horyzontem i ziemię spowija mrok. Ciebie ogarnia strach, bo wydaje Ci się, że to koniec i już nigdy nic nie zobaczysz. To był jednak tylko Twój pierwszy dzień. Nie wiedziałeś, że zaraz będzie kolejny, a świat znów o wschodzie zajaśnieje od światła. To metafora, ale zauważ, że w naszym życiu również pojawiają się różne zachody słońca. Mimo to, my nie jesteśmy ludźmi nieznającymi porządku dnia. My wiemy, że po nocy nastanie dzień (choć czasem o tym zapominamy). Ale wierzymy też, że przyjdzie kiedyś taki radosny wschód, po którym już nigdy nie będzie zachodu i „z wysoka Wschodzące Słońce” zajaśnieje na wieki…

Czy list pożegnalny oznacza, że całkiem znikam? Nie, nadal będę prowadził swoje życie. Może kiedyś gdzieś w schronisku górskim, ktoś usłyszy opowieść przypominającą moją. Może gdzieś na przejściu dla pieszych wymienimy się wzrokiem i nawet nie będziemy tego świadomi. Tymczasem ten rozdział dobiegł końca.

Dobrej drogi i do zobaczenia o wschodzie!

Teodor

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

To już koniec? Listy Starszego Brata do Młodszego #9

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu. Jednakże tym razem znajomość ósmego listu wydaje się chyba nawet istotniejsza.

Minęło już półtora roku od kiedy opublikowałem ostatni z listów. Wieko kufra nie chciało drgnąć, a ja zadowoliłem się nagraniami zawierającymi Opowieści Teodora i nie robiłem nic w sprawie zatrzaśniętego zamka. Listy były uwięzione. Jednak, jak możecie się domyślać, nie czytalibyście tego artykułu, gdyby nie pojawiły się nowe okoliczności w tej sprawie.

Przypadki chodzą po ludziach. Kuny zaś po samochodach, przy okazji gryząc i niszcząc różne rzeczy pod maską. Niestety i mój samochód nawiedziła taka kuna uszkadzając przewody od spryskiwaczy. Postanowiłem, że w wolnej chwili sam zajmę się tą usterką, a  niezbędne do naprawy części zakupiłem na jednym ze znanych portali aukcyjnych.

Do wszelkich napraw auta wykorzystywałem niezamieszkane od kilku lat gospodarstwo dziadków, na terenie którego znajdował się duży garaż. Pod koniec grudnia pojechałem tam ponownie i przystąpiłem do wymiany przewodów. Jakie było moje zdziwienie, gdy przeszukując dziadkowy warsztat natrafiłem na klucz, tyle że nie płasko-oczkowy, a taki do zamka. Ów klucz posiadał zdobienia łudząco podobne do tych znajdujących się na zatrzaśniętym kufrze z mojego strychu. Z nieskrywaną radością wcisnąłem znalezisko w kieszeń i dokończyłem naprawę samochodu.

Po powrocie do domu pognałem na strych. Podszedłem do kufra. Włożyłem klucz do zamka, spróbowałem przekręcić i… nic. Klucz nie chciał poruszyć się ani w jedną, ani w drugą stronę.  Nie poddałem się jednak i zastosowałem regułę znaną każdemu szanującemu się informatykowi. Wyjąłem klucz, lekko uderzyłem dłonią w zamek i ponownie spróbowałem przekręcić. Tym razem z lekkim oporem, ale udało się i wieko kufra zostało otwarte.

Przegląd skrzyni wykazał małe straty. Przytrzaśnięta część poprzedniego listu była na tyle zniszczona, że nie dało się odczytać nic poza kilkoma niewiele mówiącymi fragmentami zdań. Jednak w kufrze znajdowały się kolejne listy. Dlatego zapraszam do lektury następnej części korespondencji między Teodorem a Fryderykiem.

***

Drogi Fryderyku!

Dzisiaj świętowaliśmy drugie urodziny naszego najmłodszego syna – Stefka. Z tej okazji naszła mnie refleksja, że każdy dzień z jego dwóch lat życia jest dla nas niezwykłym darem. Mimo, że ten dzielny maluch poznaje świat bez, jak można sądzić najważniejszego zmysłu, wzroku, to wydaje mu się to w zupełności nie przeszkadzać. My tak często przejmujemy się drobnymi rzeczami, a Stefan udowadnia nam, że ze znacznie poważniejszą trudnością można być radosnym.

„Czy to już koniec?” takie pytanie postawiłem sobie, gdy podpisywałem napisany przez Ciebie list do Naczelnika informujący o zakończeniu przygotowań do Wymarszu (list dołączam w kopercie). Te ponad sześć lat, podczas których funkcjonowaliśmy w relacji starszy-młodszy brat wydają się epoką, która się właśnie zamyka. Przez ten czas zdążyłeś się przeprowadzić, za trzy miesiące czeka Cię ślub z Klarą. Mnie powiększyła się rodzina i również na dłużej zmieniłem swoje miejsce zamieszkania. Obaj, nieco odmiennie, ale dojrzeliśmy.

Co do Wymarszu. Każdy fragment obrzędu niesie wiele treści. Ale w momencie, gdy zadałem sobie wspomniane pytanie „Czy to już koniec?, jako odpowiedź od razu na myśl przyszło mi zdanie, które jako ostatnie usłyszysz od HRa przyjmującego Twój Wymarsz. Brzmi ono „A teraz IDŹ i niech Bóg będzie z Tobą”. Końcem jakiejś drogi jest początek innej. Można w sumie powiedzieć, że w tym przypadku to nie jest koniec, a punkt, w którym dajesz duży krok i z jednej drogi przechodzisz w kolejną, trudniejszą i wymagającą większego zaangażowania. „Idź” jako coś co będzie aktywne, będzie trwało. I ten czas trzeba zaakceptować. Nie można wierzyć, że po obrzędzie Wymarszu wszystko nagle się zmieni.
„Ale pamiętaj, że nic co dobre nie przyjdzie Ci w życiu łatwo” – to zdanie padnie w obrzędzie chwilę wcześniej.

