Radość. Listy Starszego Brata do Młodszego #8

a

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu: https://przestrzen.skauci-europy.pl/2021/04/poczatek-listy-starszego-brata-do-mlodszego-1/ Zaś zaznajomionych z cyklem czytelników zapraszam do lektury kolejnego listu…

Tak zwykle zaczynałem te artykuły, po czym wstawiałem przepisany przeze mnie na komputerze list Teodora. Jednak tym razem, w toku przygotowań, wydarzyło się coś niespodziewanego. Coś, co nie pozwala mi zakończyć wstępu na tym jednym, zwyczajowym akapicie. Ale zacznę od początku.

Zgodnie z przyjętym zwyczajem, gdy w planie publikacyjnym „Przestrzeni” pojawiała się jakaś dziura lub potrzebne było większe zróżnicowanie artykułów, szedłem na swój strych (a jest to dość karkołomne wyzwanie, kiedy mieszka się w bloku), otwierałem drewniany kufer i wyciągałem, jak mi się wydawało, kolejny chronologicznie list. Tak było i tym razem. Jednak, gdy już z zadowoleniem trzymałem list w ręce, wieko skrzyni zakołysało się i opadło, nieomal przycinając mi palce. To, że nie wyglądam jak pracownik tartaku, zawdzięczam wyłącznie swojemu refleksowi wypracowanemu podczas pewnej gry harcerskiej. Niestety, trzymany przeze mnie list został w połowie przytrzaśnięty. Próby otworzenia kufra na nic się zdały, bo zamek, który dotychczas wydawał się zepsuty, teraz się zatrzasnął. A klucza nie miałem, pewnie nieużywany zaginął wiele lat temu. Jako że kufer jest cenną pamiątką rodzinną – jedyną rzeczą przywiezioną przez mojego pradziadka z Wołynia – siłowe próby otwarcia nie wchodziły w grę. Swoją drogą, zawsze zastanawiało mnie, jak listy nieznanego mi Teodora znalazły się akurat w dziadkowej skrzyni.

Po bezowocnych wizytach dziewięciu specjalistów z ogłoszeń typu: „AAAOtworzę wszystkie zamki i kłódki”, „POGOTOWIE ZAMKOWE 24H »KWINTO«”, dałem sobie spokój. Jedyne co mi pozostało, to opublikować część listu wystającą z kufra (akurat był to początek) i czekać, aż zamek sam puści, albo znajdzie się specjalista zdolny otworzyć stary, ponad stuletni zatrzask. (Jeżeli wśród czytelników takowy majster się znajduje, to proszę o kontakt na adres redakcji). Nie przedłużając, zapraszam do tej specyficznej lektury.

***

Drogi Fryderyku!

Po dłuższej przerwie wreszcie spędzam sobotę razem z całą rodziną. Ten wyjazd, przy okazji którego miało miejsce nasze spotkanie oraz moja późniejsza, zagraniczna delegacja, nieco mnie zmęczył. Chyba się starzeję. Teraz jednak, po porannym spacerze z dziećmi, mam chwilę dla siebie i mogę pisać list.

Jeszcze raz chciałbym powiedzieć, że cieszę się z naszego spotkania na żywo. Czułem, że rozmowy nie poszły na marne, a Twój wczorajszy sms utwierdził mnie w tym przekonaniu. Czyli decyzja podjęta i walizki już spakowane. Jak sądzę, Klara jest zadowolona z Twojego postanowienia. Wiem, że nie była to dla Ciebie łatwa decyzja. Można nawet powiedzieć, że trudna. Jej realizacja będzie wymagała od Ciebie poświęcenia, a  może nawet cierpienia. Jednak „nic co dobre nie przyjdzie Ci w życiu łatwo”. Uważam, że takie decyzje jak ta, to kroki, które prowadzą do Wymarszu. Myślałeś o nim?

Radość. To ona, jak się wydaje, spina te wszystkie wątki, o których piszę. Z ufnością w łaskę Bożą z nadzieją patrzę w przyszłość. Wczoraj dowiedziałem się, że po raz czwarty zostanę ojcem. Czy słysząc takie rzeczy można nie być szczęśliwym? I nie jest to jedyna dobra informacja, ale o tym zaraz. Mogę Ci również zdradzić, że podjęliśmy z Marią decyzję o imieniu dla naszego maluszka. Jeśli będzie dziewczynka to Wanda, a jeśli chłopiec to /reszta listu przytrzaśnięta/

Fot. na okładce: Barbara Jakubiec

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Szalona inwestycja

– Ten artykuł będzie o Tobie.

–  Ależ pani nie wie, kim ja jestem!

–  Nie wiem, ale się domyślam. Czasem jesteś zwycięzcą. Udaje Ci się zrealizować plan, coś osiągnąć, zrobić coś dobrego. Czujesz się wtedy jak ktoś ważny i potrzebny. A czasem jesteś przegrywem. Drugi raz nie zdajesz tego samego kolokwium, sprawiasz bliskiej osobie przykrość albo palniesz jakąś głupotę, ośmieszając się na oczach innych. Może wtedy myślisz sobie: „no tak, ja to jestem do niczego, pajac skończony”.

Zwycięzca czy pajac?

Księga Rodzaju mówi wyraźnie, że po stworzeniu człowieka Pan Bóg umieścił go w raju. Nie na podium dla zwycięzców. I nie na wybiegu dla pajaców. Takie rozróżnienia stały się modne dopiero po grzechu pierworodnym, którego skutki pomieszały ludziom w głowach. Na początku Bóg określił swoje uduchowione dzieło z gliny jako „bardzo dobre” tylko dlatego, że było. Niczym się jeszcze nie zdążyło popisać oprócz samego istnienia.

Wszystko albo… perła

Ewangelia opowiada o kupcu, który sprzedał wszystko, co miał, żeby kupić jedną drogocenną perłę. Nikt go do tego nie zmuszał, zrobił to dobrowolnie, cieszył się. Po transakcji nie miał zupełnie nic, tylko małą błyszczącą kulkę. Pewnie nawet perła by się zdziwiła, gdyby mogła.

Każdy zna tę przypowieść. Ale kto zna takiego kupca? Spotkałeś kiedyś osobę, która oddała wszystko, co miała, żeby zrealizować jedno marzenie? To musiało być jakieś ogromne marzenie, coś niesamowicie cennego dla tej osoby. Może też marzysz o czymś, za co odważyłbyś się oddać wszystko? Dobra materialne to pół biedy, jako młoda osoba pewnie nie dysponujesz nie wiadomo jakim majątkiem. Ale „wszystko” to nie tylko materia, to też np. poczucie bycia kochanym przez bliskich, zdrowie, osiągnięcia, bezpieczeństwo, szacunek innych, możliwość dokonywania wyborów… Znalazłbyś coś tak wartościowego?

Kto, kogo, za ile

Kupiec miał na imię Jezus i znalazł taki skarb. Oddał swoje szczęście w niebie, swoją bliskość z Ojcem i zamieszkał na ziemi. „Opuściłeś śliczne niebo, obrałeś barłogi” – przyzwyczailiśmy się do tych słów kolędy i trzeba się trochę wysilić, żeby znowu dostrzec ich sens. Był wszechmogący, a stał się noworodkiem – jedyne co mógł, to głośno płakać i mieć nadzieję, że ktoś się Nim zajmie i dzięki temu będzie mógł przeżyć. Na ziemi spotkały go różne cierpienia: głód i zmęczenie,  niezrozumienie przez rodzinę, zniewagi, śmierć przyjaciela, opuszczenie przez najbliższych towarzyszy, a nawet poczucie opuszczenia przez Ojca, bezpodstawne skazanie i okrutna, haniebna śmierć. A teraz – w Najświętszym Sakramencie – stał się jeszcze bardziej bezbronny niż w Betlejem. Pozwala przenosić się jak rzecz, całymi dniami przebywa sam w zimnym kościele, a kiedy oddaje się w komunii, może zostać przyjęty przez zimne serce, które prawie nie zwraca uwagi na Jego obecność. Czy jest coś, czego jeszcze nie oddał? Sprzedał wszystko, żeby odkupić Ciebie. Cena wyznacza wartość. Bóg uznał, że jesteś tego wart.

Od Kupca dowiesz się o swojej wartości

Każdą osobę Bóg uznaje za drogocenną. „Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję” (Iz 43,4). Patrząc na siebie oczami Boga, odkrywamy swoją prawdziwą wartość i jej realne źródło. Nie są nimi nasze talenty, osiągnięcia ani dobre uczynki. Wartość osoby nie zależy od okoliczności. Ksiądz Krzysztof Grzywocz obrazuje to, mówiąc o sztabie złota: ma ona taką samą wartość niezależnie od tego, czy leży w szkatule, czy na śmietniku. Sama sztaba nie jest w stanie w żaden sposób pozbyć się tej wartości. Nawet jak spadnie z półki i kogoś zabije. Tak samo człowiek. Czy robi operacje ratujące ludzkie życie, czy leży pijany na przystanku, ma wartość nieskończoną. A co, jeśli zgrzeszy? Sztaba nadgryziona? Nie, tylko pobrudzona błotem. Sakrament spowiedzi pokazuje, że grzech, choćby tworzył nie wiem jak grubą warstwę brudu na człowieku, jest czymś zewnętrznym, co da się zmyć. Może ludzie widzą już tylko błotną kulę, może człowiek sam tak myśli o sobie, ale Bóg wie o złocie, które znajduje się w środku.

Ks. Grzywocz proponuje sposób na przypominanie sobie o tym (wiadomo – łatwo zapomnieć). Wchodząc do kościoła i zanurzając rękę w wodzie święconej – a właściwie podkładając ją pod dozownik – możesz przypomnieć sobie swój chrzest. Wtedy Bóg wypowiedział o Tobie te słowa, które usłyszał Jezus podczas chrztu w Jordanie. „Tutaj wstaw swoje imię, to mój umiłowany syn/ umiłowana córka. W nim/w niej mam upodobanie”. To „ mam upodobanie” brzmi dla nas trochę archaicznie, można by je przetłumaczyć jako „jestem zachwycony”.

Więcej i mądrzej możesz poczytać w książkach:

 „Wartość człowieka” ks. Krzysztofa Grzywocza

„Poznawanie siebie w świetle Słowa Bożego” ks. Krzysztofa Wonsa.

