„[Jezus] opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział: „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”». Łk 13, 6-9
Gdy poproszono mnie o podzielenie się swoimi przemyśleniami o cierpliwości, w mojej głowie natychmiast pojawiły się powyższe słowa Jezusa. Chociaż w tym fragmencie Pisma Świętego nie pojawia się słowo „cierpliwość”, to jednak jest to piękna przypowieść o tym, jak bardzo Bóg jest cierpliwy w stosunku do nas. Jak w innym miejscu napisał Apostoł: „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia.” (2 P 3,9). Bóg czeka. Cierpliwie. Przede wszystkim na naszą miłość. To jest ten owoc, którego pragnie. Dlaczego nie powinniśmy pozwalać Mu za długo czekać?
Cierpliwe czekanie wiąże się jednak z obawą, napięciem. Może powodować gniew i irytację: „Wytnij je, po co jeszcze ziemię wyjaławia?” – to nie są słowa spokojnego człowieka. A z kolei te uczucia wiążą się z cierpieniem. Nie przypadkiem te dwa słowa mają wspólny rdzeń. Cierpliwość wiąże się z cierpieniem – jeśli ktoś jest bardzo cierpliwy to bardzo dużo go kosztuje, kiedy trzeba znosić niemiły, czasem bolesny stan, uczucie, nieznośną osobę. Brak natychmiastowych wyników i nagrody mimo włożonej pracy. Cierpliwość zdecydowanie nie wiąże się z przyjemnością. Bóg czeka na Ciebie zawsze i jak nie pozwalasz Mu się z Tobą spotkać i pokochać – sprawiasz, że On staje się cierpliwy – ale Komuś, Kogo kochamy nie powinniśmy sprawiać takich atrakcji. Także nawracać się trzeba – czyli powracać do Boga. To jeśli chodzi o cierpliwość Boga w stosunku do Nas – to co najważniejsze zostało wyjaśnione. Ale czego możemy się nauczyć z tej przypowieści, jeśli chodzi o nasze międzyludzkie relacje? Jak naśladować Bożą miłość i cierpliwość zwłaszcza wobec powierzonych nam osób, które potrafią testować skutecznie naszą chrześcijańską miłość w praktyce?
Cierpliwość i oczekiwanie powinny być racjonalne. Gdzieś na samym początku trzeba zadać sobie pytanie z jakim drzewem mamy do czynienia? Czy naprawdę jest to drzewo figowe, które przyniesie słodkie owoce, czy może dąb, który spełni swoje zadanie w innym miejscu i w inny sposób? Jednej rzeczy można zawsze oczekiwać od człowieka, który określa się jako uczennica/uczeń Chrystusa – miłości i troski o zbawienie. Wspólna dla wszystkich ludzi jest modlitwa, jako znak więzi z Bogiem. To co dotyczy relacji z ludźmi, wykonywania zadań – to już bardzo indywidualna i wyjątkowa droga. Czy wiem, co tak naprawdę mam robić, jakie powinny być skutki moich wyborów? Jeśli jesteś dobrym kucharzem niekoniecznie musisz pięknie śpiewać. Z wypieków i potraw będziesz mógł się rozliczyć za jakiś czas, systematycznie i wytrwale na to pracując. Przy pierwszym stopniu słuchu muzycznego (wiesz kiedy ktoś śpiewa, a kiedy mówi) nie będziesz drugim Pavarottim, czekanie i praca nie pomogą. Jak jest ważne, żeby talenty rozeznać u powierzonych Ci ludzi, żeby „Makłowiczowi” nie wyznaczać norm „Pudziana” i odwrotnie. Trochę tak, ale z poprawkami.
Zakorzenienie. Drzewo jest już zasadzone we właściwym miejscu. Wrośnięte w określoną glebę. Winnica jest już jego winnicą. Gdyby mogło mówić, pewnie by to powiedziało – „moja winnica”. (Moja, Nasza – rodzina, szkoła, drużyna, hufiec). Jeśli to nie jest moje, nie ma wrośniętego korzenia – nie ma szans na owocowanie.
Wsparcie. Kiedy ogrodnik widzi, że nie ma owoców, zwraca na to uwagę – może nie ma korzenia. Więc może trzeba jakoś pomóc temu drzewu. Cierpliwość w stosunku do człowieka nie oznacza więc siedzenia i „lampienia się” na niego w oczekiwaniu efektów. Ogrodnik spulchnia ziemię czyli rozbija być może skały wokół drzewa (nie wiem czy pamiętacie, ale był kiedyś taki serial „W kamiennym kręgu” – nie wiem o czym był, ale teraz tytuł mi się przypomniał, nasze relacje to może być taki kamienny krąg, w który nawet najsilniejszy człowiek się nie wciśnie) i obkłada nawozem. Stwarza warunki rozwoju, wspiera. Co więcej – broni i osłania przed zewnętrznymi surowymi opiniami, bo ma świadomość, że brak owoców może wynikać z obiektywnych przyczyn.
Cierpliwość nie jest wieczna. Wtedy, byłaby naiwnością i głupotą. Drzewo, które nie przynosi owoców jednak zabiera innym roślinom słońce, zawłaszcza glebę. Sprawia, że inne drzewa też po jakimś czasie przestają owocować. Nawet Boża cierpliwość w stosunku do ludzkości kiedyś się skończy, będzie przecież Sąd Ostateczny. Przyznanie się do porażki, zmarnowanego czasu nie jest czymś złym. Świadczy o mądrości i dojrzałości. Cierpliwość bowiem sama w sobie nie jest 100% procentową gwarancją sukcesu. Choć trudno jest sobie wyobrazić jakiekolwiek sensowne dzieło bez wytrwałości i cierpliwości, ale o tym być może kiedy indziej.
Ecce Homo, św. Brat Albert Chmielowski
P.S. Na zakończenie, obraz do medytacji ze Słowem Bożym. Jak zawsze lepszy niż tysiąc słów. O cierpliwości Jezusa w stosunku do Ciebie. Spostrzegawczy zauważą na Nim Serce:
„Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli? na kimże się ramię Pańskie objawiło? On wyrósł przed nami jak młode drzewo i jakby korzeń z wyschniętej ziemi. Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał. Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, a myśmy Go za skazańca uznali, chłostanego przez Boga i zdeptanego. Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie. Wszyscyśmy pobłądzili jak owce, każdy z nas się obrócił ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich. Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak On nie otworzył ust swoich. „ Iz 53, 1-7
ks. Paweł Szymański
Święcenia kapłańskie 2002-05-18.
Od 2012 roku pracuje w parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie.
Od wielu lat służy duszpastersko lubelskiemu środowisku "Zawiszy"
Czy w Niebie wszyscy będą tak samo szczęśliwi? Tak i nie. Każdy zbawiony osiągnie pełnię szczęścia, ale na swoją miarę. Pełnia pełni nierówna. W pełnej beczce jest dużo więcej wody niż w pełnym naparstku. Człowiek też ma swoją „duchową pojemność”. I ma na nią wpływ. Od Ciebie zależy, jak bardzo będziesz szczęśliwy. A czym będzie to szczęście, dla którego stworzył nas Bóg? Leo J. Trese, autor książki W co wierzymy, posługuje się następującym przykładem.
Historia miłości
Pewien amerykański żołnierz został wysłany do zagranicznej bazy wojskowej. Otrzymywał od rodziny list z dołączoną lokalną gazetą. Podczas przeglądania zobaczył zdjęcie dziewczyny, która od razu mu się spodobała. Postanowił nawiązać z nią kontakt. Wysłał list i po jakimś czasie dostał odpowiedź. Od tamtej pory pisali do siebie regularnie, w wiadomościach dzielili się swoimi przeżyciami i przemyśleniami tym, co dla każdego z nich było ważne. Poznawali się coraz lepiej i stawali się sobie coraz bliżsi. Pod wzajemnym wpływem starali się być coraz lepsi, chłopak nawet rzucił palenie. Z utęsknieniem czekali na prawdziwe spotkanie. Po dwóch latach żołnierz zakończył służbę i wrócił w rodzinne strony. Jak wielka była jego radość, kiedy na dworcu witał się z ukochaną!
Nasza sytuacja jest podobna. W niebie w końcu będziemy mogli spotkać się z Bogiem twarzą w twarz, rzucić Mu się na szyję. Z tą różnicą, że chłopak na dworcu mógłby być mimo wszystko rozczarowany, gdyby np. okazało się, że dziewczyna ma paskudnie skrzeczący głos. W niebie posiądziemy nieskończenie doskonałego Boga i będziemy przez Niego posiadani. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie radości płynącej z takiego zjednoczenia. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć” – pisze św. Paweł o czekającym nas szczęściu. Żadna ludzka miłość nie może zaspokoić wszystkich tęsknot i pragnień ludzkiego serca. Może je wypełnić tylko nieskończona miłość Boga.