To „idź” przypomniało mi również refleksje jakie miałem jako młody HR na jednej z letnich wędrówek kręgu. Na kilku Godzinach Drogi to wezwanie do „pójścia” pojawiało się w różnych formach. Jedną z nich było Jezusowe „Wstań, idź” wypowiedziane do uzdrowionego człowieka. Te słowa mocno mnie dotknęły. Wówczas bowiem potrzebowałem głębszego uświadomienia, że po pierwsze, z każdej trudnej sytuacji, z Bożą pomocą mogę wstać, a po drugie, że doświadczenie łaski wzywa do drogi, do pójścia. Nie „wstanę i usiądę lub wstanę i będę nadal stał”, a „wstanę i pójdę”.

Trochę odszedłem od podstawowego sensu tego mojego pytania (czyli dotyczącego dalszego trwania naszej relacji), ale powyższe przemyślenia wydały mi się istotne przy tak postawionym, filozoficznie brzmiącym pytaniu.  Nasza relacja z oczywistych względów pewnie nieco osłabnie, ale myślę, że nadal znajdziemy czas, żeby porozmawiać. Już nie jako starszy i młodszy brat, ale po prostu jak przyjaciele, którymi przez ten czas się staliśmy.

Niezmiernie cieszę się, że przy okazji Twojego Wymarszu, będziemy wspólnie wędrować. Dawno nie było nam to dane. Wierzę, że będzie to dobry czas.

Tymczasem ja kończę ten list w przeddzień niedzieli, podczas której usłyszmy „Gaudete!”. Radujmy się i my.

Pozdrawiam serdecznie

Twój Starszy Brat Teodor

Fot. na okładce: Ernest Benicki

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Z życia szefowej. W poszukiwaniu świetnego Kraala

– Nigdy wcześniej nie miałam kleszcza. A ty umiesz je wyciągać? – pytała zaniepokojona Marysia idąc za Elą w stronę namiotu kadry.

– Wyciągnęłam całą masę – odpowiedziała Ela spokojnym głosem fachowca. – Mamy takie specjalne lasso. Jak kleszcz je zobaczy, to od razu pięknie wychodzi. Zaraz je znajdę – dodała odchylając ciężką połę wojskowego namiotu.

W środku dwie przyboczne siedziały na pryczach.

– Patrz, co mamy! – zawołała ucieszona Magda pokazując Eli jakąś tabelkę narysowaną na niebieskim brystolu. – To „kalendarz kadry”. Służy do skreślania dni obozowych, które już minęły -tłumaczyła z zapałem. – Można też skreślać godziny.

– I tak tego nie przeżyjemy – westchnęła ze swojej pryczy Ania. – Chyba, że ktoś nam kupi więcej czekolady. I ciastek – dodała przeszukując bez nadziei leżące wokół opakowania.

– Mhm – mruknęła Ela przez zaciskające się coraz mocniej zęby. Kiedyś chyba coś zrobię tym kobietom. Ale teraz nieważne. Apteczka. – myślała. Przekroczyła czyjś plecak, kilka butelek po wodzie, wyplątała nogę z białych zwojów jakiegoś zapomnianego sznurka i bezradnie rozejrzała się po półkach.

– Nie widziałyście apteczki? Wydawało mi się, że leżała tutaj…

– Pewnie pod rzeczami Magdy – odpowiedziała Ania i ciężko westchnęła.

– Którymi? – zapytała Ela, bo rzeczy Magdy tworzyły kilka malowniczych kup: na pryczy, półce i na pudłach z materiałami na gry i warsztaty.

– Długo jeszcze? – zapytała Marysia nieśmiało zaglądając do namiotu szefowych. – Bo ten kleszcz jest coraz większy. Ojej – uśmiechnęła się zdziwiona – nieźle tu macie. Moja mama by na to powiedziała „bajzel na kółkach”.

– Chodź, mam już apteczkę – ucięła Ela.

– To dobrze, bo kleszcz strasznie rośnie.

– Pokaż.

Ela wzdrygnęła się. Kleszcz był już wielkości ziarna kukurydzy. Chyba trzeba będzie wezwać strażaków – przemknęło jej przez myśl. Właśnie.

– Magda, dzwoniłaś dzisiaj do straży? – zapytała. W krzakach nieopodal zaczął się drzeć jakiś ptak i nie usłyszała odpowiedzi.

– Co?

– Nie dzwoniłam, ale teraz to idę do latryny.

– Ja też – dodała szybko Ania.

Wyszły z namiotu i zaczęły się oddalać. Ela spojrzała na kleszcza. Był już wielkości oliwki. Jego odwłok połyskiwał sino. Ptak w krzakach darł się coraz głośniej. A może kilka ptaków. Elę zaczął ogarniać dziwny niepokój.

– Zadzwońcie do straży! – zawołała za przybocznymi biegnąc za nimi kilka kroków. Nawet się nie odwróciły i zniknęły za drzewami. Muszę wyjąć kleszcza, zanim sanepidy zwęszą surowego kurczaka – pomyślała przerażona. Chciała podejść do Marysi, ale jej nogi zrobiły się nagle bardzo ciężkie, jakby wrosły w ziemię. Papuga w krzakach wrzasnęła jeszcze głośniej. Ela otworzyła oczy i usiadła. Zobaczyła ścianę swojego pokoju i młodszego brata. Kliknął coś na telefonie i papuga przestała wrzeszczeć.

– Dzień dobry – powiedział z szerokim uśmiechem, niezwykle zadowolony z efektów swoich działań.

– Oszalałeś? – zapytała z wyrzutem. Mokra od potu piżama nieprzyjemnie przyklejała się jej do pleców i szybko stygła.

– Myślałem, że lubisz papużki. Chodź na śniadanie – odpowiedział z niewinnym uśmiechem i wycofał się z pokoju.

