Przyroda ma imię

Czy i wy macie wrażenie, że każdy las, w którym rozbijacie namioty, wygląda zupełnie tak samo? Jako harcerka, już na drugim obozie byłam tym porządnie znudzona. Znowu sosny, znowu mech, znowu szyszki nie pozwalają chodzić na bosaka po ściółce, znowu komary i kleszcze gryzą łydki jak głupie, znowu niebieskie żuczki wpełzają do namiotu, a muchy, które utknęły między tropikiem a komorą, nie dają w nocy zasnąć. Las jest do bani.

W połowie jednego roku do naszego zastępu dołączyła dziewczyna, która wcześniej była w ZHR. Była po uszy zakochana w przyrodzie, w drzewach, ptakach i wszystkim, co żyło w lesie. Z początku patrzyłyśmy na nią ze sporym niezrozumieniem — zachwycały ją rzeczy, które dla nas były obojętne, np. że używamy sznurków zamiast gwoździ. Prosiła często, by nie skrobać kory z drzew bez powodu, nie zabijać owadów bez potrzeby. Cieszyła się, gdy w lesie z rana rozbrzmiewał śpiew ptaków, próbowała je rozróżniać. Po jakimś czasie wszystkie zaczęłyśmy żyć jej zaciekawieniem. Martwy, nudny las nabrał życia. Naszą ulubioną zabawą było nazywanie drzew. Szczególnie te, na których stała nasza platforma, miały stałe imiona i zawsze z rana były witane.

Jadzia, bo tak miała na imię, poleciła mi mnóstwo książek o zwierzętach i roślinach. Jedną dała mi na urodziny. Za jej sprawą zaczęłam czytać „Sekretne życie drzew” niemieckiego leśnika Petera Wohllebena, którą bardzo polecam.

Dlaczego warto czytać i uczyć się o przyrodzie?

Nie tylko dlatego, że to ciekawe czy rozwijające. Nawet nie dlatego, że natura jest naszym pierwotnym domem, ale dlatego, że przyroda jest żywa. Głównym powodem zaniedbywania przyrody, również przez wilczki i harcerki/harcerzy, jest przekonanie o martwocie lasu. Pomimo naszej wiedzy o tym, że las tworzą żywe organizmy, czasem ciężko nam dostrzec ich ciche życie. Jesteśmy przyzwyczajeni do głośnego, betonowego świata rzeczy bez emocji i odczuć, których nie żal nam niszczyć, bo wszystko i tak z czasem się psuje i trzeba będzie to zamienić na nowe.  Natura jest zupełnie inna. Bardzo łatwo jest nam zabijać coś, czemu nie przyznajemy praw do emocji, odczuwania, życia. Łatwo jest nie mieć szacunku do czegoś, czego nie rozumiemy.

Tymczasem zwierzęta i rośliny żyją, czują, myślą i współpracują.  Dla współczesnych naukowców oczywistym jest już fakt, że gołębie potrafią całkiem sprawnie liczyć, wiewiórki mają świadomość, a społeczeństwa mrówek czy pszczół są złożone i bardziej skomplikowane niż niektóre kultury ludzkie. Nasz gatunek od zawsze miał niezwykłe skłonności do wyolbrzymiania różnic między nim a resztą natury. W praktyce faktycznych różnic jest niewiele i wszelcy badacze nadal znajdują dowody, by podważać kolejne z nich. Tym, co stoi najgrubszym murem między ludźmi a naturą, jest właśnie nasze przeświadczenie o nie przynależeniu do niej.

Powinniśmy szanować nasz świat, bo jesteśmy jego nierozłączną częścią. I nie mówię tu o wspieraniu najróżniejszych pseudoekologicznych akcji, które walczą o przetrwanie jednego dębu na środku drogi, nie patrząc na całe połacie sosen nieopodal, przeznaczonych tylko i wyłącznie na ścinkę (o tym, dlaczego dziko rosnące drzewa mają o wiele lepszej jakości drewno, opowiada wspomniany już Peter Wohlleben — zachęcam do lektury). Sęk w tym, by zakorzenić szacunek do natury młodym.

Jak to zrobić? Zwyczajnie – opowiadać im. Dzieci kochają prawdę i są z natury ciekawe świata. Sama byłam niezwykle zaskoczona tym, że moje wilczki chętniej słuchały historii o tym, jak drzewa tworzą społeczeństwa, łącząc się korzeniami, niż bajek o smokach, które wymyślałam dla nich na dobranockę. Dlaczego prawdziwe są ciekawsze? Jeżeli tylko pokażemy dzieciom, że przyroda nie jest tak odległa i nudna, jak im się wydaje, okaże się, że mogą mieć z nią całkiem sporo wspólnego. Drzewa zawierają trwałe przyjaźnie, ptaki pokonują swój strach przy pierwszym skoku z gniazda, by nauczyć się latać, wiewiórki wybrzydzają, a borsuki bardzo lubią czyścić swoje norki. W tym tkwi też niezwykła moc Księgi Dżungli. Wilczki nie tylko mają bliski kontakt z przyrodą, ale też mogą przeżywać swoje problemy z dżunglowymi bohaterami. Natura to niewyczerpane narzędzie pedagogiczne, jakie możemy dać wilczkom, ale też harcerzom.

Eurojam 2014, fot. o. Sebastian Masłowski SJ

Na koniec pozostawiam Cię drogi Czytelniku z listą krótkich i przystępnych lektur, które pomogą Ci rozbudzić twój zachwyt nad tętniącą życiem przyrodą. Nie pozwól sobie obudzić się pewnego ranka i stwierdzić, że wszystko już wiesz!

Simona Kossak – “Opowieści”

Peter Wohlleben – “Sekretne życie drzew”

Kipling Rudyard – “Księga dżungli” (jeśli jeszcze nie zdarzyło ci się przeczytać 🙂

Serdecznie polecam także książki dla dzieci i młodzieży rozbudzające ciekawość i miłość do przyrody:

Timothée de Fombelle – “Tobi”

Erin Hunter – “Wojownicy”

Kilka dodatkowych linków, które warto przejrzeć 🙂

1 Animal Emotions: Exploring Passionate Natures | BioScience | Oxford Academic

2 What Kind of Emotions Do Animals Feel?

3 Psychologia zwierząt – cz. I. Potrzeby, a emocje zwierząt

4 Empatia wśród zwierząt: Jak zwierzęta przekazują sobie emocje?

Agata Kocyan


Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.