A gdyby żołnierz nie pisał listów? Cóż, jeśli nawet dziewczyna byłaby na dworcu w czasie jego powrotu, to po prostu przeszedłby obok niej, jak obok innych nieznanych osób. Gdyby znał ją z widzenia, może rzuciłby szybkie „cześć” i poszedł dalej. Podobnie osoba, która na ziemi nie pozna i nie pokocha Boga, nie będzie mogła cieszyć się wypełnieniem tej miłości w niebie. To szczęście nie będzie dla niej istnieć tak, jak dla niewidomego nie istnieje piękno górskiego widoku. Ktoś, kto przed śmiercią pozna Boga trochę, pewnie ucieszy się, kiedy spotka go w Niebie i na swoją miarę będzie szczęśliwy. Ale tylko ten, kto pokocha Go szalenie, będzie też szalenie szczęśliwy.
il. Agata Kocyan
Masz nieodczytaną wiadomość
Właśnie po to żyjemy na Ziemi, żeby przez miłość do Boga, budować fundamenty naszego szczęścia w Niebie. Pięknie brzmi, ale jak to zrobić? Jak zaprzyjaźnić się z Osobą, której nie widzimy i nie słyszymy? Czy można Ją poznać? Żołnierzowi udało się za pomocą korespondencji. My też mamy taką szansę. W dodatku nie musimy pisać pierwsi i niepewnie czekać na odpowiedź, bo Bóg już opowiedział o Sobie. W Piśmie Świętym i Tradycji objawił nam wszystko, co jest potrzebne, żeby Go poznać. I zachwycić się. A także poznać siebie – takimi, jakimi On nas widzi. I znowu się zachwycić.
„Ucz się o sercu Boga ze słów Boga” – zachęca św. Grzegorz Wielki. Słowo Boga to coś więcej niż słowo człowieka. Jest „żywe i skuteczne”. Bóg sprawia to, co mówi – w ten sposób stworzył świat. I to stwórcze Słowo pozwala zamknąć się w biednych ludzkich literach. Bóg jest tak pokorny. Słowo stało się ciałem – Wszechmocny stał się niemowlęciem. Nieogarniony pozwolił zamknąć się w literze, żebyśmy mogli Go poznawać. Pomyśl o tym, kiedy będziesz patrzeć na Dzieciątko w żłóbku. Jak bardzo Bóg się uniżył, żeby być blisko nas. Niemowlę. Litera.
A Ty, jak odpowiadasz na Jego starania? Czytasz w ogóle to, co do Ciebie napisał? Pomyśl, z jaką niecierpliwością czekasz czasem na jakąś wiadomość. Wzbudź w sobie taki głód Słowa – otwieraj Biblię jak wiadomość od ważnej dla Ciebie osoby. W ten sposób czytali ją chrześcijanie już od pierwszych wieków – praktykowali lectio Divina, czyli pobożne czytanie prowadzące do spotkania z Bogiem.
Nic z tego nie rozumiem
Dzieje Apostolskie zawierają barwną opowieść o apostole Filipie. Posłuszny poleceniu anioła Filip staje przy drodze z Jerozolimy do Gazy. Właśnie przejeżdża tamtędy dworzanin etiopskiej królowej, który zarządza całym jej skarbem. Czyta księgę proroka Izajasza. Na wezwanie Ducha, Filip dogania wóz. Pyta dostojnika, czy rozumie, co czyta, a ten z prostotą odpowiada: „Jakżeż mogę rozumieć, kiedy mi nikt nie wyjaśni?”. Dalej jadą razem. Filip, wychodząc od słów proroka, opowiada Etiopczykowi o Jezusie. A na postoju, na prośbę dworzanina, udziela mu chrztu.
Czasem podczas czytania Pisma Świętego czujemy się zupełnie jak etiopski dworzanin – nic nie rozumiemy. W dodatku zwykle nie zjawia się przy nas apostoł ani anioł, który mógłby nam wszystko wytłumaczyć. Co tu robić? Wymyślanie własnych teorii może być niebezpieczne – z błędnej interpretacji Pisma wzięły początek różne herezje. „Żadne proroctwo Pisma nie jest do prywatnego wyjaśniania” – pisze św. Piotr w swoim liście.
Tekst biblijny powinien być czytany w świetle całości Biblii. I tak podczas czytania Starego Testamentu nie możemy udawać, że nie znamy Nowego. Musimy też widzieć opisane wydarzenia w świetle Tradycji. Co to znaczy? Apostołowie osobiście znali Jezusa, słyszeli wszystko bezpośrednio od Niego, mogli Mu zadawać pytania, widzieli to, co robił. Potem uczestniczyli w spisywaniu ksiąg Nowego Testamentu. Najlepiej wiedzieli, jak należy je interpretować, w jakim duchu czytać. Tą wiedzę przekazali swoim następcom – biskupom.
Ponadto wierzymy, że w Kościele działa Duch Święty, który umożliwia coraz lepsze rozumienie Objawienia. Dlatego oprócz Pisma Świętego należy czytać komentarze. Jest wielu ludzi mądrzejszych od nas, którzy poświęcili się studiowaniu kwestii biblijnych. Dzięki nim możemy poznać kontekst kulturowy w jakim dany tekst powstał, inne znaczenia słów, które na polski zostały przetłumaczone w tylko jeden sposób oraz wersety Pisma Świętego, które są związane z fragmentem przez nas czytanym i w jakiś sposób go tłumaczą. Niektóre wydania Pisma, mają wbudowane krótkie komentarze (wyd. Edycja Świętego Pawła). Mamy również do dyspozycji, np. Katolicki Komentarz Biblijny wyd. „Vocatio” albo bardziej przystępną serię Katolicki Komentarz do Pisma Świętego wyd. „W drodze”, czy komentarze do Ewangelii z danego dnia w Oremusie.
Czy Pismo Święte może się mylić?
Jeszcze jedna ważna sprawa. Czy Pismo Święte może się mylić? Autorem jest przecież Bóg, to On natchnął ludzi, którzy pisali Biblię. Czy taki tekst może zawierać jakiekolwiek błędy?
Był czas, kiedy obrońcy nieomylności Pisma Świętego uważali ludzi nauki za bluźnierców, bo ich odkrycia wydawały się kłócić z jego treścią. Też uważasz, że świat nie powstał w siedem dni? Czy w takim razie Bóg się pomylił? Pismo Święte jest nauczycielem prawd zbawczych. I ucząc nas prawd potrzebnych po zbawienia jest nieomylne, bo jego pierwszym autorem jest Bóg. Natomiast twórcą bezpośrednim każdej księgi jest konkretny człowiek, żyjący w określonym czasie, kulturze, posiadający wiedzę na miarę swojej epoki i stanu. Bóg temu człowiekowi nie zabiera jego rozumienia świata, nie daje mu nowego, wszechwiedzącego umysłu. Nie robi też z niego bezmyślnego narzędzia, które tylko zapisuje podyktowany tekst. Pozwala mu być autorem, dbając o to, żeby powstający tekst pokazywał prawdę o Bogu i człowieku w odniesieniu do Boga. Dlatego czerpanie z Biblii wiedzy o funkcjonowaniu przyrody albo zarządzaniu pieniędzmi to pomyłka.
Lectio – pozwól Bogu, żeby Ci poczytał
Lectio Divina znaczy po łacinie „Boże czytanie”. Wyróżniono w nim cztery charakterystyczne etapy. To nie jest schemat, który trzeba bezwzględnie realizować, a raczej opis tego, co dzieje się w duszy człowieka pobożnie czytającego Pismo Święte.
Na początku warto pomodlić się o pomoc Ducha Świętego, by pod Jego natchnieniem Słowo stawało się Pismem. I odwrotnie: dzięki Jego mocy Pismo może stać się dla nas żywym Słowem. Zaczynamy lectio – łac. czytanie. To moment strategiczny. Jeśli chcemy, żeby nasze lectio było Divina – Boże, a nie humana – ludzkie, to musimy pozwolić, żeby to Bóg nam czytał.
Ojcowie starożytni gorąco zachęcali: zrób wszystko, żeby twoje czytanie zamieniło się w słuchanie. Co Bóg mówi? „Bez tego pytania święty tekst będzie tylko pretekstem, by nigdy nie wyjść poza własne myśli” pisze Benedykt XVI w VerbumDomini”. Nie jest to może łatwe, ale nie jest niemożliwe. W odpowiedniej lekturze pomoże spokojne miejsce, umożliwiające skupienie, a także zapoznanie się z przypisami i komentarzami, dzięki którym lepiej zrozumiemy to, co czytamy.
