Z życia szefowej. Jak z matką

Wieże katedry wyraźnie rysowały się na tle głębokiego błękitu nieba. Drzewa zaczęły się już miejscami przebarwiać na żółto i czerwono. Ela szła raźnym krokiem po bruku Ostrowa Tumskiego i patrzyła na zabytkowe budynki z dumą bogatej dziedziczki. Wciągnęła głęboko ostre, jesienne powietrze nasycone słońcem. „Piękne to moje miasto” – pomyślała starając się objąć czułym spojrzeniem jak największą przestrzeń.

Czytaj dalej Z życia szefowej. Jak z matką

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Z życia szefowej. Znowu wędrówka

Z ulgą zamknęła za sobą drzwi. Niby już wiosna, a takie zimno. Na szczęście zostało za drzwiami. Jak dobrze wrócić do domu. W lustrze mignęło odbicie potarganych wiatrem włosów. Po chwili raźny turkot czajnika zagłuszył bębnienie deszczu.

Czwartek właściwie kończył tę najbardziej roboczą część tygodnia Eli. W piątek już tylko wykłady. Usiadła przy biurku z błogim poczuciem, że nic nie musi. Ciepło herbaty z cytryną łagodnie rozeszło się wzdłuż przełyku. Kilka razy machinalnie przesunęła Facebooka. Koleżanka z podstawówki jest zainteresowana festiwalem naleśników. Promocja na skarpetki w muchomory. Te obok, w liski, całkiem fajne. Ale już bez promocji. Skauci z Przemiłowa mieli zbiórkę w Przemiłowie w sobotę i ugotowali zupę. Znajomy z młodym psiakiem. Na filmiku zgrabne damskie ręce w przyspieszonym tempie robią coś z kolorowej włóczki. O, ale ładne wyszło. Można by zrobić na zbiórce. Czy na najbliższą sobotę planowałyśmy już coś konkretnego? Ela przełożyła kilka kartek w kalendarzu. Trafiła na właściwy tydzień i poczuła jak jej wnętrzności zamieniają się w kamień, a cały spokój momentalnie się ulatnia. Przecież w ten weekend jest wędrówka…

* * *

Zawsze człowiek pakuje to samo, a nigdy te rzeczy nie chcą się znaleźć – myślała Ela gorączkowo grzebiąc w szufladzie w poszukiwaniu latarki. Przelała trochę płynu do mycia naczyń do malutkiej plastikowej buteleczki. Brać polar oprócz swetra, czy nie? Niby lekki, ale wiadomo, jak to potem jest. Każdy mały nadmiar w plecaku potrafi wgnieść człowieka w ziemię. W końcu przypięła karimatę i ciężko tupiąc pobiegła na autobus. Próbowała nie rozdeptać żadnej z różowo-białawych dżdżownic, które jak zwykle w czasie deszczu powyłaziły na chodnik. Podmuch zimnego wiatru wcisnął jej włosy do lewego oka. Wskoczyła do autobusu. Trzymając się lepkiej rurki, pospiesznie wdychała duszne powietrze. Wzdłuż kręgosłupa spływała jej strużka potu.

W mieszkaniu została parująca herbata i apetycznie otwarta powieść o pożółkłych stronach.

***

Cisza. Czasem tylko przerywana dalekim kwileniem jakiegoś ptaka albo silniejszym podmuchem wiatru, który poruszał w górze liśćmi. Ela pomału podniosła głowę. Siedziały na karimatach albo plecakach, każda pochylona nad grubą księgą o cienkich kartkach. Musnęła je po kolei ukradkowym spojrzeniem. Weronice jest zawsze zimno, teraz też siedzi w kurtce. Czasem aż się trzęsie i robią jej się sine usta, ale nawet wtedy potrafi się tak ciepło do człowieka uśmiechnąć.  Klaudia jest jak czołg, chyba nic jej nie zniechęci. Nawet pole namiotowe wyglądające jak jedna wielka kałuża. Skąd ma tyle energii? Wydaje się, że wszystko idzie jej w życiu jak po maśle. Ale czasem wspomina o młodszym bracie. Urodził się ciężko chory, nie wiadomo za bardzo, co będzie dalej. W tych chwilach uśmiech Klaudii gaśnie. Ale zaraz wraca, żeby dodać otuchy innym. Ania robi niesamowite rzeczy ze swoją drużyną. Świecą jej się oczy, kiedy opowiada, jak wyglądał ostatni ZZZ albo gra. Aż słuchającemu przychodzą do głowy pomysły, które wcześniej nie miały odwagi się tam pojawić. Magda nie błyszczy na forum. Jak zacznie coś opowiadać z tymi wszystkimi nieistotnymi szczegółami, to można zasnąć idąc. Ale jak zostanie się trochę z tyłu i idzie tylko z nią, to potrafi tak zapytać, że nawet skończony introwertyk zaczyna opowiadać jej o tym, co u niego najlepsze i co najgorsze. Ona prawie nic nie mówi, ale jakoś potem sprawy przedstawiają się w lepszym świetle. Kasia często się denerwuje. Zwłaszcza jak ktoś coś zawali, na przykład zapomni zabrać garnka. Ale to ona pierwsza widzi, co jest do zrobienia i po prostu zaczyna to robić. Są naprawdę dobre – pomyślała Ela. – Przecież żadnej nie jest całkiem łatwo. Czasem w rozmowie wymknie się jakaś skarga, prośba o modlitwę, błysną łzy w oczach. A mimo tego robią tyle dobrych rzeczy, tyle mają w sobie życzliwości i zaangażowania. Naprawdę są dzielne. A co ja tu robię? – zdziwiła się nagle Ela. Spojrzała wokół jak człowiek, który dopiero się obudził, a potem w dół na swoją chustę. Poczuła, jak ogarnia ją całą ciepła fala wdzięczności. – Jestem przecież jedną z nich… jak dobrze!

Ognisko św. Edyty Stein, fot. Basia Perek

Artykuł w formie audiobooka: https://www.youtube.com/watch?v=qHe6VxCrZRs

Fot. na okładce: Basia Perek

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Dobra gra w 5 krokach

Niektórzy wymyślanie gier mają we krwi. Wystarczy, że wejdą pod prysznic i już w głowie roi im się od pomysłów. Potem je trochę dopracowują i jest gra. I są rumieńce ludzi, a szef zaciera ręce i myśli „ale czad, sam bym sobie zagrał!”. Jednak nie u każdego tak to wygląda. Jeśli wymyślanie gry fabularnej kojarzy Ci się raczej z mozołem albo paniką, to mam nadzieję, że poniższa instrukcja trochę ułatwi Ci życie. W pięciu krokach możesz przygotować dobrą grę fabularną, nawet jeżeli nie jesteś „fabularnym charyzmatykiem”. A może i charyzmatyk znajdzie tu coś dla siebie 😉

1. Fabuła

Czyli historia, która wydarzy się w czasie gry, a Wy będziecie jej uczestnikami…

Szukając inspiracji, warto patrzeć uważnie na różne przedmioty, najlepiej leżące w jakimś nieco zapomnianym miejscu takim jak strych albo garaż. W przedmiotach często siedzą pomysły na fabuły… Na przykład możesz znaleźć zardzewiałe dłuto i zobaczyć grę o zaginionym rzeźbiarzu. A z połączenia basenowego „makaronu” i lateksowej rękawiczki może nagle wyłonić się ręka św. Wojciecha ofiarowana Ottonowi przez Bolesława. Chociaż tego akurat bym już teraz nie zrobiła 😉 Przejdźmy lepiej do fabuł książkowych.

Fabuła w żółtej gałęzi

Jeśli jesteś żółty, to sprawa wydaje się prosta. Wybierz po prostu fragment „Księgi dżungli” i odwzoruj opisane w nim wydarzenia. Dla przypomnienia główne wątki to:

– przyjęcie Mowgliego do gromady,

– porwanie Mowgliego przez Bandar-logi,

– pokonanie Sheere-Khaana,

– opowieść o tym, skąd wziął się strach,

– uratowanie Messui i jej męża oraz wygnanie nieprzyjaznych ludzi z wioski,

– odniesienie ankusa królewskiego ssstarej kobrze,

– walka z rudymi psami,

– odejście Mowgliego do ludzi w czasie nowej gwary.

Oprócz nich są wydarzenia pomniejsze albo tylko wspomniane np. przyniesienie czerwonego kwiecia albo ucieczka Bagheery z królewskiego zwierzyńca w Udajpurze (czy to nie brzmi fantastycznie?!), które można rozwinąć.

Ale to nie wszystko. „Księga dżungli” mówi:  teraz musicie się z tym zgodzić, że przeskoczymy całe dziesięć czy jedenaście lat i tylko domyślać się będziemy, tego czarownego trybu życia, jakie wiódł Mowgli pomiędzy wilkami; gdyby to wszystko spisać, zapełniłoby się tym niejedną książkę.  Co to oznacza? W książce mamy tylko kilka wycinków z życia Mowgliego, resztę musimy sobie wyobrazić. I to niesamowicie poszerza możliwości fabularne, bo przecież mogło się tam wydarzyć, co tylko chcesz 😉 Oczywiście trzeba pamiętać, żeby cały czas pozostać w dżungli. Oprócz wyżej wymienionych wydarzeń z książki mogły mieć miejsce np.

– tropienie nowego zwierza-przybysza,

– zatruwanie strzał otrzymanym od kobry jadem,

– sporządzanie dla Mowgliego futra na zimne dni,

– wykupienie dżungli od dostojnika, który ją kupił i zamierzał wykarczować,

– odnalezienie żółwich jaj, które zostały wykradzione,

– zebranie nowych piór dla ogołoconego Mao,

– próba odczytania starych zapisów znalezionych w jaskini starej kobry,

– setne urodziny Baloo,

– wizyta w pałacu Maharadży. Bo na zachodnim skraju dżungli mieszka indyjski książę, pamiętasz? 😉 Kipling nie mówi tego wprost, ale wkłada w usta Buldea słowa Maharadżo, wielki królu! A Akela może wyciągnąć z tego grę: na dwór nie tak łatwo się dostać, trzeba zdobyć pieczęcie od różnych osób, żeby wzbudzić zaufanie strażników. Wieczorem po grze może się odbyć uczta w pałacu Maharadży – wilczki w turbanach, po warsztatach z savoir-vivre’u. Podobnie można wyciągać gry z innych słów.Polecam też dwie dodatkowe książki, z których można czerpać inspiracje nie wychodząc z dżungli: „Baśnie z wyspy Lanka” i „Dar rzeki Fly”. Walki z małpiszonami to nie wszystko 😉

Fabuła w zielonej gałęzi

Człowieku zielony, masz do dyspozycji całą rzeczywistość, a do tego całą fikcję literacką i filmową. Wybierz z niej to, w czym odnajdą się zastępowi i Ty sam. Jeśli nie cierpisz westernów, to daj sobie spokój z Indianami. (Chociaż osobiście bardzo lubię tę fabułę i trochę mi będzie szkoda 😉 ) Jakiś czas temu powstał artykuł o fabule roku, polecam.  Nie chcąc go powtarzać, dodam tylko kilka słów i  konkretnych przykładów. Wybór fabuły to świetna okazja, żeby zachęcić swoich ludzi do czytania, jeśli jeszcze nie są do niego przekonani. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że umiejętność czytania jest kluczowa w rozwoju intelektualnym i emocjonalnym. A wtórny analfabetyzm jest realnym problemem. Jeśli przyczynisz się do tego, że Twoi ludzi będą rozumieć, co czytają, zostaniesz małym bohaterem narodowym.