Ela opadła na poduszkę. Ale się zmęczyłam – stwierdziła. Najwyraźniej sezon na obozowe koszmary można uważać za rozpoczęty. Swoją drogą, trochę martwiła się, jak wyjdzie współpraca w tegorocznej kadrze. Agata była przyboczną pierwszy rok. Z Anią – koleżanką ze studiów – Ela dogadywała się bardzo dobrze, ale jeszcze nigdy nie była jej szefową. A młoda przewodniczka? Uważała, że jest zielona i na obóz gromady jechała bez wielkiego entuzjazmu. Co zrobić, najczęściej młode są jeszcze zielone. A potem człowiek trochę dojrzewa – Ela mrugnęła porozumiewawczo do siebie sprzed kilku lat.

***

Prysznic to genialny wynalazek – stwierdziła Ela chyba po raz tysięczny. Odkręcasz kurek, niby leci tylko woda, ale razem z nią pojawia się eliksir rozjaśniający i napędzający myśli.

– Krynico pomysłów! – zawołała błagalnie – Słuchaweczko, powiedz przecie…

– Co to za pogańskie rytuały? – krzyknął brat zza drzwi.

– Nie podsłuchuj szamana! – odkrzyknęła ze śmiechem. – Słuchaweczko, powiedz przecie, skąd wziąć kadrę najlepszą na świecie?

Prysznic milczał uparcie, więc Ela zaczęła samodzielnie sobie przypominać dobre kadry. W zeszłym roku miała przyboczną Weronikę. Złota dziewczyna. Nie trzeba było jej nic przypominać ani sprawdzać, czy wykonała swoje zadania. Mało tego. Weronika miała potężną supermoc: zauważała, co jest do zrobienia i po prostu to robiła. Przechodząc koło poluzowanych odciągów od namiotu nie odwracała głowy w drugą stronę. I nie dopytywała, czyją funkcją było schowanie do ziemianki jedzenia, które dalej leży na stole. A jak sprzątała z wilczkami szkolną kuchnię po gotowaniu, to sama wpadła na to, że oprócz blatów warto umyć zachlapaną podłogę.

Gdyby każdy w kadrze była taki… – rozmarzyła się Ela. Byłoby łatwiej, niż z ludźmi, którzy robią tylko to, co im się zleca i jeszcze trzy razy przypomina. A może każdy mógłby być trochę jak Weronika :hojnie dawać z siebie jak najwięcej, a nie jak najmniej. Chociaż raz dziennie – w ramach dobrego uczynku – coś z własnej inicjatywy. Już w kadrze działoby się trochę lepiej.

Ach, ale najlepsza kadra to chyba ta z Nowej Słupi – przypomniała sobie i szeroko się uśmiechnęła. Monika i Maria. Współpraca z nimi to po prostu bajka. Czasem człowiek trafi na takie bratnie dusze: bezproblemowe porozumienie graniczące z czytaniem w myślach, wzajemna inspiracja. Czy to  tylko kwestia jakiejś chemii między ludźmi? Może taka twórcza współpraca jest możliwa też między osobami, które nie są tak bardzo do siebie podobne?

Właściwie w tamtej ekipie najważniejsze było jednakowe podejście: wszystkie trzy miały silne przekonanie, że są tutaj, żeby zrobić niezapomniany, niesamowity obóz. Nie, żeby go odbyć, postarać się przeżyć i wrócić do domu. Chciały zrobić wyjazd maksymalnie fabularny, maksymalnie pomysłowy, jedyny w swoim rodzaju. I wszystkie trzy były przekonane, że mogą to osiągnąć. Nie liczyły „kosztów” – czy to konieczne, czy się za bardzo nie zmęczymy. Pomysły, które przychodziły im do głowy na bieżąco, były tak samo mile widziane, jak te od dawna zaplanowane.

– Ej,  a może na grze jutro oznaczymy trasę „odchodami potwora”?

– Dooobra, będą z nich wystawały rzeczy ludzi, którzy zostali pożarci!

– Na przykład twoje skarpetki.

– Tylko jak zrobimy odchody?

– Możemy rozrobić błoto w jakiejś misce.

– Widziałam w sieni taki duży stary gar.

– Ale super, nie mogę się doczekać!

W takiej optymistycznej atmosferze kadra ma dużo więcej pomysłów i dużo lepiej się bawi. Odwrotnie jest w gronie „męczenników” obozowych: pozostaje zrobić jak najprościej to, co konieczne, a potem położyć się i czekać na śmierć.

***

Kurcze, gdzie ja dałam suszarkę? – zastanawiała się Ela rozczesując mokre włosy. Może jest pod ubraniami, jak apteczka we śnie – przypomniała sobie. Dobrze, że to był tylko sen. Swoją drogą porządek na obozie to jednak nie jest taka drugoplanowa sprawa, jak mogłoby się wydawać. Najlepiej poukładany obóz miały chyba w Górkach. Osobne pudło na gry, osobne na warsztaty. Każda gra i warsztat w swoim pudełku albo worku. W worku wielkiej gry – małe worki: każdy ze strojem dla określonej postaci i rzeczami potrzebnymi na jej punkcie. Perfekcyjna pani obozu – uśmiechnęła się Ela przypominając sobie, ile czasu zajęło jej spakowanie wszystkiego w ten sposób. Pewnie aż tak nie trzeba szaleć. Wystarczy wiedzieć, gdzie co jest. I jeszcze zachować jakąś estetykę. Wtedy nie trzeba się wstydzić jak Marysia albo Kasia zajrzy do namiotu kadry:

– Nam sprawdzacie porządek, a same macie…

Faktycznie, nie fair. Hipokryzja. Faryzeusze, pobielane groby, itd. Może już lepiej nikomu nie narzucać sprzątania? A co z tym uczuciem ociężałości w bałaganie? Trudniej działać. Trochę jakby oblepiał ręce i nogi, spowalniał ruchy, kradł jakąś część woli i energii. Otoczenie jakoś przenika do środka człowieka – łatwiej się zorganizować wśród poukładanych rzeczy. Zdyscyplinowanych. Zewnętrzny porządek jakoś wyraża i wspiera wewnętrzną dyscyplinę, stan gotowości. A to nie podwinięte rękawy od tego były? Ładny symbol, ale sam raczej nic nie zrobi, może przypominać o porządku.