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i uczy polskiego obcokrajowców. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem najdłużej i najskuteczniej - Akelą. Obecnie redaktorka naczelna "Dżungli" - czasopisma dla wilczków.

Przestrzeń Wolności

Artykuł pierwotnie ukazał się w Azymut – Niezależne Pismo Instruktorów (2020 r.). Modyfikowany. 

“Skauting wychowuje do wolności. Poprzez „system zastępowy” (…) uczy poczucia odpowiedzialności i sprawowania władzy na miarę kompetencji wieku młodzieńczego.” 
Karta Skautingu Europejskiego, Art. 12 

W pierwszej części tekstu (link) między wierszami postulowałem konieczność patrzenia na skauting w duchu personalistycznym. To znaczy, że w centrum zainteresowania skautingu nie stoi prężna drużyna, społeczeństwo czy przyszłość Narodu, ale osoba – nastoletni chłopak. Osoba, która przede wszystkim posiada swoją godność oraz wynikającą z niej odrębność i specyfikę (niepowtarzalność) – których nie należy zacierać. Osoba, która jest warta walki o nią ze względu na nią samą, a nie użyteczność społeczną. I wreszcie osoba, która rozwija się i staje się szczęśliwą w relacji (co jest czymś więcej niż tylko życiem w zbiorowości ludzi) – a szczególnie biorąc odpowiedzialność za inne osoby. A aby mogła nawiązywać osobowe relacje i brać odpowiedzialność konieczne jest, aby miała zdolność samostanowienia i nieskrępowaną wolę.  

Starałem się pokazać to w jaki sposób możemy rozwój tej osobowej natury wynaturzyć lub przynajmniej pozostawić bez wsparcia. Teraz pojawia się pytanie w jaki sposób ten rozwój możemy wspierać. Jak dopasować działania drużyny do potrzeb trzydziestu kompletnie różnych chłopaków i nie zwariować? Jak skutecznie kształtować harcerzy, jednocześnie unikając pokusy przeciskania ich przez ten sam szablon? W jaki sposób mimo działania w grupie kształtować osoby samodzielne, które czynnie kreują swoje życie zamiast płynąć z prądem? 

W moim przekonaniu jedyną możliwą drogą jest pozostawienia im wolności. Nie da się wykształcić wspomnianych cech ściśle programując i kontrolując działania wychowanka. Za to, jeżeli pozostawimy chłopakom swobodę, to oni automatycznie dopasują działania do swoich pragnień. Damy im przestrzeń do rozwijania swoich talentów. Unikniemy umieszczenia chłopaka w degenerującym ciepłym inkubatorze anonimowej zbiorowości, w której nic nie trzeba, za nic się nie odpowiada i niczym nie trzeba się martwić (bo starczy się podporządkować poleceniom). Damy mu szansę, aby nauczył się chodzić na własnych nogach.  

Ktoś powie, że to szaleństwo. Zostawić chłopaków samym sobie? Kupią słodycze, wyciągną telefony i zmarnują młodość. Nie wystarczy powiedzieć “róbta co chceta”, aby chłopak dobrze wybrał. Nie wystarczy wywieźć harcerza samotnie do lasu, by stał się ćwikiem. Podobnie nie wystarczy wjechać z czołgami do roponośnego kraju, aby stał się oazą demokracji. Zgadzam się – nie wystarczy. Dlatego rolą wychowawcy staje się pomóc chłopakowi zadomowić się w tej swobodzie – uczynić go pełnoprawnym obywatelem Przestrzeni Wolności. Jak zwykła mawiać Maria Montessori, stale “pomagać mu zrobić to samodzielnie”.  

Przestrzeń Wolności 

Pora odkryć karty: to całe mnóstwo słów miało służyć prezentacji tej właśnie koncepcji. W moim przekonaniu, aby realnie dać chłopcu tę przestrzeń wolności i sprawić by z niej sensownie korzystał, starczy wybrać dobre tworzywo do jej budowy – a dokładniej kompleksowo wykorzystać pięć motorów skautingu. Są one częścią koncepcji piętnastu elementów skautingu pochodzącej z tradycji skautingu katolickiego. Motory stanowią pięć elementów napędzających skauting. Z jednej strony napędzają działanie harcerzy – sprawiają, że chce im się ‘robić skauting’. Z drugiej strony napędzają ich rozwój – są narzędziami, które odpowiadają za główne oddziaływanie metody na duszę wychowanka. W FSE motory są powszechnie nauczane, a zatem znane i lubiane. Jednak tym, czego mi w tym nauczaniu brakowało, jest spojrzenie na nie całościowo, dostrzeżenie tej ogólniejszej zasady, której motory są uszczegółowieniem. Zdaje się, że zdarzyło mi się na nią natrafić i to wcale nie w czasie słodkiego dumania, lecz na placu boju – w trakcie przeprowadzania zasadniczych reform w mojej drużynie. Zanim do niej przejdę spróbuję pokrótce wyjaśnić o co z tymi motorami chodzi. 

Działanie  

Wychowujemy w działaniu – nic nie robimy w teorii. Pierwszym co się nasuwa na myśl jest grywalizacja i adwenturyzacja wszystkiego. Uczymy i ćwiczymy przez grę. Zrezygnujemy z quizów i pogadanek, zamiast uczyć się węzłów w harcówce zbudujemy drabinkę linową i platformę na drzewie oraz zawsze damy szansę działania harcerzom. Tworzymy atmosferę aktywności i działania nie marnując czasu na siedzenie w obozie lub harcówce. Jednak na tym znaczenie tego motoru się nie kończy. Oznacza on również, że chcemy, aby skauting był metodą wychowania czynnego – to znaczy takiego, w którym proces wychowawczy zachodzi dzięki aktywnościom podejmowanym przez wychowanka. Oznacza to detronizację wychowawcy. Od teraz nie są najważniejsze jego porady i gawędy, kary i nagrody (tfu, przepraszam: konsekwencje), prowadzone zajęcia i przeróżne stosowane socjotechniki. Najważniejsze są wszelkie ćwiczenia podejmowane przez harcerza i sytuacje wychowawcze, w które on dobrowolnie wchodzi. W takim ujęciu zadaniem drużynowego jest wcielenie się w rolę trenera personalnego podsuwającego harcerzowi kolejne ćwiczenia i aranżującemu sytuacje wychowawcze. Trenera, który gdy widzi niedomaganie podopiecznego – np. mającego bałagan w namiocie – nie szuka patetycznych słów pouczenia lub narzędzi nacisku, ale sytuacji sprzyjającej zmianie – np. ciekawych gier nocnych wymagającej sprawnego odnalezienia się w swoim ekwipażu. Działania takiego drużynowego nie tylko zyskają na atrakcyjności, ale również na skuteczności – nie zatrzyma się na karmieniu intelektu kolejnymi regułami, ale uzyska dostęp do woli kształtowanej przez doświadczenie. 

Rady  

Najkrócej rzecz ujmując staramy się wszystkie ważne decyzje podejmować razem z chłopakami oraz uczyć ich wspólnie rozwiązywać problemy w ramach systemu rad: Rada Zastępu, Rada Drużyny, Sąd Honorowy. Ta metoda pomaga nabyć wiele umiejętności społecznych: rozmowa, publiczne wypowiedzi, wyjaśnianie konfliktów. Jednak z naszej perspektywy najistotniejsze będą dwa zyski: poczucie wpływu na działania drużyny i zastępu oraz kształtowanie własnego zdania. Doskonalenie stosowania rad będzie polegało na coraz to radykalniejszym oddawaniu głosu zastępowym (i analogicznie w skali zastępu – harcerzom) – niech wyrażają swoje zdanie, proponują pomysły, przejmują inicjatywę, podejmują decyzje. Dlatego ważny jest sposób prowadzenia rad – nie powinniśmy przedstawiać chłopakom gotowych decyzji do klepnięcia, ale raczej wskazywać sprawy do omówienia, angażując ich w wypracowanie rozwiązań. Co istotne, system rad nie ma nic wspólnego z kolektywizacją decyzji. Mądry szef słucha zdania zastępowych i stara się jak najbardziej oddać stery drużyny w ich ręce. Ale nie zapomina, że jest szefem i ma odwagę wziąć odpowiedzialność za decyzję. System rad jest narzędziem często trywializowanym, a szkoda – jest on kluczem do uczynienia drużyny własnością chłopaków 

Interes 

Od wieków toczony jest bój o to jak ten motor oryginalnie się nazywa: interes czy zainteresowanie. Ja podpisuję się pod obiema nazwami. Aspekt zainteresowania, oznacza tyle że drużynowy dąży do tego, aby nie przepychać swoich planów i ambicji, ale pozwalać chłopakom realizować ich marzenia. Odgadnięcie tych marzeń to nie lada sztuka. Stąd mawia się, że podstawowym zadaniem drużynowego jest obserwacja. Wymaga właściwego prowadzenia rad oraz budowania bezpośrednich relacji w ZZcie. Często prowadzi również do stosowania nietypowych rozwiązań i 'naginania’ pozostałych reguł. Nietypowa funkcja w zastępie? Czemu nie! Obóz na wozach konnych, prycze na tratwach – świetna sprawa! Laptop i drukarka obozowa służąca wydawaniu drużynowej gazety – no cóż, w imię wyższych celów… Szef wszystkie swoje cele realizuje łącząc je z zainteresowaniami chłopaków. W ten sposób realizowany jest ich interes – działają po to, aby osiągnąć własne cele. 

Odpowiedzialność 

Każdy chłopak, choć na początku o tym nie wie, chce być obarczonym odpowiedzialnością. Dzięki podziałowi zadań w ramach zastępu (kucharz, pionier, sanitariusz…) każdy z jego członków jest potrzebny, ba! nawet konieczny. Ma okazję sprawdzić swoje siły i poczuć satysfakcję z wypełnionego zadania. Odpowiedzialność powierza mu jego szef, którego dobrze zna – zatem jest ona wyrazem zaufania i buduje poczucie wartości w formie relacyjnej, a nie jedynie zadaniowej. Szef powierzający odpowiedzialność traktuje harcerza poważnie i nie wycofuje się ze swojej deklaracji – nie rozpościera ochronnego parasola zapobiegającego doświadczeniu konsekwencji działań. Jego zaufanie jest realne, odpowiedzialność jest realna, konsekwencje są realne – to nie jest zabawa na niby. 