Skąd się biorą prawa przyrody?

Zasada najmniejszego działania

Niejednemu szefowi ten podtytuł może kojarzyć się ze sposobem, w jaki wilczki wyplatają swoje prycze albo z rozkładem kąpieli harcerzy na obozie. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta: tak działa Wszechświat.

W fizyce „działanie” jest oczywiście precyzyjnie (i bardzo skomplikowanie) zdefiniowane. Zatrzymajmy się więc na intuicyjnym stwierdzeniu, że działanie mówi nam, ile energii będzie kosztować zrobienie danej czynności w dany sposób. Zasada najmniejszego działania stwierdza, że Wszechświat „wybiera” takie sposóby wykonania wszystkich procesów, aby kosztowały one jak najmniej energii.

Skąd to wiemy? Można powiedzieć, że po prostu się tego domyślamy. Oparliśmy na takim założeniu całą współczesną fizykę i – jak dotychczas – wszystko w niej działa. Można by też spróbować argumentacji a contrario (czyli przez obalenie jego zaprzeczenia): gdyby Wszechświat robił coś większym, niż potrzeba, wysiłkiem, a my moglibyśmy ten proces odwracać wysiłkiem mniejszym, to powtarzając ten cykl w nieskończoność, świat produkowałby dla nas niejako za darmo nieskończoną ilość energii. Czy nie wydawałoby się to dziwne?

Najważniejsza kobieta w historii matematyki

Emmy Noether – „najważniejsza kobieta w historii matematyki” – udowodniła, że jeżeli działanie jest względem czegoś symetryczne, to w opisywanej przez nie czynności można doszukać się któregoś z podstawowych praw fizyki: jednej z zasad zachowania. Może to być na przykład zasada zachowania energii, pędu, momentu pędu, ładunku… To, której z nich się spodziewać, zależy od tego, względem czego działanie jest symetryczne. A może być symetryczne na przykład względem przemieszczenia, jak dywan z powtarzającym się wzorem czy względem przesunięcia w czasie, jak zapętlony gif.

Ilustracja: Liliana Sowińska

Wyobraźmy sobie, że w bezwietrzny dzień truchtamy wzdłuż długiego chodnika. Na przebiegnięcie pierwszych 100 m zużywamy tyle samo energii, co na przebiegnięcie ostatnich 100 m. A więc działanie nie zależy od miejsca, w którym jesteśmy – jest symetryczne względem przemieszczenia i w takim przypadku działa zasada zachowania pędu. Inny przykład: żonglowanie pomarańczami kosztuje nas tyle samo energii, jeśli obrócimy się na pięcie o dziewięćdziesiąt siedem stopni lub dowolny inny kąt.  Działanie jest symetryczne względem obrotu i spełniona jest zasada zachowania momentu pędu. Jeśli coś posiada tyle samo energii teraz, ile wczoraj i ile będzie miało w przyszłym miesiącu (choć rodzaj tej energii może się zmieniać), to działanie jest symetryczne względem przesunięcia w czasie, i prawdziwa jest zasada zachowania energii. Richard Feynman mówił, że te zasady są najogólniejszymi prawami fizyki i że zbiór pozostałych praw jest nimi „jakby przeniknięty”.

Pułapka!

W poprzednim akapicie z pomocą pani Noether udało się nam zrobić coś niebywałego: wgryźliśmy się w działanie przyrody i wycisnęliśmy z niej zasady, którymi się rządzi. Jednak korzystanie wyłącznie z tych zasad czyniłoby fizykę niesłychanie żmudną i nudną.

Ponadto dopuściliśmy się na pozór niewielkiego nadużycia: nie ustaliliśmy, czym jest kluczowa dla pojęcia działania energia. Moglibyśmy to teraz naprawić, ale wtedy stanie przed nami cała powaga tego niedopatrzenia: otóż energia nie ma swojej jednoznacznej definicji. Jest w fizyce pojęciem pierwotnym, jak punkt w matematyce, i oznacza coś, co jest zachowane. W takim ujęciu zasada zachowania energii może być równie dobrze nazwana zasadą zachowania czegoś, co jest zachowane. Bez sensu, prawda? Na co dzień nie zauważamy tego problemu, ponieważ mamy intuicje związane z tym słowem: tryskać energią, produkować energię, zużywać energię… Zostaliśmy złapani w pułapkę fizyki teoretycznej, która w zasadzie jest działem matematyki, nauki formalnej (czyli operującej tylko na abstrakcyjnych obiektach), pozbawionej narzędzi do chwycenia materialnej rzeczywistości za rogi.

 Czym są prawa przyrody?

Musimy zatem poszukać innej odpowiedzi na pytanie, czym są prawa przyrody. Szybko okaże się, że sami uczeni nie są w tym temacie zgodni. Oto kilka cytatów znanych fizyków obrazujących ten rozdźwięk:

  • N. Bohr: „Prawa fizyki tworzy umysł ludzki, by opisać przyrodę jako ład i harmonię”
  • D. Bohm: „Konieczne zależności między przedmiotami, zdarzeniami i warunkami wdanym czasie i czasie przyszłym”
  • W. Heisenberg: „Regularności zmiany czasoprzestrzeni”
  • M. Planck: „Kategorie myślenia, które umysł ludzki wytwarza, by doświadczenia egzystencjalne uczynić sensownymi”
  • P. Dirac: „Formy matematyczne odzwierciedlające głęboką strukturę przyrody”

Sprawę jeszcze bardziej komplikuje fakt istnienia różnych rodzajów tych praw. Prawa deterministyczne, na przykład znane ze szkoły prawa Newtona, mają tę własność, że pozwalają przewidzieć przyszłość danego układu na podstawie tego, co działo się na początku. Stoją one u podstaw determinizmu przyrodniczego, a ponieważ w szkole uczy się w zasadzie tylko tych praw, może to doprowadzić do wyciągania przez wielu ludzi błędnych wniosków natury filozoficznej o determinizmie świata.

Jednak istnieją też prawa, w których stan końcowy wyznaczamy z pewnym prawdopodobieństwem, np. prawo rozpadu promieniotwórczego czy cała fizyka kwantowa. Tutaj mamy do czynienia z indeterminizmem przyrodniczym: losowością pewnych zdarzeń, która z niczego nie wynika – przyroda po prostu czasami bywa nieprzewidywalna i już.