Muszę pogadać o tych rzeczach z dziewczynami – postanowiła Ela otwierając zeszyt na stronie z notatką o spotkaniu przedobozowym. A może te sprawy wcale nie są najważniejsze w dobrej współpracy szefowych? – zawahała się. Może powinno być dużo więcej wskazówek? Ale kto by to spamiętał… Dobre Kraale miały na pewno te trzy cechy. Więc jeśli w tym roku postaramy się coś zrobić w tych trzech kwestiach, to jest szansa na superkadrę. Jakby to fajnie zapisać, żeby nie zapomnieć? O, może coś takiego. I powiesić w namiocie, żeby przypominało.

Fot. na okładce: Joanna Mazur

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Z życia szefowej. Jak z matką

Wieże katedry wyraźnie rysowały się na tle głębokiego błękitu nieba. Drzewa zaczęły się już miejscami przebarwiać na żółto i czerwono. Ela szła raźnym krokiem po bruku Ostrowa Tumskiego i patrzyła na zabytkowe budynki z dumą bogatej dziedziczki. Wciągnęła głęboko ostre, jesienne powietrze nasycone słońcem. „Piękne to moje miasto” – pomyślała starając się objąć czułym spojrzeniem jak największą przestrzeń.

Czytaj dalej Z życia szefowej. Jak z matką

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Z życia szefowej. Znowu wędrówka

Z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Niby już wiosna, a takie zimno. Na szczęście zostało za drzwiami. Jak dobrze wrócić do domu. W lustrze mignęło odbicie potarganych wiatrem włosów. Po chwili raźny turkot czajnika zagłuszył bębnienie deszczu.

Czwartek właściwie kończył tę najbardziej roboczą część tygodnia Eli. W piątek już tylko wykłady. Usiadła przy biurku z błogim poczuciem, że nic nie musi. Ciepło herbaty z cytryną łagodnie rozeszło się wzdłuż przełyku. Kilka razy machinalnie przesunęła Facebooka. Koleżanka z podstawówki jest zainteresowana festiwalem naleśników. Promocja na skarpetki w muchomory. Te obok, w liski, całkiem fajne. Ale już bez promocji. Skauci z Przemiłowa mieli zbiórkę w Przemiłowie w sobotę i ugotowali zupę. Znajomy z młodym psiakiem. Na filmiku zgrabne damskie ręce w przyspieszonym tempie robią coś z kolorowej włóczki. O, ale ładne wyszło. Można by zrobić na zbiórce. Czy na najbliższą sobotę planowałyśmy już coś konkretnego? Ela przełożyła kilka kartek w kalendarzu. Trafiła na właściwy tydzień i poczuła jak jej wnętrzności zamieniają się w kamień, a cały spokój momentalnie się ulatnia. Przecież w ten weekend jest wędrówka…

* * *

Zawsze człowiek pakuje to samo, a nigdy te rzeczy nie chcą się znaleźć – myślała Ela gorączkowo grzebiąc w szufladzie w poszukiwaniu latarki. Przelała trochę płynu do mycia naczyń do malutkiej plastikowej buteleczki. Brać polar oprócz swetra, czy nie? Niby lekki, ale wiadomo, jak to potem jest. Każdy mały nadmiar w plecaku potrafi wgnieść człowieka w ziemię. W końcu przypięła karimatę i ciężko tupiąc pobiegła na autobus. Próbowała nie rozdeptać żadnej z różowo-białawych dżdżownic, które jak zwykle w czasie deszczu powyłaziły na chodnik. Podmuch zimnego wiatru wcisnął jej włosy do lewego oka. Wskoczyła do autobusu. Trzymając się lepkiej rurki, pospiesznie wdychała duszne powietrze. Wzdłuż kręgosłupa spływała jej strużka potu.

W mieszkaniu została parująca herbata i apetycznie otwarta powieść o pożółkłych stronach.

***

Cisza. Czasem tylko przerywana dalekim kwileniem jakiegoś ptaka albo silniejszym podmuchem wiatru, który poruszał w górze liśćmi. Ela pomału podniosła głowę. Siedziały na karimatach albo plecakach, każda pochylona nad grubą księgą o cienkich kartkach. Musnęła je po kolei ukradkowym spojrzeniem. Weronice jest zawsze zimno, teraz też siedzi w kurtce. Czasem aż się trzęsie i robią jej się sine usta, ale nawet wtedy potrafi się tak ciepło do człowieka uśmiechnąć.  Klaudia jest jak czołg, chyba nic jej nie zniechęci. Nawet pole namiotowe wyglądające jak jedna wielka kałuża. Skąd ma tyle energii? Wydaje się, że wszystko idzie jej w życiu jak po maśle. Ale czasem wspomina o młodszym bracie. Urodził się ciężko chory, nie wiadomo za bardzo, co będzie dalej. W tych chwilach uśmiech Klaudii gaśnie. Ale zaraz wraca, żeby dodać otuchy innym. Ania robi niesamowite rzeczy ze swoją drużyną. Świecą jej się oczy, kiedy opowiada, jak wyglądał ostatni ZZZ albo gra. Aż słuchającemu przychodzą do głowy pomysły, które wcześniej nie miały odwagi się tam pojawić. Magda nie błyszczy na forum. Jak zacznie coś opowiadać z tymi wszystkimi nieistotnymi szczegółami, to można zasnąć idąc. Ale jak zostanie się trochę z tyłu i idzie tylko z nią, to potrafi tak zapytać, że nawet skończony introwertyk zaczyna opowiadać jej o tym, co u niego najlepsze i co najgorsze. Ona prawie nic nie mówi, ale jakoś potem sprawy przedstawiają się w lepszym świetle. Kasia często się denerwuje. Zwłaszcza jak ktoś coś zawali, na przykład zapomni zabrać garnka. Ale to ona pierwsza widzi, co jest do zrobienia i po prostu zaczyna to robić. Są naprawdę dobre – pomyślała Ela. – Przecież żadnej nie jest całkiem łatwo. Czasem w rozmowie wymknie się jakaś skarga, prośba o modlitwę, błysną łzy w oczach. A mimo tego robią tyle dobrych rzeczy, tyle mają w sobie życzliwości i zaangażowania. Naprawdę są dzielne. A co ja tu robię? – zdziwiła się nagle Ela. Spojrzała wokół jak człowiek, który dopiero się obudził, a potem w dół na swoją chustę. Poczuła, jak ogarnia ją całą ciepła fala wdzięczności. – Jestem przecież jedną z nich… jak dobrze!