System Zastępowy  

Creme de la creme motorów i całej metody harcerskiej. Temat, na który napisano wiele książek, których treści nie zamierzam tu powtarzać. Wspomnę jedynie o tym, że jako motor system zastępowy odnosi się zarówno do oddziaływań wewnętrznych zastępu (autonomia zastępu, podział funkcji, życie wspólnotowe, dbanie o codzienne potrzeby, harce dla samych harców, tożsamość zastępu, bliski autorytet w osobie zastępowego), jak i zewnętrznych (współpraca i rywalizacja z innymi zastępami). 

Captain Nature  

Czas na podsumowanie. Spójrzmy zatem co powstaje, gdy łączymy wszystkie motory w całość – jaka charakterystyka środowiska wychowawczego oraz jaki obraz wychowanka się wyłania.  

Można by powiedzieć, że samo danie swobody zastępom by wystarczało. Jednak kompleksowo stosując pięć motorów nie tylko pozostawiamy im swobodę, ale też stopniowo uczymy ich ją wykorzystać (wspomniane ‘zadomowienie’ w Przestrzeni Wolności). 

Poszukujemy marzeń harcerzy i staramy się dać im możliwość ich realizacji (interes). Dajemy im możliwość wyrażenia własnego zdania o planach oraz realny wpływ na sposób realizacji marzeń (rady). W ten sposób działania drużyny stają się ‘ich’ działaniami, ich – harcerzy. Nie są do nich przymuszeni, nie przyjmują ich potulnie z braku alternatywy lub znudzenia – sami je wymyślili i sami zaplanowali ich realizację. Poprzez odpowiedzialność pozwalamy im realnie się zaangażować. Zaangażowanie to wiąże się ze swoistym poczuciem własności – harcerz przyjmuje określone zadania lub obszar działań jako swój i dba o nie dla własnego interesu, a nie z powodu zewnętrznego nakazu. To dzięki temu jest możliwe, aby harcerz przyjmował odpowiedzialność dobrowolnie, a nawet samoczynnie ją podejmował. Całą tę machinę wprawiamy w ruch dzięki napędowi działania. Te wszystkie uczucia, poczucia, plany i deklaracje nie kończą się na rozmyślaniach – są realizowane poprzez konkretne działania. Wszystkie te zyski uzdalniają harcerza do czynnego kreowania swojego otoczenia. Przestrzeń do tej kreacji daje harcerzom system zastępowy. Tę przestrzeń najlepiej wizualizuje obraz obozowiska zastępu w czasie obozu (i analogicznie obraz miejsca zbiórek). Na trzy tygodnie banda chłopaków dosłownie dostaje od nadleśnictwa kilka arów ‘czystego’ lasu do dyspozycji. Nie są na nim dozorowani i sterowani – oni tam rządzą! Starają się w tym fragmencie świata jak najlepiej urządzić i spędzić tam czas jak najowocniej. Co ważne te starania dotyczą nie tylko gier i rywalizacji o wstążkę za pionierkę, ale również życia codziennego: gotowanie, zabezpieczenie chrustu, gospodarowanie wolnym czasem… Motory przestają być elementem programu drużyny – może dopasowanego, może skonsultowanego, ale jednak ‘zewnętrzengo’ i formalnego – a stają się częścią ich codzienności i ich własnej spontanicznej aktywności. W końcu prawdziwy zastęp jest bandą podwórkową, a nie klasą podążającą za programem. Niezwykle istotna jest trwała tożsamość zastępu (zastępu wielowiekowego) i wynikająca z niej łatwość z jaką jest się z zastępem utożsamić. Chodzi o to, że harcerze nie tylko walczą o nagrody i dbają o to by było co do gara włożyć. Oni przede wszystkim tworzą legendę swojego zastępu. Wymyślaj wyczyny i popisy, organizują zbiórki, planują wypady i niestandardowe wydarzenia. Podejmują wiele aktywności z własnej inicjatywy. Ucząc się kreować ciekawe i wartościowe życie zastępu w pewnym sensie uczą się kreować swoje własne życie. I na końcu: ciężko dać chłopakom większą swobodę, niż ta którą otrzymują w ramach uznawanej, autonomicznej bandy podwórkowej. 

Zapewne w wielu głowach pojawiają się teraz wątpliwości. Czy to jest możliwe? Czy to nie utopia? Ile lat pracy wytrawnego pedagoga trzeba, aby taki efekt osiągnąć? Przecież tego się nie wprowadzi od tak… I o to chodzi! Ważne jest, że wolność dawana harcerzom przez skauting jest wolnością, którą się zdobywa. To znaczy zakres wolności jest tym większy, im dalej harcerze postąpią w ‘zadomawianiu się’ w niej. Im bardziej harcerze angażują się w rady, im większy wpływ chcą mieć, im chętniej podejmują odpowiedzialność, im …, tym więcej możliwości się przed nimi otwiera. Można powiedzieć, że tej wolności nikt im nie daje, ale oni, rozwijając się, sami ją sobie biorą.  

Na marginesie dodam, że z doświadczenia wiem, że w przeciągu roku jest możliwe zastartowanie zmian w tym kierunku, więc zapewne w dwa lata można by do tego ideału znacząco się przybliżyć.  

Podsumowanie podsumowania  

O co tyle zachodu? Czy chodzi tylko o to, aby zróżnicować zajęcia dla różnych harcerzy? Uatrakcyjnić? Otóż nie tylko. Jak wspominałem wychowanie indywidualne powinno nie tylko różnicować podejście do wychowanków (“aspekt zewnętrzny”), ale również kształcić w nich cechy uzdalniające do samodzielnego życia jako pełnowartościowa osoba (“aspekt wewnętrzny”).  Moim zdaniem, dzięki powyższym cechom, skauting może takie postawy kształcić. Całe rozumowanie opiera się na założeniu, że następuje “transmisja” postaw z działań harcerskich do życia codziennego. Myślę, że nie jest to założenie nieuzasadnione i można je podeprzeć przykładami. 

Najkrócej mówiąc chcielibyśmy, aby harcerze stali się gospodarzami swojego życia. A więc przede wszystkim, aby wykształciło się w nich poczucie własności i dbali o swój los jak o swój własny (jakkolwiek paradoksalnie to brzmi). A więc, aby napotykając trudności lub doświadczając braku nie szukali winnych lub usprawiedliwienia, lecz starali się na miarę swoich możliwości problemowi zaradzić. Aby traktowali swoje życie jako wielki harc – a więc własne dzieło, które każdy stara się stworzyć jak najwspanialszym dla własnej radości i dla zysku bliźnich (dawniej: zastępu). Harc, z którego mogą również czerpać radość i cieszyć się chwilą, a nie jedynie liczyć zyski. Aby tego dokonać konieczna jest aktywna postawa, czyli odruch działania pozwalający plany i marzenia wdrożyć w życie. 

Ponadto, dzięki stworzeniu Przestrzeni Wolności dajemy chłopakom swobodę do własnych prób. Prób odnalezienia talentów, odkrycia powołania, wykorzystania predyspozycji, poznania siebie – prób prowadzących do ukształtowania się tożsamości. 

Uważam, że te zyski – inicjatywa i swoboda do rozwoju – są jedną z największych zalet skautingu. Wydaje mi się, że są one równie ważne, albo nawet ważniejsze od dyscypliny i nawet szeroko pojętej porządności lub słowności. Po części potwierdza to Baden Powell pisząc w “Skautingu dla chłopców”, że o wiele łatwiej jest zrobić ze skauta dobrego żołnierza (posłusznego, zdyscyplinowanego), niż z żołnierza skauta (samodzielnego, wykazującego inicjatywę, zaradnego). Dlatego też wybrałem inicjatywy i wolności piewcą być! 

Skauting stwarza sposobność dla inicjatywy, samokontroli, ufności we własne siły, samoopanowania i kierowania sobą” – Wskazówki dla skautmistrzów 

Ignacy Piszczek


Ignacy Piszczek – przez 5 lat drużynowy, w międzyczasie zamieszany w sprawy namiestnictwa, szkolenia i Centrum Rozwoju. Obecnie namiestnik harcerzy. Fan dydaktyki, fanatyk anegdotek.

My też mamy Szare Szeregi!

Jakiś czas temu byłem zaproszony na konferencję instruktorską pewnej chorągwi ZHR, żeby opowiedzieć o nas, a szczególnie o fenomenie naszego prędkiego rozwoju. Ktoś by powiedział: “Jak to – sprzedajesz nasze know how konkurencji? W dodatku chorągwi działającej na naszych terenach misyjnych!” Mimo to poszedłem. Po pierwsze dlatego, że w istocie nie jesteśmy konkurencją – wszak gramy do tej samej bramki. Ale również dlatego, że nasze know how nie jest takie łatwe do ukradnięcia. Nie wystarczy o nim usłyszeć, żeby je z powodzeniem wdrożyć. Oczywistą barierą są różnice w metodzie. Nasze najefektowniejsze 

i najefektywniejsze sztuczki – zastępy zakładane z biegu i Sieć Samodzielnych Zastępów – wymagają funkcjonowania w świecie radykalnego systemu zastępowego i związanego z tym sposobu myślenia. Drugim niewątpliwym zasobem, który ciężko pozyskać, jest wsparcie Kościoła, które otwiera nam wiele ścieżek do przyszłych harcerzy. Lecz trzeci, być może najważniejszy skarb stanowiący napęd naszego rozwoju ukazał się moim oczom dopiero w czasie wspomnianego spotkania.

Skąd w tytule Szare Szeregi?

Truizmem byłoby stwierdzenie, że polskie harcerstwo od założenia było związane z dążeniami niepodległościowymi. Związek został dodatkowo utwierdzony przez bohaterski udział harcerzy w działaniach wojennych. Dlatego myślę, że śmiało można stwierdzić, że walka o niepodległość stanowi mit założycielski polskiego harcerstwa, na którym w dużej mierze opiera się jego tożsamość i który powraca często w rozmowach, gawędach i sposobie myślenia. Symbolem tego jest dla mnie tak często powracający mit Szarych Szeregów (gdzie słowu mit przypisuję zdecydowanie pozytywne znaczenie). My, jako SHK “Zawisza” również czujemy się spadkobiercami polskiej tradycji harcerskiej i jest ona ważnym elementem naszej tożsamości. Ale myślę, że w naszej narracji mit niepodległościowy pojawia się zdecydowanie rzadziej, niż u naszych zielonomundurowych braci. Myślę, że nie jest on tym, co grzeje młode zawiszackie serca. Nie jest on tym, o czym prywatnie chętnie rozmawiamy lub stawiamy na wzór kształconym przez nas szefom. No właśnie – a o czym chętnie rozmawiamy, o jakich postaciach z naszej historii opowiadamy z wypiekami na twarzy? 