A jednak najważniejsze nie jest zrozumienie tekstu, ale przyjęcie go z wiarą i miłością. Może być tak, że nie będziemy rozumieć i nie powinno nas to zniechęcać. Kluczowe nie jest pytanie „dlaczego?”, tylko „kto mówi?”. Skoro mówi Bóg – przyjmuję to, chociaż nie rozumiem. Co Maryja mogła rozumieć w chwili zwiastowania? Przyjęła słowa anioła, bo uwierzyła, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, a nie dlatego, że te słowa wydały jej się logiczne. Co Bóg mówi?
Meditatio – Ty jesteś tym człowiekiem
Drugim etapem jest meditatio – rozważanie. Zadaliśmy już pytanie „co Bóg mówi?”, teraz zapytajmy „co Bóg mówi do mnie?”. Nie do księży ani do mojej rodziny, tylko do mnie. Najłatwiej czytać Biblię „na wynos” – zauważyć, kto powinien to sobie przeczytać i się zmienić, ale nie o to chodzi.
W Starym Testamencie jest scena, w której prorok przychodzi upomnieć grzeszącego króla Dawida. Opowiada mu historię człowieka, który zabrał biednemu sąsiadowi jego jedyną owieczkę, chociaż sam miał wielkie stado. Dawid od razu mówi, że człowiek ten postąpił źle i zasługuje na karę. Zupełnie się jednak nie orientuje, że mowa o nim samym. Dopiero prorok mu uświadamia: „ty jesteś tym człowiekiem”. Warto sobie to powtarzać „ty jesteś tym człowiekiem” – trędowatym, faryzeuszem, uczniem.
Jak rozpoznać to, co w tym tekście jest ważne w kontekście obecnego momentu mojego życia? Patrzeć na poruszenia serca. Jaki fragment szczególnie mnie poruszył? Zdrowa część mojego serca będzie reagować radością i pokojem, a chora – niepokojem. Co w tekście przynosi mi radość, a co niepokoi i pokazuje zranione miejsca?
Oratio – sam nie dasz rady
Widzimy już swoją prawdziwą twarz. To, co w nas dobre, ale też nasze słabości. Oratio to modlitwa – rozmowa z Bogiem o tym, co zobaczyliśmy. Dziękowanie Mu, uwielbianie Go – jak Maryja w Magnificat.
To jednak nie wszystko. Nie udawajmy, że ze wszystkim tak łatwo nam się zgodzić. Bóg chce leczyć nasze słabości, ale nas to wcale nie zachwyca, wygodnie nam ze starym sposobem myślenia, przyzwyczajeniami. Nasza modlitwa może wyglądać jak walka Jakuba z Bogiem na pustyni. Taka też Mu się podoba, bo dopóki jest nasze zaangażowanie, jest też szansa, że staniemy po Jego stronie i poprosimy o pomoc w tym, co nas przerasta. Możemy i powinniśmy być z Bogiem całkowicie szczerzy. On się nie obrazi, nienawidzi tylko letniości – modlitwy powierzchownej, nudzenia się na modlitwie. Jeśli brakuje Ci do Niego zaufania albo nie rozumiesz, co się wyrabia w twoim życiu – powiedz Mu to otwarcie. I poproś, żeby coś z tym zrobił. Żebyś potrafił stanąć po Jego stronie.
Contemplatio – być razem
Kiedy proboszcz z Ars przyszedł rano otworzyć kościół, jeden z wieśniaków już czekał pod drzwiami. Zdziwionemu księdzu wyjaśnił, że przychodzi, żeby przed tabernakulum szukać siły i pomocy do całodziennej pracy.
„I co mówisz Bogu, kiedy tak klęczysz?” – zapytał proboszcz.
„Nic.” – odpowiedział wieśniak. – „Patrzę na Niego, a On na mnie.”
Na tym polega kontemplacja. Nie są już potrzebne słowa ani rozważania. Tak jak w towarzystwie osoby, którą dobrze znamy – nie trzeba cały czas mówić, wystarczy być, cieszyć się jej obecnością i świadomością, że ona również cieszy się, że nas widzi. Wpatruj się w Boga, na Nim skup całą swoją uwagę. Myśli, które będą przychodzić Ci do głowy, łagodnie od siebie odsuwaj. Możesz powtarzać powoli jakieś krótkie słowa, które pomogą Ci się skupić, np. „Pan mój i Bóg mój” albo po prostu Imię Jezus. W ten sposób miniesz kurtyny Twoich uczuć i myśli i wejdziesz do swojej „wewnętrznej izdebki” – najgłębszego miejsca Twojego serca, gdzie przebywa sam Bóg.
Drogi Czytelniku, więcej poczytasz lub posłuchasz tutaj:
1. Życie w rytmie Słowa. Praktyka lectio divina, ks. Krzysztof Wons,
Studiuje filologię polską i uczy polskiego obcokrajowców. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem najdłużej i najskuteczniej - Akelą. Obecnie redaktorka naczelna "Dżungli" - czasopisma dla wilczków.
Kleszcze, borelioza i kleszczowe zapalenie mózgu – to nie są nam jako szefom, ale i też zwykłym ludziom, pojęcia całkowicie obce. Co roku w okresie przed obozami letnimi mówi się o niebezpieczeństwie, jakie niosą powikłania po ukąszeniach kleszczy.
Borelioza, jak mówi definicja czysto naukowa, jest najczęściej występującą w naszym regionie chorobą przenoszoną przez kleszcze. Jest to choroba bakteryjna. Objawy dotyczą wielu układów i mogą się pojawiać z różnym nasileniem. Zakażenie może przybierać formy od bezobjawowego do ciężkich przypadków z nieodwracalnymi zmianami najczęściej w obrębie układu nerwowego i stawowego. Środkami działającymi zapobiegawczo na boreliozę jest unikanie kontaktu z kleszczami.
W tym miejscu warto podkreślić potrzebę stosowania oprysków terenów obozów letnich przed faktycznym ich terminem w celu zmniejszenia ryzyka występowania tych pasożytów. Kolejnym środkiem zapobiegawczym jest możliwie jak najszybsze usuwanie kleszczy ze skóry i obserwacja miejsca ukąszenia. Ślad po takowym ukąszeniu powinien niepokoić, jeśli po dłuższym czasie występuje rumień o średnicy 5 cm i większej, przemieszczający się, zwłaszcza z przejaśnieniem w środku, powiększający się, bez świądu. W takim przypadku należy udać się do lekarza w celu oceny, czy jest to objaw boreliozy.
Należy również wspomnieć o kleszczowym zapaleniu mózgu – czym ono tak dokładnie jest, jak temu zapobiegać i kiedy się już niepokoić. Najprościej mówiąc, KZM jest to ostra choroba wirusowa, która się często wiąże z powikłaniami neurologicznymi. Do zakażenia wirusem KZM dochodzi najczęściej poprzez ukąszenie przez zakażonego kleszcza. Jednak można zapobiec powikłaniom i zminimalizować skutki choroby stosując szczepienia. Efektywność szczepionki na KZM jest bardzo wysoka – na 100 osób aż 95 wytwarza przeciwciała chroniące przed powikłaniami. Jednak aby taka szczepionka działała, trzeba ją zaaplikować odpowiednio wcześniej, czyli w okolicy stycznia, na około pół roku przed obozami. W zaleceniach zostało wspomniane, że grupy, którym zaleca się przyjęcie tej szczepionki, to m.in. uczestnicy obozów letnich i kolonii, więc skauci również się wliczają w tą grupę.
il. Agata Kocyan
Tutaj warto wspomnieć o wadze szczepionek w naszym życiu. Ogólnie rzecz ujmując, szczepionka jest to preparat biologiczny, który imituje naturalną infekcję i prowadzi do nabycia odporności na jakąś chorobę. Dlatego też ważną rzeczą jest, aby się szczepić na niektóre choroby (np.: wspomniane KZM), które w sytuacji zarażenia się mogłyby być dla nas niebezpieczne. Tak w kontrolowanych warunkach nabędziemy odporność na tą chorobę, dodatkowo chroniąc się przed ewentualnymi powikłaniami. Dlatego myśląc w perspektywie obozów letnich ważna rzeczą jest to, aby pamiętać o profilaktyce chorób wywoływanych przez kleszcze i stosować możliwe dostępne środki zaradcze.