Zorientuj się, jak to u nich wygląda. Nie czytają praktycznie nic? Trylogia Sienkiewicza na pewno im nie pomoże. Zacznijcie od czegoś lekkiego, łatwego, co przy stosunkowo niewielkim wysiłku da im satysfakcję z czytania. Np. „Zwiadowców” J. Flanagana (z czystym sumieniem mogę polecić dwie pierwsze części, reszty nie czytałam). Książka pisana raczej dla podstawówki, ale myślę, że starsi też mogą się w takiej fabule dobrze bawić. Dużo akcji, dialogów, trochę fantastyki, trochę bohaterstwa, trochę banału. Znam pełno młodych ludków, którzy się zaczytują. Kolejna łatwa w odbiorze pozycja to „Kroniki Archeo” A. Stelmaszyk.

Do troszkę trudniejszych, ale nadal przyjemnych w odbiorze można zaliczyć: „Ronję, córkę zbójnika” A. Lindgren i  „Opowieści z Narnii” C. S. Lewisa. Następny poziom to „Winnetou” K. Maya, „Złoto Gór Czarnych” A. Szklarskiego, „Hobbit” J. R. R. Tolkiena. Jeśli Twoja drużyna składa się głównie z moli książkowych, możesz zaserwować jej Juliusza Verne’a. A jeśli ich czytanie wygląda już na nałóg, to lepiej byłoby pomyśleć o jakimś filmie 😉

Gra „Robin Hood” obóz 1. Hufca Radomskiego Litwa 2011, fot. Marcin Jędrzejewski

2. Cel

Cel ściśle łączy się z fabułą, jest jej skonkretyzowaniem. W grze nie może chodzić tylko o to, żeby odegrać książkę albo co gorsza zrobić zadania. W bezcelową grę nikt nie będzie chciał grać. Nawet wilczki powiedzą „Coooo? Po co?” Dlatego zawsze trzeba go zaplanować. A potem przedstawić ludziom jako niesamowicie ważny. Nie mów, ludziom, że idą na grę szukać żółtych kartek. Tylko, że idą odnaleźć i zakopać topór wojenny, żeby plemiona Indiańskie żyły odtąd w zgodzie. Dobry cel wciągnie was w fabułę.

Tak naprawdę celów jest do wyboru tylko kilka, sprowadzają się do kilku poniższych, możesz wybrać wśród nich:

– odnalezienie i/lub uwolnienie dobrych postaci

– pokonanie złych postaci

– zdobycie informacji

– ocalenie lub zdobycie lub uzyskanie jakiegoś dobra materialnego

– zniszczenie jakiegoś „zła materialnego”.

3. Treść merytoryczna

Nie wiem, czy to dobra nazwa, ale chodzi o to, czego gracze mają się w czasie gry nauczyć: techniki i/lub wiadomości wplecione sprytnie w fabułę jako zadania do wykonania prowadzące do osiągnięcia celu. Może to być rozpalanie ogniska, węzły, pierwsza pomoc, wiedza historyczna lub przyrodnicza, rodzaje kamieni albo podstawy szydełkowania 😉 Wszystko, cokolwiek macie w planie pracy. Jestem pewna, że każdy z tych elementów można dowolnie łączyć z każdą fabułą i każdym celem.

– Ale jak to, przecież Indianie nie mieli plastikowego sznurka!

– A kto ci powiedział, że ten biały sznurek jest plastikowy? Ja, stara Indianka, wyrabiam go z łyka kukurydzy! A teraz związuj porządnie te żerdki, bo mi się tipi wali na głowę, a jeszcze muszę Ci powiedzieć coś ważnego zanim odejdę do krainy wiecznych łowów.

4. Oznaczenie trasy

Czyli jak sprawić, żeby ludzie dotarli tam, gdzie coś na nich czeka, a nie zupełnie gdzie indziej. Tutaj też wszystkie sposoby można połączyć ze wszystkimi fabułami, celami i treściami. Jeśli nie masz pomysłu na wyznaczenie trasy, wybierz z poniższych:

– mapa z zaznaczonym celem/celami, do których gracze mają dotrzeć, mogą mieć zaznaczoną kolejność lub ważność punktów

– zagadki, których rozwiązaniami są charakterystyczne miejsca, do których trzeba dotrzeć

– przy każdym punkcie w terenie wskazówka, jak dojść do następnego, np. azymut

– znaki patrolowe z kamieni lub patyków albo rysowane kredą

– bibuła pozawieszana przy drodze (oczywiście to nie żadna bibuła, tylko np. skóra węża Kaa, który akurat ją zmienia i jak się o coś otrze, to gubi płaty)

– tropy na ziemi/śniegu

– ślady pozostawione przez postać na drodze, np. pióra przez Chilla, obierki marchewki albo skórka jabłka przez Ikkiego, czarna wełna – sierść Bagheery, ślady na ziemi zrobione kłami przez Hathiego; nieznany potwór może zostawiać błotne odchody zawierające fragmenty ubrań pożartych ludzi…

– dźwięk wskazujący kierunek np. gwizdek, tam-tamy, trąbka udająca słonia,

– na grach po ciemku: postaci z latarkami, kamienie świecące w ciemności na drodze, znaki zrobione świecącą farbą

– można zrobić podział wskazówek: prawdziwe są umieszczone tylko na podanych gatunkach roślin, które trzeba rozpoznać, reszta wskazówek to zmyłki.

5. Ludzie i rzeczy

Mamy już wybraną fabułę, konkretny cel, treść merytoryczną i sposób oznaczenia trasy. Pozostaje wybrać konkretne miejsce na grę: poszczególne zadania i punkt kulminacyjny. Rozdzielić ludziom role i lokalizacje, ustalić, kto po drodze na swoje miejsce rozwiesi „punkty bezosobowe”, jeśli takie są i rozłoży oznaczenia trasy.

Na koniec zrobić listę potrzebnych każdej osobie rzeczy.

Gra zaplanowana! Ciekawe co pierwsze pójdzie nie tak 😉

fot. na okładce: Hanna Dunajska

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Szalona inwestycja

– Ten artykuł będzie o Tobie.

–  Ależ pani nie wie, kim ja jestem!

–  Nie wiem, ale się domyślam. Czasem jesteś zwycięzcą. Udaje Ci się zrealizować plan, coś osiągnąć, zrobić coś dobrego. Czujesz się wtedy jak ktoś ważny i potrzebny. A czasem jesteś przegrywem. Drugi raz nie zdajesz tego samego kolokwium, sprawiasz bliskiej osobie przykrość albo palniesz jakąś głupotę, ośmieszając się na oczach innych. Może wtedy myślisz sobie: „no tak, ja to jestem do niczego, pajac skończony”.

Zwycięzca czy pajac?

Księga Rodzaju mówi wyraźnie, że po stworzeniu człowieka Pan Bóg umieścił go w raju. Nie na podium dla zwycięzców. I nie na wybiegu dla pajaców. Takie rozróżnienia stały się modne dopiero po grzechu pierworodnym, którego skutki pomieszały ludziom w głowach. Na początku Bóg określił swoje uduchowione dzieło z gliny jako „bardzo dobre” tylko dlatego, że było. Niczym się jeszcze nie zdążyło popisać oprócz samego istnienia.

Wszystko albo… perła

Ewangelia opowiada o kupcu, który sprzedał wszystko, co miał, żeby kupić jedną drogocenną perłę. Nikt go do tego nie zmuszał, zrobił to dobrowolnie, cieszył się. Po transakcji nie miał zupełnie nic, tylko małą błyszczącą kulkę. Pewnie nawet perła by się zdziwiła, gdyby mogła.

Każdy zna tę przypowieść. Ale kto zna takiego kupca? Spotkałeś kiedyś osobę, która oddała wszystko, co miała, żeby zrealizować jedno marzenie? To musiało być jakieś ogromne marzenie, coś niesamowicie cennego dla tej osoby. Może też marzysz o czymś, za co odważyłbyś się oddać wszystko? Dobra materialne to pół biedy, jako młoda osoba pewnie nie dysponujesz nie wiadomo jakim majątkiem. Ale „wszystko” to nie tylko materia, to też np. poczucie bycia kochanym przez bliskich, zdrowie, osiągnięcia, bezpieczeństwo, szacunek innych, możliwość dokonywania wyborów… Znalazłbyś coś tak wartościowego?

Kto, kogo, za ile

Kupiec miał na imię Jezus i znalazł taki skarb. Oddał swoje szczęście w niebie, swoją bliskość z Ojcem i zamieszkał na ziemi. „Opuściłeś śliczne niebo, obrałeś barłogi” – przyzwyczailiśmy się do tych słów kolędy i trzeba się trochę wysilić, żeby znowu dostrzec ich sens. Był wszechmogący, a stał się noworodkiem – jedyne co mógł, to głośno płakać i mieć nadzieję, że ktoś się Nim zajmie i dzięki temu będzie mógł przeżyć. Na ziemi spotkały go różne cierpienia: głód i zmęczenie,  niezrozumienie przez rodzinę, zniewagi, śmierć przyjaciela, opuszczenie przez najbliższych towarzyszy, a nawet poczucie opuszczenia przez Ojca, bezpodstawne skazanie i okrutna, haniebna śmierć. A teraz – w Najświętszym Sakramencie – stał się jeszcze bardziej bezbronny niż w Betlejem. Pozwala przenosić się jak rzecz, całymi dniami przebywa sam w zimnym kościele, a kiedy oddaje się w komunii, może zostać przyjęty przez zimne serce, które prawie nie zwraca uwagi na Jego obecność. Czy jest coś, czego jeszcze nie oddał? Sprzedał wszystko, żeby odkupić Ciebie. Cena wyznacza wartość. Bóg uznał, że jesteś tego wart.