Zdecydowanie najczęściej powtarzanym nazwiskiem jest Jacques Mougenot. To był kozak! Gość w ciągu swojego życia odebrał od swoich harcerzy ponad 6000 Przyrzeczeń – to znaczy, że w życie tych kilku tysięcy osób wniósł na tyle dużo dobra, że zdecydowali się zaangażować na poważnie. Zastępów założył tyle, że ciężko zliczyć. Czymś zupełnie normalnym było dla niego organizowanie obozu dla 65 zastępów i to w dodatku z kadrą liczącą tylko czterech dorosłych (z czego jeden to duszpasterz), bo jak pisał “im mniej dorosłych na obozie, tym lepiej”. A jeszcze w dodatku, po 25 latach służby(!), gdy ustępował już z funkcji (albo może wcześniej – dla mitu nie jest to istotne) zostawił swoim kilkudziesięciu zastępowym testament “niech każdy zastęp założy szczep w swojej miejscowości” – i podziałało. To jest gość! O, jeszcze jeden. Jakże mnie zachwyciło, gdy na Forum Młodych usłyszałem o Jean-Charles de Coligny. To, że jest twórcą współczesnej metody wędrowniczej oraz przeprowadził pierwsze Wymarsze Wędrownika w FSE to jakoś mnie nie porwało. Ale usłyszałem anegdotę (hm, to chyba był on?), że jako komandos był zmuszony często zmieniać miejsce zamieszkania. No i jak na złość, w tych miejscowościach nie było jeszcze Skautów Europy. Więc co robił? Tworzył tam szczepy. A jak? Ano, miał on całkiem liczną rodzinkę, więc tak się działo, że gdy przyjeżdżali w nowe miejsce on zostawał Akelą, najstarszy syn drużynowym, młodszy zastępowym, najmłodszy wilczkiem – i analogicznie z żoną i córkami. A jak dzieci podrosły, to państwo de Coligny zostali szczepowymi (nowozałożonego środowiska rzecz jasna), a ich dzieci szefami należących do niego jednostek. I tak bodajże kilkanaście razy – z trwałymi efektami! Zrobiło to na mnie takie wrażenie, że dodałem tę opowieść do mojego stałego repertuaru anegdot. A ktoś z naszych? Hm, “za moich czasów” taką legendą był również Zbyszek Minda. Facet będąc Komisarzem Federalnym (numer jeden w Europie!) posługiwał się wizytówką ze skromnym tytułem “specjalista od zakładania szczepów”. Latał po całym kraju i gdzie mógł to robił nabory. Do dzisiaj, gdy o tym opowiada, to się gość nakręca – a już sporo lat minęło. Podobnie legendą naszego hufca był pewien szef PuSZczy, którego w rozmowach nie nazywano inaczej niż “Król”. Można by wymieniać i wymieniać.

Do czego zmierzam? Zaryzykuję stwierdzenie, że mitem założycielskim Skautów Europy jest… podbój świata oraz to młodzieńcze szaleństwo, które do niego prowadzi. Jest to mit rzeczywiście założycielski – bo też on leżał u początku naszej Federacji. Na spotkaniu w Kolonii w 1956 r. spotkało się około 30 dwudziestoparolatków. Stwierdzili oni, że chcą zrobić ruch tak potężny, by mógł odrodzić europejskie braterstwo. Odrealnieni marzyciele! Tak się składa, że założony przez nich ruch dzisiaj liczy ponad 67 000 członków pochodzących z krajów trzech kontynentów. W samej Francji, gdzie w dniu powstania FSE była jedna drużyna, składająca się z rosyjskich imigrantów w Paryżu, już po 20 latach mamy 623 drużyny! Do tych drużyn jeszcze wrócimy.

A co w Polsce?

Znowu – do czego zmierzam? Zasobem, którego nie doceniamy, a który decyduje o fenomenie naszego rozwoju, jest ta historia podboju świata oraz wypływający z niej młodzieńczy zapał i duch apostolstwa. Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że to jest główna siła, która sprawi, że w 2030 r Skauci Europy będą w każdym powiecie, a tłumu tego nikt nie przeliczy. Potwierdza to historia. Kiedy nastąpił najintensywniejszy rozrost naszego Stowarzyszenia? Co takiego się wydarzyło? Czy był to EuroJam w Polsce? Albo rok powołania Centrum Rozwoju? Rozczaruję Cię, Drogi Czytelniku, ale nie. Zaczęło się od tego, że w pewnym mieszkanku spotkała się grupa kilkunastu znajomych. Stwierdzili oni, że tak dalej być nie będzie i za 10 lat ma nas być czterokrotnie więcej. Wtedy, 2 grudnia 2009 r., założyli oni nieformalny Ruch Sześć Tysięcy, którego rolą było obudzić nas i poderwać Stowarzyszenie, by zawojowało Polskę. Czyli mówiąc wprost – byśmy dotarli do chłopaków i dziewczyn, którzy potrzebują skautingu, aby ich życie mogło prawdziwie rozkwitnąć. Aby dotrzeć do tych, dla których zbawienia skauting może być potrzebny. Udało im się. W 2009 roku rozpoczyna się Złota Dekada Rozwoju skautingu w Polsce. Stowarzyszenie doświadcza intensywnego wzrostu. A wszystko to dzięki zapałowi zwykłych szefów oraz rodziców, którzy odkryli swoją misję. To nie pierwszyzna. Jak obiecałem, tak też robię – wróćmy na chwilkę do tych 623 drużyn, które w 1976 działały we Francji. Otóż okazuje się, że 246 z nich (szybka matematyka: ok 40%) powstało właśnie z samodzielnych zastępów, którym Jacques powierzył tę misję. To jest właśnie siła – młodzi biorący sprawy w swoje ręce.

Już po raz ostatni – do czego zmierzam? Nie wiem. Myślę, że chciałem dać ujście zapałowi, który rozbudziły rozmowy z chłopakami z ZHR. Chciałem też podzielić się prawdą o naszym Stowarzyszeniu, którą odkryłem w małej salce pod klasztorem jezuitów. Ale chyba również chciałem wyrazić swoją tęsknotę za mesjaszem. Mesjaszem, który tak jak kilkanaście lat temu ekipa Zbyszka Mindy, zapali w nas ten płomień, ale też wskaże metodę działania. Tęsknotę za tym, aby Złota Dekada nie stała się jedynie legendą, ale również doświadczeniem obecnego pokolenia Skautów Europy.

Wasz na zawsze. Igor

Ignacy Piszczek


Ignacy Piszczek – przez 5 lat drużynowy, w międzyczasie zamieszany w sprawy namiestnictwa, szkolenia i Centrum Rozwoju. Obecnie namiestnik harcerzy. Fan dydaktyki, fanatyk anegdotek.

Skąd ten sylwester?

Ostatni dzień roku to czas podsumowań, snucia planów i podejmowania postanowień oraz (a może przede wszystkim) dobrej zabawy w gronie znajomych, przyjaciół czy rodziny. Nim jednak zaczniemy przygotowywać się do dzisiejszego wieczoru, zachęcam do rzucenia okiem na niniejszy tekst, w którym odpowiem na pytanie: dlaczego rok kończy się 31 grudnia?

Aby to zrobić musimy, jak to zazwyczaj bywa w kwestiach istotnych dla naszej cywilizacji, skierować oczy naszej wyobraźni ku antycznemu Rzymowi. Mieszkańcy miasta na siedmiu wzgórzach tradycyjnie nowy rok obchodzili 1 marca, z początkiem miesiąca poświęconego bogu wojny.  Stąd zresztą, m.in. w języku angielskim miesiące: wrzesień, październik, listopad i grudzień nazywają się september, october, november i december, po łacinie znacząc tyle co „siódmy”, „ósmy”, „dziewiąty” i „dziesiąty”. Do końca trwania państwowości rzymskiej w Europie Zachodniej 1 marca był dniem świętowania, jednak od 153 r. przed n. Ch. konsulowie obejmowali swój urząd 1 stycznia, a słynna reforma kalendarza przeprowadzona przez Juliusza Cezara w 46 r. przed n. Ch. wyznaczyła wspomniany dzień na urzędowy początek nowego roku.

Czy dzięki temu 1 stycznia stał się powszechnie dniem rachuby nowego roku? Nic bardziej mylnego. W średniowieczu konkurowało ze sobą w tej kwestii kilka rozwiązań. Wenecjanie aż do 1797 Nowy Rok obchodzili 1 marca. W północnych Włoszech, południowej Francji i Anglii świętowano go w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny – 25 marca. W Langwedocji popularne było liczenie nowego roku od Wielkanocy, przez co niektóre lata drastycznie różniły się długością. Bizantyjczycy i Rusini wskazywali na 1 września, który miał być dniem stworzenia świata. Kuria Rzymska, a za nią zdecydowana większość państw katolickich, aż do gregoriańskiej reformy kalendarza z 1582, nowe lata liczyła od 25 grudnia. Wreszcie kamputyści, czyli autorzy kalendarzy liturgicznych, trzymali się rozwiązania Juliusza Cezara i rachubę nowego roku rozpoczynali od dnia obrzezania Pana Jezusa, to jest 1 stycznia. System ten powoli zdobywał popularność. W Polsce Nowy Rok zaczęto obchodzić w tym dniu dopiero za panowania Kazimierza Wielkiego (XIV w.).

Wojna karnawału z postem, Pieter Bruegel Starszy, 1559 r.

Czy przełom nowego i starego roku zawsze wiązał się z huczną zabawą? Słynna opowieść o rozpoczęciu tej tradycji w roku 999, za pontyfikatu papieża Sylwestra II, jest tylko legendą. Ludzie mieli obawiać się końca świata, który miał nastąpić w roku 1000 i gorączkowo odliczali ostatnie minuty roku. Gdy zaś po papieskim błogosławieństwie „Urbi et Orbi” Wieczne Miasto (i cały świat) trwały dalej, tłumy miały zacząć gwałtownie świętować.  Jak wskazałem wyżej, dzień Nowego Roku w wielu kalendarzach przypadał w ważne święta religijne i związane z nimi uroczystości absorbowały w tych dniach uwagę Europejczyków. Dopiero w XIX wieku wyższe warstwy społeczne zaczęły wyprawiać bale 31 grudnia, a większość ludowych tradycji związana z obchodami sylwestra zrodziła się wraz ze „spłynięciem” tego zwyczaju na warstwy niższe – na przełomie XIX i XX wieku.

