O doświadczeniu pustyni – Milena Suliga HR

fot. Milena Suliga
“Oto ja wyprowadzę ją na pustynię i będę mówić do jej serca” (Oz 2, 16).
 
Prawie cztery lata temu skończyłam studia.  Broniąc pracy magisterskiej, nie wiedziałam, co mam ze sobą dalej zrobić. Dostałam pracę w Krakowie i zostałam tam, zakładając, że nie jest to moje miejsce docelowe.  Wyszłam (a raczej dałam się wyprowadzić) na pustynię… Ten artykuł piszę z potrzeby serca – żeby podzielić się z Tobą moim doświadczeniem pustyni i moim zachwytem nad nią. Być może idziesz teraz przez swoją pustynię i moje słowa skłonią Cię do spojrzenia na nią łaskawym okiem?
 


Raz jeden miałam okazję znaleźć się na prawdziwej pustyni. Było to w listopadzie 2010 roku, w czasie mojego ostatniego roku studiów,   podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej. Po kąpieli w Morzu Martwym wracaliśmy do Jerozolimy przez Pustynię Judzką. Autokar zatrzymał się pośrodku pustyni, żebyśmy mogli wyjść i przyjrzeć się jej z bliska. Widok był niesamowity – w którą stronę nie spojrzeć – ciągnące się po horyzont wzgórza pokryte kamieniami, niskie krzewy pozbawione liści, jedna mała oaza drzew w oddali. W tle zachodzące słońce. Zachwyciła mnie wtedy ta pustynia, urzekła swoim tajemniczym pięknem. 

 

Po chwili, obok autokaru zjawiła się gromadka beduińskich dzieci, które chciały wyłudzić od nas pieniądze. Nie wyglądały na zachwycone życiem w tym miejscu… Później zjawił się też dorosły mężczyzna, który najpierw próbował sprzedać mi apaszkę, a później koniecznie chciał się ze mną zaprzyjaźnić i pojechać do Polski. Za wszelką cenę próbował uciec od życia na pustyni…

Było to jedyne miejsce w Ziemi Świętej, z którego wyjeżdżałam bez żalu. W drodze mijaliśmy jeszcze „domy”  Beduinów – sklecone z płyt baraki. Mimo iż w pierwszej chwili pustynia mnie zachwyciła, to jednak życie na niej wydało mi się przerażające.
Niesamowity jest dla mnie fragment z ks. Rodzaju, w którym Pan Bóg powołuje Abrama i mówi do niego:  „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę.”(Rdz 12,1) Pan Bóg mówi WYJDŹ (teraz), ale  dokąd? To dopiero ci UKAŻĘ. W momencie wyjścia Abram jeszcze nie wie, dokąd zmierza – mimo to wychodzi z ufnością, że Pan Bóg w swoim czasie pokaże mu cel wędrówki.  Dla mnie ten fragment jest niesamowitym wezwaniem do całkowitego zaufania Bogu –    wyjdź z domu i daj się poprowadzić!
 
Fot. Milena Suliga
Wyjść z domu…  Najlepiej jednak, gdyby od razu można się było znaleźć w miejscu docelowym. Tymczasem droga do celu często wymaga przejścia przez pustynię. A iść przez nią nie jest łatwo. Samotność, brak wody, upał, wiatr sypiący piaskiem w oczy. Na dzień, dwa, można się dać namówić, ale na dłużej – niezbyt kusząca propozycja.  Często myślałam o tym, czemu Izraelici wędrowali przez pustynię aż 40 lat. Zupełnie nie mogłam tego pojąć. Przecież to niemożliwe, żeby aż tak bardzo błądzili, że potrzebowali tylu lat na znalezienie właściwej drogi do Kanaanu!  Czytając Księgę Liczb (Lb 13-14) odkryłam, że Pan Bóg doprowadził ich do Ziemi Obiecanej zaraz po tym, jak wyszli z Egiptu. Jednak badając Kanaan, przestraszyli się zamieszkujących go ludzi. Zamiast zaufać Bogu, który obiecał, że da im tej kraj na własność, zbuntowali się i ze strachu chcieli wracać z powrotem do Egiptu.  Izraelici wyszli na pustynię jako niewolnicy.  Wolność cielesna, jaką sobie zapewnili ucieczką, nie była równoznaczna z wolnością duchową.  Potrzeba było tych 40 lat nieustannego prowadzenia przez Boga, kształtowania,  uwalniania, uczenia ufności, żeby mogli jako wolny naród przyjąć to wszystko, co Pan Bóg przygotował dla nich w Ziemi Obiecanej. Droga przez pustynię była koniecznym etapem PRZYGOTOWANIA do życia w wolności.
 
Patrzę na moją pustynię ze wszystkimi jej trudnościami…    Faktycznie, skupiając się na tym, że woda w baniaku się kończy i piasek jest w ustach, a końca pustyni nie widać, można się załamać.  Chciałoby się złapać jakiś przejeżdżający autokar i uciec od życia na pustyni jak najdalej. Ale można też spojrzeć na to z  drugiej strony: co mi te trudy wędrowania przez pustynię pokazują, jak mnie hartują, jak zmieniają i kształtują, ile mówią o moich pragnieniach i tęsknotach, których może bym sobie nie uświadomiła, gdyby nie ten doskwierający brak.
 
Fot. o. Robert Pawlak OFM Conv
Latem zeszłego roku wróciłam z Eurojamu. Kiedy ktoś mnie pyta, jak było, odpowiadam: niesamowicie! Jestem szczęśliwa, że tam byłam, i nie zapomnę tej przygody do końca życia. Przez dwa tygodnie otaczała mnie nieustannie grupa radosnych dziewcząt, które nawet w deszczu i błocie nie traciły ducha. Nie robiłam tam nic wielkiego – nosiłam wodę, rozdawałam jedzenie, przekazywałam informacje – a jednak z tego prostego życia w lesie czerpałam niesamowitą radość i wiedziałam, że moja obecność tam ma sens. Czuję, że gdyby nie doświadczenie mojej krakowskiej pustyni, gwaru miasta i samotności, ten Eurojam nie cieszyłby mnie tak bardzo i nie opowiadałabym o nim z takim entuzjazmem.  Myślę, że doświadczenie BRAKU może przynosić niesamowite owoce.  Kiedy czegoś nie masz, zaczynasz doceniać wartość tego. Możesz OCZEKUJĄC, PRZYGOTOWYWAĆ SIĘ NA PRZYJĘCIE – tak jak  Izraelici. Może  Pan Bóg nie daje Ci tego, czego potrzebujesz, bo nie jesteś jeszcze na to gotowy?
 
Bóg wyprowadza na pustynię, by mówić do serca  (Oz 2,16).  W naszej samotności nigdy nie jesteśmy sami. Trzeba tylko zauważyć Jego Obecność, a wtedy – można, naprawdę można się pustynią zachwycić! Nie tylko przez chwilę, ale cieszyć się nią nieustannie. Przez te ostatnie trzy lata tyle miałam spotkań z Panem Bogiem sam na sam. Połowa z nich, a pewnie i więcej, nie odbyłaby się, gdybym nie była na pustyni.  Poza tym to one właśnie pozwoliły mi odkryć pragnienia, do których wcześniej wcale bym się nie przyznała.
 