Od Kupca dowiesz się o swojej wartości

Każdą osobę Bóg uznaje za drogocenną. „Ponieważ drogi jesteś w moich oczach, nabrałeś wartości i Ja cię miłuję” (Iz 43,4). Patrząc na siebie oczami Boga, odkrywamy swoją prawdziwą wartość i jej realne źródło. Nie są nimi nasze talenty, osiągnięcia ani dobre uczynki. Wartość osoby nie zależy od okoliczności. Ksiądz Krzysztof Grzywocz obrazuje to, mówiąc o sztabie złota: ma ona taką samą wartość niezależnie od tego, czy leży w szkatule, czy na śmietniku. Sama sztaba nie jest w stanie w żaden sposób pozbyć się tej wartości. Nawet jak spadnie z półki i kogoś zabije. Tak samo człowiek. Czy robi operacje ratujące ludzkie życie, czy leży pijany na przystanku, ma wartość nieskończoną. A co, jeśli zgrzeszy? Sztaba nadgryziona? Nie, tylko pobrudzona błotem. Sakrament spowiedzi pokazuje, że grzech, choćby tworzył nie wiem jak grubą warstwę brudu na człowieku, jest czymś zewnętrznym, co da się zmyć. Może ludzie widzą już tylko błotną kulę, może człowiek sam tak myśli o sobie, ale Bóg wie o złocie, które znajduje się w środku.

Ks. Grzywocz proponuje sposób na przypominanie sobie o tym (wiadomo – łatwo zapomnieć). Wchodząc do kościoła i zanurzając rękę w wodzie święconej – a właściwie podkładając ją pod dozownik – możesz przypomnieć sobie swój chrzest. Wtedy Bóg wypowiedział o Tobie te słowa, które usłyszał Jezus podczas chrztu w Jordanie. „Tutaj wstaw swoje imię, to mój umiłowany syn/ umiłowana córka. W nim/w niej mam upodobanie”. To „ mam upodobanie” brzmi dla nas trochę archaicznie, można by je przetłumaczyć jako „jestem zachwycony”.

Więcej i mądrzej możesz poczytać w książkach:

 „Wartość człowieka” ks. Krzysztofa Grzywocza

„Poznawanie siebie w świetle Słowa Bożego” ks. Krzysztofa Wonsa.

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Najpierw brać

„Większa radość jest z dawania aniżeli z brania” napisał św. Paweł. I pewnie nie wyssał tego stwierdzenia z palca. Takie jest jego doświadczenie. Może już prężysz się w środku i myślisz, co by tu zrobić dla innych. Poczekaj! Gdzie tam tobie do św. Pawła! Gdzie Krym, a gdzie Rzym? On miał co dawać, bo najpierw dużo brał. A ty? Z pustego i Salomon nie naleje. Niby wszyscy to wiemy, ale… chyba ciągle o tym zapominamy. I czy w ogóle umiemy brać coś za darmo?

Całkiem za darmo

Kiedy dostajemy od kogoś prezent, czujemy się zobowiązani do odwdzięczenia się tym samym. Gdyby sprzedawca w sklepie nagle oświadczył, że on za nas zapłaci, poczulibyśmy się chyba nieswojo. „Czy ten człowiek uważa mnie za zupełnego biedaka?” – moglibyśmy pomyśleć. „A może to jakaś manipulacja?” Jesteśmy przyzwyczajeni, że w darmowych rzeczach tkwi jakiś haczyk i prędzej czy później będziemy musieli zapłacić, może nawet więcej. A jeśli faktycznie coś dostajemy, to możemy czuć się upokorzeni, przyłapani na braku niezależności. „Sam bym sobie przecież doskonale poradził”.

Takie patrzenie możemy przenosić na naszą relację z Bogiem.  Tymczasem tutaj sytuacja jest zupełnie inna. Łaska to po łacinie „gratia” – prawie jak gratis. Bóg chce nas obdarowywać całkiem za darmo. I nie ma w tym żadnego haczyka. Jest taki piękny fragment w Księdze Izajasza „przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy! Kupujcie i spożywajcie, <dalejże, kupujcie> bez pieniędzy i bez płacenia za wino i mleko!”.

Tylko, że z tą łaską to my mamy jeszcze jeden problem. Otóż nie mamy najmniejszej ochoty, żeby ktoś nam „robił łaskę”… Wolelibyśmy radzić sobie całkiem sami. Zbudować ogromną platformę. Wejść na największą górę, najlepiej z najcięższym plecakiem. Zrobić takie zimowisko, żeby o nim książki pisali. I oczywiście zbawić świat. Nikt wtedy nie będzie miał szansy dostrzec naszej kruchości i słabości. Wtedy to będziemy kimś.

Jezus dobrze nas zna. Stał się do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu, więc wie, jak to jest być człowiekiem. I wiedząc to, mówi „beze Mnie nic nie możecie uczynić”. I nie mówi tego z żadnym wyrzutem, czy pogardą. Łagodnie zachęca, żebyśmy też się do tego przyznali przed sobą i przed Nim. Nic się wtedy nie stanie. Jego miłość do nas będzie taka sama.

Niezależnie od okoliczności

Trudno nam wierzyć w taką bezwarunkową miłość. Ludzie traktują nas lepiej albo gorzej w zależności od wielu czynników: swojego stanu zdrowia i samopoczucia, tego, na ile spełniamy ich oczekiwania, na ile przypadliśmy im do gustu. Każdy doświadczył tego wiele razy i dlatego odnosi wrażenie, że w relacji z Bogiem będzie tak samo: jak nie zrobię czegoś dobrego, to już na mnie tak łaskawie nie popatrzy. A jak zrobię coś złego, to może lepiej w ogóle więcej się nie pokazywać?

Kiedy Szymon Piotr spotkał Jezusa, też tak myślał. Po cudownym połowie ryb stwierdził, że nie jest godny i powiedział: „odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. Ale Jezus mu odpowiedział „Nie bój się”. I z czasem Piotr lepiej poznał Jezusa. Chociaż w kluczowym momencie zaparł się swojego Mistrza, to jednak, kiedy zobaczył Zmartwychwstałego Pana na brzegu, nie zawrócił łodzi, żeby uciec, gdzie pieprz rośnie. Zrzucił płaszcz i wskoczył do wody, żeby jak najszybciej znaleźć się obok Niego.

Bóg zawsze kocha tak samo – najbardziej. Niezależnie od tego, czy o Nim pamiętamy, czy nie, czy robimy coś dobrego, czy coś złego. Zawsze widzi nas takimi, jakimi nas stworzył. Można by się zastanawiać, „co On takiego we mnie widzi?” Coś widzieć musi, bo gdyby przestał nas chcieć, to przestalibyśmy istnieć. Co trzeba widzieć w człowieku, żeby oddać za niego życie? Warto nad tym pomyśleć. Spróbować spojrzeć na siebie tak, jak On patrzy. Potem też na innych, ale to dopiero potem. Najpierw na siebie.

Fot. na okładce: Antoni Biel

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Czy warto być HR?

Jak to jest z tym Fiat i Wymarszem? Po co to komu? Czy częściej to ważne osobiste wydarzenie, czy jedna z harcerskich formalności? Czy ma realny wpływ na codzienne życie? Czym kierują się osoby składające Fiat lub mające Wymarsz?

Te pytania zadaliśmy HR-kom i HR-rom. I poprosiliśmy ich o szczerość. Mamy nadzieję, że przemyślenia, którymi się z nami podzielili, będą dla Ciebie inspiracją do poszukiwania własnych odpowiedzi.

Motywacja

Dlaczego Fiat/Wymarsz? Żeby mieć lampkę albo kijek? Te akcesoria nie wydają się zbyt praktyczne 😉 HR-ki i HR-rzy, zapytani o swoje motywacje oraz o to, czy teraz byłyby takie same jak wtedy, odpowiadają następująco:

Moją motywacją było wewnętrzne poczucie spójności jako takiej, gdy po wielu latach odkrywania siebie w skautingu, w Kościele i w życiu osobistym uznałam, że czuję się w miarę jednością i chcę to kontynuować służąc jako HRka. Chciałam też czegoś „więcej”, choć kocham Ognisko, wtedy czułam, że wzięłam z niego wszystko, co mogłam, że bardziej chcę dawać niż brać. W sumie to naprawdę „po prostu czułam”, że to już 🙂 Moje motywacje byłyby podobne, bo wciąż odkrywam siebie i ten rozwój, miejmy nadzieję, nie ustanie.

HR-ka od roku, Fiat w wieku 23 lat

Oficjalnie zakończyć formację. Dać świadectwo. Teraz byłyby takie same.

HR od 12 lat, Wymarsz w wieku 27 lat

Bycie związanym ze Stowarzyszeniem w życiu dorosłym, chęć służby, pogłębienie więzi z Bogiem. Tak, teraz mam nadal tę samą motywację.

HR-ka od 14 lat, Fiat w wieku 24 lat

Podjęcie decyzji o tym, że chcę zawsze być blisko stowarzyszenia/służyć mu, a także, że podjąłem już najważniejsze decyzje o swoim powołaniu, rozwoju osobistym i nie wyciągnę dużo więcej ze stowarzyszenia. Teraz motywacja byłaby taka sama, ale myślę, że miałbym wymarsz rok wcześniej.

HR od 5 lat, Wymarsz w wieku 25 lat

Wejście w kolejny etap rozwoju, który będzie dawał kolejne wyzwania/zadania, gdyż zauważyłem, że powoli przestałem się już rozwijać w kręgu. Zauważyłem również, że osiągnąłem już pewną dojrzałość, która daje mi pole do „wymarszu” w dorosłość. Również chęć służenia jako Opiekun Drogi.

HR od 4 miesięcy, Wymarsz w wieku 24 lat

Uznałam, że to dobry czas. Z Ogniska zaczerpnęłam dla siebie tyle ile mogłam, również dałam od siebie sporo i przyszedł czas, by dać przestrzeń do rozwoju młodszym przewodniczkom w Ognisku, ponieważ mimo wszystko naturalnym jest, że starsi wiodą prym, mimo woli wpływają na kształt Ogniska bardziej niż inni. Szczególnie najmłodsze przewodniczki, które nie czują się jeszcze pewnie by decydować, chętnie podążą za głosem starszych, co nie jest zbyt dobre. Generalnie wyciągnęłam z formacji przewodniczki tyle, ile byłam w stanie i poczułam, że nadszedł czas, by zaangażować się w inny sposób i otworzyć się na to, by głównie dawać innym. Istotnym było uświadomienie sobie, iż Fiat nie jest końcem i rodzajem uroczystego wycofania się, zakończenia przygody skautowej, a jedynie otwarciem innych możliwości. Nie musi się on wiązać ze skautową emeryturą, a nawet nie powinien. Ważnym dla mnie było uświadomić sobie, że nie muszę ustawać w służbie po Fiat 😉

HR-ka od 2 miesięcy, Fiat w wieku 23 lat

Formacja harcerska stała się sposobem na moje życie i z perspektywy lat uważam to za trafione.

