List do brata (2 – Forum Młodych) – Łukasz HR

Witaj Maćku!

 
Znowu nie widzieliśmy się kilka tygodni. Cieszę się, że jesteś zadowolony z wielu ostatnich wydarzeń w Twoim życiu, w tym z obecności na Forum Młodych i na zabawie andrzejkowej, rzecz jasna. Świetne zdjęcia, widziałem, widziałem. Dwa dni po Forum słuchałem rano w radiu jeszcze raz Gabriele Kuby. To osoba z klasą, pierwsza liga. Czy zwróciłeś uwagę, jak klarowne, logiczne i pozbawione zbędnych słów są zazwyczaj jej wystąpienia? Przypomniał mi się zaraz obecny z nami na ze Świętym Krzyżu bp  Edward Dajczak i jego wypowiedzi pełne treści i mocy. Możemy zapytać się nas samych, czy wypowiadane przez nas słowa mają treść, czy są poparte szacunkiem dla innych, czy niosą prawdę, serdeczność? Ale zostawmy to na chwilę, bo to temat na odrębną rozmowę.


 
Wracając do Gabriele Kuby, w radiu powiedziała m.in. taką myśl: „szczęście człowieka zależy od rodziny, od miłości ojca i matki”. Trafiła dokładnie w sedno. Głęboka, mocna prawda. Kilka lat temu podobne stwierdzenie wydawałoby się banałem, dziś trzeba je powtarzać do upadłego. Orwell, autor książki „Rok 1984” (mam nadzieję, że jeszcze jej nie wyrzucili z listy lektur), mówił, że powinnością ludzi inteligentnych jest powtarzanie bez ustanku rzeczy oczywistych. Możemy dopowiedzieć, że to dlatego iż rzeczy oczywiste przestają takimi być, a największe absurdy są podnoszone do rangi prawd objawionych, których nie wolno kwestionować.
 
fot. Paweł Kula

Powiem jednak więcej, samo powtarzanie, choć nieodzowne, nic nie da. Trzeba bowiem tak żyć jak głosimy! Trzeba swoim życiem świadczyć. Już papież Paweł VI powiedział, a było to kilkadziesiąt lat temu, że współczesny świat bardziej potrzebuje świadków niż nauczycieli. Trzeba więc dzielić się swoim życiem i swoim szczęściem. Małe dzieci to nie kłopot, ale wielkie szczęście ich rodziców. Widzisz czasem młodych małżonków, naszych szefów, jak dumnie trzymają na rękach swoje pierwsze dziecko. Młodzi ojcowie niemal pękają z dumy, pokazując bobasa wszystkim stronom świata. Nosząc go na rękach, w foteliku, w nosidełku, w chuście. Tak, to wspaniałe uczucie, to uzasadniona duma. Jeśli marzysz o tym samym, jeśli kiedyś tak chciałbyś promieniować swym szczęściem… To „jeśli” jest właściwie niepotrzebne. Przecież wiem, że tego chcesz. Zazwyczaj podstawą szlachetnego działania jest dobra intencja, motywacja, marzenie. Trzeba marzyć, ale nie przywiązywać się do jakichś przesadnych szczegółów. Drugi człowiek jest zagadką i bycie otwartym na niego wymaga często rezygnacji z własnych, małych planów. Co ja będę Ci mydlił oczy – wymaga zaparcia się siebie. Mocno zabrzmiało? Spokojnie, takie jarzmo jest słodkie. Brzmi zagadkowo? Odsyłam do Ewangelii Mateusza, rozdział 11. Jak się spotkamy, to pogadamy.