Myślę sobie: ok, trochę już tu tkwię. Może pora na wyjście? Może mi już wystarczy? Chyba nie muszę jak Izraelici wędrować przez 40 lat?  Brrr… to by było straszne! Ale przecież – czy wyjście z pustyni zależy wyłącznie od Boga?  Czy nie ode mnie także? Od mojej współpracy z Nim, od mojego zasłuchania w Jego Słowo no i od decyzji –  ufam i daję się prowadzić!
 
Piszę to wszystko po to,  żeby zachwycić Cię Twoją pustynią! Jeśli na niej jesteś, to  cudowna nowina! To znaczy, że Pan Bóg ma dla Ciebie wspaniały plan – Ziemię Obiecaną i właśnie kształtuje Twoje serce, żebyś był gotowy na wejście do niej! Bo pustynia nie jest po to, żeby na niej żyć, pustynia jest po to, żeby ją PRZEJŚĆ I DOJŚĆ DO CELU. Już teraz uciesz się nadzieją tego celu i uciesz się bliskością Boga, który wyprowadził Cię na pustynię, by mówić do Twojego serca!
 
 


Milena Suliga HR
 

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

O pokusach (1) – Agata Głażewska

Na początku Wielkiego Postu chciałabym napisać o pokusach: ich konieczności, rodzajach, sposobach radzenia sobie z nimi. Będą to rozważania na podstawie traktatu” O pokusach” księdza Piotra Semenenki CR.

Myślą przewodnią tegoż traktatu jest stwierdzenie, że pokusa to odwrotna strona modlitwy: „Modlitwa bowiem ciągnie do dobrego, pokusa zaś do złego. Modlitwa wymaga czuwania, trwałego wysiłku. Pokusy same się nasuwają.”

  

A.        Konieczność pokusy
Ksiądz Semenenko pisze najpierw o konieczności pokusy. Jest ona dana nam z woli Bożej, bo sprowadza na nas wielkie dobro. Zwalczając ją, dajemy dowód miłości Panu Bogu i stajemy się panami cnót, gdyż te właśnie hartują się w tyglu pokus. Na chrzcie świętym dostajemy bowiem zarodki cnót, które muszą się zakorzenić, ugruntować w sercu, a to jest możliwe dzięki pracy nad sobą i walce z pokusami.
Według autora traktatu konieczność pokusy wypływa z kilku powodów;
1.     Z natury rzeczy
Otóż człowiek musi przechodzić przez pokusę, gdyż ma wolną wolę, a ta winna być wypróbowana. Próba polega na tym, czy człowiek będzie dobrowolnie, z miłości poddawał swoje życie Bogu, czy będzie chciał żyć dla Boga czy dla siebie. Nie byłoby wolności, gdyby nie było możliwości wyboru. I możliwość takiego wyboru daje właśnie pokusa.
2.       Spólność z Chrysusem
Pokusa jest również – jak pisze ksiądz Semenenko – „czymś bardzo szacownym, bo od niej zależy nasz status synów Bożych. Synostwo Boże winniśmy w sobie zatwierdzić stanowczo, z wiedzą i spokojem, przez walkę i współzwycięstwo z Chrystusem Panem w potrójnej pokusie.”
Wiemy, że pierwszy człowiek, Adam, ulegając pokusie, popsuł porządek  ustanowiony przez Boga. To, co uczynił, trzeba było odrobić, i to, co wszczepił w naturę ludzką, trzeba było wykorzenić. Mógł to uczynić jedynie Chrystus Pan. On wziął na siebie ludzką naturę ze wszystkimi jej konsekwencjami. Dobrowolnie przyjął potrójne kuszenie w trzech dziedzinach życia ludzkiego: w uczuciach, myśli i woli.
W tych momentach, w których pokusa zwiodła Adama i doprowadziła go do upadku, Chrystus przyjął inną postawę – zaprzeczył złu i zatwierdził dobre.
„ W nas przez chrzest święty urodził się Chrystus Pan. Jesteśmy w Nim synami Bożymi. Na nas tedy uderza pokusa, nie tylko jako na ludzi, ale też jako na synów Bożych. Nasza spólność z Chrystusem i obowiązek odrobienia z Nim w sobie samych tego, co Adam zepsuł, wystawia nas na konieczność pokusy. Nasza spólność z Chrystusem Panem każe nam ją przyjąć tak, jak On przyjął.”
3.      Miłość Boga
Chrystus był kuszony nie tylko na pustyni, gdzie szatan podsuwał Mu pokusy pociągające do złego. O wiele trudniejszą, cięższą walkę stoczył w Ogrodzie Oliwnym przyjmując wolę Ojca.
Przeżywał tam pokusę odciągającą od dobrego. Przezwyciężył ją modlitwą i bezwarunkowym poddaniem się Ojcu. W ten sposób mógł wypełnić Jego wielkie dzieło zbawienia człowieka. I znów podkreśla Piotr Semenenko, że i my „powinniśmy z Chrystusem Panem przyjąć tę pokusę na cześć Ojca Niebieskiego, na cześć całej Trójce Przenajświętszej.”
4.      Korzyść dla duszy
Pokusa przynosi wiele korzyści temu, kto umie się zachować w pokusach. Przede wszystkim uczy ufności w Boga, każe nieustannie czuwać nad sobą, nie pozwala przywiązywać się do tej ziemi – padołu łez.
Ponadto pokusa ugruntowuje nas w pokorze, gdyż pozwala nam poznać naszą prawdziwą naturę – nędzną, skażoną przez grzech. Jest więc „podniecicielką pokory.”

W następnych tygodniach napiszę o rodzajach pokus, sposobach ich zwalczania, o taktyce pokusy i o tak zwanej „czynności własnej”.
fot. Jarosław Głażewski



Agata Głażewska,
Hathina, żona HRa, matka dwojga harcerzy

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

Spowiedź – Michał Stocki

Przyznawanie się do błędów, oczywiście poza coraz popularniejszymi gabinetami psychologów, uznawane jest za objaw słabości i nieodpowiedzialności. Słowo “sakrament pokuty” przywodzi na myśl skojarzenia z popiołem, biczowaniem i “wyglądem ponurym”, zganionym nawet przez Jezusa. Księżom nie można ufać, bo są tylko ludźmi i na pewno chwalą się między sobą wszystkimi ciekawymi przypadkami z konfesjonału. A nawet jeśli nie, to wysłuchają penitenta jednym tylko uchem, każą odmówić litanię i odprawiają bez zaangażowania się w rozmowę. Człowiek uparty znajdzie nawet liturgiczny argument przeciw spowiedzi – najczęściej odbywa się ona podczas Mszy Świętej, a jeden sakrament nie powinien przeszkadzać w zaangażowaniu się wiernych w inny.