HR od 29 lat, Wymarsz w wieku 23 lat

Publiczne świadectwo dla młodszych, mające być dla mnie umocnieniem na przyszłość. Tak żeby nie zmienić wyznawanych wartości nigdy o 180st, wiedząc, że się do czegoś publicznie zobowiązuję i inni ludzie polegają na moim słowie i świadectwie. Uznałem, że taka zewnętrzna motywacja będzie mi pomocną w chwilach słabości. Dziś motywacja do Wymarszu byłaby taka sama.

HR od 7 lat, Wymarsz w wieku 28 lat

Chciałem wyraźnie zacząć wymagać od siebie więcej, poza tym czułem, że po prostu chcę – to przecież normalny etap osobistej formacji skautowej. 😉 Teraz to chyba nie miałbym już motywacji do Wymarszu, bo nie działam w skautingu tak aktywnie jak kiedyś.

HR od 2,5 roku, Wymarsz w wieku 25 lat

Przyszedł taki moment, że chociaż było mi dobrze w Ognisku, wiedziałam, że już swoje z niego zaczerpnęłam i czas na dalszy rozwój, już nie samemu, ale u boku przyszłego Męża. Poza tym, sama świadomość tego, że coś wybrałam, że zdecydowałam się żyć konkretnymi wartościami jest czymś ważnym, a jak się tę świadomość przypieczętuje adoracją, obrzędem, wyborem dewizy i symbolu – staje się też dodatkową motywacją, żeby o to dbać.

HR-ka od pół roku, Fiat w wieku 21 lat

Było kilka ważnych motywów. Jednym z nich było danie świadectwa. Potwierdzenie, że wybór drogi z Bogiem to decyzja na całe życie, a nie tylko ulotny akt w przypływie młodzieńczych górnolotnych uczuć. Teksty obrzędu Fiat są aktualne w chrześcijańskiej codzienności i dają szczególną moc w chwilach trudnych. Chciałam także wyrazić poprzez złożenie Fiat, że osoba, która ma liczne obowiązki stanu może jeszcze dać coś z siebie na służbę dla innych.

HR-ka od 5 lat, Fiat w wieku 37 lat

Skauting to moja pasja i w dorosłym życiu chcę kierować się tymi samymi ideałami, w których wzrastałem. Wymarsz to była też ważna chwila … wyjście w dorosłe życie, ale też chęć służenia w Stowarzyszeniu jako HR i jako osoba dorosła. 

HR od 14 lat, Wymarsz w wieku 24 lat

Jedna z formalności, czy ważne, osobiste wydarzenie?

Wszystkie odpowiedzi, które dostaliśmy, wyraźnie wskazują na to drugie. Dla zewnętrznych obserwatorów obrzęd może wydawać się mniej lub bardziej sztuczny. Jednak wygląda na to, że dla osoby składającej Fiat/ mającej Wymarsz obrzęd  oraz czas przygotowania do niego jest głębokim przeżyciem, ważnym momentem w życiu – nie tylko harcerskim, ale ogólnie w życiu. Poniżej wybrane wypowiedzi HR-ów i HR-ek, które to pokazują. 

Nigdy nie myślałam o Fiat jak o czymś do „zaliczenia”. Myślę, że to bardzo smutna opcja i wcale niepotrzebna. Jeśli nie chcesz go składać, nie musisz. I tak będzie w porzo 😉

Tak, był ważnym wydarzeniem. Choć równie ważny był ponad roczny okres przygotowania do Wymarszu. 

Za czasów mojej młodości nie brzmiało to patetycznie, że coś robi się dla Boga, Polski i bliźnich.

I to, i to. Uważam, że Wymarsz jest naturalną konsekwencją bycia wędrownikiem, ale też jest to wydarzenie, które wyraźnie zobowiązuje do konkretnych postaw życiowych – dlatego jest ważne.

Najważniejszy w tym wszystkim był moment, w którym zdecydowałam, że chcę złożyć Fiat i że czuję się na to gotowa. To tak naprawdę w tamtym momencie wydarzyło się we mnie najwięcej. To, co najbardziej mnie poruszyło w samym obrzędzie, to, że zjechało się na niego wiele ważnych dla mnie osób, które chciały tego dnia ze mną być.

Niezmiennie, od wielu lat, uważam ten moment za ważny obrzęd o wybitnym charakterze inicjacyjnym. Jest to bardzo ważne wydarzenie w moim życiu. Wymarsz wędrownika nadal stanowi poważne wyzwanie, aby w życiu osobistym starać się realizować te ideały, które obiecałem realizować. Jest to bardzo trudne, ale konieczne.

Fiat był dla mnie niezwykle osobistym wydarzeniem, poprzedzonym długim przygotowaniem. Uczestniczyły w nim ważne dla mnie osoby. W tym dniu właśnie za nie bardzo dziękowałam Bogu.

Wcześniej myśl o Fiat nie wywoływała we mnie ogromnych emocji, miałam jednak w sobie poczucie, że to dobry czas, właściwy. Z drugiej strony do głosu także dochodziła niepewność i wewnętrzne pytania co później. Na parę tygodni przed przeważał stres spowodowany organizacją i ogarnięciem wszystkiego, żeby wyszło to dobrze, a inne odczucia najwyraźniej oczekiwały na sam moment obrzędu, który był dla mnie ogromnie ważny, emocjonalny i zapamiętam go na zawsze.

Wymarsz podczas wędrówki na Święty Krzyż 2019, fot. Paweł Przypolski

Realny wpływ na życie?

Wszyscy wiemy, jak łatwo zapomnieć o dobrych postanowieniach… Zwłaszcza, jeśli są bardzo ambitne i niezbyt konkretne. Czy z Fiat/Wymarszem jest podobnie? Z wypowiedzi HR-ek i HR-ów wynika, że niekoniecznie. Przynajmniej część z nich twierdzi, że bycie HR wpływa na ich codzienność.

Przypomina mi on o moim powołaniu, serio! Wiem, że jestem powołana do macierzyństwa, ale do posiadania własnych dzieci jeszcze mi daleko. Dzięki powiedzeniu właśnie „Fiat” Panu Bogu przed całym skautingiem, wiem, że mogę to powołanie realizować w inny sposób – odwiedzając przewodniczki na wędrówkach, służąc na obozach szkoleniowych, czy po prostu rozmawiając z tymi, którzy tej rozmowy o skautingu i nie tylko, chcą.

W podświadomości został tekst WW, który przypomina mi się często. Także podczas wgłębiania się w tekst WW w ramach przygotowania młodszych braci, tekst mi się przypomina i staram się nim głębiej żyć.

Moja więź z Bogiem jest pielęgnowana szczególnie przez słowa mojej dewizy, o której pamiętam każdego dnia, Fiat przypomina mi że jestem powołana do służby.

Często w trudnych chwilach, chwilach zwątpienia przypominam sobie słowa wymarszu lub nawet się nimi modlę. To mi pomaga. Oprócz tego oczywiście na co dzień czuję się częścią ruchu, służę młodszym braciom itp.

To, ile dało mi harcerstwo, wciąż mnie mobilizuje, by promować ten sposób na życie.

Treść Wymarszu jest pełna mądrości, pozwala trzymać się właściwego toru, jest to dla mnie taka dobra baza do rachunku sumienia raz na jakiś czas. Przypomina, że praca nad sobą nigdy się nie kończy.

Myślę, że ma, chociaż nie zawsze może zdaję sobie z tego sprawę. Podczas Wymarszu wędrownik otrzymuje Boże błogosławieństwo, które umacnia w nim trwanie w podejmowanych w Wymarszu zobowiązaniach. Wierzę, że ja również zostałem w ten sposób umocniony i dlatego moje życie wygląda tak jak wygląda.

Tak jak wcześniej Przyrzeczenie, Fiat motywuje do ciągłej, codziennej walki o to, żeby żyć jak najlepiej i mierzyć jak najwyżej. 

W zdecydowanej większości przypadków nie. Odwołuje się do niego jedynie w momencie podjęcia decyzji o nowym zaangażowaniu w Ruchu, rozważając również aktualną sytuację rodzinną. W życiu zawodowym, społecznym, rodzinnym -nie.

Zobowiązanie do wspierania ruchu powoduje, że muszę utrzymać pewien poziom moralny w moim życiu. Nasza wspólnota dobrze mnie pionizuje. Dlatego, że mam swoich podopiecznych, rozwijam się, żeby im lepiej pomagać. Bez tego mógłbym się zatrzymać, czyli cofać.

Staram się o konkrety. Stałą formację we wspólnocie: Ekipy Naszej Pani, stały spowiednik, kierownik duchowy. Sakramenty Święte.

Jest to wyraźny punkt odniesienia w postępowaniu moralnym. Zwłaszcza w chwilach, kiedy moje obecne postępowanie nie licuje z ideałami HR-a.

Najcenniejsze są rozmowy z młodszymi braćmi na temat obrzędów, a szczególnie Wymarszu. To pozwala na nowo odkrywać treść, pogłębiać i konfrontować ją z rzeczywistością.

Motywuje do podejmowania służy każdego dnia.

Czy warto zostać HR?

Czy warto być HR? Poleciłbyś Fiat/Wymarsz każdej wahającej się osobie? Dlaczego? Odpowiedzi na te pytania można podzielić na dwie grupy. Część odpowiadających twierdzi, że tak, warto i podaje uzasadnienie. Druga część mówi, że to zależy, kwestia jest indywidualna. Niektórzy podają wskazówki dla wahających się, które mogą pomóc w podjęciu dobrej decyzji.

Tak. Tak. „Mężczyznę poznajemy po tym jak kończy, a nie jak zaczyna.”

Tak. Bez tego nasza pedagogika byłaby niepełna. Jest to jej zwieńczenie.

Warto być harcerzem! Przejście przez etap wymarszu (fiat) to konsekwencja wcześniejszych wyborów. Jeżeli ktoś się waha, to warto najpierw cofnąć się w czasie – najpierw do tych momentów, gdy wszystko było jasne i proste, a potem do tego, co się pokomplikowało i teraz jest przyczyną zawahania. Na każdym etapie naszej formacji powinniśmy mówić, co jest OK, a co nam się nie podoba. Metoda jest sprawdzona, więc trudno uwierzyć, że kogoś mogła rozczarować, a jeżeli rodzą się jakieś dylematy, to czym prędzej trzeba o tym napisać w Przestrzeni.