Michał Ochnik
Przyszłoroczny maturzysta przyboczny w 1. druzynie jeleniogórskiej
Prywatnie pasjonat historii i dobrych książek
Jest początek listopada. Jak co roku mniej więcej o tej porze, siedzę z notesem w ręku i liczę – 26 osób, w tym 9 dzieciaków, do obdarowania na święta. Dużo. Rzut okiem na stan konta i poprawka – bardzo dużo. Lubię dawać prezenty, ale widząc taką liczbę tracę cały zapał i przyjemność z wybierania i wymyślania, co moich bliskich mogłoby ucieszyć. Zamykam notes. Jak zmienić projekt Prezenty 2020, żeby nie stał się katorgą odbierającą radość. Nie chcę, żeby ta część świąt przysłoniła mi czas adwentu, żeby do tej pięknej, ale o ile mniej ważnej, części świętowania, sprowadziło się moje przygotowanie do Bożego Narodzenia i wszystkie rodzinne rozmowy w najbliższych tygodniach. Postanawiam nie dać się konsumpcjonizmowi i odzyskać prezentowy spokój. Oto kilka sposobów.
1. Rękodzieło
Ten pomysł wymaga wysiłku, kreatywności i zaangażowania własnych rąk. Jest w związku z tym bardzo harcerski?. Ja preferuję praktyczne prezenty, a idei na prezent DIY („zrób to sam”) może być od groma. Można zrobić własne mydło, czy świeczki (o zapachu lubianym przez daną osobę), czy też woskowijki (ekologiczna i estetyczna alternatywa dla folii spożywczej, aluminiowej i papieru śniadaniowego). Jeśli lepiej się czujesz w temacie szycia – dla każdego obdarowanego przygotuj zestaw wielorazowych materiałowych/siateczkowych woreczków na warzywa i owoce albo zestaw torba + maseczka z tym samym motywem. Nie straszny Ci decoupage? Do ozdobionego przez siebie pudełka włóż własnoręcznie upieczone świąteczne pierniki. Można zająć się makramami, rzeźbić, czy czerpać papier i robić z niego notesy. Jeśli zaś zaczniemy planować prezenty dużo wcześniej, możemy innych obdarować przetworami – grzyby w occie, powidła, czy nalewka w pięknym opakowaniu, na pewno ucieszą każdego. Najważniejsze, żeby przygotowywać prezenty z myślą o osobie, która ma być obdarowana. Żeby w swoją pracę wkładać serce. A może dołączysz krótką wiadomość o tym, dlaczego właśnie temu komuś ofiarowujesz taki a taki prezent – wtedy na pewno będzie on bardziej wyjątkowy.
2. Symbolicznie – na wesoło
To dobry sposób na prezenty wśród znajomych i przyjaciół. Tutaj najważniejszy jest pomysł i znajomość danej osoby, żeby było to coś dla niej charakterystycznego, coś co odpowiada jej poczuciu humoru. Musimy uważać jedynie, żeby nie przekroczyć granicy dobrego smaku i nie urazić drugiej osoby. Pamiętajmy, że prezent ma świadczyć o naszej sympatii i być po prostu miły dla obdarowanego.
3. Losowanie
Sposób o tyle trudny, że wymaga akceptacji wszystkich zainteresowanych, a to niestety nie takie oczywiste (moi dziadkowie nie dali się przekonać?). Idea polega na ograniczeniu ilości robionych prezentów do jednego, dla osoby, którą wcześniej wylosujemy. Każda osoba robi jeden prezent i otrzymuje jeden prezent. Uważam, że gdy możemy skupić się na tym jednym podarunku, jest on dużo bardziej przemyślany, a co za tym idzie trafiony, niż gdy musimy wręczyć coś 10 osobom.
fot. Ernest Benicki
4. Czas – dobry czas
Powiem szczerze – mam duży problem z prezentami dla dzieci. Wynika to chyba z faktu posiadania przez nie w dzisiejszych czasach ogromnej ilości zabawek i rzeczy w ogóle. Jeśli ma się 200 książek, 50 gier planszowych i 30 zestawów Lego, to ciężko się z czegoś naprawdę ucieszyć. Co za tym idzie, rosną także wymagania milusińskich – książka już rzadko wystarcza, oczekiwania spełnia dopiero dron, czy tablet. Moją frustrację tym tematem pogłębia fakt, że rzeczy dla najmłodszych są dość drogie – nie byłoby mi żal na nie wydawać, gdyby później prezent był w użyciu, ale często po krótkim czasie używania, po prostu się kurzy. Oczywiście winę za tę sytuację ponoszą dorośli, którzy dzieci do takich prezentów przez lata przyzwyczaili.
Dlatego najchętniej w ramach prezentu zapraszam dzieciaki na różnorakie wyjścia razem ze mną. Wszystko zależy od wieku, zainteresowań i możliwości. Pandemia trochę może krzyżować nam plany, ale może to być prezent z odroczonym terminem. Możemy wybrać opcję sportową (basen, lodowisko, park trampolin), kulturalną (teatr, muzeum, kino, koncert), naukową (centrum nauki, warsztaty). Można połączyć różne opcje i dołożyć do tego lody w kawiarni (takie wyjście do kawiarni z moją matką chrzestną, to jedno z moich pierwszych wspomnień, ale może to dlatego, że ćwierć wieku temu wyjście do kawiarni to było coś wyjątkowego). Można zorganizować wyprawę do lasu i przygotować prawdziwą grę. Myślę, że taki prezent będzie pamiętany o wiele dłużej i bardziej, niż wszelkie gry, klocki, a nawet drony?. Nic też nie stoi na przeszkodzie, aby obdarować w ten sposób także dorosłych.
5. Voucher na czas
Świat pędzi, a często my razem z nim. Z wędrówki jedziesz na zimowisko z drużyną, później zaczyna się sesja, a następnie masz w planach wypad na narty ze znajomymi. Czas studiów jest naprawdę genialny – można tyle zrobić, tyle doświadczyć, ale można przy tym także zaniedbać relacje z najbliższymi. Kolejnym pomysłem, chyba najprostszym w przygotowaniu, jest podarowanie swojego czasu do dyspozycji drugiej osoby – to ona wybiera co będziecie robić. Najlepiej przygotować specjalne vouchery ze szczegółami prezentu – ile czasu, do kiedy należy zrealizować prezent, ile wcześniej się umówić. Na pewno efekt prezentu będzie lepszy, gdy sam voucher będzie wyglądał atrakcyjnie. Bądź wtedy jednak przygotowany na wszystko – może będziesz musiał myć okna, albo uczyć dziadków korzystania ze smartfona – to oni zdecydują, co będziecie robić.
6. Dla potrzebujących
W niektórych rodzinach dorośli postanawiają zrezygnować z prezentów dla siebie i wspomóc różnorakie akcje charytatywne. To bardzo piękna i dojrzała postawa – bardziej cieszy nas to, że pomogliśmy innym, niż otrzymywanie dóbr materialnych. Można umówić się całą rodziną na wsparcie jednej fundacji. Można również poprosić, aby w ramach prezentu dla siebie wspomóc potrzebujących.
Na pewno tematem prezentów warto się zainteresować wcześniej. Jeśli jednak jeszcze tego nie zrobiłeś, mam nadzieję, że tych kilka pomysłów pomoże Ci zaplanować, czym obdarujesz w tym roku swoich bliskich. Prezenty są fantastyczne – zarówno ich otrzymywanie jak i dawanie. Jednak największą radość w czasie Świąt ma przynieść spotkanie z Panem Jezusem i najważniejsze, żeby w całym prezentowym, porządkowym i kulinarnym zamieszaniu o tym nie zapomnieć.
Fot. na okładce: Antoni Biel
Emilia Kawałek
Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.
Parę dni temu, jak co roku, weszliśmy w czas niezwykły – czas Oczekiwania. Gdy byliśmy dziećmi zapewne wiązaliśmy to przede wszystkim z czekaniem na wieczór wigilijny, którego przedsmak otrzymywaliśmy w dniu Świętego Mikołaja. Jednak, w toku naszej katechizacji, poznaliśmy głębię Adwentu. Nie czekamy jedynie na liturgiczne Boże Narodzenie i pamiątkę wstąpienia przedwiecznego, nieskończonego Słowa w ludzki czas i historię, ale na Jego ponowne przyjście na dźwięk anielskiej trąby.