To tylko nieliczne z wielu wyjaśnień tłumaczących dlaczego rezygnujemy z regularnej spowiedzi albo odkładamy ją “na świętego nigdy”. Przystępujemy do niej kilka razy do roku na ostatni gwizdek tuż przed świętami. Teoretycznie żadnego prawa przez to nie łamiemy, bo przykazania kościelne nakazują spowiedź co najmniej raz w roku, w dowolnym terminie. Z drugiej jednak strony – “komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie”, a nikt nie zaprzeczy, że przez skauting, który kształtuje nasze życie, doświadczyliśmy wielkiego dobra. Jeżeli więc przymus prawa nie jest motywatorem do częstej spowiedzi i stałego rozwoju duchowego, powinniśmy znaleźć sobie inną zachętę.
Kilka tygodni temu postanowiłem, że po trzech latach przerwy w aktywności fizycznej zacznę regularnie biegać. Miałem dość tego, że nawet krótki sprint na tramwaj powodował zadyszkę, a ja czułem się jakbym przyrósł do fotela z korzeniami. Pierwszego dnia zastanawiałem się, po co właściwie wstałem z łóżka godzinę wcześniej, przecież na dworze jest zimno i siąpi deszcz. Po tygodniu mój organizm zaczął się przyzwyczajać do wymagań, które mu stawiałem – nie buntował się już w drugiej minucie po starcie. Z każdym kolejnym biegiem puls coraz bardziej się wyrównywał, a wysiłek stawał się dla mnie naturalny.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ dostrzegam wiele analogii pomiędzy sprawnością fizyczną a formą duchową, które zdają się działać w podobny sposób – oczywiście zachowując rozróżnienie środków prowadzących do różnych celów. Tak jak po długim braku wysiłku fizycznego nasz organizm opiera się woli, tak samo po długim okresie bez spowiedzi łatwiej jest pozostać w takim stanie niż zdecydować się na “ruch” – na rachunek sumienia i wyznanie grzechów. Tak jak po miesiącach zasiedzenia organizm nie osiąga od razu pełni możliwości, ale z każdym treningiem coraz bardziej się rozwija, tak i my po długiej przerwie w rachunku sumienia dostrzegamy jedynie największe grzechy, jednak z każdym kolejnym dniem i tygodniem jesteśmy w stanie uchwycić bardziej subtelne niuanse swojego życia – nie tylko czyny, ale też myśli, intencje, uczucia. Wreszcie – jak dla rozwoju fizycznego bardzo pomocne są rady trenera i plan treningów, tak dla rozwoju duchowego pomocny jest stały spowiednik i kierownik duchowy, który nas zna i najlepiej dostosuje bieżące cele do naszych aktualnych możliwości.
Na tym zapewne podobieństwa się nie kończą, jednak chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na najistotniejszą rzecz, która wykracza poza to porównanie. Gdy podejmujemy starania w zakresie walki duchowej, nie jesteśmy zdani tylko na własne siły. To odróżnia sferę zmysłów od sfery ducha, że w tej drugiej zawsze możemy liczyć na bezpośrednią łaskę, której Bóg nam nieustannie udziela. Może tu paść pytanie kontrolne: “Czy Bóg przestanie mi udzielać łaski, jeżeli przestanę się regularnie spowiadać i robić codzienny rachunek sumienia?” Odpowiedź brzmi: nie, Bóg nigdy nie przestaje być łaskawy i hojny w dawaniu. Ale czy jesteś pewien, że będziesz w stanie dobrze tę łaskę przyjąć i ją wykorzystać w swoim życiu, jeżeli na własne życzenie będziesz chodził po omacku, z zamkniętymi oczami duszy?
Wielki Tydzień to ostatni moment, żeby skorzystać z sakramentu pokuty i pojednania. Rozważ w tym czasie, czy nie potrzebujesz stanąć u kratek konfesjonału, a jeżeli tak – nie odkładaj tego na Wielką Sobotę. Bądź gotowy wcześniej, by jak najlepiej wykorzystać każdy dzień, by mieć szeroko otwarte oczy i serce. Bóg czeka na ciebie.





Michał Stocki HO

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

Skaut w internecie, czyli prawo harcerskie a wirtualna rzeczywistość


– To przechodzi ludzkie pojęcie, co ludzie wypisują w internecie – westchnąłem głęboko, wstając od komputera.
– To może ty byś im napisał, jak w internecie powinien zachowywać się chrześcijanin? – rzucił Gienek, nie odrywając oczu od książki.
– Eee tam. Jeszcze mnie zbanują i powiedzą, że krytykuję, moralizuję i że jestem staroświecki.
– Po pierwsze, co się stało, że nie chce ci się głosić Dobrej Nowiny tylko dlatego, że ktoś nie będzie jej słuchał i przestanie cię lubić? Po drugie, dobrze powiedziana krytyka jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Po trzecie, weź im przeczytaj prawo harcerskie. Żaden skaut nie nazwie prawa harcerskiego moralizowaniem. Po czwarte, jeżeli już to staro-duchowny, a nie staro-świecki. – jak zwykle wlepił we mnie swoje brązowe oczy i uśmiechnął się szelmowsko.
– No dobra. Napiszę.

Uwaga ogólna

Nie mam zamiaru tutaj pisać o internetowych niebezpieczeństwach związanych z wykradaniem danych, wirusach, nawiązywaniem niebezpiecznych kontaktów, trojanach, cyberprzemocy i innych bardziej lub mniej technicznych sprawach. Są inni, mądrzejsi ode mnie. Spróbuję, opierając się na prawie harcerskim FSE, zwrócić uwagę na pewne aspekty korzystania z internetu jako środka mega masowego przekazu.

Uwaga bardziej ogólna

Wydarzenia, choć wzorowane były na zasłyszanych rzeczywistych (w niektórych piszący te słowa brał udział), zostały zmyślone i czasem celowo przesadnie wyeksponowane dla lepszego wyrażenia myśli, bez chęci upokorzenia kogokolwiek.