Ognisko św. Edyty Stein, fot. Basia Perek

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=qHe6VxCrZRs

Fot. na okładce: Basia Perek

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Radość. Listy Starszego Brata do Młodszego #8

a

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu: https://przestrzen.skauci-europy.pl/2021/04/poczatek-listy-starszego-brata-do-mlodszego-1/ Zaś zaznajomionych z cyklem czytelników zapraszam do lektury kolejnego listu…

Tak zwykle zaczynałem te artykuły, po czym wstawiałem przepisany przeze mnie na komputerze list Teodora. Jednak tym razem, w toku przygotowań, wydarzyło się coś niespodziewanego. Coś, co nie pozwala mi zakończyć wstępu na tym jednym, zwyczajowym akapicie. Ale zacznę od początku.

Zgodnie z przyjętym zwyczajem, gdy w planie publikacyjnym „Przestrzeni” pojawiała się jakaś dziura lub potrzebne było większe zróżnicowanie artykułów, szedłem na swój strych (a jest to dość karkołomne wyzwanie, kiedy mieszka się w bloku), otwierałem drewniany kufer i wyciągałem, jak mi się wydawało, kolejny chronologicznie list. Tak było i tym razem. Jednak, gdy już z zadowoleniem trzymałem list w ręce, wieko skrzyni zakołysało się i opadło, nieomal przycinając mi palce. To, że nie wyglądam jak pracownik tartaku, zawdzięczam wyłącznie swojemu refleksowi wypracowanemu podczas pewnej gry harcerskiej. Niestety, trzymany przeze mnie list został w połowie przytrzaśnięty. Próby otworzenia kufra na nic się zdały, bo zamek, który dotychczas wydawał się zepsuty, teraz się zatrzasnął. A klucza nie miałem, pewnie nieużywany zaginął wiele lat temu. Jako że kufer jest cenną pamiątką rodzinną – jedyną rzeczą przywiezioną przez mojego pradziadka z Wołynia – siłowe próby otwarcia nie wchodziły w grę. Swoją drogą, zawsze zastanawiało mnie, jak listy nieznanego mi Teodora znalazły się akurat w dziadkowej skrzyni.

Po bezowocnych wizytach dziewięciu specjalistów z ogłoszeń typu: „AAAOtworzę wszystkie zamki i kłódki”, „POGOTOWIE ZAMKOWE 24H »KWINTO«”, dałem sobie spokój. Jedyne co mi pozostało, to opublikować część listu wystającą z kufra (akurat był to początek) i czekać, aż zamek sam puści, albo znajdzie się specjalista zdolny otworzyć stary, ponad stuletni zatrzask. (Jeżeli wśród czytelników takowy majster się znajduje, to proszę o kontakt na adres redakcji). Nie przedłużając, zapraszam do tej specyficznej lektury.

***

Drogi Fryderyku!

Po dłuższej przerwie wreszcie spędzam sobotę razem z całą rodziną. Ten wyjazd, przy okazji którego miało miejsce nasze spotkanie oraz moja późniejsza, zagraniczna delegacja, nieco mnie zmęczył. Chyba się starzeję. Teraz jednak, po porannym spacerze z dziećmi, mam chwilę dla siebie i mogę pisać list.

Jeszcze raz chciałbym powiedzieć, że cieszę się z naszego spotkania na żywo. Czułem, że rozmowy nie poszły na marne, a Twój wczorajszy sms utwierdził mnie w tym przekonaniu. Czyli decyzja podjęta i walizki już spakowane. Jak sądzę, Klara jest zadowolona z Twojego postanowienia. Wiem, że nie była to dla Ciebie łatwa decyzja. Można nawet powiedzieć, że trudna. Jej realizacja będzie wymagała od Ciebie poświęcenia, a  może nawet cierpienia. Jednak „nic co dobre nie przyjdzie Ci w życiu łatwo”. Uważam, że takie decyzje jak ta, to kroki, które prowadzą do Wymarszu. Myślałeś o nim?

Radość. To ona, jak się wydaje, spina te wszystkie wątki, o których piszę. Z ufnością w łaskę Bożą z nadzieją patrzę w przyszłość. Wczoraj dowiedziałem się, że po raz czwarty zostanę ojcem. Czy słysząc takie rzeczy można nie być szczęśliwym? I nie jest to jedyna dobra informacja, ale o tym zaraz. Mogę Ci również zdradzić, że podjęliśmy z Marią decyzję o imieniu dla naszego maluszka. Jeśli będzie dziewczynka to Wanda, a jeśli chłopiec to /reszta listu przytrzaśnięta/

Fot. na okładce: Barbara Jakubiec

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Dwa miasta. Listy Starszego Brata do Młodszego #7

fot. Monika Wójcik1

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu: https://przestrzen.skauci-europy.pl/2021/04/poczatek-listy-starszego-brata-do-mlodszego-1/ Zaś zaznajomionych z cyklem czytelników zapraszam do lektury kolejnego listu.

***

Drogi Fryderyku!

W tym roku mamy cudowną jesień! Drzewa wystroiły się w różnobarwne liście. Mam nadzieję, że u Ciebie też jest tak pięknie. Taką „złotą polską jesień” właśnie uwielbiam. Mogłaby trwać wieczność lub przynajmniej do wiosny. Ale przecież nie piszę do Ciebie tego listu, żeby zachwycać się aktualną porą roku.