Antropologowie i religioznawcy uczą nas, że ludy pierwotne wierzyły w cykliczność czasu. Świat i człowiek istnieli na wzór pór roku – rozkwitali jak wiosna, osiągali pełnię sił w lecie, a te opuszczały ich na jesieni, by wreszcie dosięgał ich zimowy chłód śmierci. Cykl nie miał początku i będzie się zawsze powtarzać. Oczywiście tę koncepcję wyrażano licznymi i bogatymi symbolami, przyjmowały ją zarówno kulty pierwszych społeczności rolniczych, wielkie tradycje religijne Indii oraz starożytni filozofowie-stoiccy, jak i żyjący dwa wieki temu Fryderyk Nietzsche.
il. Agata Kocyan
Taki obraz rzeczywistości chrześcijaństwo w pewnej części przyjmuje, chociażby przez cykliczność roku liturgicznego. Dopełnia go jednak koniecznymi ramami, którymi są wydarzenia zbawcze – od pierwszej zapowiedzi przyjścia Mesjasza, którą sam Bóg dał ludziom w Raju, przez Stare Przymierze, aż po narodziny, śmierć i zmartwychwstanie Pana Naszego. Ostatnim z wydarzeń zbawczych będzie Paruzja i koniec rzeczywistości takiej, jaką zna ją człowiek. Brzmi dostojnie, choć w pewien sposób przerażająco. Ale tak chyba być powinno.
Czas Adwentu winien służyć rozważaniu tych wielkich tajemnic. By pomóc go wam przeżyć jak najowocniej, przygotowaliśmy na ten miesiąc zestaw tekstów, które poruszają zarówno sprawy ciała, rozumu jak i ducha. Mamy nadzieję, że was usatysfakcjonują. Jeżeli któryś skłoni Was do refleksji, albo nawet polemiki, chętnie przyjmiemy na nasze łamy Wasze przemyślenia. Jesteśmy i zawsze będziemy otwarci na twórczość Naszych Czytelników, więc jeżeli chcecie się z nami czymś podzielić, śmiało piszcie na adres e-mailowy redakcji. Twórzmy Przestrzeń wspólnie!
Ignacy Wiński
Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.
Każdy z nas jest inny i ma różne blokady psychiczne w zależności od podejmowanych wyzwań. Jednak głównym ich źródłem, wspólnym dla nas wszystkich, jest lęk. Wyuczony strach przed porażką. Od dziecka wpajano nam, że niewywiązanie się ze swoich obowiązków wiąże się z kategorycznymi konsekwencjami. Rzadko kiedy ktoś łaskawie dawał nam drugą szansę lub możliwość poprawy. Zrobisz coś źle – jesteś stracony. Nie ma ucznia bez jedynki, jak często już sami mawiamy. Sam przyznaj: czy takie myślenie jest słuszne?
Spójrz na raczkujące niemowlę. Dla niego człowiek stojący to człowiek sukcesu. Pragnie być jak on. Najpierw ćwiczy przy meblach, potem powoli, gdy zaczyna samodzielnie utrzymywać równowagę, stawia swoje pierwsze kroki. I BAM! Pierwszy upadek. Chwila stresu, krótki jęk, lecz zaraz na ratunek podbiega rodzic. Zachęca do wstania, do ponownej próby, do podjęcia ryzyka. Śmiało! Dasz radę! Kolejny upadek zwieńczony jest oklaskami i śmiechem. W tak naturalnych warunkach dziecko uczy się prostego rachunku: porażka to tylko fragment drogi do sukcesu. Rodzic liczy kroki, nie upadki i chwali każdy postęp.
W szkole ten mechanizm zostaje zachwiany. Pierwszy upadek to tylko kwestia czasu – wszak porażka to naturalny element rozwoju; nie bez powodu mówimy, że najszybciej człowiek uczy się na błędach. W szkole każdy drobny upadek jest surowo karany. Brak pracy domowej, źle udzielona odpowiedź przy tablicy, nieodpowiednie zachowanie na lekcji. Rozwój osobisty zaczyna kojarzyć się z nadmiarem obowiązków, a odpowiedzialność — z karą za niespełnienie czyichś wymagań.
I takie myślenie już w nas zostaje. Z nadejściem dorosłości zaczynamy sami od siebie wymagać wyuczonym już wcześniej sposobem – stawiając sobie wysokie poprzeczki, karając się za niedociągnięcia zwykłą niewiarą w siebie. Z czasem rośnie poczucie narzucania na nas kolejnych ciężarów czyichś oczekiwań, które coraz bardziej nas demotywuje do wykonywania własnych obowiązków skrupulatnie. Nasze działania zaczynają zależeć od różnych czynników zewnętrznych jak pogoda, warunki pracy czy inne, po prostu przyjemniejsze czynności. Tracimy entuzjazm dążenia do sukcesów w strachu przed porażką lub w stresie niezrobienia czegoś idealnie.
W drobnej ankiecie, jaką przeprowadziłam wśród skautek z różnych drużyn w Warszawie, około 9 na 10 ankietowanych na pytanie „Jakie uczucia wiążą się z powierzeniem ci odpowiedzialności?” Odpowiadało: strach, stres i niepewność. Mimo tego ośmioro z nich stwierdziło, że lubi być odpowiedzialne za coś. Co ciekawe, prawie połowa zapytanych skautek twierdziła, że najczęściej z odpowiedzialnością spotyka się w skautingu. Mają duży wpływ na postrzeganie świata przez naszych podopiecznych, powstaje więc pytanie: jak walczyć z wyuczonym strachem przed odpowiedzialnością?
Zacznijmy więc od tego, że rzeczy, których się wyuczyliśmy, możemy również się oduczyć. Harcerze, harcerki i wilczki patrzą na nas, widzą nasze dobre cechy i chcą je naśladować. Bardzo ważna jest więc nasza postawa, to, jak rozumiemy odpowiedzialność i w jaki sposób im to przekazujemy. Nie traktujmy więc jej jak karę, ciężar czy też obowiązek spełnienia czyichś (nawet własnych) oczekiwań. Odpowiedzialność to panowanie nad powierzoną ci sytuacją albo zadaniem, to wytrwałość liczenia się z własnymi niedociągnięciami w dążeniu do wyznaczonego, często wspólnego celu. Czy to jest przeprowadzenie obozu dla 40 harcerzy, czy też zwykłe regularne zbieranie chrustu. Jeśli traktujemy swoją własną funkcję jak karę lub spełnianie czyichś oczekiwań, twoi podopieczni to wyczują i łatwo wejdą w podobne nastawienie.
Zachodzi pytanie – jak wyrobić w sobie właściwe nastawienie? Co trzeba mieć lub robić, by być osobą odpowiedzialną? Jak podejść do sprawy odpowiedzialnie od początku do końca? Przepis jest prosty. Potrzebujesz trzech rzeczy:
Wyznaczyć sobie osiągalny cel
Chcieć osiągnąć ten cel
Mieć komfort wykonywanego zadania
Przeprowadźmy teraz eksperyment myślowy: wyobraź sobie, że jedziesz rowerem do piekarni, po swoje ulubione precle. Na chodniku stoją ludzie. Mnóstwo ludzi. Wszyscy źli i zirytowani, bo czekają na autobus, który się mocno spóźnia. Nie da się ominąć ich od strony ulicy – jest bardzo ruchliwa, to nie jest zbyt bezpieczne. Jedyny sposób, by przedostać się przez tłum, to zejść z roweru i uprzejmie przeprosić wszystkich częstujących cię wściekłym spojrzeniem ludzi, których po drodze niechcący trącisz. Niezbyt przyjemne doświadczenie, ale jeśli zależy ci na tych preclach, zrobisz to. Jeśli jednak stwierdzisz, że nie warto, droga jest nieprzejezdna, ludzie zbyt rozdrażnieni, zadowolisz się bułkami ze sklepu obok. Prawda?
Zobacz, jak mało brakowało ci do osiągnięcia sukcesu. Przeważyły twoje własne chęci. Czy będzie chodziło o precle, czy o zorganizowanie zbiórki, jeśli dyskomfort wysiłku po drodze do celu będzie większy niż twoje pragnienie sukcesu, poddasz się lub zmienisz swój cel na bardziej osiągalny, łatwiejszy, mniej wymagający. Oczywiście nie ma w tym nic złego, ale lepiej jest zastanowić się już od samego początku: czego chcę? Czy jest to przeze mnie osiągalne? Czy będę czuć się dobrze wykonując tę pracę, czy raczej będę się do niej przymuszać?
To pierwsza rzecz. Drugą jest fakt na ile wspomniane przeszkody i upadki są faktycznie przeszkodami. Ponieważ to ty jesteś właścicielem powierzonego ci zadania, to od ciebie zależy, czy problemy, które spotkasz po drodze, utrudnią ci jego wykonanie czy nie. Możesz stwierdzić, że przyniosłeś tyle drewna, bo więcej nie mieści ci się w rękach, a możesz po prostu pójść kilka razy i przynieść tego chrustu znacznie więcej. Gałęzie mogą wypaść ci z rąk, nawet kilkukrotnie i to ty wybierasz, czy podniesiesz je, czy zostawisz. Jesteś panem swojego zadania, ty decydujesz, jak ono zostanie wykonane i jak wpłyną na ciebie twoje porażki po drodze. Możesz dostosowywać zadanie do sytuacji, poczekać aż sytuacja sama wymusi na tobie działanie lub po prostu się poddać.