Jak widać, odpowiedź na pytanie „czym są prawa przyrody?” nie jest oczywista ani nawet jednoznacznie ustalona.

Oczy szeroko otwarte.

Spróbujmy zatem odpowiedzieć przynajmniej na pytanie, skąd wzięły się te pozostałe prawa. Fizyka jest nauką empiryczną, czyli doświadczalną – jej prawa są próbą odpowiedzi na obserwacje świata sformułowane w języku matematyki. Kiedy zachęcamy wilczki i harcerzy do obserwowania roślin i zwierząt, warto mieć w pamięci, że jest to pierwszy krok do poznania i chwycenia za rogi całego kosmosu. Wyjątkowo wnikliwe i uparte patrzenie, w często dosyć nieoczywiste rzeczy i miejsca, nazywamy eksperymentami.

Obóz 3. Gromady Radomskiej 2013, fot. Marcin Jędrzejewski

Pierwsze kilka tysięcy lat nauki polegało w zasadzie na upartym patrzeniu w gwiazdy, czego ukoronowaniem było Prawo powszechnego ciążenia zaproponowane przez sir Isaaca Newtona w XVII wieku. Kilka tysięcy lat patrzenia w gwiazdy może się wydawać czasem dość długim, jednak w rzeczywistości i tak mamy dużo szczęścia – dzięki temu, że w układzie słonecznym jest tylko jedna gwiazda, planety poruszają się regularnie po eleganckich, eliptycznych trajektoriach. Gdyby słońc było więcej, wciąż mogłaby istnieć planeta z warunkami odpowiednimi do powstania na niej życia, jednak jej trajektoria byłaby tak poplątana, że przez wieki żadna z żyjących na niej istot nie wymyśliłaby żadnego prawa. Można powiedzieć, że na ulubionych przez scenarzystów Gwiezdnych Wojen planetach z podwójnymi gwiazdami (i malowniczymi podwójnymi zachodami słońca) rozumne życie powinno być albo bardzo proste, albo wybitnie inteligentne.

Zobaczmy, jak szuka się praw przyrody współcześnie. Bardzo wnikliwymi eksperymentami są analizy cząsteczek i fal docierających do nas z kosmosu – od fal radiowych, przez światło widzialne, po promieniowanie rentgenowskie. Opiera się na tym cała astronomia i astrofizyka. To wszystko, co mamy do dyspozycji, aby snuć opowieści o prawach rządzących kosmosem. Stąd wiemy o tym, jak zbudowane są gwiazdy i jak mogą ewoluować, że Wszechświat powstał miliardy lat temu w Wielkim Wybuchu i że tylko 5 % jego substancji to znana nam materia. Stąd też na przykład wiemy, że Wszechświat się rozszerza, i to rozszerza się coraz szybciej. Próbujemy też ustalić, czy będzie to trwało wiecznie, czy też kiedyś się zatrzyma lub nawet zacznie kurczyć z powrotem.

Piękne, prawda?

Na koniec możemy zastanowić się nad językiem, który służy nam do formułowania praw rządzących przyrodą. Dla fizyki jest nim oczywiście matematyka. Jakie są alternatywy? Myślę, że jedna z nich to sztuka: świat można namalować, opisać słowem lub muzyką, może nawet zatańczyć…  (Warto zauważyć, że we wszystkich tych językach – również w matematyce – prawa przyrody są przybliżone. Świat po prostu jakiś jest i niespecjalnie interesują go słowa, których użyjemy do stwierdzenia tego faktu).

Piękne, prawda? Podobno piękno składa się z trzech elementów: harmonii dzieła z tym, co na zewnątrz, wewnętrznej proporcji i ciężkiego do uchwycenia „tego czegoś”. Niektórym osobom łatwo jest zauważyć wszystkie trzy elementy w prawach fizyki, tak jak inni odnajdują je w dziełach sztuki: szczególnie wtedy, kiedy formułowanie lub poznawanie praw przyrody jest połączone z wizją odpowiedzi na odwieczne pytanie ludzkości: „dlaczego istnieje raczej coś niż nic?”.

Maciej Szulik


Namiestnik wilczków. Nauczyciel matematyki, fizyki i wychowawca w liceum. Był Akelą 1. Gromady Krakowskiej i drużynowym PuSZczy Śląskiej.

Na froncie nauki

Pale wbijane w bagno

Słynący ze snobizmu fizyk Ernest Rutherford jest autorem cytatu nadużywanego przez nazbyt dumnych studentów fizyki: „Nauka dzieli się na fizykę i zbieranie znaczków”. Rutherford chciał przez to powiedzieć, że tylko fizyka zajmuje się kompleksowym opisem rzeczywistości, zaś pozostałe nauki tworzą tylko klasery pełne odosobnionych przykładów z podpisami: „etylen”, „jeż”, „mitochondrium”, „czarnoziem”, „kaszalot” itd. Niewiele jest jednak w tym zdaniu prawdy, za to dużo pogardy dla innych nauk przyrodniczych i niezrozumienie odrębnego charakteru matematyki i nauk humanistycznych. Poza tym całe wielkie gałęzie fizyki zajmują się właśnie „zbieraniem znaczków” klasyfikacją gwiazd i galaktyk, substancji i cząsteczek, cząstek elementarnych…

Dużo więcej prawdy zawiera zdanie, że „fizyka jest jak wbijanie pali w bagno”. Widzimy tylko powierzchnię bagna, a żeby wysondować co jest pod spodem i coś na tym zbudować, potrzeba wiele wysiłku i precyzji. Na początku jest prosto, jednak bagno nie ma dna: tylko od naszej zawziętości zależy, jak głęboko zejdziemy. Obecna sytuacja jest już pełna niezwykle trudnych wyzwań. Proste eksperymenty, z użyciem przedmiotów domowego użytku lub nieskomplikowanych urządzeń – kamieni, świec, soczewek, beczek, czy żabich udek – zapoczątkował w XVI wieku Galileusz. Wnioski z nich płynące są już od dawna znane. W zasadzie pod koniec XIX wieku wydawało się, że wbijanie pali ma się ku końcowi, a do rozwiązania zostało tylko kilka prostych problemów, jak np. promieniowanie nagrzanych ciał. Nic bardziej mylnego. Ale cóż – podobnie mogło się wydawać władcom Mekki, gdy w 622 roku próbowali rozwiązać problem z niewielką grupką ludzi skupioną wokół Mahometa…

Po ponad stu latach mamy więcej pytań niż odpowiedzi, a wbicie każdego centymetra pala wymaga wielkich pieniędzy, zespołów naukowców i lat badań, a także wyobraźni i przyzwyczajenia do odkryć niezgodnych z intuicją i zdrowym rozsądkiem.