Tak, warto. Fiat rozpoczyna nowy etap, a w życiu nie można stać w miejscu. Jeśli nie idziemy dalej to efekt jest taki jak byśmy się cofali. Tylko podjęcie nowej dalszej drogi może nas rozwijać. Fiat to podsumowanie dotychczasowej drogi, spakowanie plecaka i ruszenie w świat…

Tak, ponieważ to naturalny etap w rozwoju, który związuje nas z Ruchem, ale dobrze rozumiany nie ogranicza nas. Łączy się z odpowiedzialnością przed innymi, ale z mojej obserwacji wynika, że jest ona podobna jak innych wykształconych, wierzących, patriotycznie nastawionych osób.

Na pewno warto żyć treścią Wymarszu, to publiczne świadectwo jest dla mnie dodatkową motywacją do trzymania się obranej drogi i kierowania się wybranymi wartościami. A bycie opiekunem drogi jest dla mnie mocno rozwijające. 

Poleciłbym, ponieważ jeżeli realnie traktuje się rozwój w czerwonej gałęzi, to Wymarsz jest niezbędnym, naturalnym przystankiem i weryfikatorem tego, co się przepracowało. Skoro rzeczywiście szło się wędrowniczą drogą rozwoju osobistego i osiągnęło dojrzałość, to czemu nie zaznaczyć tego Wymarszem.

Oczywiście, że bym poleciła! Jednak bez presji, wydaje mi się że istotnym jest, aby samemu poczuć, że to najwyższa pora, nie należy się spieszyć, chociaż zwlekanie również nie jest najlepszym pomysłem. To zdecydowanie jest kwestia indywidualna, jednak warto porozmawiać i znaleźć powód wahania. Dopiero na takim konkrecie można pracować 😉 

Stanowczo tak, ale nie jako coś, co ma ułatwić niepodejmowanie żadnych działań skautowych, a coś co ma pomóc rozwijać się podopiecznym i sobie. Jeżeli zostaje się HR i zawalczy się o posiadanie podopiecznych, a potem o nich samych, to polecam. Sam wymarsz dla wymarszu, bo czas i pora to raczej nie.

Polecam, jak najbardziej. Jeszcze jak! Fiat jest dla Ciebie, możesz z niego wyciągnąć jak najwięcej, ale gdy jednak myślisz, że nie chcesz jeszcze podejmować tego zobowiązania, to też okej. Postaraj się jednak do niego przygotowywać: pracuj na śladach, rozmawiaj z Matką Drogi, szefową Ogniska, innymi HR-kami. Bo same przygotowania dają wiele, to są wartościowe treści i rozmowy. Dają one niesamowite pole do poznania i pokochania siebie. A serce dzieli się tym, czym jest napełnione 🙂

Warto, ale to bardzo indywidualna kwestia. Nie naciskałbym na to, jeśli ktoś się waha i ma sensowne wątpliwości to myślę, że nie polecałbym na siłę. W końcu jest to zobowiązanie, a my staramy się żyć w wolności.

To jest bardzo indywidualna decyzja, jeśli skauting to styl Twojego życia, chcesz nadal trwać przy zadaniach i prawach skautowych i dawać siebie innym to Fiat jest najlepsza bramą.

Czy warto być HR? -TAK. Poleciłbyś Fiat każdej wahającej się osobie? -NIE! Tak samo nie polecałabym małżeństwa komuś, kto nie jest pewny co do swojej decyzji. Fiat to nie „zdawanie” do kolejnej klasy albo awans. Bez osobistej pewności i przekonania, że to jest MOJE zobowiązanie i MOJA decyzja ten obrzęd nie ma sensu. Dałabym czas na decyzję.

Bardzo warto, ale wahających się osób nie naciskałbym jakoś mocno. Wymarsz jest dla chętnych i czujących się do tego gotowymi. Myślę, że w decyzji na Wymarsz najcenniejsze są refleksje nad słowami ceremonii, uświadomienie sobie tego, o co w tym wszystkim chodzi. Takie refleksje po prostu warto w życiu i tak w którymś momencie podjąć, Wymarsz zatem jest do tego świetną okazją.

Oczywiście, że warto 🙂 Ale czy poleciłabym każdej wahającej się osobie? Nie. Każdej poleciłabym rozważenie tekstu obrzędu Fiat i wyzbycie się myślenia, że Fiat to jakaś odległa perspektywa czegoś niezrozumiałego. Ale Fiat to decyzja, więc musi być podjęta w wolności i zrozumieniu. Dlatego nikogo bym na siłę nie przekonywała. Natomiast ze swojej strony mogę powiedzieć, że: 1. warto było 2. cieszę się, że tak wybrałam 3. nie, po złożeniu Fiat naprawdę od razu nie pojawiają się zmarszczki, sprawdzone info 😉

Teraz Twoja kolej! Życzymy głębokich przemyśleń i dobrych rozmów!

Fot. na okładce: Monika Wójcik

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Akcja integracja – oswajamy świeżaki

Początek nowego roku harcerskiego. Do gromad przychodzą nowe wilczki, do zastępów nowe harcerki i harcerze. Chyba każdy szef chciałby, żeby nowe osoby w jego jednostce jak najszybciej poczuły się jak u siebie. A może jeszcze nie wszyscy „starzy” członkowie uznali siebie za część zespołu? Mała ilość bezpośrednich spotkań „na żywo” w tamtym roku mogła to im to skutecznie utrudnić…  Poniżej kilka pomysłów na integrację.

  • Szukanie właściciela obrazka – dla gromady

Każdy wilczek dostaje kartkę i rysuje na niej „swój opis” – to, co lubi, co go interesuje, co robi. Każdy powinien rysować tak, żeby inni nie widzieli jego kartki. Następnie Akela zbiera wszystkie kartki i rozdaje losowo wilczkom. (Jeśli wilczek dostanie swój rysunek, to Akela wymienia mu na inny.) Teraz każdy musi odnaleźć właściciela otrzymanego rysunku i zapamiętać, jak ma na imię.

Uwaga: obrazka nie można pokazywać innym i pytać „czy to twój?”, chodzi o to, żeby rozmawiać i się poznawać.

Można drugi raz pozbierać i rozdać obrazki, jeśli pierwsza runda była krótka.

  • Piosenka z imionami – dla gromady i drużyny

Szóstka/zastęp dostaje zadanie, żeby ułożyć piosenkę na znaną melodię. Kolejne zwrotki mają zawierać imię kolejnych członków szóstki/zastępu oraz opowiadać o ich cechach charakteru i zainteresowaniach. Po ułożeniu piosenka jest prezentowana całej gromadzie/drużynie ze wskazaniem kto jest kto.

  • Opowieść z imionami – dla gromady i drużyny

Szóstka/zastęp wymyśla opowieść np. baśń z fantastycznymi elementami albo historię z życia Indian – każda grupa może dostać swój temat. Bohaterami opowieści są członkowie szóstki/zastępu. Każdy z nich ma wymyślony przymiotnik, który zaczyna się tą samą literą, co jego imię, np. bohaterski Bogdan. Przymiotnik i imię zawsze pojawiają się razem, ilekroć jest mowa o danej osobie. Oprócz wymyślonych wydarzeń opowieść powinna zawierać prawdziwe informacje o zainteresowaniach poszczególnych osób, np. „w tym momencie bohaterski Bogdan, nie zważając na strzały Komanczów, wjechał na pole walki na swoim górskim rowerze”.

Zastęp/szóstka prezentuje opowieść całej gromadzie/drużynie np. w formie słuchowiska, a na koniec przedstawia swoich członków.

  • Zadania na grę – wspólne działanie:

przenoszenie jednego przedmiotu w kilka osób, każdy może dotykać tego przedmiotu tylko jednym palcem, drużyna nie może go upuścić;

przenoszenie naczynia z wodą – w plastikowym naczyniu robimy u góry dziurki i przywiązujemy tam sznurki, każdy z uczestników trzyma za jeden sznurek, muszą razem przenieść naczynie i przelać wodę do innego, stojącego nieopodal;

odwracanie plandeki – cała grupa staje na małej plandece, jej zadaniem jest odwrócić plandekę (strona dotykająca ziemi ma po odwróceniu dotykać nóg stojących) tak, żeby nikt z niej nie spadł i bez używania rąk – można tylko nogami;

ustawienie w zwierza – zastęp/szóstka ustawia się tak, żeby stworzyć ze wszystkich członków jednego wymyślonego zwierza, który może mieć różne odnóża, paszcze, wydawać różne dźwięki itp., następnie prezentuje go wszystkim. Ciekawszą wersją, ale wymagającą ciemności, jest prezentowanie cienia zwierza na białej płachcie;

  • Zabawa „supeł”

Gromada/drużyna ustawia się w okręgu. Każdy zapamiętuje kogo ma po swojej prawej i lewej stronie. Następnie wszyscy opuszczają swoje miejsca i chodzą „w rozsypce”. Na znak prowadzącego, np. gwizdek/klaskanie, każdy się zatrzymuje, szuka osób, które miał po prawej i lewej stronie i podaje im odpowiednie ręce. Jeśli nie sięga, to może podejść parę kroków, ale generalnie nie idziemy do siebie, tylko sięgamy przez innych. W ten sposób powstaje „supeł”. Teraz trzeba go rozplątać, cały czas trzymając się za ręce.

  • Zabawa „kobry”

Każda szóstka/zastęp ustawia się rzędzie i łapie za ramiona tworząc w ten sposób kobrę. Ostatnia osoba ma włożoną za pasek chustę – ogon kobry. Zadaniem kobry jest zabranie ogona (chusty) innej kobrze – ogon zabiera osoba stojąca na przodzie rzędu – ochronienie własnego ogona przed zabraniem oraz nierozerwanie się – osoby tworzące kobrę nie mogą się puścić. Kobra, która straci ogon albo się rozerwie, odpada z gry.

Uwaga: lepiej grać na trawie, kobry będą się przewracać.

  • Zabawa „tunel”

Cała gromada/drużyna, oprócz jednej osoby, ustawia się „w pary”. Każda para trzyma się za ręce i podnosi je do góry, tworząc tunel. Osoba bez pary przebiega przez tunel od tyłu i po drodze „porywa” jedną osobę spośród tworzących tunel, z którą następnie tworzy parę na przodzie tunelu. Osoba, która po „porwaniu” została bez pary, biegnie w przeciwną stronę tunelu, również porywa kogoś i tworzy z nim parę na końcu tunelu itd.

Fot. na okładce: Antoni Biel

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Jak być dobrym szefem?

Droga Szefowo, Drogi Szefie,

pewnie już wiesz, jaką funkcję będziesz pełnić w nadchodzącym roku. Niezależnie od tego, czy zaczynasz coś nowego, czy kontynuujesz pracę ze swoją jednostką, na pewno chcesz zrobić to dobrze. Jak najlepiej. Bo przecież od tego zależy dobro Twoich podopiecznych.

Bardzo lubię Prawo Wilczka, bo zaczyna się ono od słów „wilczek myśli najpierw”. Ciebie również zachęcam do pomyślenia najpierw, już teraz, zanim skończą się wakacje i zaczniesz działać.