Uwagi szczegółowe

1. Harcerz dba o swój honor, aby zasłużyć na zaufanie.

Każdy, kto składał przyrzeczenie harcerskie, dobrze wie, że honorem jest należeć do Chrystusa i o tą przynależność każdy stara się dbać. Dobrze wiemy, że każdy grzech oddala mnie od Chrystusa, dlatego potrzebujemy ciągle nawracać się, korzystając z sakramentu pokuty. To jedna z tych rzeczy, której dzisiejszy człowiek bardzo potrzebuje. Ludzie wielokrotnie czują się zagubieni, nie mają kierunku w życiu, brak poczucia sensu życia dopada coraz młodsze osoby… Dlatego więc spotkanie z kimś kto, mając takie same walki i zmagania, rzeczywiście ciągle „dba o swój honor”, budzi zaufanie. Dlatego tym bardziej w internecie każdy powinien dbać o swój honor i ze względu na miłość do Chrystusa i drugiego człowieka unikać tego, co powoduje, iż ów honor, a co za tym idzie i zaufanie, są narażone na szwank.
2. Harcerz jest lojalny wobec swojego kraju, rodziców, przełożonych i podwładnych.
Lojalność. Czy coś takiego w anonimowym internecie jest w ogóle możliwe? Wirtualność i poczucie bezkarności osłabia w nas to, co lojalnością nazywamy. A przecież, mimo że ten po drugiej stronie widzi tylko mój nick i avatar, nadal muszę pozostawać sobą i nadal mam być lojalny wobec tych, których Bóg na mojej drodze postawił.  Czy zatem wolno mi z internetu robić pole do wylewania swoich żali na wszystko i wszystkich? Z kilku powodów nie. Po pierwsze, nigdy nie wiesz, jak zostanie zrozumiana twoja wypowiedź, a zanim ją sprostujesz następnym postem, co normalnie zrobiłbyś w zwyczajnej dyskusji, wiadomość pójdzie w świat… Po drugie, nie każde zdanie i nie każda dyskusja jest przeznaczona dla wszystkich. Nie po to jest Rada Zastępu, Rada Drużyny, Sąd Honorowy, Rada Szczepu, Rada Hufca etc., by dyskusję na temat błędów zorganizowanego przez zastęp Pingwin biwaku toczyć na Facebooku. Po trzecie, pewne słowa nigdy by nie padły z twoich ust, gdybyś patrzył/a w oczy osobie, z którą rozmawiasz… W codziennych kontaktach pewnych słów, pewnych gestów byśmy wobec innych nie wykonali właśnie ze względu na to, że jesteśmy lojalni wobec naszych rodziców, przełożonych, podwładnych, przyjaciół. A przecież w internecie jesteśmy tymi samymi ludźmi…
3. Harcerz jest powołany do służby bliźniemu i jego zbawieniu.
Wszystko, co robię, robię ze względu na moje i innych życie wieczne. Zatem zawsze siadając do komputera muszę mieć to w pamięci: czy to, co zrobię, obejrzę, napiszę przyczyni się do zbawienia bliźniego? No bo jeśli nie, to po co to robić? Garść przykładów. Na Facebooku na niektórych stronach katolickich pojawia się  coraz więcej komentarzy, w których różne osoby zadają ważne dla nich pytania religijne. I tu pojawia się problem, gdyż wiele osób natychmiast rzuca się z odpowiedziami, pocieszeniami, udzielając często jednoznacznych i stanowczych rad. Często jednak powodowani współczuciem i przekonaniem o swojej wiedzy, udzielają odpowiedzi niezgodnych z nauczaniem Kościoła… O ile w pytaniu o to, jak przyprawić zupę, skutki błędnej porady będą krótkotrwałe, to już w kwestii: „czy przyjmowanie Komunii na stojąco jest świętokradztwem” niewłaściwa odpowiedź wypowiedziana rzekomo w imieniu Kościoła ma wpływ na duszę człowieka, a to już jest poważna sprawa…
Podobnie ma się z „lajkowaniem” i udostępnianiem różnych stron internetowych, które wydają nam się ciekawe bądź zabawne. Ale… czy jest coś zabawnego w tym, gdy ktoś kpi sobie ze Mszy świętej bądź z papieża? Czy przysłowiowa już krytyka papieskich butów jest służbą na rzecz bliźniego i jego zbawienia?
4. Harcerz jest przyjacielem wszystkich i bratem dla każdego innego harcerza.
Czy to znaczy, że mam przyjmować wszystkie osoby do grona facebookowych znajomych, nawet te zupełnie nieznane i wręcz podejrzane? Nie, bo to wiąże się z bezpieczeństwem Twoim i Twoich bliskich i tak jak w realu nie dajemy każdej napotkanej osobie swojego adresu i zdjęć rodzinnych, tak również powinniśmy postępować w sieci. Ale jak pisałem wyżej: tematu bezpieczeństwa i polityki prywatności rozwijać nie będziemy. Tu skupimy się bardziej na relacjach.
Jeżeli już w założeniu jestem przyjacielem wszystkich, to przez wypowiedzi na forach internetowych nie mogę działać tak, jakbym nie był. Zdarzają się różnice w poglądach, zdarzają się różne zdania, ale jeżeli naprawdę jestem przyjacielem wszystkich, to różnica poglądów nie może zmienić mojego nastawienia do drugiej osoby. W internecie jest trudniej niż w realnym życiu zauważyć tą subtelną różnicę pomiędzy dyskutowaniem, a kłótnią. Często takie internetowe dyskusje przeradzają się w Teksańską Masakrę Piłą Łańcuchową, gdzie „EOT” jest najłagodniejszym z użytych zakończeń. Czy rzeczywiście w dyskusji takich jestem przyjacielem wszystkich i BRATEM KAŻDEGO harcerza? Ale idźmy dalej: „nie będę z nim rozmawiał, bo on jest taki i owaki, a ona to taka i siaka.”, „zbanowałam ją, bo jej nie lubię. A co mi tu będzie…”, „masz rację, nikt ci nie każe lubić wszystkich, niech sobie wraca, skąd przyszła”, ta wyimaginowana dyskusja dla przeciętnego czytelnika nie wyda się niczym nadzwyczajnym. Ot, pokłócili się, zwyzywali, więc się rozchodzą pogniewani i więcej nie muszą się spotykać. (Przy okazji: to ciekawe, że w rzeczywistości nawet się nie spotkali, a już zdążyli „znielubić”…) Owszem, ale czy tak może powiedzieć ktoś, kto wypowiedział publicznie słowa „przyrzekam przestrzegać prawa harcerskiego”? Przypomnijmy, że punkt 4 nie ogranicza bycia przyjacielem WSZYSTKICH do przeprowadzania staruszek przez ulicę. „Ach, proszę księdza, nie przesadzajmy, że wszystkich. No, jak mogę być przyjacielem tych, którzy mnie nienawidzą i wyśmiewają? Trzeba im pokazać, gdzie raki zimują!”. Naprawdę tak uważasz? To lepiej sobie daj spokój i z harcerstwem i z chrześcijaństwem, bo „miłujcie waszych nieprzyjaciół” jest tym przykazaniem, które nas wyróżnia spośród innych religii i nie będziemy go zmieniać tylko dlatego, że ci się nie podoba…
5. Harcerz jest uprzejmy i rycerski.
Ten punkt w naszym rozważaniu w sposób jak najbardziej naturalny wynika z poprzedniego. W internecie wiele razy zdarzyło mi się przyglądać dyskusjom, gdzie adwersarze obrzucali się inwektywami, złośliwościami, tylko dlatego, że różnili się poglądami na pewne tematy. Co gorsza, były to osoby deklarujące się jako katolicy. Co jeszcze gorsze, wiele innych osób deklarujących się jako katolicy przyglądało się z radością owym dyskusjom, „lajkując” co kąśliwsze kawałki. Nie jestem wcale przekonany o tym, że słowa „tradsy”, posoborowiki”, „katolemingi” „mohery” są używane jako wyraz sympatii do rozmówcy… Co to ma wspólnego z uprzejmością i rycerskością? Jedną z cech pożądanych u rycerza jest szacunek dla przeciwnika. Walczymy, nie zgadzamy się ze sobą, ale gramy według ustalonych zasad. I nawet jeśli przeciwnik gra nie fair, to ja nie zniżam się do jego poziomu. Czy w walce chodzi o to, by wygrać za wszelką cenę? Wiem, że sławniejszy jest Diego Maradona, który strzelił gola ręką i został złapany na dopingu, niż Vittorio Esposito, który celowo zmarnował rzut karny wiedząc, że sędzia pomylił się, przyznając jego drużynie „jedenastkę”, ale kto zasługuje na większy szacunek?
6. Harcerz widzi w przyrodzie dzieło Boże, szanuje rośliny i zwierzęta.
Czy można porównać oglądanie nawet najpiękniejszych filmów przyrodniczych w full HD i dolby surround ze smakiem wody w potoku, dotykiem płatków śniegu na twarzy, zapachem ogniska, śpiewem ptaków o poranku i zielenią liści na wyciągnięcie ręki? Dlatego najlepszym i najkrótszym komentarzem do tego punktu prawa harcerskiego niech będzie zdanie, które kiedyś usłyszałem od pewnego skauta: „Chłopaki! Zostawmy komputer, idźmy do lasu!”.