Fizyka współcześnie

Odpowiedzią na kilka niejasności z końca XIX wieku okazała się fizyka kwantowa – ulubiona deus ex machina (czyli rozwiązanie zawiłości i sprzeczności przez wprowadzenie czegoś nowego)twórców uniwersum Marvela. Zakłada ona, że światło podzielone jest na porcje, a wszystko dzieje się z pewnym prawdopodobieństwem (również to, że wjeżdżając samochodem w mur, przenikniemy przez niego bez szwanku – to oczywiście dzieje się z bardzo, bardzo małym prawdopodobieństwem. Jest to tak zwane tunelowanie).

Wędrownik z Radomia, fot. Jakub Kiepas

Szybko pojawiły się nowe niejasności wynikające z niespodziewanych wyników eksperymentów. Do opracowania całej teorii względności Einsteinowi wystarczyło tylko jedno doświadczenie obalające założenie o istnieniu eteru (doświadczenie Michelsona-Morleya), a potwierdziło ją odrobinę niestandardowe zachowanie Merkurego (precesja Merkurego). Dziś pozwala nam ona korzystać z GPSów, ale przewiduje też nieoczywiste efekty, jak paradoks bliźniąt (bliźniak wysłany w podróż kosmiczną może wrócić z niej młodszy od swojego brata).

Współcześnie największe i najdroższe urządzenie na świecie, Wielki Zderzacz Hadronów w ośrodku CERN w Genewie, od lat zajmuje się zderzaniem ze sobą różnych cząsteczek i przetwarzaniem terabajtów danych dotyczących tego, co jest efektem takiego zderzenia (tak jak efektem zderzenia dwóch samochodów są części wystrzeliwujące we wszystkich kierunkach). Składa się z tunelu w kształcie okręgu o długości 23 km, w którym panuje ekstremalna próżnia, a otoczony jest olbrzymimi magnesami i detektorami.  Efektem wielkiego wysiłku i pieniędzy włożonych przez lata w działanie  tego i innych zderzaczów jest odkrycie i klasyfikacja dziesiątek cząstek: dwunastu żyjących niezależnie leptonów (np. elektron, neutrina…), dwunastu kwarków tworzących różne bariony (np. neutron, proton…) i mezony (np. pion, kaon…) oraz dwunastu bozonów (np. foton, gluony…) pośredniczących w oddziaływaniach pozostałych cząstek. Tworzą one wielki klaser cząstek elementarnych, nazywany Modelem Standardowym. Prawie cała materia składa się tylko z kilku z nich: elektronów, neutrin i kwarków u oraz d, tworzących protony i neutrony. Jak już powiedzieliśmy, dalsze wbijanie tego pala, np. okrycie wewnętrznej struktury kwarków, wymaga prawdopodobnie jeszcze większych i droższych urządzeń…

Cząstki elementarne to nie jedyny front, na którym zawzięcie walczą fizycy. Olbrzymie projekty poszukują obecnie fal grawitacyjnych (LIGO i VIRGO), natury neutrin (GERDA), czarnych dziur (EHT) czy ciemnej materii (DARKSIDE). Zastanawiamy się nad unifikacją podstawowych oddziaływań i ciemną energią.

Złożoność i trudność badań prowadzonych nad tymi zagadnieniami mogłaby spowodować zniechęcenie, tym bardziej, że większość z nich nie będzie miało jakiegokolwiek przełożenia praktycznego w przewidywalnej przyszłości. Naturalnie motywacją jest sama wiedza dotycząca struktury Wszechświata czy technologie opracowane przy okazji wielkich projektów fizycznych i potem wykorzystywane w praktyce. Oprócz tych znanych argumentów istnieje też mniej oczywisty  powód, dla którego warto sobie zadawać ten trud. Pozwólcie, że zacznę od krótkiego wprowadzenia

Na pierwszej linii frontu

Od wieków wojna jest bardzo skutecznym i niezwykle cynicznym sposobem mocarstw na zwiększenie swojego bogactwa: zdobycie terytoriów i surowców, ale również sztuczne napędzenie przemysłu i zatrudnienia. Nie przez przypadek upadek Rzymu zaczął się wkrótce po zahamowaniu jego ekspansji, na świecie są tylko 22 państwa, wobec których Imperium Brytyjskie nie posunęło się do agresji na którymś z etapów swojej historii, a Stany Zjednoczone stały się światowym mocarstwem po pierwszej i drugiej wojnie światowej. Jak pisał Julian Tuwim w wierszu „Do prostego człowieka”, śpiewanym przez zespół Akurat:

Wiedz, że to bujda, granda zwykła, gdy ci wołają: „Broń na ramię!”,
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła i obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje, że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły, tłuste szuje, cło jakieś grubsze na bawełnę.

A papież Franciszek w swojej ostatniej encyklice Fratelli Tutti podkreśla (pkt 258)[1]:

„Tak łatwo wybrać wojnę, posługując się wszelkiego rodzaju wymówkami, pozornie hu­manitarnymi, obronnymi lub prewencyjnymi, uciekając się także do manipulacji informacją. Faktycznie, w ostatnich dekadach wszystkie woj­ny były rzekomo „usprawiedliwione”. […] bardzo trudno jest dziś utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wie­kach, by mówić o możliwości „wojny sprawiedli­wej”. Nigdy więcej wojny!”

Tutaj dochodzimy do tego nieoczywistego powodu, dla którego warto inwestować w naukę: może mogłaby się ona stać nową wojną? Doskonałym przykładem potwierdzającym taką możliwość jest Internet: jak wiadomo, jego początki to amerykański projekt wojskowy służący rozproszonemu przechowywaniu dokumentów na wypadek ataku nuklearnego. Jednak już podwaliny europejskiego Internetu zostały położone we wspomnianym wyżej CERNie, w celu gromadzenia i przesyłania olbrzymich ilości danych produkowanych w eksperymentach.