Po co to wszystko: zbiórki, wyjazdy?

Ile sił i czasu możesz poświęcić, żeby nie dać z siebie mniej niż możesz, ale równocześnie nie „przegiąć” kosztem innych części życia?

Jak w praktyce być dobrym szefem, dzięki któremu ludzie naprawdę dostaną skrzydeł?

I gdzie szukać odpowiedzi na te pytania? Obozy szkoleniowe są super, ale trwają tylko tydzień, więc ich program jest ograniczony. Polecam kilka książek, które pomogą Ci w dobrym przygotowaniu się do tegorocznej służby. Podobno we wrześniu będziesz obiecywać pogłębianie swojej formacji pedagogicznej, a trudno pogłębiać coś, czego nie ma 😉

Poniższe pozycje dały mi dużo inspiracji, pomysłów i poczucia, że nasza służba ma sens. Życzę Ci tego samego.

  • Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły Adele Faber, Elaine Mazlish

Pozycja obowiązkowa 🙂 Nie tylko dla Akel i żółtych przybocznych; myślę, że “zieloni” też bardzo skorzystają. Bo przecież nie można mówić o wychowaniu, jeśli najpierw nie dojdzie się do porozumienia z podopiecznym. Już jakiś czas temu w Przestrzeni przygotowaliśmy dla Was ułatwienie: krótkie artykuliki przekazujące najważniejsze treści zawarte w powyższej książce. Najlepiej czytać je w tempie jeden na co najmniej tydzień, żeby mieć czas na praktykowanie. Można je przeczytać tutaj:

  • Wychowywać do wartości J. Alcazar, F. Corominas

Autorzy piszą o cnotach ludzkich: porządku, dobrego wykorzystania czasu, pracowitości, umiarkowania, posłuszeństwa, hojności, radości. Już zrobiło Ci się niedobrze? Mi trochę tak. Każdy wie, że zdobywanie i pomaganie innym w zdobywaniu takich cnót wymaga dużego wysiłku. Ale książka jasno pokazuje, że to nie jest bezsensowna musztra: “cnota, zdobyta dzięki osobistemu wysiłkowi, umacnia wolność osoby.” To już brzmi zachęcająco, prawda?

Dalej czytamy: “Dzieci nadopiekuńczych rodziców, którzy pozwalają na ich konsumpcyjne zachcianki, stają się egocentrykami, niewolnikami swoich chwilowych przeżyć, nie potrafią zainteresować się czymś przez dłuższy czas, nie są zdolne do zaangażowania, poświęcania, służby, miłości.” A bez miłości nie ma szczęścia.

W kolejnych rozdziałach zostały opisane konkretne okazje do zdobywania powyższych cnót, które możemy stworzyć naszym podopiecznym w zależności od ich wieku. I sobie, bo bardzo możliwe, że po tej lekturze stwierdzisz “muszę się za siebie wziąć” 😉

  • Bóg kocha najbardziej. Przygotowanie do I Komunii Świętej w rodzinie A. Porzezińska, ks. M. Dziewiecki  

To propozycja przede wszystkim dla starych wilków. Większość wilczków jest już co prawda po I Komunii, ale wiadomo, że przygotowanie może wyglądać różnie…  Na  przykład polegać głównie na wykuciu kilku modlitw i formułek. A rozmowy o najważniejszych sprawach naszej wiary nie zaszkodzą też tym wilczkom z lepszą formacją.

Autorzy piszą dla dorosłych (warto też polecać rodzicom!). Pokazują w jaki sposób rozmawiać z dziećmi o Bogu i prawdach wiary, żeby obraz Boga powstający w ich głowach i sercach był jak najbliższy rzeczywistości, a ich relacja z Bogiem opierała się na zaufaniu i wdzięczności, a nie na chorobliwym lęku. Dla niektórych dzieci gromada może być jedynym źródłem sensownej wiedzy na tematy wiary, więc naprawdę dużo zależy od tego, co im przekażemy. Jakiego Boga znają wilczki wychodzące z Twojej gromady – starego nudziarza, bezlitosnego sędziego, czy Kochającego Ojca?

Książka zawiera 15 katechez – konspektów do rozmów z dziećmi. Kolejna część tłumaczy znaczenie modlitw, których dzieci uczą się na pamięć. Świetny materiał na Spotkania ze Słowem Bożym. Świetny prezent dla duszpasterza. 

  • 7 nawyków skutecznego nastolatka Sean Covey

Dla drużynowych, zastępowych, szefowych/szefów młodych.

Zachęca do myślenia o ważnych sprawach i wzięcia życia w swoje ręce, zamiast dryfowania w przypadkowym kierunku. Pokazuje uniwersalne nawyki, które pomagają podejmować dobre decyzje, planować bliższą i dalszą przyszłość, stawiać sobie cele i je osiągać oraz budować relacje z innymi.

Wszystko w przyjemnej formie: książka zawiera pełno anegdot i jest napisana tak, jakby autor do nas mówił, a nie pisał.

We wstępie do kolejnego wydania autor, na podstawie mnóstwa wiadomości otrzymanych od nastolatków, wysnuwa trzy wnioski:  każdy ma jakieś problemy w relacjach, praktycznie każdy nastolatek pragnie się zmienić i stać lepszym, 7 nawyków naprawdę zadziałało w życiu wielu osób: od pokonania trudności w szkole, przez podniesienie samooceny, aż do poprawy relacji z rodzicami.

  • 7 nawyków szczęśliwego dziecka Sean Covey oraz Uczuciometr inspektora krokodyla Susanna Isern

I znów dla żółtych, serce nie sługa 😉 Dwie pozycje ze świetnymi pomysłami  na Skały Narady. Jeśli nie wiesz, o czym porozmawiać, bo Twoje wilczki w sumie są grzeczne, a Prawo Wilczka było już tysiąc razy, to koniecznie zajrzyj.

Pierwsza książka zawiera krótkie opowiadania, w których uosobione zwierzątka uczą się 7 nawyków skutecznego działania, czyli w skrócie: brania spraw w swoje ręce, dobrego planowania nauki i odpoczynku, określania celów i priorytetów oraz zasad komunikacji i współpracy z innymi. Brzmi abstrakcyjnie, ale opowiadania są bardzo konkretne. Wystarczy zmienić fabułę na Księgę Dżungli.

Druga książka opowiada o uczuciach – jak je rozpoznać i nazwać, żeby potem móc nimi kierować. Nie polecam jej czytać dzieciom, bo jest napisana dla młodszych niż wilczki, a poza tym raczej nudna, za mało się dzieje. Za to stanowi świetną bazę do stworzenia kilku dobrych Skał Narad o tym, czym są uczucia i jak sobie z nimi radzić. A radzenie sobie z uczuciami – zwłaszcza tymi nieprzyjemnymi – to niezwykle przydatna umiejętność, którą można ciągle rozwijać. Każdy chyba pamięta takiego nauczyciela, który nie panując nad swoją złością ośmieszał się przed całą klasą wrzeszcząc i wymachując rękami. Natomiast ucząc uwalniania się od smutku i przygnębienia  możemy w jakimś stopniu chronić wilczki przed depresją. Książka zawiera konkretne sposoby, a w czasie rozmowy wilczki wymyślą ich pewnie jeszcze więcej.

  • Wychowanie przez czytanie, Irena Koźmińska, Elżbieta Olszewska

Autorki zorganizowały znaną akcję “Cała Polska czyta dzieciom”. W książce pokazują, jak wiele można dać dziecku czytając mu książki. Pewnie wyobrażasz sobie teraz dziecko w wieku przedszkolnym. Okazuje się, że głośne czytanie ma sens jeszcze dużo później – aż do 15-16 roku życia! Jeśli masz młodsze rodzeństwo, to pewnie przypominasz sobie, że chętnie słuchałeś, kiedy rodzice czytali “maluchom” mimo, że byłeś już starszy.

“Badania potwierdzają, że jednym z najpotężniejszych czynników rozwoju dziecka i zarazem profilaktyką zachowań bezmyślnych i aspołecznych jest głośne czytanie”.

Na koniec sekret czytelniczy: jeśli masz mało czasu albo nie lubisz dużo czytać, nie musisz zawsze czytać książki od deski do deski. Czasem wystarczy zapoznać się w początkiem, żeby wiedzieć, o co chodzi, a potem przejrzeć spis treści i  “powyjadać” z książki najlepsze kąski, czyli to, co Cię zainteresuje 🙂

Fot. na okładce: Hanna Dunajska

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Pochwal dziecko przed zachodem słońca

Na podstawie 5. rozdziału książki „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” A. Faber, E. Mazlish.

Skąd wiesz, na co cię stać?

Nikt z nas nie rodzi się z poczuciem własnej wartości. Musimy się o niej dowiedzieć od otaczających nas osób.

Na podstawie wypowiedzi rodziców i innych dorosłych dziecko wyrabia sobie zdanie o sobie. A od jego samooceny zależy, jak w przyszłości będzie radziło sobie z pojawiającymi się problemami i jakie cele będzie sobie stawiać. Jeśli ciągle słyszy, że jest beznadziejne, robi błędy, wszędzie brudzi i nie ma za grosz rozumu, to tak właśnie siebie widzi. Nie będzie miało odwagi stawić czoła większemu wyzwaniu. Z góry zakłada, że jest nieudacznikiem.

Natomiast dziecko, które widzi, że jego uczucia są szanowane, które dostaje możliwość wyboru albo szansę na samodzielne rozwiązanie jakiegoś problemu, zaczyna widzieć siebie jako wartościowego człowieka. Rośnie w nim zaufanie i szacunek do siebie.

Dzięki pochwałom dziecko dowiaduje się, w czym jest dobre, jakie są jego talenty i mocne strony, co już potrafi . Oprócz tego pochwały motywują do powtarzania lub kontynuowania dobrych zachowań – w przeciwieństwie do strofowania, które rodzi frustrację i zniechęca do poprawy.

Jak chwalić?

Nie każda pochwała będzie miała tak pozytywne skutki. Zastanów się, jak czułbyś się w takich sytuacjach:

  • przygotowujesz dla znajomych wafle przełożone dżemem, a oni twierdzą, że świetnie pieczesz;
  • na zajęciach „strzelałeś” i udało ci się dobrze odpowiedzieć na pytanie, a prowadzący mówi, że najwyraźniej jesteś znawcą tematu;
  • dobiegasz do odjeżdżającego autobusu, a siedzący w nim kolega gratuluje ci kondycji.

Pochwała może wywołać mieszane uczucia, np. natychmiastowe zaprzeczenie lub zwątpienie w wiarygodność chwalącego – „Wafli się nie piecze, co on wygaduje”, obawę – „Co, jeśli zaraz zapyta mnie znowu i cała moja niewiedza wyjdzie na jaw?” albo skupienie się na swojej słabości – „Kondycja? Przecież ledwo żyję po dobiegnięciu do autobusu.”