Kontynuując temat z ostatniego listu o przeprowadzce… Maria wróciła już od chrzestnej i udało mi się ją podpytać, co myśli o Twojej sytuacji. Nie zabrałem się jednak do pisania tego listu zaraz po rozmowie z nią, gdyż chciałem mieć dzień na przegryzienie się moich przemyśleń ze spostrzeżeniami żony. Wspólnie zauważyliśmy, że Twoja decyzja może być lepsza lub gorsza już na poziomie motywacji i wewnętrznych planów co do tego, co się będzie działo po przeprowadzce w wybrane miejsce.

Najniebezpieczniejszą sytuacją jest ta, gdybyś chciał się przeprowadzić do miasta Klary z nastawieniem, że teraz NA PEWNO spędzisz już z nią resztę życia i poza nią świata nie ma. Zakochani ludzie często stawiają właśnie swojego chłopaka/swoja dziewczynę na piedestale. Ale to nie jest dobre. Przecież Wy z Klarą nie jesteście zaręczeni. Ba, nawet zaręczyny nie są tak wiążące jak małżeństwo. A i w małżeństwie trzeba też mieć przestrzeń dla siebie i swoich hobby czy znajomych.

Dlatego wydaje mi się ważne, aby przy podejmowaniu decyzji o przeprowadzce w pobliże Klary pozostawić sobie w głowie myśl, że Wasze losy mogą się różnie potoczyć. Od razu też zalecałbym poszukanie swojej własnej przestrzeni w mieście. Mam bowiem znajomych, którzy poznali się na studiach w obcym dla obojga mieście. W czasie związku tak skupili się na sobie nawzajem, że robiąc listę gości na wesele zorientowali się, że nie mają praktycznie żadnych znajomych. Było to bardzo smutne doświadczenie.

Znalezienie „swojego miejsca” w obcym mieście jest też istotne z innego powodu. Odsuwa myśli o wspólnym przedwczesnym zamieszkaniu „bo przecież jesteśmy tu tylko we dwoje i nam samotnie” lub co gorsze „jesteśmy tu tylko we dwoje i nikt się nie dowie”. Dlatego dobrze, żeby otoczenie, w którym się znajdziesz, ciągnęło w tych kwestiach „do góry”, a nie „w dół”.

Z drugiej strony myślę, że nie jest czymś złym, gdybyś się zdecydował pójść na studia tam, gdzie sobie wymarzyłeś. Realizacja planów zawodowych jest ważna. Studia magisterskie to w Twoim przypadku półtora roku. Może warto przeżyć ten czas w trochę mniejszym komforcie, ale być zadowolonym przez resztę życia ze swojej wymarzonej pracy. Przez ten okres mógłbyś dojeżdżać w weekendy do Klary (i na odwrót). Znam kilka obecnie szczęśliwych małżeństw, które na etapie przed narzeczeńskim spotykało się właśnie w ten sposób przez kilka miesięcy czy lat i nie przeszkodziło im to zbudować trwałej relacji.

Znam też kilka par, które nie przetrwały próby tak dużej odległości, bądź w trakcie studiów zmieniały swoją uczelnię i miasto, aby ratować swój związek. Dlatego warto sobie to wszystko przemyśleć i przemodlić. Może jednak da się realizować Twoje plany zawodowe poza wymarzoną uczelnią? Może związek z Klarą nie jest na tyle ważny, żeby poświęcać dla niej część swoich planów? Myśl, myśl i zadawaj sobie pytania. Mam nadzieję, że moje (i Marii) refleksje pomogą Ci w podjęciu dobrej decyzji.

Porozmawiamy oczywiście o tym wszystkim na żywo, tak jak obiecałem w poprzednim liście. Wierzę, że do tego czasu będziesz już miał dużo swoich własnych przemyśleń i pomysłów na rozwiązanie Twojej sytuacji.

Pozdrawiam serdecznie

Twój Starszy Brat Teodor

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Wyjazd na studia. Listy Starszego Brata do Młodszego #6

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu: https://przestrzen.skauci-europy.pl/2021/04/poczatek-listy-starszego-brata-do-mlodszego-1/ Zaś zaznajomionych z cyklem czytelników zapraszam do lektury kolejnego listu.

***

Drogi Fryderyku!

Bardzo dziękuję Ci za Twoją pocztówkę z Helu. Sprawiła dużą radość całej naszej rodzinie. Teraz Małgosia, Antoś i Stefan (choć on, póki co, zna tylko kilka słów) męczą mnie i Marię, żebyśmy za rok pojechali na wakacje nad morze. Szczególnie, że ostatecznie doszła do skutku nasza wyprawa nad litewskie jeziora i bliskość nadającej się do kąpieli wody okazała się dla dzieci najważniejszą atrakcją. Jak wspominasz, na wyjazd na Mierzeję Helską zabraliście Waszych wspólnych znajomych i sprawa namiotu rozwiązała się sama. To dobrze.

Piszesz również, że chciałbyś się spotkać i porozmawiać tak osobiście, twarzą w twarz. Myślę, że będzie to możliwe za miesiąc, gdyż wtedy pojawię się w rodzinnych stronach przy okazji osiemdziesiątych urodzin mojej mamy. Póki co jednak postaram się poruszyć kilka kwestii w liście, bo nie chcę pozostawiać Cię przez ten miesiąc bez odpowiedzi.

Tak, zgadzam się z Tobą, że wyprowadzka to niełatwa sprawa. Tym bardziej, gdy już osiadło się na dobre w jakimś miejscu. Może mi trochę łatwiej było podjąć podobną decyzję, gdyż ja na studia wyjechałem od razu po liceum i nie było dużo czasu na zastanawianie się i deliberowanie nad tym tematem. Ty zaś na razie licencjat robisz na miejscu, mieszkając w rodzinnym domu, a dopiero na kolejny etap studiów chcesz się wyprowadzić.

Ja ze swojego pomaturalnego okresu pamiętam, że gdy przeprowadzałem się do /nieczytelne miasto na literę K/, aby zostać studentem budownictwa na tamtejszej elitarnej politechnice, czułem swego rodzaju ekscytację, ale i trochę obawę o to, czy sobie poradzę. Na szczęście kilku moich kolegów również poszło wtedy na studia w to samo miejsce i było nam raźniej. Z mojego miasta do K. jedzie się 2 godziny pociągiem. Może nie jest to duża odległość, ale wystarczająca, aby przeprowadzić się oraz nie wracać co tydzień do domu. Szczególnie, że byłem drużynowym i nie prowadziłem co tydzień zbiórek.