Podobnie wygląda sprawa z energią nuklearną czy podbojem kosmosu – początkowo napędzany przez zimną wojnę, obecnie jest prowadzony w znacznej mierze przez firmy prywatne, jak SpaceX, i wymaga współpracy USA i Rosji (do niedawna Międzynarodowa Stacja Kosmiczna była zaopatrywana z rosyjskiego kosmodromu Bajkonur).

Nauka może w sposób bardziej etyczny zapewnić dostęp do terytoriów (Księżyc, Mars) i surowców (wydobycie z asteroid i Księżyca, szczególnie niezwykle cennych metali ziem rzadkich), państwa mogą napędzać przemysł i zatrudnienie przy produkcji specjalistycznej aparatury naukowej, równie nieużytecznej na co dzień jak czołgi i krążowniki. Dzięki niej możemy też walczyć na wspólnych frontach ludzkości: w walkach z globalnym ociepleniem, chorobami czy ubóstwem. Pozostaje pytanie, czy – jako ludzkość – odważymy się kiedyś wspólnie na taki krok?


[1] Pełny cytat: „Tak łatwo wybrać wojnę, posługując się wszelkiego rodzaju wymówkami, pozornie hu­manitarnymi, obronnymi lub prewencyjnymi, uciekając się także do manipulacji informacją. Faktycznie, w ostatnich dekadach wszystkie woj­ny były rzekomo „usprawiedliwione”. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o możliwości upraw­nionej obrony przy użyciu siły zbrojnej, co ozna­cza wykazanie, że istnieją pewne „ścisłe warunki uprawnienia moralnego”. Łatwo jest jednak popaść w zbyt szeroką interpretację tego moż­liwego prawa. Próbuje się w ten sposób uspra­wiedliwić także ataki „prewencyjne” lub dzia­łania wojenne, które łatwo pociągają za sobą „poważniejsze zło i zamęt, niż zło, które nale­ży usunąć”. Chodzi o to, że od czasu rozwoju broni jądrowej, chemicznej i biologicznej, a także ogromnych i coraz większych możliwości, jakie dają nowe technologie, wojnie dano niemożli­wą do skontrolowania moc niszczycielską, która uderza w wielu niewinnych cywilów. Doprawdy „ludzkość nigdy nie miała tyle władzy nad sobą samą i nie ma gwarancji, że dobrze ją wykorzy­sta”. Nie możemy już zatem myśleć o wojnie jako o rozwiązaniu, ponieważ ryzyko prawdopo­dobnie zawsze przeważy nad przypisywaną jej hipotetyczną użytecznością. W obliczu tej sytu­acji, bardzo trudno jest dziś utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wie­kach, by mówić o możliwości „wojny sprawiedli­wej”. Nigdy więcej wojny!”  Fratelli Tutti, pkt 258

Maciej Szulik


Namiestnik wilczków. Nauczyciel matematyki, fizyki i wychowawca w liceum. Był Akelą 1. Gromady Krakowskiej i drużynowym PuSZczy Śląskiej.

Jak pomóc dzieciom radzić sobie z uczuciami?

Na podstawie 1. rozdziału książki „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” A. Faber, E. Mazlish

Z kim nie lubimy rozmawiać?

Wyobraź sobie taką sytuację: przygotowujesz na zajęcia prezentację na zadany temat. Najpierw dużo czytasz, szukasz ciekawostek w różnych źródłach, potem starasz się jasno i atrakcyjnie ująć poznane treści. Poświęcasz na to dużo czasu. W końcu nadchodzi dzień twojego wystąpienia. Stresujesz się przez prawie całe zajęcia, bo prowadzący w żółwim tempie omawia kolokwium. Na prezentację zostaje ostatnie 10 minut. Pomijasz połowę, żeby zdążyć powiedzieć o najważniejszych kwestiach. Prowadzący przerywa ci stwierdzeniem, że właściwie nie o to mu chodziło, to jest nie na temat, ale dobrze, postawi trzy, a teraz do widzenia. I wychodzi.

Wracając do domu, spotykasz znajomą osobę i opowiadasz jej, co cię spotkało. Poniżej kilka wersji odpowiedzi twojego rozmówcy. Co czujesz podczas każdej z nich? Którą chciałbyś usłyszeć, a której wolałbyś uniknąć?

Zaprzeczanie uczuciom: „No co ty, nie przesadzaj, nie ma się czym przejmować. Przecież wiesz, że to nie koniec świata. No już, uśmiechnij się!”

– Odpowiedź filozoficzna „Nie żyjemy w świecie idealnym. Takie jest życie, trzeba się z tym pogodzić”.

– Rada: „Tylko nie poruszaj tego tematu z prowadzącym, jeśli nie chcesz sobie zaszkodzić. Pokorne ciele dwie matki ssie, warto o tym pamiętać”.

– Pytania: „Co dokładnie ci powiedział? A nie dało się zrobić tej prezentacji na następnych zajęciach? Dlaczego nie poszedłeś za nim i nie porozmawiałeś?”

– Obrona drugiej strony: „Najwyraźniej miał gorszy dzień. A skoro powiedział, że prezentacja jest nie na temat, to pewnie tak było. Ciesz się, że w ogóle ci ją zaliczył”.

– Żal: „Ojej, biedactwo, że też przytrafiło ci się coś takiego. Tak mi cię szkoda”.

– Psychoanalityk-amator: „Pewnie prowadzący przypomina ci twojego ojca, który w dzieciństwie często cię lekceważył. Dlatego jesteś taki zdenerwowany”.

– Odpowiedź empatyczna: „Och, to musiało być przykre. Napracowałeś się i takie lekceważące potraktowanie musiało być trudne do zniesienia”.

I jak, którą odpowiedź chciałbyś usłyszeć?

Dziecko też człowiek

Kiedy rozmówca udziela rad lub wygłasza „mądrości”, zwykle wcale nam nie pomaga. Przeciwnie, czujemy się jeszcze gorzej. Usprawiedliwianie drugiej strony oraz dopytywanie powodują, że musimy się bronić. Chyba jednak najgorsze są zapewnienia, że wcale nie mamy powodu, żeby czuć to, co czujemy. Słysząc je, mamy ochotę zakończyć rozmowę i chłodno się pożegnać.