Skauting daje nastolatkom doskonałe warunki do odkrywania tych mechanizmów samodzielnie. Przede wszystkim dużą rolę odgrywa tu podział na zastępy: małe grupy dzielą się wspólną odpowiedzialnością za własne przetrwanie. Warto podkreślać wymiar wspólnotowy – jesteśmy tu razem i razem dbamy o własne dobro.
Jeśli powierzysz harcerce zadanie bez tej świadomości, zrobi to tak jak była tego nauczona. „Muszę zebrać chrust, więc zbiorę chrust.” – 15 minut później – „Zadanie wykonane, idę odpoczywać.”, podczas gdy faktycznie zebrała dziesięć patyków i trochę liści. Zbierała chrust? Zbierała. Robiła to przez cały kwadrans.
Tak działa osoba, która nie czuje odpowiedzialności za dobro grupy. Na obozie wszystko robimy w liczbie mnogiej. Wszystko jest wspólne i służy do wspólnego przetrwania. Ważne, by każdy miał równie odpowiedzialne zadanie i czuł się równie ważny jak inni. Można wymieniać się zadaniami, uczyć innych nowych czynności. Nie unikamy trudnych rzeczy. Przeciwnie – prawdziwą katastrofą całego zastępu jest dawanie najmniej doświadczonej osobie najłatwiejsze zadania. To degraduje ją do poziomu kogoś niegodnego zaufania lub nieumiejętnego, na czym cierpi później cała grupa, ciągnąc za sobą po jakimś czasie zwykłego nieroba i marudę.
fot Piotr Zawadka
Jak to działa w gromadzie? Dobrym przykładem jest tu czytanie przez wilczki czytania Pisma Świętego na mszy. Przy przydzielaniu tego zadania nagle okazuje się, że nikt nie umie ładnie czytać. No bo tu kościół, tu ksiądz, tu wszyscy słuchają, trzeba przeczytać idealnie. Powiedzmy sobie szczerze, ile razy zdarzyło ci się usłyszeć idealnie przeczytane czytanie na mszy? Co to właściwie oznacza? Każdy ksiądz powie, że najważniejsze jest, by czytać wyraźnie. Bo jaki jest cel osoby, która wychodzi na mównicę w kościele? Pięknie się zaprezentować i otrzymać za to oklaski? Nie! Ludzie przychodzą do kościoła, by usłyszeć Słowo Boże. Zadaniem osoby czytającej jest po prostu dać im możliwość usłyszenia go. Wilczku, chcemy usłyszeć Słowo Boże i potrzebujemy cię, byś nam – gromadzie – przeczytał na głos to czytanie.
To jest najważniejsze w powierzaniu dziecku odpowiedzialności – pokazanie mu, że potrzebujemy go, że wierzymy, że zrobi to dobrze, że mu ufamy. Jeśli dziecko nie będzie czuło komfortu wykonywanego zadania – zrobi go źle, w ogóle go nie zrobi lub zrazi się na przyszłość. Jest to również odpowiedź na pytanie, jak często powierzać dzieciom odpowiedzialne zadania – tak, by nie straciły wygody ich wykonywania. Człowiek, który lubi swoją pracę, wykonuje ją najlepiej, jak tylko potrafi.
Agata Kocyan
Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.
Rzeczy niemożliwe robimy od razu, na cuda trzeba chwilę poczekać. Na pewno nie potrzebujesz niczyjej łaski?
Mokry las pięknie pachnie. Deszcz nie pada już tak mocno, ale drogą ciągle spływa pełno wody. Grupa osób w pelerynach idzie pod górę po śliskich kamieniach. Niektórzy głośno sapią i zastanawiają się, jakim cudem misternie spakowany plecak zrobił się taki ciężki i czego jeszcze można było nie zabierać. Akela opowiada, co wilczki wymyśliły na obozie.
Tu jest dobre miejsce na obiad. – zauważa ktoś z przodu.
Zatrzymują się. Każdy wyjmuje z plecaka, to, co wziął ze sobą do wspólnego przygotowania posiłku: kociołek, patelnię, jedzenie… Jedni szukają mniej mokrego drewna, drudzy kroją mięso i warzywa. W powietrzu unosi się nieśmiało smuga dymu. Potem cała chmura. W końcu jest i ogień. Może nie było jedną zapałką, ale płonie. Wiadomo, przecież, że chcieć to móc.
Skaut wszechmogący?
Dzięki służbie ma się świetną okazję, żeby zrobić czasem coś trudniejszego. Przełamać swoje lenistwo i wygodnictwo. Zahartować trochę swoją wolę i przestać być „ciepłą kluchą”. Nieprzyjemnie to robić, ale potem człowiek jest z siebie zadowolony. Takich okazji do zadowolenia pojawia się sporo: zdobycie stopnia albo sprawności, zbudowanie imponującej platformy, dobra zbiórka, mimo deszczu, udane spotkanie z rodzicami czy dogadanie się z sanepidem.
Okazuje się, że wystarczy trochę wysiłku i sprawy idą po naszej myśli. Zaczyna nam się wydawać, że chcieć to móc. I zaczyna się problem.
Bo przecież „chcieć to móc” oznacza: być wszechmogącym. A żaden człowiek wszechmogący nie jest. Dobrze jest się starać i przygotować dobrą zbiórkę. I może być tak, że im bardziej się postarasz, tym zbiórka będzie lepsza. Ale niekoniecznie. Może zupełnie zachrypniesz i nie będziesz w stanie prowadzić śpiewogrania albo zapomnisz zabrać z domu kluczowego elementu gry. To dobra okazja, żeby uznać swoją niedoskonałość. Warto mieć silną wolę. Silna wola jednak nie załatwi wszystkiego, nie ma sensu, więc bezgranicznie jej ufać.
Egipski Ozyrys w Twojej głowie
Kto pójdzie do nieba? Ten, kto sobie zasłuży. Kto unikał grzechu i czynił dobro? Jeśli tak myślisz, to bliżej Ci do starożytnego Egiptu, niż do chrześcijaństwa. Starożytni Egipcjanie wierzyli, że po śmierci człowiek trafia na sąd Ozyrysa, gdzie zdaje sprawę ze swoich uczynków, a jego serce zostaje zważone na wadze. Potem następuje ocena czy zmarły zasłużył na raj, czy też zostanie pożarty przez potwora.
Brzmi egzotycznie, prawda? A jednak, w jakimś zakątku naszej chrześcijańskiej głowy, siedzi sobie taki właśnie Ozyrys ze swoją wagą. Szepcze, że musisz spełnić odpowiednie normy moralne, żeby kupić sobie szczęście po śmierci. A często go słuchamy. I boimy się, że na to szczęście nie zasłużymy. Być może robimy dobre postanowienia, staramy się być coraz lepszymi (i bardzo dobrze!), ale ciągle spowiadamy się z tego samego.
„Bój się Boga!” – wołają niektórzy, kiedy ktoś robi coś niemądrego. I faktycznie, od momentu grzechu pierworodnego, człowiek boi się Boga, kiedy ma coś na sumieniu. Już w Księdze Rodzaju czytamy, jak Adam odpowiada Bogu, który go woła: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się”. Przed Bogiem każdy jest w pewnym sensie nagi, bo Bóg wie o nas wszystko. Takie stwierdzenie wywołuje niepokój i mamy ochotę ukryć się jak Adam. Bo waga Ozyrysa wyraźnie pokazuje, że nie zasługujemy na raj, możemy się za to spodziewać kary.
Krzyż Chrystusa przekreśla wagę Ozyrysa
Tymczasem w naszej wierze nie jest tak, jak podpowiada nam nasze rozumienie sprawiedliwości. Jest dokładnie na odwrót. Nie musimy zasługiwać na raj. Nie możemy kupić sobie wiecznego szczęścia, bo już zostaliśmy odkupieni. Cena została zapłacona. Bóg tak bardzo pragnie naszego dobra, że oddał swoje życie.
Na krzyżu Chrystus udowadnia nam swoją miłość. Czy musiał umrzeć tak straszną śmiercią, aby nas odkupić? Nie musiał, mógł zrobić coś łatwiejszego. Zapłacił najwyższą możliwą cenę, żeby żaden, nawet największy grzesznik, nie zwątpił, że zapłata jest wystarczająca, że miłość Boga obejmuje także jego.
Łatwo się przyzwyczaić nawet do tak niesamowitych rzeczy. Wyobraź sobie sytuację, w której jakiś człowiek poświęca za Ciebie swoje życie. A teraz uświadom sobie od nowa, że Bóg zrobił to naprawdę.