Już na progu dorosłości (miałem wtedy ledwie ukończone dziewiętnaście lat) musiałem stawać się samodzielny. Wiadomo, że nadal finansowo wspierali mnie rodzice, ale o swoją codzienność troszczyłem się już sam. Wynajmowanie mieszkania z kolegami było pewnym wyzwaniem. Każdy z nas pochodził z innego domu, inaczej został nauczony zachowywania porządku i wspólnego koegzystowania. Dodatkowo moi współlokatorzy byli „mieszani”. Z naszej czwórki ja i Andrzej (późniejszy namiestnik wilczków) byliśmy harcerzami, a pozostali nie. Dało się to trochę odczuć. Przez czas wspólnego zamieszkiwania dostrzegłem, ilu pożytecznych rzeczy uczy skauting i jak te umiejętności przydają się w życiu. Gotowanie?  Żaden problem! Zachowywanie czystości (choć nie na wstążeczkę)? Lepiej lub gorzej, ale było. Razem z Andrzejem ustaliliśmy /przekreślony wyraz „służby”/ dyżury na sprzątanie i na inne pomniejsze domowe obowiązki, aby nam się lepiej wspólnie żyło. Ile było potem kłótni o egzekwowanie dyżurów, to głowa mała. Nie zliczę nawet, ile czasu spędziło się na sporach o takie sprawy jak niesprzątnięta góra „niczyich” brudnych naczyń w zlewie. Ale za to jakiś porządek był!

Podobne wyzwania czekają i Ciebie. Trochę jesteś doroślejszy i nie jesteś już nastolatkiem. Jednak pokusy i zagrożenia są te same. Kiedy mieszkasz bez rodziców, nikt nie będzie sprawdzać, o której godzinie wróciłeś do domu lub czy nie spędzasz czasu przygotowań do sesji przed telewizorem. Trzeba kontrolować się samemu. Ale to dobrze. Nie sztuką jest bowiem czynić dobrze dlatego, że nie ma okoliczności do złych wyborów. Istotą jest sukcesywne wybieranie dobra mimo przeciwności. Czy się od razu tego nauczysz? Nie. Ale trzeba próbować i prosić Boga łaskę do wytrwania w tym. Myślę, że pomocne przy tym będzie porządne otoczenie. Jakieś duszpasterstwo akademickie (mimo, że masz już dziewczynę) na pewno okaże się wsparciem. Mieszkanie samemu jest szansą rozwoju. Pomyśl o tym.

Wiem, że chciałbyś studia magisterskie kontynuować już na konkretnej, prestiżowej uczelni, a to wymaga przeprowadzki do wiadomego miasta. Tymczasem Klara studiuje w zupełnie innym mieście. Jest to faktycznie problem. Co wybrać? Da się to pogodzić? Mam kilka porad, ale wybacz, napiszę o nich w kolejnym liście. Nauczony doświadczeniem najpierw porozmawiam z Marią, a ta na weekend wyjechała z dziećmi do swojej chrzestnej. Musisz uzbroić się więc w cierpliwość.

Pozdrawiam serdecznie

Twój Starszy Brat Teodor

Fot. na okładce: Barbara Jakubiec

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

…i Europie chrześcijańskiej cz. 3 – przyszłość

Truizmem jest stwierdzenie, że w dzisiejszej Europie jeden z jej cywilizacyjnych filarów, jakim jest religia katolicka, został zepchnięty na margines. Proces, który do tego doprowadził, starałem się zarysować w poprzedniej części. Można się spierać, czy to w ramach istniejącej cywilizacji europejskiej doszło do „reform” czy też w ciągu ostatnich paruset lat zrodziła się nowa forma organizacji życia zbiorowego. Nie ulega jednak wątpliwości że ideałem do którego my, Skauci Europy, powinniśmy dążyć jest Europa chrześcijańska. Niniejszy artykuł nie będzie próbą przewidzenia przyszłości, gdyż sprawiedliwa i dokładna analiza tendencji kulturowych, politycznych i ekonomicznych, które kształtują byt tak złożony jak cywilizacja, jest tematem na wielotomową pracę. Będzie raczej zbiorem krótkich sugestii co do tego, w jaki sposób możemy dążyć do „ustanowienia Królestwa Chrystusa w świecie który nas otacza”.

Do Europy chrześcijańskiej nie wrócimy odgórnie, nie da się jej narzucić ustawą czy innym aktem prawnym. Aby Europa chrześcijańska ponownie zaistniała, musimy zmienić nastawienie, myślenie i sposób działania ludzi. Dlatego też każdy z nas powinien zacząć od siebie. Pierwszą rzeczą, jaką winniśmy czynić, jest sumienne spełnianie naszych obowiązków stanu. Każdego z nas Pan Bóg powołał, czy to do małżeństwa, czy to go kapłaństwa, czy to do konkretnego zawodu albo innego zobowiązania w życiu społecznym. Również uczniowie i studenci nie przez przypadek otrzymują dar edukacji. Powinniśmy, w miarę naszych sił i możliwości, robić wszystko, aby te zobowiązania, które wynikają z naszego miejsca w hierarchii społecznej, sumienie realizować. Oczywiście, nie oznacza to, że mamy być pracoholikami czy zapominać o swoich innych potrzebach. Ważne jest, aby, kierując się rozsądkiem i podążając drogą chrześcijańskiej cnoty, dać świadectwo życia w naszej codzienności. To zobowiązanie spoczywa na naszych barkach samego faktu bycia ochrzczonym. Co jednak gdy chcemy zrobić coś więcej?