7. Harcerz jest karny, każde zadanie wykonuje sumiennie i do końca.
Niestety, zdarza się, że przywiązanie do komputera staje się wręcz idolatryczne, czego skutki są opłakane.
(– Co to jest idolatria? – zapytał Gienek.
– No, to jest tak, jak ktoś czci inne bożki, czyli idole.
– Aha. Rozumiem. To głupie, prawda?
– No tak. Ale niestety czasami …
– …robimy strasznie głupie rzeczy – pluszak westchnął ciężko, patrząc na mnie z wyrzutem.)
Zaniedbywanie obowiązków jest tutaj jedynie najbardziej widocznym efektem naszego surfowania. Bo przecież koniecznie muszę poczekać, aż ktoś odpisze na mój post. Bo przecież koniecznie teraz muszę sprawdzić, jaki wynik był w meczu Seahawks i 49ers. Bo przecież muszę najpierw przejść 7 poziom 8 etapu gry on-line. A że miałem liczne obowiązki, od domowych poczynając, a na zastępowych kończą? A że już trzy razy rodzice kazali mi się wylogować? No, przecież jeszcze można to zrobić później. „Mamo, kurz na podłodze to nie piekarnia, nie pali się”…
8. Harcerz jest panem samego siebie, uśmiecha się i śpiewa w kłopotach.
W naszych rozważaniach ten punkt jest konsekwencją poprzedniego. Jeżeli mam być panem samego siebie, to muszę być wolny od nałogów. A internet takim nałogiem się staje dla coraz większej ilości ludzi. I to nie tylko nastolatków, drodzy dorośli. Piszący te słowa także ma z tym problem, by być panem komputera, a nie odwrotnie… Czy zatem rzeczywiście trzeba skomentować każdy post, który ktoś napisze? Czy rzeczywiście musisz wypowiedzieć się na każdy temat (szczególnie na ten, na którym się nie znasz)? A strony opatrzone znaczkiem (+18)? Czy naprawdę kliknięcie na strony pornograficzne jest silniejsze od ciebie i twoich postanowień z ostatniej spowiedzi? A jak reaguję na trudności i upokorzenia intrenetowe? Czy moje emocje nie przeszkadzają mi przypadkiem we właściwej ocenie sytuacji? „Ach, proszę księdza, każdy ma prawo do emocji, ksiądz ich nie ma?” Oczywiście, że wiele razy zdarzyło mi się wybuchnąć „internetowym gniewem”, szczególnie na widok niesprawiedliwej i napastliwej krytyki umiłowanego przeze mnie Kościoła Katolickiego i papieża. Oczywiście, że wiele razy dotykały mnie komentarze wyzywające mnie od „zideologizowanych”, „niedouczonych”  etc.  I wiele razy zdarzało mi z krwią nabiegłymi oczami pisać posty, które kilka sekund później usuwałem, gorzko żałując, że znów dałem się sprowokować… Powoli uczę się, że lepiej naprawdę „śpiewać w kłopotach”, niż dać się ponieść temu, co tak naprawdę mną nie do końca jest.
9. Harcerz jest gospodarny, troszczy się o dobro innych.
Można łatwo odpuścić sobie i powiedzieć: z wyjątkiem „kredytów” w RPG to żadnym majątkiem w świecie wirtualnym nie dysponuję, więc w czym problem? Człowiek, niezależnie jak biedny i w jakiej rzeczywistości przebywa,  zawsze posiada jedno dobro: czas. I ode mnie zależy, jak ten czas użyję. Czy czas przeznaczony na „bycie w internecie” zmarnotrawię, czy wykorzystam? Czy czas, który przeznaczony jest na odpoczynek i rozrywkę (a odrobina takiego czasu też jest potrzebna) wykorzystałem na dobrą czy złą rozrywkę? Czy korzystając z czasu troszczyłem się o dobro drugiego, czy raczej o swoje?
Przykład. Taka ważna wiadomość. Wyślę maila wszystkim znajomym. Na grupę, będzie szybciej. No tak, ale w grupie są także ci, których wiadomość nie dotyczy i jeżeli ktoś codziennie otrzyma 10 takich maili od znajomych, to zanim otworzy i przeczyta, że to go nie dotyczy, mija sporo jego czasu. A jak jeszcze robi to w godzinach pracy (bo ma służbowego smartfona)? Wiele wiadomości to tzw. łańcuszki, mimo że napisane: „to nie jest łańcuszek”. Jeśli chcesz wysłać wiadomość, to bądź pewny jej prawdziwości. Są nawet specjalne strony, gdzie można sprawdzić wiarygodność takiej krążącej od lat sensacji o „superwirusie”, „buddyjskich ekstremistach właśnie wczoraj”, „wiadomościach potwierdzonych u prowincjała…”, „chorym dziecku, za które portal zapłaci 1 grosza, jeśli udostępnisz”. Polecam cytat z serialu „NCIS”: special agent L.J. Gibbs: „Zasada numer 3: Nigdy nie wierz w to, co ci mówią. Dwa razy sprawdzaj”.
10. Harcerz jest czysty w myślach, mowie i uczynkach.
Czystość w języku polskim ma dwa znaczenia. Jak wiemy, w prawie harcerskim chodzi o czystość związaną z seksualnością człowieka, a nie z myciem rąk przed jedzeniem (co nie znaczy, że tego nie robimy). Ciało chrześcijanina jest świątynią Ducha Świętego i także z tego powodu zasługuje na szczególny szacunek. Przekazywanie życia, w którym człowiek bierze udział, jest czynnością jak najbardziej świętą i dlatego Kościół od zawsze broni małżeństwa i wszystkiego, co w nim się dzieje. Otaczający nas świat proponuje zupełnie odmienne spojrzenie na cielesność… W internecie z wulgarnością, rozwiązłością czy treściami erotycznymi spotykamy się wielokrotnie częściej, niż w życiu realnym. Nawet na głównych stronach portali informacyjnych renomowanych gazet znajdują się zdjęcia godzące w godność osoby ludzkiej. Coraz częstsze wykorzystywanie nagości w reklamach czy filmach, wulgarne zdjęcia czy rysunki pojawiające się na najbardziej niewinnie wyglądających stronach… Przypomina mi się cytat z Lady Pank „gdzie spojrzę, dookoła dżungla”. Czy można się przed tym jakoś uchronić? Nie tylko można, ale nawet trzeba. Jak wspominałem na wstępie, sprawy filtrów rodzinnych etc. poruszać nie będę, zatrzymam się jedynie nad dwoma kwestiami: lajkowanie tzw. „nieprzyzwoitych żartów” i oglądanie „golizny”. To prawda, że żarty spontanicznie powodują w nas rozbawienie i jednocześnie chęć podzielenia się naszą wesołością z innymi. Prawdą jest, że taką wesołość wywołują także dowcipy o podtekście bądź kontekście seksualnym. Ale to, co spontaniczne, nie jest jednoznaczne z tym, że jest właściwe. „Przecież jestem dorosły, sam mam już żonę i dzieci”. Tym gorzej. Wulgarność i ośmieszanie ludzkiej seksualności prowadzą do tego, do czego prowadzą rubaszne żarty o alkoholikach: podświadomą akceptację złych zachowań. Tyle wokół mówi się o zorganizowanej seksualizacji, różnych ideologiach etc., a zapomina się, że problemem zawsze jest serce człowieka, które przez takie „frywolne żarciki” stopniowo traci poczucie skromności i czystości. Dodatkowo trzeba pamiętać, że to, co „lajkujemy” jest widoczne dla wszystkich naszych znajomych. Czy naprawdę chciałbyś, by twoi zastępowi także polubili „ten” obrazek? Ktoś jednak może zapytać: czy w takim razie, skoro jestem dorosły i nie udostępniam nikomu „tych” treści bądź ograniczam grono oglądających do moich dorosłych znajomych, to jestem w porządku? Gienek zwykł mawiać: „jak jakiś film nie jest dla dzieci, to jest dla nikogo”. Dlaczego spada nam wrażliwość na piękno? Bo otaczamy się brzydotą i wulgarnością. Ale znów ktoś powie: ale przecież i w „Pieśni nad pieśniami” jest o cielesności, a przecież rzeźby i malowidła Michała Anioła… Jeżeli ktoś zdjęcie, którego celem jest wzbudzenie pożądliwości, porównuje z „Dawidem” Michała Anioła, a pijacką piosenkę o różnych rodzajach „miłości” do Pieśni nad Pieśniami, to niniejszym wzywam do nawrócenia i odwiedzenia konfesjonału. Jest pewną ułudą, że „gdy będę duży”, to pewne rzeczy już będę mógł robić bez konsekwencji.  Podobnie się ma sprawa używania tzw. wulgarnych słów. Oczywiście, istnieje różnica, czy ktoś „rzuci mięsem”, gdy uderzy się młotkiem w palec, czy ktoś zwyzywa swoją koleżankę, jednak zarówno pierwszy jak i drugi czyn nie zasługują na pochwałę.