Powyższe akapity wydają się wskazywać na to, że znaczenie dzisiejszego dnia wyrosło po trosze z przypadku, a po trosze pragmatycznie. Czy jest to jednak coś złego? Spójrzmy na dzisiejszego patrona. Święty Sylwester I, powszechnie czczony na Wschodzie i Zachodzie, był pierwszym papieżem Kościoła wolnego od prześladowań, gdyż to na jego pontyfikat przypadł edykt tolerancyjny z Mediolanu, i… właściwie nie wiemy o nim nic. Pierwszy historyk chrześcijaństwa, Euzebiusz z Cezarei, który poświęcił Konstantynowi Wielkiemu całe rozdziały, o papieżu jego czasów zaledwie wspomina. A jednak ten nie-męczennik musiał się za życia wykazać cnotami i heroizmem, by zostać wyniesionym na chwałę ołtarzy. Tak samo dzień dzisiejszy, który teraz być może wydaje się „pustą kartą” jest dla nas niepowtarzalną okazją. Wykorzystajmy go jak najlepiej na zasłużony odpoczynek i zabawę oraz na refleksję o roku minionym i snucie planów na rok przyszły.

Zabawa „Kosmos” na Forum Młodych 2021, fot. Monika Wójcik
Zabawa „Kosmos” na Forum Młodych 2021, fot. Mateusz Spodar

Ignacy Wiński


Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.

Co robić w Święta?

Święta to taki magiczny czas, wszyscy czekamy na Wigilię, śpiewanie kolęd, prezenty, spotkanie z bliskimi, na Boże Narodzenie. Problem pojawia się, gdy świętowanie zamienia się w 2-3 dniowe oglądanie telewizji i siedzenie przy suto zastawionym stole, a poziom zapełnienia żołądka osiąga 200%. Przychodzi rozczarowanie i niesmak. W naszym wyobrażeniu Święta powinny przecież wyglądać inaczej, ale tak było od zawsze, więc czy można coś zmienić? Myślę, że zawsze warto spróbować. Oto kilka pomysłów, jak odmienić ten czas (kolejność przypadkowa):

  1. 1. Historie rodzinne

Opowieści babć i dziadków (czy rodziców) są bezcenne i niestety nie wiemy, jak długo będą dla nas jeszcze dostępne. Daj odczuć Twoim bliskim, że ich opowieści, ich historia jest dla Ciebie ważna i ciekawa. Zastanów się, jakimi pytaniami otworzysz ich pamięć. Może warto włączyć dyktafon i zachować je na zawsze?

  1. 2. Oglądanie rodzinnych zdjęć i filmów

To również może być tylko wstęp do rozmów i opowieści. Może nie od razu cały trzygodzinny film ze ślubu i wesela, ale gwarantuję, że będzie to czas pełen wzruszeń i śmiechu. Przygotuj albumy, filmiki, fragmenty filmów (warto wyświetlić je na telewizorze lub innym większym ekranie) i rozpocznij czas “A pamiętacie, jak…”.

  1. 3. Spacery, wycieczki

To na pewno będzie ożywczy punkt programu. Możesz wykorzystać czas po Mszy Świętej, bo z doświadczenia wiem, że niektórych ciężko wyciągnąć z domu, gdy już zasiądą za stołem. Dostosuj plan do warunków atmosferycznych i możliwości rodziny. Nie czuj jednak przymusu nierozdzielania się na podgrupy – dzieci chcą na sanki, a dziadkowie wolą odpocząć w domu – wszystko w porządku. Słuchajmy swoich potrzeb i nie czujmy presji, gdy mamy inny pomysł na te kilka godzin w czasie świąt.

  1. 4. Gry planszowe i nie tylko

Mój ulubiony punkt – głównym problemem będzie prawdopodobnie brak miejsca na stole ? Zastanów się, czy macie jakieś planszówki, w które może zagrać większa część rodziny albo podzielcie się na grupy i zagrajcie w kalambury, a może w zgadnij kim jesteś. Mogę się założyć, że dziadkowie też dadzą się namówić na coś prostego, co nie wymaga długiego tłumaczenia zasad. Jeśli w rodzinie są dzieci, to zobacz, czy nie mają interesujących pozycji na swoich półkach (polecam Kotka psotka i Liska Urwiska ?). Są również gry skłaniające do pkt.1↑. Poszukaj czegoś, co będzie odpowiednie dla Twojej rodziny.

  1. 5. Seans filmowy

Miało nie być telewizji, ale… Co innego bezmyślne przełączanie kanałów pomiędzy Kevinem a trzema koncertami kolęd, co innego, gdy wybierzemy coś specjalnie – może historię przyjścia na świat małego Jezusa, może coś lekkiego i świątecznego. Na pewno powinno być uniwersalne, żeby wszyscy oglądali z przyjemnością. Przygotuj wygodne miejsce dla każdej osoby, herbatę, ściemnij światło i cieszcie się wspólnym oglądaniem.

  1. 6. Kolędowanie

Jeśli Boże Narodzenie to oczywiście kolędowanie. Może być spontaniczne, ale możemy się nieco się przygotować – kilka śpiewników, żeby nie kończyć po drugiej zwrotce, proste instrumenty. Niech to będzie radosne świętowanie narodzin naszego Boga – nasza modlitwa. A może starą tradycją zamienicie się całą rodziną lub grupą znajomych w kolędników i odwiedzicie sąsiadów i znajomych w przebraniach i z kolędą na ustach? A może zaprosisz do domu przyjaciół i przy gorącej czekoladzie (lub herbacie na niestrawność) zorganizujesz wieczór kolęd. To świetny pomysł także na kolejne dni grudnia i stycznia.

  1. 7. Poznaj lepiej swoich bliskich

Co powiesz na koszyczek z karteczkami, z którego każda osoba losuje pytanie dotyczące swojej osoby, poglądów (tylko nie politycznych ?), wspomnień, marzeń. W internecie na pewno znajdziesz listy takich pytań. To może być wstęp do rozmów, do dzielenia się sobą. A może dowiesz się czegoś, co Cię zaskoczy i spojrzysz na swoich bliskich w inny sposób? Może lepiej ich zrozumiesz?

  1. 8. Wspólne czytanie

Może to być Opowieść Wigilijna, może Basia Zofii Staneckiej albo coś zupełnie innego. To na pewno zależy od obecnych osób, ich wieku i zainteresowań. Wspólne czytanie zawsze zbliża i buduje więzi. Może stanie się zwyczajem nie tylko świątecznym. A może co roku będziecie czytać tę samą książkę i stanie się to Waszą rodzinną tradycją?

  1. 9. Przygotowanie jasełek

Co myślisz o wspólnym przygotowaniu jasełek? Zaangażowanie się w taki projekt na pewno pozwoli Wam się lepiej wczuć w sytuację Marii i Józefa. Będzie też na pewno sporo śmiechu. To byłoby coś wyjątkowego, szczególnie dla dzieci – może dorośli przygotują krótkie przedstawienie specjalnie dla nich?

Przez wiele lat Święta Bożego Narodzenia kończyły się dla mnie na Pasterce, a Wielkanoc na Rezurekcji (kiedyś jeszcze tej porannej). Nie umiałam się cieszyć tym rodzinnym czasem, był raczej męczący i w zasadzie zupełnie nierodzinny, bo cóż jest rodzinnego we wspólnym siedzeniu przed telewizorem i obżarstwie. Mam jednak przekonanie, że w bardzo wielu przypadkach da się taki stan rzeczy zmienić i że zawsze warto spróbować. Przeżyjmy te Święta dobrze, z miłością do naszych bliskich i na Chwałę Bożą.

Fot. na okładce: Basia Perek

Emilia Kawałek


Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.

Brudnopis dżungli – „Niedźwiedź! Niedźwiedź!”

Loretto to wprost wymarzone miejsce na obóz wilczkowy. Drzewa, walcząc o przestrzeń dla swych koron, tworzą nad głowami gęsty zielony parasol, który chroni twarz przed palącymi promieniami słońca i przeszywającego zimnem deszczu. Catering nie musi tu przyjeżdżać i gubić się w labiryncie niemalże identycznych leśnych rozdroży – siostry loretanki mają na terenie swojego ośródka przytulną stołówkę.

– Kocham kuchnię sióstr! – zachwycała się Monika, o dwa tony za głośno i o dwa kroki za blisko mojej twarzy. – Kuchnia sióstr jest najlepsza! Pamiętasz Akelo wczorajszą jarzynową? Była taka pyszna!

Jednak największą zaletą tego miejsca jest rzeka. Piękny, przejrzysty Liwiec. Nie za szeroka, nie za głęboka, bo płyciuchna jak brodzik, nie za daleko i nie za blisko – choć wystarczająco blisko, by komary cieszyły się naszym towarzystwem.

Nad rzekę udawałyśmy się zwykle właśnie po obiedzie. Wilczki przebierały nogami i nie mogły wytrzymać do końca sjesty. Skomlały i prezentowały gotowe kostiumy, pospieszając mnie z ubraniem mojego. Zwykle w połowie planowanego odpoczynku po posiłku nie było nas już w obozie, a wylegujący się nad rzeką ludzie musieli zaakceptować wzmożony gwar i chlupot.

Wchodząc do wody, wnosiłam ze sobą ostatnie resztki senności. Nie będąc rannym ptaszkiem, od samej pobudki dźwigałam ciężar dziwnego zmęczenia i przytłumienia, po to by zrzucić go wraz ze zjedzeniem obiadu i włączyć tryb produktywności na sjeście. Spotkanie z rzeką było więc dla mnie punktem zwrotnym dnia. Potrzebowałam pobyć przez chwilę sama z hojnym chłodem Liwca, zanurzyć się w przyjemnej wodzie i zniknąć na parę minut, by chwilę później wynurzyć się świeża, wypoczęta i gotowa do pracy. Bagheera, wiedząc, że potrzebuje trochę ciszy, zabierała ze sobą wilczki na drugi brzeg, gdzie krzyki i piski były o kilka tonów bardziej akceptowalne. Mniej więcej w tej okolicy ze środka rzeki wyrastała niewielka wysepka, dzieląc Liwiec na dwa węższe strumienie. Zakręty budziły dreszcze ciekawości i rodziły w głowach wilczków najdziksze pomysły. Potencjalne niebezpieczeństwo czyhające w gęstwinie wodnych pałek ekscytowało dziewczynki, zamiast straszyć i wzbudzać ostrożność. Ufając jednak mojej drogiej Bagheerze ponad wszystkie przyboczne tego świata, pozwoliłam sobie nie śledzić wielkiej wilczej misji penetracji rzecznych kniej. Zamiast tego położyłam się w wodzie, zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie zapomnieć o całym świecie, by się odprężyć.