Ojciec Święty Pius XI, w społecznej encyklice Quadragesimo Anno, wzywa: „Jak nie wolno jednostkom wydzierać i na społeczeństwo przenosić tego, co mogą wykonać z własnej inicjatywy i własnymi siłami, podobnie niesprawiedliwością, szkodą społeczną i zakłóceniem porządku jest zabierać mniejszym i niższym społecznościom te zadania, które mogą spełnić, i przekazywać je społecznościom większym i wyższym. Wszelka bowiem działalność społeczna winna wspomagać człony społecznego organizmu, nigdy zaś ich nie niszczyć, ani nie wchłaniać”. To stwierdzenie jest wyrazem tak zwanej zasady pomocniczości. Aktywnie przyczynianie się do jej realizacji w naszym życiu społeczno-politycznym na pewno pomoże w oddolnym budowaniu cywilizacji chrześcijańskiej. Możemy to czynić na wiele sposobów. Zapewne większość czytających ten tekst działa już w SHK „Zawisza” FSE. Jednak, jeżeli nadal macie czas i chęć, można się zaangażować fundacje, stowarzyszenia i inne pozarządowe inicjatywy katolickie zajmujące się ochroną życia ludzkiego, wsparciem Kościoła prześladowanego czy pomocą materialną dla biednych i ubogich. Można mocniej zaangażować się w życie własnej parafii. Można wreszcie, w zgodzie z własnym sumieniem i przekonaniami, zaangażować się w politykę rozumianą zgodnie z jej klasyczną definicją, to jest jako rozsądna troska o dobro wspólne. Szczególnie samorząd jest instytucją, która wywiera realny wpływ na nasz dom, dzielnicę i miasto.  

„Zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: «Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: „Oto tu jest” albo: „Tam”. Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest»” (Łk 17, 20-21). Ten fragment Ewangelii oczywiście tyczy się zbawczej misji Pan Jezusa i Kościoła Świętego. Ale podobnie jest z chrześcijańską organizacją życia społecznego. Dopóki będzie istnieć chociaż jedna parafia czy nawet jedna rodzina katolicka to, siłą rzeczy, jakiś fragment cywilizacji chrześcijańskiej będzie istniał wraz z nią. Dlatego też najlepszym sposobem budowy christianitas zdaje mi się być droga „oddolna” oparta na założeniach które przedstawiłem powyżej: świadectwie życia, sumiennym wypełnianiu obowiązków stanu i zaangażowaniu w naszą społeczność. Przyszłość Europy chrześcijańskiej spoczywa w naszych rękach. Jeżeli Bóg pozwoli a ludzie będą do tego ustawicznie dążyć, to może nie za dekadę, może nawet nie za stulecie, ale kiedyś znowu rozbłyśnie ona dawnym blaskiem.

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Ignacy Wiński


Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.

Pewność. Listy Starszego Brata do Młodszego #5

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu: https://przestrzen.skauci-europy.pl/2021/04/poczatek-listy-starszego-brata-do-mlodszego-1/ Zaś zaznajomionych z cyklem czytelników zapraszam do lektury kolejnego listu.

***

Drogi Fryderyku!

Nie uwierzysz, co wczoraj odkryłem. Jak pewnie pamiętasz, kilka lat temu miałem niebieskiego seata leona z silnikiem benzynowym o pojemności 1.6 litra. Silniki o tej pojemności występowały w wersjach ośmio- lub szesnastozaworowych. Przez cały czas, gdy jeździłem seatem, byłem święcie przekonany, że pod maską posiadam lepszą, szesnastozaworową jednostkę. Pamiętam nawet, że dość mocno pokłóciłem się z moim kolegą, który twierdził, że silnik tamtego seata ma tylko osiem zaworów. Wczoraj, po rozmowie z żoną (o czym za chwilę), coś mnie tknęło, żeby wpisać w internecie kod silnika, który jeszcze miałem gdzieś zapisany. Po przewertowaniu kilku stron okazało się, że to JA byłem do tej pory w błędzie, a mój kolega miał rację. Silnik seata miał osiem zaworów. A wydawało mi się, że mam rację.

Za sprawdzanie kodu silnika wziąłem się po rozmowie z żoną na temat jednej kwestii z poprzedniego listu. Nie po raz pierwszy wyszło na jaw, że Maria to naprawdę mądra kobieta. Okazuje się bowiem, że trochę pospieszyłem się z opinią co do nocowania w jednym namiocie. Żona zwróciła mi uwagę na to, że podejście dziewczyn nie zawsze jest takie samo jak nasze. Może się na przykład zdarzyć, że Klarze pod wpływem zakochania: będzie głupio odrzucić propozycję podzielenia jednego namiotu na dwie części, mimo że tak naprawdę wolałaby zabrać dwa osobne. Maria również wybiła mi z głowy (mnie wiecznemu idealiście) to, że w takich dość prywatnych sytuacjach za każdym razem człowiek zachowa się jak trzeba i jak wcześniej sobie ustalił. Gdyby istniała pewność co do tego, że zawsze będzie czyniło się dobrze, to nie byłoby problemu z grzechem. Dlatego, po powtórnym zastanowieniu się, myślę, że jednak lepiej trochę się nadźwigać nosząc dwa namioty lub jeden z dwoma osobnymi komorami i spać spokojniej, niż być pewnym swojego zachowania tak jak ja byłem pewny posiadania szesnastozaworowego silnika.

Ta i inne sprawy powodują, że z upływem lat coraz bardziej uczę się pokory. Życie rodzinne, a w szczególności dzieci bardzo szybko weryfikują przyzwyczajenia i przekonania, co do których dotychczas miało się pewność, że są jak najbardziej słuszne i dobre. W tego typu sytuacjach przypominam sobie fragment z tekstu Wymarszu, który złożyłem już wiele lat temu: „Czy chcesz z pokorą we wszystkim szukać prawdy i dobrowolnie jej służyć, nie przytłaczając innych wagą swoich odkryć?”. I niekiedy sobie myślę, czy czasem nie przytłaczam innych swoimi odkryciami, choćby w tych listach do Ciebie. Ale jak tu nie przytłaczać, jak ja się na tym wszystkim znam? /ręcznie dorysowana buźka z mrugającym okiem/

Pozdrawiam serdecznie

Twój Starszy Brat Teodor

Fot. na okładce: Marcin Jędrzejewski

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.