Uwagi końcowe

I tu właściwie nasze rozważania możemy zakończyć, pozostawiając oczywiście każdemu wolność w przyjęciu bądź odrzuceniu tego, co powyżej. Jezus młodzieńcowi powiedział: „Jeśli chcesz być doskonałym….”
Być może ktoś postawi zarzut, że wyszedł z tego artykułu rachunek sumienia. To prawda. Prawo harcerskie ma znamiona rachunku sumienia. Dobrze jest codziennie sprawdzić, czy dziś przestrzegałem tego, co ślubowałem. Ale przy tym nie należy zapominać o najważniejszej rzeczy, o tym, że Bóg działa, że Jezus jest ponad naszymi grzechami i niemożnościami. Że łaska boża jest do zbawienia koniecznie potrzebna i bez Bożej pomocy nie ma możliwości „bycia doskonałym”. I że jedynym, kto nas usprawiedliwia przed Ojcem, jest Jezus Chrystus, pokazujący swoje chwalebne Rany i mówiący: Ojcze, przebacz im… Dlatego też przyrzeczenie harcerskie zaczynamy słowami: na mój honor Z ŁASKĄ BOŻĄ…”

P.S. Jeżeli, drogi czytelniku, miałbyś wątpliwości, co do niektórych sformułowań, to zanim osądzisz mnie od czci i wiary, zapraszam do rozmowy w celu wyjaśnienia stanowisk.

ks. Piotr Narkiewicz

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

Książki i biografie (1) – Hathina poleca… Dietrich von Hildebrand

Dwa lata temu nasza domowa biblioteczka wzbogaciła się o cykl książek z serii „Fides&Ratio”. Pięknie wydane przez Frondę, w twardej, srebrnej oprawie, mądre książki.
Pierwszym autorem, z którym zawarłam głęboką duchową przyjaźń, był niewątpliwie Dietrich von Hildebrand. Niezwykła to postać, o przenikliwym umyśle, filozof, ekspert Vaticanum II, uważany przez Piusa XII za Doktora Kościoła XX wieku, a według Benedykta XVI jeden z najwybitniejszych myślicieli naszych czasów.
Hildebrand nie urodził się w katolickiej rodzinie. Rzymską wiarę przyjął świadomie wraz z żoną w 1914 r. Wpływ na tę decyzję miała znajomość z twórcą fenomenologii, Maxem Schelerem, którego poznał w czasie studiów filozoficznych w Monachium.

Jako zdeklarowany i odważny przeciwnik narodowego socjalizmu musiał opuścić Monachium i udać się do Wiednia, a następnie do Szwajcarii i wreszcie do USA, gdzie mieszkał aż do śmierci (1977).
Twierdził, że epoka, w której przyszło mu żyć, to czas, kiedy „przeżywamy zakrojony na szeroką skalę „bunt” przeciw duchowi” (zarówno w wydaniu nazistowskim, jak i komunistycznym), przygotowany przez  liberalną afirmację relatywizmu. W jednym z artykułów, zamieszczonych na łamach redagowanego przez siebie tygodnika „Der Christlicher Standesstaat”, pisał: „Lenin i Hitler rzeczywiście przeznaczyli ludzkiej osobie to miejsce, które przynależy tej nieszczęsnej istocie, którą z człowieka uczynili liberałowie.”
Lekturę prac Hildebranda zaczęłam od jego ostatniego dzieła, będącego zarazem intelektualnym  testamentem autora, jakim jest „Spustoszona Winnica”. Nie mogłam się od niej oderwać, czułam, że ktoś klarownie wyraża to, co sama głęboko w sercu noszę.
Autor przywołuje myśl Piusa XII: „Kościół musi różnym krajom i epokom nadać swoje oblicze, nie na odwrót” i stwierdza z bólem, że we współczesnych czasach zastępuje się walkę przeciw duchowi świata uległością wobec niego.
Wielu ludzi Kościoła ulega mitowi nowoczesnego człowieka, a biskupi często nie robią użytku z autorytetu przekazanego im przez samego Chrystusa. Niejednokrotnie na uczelniach szerzą się herezje głoszone przez postępowych teologów i nikt im nie stawia oporu.
Skąd bierze się takie nieposzanowanie autorytetu i odrzucenie anatemy?
Z fałszywie rozumianej wolności? Z tchórzostwa? Z cała pewnością tak, ale jest ono też skutkiem nadmiernego przywiązania do doczesności.
Jakie inne błędy niesie za sobą absolutyzacja doczesności – tak znamienna dla naszych czasów? Spróbuję chociaż niektóre z nich wypunktować:
1.    Zewnętrzna naprawa świata staje się ważniejsza od uświęcenia indywidualnej osoby.
2.    Niewłaściwe rozumienie miłości, utożsamianej  z dobroduszną spolegliwością. Przestajemy się wtedy troszczyć o prawdziwe dobro naszych bliźnich, jakim jest ich zbawienie.
3.    Kolektywizm, który – niestety – wkrada się też do Kościoła i polega na wywyższeniu wspólnoty kosztem pojedynczej osoby.
4.    Stawianie jedności ponad prawdę, co prowadzi do pseudoekumenizmu.
5.    Dehumanizacja i depersonalizacja.
Hildebrand rozprawia się też z mitem człowieka nowoczesnego z całą jego pychą i kultem postępu, który być może czyni nasze życie wygodniejszym, ale przy tym odpoetycznia je, depersonalizuje i ogranicza osobistą wolność.
Fantastyczne jest jego spostrzeżenie dotyczące tzw. otwartości ducha. Niesłusznie utożsamia się ją z relatywizmem. Tymczasem relatywizm i otwartość ducha wykluczają się, gdyż otwartość ducha to odporność na błędy filozoficzne, metafizyczne itp. Zachwalając otwartość na błędy zachowujemy się, według Hildebranda tak, jak byśmy zachwalali podatność na choroby jako szczególną cechę zdrowia.
Nie sposób przytoczyć całego bogactwa myśli tego niezwykłego człowieka. Zachęcam więc do lektury. Jest to prawdziwa uczta duchowa i intelektualna. Daje możliwość skonfrontowania swoich poglądów z kimś, kto do głębi rozumiał naukę Kościoła Świętego. I nie chodzi mi bynajmniej o to, byśmy skupili się na krytyce Kościoła. Można przecież czytając tę książkę przyjrzeć się sobie:
Na ile ulegam tzw. duchowi czasów, sprzecznego z tym, czego uczył Chrystus?
Na ile pozwalam środkom masowego przekazu zatruwać swoją duszę intelektualną miałkością?
Jak rozumiem prawdziwy ekumenizm?
Ile we mnie arogancji, pychy wobec wielkiego, ponadczasowego wkładu minionych wieków?