Mój odpoczynek nie potrwał długo.

Najpierw pojawił się krzyk. Jeden, pojedynczy, głośny dziewczęcy krzyk. Usłyszałam go wyraźnie pomimo zanurzonych w wodzie uszu. Zaraz po nim gwałtowny, zbliżający się i narastający chlupot. Chlupot tak wielki i głośny, jakby stado wołów biegło ku mnie przez rzekę, jakby ławica niezwykłych rozmiarów parła ku mnie pod prąd. I wtedy usłyszałam głosy wzywające mnie desperacko:

– Akelo!

Nie, nie otworzyłam oczu. Zamknęłam je tym szczelniej. Wiedziałam, że nie zdążę już wstać. Zastygłam w bezruchu, czekając na nadchodzącą falę.

– Akelo! – wołał płaczliwy dziewczęcy głos. – Akelo, niedźwiedź!

To mnie obudziło. Zerwałam się z energią, której w sobie nie znałam i stanęłam twarzą w twarz z pieniącym się wodą wilczkowym tsunami.

– Niedźwiedź, Akelo! Niedźwiedź! – krzyczała Monika, wlepiając we mnie przerażone oczęta. Przybiegła do mnie pierwsza i jak tylko znalazłam się w zasięgu jej rąk, przylgnęła do mnie jak przestraszone małpiątko. – Tam jest niedźwiedź, Akelo!

Przez myśl przemknęła mi cała moja dotychczasowa wiedza o brunatnych wszystkożercach w Polsce. Z analizy wszelkich posiadanych przeze mnie informacji wynikało, że niedźwiedzie można spotkać jedynie w Bieszczadach. Tak właśnie, nigdzie indziej tylko w Bieszczadach, w żadnym wypadku poza nimi. Tak przecież głosiła piosenka Artura Andrusa o Bieszczadach: “Na mieszkańca nam przypada samej ziemi 6 hektarów/Tona drewna, niedźwiedź i 2/3 księdza”.

Spojrzałam więc na drżące ciałko w czarno-różowym kostiumie, jak Jezus nieraz patrzył na faryzeuszy.

– Przecież w Liwcu nie ma niedźwiedzi – powiedziała, próbując uwierzyć we własne słowa.

Tymczasem reszta mojej gromady dobiegła do nas z godnym podziwu chluskiem i otoczyła mnie ściśle i z wszystkich stron, jak owce pasterza. Nie będę ukrywać, poczułam się jak zbawiciel.

Ledwie policzyłam moje stadko, wzrok mój przykuła nagle nadchodząca powoli sylwetka. Niespiesznym spacerowym krokiem, z beztroskim uśmiechem człowieka cudownie wyzwolonego, zbliżała się do nas Bagheera.

– Siemka, Akelo – rzuciła mi nonszalancko, jakby nie dostrzegała w ogóle zlepionych w jedną masę, oniemiałych i drżących ze strachu wilczków, pośród których stałam ledwie utrzymując już równowagę.

– Cześć – odparłam, mierząc ją badawczym spojrzeniem. – Czy tam za wysepką jest niedźwiedź?

Bagheera wzruszyła ramionami, jakby niedźwiedź był jedynie znajomym na drugim końcu szkolnego korytarza.

– Chcesz to sprawdź – zaproponowała, jakby wcale nie wierzyła w niedźwiedzie.

Jednak jej luźna, wręcz żartobliwa postawa zmniejszyła moje poczucie silnego zagrożenia i powagi sytuacji. Mimo to poczułam już w sobie przejmujący instynkt samicy chroniącej swoje młode i zaczęłam powoli wygrzebywać się z wilczkowej masy, odlepiając od siebie pojedynczo wilczki.

– Akelo! Musisz nam uwierzyć! – jęknęła Monika. – Tak naprawdę był niedźwiedź!

– Idę to sprawdzić – oświadczyłam bohatersko. – Zostańcie z Bagheerą.

– Nie, Akelo, nie idź tam! – pisnęła inna dziewczyna.

– Zaraz wracam – rzuciłam krótko, odwracając się, by stawić czoła niebezpieczeństwu.

Gdy dotarłam do drugiego brzegu i zmierzyłam wzrokiem zakręt za wysepką, dostrzegłam w wodzie coś dużego i ciemnego. Faktycznie była tam wielka, okrągła, poruszająca się brązowa sylwetka. Zaczęłam skradać się ostrożnie tuż przy krzakach, naśladując żołnierzy z komputerowych strzelanek mojego brata. Krok za krokiem zwalniałam, bojąc się coraz bardziej, że prawdopodobna dość specyficzna kłoda może okazać się niedźwiedziem. Niestety, rok pracy zdalnej mocno osłabił mój wzrok i wiedziałam, że muszę podejść naprawdę blisko, by rozpoznać czym faktycznie jest ów niezidentyfikowany obiekt brodzący.

Wtem niespodziewanie do wody z brzegu weszła druga sylwetka i zbliżyła się ze spokojem do niedźwiedzia. Wynurzyłam się z krzaków i ze wstydem odwróciłam się na pięcie.

– Szybko wróciłaś, Akelo – powiedziała Bagheera, ze spokojem jaki tylko ona umiała zachować w nieprzyjemnie bliskim otoczeniu 13 drżących wilczków. Uśmiechnęła się do mnie, głaszcząc najmocniej przylepionego do niej wilczka. – jak tam niedźwiedź?

– Co z niedźwiedziem, Akelo? – spytała zatrwożona Monika. – Poszedł sobie?

– To był mężczyzna – skrzywiłam się ze skrępowania. – To był bardzo duży, mocno opalony mężczyzna. Z żoną.

Wilczki wytrzeszczyły na mnie oczy ze zdziwieniem.

– Człowiek?

– Tak, człowiek – skinęłam

– Uff, a ja się przestraszyłam, że to był niedźwiedź! – zaśmiała się Monika, zupełnie nagle odzyskując humor.

– No nie wiem czy takie “uff’’ – mruknęłam, patrząc jak Bagheera z wysiłkiem powstrzymuje się od śmiechu. – Narobiłyście mu siary. Jakbyś się czuła, gdybyś wchodząc do rzeki zobaczyła dzieci uciekające przed tobą z wrzaskiem?

Szeroki uśmiech Moniki spadł z pluskiem do wody tak szybko, jak się pojawił wcześniej.

– Oj… – zarumieniła się dziewczynka, chichocząc nerwowo.

– Błagam, wyjdźmy już z tej wody… – jęknęłam, nie umiejąc ukryć swojego zażenowania.

Po raz pierwszy nikt nie zaprotestował.

Fot. na okładce: fp Skauci Europy w Radomiu

Agata Kocyan


Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.

Dwa miasta. Listy Starszego Brata do Młodszego #7

fot. Monika Wójcik1

Drogi czytelniku!

Jeżeli po raz pierwszy czytasz artykuł z cyklu „Listy Starszego Brata do Młodszego”, to zachęcam Cię, abyś najpierw zapoznał się ze wstępem znajdującym się na początku pierwszego artykułu: https://przestrzen.skauci-europy.pl/2021/04/poczatek-listy-starszego-brata-do-mlodszego-1/ Zaś zaznajomionych z cyklem czytelników zapraszam do lektury kolejnego listu.

***

Drogi Fryderyku!

W tym roku mamy cudowną jesień! Drzewa wystroiły się w różnobarwne liście. Mam nadzieję, że u Ciebie też jest tak pięknie. Taką „złotą polską jesień” właśnie uwielbiam. Mogłaby trwać wieczność lub przynajmniej do wiosny. Ale przecież nie piszę do Ciebie tego listu, żeby zachwycać się aktualną porą roku.

Kontynuując temat z ostatniego listu o przeprowadzce… Maria wróciła już od chrzestnej i udało mi się ją podpytać, co myśli o Twojej sytuacji. Nie zabrałem się jednak do pisania tego listu zaraz po rozmowie z nią, gdyż chciałem mieć dzień na przegryzienie się moich przemyśleń ze spostrzeżeniami żony. Wspólnie zauważyliśmy, że Twoja decyzja może być lepsza lub gorsza już na poziomie motywacji i wewnętrznych planów co do tego, co się będzie działo po przeprowadzce w wybrane miejsce.

Najniebezpieczniejszą sytuacją jest ta, gdybyś chciał się przeprowadzić do miasta Klary z nastawieniem, że teraz NA PEWNO spędzisz już z nią resztę życia i poza nią świata nie ma. Zakochani ludzie często stawiają właśnie swojego chłopaka/swoja dziewczynę na piedestale. Ale to nie jest dobre. Przecież Wy z Klarą nie jesteście zaręczeni. Ba, nawet zaręczyny nie są tak wiążące jak małżeństwo. A i w małżeństwie trzeba też mieć przestrzeń dla siebie i swoich hobby czy znajomych.

Dlatego wydaje mi się ważne, aby przy podejmowaniu decyzji o przeprowadzce w pobliże Klary pozostawić sobie w głowie myśl, że Wasze losy mogą się różnie potoczyć. Od razu też zalecałbym poszukanie swojej własnej przestrzeni w mieście. Mam bowiem znajomych, którzy poznali się na studiach w obcym dla obojga mieście. W czasie związku tak skupili się na sobie nawzajem, że robiąc listę gości na wesele zorientowali się, że nie mają praktycznie żadnych znajomych. Było to bardzo smutne doświadczenie.

Znalezienie „swojego miejsca” w obcym mieście jest też istotne z innego powodu. Odsuwa myśli o wspólnym przedwczesnym zamieszkaniu „bo przecież jesteśmy tu tylko we dwoje i nam samotnie” lub co gorsze „jesteśmy tu tylko we dwoje i nikt się nie dowie”. Dlatego dobrze, żeby otoczenie, w którym się znajdziesz, ciągnęło w tych kwestiach „do góry”, a nie „w dół”.