Odpowiedź empatyczna to to, co każdy chciałby usłyszeć. Czujemy się lepiej, kiedy rozmówca naprawdę nas słucha, czyli „wczuwa się” w sytuację, docenia to, co przeżywamy
i pozwala nam o tym opowiedzieć. Wtedy nieprzyjemne uczucia słabną, a my jesteśmy w stanie poradzić sobie z nimi, a także znaleźć samodzielnie rozwiązanie problemu.

Tak samo jest z dziećmi. Kiedy akceptujemy ich uczucia, czują się dobrze, łatwiej im się opanować i znaleźć wyjście z sytuacji. Potrafią same sobie pomóc, jeśli zostaną wysłuchane
i otrzymają empatyczną odpowiedź.

Skała Narady, Obóz 3. Gromady Garwolińskiej

Indiański wojownik kontra Mickiewicz

Niestety język empatii nie jest dla nas naturalny. Często uczucia wydają się czymś wstydliwym, a ich pokazanie obnażeniem słabości, więc staramy się tego unikać. Wygląda na to, że kamienna twarz indiańskiego wojownika jest ideałem również w naszej kulturze. „Miej serce i patrzaj w serce” błaga wieszcz, ale nam ciągle bliżej do preriowych dzikusów.

Dobra wiadomość jest taka, że języka empatii można się nauczyć. Czy warto się wysilać? Ks. M. Dziewiecki pisze: „Jesteśmy w stanie kochać i czuć się kochanymi wtedy, gdy obok są ludzie, których rozumiemy, i którzy empatycznie wczuwają się w nasze myśli, przeżycia i pragnienia”.

Poniżej wskazówki praktyczne. Myślę, że ich zastosowanie umożliwia nie tylko dogadanie się z najbardziej problematycznym wilczkiem w gromadzie, ale też podniesienie jakości każdej relacji.

Wreszcie praktyka

1. Słuchaj dziecka bardzo uważnie.

Oderwij wzrok od komputera/telefonu/książki. Nie udawaj, że słuchasz.

2. Zaakceptuj uczucia dziecka słowami „och”, „mmm”, „rozumiem”.

Słowa tego typu zachęcą dziecko do wyrażania swoich uczuć i myśli oraz do samodzielnego szukania rozwiązań.

Powstrzymaj się na razie od dawania rad. Mały człowiek poradzi sobie sam, jeśli nie będziesz mu przeszkadzać obwinianiem i pouczeniami.

3. Nazwij uczucia dziecka.

Wbrew pozorom nazwanie uczuć dziecka nie powoduje pogorszenia sytuacji. Potwierdzenie jego przeżyć przyniesie mu ulgę. Nauczy się też od Ciebie nazw różnych uczuć, a rozpoznawanie uczuć to pierwszy krok do poradzenia sobie z nimi.

4. Zamień pragnienia dziecka w fantazję.

Czasem samo zrozumienie czyni sytuację łatwiejszą do zniesienia. Dziecku łatwiej przestać się czegoś domagać lub czemuś sprzeciwiać.

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=STt_u-SuRYA

Fot. na okładce: Zuza Pytlewska

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Nie ma dzieci niegrzecznych

Moja „żółta” kariera miała bardzo intensywne początki. W ciągu pół roku tymczasowych służb, w ognisku młodych, spotkałam 6 różnych gromad i wszystkie do dziś ciepło wspominam. Wilczki z Bemowa kochały krzyczeć i biegać, te z Ursusa uwielbiały dowcipy i historyjki, Żoliborskie były spokojniejsze, ale bardzo ciekawskie, a te z Woli cieszyły się każdą nowo odkrytą rzeczą jak wielkim skarbem. Na końcu wylądowałam na obozie gromady, w której teraz służę. Tam dziewczynki były zawsze znudzone. Nudziły je śpiewy, tańce, gry, zabawy, punkty, Obietnice, wstawanie i kładzenie się spać. Nawet ogniska były nudne. Lubiły jedynie ploteczki i „rozrabianie”. Ukochaną ich zabawą było przemycanie cukru ze stołówki i przechowywanie go w kieszonkach w beretach.

Dla świeżo upieczonej przewodniczki było to oburzające i nie do zniesienia. Wydawało mi się, że cały świat jest piękny i cudowny, tylko nie te wilczki. Gdy, zmęczona służbą, poprzednia Akela zrezygnowała w połowie roku, czułam się jak Szymon Cyrenejczyk, którego Rzymianie wyciągnęli siłą z tłumu, by pomógł dźwigać krzyż Panu Jezusowi. Oczywiście, bardzo chciałam być Akelą, ale nie TEJ gromady!

W międzyczasie moje życie toczyło się dalej. Dostałam perspektywę dobrej pracy na czas pierwszych dwóch lat studiów, ale był jeden warunek: żeby prowadzić te zajęcia, musiałam pójść na kurs pedagogiczny. Dwa zjazdy idealnie pokrywały się z terminem obozu wilczkowego. Weekend przed i weekend po. Na samą myśl czułam zmęczenie, ale zależało mi na tej pracy. Pojechałam. I myślę teraz, że Bóg zaplanował mi te wakacje.

Na pierwszym zjeździe opowiadali o książce niejakiej Markovej Dawne. Autorka, psycholożka, opisała w niej teorię mówiącą o różnych poziomach odbioru bodźców zewnętrznych przez człowieka. Wzrok, Słuch oraz Ruch (w który dla uproszczenia wlicza się również węch i smak) są odbierane przez świadomość, podświadomość lub nieświadomość. Na podstawie tego, każdemu można przypisać określony wzór, zwany „wzorcem myślenia”. Przykładowo, mój mózg odbiera sygnały wzrokowe na poziomie świadomości, ruchowe na poziomie podświadomości, a słuchowe przez nieświadomość. A więc mój wzorzec myślenia to WRS (wzrok-ruch-słuch).

Co to znaczy? Skoro pierwszy jest u mnie wzrok, potrzebuje stymulantów wzrokowych, by się skupić, zainteresować czymś, zapamiętać coś. Gdy się uczę, robię mnóstwo rysunków w notatkach. Filmy, książki, seriale czy obserwacja ptaków, a nawet wolno pełzającego po liściu ślimaka, są dla mnie niezwykle zajmującym zajęciem.