Te i wiele podobnych pytań można sobie stawiać. I być posłusznym słowom Apostoła Narodów – św. Pawła, który nawoływał: „Nie upodabniajcie się do tego świata ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe” (Rz12,2).

fot. Jarosław Głażewski



Agata Głażewska,
Hathina, żona HRa, matka dwojga harcerzy

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

Wiara i rozum – Franciszek Podlacha HR

Na co dzień spotykamy się z wieloma ludźmi uważającymi, że wiara i rozum to co najmniej rzeczywistości od siebie bardzo odległe, jeśli nie wręcz ze sobą sprzeczne. Nawet wśród niektórych katolików pokutuje pogląd, że w relacji do Boga trzebazupełnie odrzucić rozum. Warto mieć świadomość, że tego typu myślenie to pokłosie błędnych filozofii oświecenia, później rozwiniętych w takich kierunkach jak powszechnie znany marksizm, który był jednym z wielu innych nurtów filozoficznych prowadzących na manowce. To Karol Marks był autorem słynnego stwierdzenia, że „religia jest opium ludu”. Włodzimierz Lenin pisał: „Bezsilność klas wyzyskiwanych w walce z wyzyskiwaczami równie nieuchronnie rodzi wiarę w lepsze życie pozagrobowe, jak bezsilność dzikusa w walce z przyrodą rodzi wiarę w bogów, diabły, cuda itp.” Bezsilność człowieka przedstawiana była przez Lenina jako źródło wszelkich wierzeń. Zgodnie z tą filozofią religia jest sposobem ucieczki przed rzeczywistością, a więc nie może opierać się na poznaniu. Musi opierać się na czymś zupełnie przeciwnym poznaniu, nieracjonalnym. Musi być jak używka, która daje tylko pozorną namiastkę szczęścia w momencie użycia. Już po ustaniu działania używki, w zderzeniu z rzeczywistością człowiek czuje się jeszcze bardziej nieszczęśliwy i osamotniony.


Marks pisze: „Krytyka religii uwalnia człowieka od złudzeń po to, by myślał, działał, kształtował własną rzeczywistość jako człowiek, który wyzbył się złudzeń i doszedł do rozumu; aby obracał się dokoła samego siebie, a więc dokoła swego rzeczywistego słońca. Religia jest jedynie urojonym słońcem, które dopóty obraca się dokoła człowieka, dopóki człowiek nie obraca się dokoła samego siebie.” Religia wg. Marksa przeszkadza w myśleniu, „dojściu do rozumu”, wreszcie przeszkadza w dojściu do szczytu antropocentryzmu. Z tym ostatnim na pewno możemy się zgodzić. Religia katolicka jest teocentryczna i niewątpliwie przeszkadza człowiekowi w uczynieniu bożka z samego siebie. Tylko czy rzeczywiście to jest wada religii? Pojawia się tutaj kolejne pytanie. Czy konsekwentny antropocentryzm, w skrajnej formie, nie staje się również formą pewnej religii? Religii narcystycznej, która prowadzi do eskalacji egoizmu i hedonizmu? Religii, w której człowiek zamyka się na wiele innych wymiarów swego człowieczeństwa?

„Katolicy nie uważali woli Boga za absolutnie niezgłębioną, ani jego praw moralnych za czysto arbitralne. Czyny nie były dobre tylko dlatego, że Bóg tak powiedział; Bóg tak powiedział, ponieważ czyny były dobre. Tak więc od świata materialnego po świat zasad moralnych, Bóg był uosobieniem racjonalności i porządku.” – pisze Thomas Woods jr w książce „Kościół a wolny rynek. Katolicka obrona wolnej gospodarki. Z taką wybitnie katolicką postawą w pełni się utożsamiam. Potwierdza ona, że prawa moralne, których naucza Kościół Chrystusa, są głęboko zakorzenione we wnętrzu naszego człowieczeństwa. Jest to nasz duchowy „kod genetyczny”. Gdy postępujemy w zgodzie z nim radujemy się i czujemy się szczęśliwymi. Gdy sprzeniewierzamy się temu co jest w nas zakodowane – oddalamy się od pełni szczęścia. Bóg wie co nas konstytuuje, jaki jest „wzór” naszego „działania” – człowieczeństwa, gdyż to On jest naszym Stwórcą. Możemy się nie zgadzać z treścią naszego „kodu” ale to nie oznacza, że on się zmienia. Nie zgadzając się na zawartość „kodu”, oddalamy się od prawdy o nas samych, gubimy sens, nie wiemy co czyni nas prawdziwie szczęśliwymi.

Paradoksem jest to, że tzw. racjonaliści, którzy twierdzą, że rozum pozbawiony wiary jest bardziej zdolny przeniknąć prawa rządzące naszym światem, w wielu kwestiach okazują się bardziej dogmatyczni i życzeniowi a nawet fanatyczni, niż wierzący katolicy. Można mnożyć przykłady różnych kwestii, o których nie można dyskutować, badać, ani zadawać trudnych pytań. Obowiązuje jedna wersja interpretacji danych (albo ich braku), jeśli nie chce się być od razu „napadniętym” przez fanatycznego wyznawcę „znaczącego wpływu człowieka na zmiany klimatyczne”, „teorii ewolucji”, czy innej nieudowodnionej do końca teorii.

Prawdziwa wiara, tj. wiara w Boże Objawienie, które dokonało się w Jezusie Chrystusie jest kolejnym wymiarem, który pomaga nam pełniej widzieć rzeczywistość. Bez wiary widzisz, jak bez jednego oka: jednowymiarowo. Co bardziej ogranicza? Wiara w nieograniczonego Boga czy dogmatyczne odrzucanie Boskiej ingerencji w życie na ziemi? Wiara nie jest ucieczką dla ludzi mało odważnych, lecz poszerzaniem przestrzeni życia. Pozwala ona odkryć wielkie wezwanie, powołanie do miłości, i daje pewność, że ta miłość jest godna zaufania, że warto się jej powierzyć, ponieważ jej fundamentem jest wierność Boga, mocniejsza od wszystkich naszych słabości.” [Encyklika papieża Franciszka LUMEN FIDEI] To samo ma zastosowanie w drugą stronę. Bez używania rozumu obraz też jest niepełny. „Choć bowiem wiara jest ponad rozumem, to jednak pomiędzy tymi dwoma nie może zachodzić żadna prawdziwa sprzeczność ani żadna niezgodność, jako że i wiara i rozum biorą początek z jednego i tego samego, niezmiennego i wiecznego źródła prawdy, z najlepszego i największego Boga i okazują sobie nawzajem pomoc w ten sposób, że prawy rozum dowodzi prawd wiary, zabezpiecza je i ich broni; wiara zaś uwalnia rozum od wszelkich błędów i poznaniem rzeczy Bożych cudownie go oświeca, umacnia i wydoskonala.” [Encyklika Papieża Piusa IXQUI PLURIBUS]. Co trzeba podkreślić, istotne jest aby wierzyć prawdziwie. „Wiara bez prawdy nie zbawia, nie daje pewności naszym krokom. Pozostaje piękną baśnią, projekcją naszych pragnień szczęścia, czymś, co nas zadowala jedynie w takiej mierze, w jakiej chcemy ulegać iluzji. Albo sprowadza się do pięknego uczucia, które daje pociechę i zagrzewa, ale uzależnione jest od zmienności naszego ducha, zmienności czasów, niezdolne podtrzymywać na stałej drodze w życiu.” [Encyklika papieża Franciszka LUMEN FIDEI]. Dlatego tylko prawdziwa wiara może rzeczywiście oświecać rozum człowieka, tylko wiara, którą przekazał nam sam Jezus Chrystus.