Z drugiej strony myślę, że nie jest czymś złym, gdybyś się zdecydował pójść na studia tam, gdzie sobie wymarzyłeś. Realizacja planów zawodowych jest ważna. Studia magisterskie to w Twoim przypadku półtora roku. Może warto przeżyć ten czas w trochę mniejszym komforcie, ale być zadowolonym przez resztę życia ze swojej wymarzonej pracy. Przez ten okres mógłbyś dojeżdżać w weekendy do Klary (i na odwrót). Znam kilka obecnie szczęśliwych małżeństw, które na etapie przed narzeczeńskim spotykało się właśnie w ten sposób przez kilka miesięcy czy lat i nie przeszkodziło im to zbudować trwałej relacji.

Znam też kilka par, które nie przetrwały próby tak dużej odległości, bądź w trakcie studiów zmieniały swoją uczelnię i miasto, aby ratować swój związek. Dlatego warto sobie to wszystko przemyśleć i przemodlić. Może jednak da się realizować Twoje plany zawodowe poza wymarzoną uczelnią? Może związek z Klarą nie jest na tyle ważny, żeby poświęcać dla niej część swoich planów? Myśl, myśl i zadawaj sobie pytania. Mam nadzieję, że moje (i Marii) refleksje pomogą Ci w podjęciu dobrej decyzji.

Porozmawiamy oczywiście o tym wszystkim na żywo, tak jak obiecałem w poprzednim liście. Wierzę, że do tego czasu będziesz już miał dużo swoich własnych przemyśleń i pomysłów na rozwiązanie Twojej sytuacji.

Pozdrawiam serdecznie

Twój Starszy Brat Teodor

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Piotr Wąsik


Wilczek, harcerz, wędrownik. Następnie akela i szef kręgu. A to wszystko w Radomiu. Działa w Namiestnictwie Wędrowników. Niepoprawny fan polskiej Ekstraklasy.

Najpierw brać

„Większa radość jest z dawania aniżeli z brania” napisał św. Paweł. I pewnie nie wyssał tego stwierdzenia z palca. Takie jest jego doświadczenie. Może już prężysz się w środku i myślisz, co by tu zrobić dla innych. Poczekaj! Gdzie tam tobie do św. Pawła! Gdzie Krym, a gdzie Rzym? On miał co dawać, bo najpierw dużo brał. A ty? Z pustego i Salomon nie naleje. Niby wszyscy to wiemy, ale… chyba ciągle o tym zapominamy. I czy w ogóle umiemy brać coś za darmo?

Całkiem za darmo

Kiedy dostajemy od kogoś prezent, czujemy się zobowiązani do odwdzięczenia się tym samym. Gdyby sprzedawca w sklepie nagle oświadczył, że on za nas zapłaci, poczulibyśmy się chyba nieswojo. „Czy ten człowiek uważa mnie za zupełnego biedaka?” – moglibyśmy pomyśleć. „A może to jakaś manipulacja?” Jesteśmy przyzwyczajeni, że w darmowych rzeczach tkwi jakiś haczyk i prędzej czy później będziemy musieli zapłacić, może nawet więcej. A jeśli faktycznie coś dostajemy, to możemy czuć się upokorzeni, przyłapani na braku niezależności. „Sam bym sobie przecież doskonale poradził”.

Takie patrzenie możemy przenosić na naszą relację z Bogiem.  Tymczasem tutaj sytuacja jest zupełnie inna. Łaska to po łacinie „gratia” – prawie jak gratis. Bóg chce nas obdarowywać całkiem za darmo. I nie ma w tym żadnego haczyka. Jest taki piękny fragment w Księdze Izajasza „przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie, <dalejże, kupujcie> bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko!”.

Tylko, że z tą łaską to my mamy jeszcze jeden problem. Otóż nie mamy najmniejszej ochoty, żeby ktoś nam „robił łaskę”… Wolelibyśmy radzić sobie całkiem sami. Zbudować ogromną platformę. Wejść na największą górę, najlepiej z najcięższym plecakiem. Zrobić takie zimowisko, żeby o nim książki pisali. I oczywiście zbawić świat. Nikt wtedy nie będzie miał szansy dostrzec naszej kruchości i słabości. Wtedy to będziemy kimś.

Jezus dobrze nas zna. Stał się do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu, więc wie, jak to jest być człowiekiem. I wiedząc to, mówi „beze Mnie nic nie możecie uczynić”. I nie mówi tego z żadnym wyrzutem, czy pogardą. Łagodnie zachęca, żebyśmy też się do tego przyznali przed sobą i przed Nim. Nic się wtedy nie stanie. Jego miłość do nas będzie taka sama.

Niezależnie od okoliczności

Trudno nam wierzyć w taką bezwarunkową miłość. Ludzie traktują nas lepiej albo gorzej w zależności od wielu czynników: swojego stanu zdrowia i samopoczucia, tego, na ile spełniamy ich oczekiwania, na ile przypadliśmy im do gustu. Każdy doświadczył tego wiele razy i dlatego odnosi wrażenie, że w relacji z Bogiem będzie tak samo: jak nie zrobię czegoś dobrego, to już na mnie tak łaskawie nie popatrzy. A jak zrobię coś złego, to może lepiej w ogóle więcej się nie pokazywać?

Kiedy Szymon Piotr spotkał Jezusa, też tak myślał. Po cudownym połowie ryb stwierdził, że nie jest godny i powiedział: „odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. Ale Jezus mu odpowiedział „Nie bój się”. I z czasem Piotr lepiej poznał Jezusa. Chociaż w kluczowym momencie zaparł się swojego Mistrza, to jednak, kiedy zobaczył Zmartwychwstałego Pana na brzegu, nie zawrócił łodzi, żeby uciec, gdzie pieprz rośnie. Zrzucił płaszcz i wskoczył do wody, żeby jak najszybciej znaleźć się obok Niego.

Bóg zawsze kocha tak samo – najbardziej. Niezależnie od tego, czy o Nim pamiętamy, czy nie, czy robimy coś dobrego, czy coś złego. Zawsze widzi nas takimi, jakimi nas stworzył. Można by się zastanawiać, „co On takiego we mnie widzi?” Coś widzieć musi, bo gdyby przestał nas chcieć, to przestalibyśmy istnieć. Co trzeba widzieć w człowieku, żeby oddać za niego życie? Warto nad tym pomyśleć. Spróbować spojrzeć na siebie tak, jak On patrzy. Potem też na innych, ale to dopiero potem. Najpierw na siebie.

Fot. na okładce: Antoni Biel

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i uczy polskiego obcokrajowców. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem najdłużej i najskuteczniej - Akelą. Obecnie redaktorka naczelna "Dżungli" - czasopisma dla wilczków.

Inteligencje wielorakie cz. 2 – przywództwo i praktyka

Hejka, tu Kasia! Fajnie, że jesteście! Dziwnie byłoby się nie przywitać, gdy zaczynam tekst w połowie. Coś zostało już powiedziane, padło A, ale nie B. W drugiej części mojego artykułu o inteligencjach wielorakich (IW) dowiecie się, że tak naprawdę wiele jeszcze brakuje, by temat uznać za zamknięty. Jeśli trafiłeś tutaj bez przeczytania pierwszej części, odsyłam Cię do niej, bo opisałam tam naukowy fundament moich rozważań.

To tylko teoria?

Napisanie pracy magisterskiej o skautingu tak naprawdę przez większość studiów nie wchodziło, nomen omen, w grę. Okazało się jednak, że potencjał do prowadzenia badań jest bardzo duży, tym bardziej, że mało osób opisało do tej pory naszą organizację z punktu widzenia andragoga i managera projektów. Praca ta miała więc charakter eksploracyjny. Liczę, że będzie mi dane kontynuować badania. Dotyczyły one tego, jak i czy w ogóle liderzy w naszym ruchu wykorzystują wachlarz inteligencji wielorakich do realizowania zadań statutowych. Przypomnijmy, że w Gardnerowskiej teorii występuje przynajmniej osiem inteligencji: językowo-werbalna, logiczno-matematyczna, wizualno-przestrzenna, cielesno-kinestetyczna, muzyczna, intrapersonalna, interpersonalna i przyrodnicza. Inteligencje w świetle tej teorii są równorzędne. Nie istnieje hierarchia, według której można by uznać, która z nich jest najbardziej kluczowa dla człowieka. Zaznaczam więc, że każdy człowiek jest wyposażony w każdy typ inteligencji. Poszczególne z nich oddziałują na siebie nawzajem, przenikają się i uzupełniają. Efektem tego są niepowtarzalne zindywidualizowane profile inteligencji danej osoby. Każda z nich ma według Gardnera swoją naturalną linię rozwojową. Teoria IW wydaje się być idealna dla potrzeb pedagogów i edukatorów, którzy pragną dbać o indywidualne potrzeby swoich podopiecznych. Od razu nasuwają mi się na myśl słowa „skauting i indywidualność”, czyli tytuł lektury obowiązkowej dla każdego szefa.

Teoria IW powstała ponad pół wieku temu, ale wciąż się rozwija i uchodzi za nowatorski sposób badania inteligencji. Jej autor bynajmniej nie kwestionuje istnienia inteligencji ogólnej, ale podkreśla, że IW są najbardziej wiarygodne w odniesieniu do życia codziennego, niezwiązanego z edukacją formalną. Człowiek bowiem uczy się całe życie i istnieją różne sposoby zdobywania wiedzy. Dlatego ciężko jest dokładnie zmierzyć inteligencje wielorakie u danego człowieka, gdyż najdokładniejsze dane otrzymać można tylko w oparciu o praktyczne działanie. W ten sposób dochodzimy do konkluzji, że teoria inteligencji wielorakich ma wysoki potencjał praktyczny i odnajduje się w różnych projektach edukacyjnych. Należą do nich te z zakresu edukacji formalnej, ale być może przede wszystkim pozaformalne i nieformalne warunki kształcenia. Te właśnie daje człowiekowi skauting.