Druga literka we wzorze mówi o moim odbieraniu i nadawaniu emocji. Będąc zła, reaguje ruchem, gestami, krzykiem, mam ochotę coś uderzyć lub kopnąć. Gdyby zamiast R było S (słuch), zezłoszczona wylewałabym z siebie całe wiązanki przekleństw i barwnych opisów tego, jak bardzo się we mnie gotuje. Gdy w środku wzoru, czyli na poziomie podświadomości, jest W (wzrok), szczytem mojej złości byłoby nienawistne spojrzenie skierowanie w stronę jej źródła. Bodźcie odbierane na poziomie podświadomości wyznaczają również schemat odkrywania świata i uczenia się. Bardzo typową cechą WRS (oraz RWS) jest rzucanie instrukcji na drugi koniec pokoju i próba skręcania mebli samemu.

Ostatnia literka, czyli u mnie S, to zmysł odbierany przez nieświadomość, czyli wymagający od nas najwięcej wysiłku. Jeśli coś (sytuacja, osoba) wymaga od nas użycia lub odbierania tego właśnie bodźca, wysiłek naszego mózgu jest ogromny. Po pierwsze zapomina on o istnieniu zmysłu odbieranego przez świadomość, a po drugie stymuluje się tym, co odbiera nasza podświadomość, żeby móc się w ogóle skupić. Na przykład: jako WRS, nie umiem patrzeć na mojego rozmówcę dłużej niż kilka sekund. Słuchając czegoś za długo bardzo szybko odlatuję myślami gdzieś indziej, szczególnie, jeżeli mój wykładowca nie chodzi po sali, nie macha rękami. Gdy rozmawiam, gestykuluje żywo, mając przed oczami obrazy, kolory lub po prostu mówione przeze mnie słowa, a jeśli rozmowa jest telefoniczna, muszę chodzić.

Co więc mówią o nas nasze wzorce myślenia? W zasadzie wszystko. Nasz sposób uczenia się, pracy, prowadzenia relacji, język miłości. To, jak funkcjonujemy na co dzień, zależy w dużej mierze właśnie od tego, w jaki sposób nasze mózgi odbierają poszczególne bodźce. Tłumaczy to też, dlaczego jedne dzieci radzą sobie w szkole lepiej, a drugie gorzej – system edukacji nastawiony jest na wzorzec WSR (wzrok-słuch-ruch). I właśnie dzieci o takim wzorcu są prymusami w szkole, “najlepiej” się uczą. Nie można dzielić uczniów na tych, co uczą się źle lub dobrze, są grzeczni i niegrzeczni. Zwykle nazywamy łobuzami dzieci, które po prostu nudzą się w ławce, bo potrzebują dużo ruchu. Nauczyciel nie pozwala im rysować w zeszycie, bawić się długopisem, wstać i przejść się. Jak mają się skupić na siódmej godzinie monologu, siedząc w jednej pozycji z krótkimi tylko przerwami na przejście z klasy do klasy? Dla dorosłych jest to wyzwanie, a co dopiero dla młodych, kipiących energią i pieniących się hormonami organizmów.

Ilustracja: Agata Kocyan

Wykładowcy na wspomnianym kursie przedstawili bardzo trafne porównanie, które teraz przytoczę. Wyobraźcie sobie klasę pełną dzieci, z których każdy ma jakiś instrument. Mała brunetka w pierwszej ławce tuli w rączkach klarnet, blondyn na końcu sali obejmuje wielki bęben, ktoś trzyma na kolanach ukulele, jeszcze ktoś inny ledwo mieści się na krześle ze swoją tubą. 30 różnych dzieci z 30 różnymi instrumentami. Wchodzi do klasy uśmiechnięta nauczycielka i mówi: „Dmuchajcie w swoje instrumenty!”. Podopieczni posłusznie wykonują polecenie. Pani od razu dostrzega talent w klasie, małą brunetkę z klarnetem! Dziewczynka dmucha, a instrument pięknie śpiewa. Nauczycielka chwali również wysiłki chłopca z tubą – musiał się napracować, ale jego instrument również gra. Niestety, mimo tych kilku pięknych pierwszych sukcesów, ponad połowa klasy dmucha i dmucha, a dźwięków nie słuchać. Blondynek z bębnem rzucił w kąt swój instrument i puka dłońmi w ławkę. Przeszkadza. Inna dziewczynka przy największym wysiłku wydobyła ze swojego ukulele jedynie ciche buczenie. Rodzice tych dzieci nie usłyszą dobrych wiadomości…

Morał był prosty: różne umysły potrzebują różnych sposobów zrozumienia rzeczy, tak jak każdy instrument wymaga innej czynności, by wydał dźwięk. To, że bęben nie reaguje na dmuchanie, nie znaczy, że jest zepsuty. Zły jest nie bęben, a sposób podejścia do niego. I tak samo jest z ludźmi. Jedni potrzebują szczegółowej instrukcji i opisu obsługi roweru, inni chcą wsiadać na rower i wywracać się do skutku.

Z tą wizją w głowie, zafascynowana teorią Markovej Dawne, pojechałam na obóz. Próbowałam dostrzec każdego wilczka oddzielnie. Dziewczynki różniły się od siebie bardziej, niż widziałam to wcześniej: inaczej odkrywały świat, inne gry je interesowały, inne rzeczy je bawiły i nudziły. Najniegrzeczniejszy wilczek, który wiecznie wiercił się podczas Skał Narady, okazał się po prostu dziewczynką o bardzo dużych potrzebach ruchowych. Dostała więc kredki i byłam w szoku, bo bardzo szybko i trafnie odpowiadała na pytania, mimo że siedziała gdzieś z tyłu zupełnie pochłonięta rysowaniem. Najbardziej jednak utkwił mi w głowie obraz wilczka, który zdawał punkty, chodząc wokół mnie. Miałam wtedy w ręku mundur i przyszywałam naszywkę. Dziewczynka krążyła zirytowana, że nie ma mojej uwagi, bo na nią nie patrzę. „Akelo, Baden-Powell był generałem angielskim. Słyszysz mnie Akelo? Baden-Powell był generałem angielskim! Akelo, skup się! Baden-Powell…” – powtarzała w kółko, a ja nie mogłam przestać się śmiać. Nie mogła zrozumieć, że słucham ją, mimo braku kontaktu wzrokowego. Od tego momentu starałam się na nią patrzeć, gdy coś do mnie mówiła.