 
Tymczasem chciałem jeszcze o jednej sprawie. Widziałeś maila (list otwarty właściwie) jakiejś przewodniczki podpisanej jako Anastazja? To był mail do szefów z hufca warszawskiego. Prowokacyjny. Wzbudził kontrowersje wśród niektórych chłopaków, inni po przeczytaniu tylko wzruszyli ramionami na znak, że to chybiona droga takie maile. Mnie się to nawet podobało, taka hardość, kawa na ławę. Generalnie autorka w nieco sarkastycznym stylu zarzuca szefom, że nie przejawiają żadnej inicjatywy, że nikt nie zaprasza dziewczyn na kawę, do kina, do teatru. I jak oni mają się poznać w takim tłumie? Jak dziewczyny mają znaleźć mężów, a chłopaki żony? Nie wiem do końca jak, jest w tym warszawskim hufcu. Wiem jedno, znalezienie żony, męża wymaga wysiłku, zaangażowania. Podobnie jak potem małżeństwo wymaga stawania się każdego dnia coraz lepszym małżonkiem, budowania, zaczynania wciąż od nowa, każdego dnia, z większym entuzjazmem, mimo wad, mimo wszystko. To nastawienie woli i działanie wbrew nachalnej propagandzie wylewającej się z reklam, aby życie sobie tylko ułatwiać, unikać wysiłku, skupiać się na swoich potrzebach. I te roześmiane twarze aktorów odgrywających błogość po zjedzeniu batona, nie mogących się opanować, aby nie wypić tego czy innego napoju bulgoczącego im w gardłach, spoglądających na wypasiony zegarek, zatrzaskujących drzwi nowego modelu samochodu, itp., itd. Pamiętasz, co powiedziała Kuby? Szczęście jest w rodzinie, a rodzina to najpierw on i ona i ich miłość, przede wszystkim to.
 
A szczęście wymaga zaangażowania. Nie można czekać z założonymi rękami na księcia z bajki albo z drugiej strony na królewnę, którą pewnego słonecznego dnia, gdy właśnie będziesz trochę roztargniony, potrącisz przypadkowo na ulicy, rozlewając sobie na koszulę kawę z papierowego kubka, którą kupiłeś w kawiarni na rogu, a ona (ta królewna z bajki) omiecie cię urzekającym spojrzeniem i wtedy zrozumiesz, że właśnie spotkałeś tę właściwą, na którą czekałeś tyle lat. Wiesz co, weźcie i wyrzućcie te klisze z tanich romantycznych komedii raz na zawsze precz do kosza. To mrzonki. Miłość od pierwszego wejrzenia zdarza się, ale niezwykle rzadko, i powiedzmy sobie szczerze jest bardzo ryzykowna. Ulokować tak wszystkie uczucia, nagle i bez pamięci w dopiero co poznanej dziewczynie, bo ma zniewalający uśmiech, albo potrząsa tak zgrabnie głową z finezyjnie upiętymi włosami. Jeśli tak się dzieje i trafiasz faktycznie na tę Ci przeznaczoną – super. Ale litości, nie można tak czekać i czekać, bo może taki niezwykle rzadki przypadek nie jest wcale przeznaczony dla Ciebie. Może plan dla ciebie to poznać wiele dziewczyn, być dla nich koleżeńskim, rozmawiać, organizować wiele inicjatyw obiektywnie budujących, ubogacających tych, którzy w nich uczestniczą (np. takich jak Forum Młodych, ale w mniejszej skali, twojej paczki, kręgu szefów, grupy 20 osób) i po pewnym czasie, po kilku latach modlitw w tej intencji (nie żartuję, jeśli się o to nie modlisz – to naprawdę klapa), zdać sobie wreszcie sprawę, że powinieneś bardziej zainteresować się tą nierzucającą się w oczy dziewczyną, tą, której nie prosiłeś być może za bardzo do tańca, bo oglądałeś się za innymi. Może po wspólnym wyjściu do teatru czy na spacer okaże się, że to dusza bardzo mądra, serce dobre, a powierzchowność ujmująca…

 