W sprawie przywództwa

Z konferencji na Jadwidze pamiętam szczególnie tę pt. „misja drużynowej”. Już tytuł wskazuje, że przyszła szefowa, będzie się mierzyć w swojej pracy z czymś do tej pory niespotykanym, w jakimś stopniu podniosłym. Na obozie szkoleniowym zdobywa się zatem niezbędne kompetencje, poznaje metodę i narzędzia potrzebne do prowadzenia jednostki. Analogiczne sytuacje mają miejsce w korporacjach, przedsiębiorstwach czy instytucjach trzeciego sektora. Wiedzy o sposobie przygotowywania się do pełnienia roli lidera szukałam więc nie tylko we „Wskazówkach dla skautmistrzów” Baden-Powella, ale również w takich pozycjach jak „Menedżer nowych czasów. Najlepsze metody i narzędzia zarządzania” Bolesława Kuca i Marcina Żemigały oraz w publikacji „Dziesięć cnót dobrego przywódcy” Billa Newmana. Każda z wymienionych bazuje w jakimś stopniu na strukturze osobowości Costy i McCrae’a. W części pracy poświęconej opisie lidera skupiłam się na tym, jakie są jego pożądane cechy osobowościowe. Są one ważnym kryterium i kwalifikują daną osobę do piastowania funkcji lidera jakiejś grupy. Na podstawie analizy literatury z zakresu zarządzania i ze swojego doświadczenia w skautingu stwierdziłam, że bycie szefem jednostki wymaga posiadania wewnętrznej motywacji. (Tak wiem, Ameryki nie odkryłam, ale magisterkę sprawdzały osoby, które skautami nie są). Musi ich także cechować wiedza, umiejętności, chęć i radość z oddziaływania na innych ludzi. Dobry przywódca jest także zdolny do empatii, potrafi słuchać innych. Bi-Pi przypomina, że skautmistrz ma być starszym bratem dla swoich chłopców, a ruch skautowy to gra, w której robi się wiele dla innych odrzucając egoizm i oduczając go innych.

Specjaliści od zarządzania organizacjami podkreślają, by liderzy oszczędnie gospodarowali energią i unikali przeciążeń dbając o zdrowie fizyczne i psychiczne. Newman wskazuje także, że bardzo efektywnym sposobem radzenia sobie ze stresem jest posiadanie przyjaciół – osób, na których może polegać. Tak oczywiście powinno być w skautingu. Młody szef, który prowadzi jednostkę ma do dyspozycji szczepowego, hufcowego, a nawet władze naczelne. Otaczają go też szefowie pełniący takie same funkcje w innych lokalizacjach. Zwykła rozmowa z człowiekiem „z branży” często pomaga uświadomić sobie realne szanse, zagrożenia i możliwości. Przypomina to o cesze, którą w mojej opinii powinien posiadać każdy szef Skautów Europy – umiejętność poproszenia o pomoc. Ostatnim atrybutem lidera-menadżera, który chcę wymienić jest reputacja. Jest ona mierzona przede wszystkim zaufaniem do czynionych przez niego obietnic. Koresponduje to trafnie z Prawem Harcerskim i innymi tekstami z naszych ceremonii. Całe Prawo jest swego rodzaju zbiorem cech, które opisują skautów. Większość z nich zaczyna się od słów „Harcerz/harcerka jest…” i są to takie cechy jak: honorowość, lojalność, przyjacielskość, braterstwo, uprzejmość, szlachetność, karność, opanowanie, gospodarność oraz czystość intencji i uczynków.

Sejmik Stowarzyszenia 2021, fot. Monika Wójcik

Jeden z powodów, dla których skauting powinien znaleźć się w Twoim CV

Praca lidera harcerskiego to szereg obowiązków, które należy wypełnić, by jak najpełniej realizować cele statutowe Stowarzyszenia. Służy do tego metoda harcerska i wypływające z niej narzędzia. Dobrze wiecie, jak napięty jest kalendarz Stowarzyszenia, a co za tym idzie, Wasz własny. Nie jest to czas zmarnowany! I na szczęście, oprócz wielu komentarzy o jedzeniu szyszek od osób, które z harcerstwem nie miały zazwyczaj nic wspólnego, spotkałam na swojej drodze też wielu profesjonalistów z zakresu Human Resources, którzy z wypiekami na twarzy pytali o zakres obowiązków jako szefowej w Skautach Europy. Umiejętność zaplanowania obozu, wdrożenia tych planów w praktyce to ogromny plus na rynku pracy. Ilu, oprócz skautów, znacie młodych ludzi, którzy wiedzą, jakie pisma, w którym urzędzie należy złożyć, czy jak zadbać o bezpieczeństwo przeciwpożarowe, jak zorganizować i przeprowadzić ewakuację kilkudziesięciu osób? A przy tych wszystkich potrzebach technicznych jest jeszcze metoda i merytoryczne przygotowanie się do obozu. Żeby było to możliwe, potrzebne jest wiele miesięcy regularnej pracy i umiejętność rozpoznawania potrzeb podopiecznych, którzy tak bardzo różnią się od siebie nawzajem. To, co my znamy pod pojęciem systemu rad, w świecie zarządzania organizacjami nosi nazwę ewaluacji i feedbacku. Dzięki nim możemy wyciągać wnioski, żeby w przyszłości nie popełniać tych samych błędów oraz by odnaleźć potencjał, który można jeszcze bardziej rozwinąć. Posiadanie wizji i uświadomienie sobie celu, do którego się dąży sprzyja rozwojowi motywacji. Dlatego istotną cechą władzy jest zdolność do wprowadzania zmian w stosunku do sporządzonej wizji. Społeczeństwo i jego potrzeby zmieniają się bardzo szybko, a co za tym idzie, oczekiwania i motywacje harcerek i harcerzy w drużynach teraz różnią się od tych, które mieliśmy my w ich wieku. Żeby umiejętnie wdrażać nowe pomysły konieczna jest znajomość środków, poprzez które można dokonywać zmian. Według Rafała Mrówki definicja przywództwa ściśle oddaje to w jaki sposób działają szefowie jednostek harcerskich, gdyż zabiegają oni o cele, które reprezentują wartości i motywacje wspólne jednym i drugim – wartości liderów oraz wartości grupy. Ruch skautowy jest odzwierciedla też w znacznym stopniu model organizacji uczącej się. Na zbiórkach, obozach i wędrówkach rozwijane są coraz to nowe potrzeby uczestników poprzez naukę i zdobywanie praktycznej wiedzy. Służą nam do tego m.in. stopnie i sprawności, które realizowane według indywidualnych potrzeb i umiejętności wpływają na poziom i rozwój całej jednostki. Baden-Powell pisał we „Wskazówkach…”, że metoda harcerska przyniesie wiele dobra tylko wtedy, gdy nie chodzi w niej o samą organizacje dla organizacji, a o wpajanie dobrych przyzwyczajeń przy pomocy narzędzi, którymi dysponuje.

Inteligencje wielorakie w praktyce harcerskiej

Temat IW, jest, jak już widzicie, długi przynajmniej jak Wajnganga. Tylko rozumiejąc ogrom obowiązków i problemów, z którymi mierzą się szefowie w naszym ruchu można świadomie przejść do poszukiwania połączeń z teorią Howarda Gardnera. W największym skrócie wygląda to według mnie tak, że szef, przygotowując plan pracy powinien skupić się na realnych potrzebach, ale także marzeniach swoich podopiecznych, a nie wyłącznie na swoich własnych pobudkach. Przyczyną działania nie może być też chora zazdrość. Owszem, może drużyna z miasta obok miała dłuższy obóz od Twojego, bardziej szalone explo i jeszcze jakieś atrakcje, ale zero jedynkowe porównywanie działalności do innych nie jest najlepszym powodem do kopiowania i wprowadzania dokładnie takich samych rozwiązań u siebie. Tamten szef ma inny wewnętrzny zestaw predyspozycji od Ciebie. Jego wychowankowie mają inne predyspozycje, inne marzenia i potrzeby.

Obóz harcerek, fot. Barbara Jakubiec

Po przeanalizowaniu literatury o społeczeństwie wiedzy i inteligencji oraz zdobyciu ciekawych informacji, że organizacja harcerska niewiele różni się w aspekcie zarządzania i potrzeb managerskich od innych, np. korporacji, przyszedł czas na próbę implementacji teorii inteligencji wielorakich do działalności skautowej. Badania, które przeprowadziłam w ramach studium przypadku są podsumowaniem rozważań. Jak wspominałam, mają charakter eksploracyjny i według mnie otwierają ścieżki do bardziej wnikliwych studiów. Trzonem części praktycznej zostały dwa indywidualne wywiady pogłębione. Uzupełnieniem do nich jest ankieta, w której przy pomocy kwestionariusza szersze grono aktywnych liderów mogło odnieść się do zagadnienia inteligencji wielorakich, swoich atrybutów osobowościowych oraz realizowaniu przez SHK „Zawisza” FSE celów statutowych. Wciąż rozwijające się metody badań nad inteligencją pozwalają dokładniej się jej przyglądać w zależności od kontekstu działań człowieka. Inteligencja nie zależy jedynie od wykształcenia, a powszechna kategoryzacja ludzi jako mniej inteligentnych, gdy nie radzą sobie z pewnymi typami problemów jest stygmatyzująca. W trudnościach dnia codziennego o skutecznym radzeniu sobie z kłopotami decyduje przede wszystkim szereg uwarunkowań indywidualnych danej osoby, a nie wiedza zdobyta z książek. Dlatego w badaniach poruszyłam temat tego, jak liderzy harcerscy mierzą się ze swoimi codziennymi obowiązkami i po analizie mogłam wpisać te odpowiedzi w inteligencje wielorakie.

Teoria Gardnera daje się bardzo szybko przetestować w praktyce, ponieważ to, jaki profil inteligencji posiada dany człowiek, bierze się z preferowanych przez niego metod uczenia się, hobby, ulubionych dziedzin nauki, a nawet ulubionej muzyki i sportu. W skautingu dzieje się wiele i pod względem rozwoju psycho-behawioralnego i technicznego. Dlatego w kolejnej, ostatniej już części mojego artykułu, przedstawię Wam hipotezy badawcze oraz analizę i interpretację wyników. Stay tuned!

Euromoot 2019, fot. Katarzyna Kotarba

Fot. na okładce: Piotr Wąsik

Katarzyna Chomoncik


HRka, obecnie szczepowa z zielono-czerwoną historią służby lokalnej i krajowej. Z wykształcenia i zamiłowania pedagog dorosłych. Prywatnie żona i mama.