Obóz 2. Gromady Radomskiej, fot. Zuza Pytlewska

Nowy harcerski rok zaczęłam od założenia małego zeszytu, co każdemu polecam. Każda strona jest w nim przeznaczona na jednego wilczka i jego sukcesy. Zapisuje tam wszystkie spostrzeżenia i sugestie, jak mogę pomóc wilczkowi rozwijać się, by współgrało to z jego potrzebami. Sama też bardzo skorzystałam z tej wiedzy o wzorcach. Zmieniłam swoje metody pracy i nauki, z nudnych notatek na kolorowe mapy myśli, prezentacje pełne rysunków i zdjęć, małe quizy, własne fiszki. Sama wiedza na temat funkcjonowania gromady i mojego własnego mózgu nie rozwiązała oczywiście wszystkich moich problemów. Ale była niezwykle pomocna w zrozumieniu i zaakceptowaniu samej siebie i moich wilczków.

Minęło już pół roku, a ja nie mogę się nadziwić, jak bardzo zmieniła się moja gromada od tego obozu. Właściwie zmieniło się jedynie moje podejście, ale nie sądziłam, że tak wiele od niego zależy. Na moich oczach, w przeciągu kilku miesięcy, 11 małych problemów ewoluowało w 11 zdolnych, inteligentnych, zaangażowanych dziewczynek. Przed obozem tylko trzy z nich miały Obietnice; dzisiaj, gdy doszły jeszcze 4 wilczki, słynną naszywkę na berecie nosi już dumnie aż 6 dziewczynek, a niedługo będzie ich 9. Trzy z nich robią już sprawności. Jestem dumna z każdego ich małego i dużego sukcesu, staram się chwalić nawet drobne poprawy na lepsze.

Każdemu polecam zapoznanie się z książkami Markovy Dawne, szczególnie z krótką pozycją „Twoje dziecko jest inteligentne”. Psycholożka przedstawia bardzo ciekawe spojrzenie na siebie i swoich wychowanków oraz podsuwa wiele sugestii, jak wykorzystać tą wiedzę w praktyce. Ponieważ skauting oferuje nam, wychowawcom, niezwykłą elastyczność w sposobie prowadzenia zajęć, łatwo możemy dostosować go do potrzeb i tempa rozwoju dzieci, również pod kątem ich wzorców myślenia. Sądzę, że właśnie w tym tkwi jego siła. Możemy pochylić się nad każdym małym człowieczkiem i pomóc mu odnaleźć siebie w tym wielkim, przerażającym świecie.

Jeśli chcecie sami sprawdzić swój wzorzec myślenia, zajrzyjcie do linku poniżej. Jest w nim test utworzony przez Akademię Nauki, prowadzących wyżej wspomnianego kursu, na podstawie teorii Markovej Dawne.

https://www.akn.pl/wp-content/uploads/2018/04/Wzorce-Me%C5%9Blenia-test.pdf

Agata Kocyan


Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.

Lepiej zapobiegać niż leczyć. Czym dokładnie są choroby od-kleszczowe i jak się przed nimi zabezpieczać?

Kleszcze, borelioza i kleszczowe zapalenie mózgu – to nie są nam jako szefom, ale i też zwykłym ludziom, pojęcia całkowicie obce. Co roku w okresie przed obozami letnimi mówi się o niebezpieczeństwie, jakie niosą powikłania po ukąszeniach kleszczy.

Borelioza, jak mówi definicja czysto naukowa, jest najczęściej występującą w naszym regionie chorobą przenoszoną przez kleszcze. Jest to choroba bakteryjna. Objawy dotyczą wielu układów i mogą się pojawiać z różnym nasileniem. Zakażenie może przybierać formy od bezobjawowego do ciężkich przypadków z nieodwracalnymi zmianami najczęściej w obrębie układu nerwowego i stawowego. Środkami działającymi zapobiegawczo na boreliozę jest unikanie kontaktu z kleszczami.

W tym miejscu warto podkreślić potrzebę stosowania oprysków terenów obozów letnich przed faktycznym  ich terminem w celu zmniejszenia ryzyka występowania tych pasożytów. Kolejnym środkiem zapobiegawczym jest możliwie jak najszybsze usuwanie kleszczy ze skóry i obserwacja miejsca ukąszenia. Ślad po takowym ukąszeniu powinien niepokoić, jeśli po dłuższym czasie występuje rumień o średnicy 5 cm i większej, przemieszczający się, zwłaszcza z przejaśnieniem w środku, powiększający się, bez świądu. W takim przypadku należy udać się do lekarza w celu oceny, czy jest to objaw boreliozy.

Należy również wspomnieć o kleszczowym zapaleniu mózgu – czym ono tak dokładnie jest, jak temu zapobiegać i kiedy się już niepokoić. Najprościej mówiąc, KZM jest to ostra choroba wirusowa, która się często wiąże z powikłaniami neurologicznymi. Do zakażenia wirusem KZM dochodzi najczęściej poprzez ukąszenie przez zakażonego kleszcza. Jednak można zapobiec powikłaniom i zminimalizować skutki choroby stosując szczepienia. Efektywność szczepionki na KZM jest bardzo wysoka – na 100 osób aż 95 wytwarza przeciwciała chroniące przed powikłaniami. Jednak aby taka szczepionka działała, trzeba ją zaaplikować odpowiednio wcześniej, czyli w okolicy stycznia, na około pół roku przed obozami. W zaleceniach zostało wspomniane, że grupy, którym zaleca się przyjęcie tej szczepionki, to m.in. uczestnicy obozów letnich i kolonii, więc skauci również się wliczają w tą grupę.

il. Agata Kocyan

Tutaj warto wspomnieć o wadze szczepionek w naszym życiu. Ogólnie rzecz ujmując, szczepionka jest to preparat biologiczny, który imituje naturalną infekcję i prowadzi do nabycia odporności na jakąś chorobę. Dlatego też ważną rzeczą jest, aby się szczepić na niektóre choroby (np.: wspomniane KZM), które w sytuacji zarażenia się mogłyby być dla nas niebezpieczne. Tak w kontrolowanych warunkach nabędziemy odporność na tą chorobę, dodatkowo chroniąc się przed ewentualnymi powikłaniami. Dlatego myśląc w perspektywie obozów letnich ważna rzeczą jest to, aby pamiętać o profilaktyce chorób wywoływanych przez kleszcze i stosować możliwe dostępne środki zaradcze.

Michał Ochnik


Przyszłoroczny maturzysta przyboczny w 1. druzynie jeleniogórskiej Prywatnie pasjonat historii i dobrych książek