Mówię Ci bardzo serio – poznanie się wymaga wysiłku i zaangażowania. Miłość wymaga zaangażowania. Życie samo wymaga zaangażowania. To jest kluczowe słowo: „zaangażowanie”. Wywodzi się z języków romańskich, a oznacza „dawanie się w zastaw”, „poświęcanie się czemuś”, „branie na siebie zadania, odpowiedzialności”, „branie emocjonalnego, aktywnego udziału w faktach”. Nie sądź, że ja tu wymądrzam się tak sam z siebie, ale właśnie przypadkowo natknąłem się na rozpracowanie słowa „zaangażowanie” przez Kena Canfielda, autora książki „Siedem sekretów efektywnych ojców”. Innymi słowy chodzi o dawanie całego siebie, podjęcie ryzyka dla innych, wyjście z ciasnego egoizmu. Z tym związana jest też odwaga, rzucenie się na głęboką wodę. I faktycznie, gdy zastanawialiśmy się lata temu nad przetłumaczeniem Ceremoniału Skautów Europy na język polski, brakowało nam odpowiednich słów, aby oddać całą oryginalną treść. Zwróć uwagę, że w przyrzeczeniu w wersji francuskiej jest „je m’engage”, czyli nie tylko przyrzekam, ale i „angażuję się”, „daję się w zastaw”, daję się cały, wszystko, co mam najlepszego (wcześniej ręczę swoim honorem), bez zostawienia części siebie na zewnątrz, poza moim przyrzeczeniem. A więc zobowiązanie nie jest połowiczne, nie jest symboliczne. Ma być realne, sercem i ciałem, myślami i czynem. Podobnie nazywa się zresztą obrzęd „Zobowiązania Przewodniczki” („L’engagement Guide-Ainee”). Ale tu może postawmy kropkę.
 
Co chcę Ci przez powyższe dziś powiedzieć? W znalezienie dobrej żony (dla dziewczyn odpowiednio rzecz jasna męża) trzeba się też poważnie zaangażować. Broń Boże, nie proponuję nawiedzania wszystkich duszpasterstw akademickich (byli koledzy, którzy realizowali takie scenariusze), czy umawiania się po kolei ze wszystkimi dziewczynami z ogniska szefowych. Pamiętaj, że to, co dla Ciebie jest, ot, pójściem do kina czy do teatru, dla niej może być początkiem wielkiej nadziei. Niestety, tak jest z dziewczynami – deklarują, że też tylko kino i w ogóle spoko, a wyobraźnia pędzi już jak wariatka.
 
Natomiast ja mam wrażenie, że nasze czasy gryzie jakiś mól ukryty, który powstrzymuje od zaangażowania, który podpowiada: „bój się ryzyka zaangażowania w drugiego człowieka, w relacje, bo tak bezpieczniej, a może to odwlec na później”. A „później” okazuje się być często za późno. Każdy wiek jest najlepszy dla czegoś tam, na przykład najlepiej uczyć się raczkować do roku, chodzić w drugim roku życia, uczyć języków za młodu, itd. Najlepiej dopasować się do drugiego człowieka w wieku dwudziestu kilku lat, oczywiście nie oznacza to, że później jest to niemożliwe, ale subiektywnie trudniejsze, bo mamy już swoje przyzwyczajenia życia po dorosłemu. Tak jak złamanie nogi w drugim roku życia nie oznacza, że dziecko nie nauczy się chodzić, ale będzie to trwało dłużej i wiązało się z większą ilością siniaków.
 
W starożytnej Sparcie młodzieniec, który się nie ożenił do trzydziestego roku życia, musiał ubrać się w szary strój żebraka, śpiewać pogrzebowe pieśni i tak upokorzonym paradować po mieście. Jego podły wygląd i stan miał przypominać mu i reszcie miasta, że życie bez zobowiązań i odpowiedzialności oznacza życie bez radości i miłości. Wiemy, że Spartanie mieli wiele innych, dużo bardziej drastycznych zwyczajów i praw, i nikt tu nie postuluje takiego barbarzyństwa. Przyznasz jednak, że to ciekawa historia.
Stary, Ty się ciesz, że nie żyjesz w starożytnej Sparcie! Przepraszam Cię ale muszę kończyć.
fot. Piotr Gorus

Do najbliższego zobaczenia!

Twój starszy brat Łukasz


Łukasz HR. Opiekun, obywatel, mąż, ojciec. Pisz do Łukasz, Łukasz odpowie, prawdę Ci powie.

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)