To nie nasza wiara, a błędne filozofie takie jak marksizm wprowadzają człowieka w świat złudzeń, który teoretycznie można dowolnie kształtować pomijając prawdę, naturę człowieka, wreszcie pomijając Boga, który jest prawdziwym źródło prawa. Jak to humorystycznie powiadał Stefan Kisielewski, w systemie stworzonym przez owych filozofów przez małe „f”, „bohatersko pokonuje się przeszkody nieznane w żadnym innym systemie”. To są ludzie pozbawieni wszelkich „przesądów”, a więc pozbawieni zasad, osamotnieni w zatomizowanym społeczeństwie, w skonfliktowanej i rozbitej rodzinie. Okazują się oni być bardziej podatnymi na manipulację i wyzysk, przed którym tak ostrzegał Marks.

Wiara katolicka ożywia nasz rozum. Dzięki niej widzimy wyraźniej, nawet to co niedostrzegalne. Dzięki wierze poznajemy prawdę o sobie samych. Jeśli postępujemy wbrew naszej naturze, którą otrzymaliśmy od Boga, wyrządzamy krzywdę sobie lub bliźnim. Wszystko to pozostawia w nas ślad i oddala od pełni szczęścia. Dzięki Bożemu Objawieniu nie potrzebujemy setek lat eksperymentów. Nie musimy wszystkiego spróbować by wiedzieć co dobre, a co złe. Możemy widzieć rzeczywistość wielowymiarowo i odkrywać pełnię swojego człowieczeństwa.

„Jakże jednak liczne, jak cudowne, jak wspaniałe są wszędzie dostępne argumenty, które w sposób najoczywistszy powinny całkowicie przekonać rozum ludzki, że religia Chrystusowa jest religią Boską a „wszelka zasada naszych dogmatów otrzymała swój korzeń z góry, od Pana niebios” i że dlatego nie istnieje nic pewniejszego od naszej wiary, nic bardziej bezpiecznego, nic bardziej od niej świętego, nic, co by wspierało się na mocniejszych podstawach.
To ta bowiem wiara, nauczycielka życia, drogowskaz zbawienia, pogromczyni wszelkich występków oraz płodna matka i karmicielka cnót, umocniona narodzeniem, życiem, śmiercią zmartwychwstaniem, mądrością, cudami i zapowiedziami Tego, który jej przewodzi i ją wydoskonala, Chrystusa Jezusa, promienieje wszędzie światłem nieziemskiej nauki; ona, obsypana skarbami niebieskich bogactw, najbardziej jasna i zdobna przepowiedniami tylu Proroków, w blasku tylu cudów, w stałości tylu Męczenników, w chwale tylu Świętych, roznosi zbawcze prawa Chrystusa, każdego dnia rosnąc w siłę za sprawą najokrutniejszych nawet prześladowań, ziemię całą i morze od wschodu słońca aż po jego zachód ogarnęła pod jednym tylko sztandarem Krzyża; a zwalczywszy oszustwa bałwanów i odpędziwszy ciemność błędów oraz pokonawszy wszelkiego rodzaju wrogów, oświeciła poznaniem Bożego światła i poddała pod najsłodsze jarzmo Chrystusa wszystkie ludy, plemiona, narody – najbardziej nawet barbarzyńskie i dzikie, mające rozmaite sposoby życia, prawa i obyczaje; wiara ta zwiastowała wszystkim pokój i dobro. Wszystko to z każdej strony tak oczywiście bije blaskiem mądrości i potęgi Bożej, że każdy umysł i myśl każda z łatwością pojmuje, iż wiara chrześcijańska jest dziełem Boga.”  [Encyklika Papieża Piusa IXQUI PLURIBUS]


Franciszek Podlacha HR

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

O radości wiary według papieża Franciszka – Ks. Marek Adamczyk

Nadziwić się nie mogę,że właściwie nikt o tym nie mówi i nie pisze. Dokument powinien wywołać lawinę komentarzy, stać się przedmiotem wnikliwych analiz i zaciekłych sporów, tymczasem poza wąskim gronem teologów-ekspertów, przeprowadzających subtelne analizy w niszowych publikatorach, adhortacja przeszła niemal bez echa. Media, które opisywały drobne gesty Franciszka, pieczołowicie relacjonując do kogo papież zadzwonił, jakim samochodem jeździ i w jaki sposób księży przywołuje do porządku, niemal zupełnie przemilczały pierwszy obszerny dokument, który według autora „posiada programowe znaczenie i ważne konsekwencje”(25). Adhortacja Evangelii Gaudium zadziwia zarówno formą, zakresem podejmowanych zagadnień, ale przede wszystkim  językiem, który wprawia w zdumienie czytelników „typowych” kościelnych dokumentów. Nawet nie chodzi o lekkość stylu, czy brak przesadnej troski, by każde zdanie było wyważone, precyzyjne i poprawne (za co oczywiście trzeba będzie zapłacić pewną cenę). To, co rzuca się w oczy, to szczególna odwaga kogoś, kto chce się podzielić czymś ważnym, kluczowym i pisze o tym z wielką mocą i w sposób, który pozwala sądzić, że dzieli się przemyśleniami, które rodziły się zdecydowanie wcześniej niż sam dokument. Pomimo bardzo dosadnej diagnozy kościelnych kryzysów i bezdroży, dominują w niej radość i optymizm. Nic dziwnego, to dokument pisany z wiarą. Jeśli pojawi się pokolenie Franciszka, które będzie czymś więcej niż wirtualnym produktem kościelnego PR-u, to  będzie to pokolenie Evangelii Gaudium. Dla HR-ów to lektura obowiązkowa.

Czytaj dalej O radości wiary według papieża Franciszka – Ks. Marek Adamczyk

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

List do brata (2 – Forum Młodych) – Łukasz HR

Witaj Maćku!

 
Znowu nie widzieliśmy się kilka tygodni. Cieszę się, że jesteś zadowolony z wielu ostatnich wydarzeń w Twoim życiu, w tym z obecności na Forum Młodych i na zabawie andrzejkowej, rzecz jasna. Świetne zdjęcia, widziałem, widziałem. Dwa dni po Forum słuchałem rano w radiu jeszcze raz Gabriele Kuby. To osoba z klasą, pierwsza liga. Czy zwróciłeś uwagę, jak klarowne, logiczne i pozbawione zbędnych słów są zazwyczaj jej wystąpienia? Przypomniał mi się zaraz obecny z nami na ze Świętym Krzyżu bp  Edward Dajczak i jego wypowiedzi pełne treści i mocy. Możemy zapytać się nas samych, czy wypowiadane przez nas słowa mają treść, czy są poparte szacunkiem dla innych, czy niosą prawdę, serdeczność? Ale zostawmy to na chwilę, bo to temat na odrębną rozmowę.


Czytaj dalej List do brata (2 – Forum Młodych) – Łukasz HR

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)