Im mniejszy, tym większy
Jesteśmy już zbawieni. Dlatego droga do świętości nie polega na zaliczaniu zadań ani zbieraniu punktów za dobre uczynki czy praktyki religijne.
Kto pierwszy został ogłoszony świętym? „Dziś jeszcze będziesz ze Mną w raju”. Tak, te słowa Jezusa usłyszał dobry łotr. A łotr to łotr, na pewno nie nazbierał w życiu wielu „punktów”. Jego przeciwieństwem jest bogaty młodzieniec, który „wszystkiego tego przestrzegał od młodości” i wyraził zainteresowanie osiągnięciem życia wiecznego. Pewnie był gotowy przestrzegać dodatkowych przepisów albo częściej spełniać pobożne praktyki. A jednak on nie usłyszał, że dziś będzie w raju. Odszedł zasmucony. Jak to? Dobry nie poszedł do nieba, a zły do piekła? Ano nie.
Dobry łotr uwierzył w miłość Chrystusa, pokochał Go i zapragnął przyjąć to, co On mu może dać – łaskę. Stało się to w ostatnich chwilach jego życia, kiedy nie mógł już po ludzku naprawić tego, zrobił źle. A jednak ten pokorny gest zaufania odwrócił jego sytuację o Natomiast bogaty młodzieniec dobrze sobie radził własnymi siłami. Być może w pokoju na ścianie miał napis „ Impossible” z dorysowanym człowiekiem, który wykopuje pierwszą sylabę. Wierzył w siebie. Wiedział, że jeśli postara się jeszcze bardziej, osiągnie jeszcze więcej. Jezus nie powiedział, że to źle. Jednak młodzieniec odszedł zasmucony. Nie potrafił zaufać Jezusowi, uwierzyć, że On lepiej wie, co przynosi szczęście. Wolał nadal polegać tylko na swoich zdolnościach, silnej woli, majątku.
Wolą Bożą– szczęście człowieka
Bóg nie chce, abyśmy służyli Mu ze strachu przed karą albo z chęci zasłużenia na nagrodę. Wykupił nas, ale nie zrobił z nas swoich niewolników, tylko adoptował jako przybrane dzieci. Do niczego nas nie zmusza. Chce natomiast, żebyśmy uwierzyli w Jego dobre intencje względem nas. W to, że On, jako nasz Stwórca, najlepiej zna drogę do naszego szczęścia i gorąco go pragnie. Tak, wolą Boża jest nasze szczęście.
My też chcemy być szczęśliwi. Ale po grzechu pierworodnym człowiek widzi niezbyt dokładnie i często wydaje nam się, że szczęście jest tam, gdzie są tylko jego namiastki. Mylimy szczęście z przyjemnością. Wydaje nam się, że mamy lepszy pomysł, niż Bóg. I dla ułudy odrzucamy propozycję Boga.
Wydaje się to głupie, a jednak ciągle to robimy. Grzeszymy, czyli odrzucamy Boga. Łamiemy prawo? Gorzej: łamiemy Serce.
Jednak Bóg jest cierpliwy. Zna naszą słabość. Zna nas „nagich” i nadal widzi w nas dobro. Nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika.
Całkiem za darmo
Z naszą słabością nie jesteśmy sami. Jeśli, jak dobry łotr, uznamy pokornie, że sami nie damy rady i okażemy zaufanie, Bóg nam pomoże – obdarzy nas swoją łaską.
Co to jest łaska? Po łacinie łaska to gratia – prawie jak gratis, czyli to, co dostajemy za darmo. Na łaskę nie trzeba zasłużyć, może ją dostać każdy. Co nie znaczy, że komuś się ona należy. Nikomu się nie należy. Jest jak nieoczekiwany prezent, dany bez żadnej okazji.
Wiemy już, że za darmo. Ale co właściwie dostajemy? Łaska to stan łączności z Bogiem, nadprzyrodzone udzielanie się Boga człowiekowi. Dzięki temu możemy uczestniczyć w życiu Boga już tu na ziemi oraz mamy zapewnione ostateczne zjednoczenie z Bogiem w wieczności. Nadal brzmi enigmatycznie. Bo co to znaczy uczestniczyć w życiu Boga? Jeśli mówimy, że uczestniczymy w czyimś życiu, to mamy na myśli, że towarzyszymy tej osobie w tym co robi, martwimy się jej problemami, cieszymy z jej radości, przeżywamy to, co ona. To, co przeżywa Bóg, zobaczymy dokładnie w niebie, ale już teraz możemy to zobaczyć częściowo.
Andriej Rublow – Trójca święta
Popatrz na ikonę A. Rublowa Trójca św. Przedstawia ona trzy Osoby Boskie siedzące przy stole. Panuje między nimi doskonała jedność, zrozumienie, oddanie. Doskonała Miłość. Bóg jest tak szczęśliwy, że niczego nie potrzebuje, nic nie mogłoby uszczęśliwić Go jeszcze bardziej. Trójca św. nie jest zamkniętym gronem. Łaska to zaproszenie, żebyś też Ty też usiadł przy stole przedstawionym na ikonie i przeżywał to, co przeżywa Bóg.
Ale ja nic nie czuję
Łaska należy do porządku nadprzyrodzonego. Nie możemy jej zobaczyć ani poczuć. Możemy jednak zobaczyć jej skutki, kiedy popatrzymy w przeszłość. Nie jesteś doskonały, ale niektóre sprawy poszły do przodu, prawda?
Chrystus ustanowił sakramenty, czyli widzialne znaki otrzymywanej łaski, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że ją otrzymujemy. W momencie chrztu otrzymujemy łaskę uświęcającą – Bóg udziela nam się po raz pierwszy. Później łaska może w nas wzrastać, kiedy korzystamy z kolejnych sakramentów. To tak, jakbyśmy siedzieli przy stole jeszcze bliżej Trójcy Świętej albo coraz lepiej znali język, którym posługują się Osoby Boskie i mogli pełniej uczestniczyć w rozmowie.
Łaskę uświęcającą możemy też stracić popełniając grzech śmiertelny. Oświadczamy wtedy Bogu, że nie chcemy uczestniczyć w Jego życiu, uważamy, że Jego Wola wcale nie jest najlepsza. W sakramencie spowiedzi Bóg, widząc nasz żal, zapomina o bólu, który Mu zadaliśmy i ponownie zaprasza nas do siebie.
Bóg zrobi za mnie wszystko?
Można pomyśleć, że skoro łaska zapewnia zbawienie, to żaden wysiłek z naszej strony nie jest już potrzebny. Ale Bóg nie chce zbawiać nas automatycznie, na siłę. Dał nam wolną wolę. Inaczej nie moglibyśmy Go kochać, bo miłość to kwestia decyzji. Bóg chce, żebyśmy przyjmowali Jego miłość i odpowiadali Mu miłością, tylko dlatego, że tak właśnie chcemy.
Mamy wybór, mamy więc też tę straszną możliwość odmowy. A skutki grzechu pierworodnego i działalność szatana sprawiają, że odmowa często wydaje nam się uzasadniona i atrakcyjna. Częste korzystanie z sakramentu Eucharystii oraz spowiedzi pomaga nam widzieć prawdziwie i nie dać się oszukać.
A co z przestrzeganiem przykazań? Przykazania mówią o praktykowaniu miłości do Boga i bliźniego. Jeśli doświadczamy uczestnictwa w życiu Boga i widzimy, jak bardzo jesteśmy przez Niego kochani, to w sposób naturalny chcemy Mu odpowiedzieć tym samym – bezpośrednio i przez to, co robimy dla innych ludzi. Nie zbieramy „punktów za dobre zachowanie”. Chcemy sprawić radość kochanej Osobie i dlatego podejmujemy wysiłek pracy nad sobą. Żeby już więcej nie sprawić Bogu bólu.
Miłość nie jest uczuciem i nie zawsze towarzyszą jej przyjemne emocje. W takiej sytuacji Bóg tym bardziej docenia to, co dla Niego robimy. Widzi nasze starania i je przyjmuje, chociaż efekty często nie są niesamowite. Jak mama ciesząca się z rysunku, który dostała od trzylatka.
Warto się starać. Pokazywać Bogu, że chcemy Go kochać ze wszystkich sił. A resztę zostawić działaniu Jego łaski.
Popatrz jeszcze raz na ikonę.
„Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy”. (J 14, 23)
Hanna Dunajska
Studiuje filologię polską i uczy polskiego obcokrajowców. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem najdłużej i najskuteczniej - Akelą. Obecnie redaktorka naczelna "Dżungli" - czasopisma dla wilczków.