Okazuje się, że również słowa „dobry”, „świetny”, „piękny” nie brzmią przekonująco. Przecież można je wypowiedzieć nieszczerze. Wymagają uzasadnienia.

Dobra pochwała ma dwie części:

1. Dorosły opisuje z uznaniem, co widzi lub czuje:

„Wszystkie menażki są umyte, a stół dokładnie wytarty. Miło tutaj wejść.”

„Na twoim obrazku wszystkie drzewa są starannie pokolorowane. Pomysłowo narysowałeś futro zwierząt, aż chce się je pogłaskać.”

2. Dziecko – po wysłuchaniu opisu – potrafi pochwalić się samo:

„Jak chcę, to umiem zrobić porządek.”

„Mój rysunek jest naprawdę dobry.”

Do opisu można dodać jedno/dwa słowa, które podsumują godne pochwały zachowanie dziecka:

„Wyplotłeś całą prycz, chociaż na początku wszystko się poplątało i musiałeś zacząć jeszcze raz. To się nazywa wytrwałość.”

„Poczekałeś na swoją kolej, zamiast przekrzykiwać inne dzieci. To się nazywa cierpliwość.”

Dzięki takim słowom dziecko dowiaduje się czegoś o sobie, poznaje swoje możliwości. Ta świadomość może dodać mu sił w chwili zwątpienia czy zniechęcenia.

Pokonaj swoje czarnowidztwo

Mówienie pochwał nie przychodzi nam wcale łatwo. Naszą uwagę mocniej przyciągają negatywne aspekty rzeczywistości. Bardziej skupiamy się na tym, że wilczek usmarował pół stołu klejem, niż na tym, że starał się go pościerać.

Zimowisko 1. Gromady Pilawskiej 2017, fot. Mateusz Zawadka

Dlatego musimy świadomie szukać dobrych rzeczy i o nich mówić. Mam nadzieję, że widzisz już, że warto włożyć w to trochę wysiłku. Podobno nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca, ale swoich podopiecznych – jak najbardziej. Postaraj się na następnym spotkaniu każdemu z nich powiedzieć, co zrobił dobrze. A potem siebie też możesz pochwalić 🙂


Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Nasze rany na ciele Jezusa

W Wielkim Poście rozważamy drogę krzyżową i mękę Pana Jezusa. Uświadamiamy sobie od nowa, jak bardzo cierpiał z miłości do nas. Żeby nas odkupić zapłacił najwyższą cenę – oddał własne życie. Słyszymy, że to nasze grzechy są powodem męki Pana Jezusa. Że łamiąc przykazania przybijamy Go do krzyża.

Czyżbyś był tak okrutny?

Prawdą jest, że łamiemy Bogu serce, kiedy się od Niego odwracamy. Rozważanie drogi krzyżowej może nam pomóc wzbudzić w sobie słuszny żal i szlachetne postanowienia poprawy. I to jest bardzo dobre.

Jednak idąc dalej tym tropem, możemy dojść do przerażających wniosków: czy jestem takim potworem, że swoimi upadkami spowodowałem śmierć bezbronnego Boga? Że wbijałem gwoździe w dłonie? Plułem na ubiczowanego? Jak to możliwe, skoro jestem przeciwny karze śmierci i nie byłbym zdolny do tak okrutnego dręczenia kogokolwiek?

Między grzechem a krzyżem

Stwierdzenie, że nasze grzechy przybijają Jezusa do krzyża, jest dużym uproszczeniem. Faktycznie na początku jest grzech, a na końcu śmierć krzyżowa. Ale co dzieje się pomiędzy? Prorok Izajasz, zapowiadając mękę Mesjasza, mówi:

„On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, (…)
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie.”

Iz 53, 4-5

Nasze cierpienie”, „nasze boleści”. Każdy popełniony grzech zadaje nam realną ranę. Kaleczymy sami siebie grzesząc oraz jesteśmy kaleczeni przez innych ludzi popełniających grzechy.

Bóg nie dał nam przykazań, dlatego, że ot, tak sobie wymyślił. Albo dlatego, że dając nam zadania chciał przetestować naszą miłość do Niego. Jako Stwórca zna najlepiej swoje stworzenie i wie, co jest dla nas dobre. Pragnie naszego szczęścia i daje nam na nie receptę. Krótko mówiąc, wypełnianie przykazań „się opłaca”. (Podobnie jak używanie jakiegoś urządzenia zgodnie z instrukcją producenta.) Grzech może dawać początkowo złudzenie szczęścia, ale nigdy nie jest ono trwałe. Ostatecznie zostawia ranę i ból – nasz i skrzywdzonej przez nas osoby.

Bóg widzi to lepiej od nas. „Jezus (…) wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co jest w człowieku.” (J 2, 24-25). Jezus daje temu wyraz, kiedy idąc na Kalwarię, mówi do niewiast „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23, 28).

Patrząc na poranione ciało Jezusa, widzimy nasze własne rany, które wziął na Siebie, żeby nas od nich uwolnić. Obraz Brata Alberta „Ecce Homo” (łac. Oto Człowiek) dobitnie pokazuje naszą własną, ludzką kondycję, spowodowaną grzechami, którą przyjął Jezus.

Ecce Homo, św. Brat Albert Chmielowski

„Uzdrowienie przez drogę krzyżową”

Poniżej propozycja rozważań drogi krzyżowej ks. Krzysztofa Wonsa, zamieszczonych na końcu jego książki „Poznawanie siebie w świetle Słowa Bożego”.

A jeśli wolisz posłuchać, wejdź tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=otFLWc-JSH0.

Ze wstępu:Tak naprawdę, to nie my idziemy Jego drogą krzyżową, ale to On idzie drogą naszej historii życia. (…) Chce się zatrzymać przy każdej życiowej ranie spowodowanej grzechem. Chce się w niej „zanurzyć”, „dotknąć” ją i „objąć” całym sobą – jak wtedy, gdy obejmował krzyż i gdy całym sobą upadł na ziemię z krzyżem. Chce wstawać i brać na siebie nasze choroby, chce uzdrawiać nas swoją miłosierną miłością. On bierze na siebie nasze rany. Chce przejść z nami wszystkie miejsca życia, w których choruje nasz prawdziwy obraz siebie, nasze poczucie własnej godności, nasza dusza dziecka, nasza pamięć i nasze serce.”

„Stacja I
Rana zakłamania i fałszu:
Jezus skazany na śmierć

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Jezus pragnie uzdrowić mnie z ran nieprawdy i fałszu. Pozwala się ranić niesprawiedliwym wyrokiem, aby uzdrowić we mnie rany, które fałszują mój prawdziwy obraz Ojca i siebie. Przyjmuje na siebie cierpienie z powodu oskarżenia i fałszu, aby uzdrowić we mnie wszystkie zafałszowane miejsca w obrazie siebie, w obrazie mojego Ojca, wszystkie moje niesprawiedliwe wyroki, którymi ranię Ojca i siebie. Pozwala się sponiewierać fałszywym osądem, abym przestał poniewierać sobą i innymi. Jezus bity po twarzy, opluwany, krwawiący na całym ciele, chce uzdrowić we mnie obraz Ojca, abym odnalazł w Nim swoje rzeczywiste piękno.
Chwila ciszy…

Jezu, uzdrów we mnie ranę, która fałszuje mój obraz Ojca i mnie samego. Wróć mi zdrowe myśli, zdrowe uczucia, zdrowe oczy duszy!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja II
Rana ucieczki i rozłąki:
Jezus bierze na siebie mój krzyż

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Czy kiedykolwiek pomyślałem o tym, że podjęcie śmiertelnej męki było dla Jezusa związane z rozłąką z Ojcem? Jezus bierze na siebie mój największy krzyż. Aby mnie zbawić, musi przeżyć najboleśniejszą rozłąkę – z Ojcem. Chce przeżyć rozłąkę ze swoim Ojcem, aby uzdrowić we mnie ranę, która zawsze będzie zadawała mi najwięcej bólu. Wciela się w moją człowieczą codzienność, w „mój Nazaret”, w moją historię życia, aby dotrzeć do ran zadanych z powodu rozłąki, odrzucenia, ucieczek z domu. Chce przeżyć we mnie tęsknotę za Ojcem, aby uzdrowić moje życiowe tęsknoty – i tę największą, za Bogiem.
Chwila ciszy….
Jezu, który bierzesz na siebie krzyż, uzdrów mnie z ran zadanych mi przez rozłąki, odrzucenia, ucieczki!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja III
Rana pychy i zarozumiałości:
Jezus upada pierwszy raz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Jezus upada pod krzyżem wszędzie tam, gdzie trwoniłem mój ,majątek” życia, gdzie żyłem rozrzutnie. Jezus chce przeżyć słabość, kruchość, bezradność w moich ranach spowodowanych zarozumiałością, życiem na własną rękę. Chce cierpieć w moich ranach „krwawiących” przez pychę. Chce przeżyć słabość i upadek wszędzie tam, gdzie nie chciałem przyznać się do moich słabości, do moich upadków.
Chwila ciszy..
Jezu upadający, uzdrów moje rany, które zadałem sobie przez moja pychę i zarozumiałą samowystarczalność. Zdejmij ze mnie moją maskę człowieka twardego i naucz mnie przyznawać się do mojej kruchości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja IV
Rana braku miłości:
Jezus spotyka się z Matką

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Jezus pragnie uzdrowić mnie z ran spowodowanych brakiem matczynej miłości. Spotyka się ze swoją Matką, aby uzdrowić zranienia zadane mi w spotkaniach z moją matką, wszystkie zranienia z powodu braku spotkań, a także tych złych spotkań, które kończyły się trzaskaniem drzwiami, obrażaniem się i sterczeniem przed drzwiami domu. Jezus chce, abym kontemplował Jego spotkanie z Maryją, abym się nim nasycał. Chce, aby Jego spotkanie z Matką uwolniło mnie od złych wspomnień, przechowywanych w pamięci pretensji, urazów, gniewu. W moich ranach zawsze jest Jezus i Ona – Maryja. Są razem. Cierpią i milczą. Cierpią i kochają. Nie opuszczają mnie również wtedy, gdy wybieram ucieczkę od siebie, gdy się zamykam w sobie. Jezus zostawia mi Matkę, aby zawsze była przy mnie i przypominała mi o Jego Ojcu, który ma serce matki, który jak prawdziwa matka oczekuje, tęskni, wzrusza się głęboko, który mówi do mnie: Ja nigdy nie zapomnę o tobie…
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie, zranionego brakiem miłości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja V
Rana osamotnienia:
Jezusowi pomaga Szymon z Cyreny

Kłaniamy Ci się, Panie Jezus Chryste…

Jezus przyjmuje pomoc od Cyrenejczyka, aby uzdrowić wszystkie bolesne momenty mojego życia, w których nie potrafiłem przyjąć miłości, odrzuciłem dobroć i pomoc. Odrzucenie miłości pozostawia głęboką ranę, która „krwawi” nieopanowaną potrzebą bycia kochanym. Odrzucenie miłości pozostawia we mnie ranę pustki. Jest to rana, która krzyczy o miłość. Za moją maską twardego, który nie potrzebuje pomocy, kryje się małe dziecko skrycie żebrzące o miłość, gotowe zadowolić się nawet strąkami, odpadkami miłości. Jezus w spotkaniu z Cyrenejczykiem pragnie uzdrowić mnie z mojego osamotnienia, na które skazuję samego siebie. Pragnie uzdrowić moją hardość serca, abym nauczył się przyjmować miłość tak, jak On ją przyjmuje od przypadkowego człowieka.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów we mnie ranę osamotnienia!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja VI
Rana pod maską udawania:
Weronika ociera Jezusowi twarz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Są we mnie takie miejsca, które obnażają i zdradzają moje zranienia. Są to miejsca, na których widać je najbardziej: moja twarz, oczy, usta, mój głos. Cierpienia i smutku nie można ukryć. Nie wolno ukrywać. Nie wolno nakładać maski, ponieważ rany robią się jeszcze większe, a kiedyś maski będą zdarte. Trzeba przyznać się do swojej kruchości, jak młodszy syn z przypowieści Jezusa, nie wstydzić się wracać do Ojca w łachmanach, nie ukrywać twarzy w dłoniach, ale wtulić się w ramiona Boga. Twarz Jezusa, zakrwawiona, pełna bólu i pokoju, jest wolna od skrywania i udawania. Przyjmuje chustę Weroniki, pozwala, aby Go otarła, aby obnażyła cały Jego ból i abym patrząc na Niego, uczył się przyznawać do moich ran. Jezus pragnie uzdrowić moje życie z rany maskowania się.
Chwila ciszy…
Jezu, poślij mi Weronikę, aby była dla mnie aniołem pocieszenia w strapieniu; aby otarła chustą miejsca najbardziej poranione: moja twarz, moje udawanie, zawstydzenie, skrywaną rozpacz.
Jezu, uzdrów mnie z rany udawania!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja VII
Rana połowiczności i letniości:
Jezus upada drugi raz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus upada w połowie drogi, aby podźwignąć mnie z mojej połowiczności i letniości. Chce, abym przypatrzył się uważnie, gdzie upada i gdzie leży, abym w ten sposób rozpoznał to miejsce, tę ranę, która powstała we mnie od chwili, gdy zacząłem być połowiczny jak starszy i młodszy syn z przypowieści Jezusa. Upada we wszystkich miejscach moich ran, które rodzi moja połowiczność: połowiczna modlitwa, połowiczna miłość, połowiczne nawrócenie, połowiczne przebaczenie, połowiczna czystość, ubóstwo, posłuszeństwo, połowiczna miłość małżeńska, połowiczna wierność powołaniu. Za każdą połowicznością kryje się mój egoizm. Wracam do Ojca, nieraz z bardzo daleka, jak młodszy syn, ale ciągle myślę o sobie. Wracam do Ojca i zatrzymuję się przed domem, nie chcę wejść dalej, nie chcę być z Nim do końca, ponieważ ciągle myślę najpierw o sobie. Jezus pragnie uzdrowić we mnie wszystkie upadki spowodowane moja połowicznością, moim egoizmem.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie z rany połowiczności i letniości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja VIII
Rana niewypłakanego bólu:
Jezus i płacz niewiast

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus zwraca kobietom uwagę na ich płacz. Uczy je płakać nad sobą – przed Jezusem. Kiedy gromadzi się we mnie ból, kiedy otwierają mi się oczy i widzę swoją biedę, potrzebny jest gorzki płacz nad sobą, nie nad innymi; płacz nad sobą, który nie skupia mnie na sobie, ale jak młodszego syna prowadzi do ramion Ojca. Chce uzdrowić moją duszę, abym potrafił zapłakać nad sobą. Chce wyleczyć mnie z płaczu, który zamyka na Boga, który zamyka mnie w sobie. Jezus przywraca mi płacz dziecka. „Leczy” moje „chore łzy”.
Chwila ciszy…
Jezu, ulecz moją ranę niewypłakanego bólu!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja IX
Rana rozżalenia i złości:
Jezus upada trzeci raz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus upada, aby uzdrowić we mnie niezadowolenie, pretensje, żale starszego syna. Oto najboleśniejszy upadek, największa pokusa – zatrzymać się przed drzwiami domu Ojca i nie wejść do środka, nie chcieć cieszyć się razem z Nim. Jezus chce mnie uzdrowić z zatwardziałego gniewu i pretensji, które zamykają moje serce na Boga, na innych i na siebie.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie z rany rozżalenia i złości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja X
Rana obnażenia i poniżenia:
Jezus bezbronny – obnażony

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus obnażony z szat pragnie uzdrowić te momenty z historii mojego życia, w których zostałem obnażony z mojej słabości albo obnażałem i poniżałem innych. Pragnie uzdrowić we mnie serce młodszego syna, który w swojej słabości gotów był jadać to, co świnie; chce uzdrowić we mnie serce starszego syna, który nie przestaje wyrzucać grzechu swemu bratu, który go obnaża przed ojcem i nie potrafi mu przebaczyć.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów we mnie rany zadane przez obnażenie i poniżenie!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XI
Rana przemocy:
Jezus przybijany do krzyża

Kłaniamy Ci się, Panie Jezus Chryste…

Jezus bezbronny, nagi, omdlały i drżący z bólu przybijany do krzyża. Najpierw ręce, potem nogi. Całkowicie bezradny. Może jedynie wołać do nieba. Obraz okrutnej przemocy na bezradnym. Jezus raniony przemocą jest ikoną Ojca, który cierpi raniony przemocą swoich dzieci. Jednym razem raniony przemocą młodszego, innym razem starszego: przemocą wobec dobroci, wobec pokory, cichości i cierpliwości. Przemoc za pomocą pretensji, żalów, obojętności. Jezus „ikona Ojca” jest przybijany do krzyża – pozwala na przemoc. Każda rana na Jego ciele mówi o mojej przemocy wobec miłości. Bierze na siebie moją przemoc, zatrzymuje ją na sobie, aby nie raniła innych, aby uzdrowić we mnie to wszystko, co prowadzi mnie do przemocy fizycznej, psychicznej, duchowej.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie z rany przemocy!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XII
Rana śmierci:
Jezus kona na krzyżu

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus umiera na krzyżu z powodu młodszego i starszego syna. Umiera posłany przez Ojca, aby odnalazł i wrócił życie Jego dzieciom, które się gubią, umierają poza Jego domem, umierają w swoim grzechu odejścia. Jezus konający na krzyżu, osamotniony, wyszydzony, nierozumiany w swojej miłości, mówi mi o Ojcu, który umiera, ilekroć odchodzę od Niego i brnę w grzech. Życie poza Nim jest śmiercią. Umiera za mnie, w każdym moim grzechu, który odbiera mi Boga, umiera w każdym miejscu mojego życia, w którym nie potrafię umierać dla siebie: umiera w moim egoizmie, w zarozumiałym przekonaniu, że bez Niego mogę żyć. Umiera w moim obrażaniu się na Niego. Umiera w mojej zmysłowości, w mojej złości, w braku przebaczenia. Tak długo będzie dla mnie umierał, do końca moich dni, aż nauczy mnie umierać razem z Nim. Jego przebite serce przypomina mi o Ojcu, któremu serce pęka, gdy odchodzę i który wzrusza się głęboko, gdy wracam, który mówi do mnie przez otwarte serce Jezusa: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy”. Umieranie Jezusa przypomina mi, że Ojciec na mnie czeka.
Chwila ciszy…
Jezu umierający na krzyżu mojego życia, uzdrów mnie z grzechów, które zadają Tobie i mnie śmiertelne rany.
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XIII
Rana zniechęcenia:
Martwy Jezus na kolanach Matki

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste.

Maryja z martwym, bezwładnym ciałem Jezusa na swoich kolanach. Maryja obejmująca z żywą wiarą i czułością martwe Dziecko. Maryja – „ikona wiary”, która się nie załamuje, „ikona miłości”, która nie rezygnuje nawet wtedy, gdy widzi śmierć Dziecka. Na jej kolanach, przy jej łonie jest jeszcze dużo miejsca, jest miejsce także dla mnie. Chce mnie utulić i objąć, jak obejmuje Jezusa, razem z Jezusem. Maryja chce wziąć w ramiona całe moje życie, to, co umiera w nim przez moje zniechęcenie i rezygnację. Chce „przyłożyć” moje rany zniechęcenia i rezygnacji do ran Jezusa, aby zmartwychwstał we mnie syn, aby zmartwychwstała we mnie pasja i radość życia, aby uzdrowić mój bezwład życia, abym  mógł się bawić i cieszyć z Ojcem i Jego Synem, odnalezionym życiem, abym martwy ożył, zagubiony odnalazł się.
Chwila ciszy…
Ojcze o sercu matki, poślij mi Jezusa, aby uzdrowił we mnie ranę zniechęcenia i rezygnacji.  Poślij mi Maryję, aby „na swoich kolanach” uczyła mnie wiary silniejszej od śmierci!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XIV
Rana śmiertelnego grzechu:
Jezus złożony do grobu

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus złożony w grobie schodzi do najgłębszych ciemności mojego życia, do najgłębszej rany mego serca. Schodzi w otchłań mojego grzechu, do miejsc, które są we mnie grobem. Chce w nich czekać na moje nawrócenie i zmartwychwstanie. Chce, abym pozwolił Mu zejść do otchłani mojego życia, gdzie nie ma życia, chce mnie z niej wyprowadzić. Chce, abym oddał Mu mój grzech i wtulony w Jego ramiona powiedział: „Zgrzeszyłem wobec Ojca i względem Ciebie'”. Jezus szuka mnie w grobie moich grzechów, w ciemnościach moich lęków, w moim poczuciu „niegodnego dziecka”. Szuka mnie tam, gdzie już nikt inny nie zagląda. Chce mnie wrócić Ojcu, chce, abym uwierzył, że w domu Ojca jest mieszkań wiele. Jest także miejsce przygotowane dla mnie i wszystko jest już przygotowane do uczty.
Chwila ciszy…
Jezu schodzący do otchłani moich śmiertelnych grzechów, uzdrów mnie z ran grobowych ciemności i lęku!
Któryś za na cierpiał rany… (3 razy)

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.