Michał bezmyślnie przewijał kolejne posty na Facebooku. Miał jeszcze chwilę przed wyjściem z domu na spotkanie z Anką. Ale marnowanie czasu – pomyślał. W ostatniej chwili zobaczył jednak nowy wpis na stronie swojego osiedla. Przeczytał. Zaginęła kilkuletnia dziewczynka, sąsiedzi skrzykiwali się, żeby pomóc w poszukiwaniach. Zapadł już zmierzch, było zimno. Michał w jednej chwili sięgnął po telefon. Ciekawe czy system alarmowy ich starego zastępu jeszcze zadziała. Kto jak kto, ale oni znają tę okolicę jak nikt inny, nie mówiąc już o lesie za wiaduktem kolejowym. Spędzali tam właściwie każdą sobotę przez te kilka lat. Później drogi im się trochę rozeszły, ale czuł, że nadal mogą na siebie liczyć. I nie zawiódł się. 10 minut później grupa młodych mężczyzn z potrzebnym sprzętem, w ciepłych ubraniach spotkała się pod wiaduktem. Dobrze Was wszystkich widzieć. Odpowiedziało mu kilka głosów: Semper parati, czuwaj.
O starym i nowym rowerze
Zbierała na niego dobry rok. Jej stary 10-letni rower wiele już przeszedł i powoli jego czas się kończył. Prawdę mówiąc, za każdym razem, gdy na niego wsiadała, bała się, że jej staruszek się rozleci. Przed urodzinami tata oznajmił, że pozostałą kwotę do wymarzonego roweru dostanie od rodziców w ramach prezentu. Miała już oczywiście wybrany model. Firma znana, zagraniczna. Podekscytowana ruszyła na umówione spotkanie z szefową ogniska. Usiadły w parku – Asiu dobrze widzieć Cię taką szczęśliwą. Tylko tak myślę sobie jeszcze… Wiesz, ja też niedawno szukałam roweru dla chrześnicy na komunię i trochę czytałam o cenach, o jakości w różnych firmach i polskich, i zagranicznych. Wydaje mi się, że zdarza nam się iść na łatwiznę, na skróty i kupujemy to co jest modne, co popularne, znane. A nasze polskie firmy często nie ustępują tym zagranicznym. Ja staram się, kiedy mogę i uważam, że nie będzie to z jakąś stratą dla mnie, wybierać polskie produkty – to taki mój wkład w narodową gospodarkę – i puściła do niej oko. Rozmowa potoczyła się dalej – od rowerów, przez ubrania i kosmetyki po żywność. Joasia postanowiła jeszcze poszukać, poczytać. Może znajdzie dla siebie coś odpowiedniego, a przy okazji pozwoli zarobić jakiejś polskiej firmie. To byłby jej wkład w gospodarkę narodową.
O samochodach i kawie, której nie będzie
A niech to! Miały już ruszać na wędrówkowy szlak, a tu zepsuł się samochód i zamiast być już w górach szukały mechanika. Żadna z nich nie znała się na naprawach, a z księdzem duszpasterzem miały spotkać się dopiero jutro. Dobrze, że warsztat był niedaleko. Umówiły się, więc z panem mechanikiem, że odbiorą samochód za tydzień, gdy będą wracać ze swojej letniej wyprawy. Poszły na dworzec, złapały pociąg. Musiały zmodyfikować plany – miały 4 godziny opóźnienia i trasa zaplanowana na dzisiaj nie wchodziła w grę. Po tygodniu dobrego wędrówkowego czasu wróciły po odbiór samochodu, który nota bene pożyczyły na wędrówkę od znajomej HR-ki. Ustaliły wcześniej, że złożą się po równo na naprawę. Trochę drżały czy koszt nie przekroczy ich możliwości. Wyszło 500. To kwota brutto, ale jeśli paniom zależy to możemy zrobić bez faktury. Większość z nich było studentkami, nie miały dużo pieniędzy, a na nieprzewidziane wydatki w zasadzie w ogóle. Było ich 5 – różnica na jedną między kwotą brutto i netto, wynosiła więc ok. 20 zł – kino albo dwie kawy na mieście. Popatrzyły po sobie. Mundur zobowiązywał, przyrzeczenie zobowiązywało. Poprosimy z VAT-em. Jakoś dadzą sobie radę.
O jedzeniu i przyjaźni
Janek kończył szykować bigos, na półmisku czekały też pierogi babci zabrane z domu w większej ilości. Za chwilę mieli pojawić się goście. Zorganizował kolacje, na którą on oraz pochodzący z Turcji Ahmed, Francuska Sophi i Japończyk Noriaki mieli przygotować swoje narodowe potrawy. Cała czwórka poznała się na studiach i bardzo polubiła, korzystali więc z tego semestru, który mieli razem spędzić w Krakowie jak tylko mogli. Prawdę mówiąc Janek dwoił się i troił, aby pokazać im jak najwięcej i jak najpiękniejszą Polskę. Organizował spotkania, wycieczki, proponował wyjścia do teatru, muzeów. Był dumny ze swojego kraju, opowiadał o jego historii, kulturze, zwyczajach. Jego przyjaciele także opowiadali o swoich ojczyznach. Okazało się, że w każdym kraju mieszkańcy narzekają na politykę i polityków (choć robią to mniej lub bardziej otwarcie), że każdy naród ma jakieś swoje przywary i że każdy kraj jest naprawdę ciekawy i piękny. Kolacja się skończyła, wkrótce skończył się też semestr i Janek pożegnał swoich przyjaciół na lotnisku. Miał nadzieję, że wkrótce uda im się spotkać ponownie, a przynajmniej tak się umówili – w najbliższe wakacje mają odwiedzić Sophi w Paryżu.
fot Monika Wójcik
Rozważania o patriotyzmie i świecie
Zastanawiam się nad definicją patriotyzmu – miłość do ojczyzny, miłość do swojego narodu, miłość do ziemi, kultury, historii. Świadomość błędów i wad, przywar jest konieczna, żeby ta miłość była dojrzała – to tak jak w miłości między ludźmi – kochamy pomimo wad i kochamy może też właśnie wady. Patriotyzm zakłada też w sobie szacunek dla innych, ciekawość świata za granicami kraju. W patriotyzmie nie ma wrogości do innych narodów, nie ma w nim miejsca na wywyższanie się i megalomanię (to są cechy szowinizmu). Polska jest dla nas wyjątkowa, bo jest nasza, bo tu wyrośliśmy i w nią wrośliśmy. Patriotyzm to gotowość do poświęceń.
Czy w dzisiejszym świecie patriotyzm jest trudny? Myślę, że i tak, i nie. Nie oddajemy już swojego życia na barykadach za swój honor i wolność przyszłych pokoleń, ale jakże ciężko nam czasami zdobyć się na te codzienne poświęcenia, małe ofiarności. Jak powiedział Kardynał Stefan Wyszyński:
Jednakże trudniej jest niekiedy żyć dla ojczyzny. Można w odruchu bohaterskim oddać swoje życie na polu walki, ale to trwa krótko. Większym niekiedy bohaterstwem jest żyć, trwać, wytrzymać całe lata.
No właśnie – ofiarność. Problem z dzisiejszym patriotyzmem może polegać właśnie na tym, że ta cnota stała się niemodna. Świat stał się miejscem, gdzie ja, moja wygoda, przyjemność są najważniejsze, a co za tym idzie z zasady nie poświęcamy się dla idei czy innych ludzi. To niewygodne – zabiera nam czas i jest zazwyczaj nieprzyjemne (co nie znaczy, że nie daje radości). W skautingu próbujemy zmienić ten sposób myślenia. Próbujemy pokazać, że to właśnie bycie dla innych może sprawić, że będziemy szczęśliwi, że Nasze życie będzie pełne. Służba w jednostkach nie jest zazwyczaj usłana różami, wymaga od poświęcenia czasu, sił, energii. Służba zaczyna się tam, gdzie kończy się przyjemność. To zdanie usłyszałam dawno temu i pomaga mi do dziś (a dziś służę innymi głównie jako żona i mama) bardziej kochać moją rodzinę i moje obowiązki.
Wyrazem patriotyzmu teraz mogą być bardzo różne działania:
Twoja służba w skautingu, jeśli wkładasz w nią serce, jest patriotyzmem. To praca w kształtowanie kolejnych pokoleń Polaków na dobrych ludzi.
Troska o środowisko, naturę, którą staramy się rozwijać w skautingu, jest patriotyzmem. Chcemy, żeby świat stworzony przez naszego Boga był miejscem pięknym i czystym.
Służenie swoimi skautowymi umiejętnościami i doświadczeniem czy znajomością terenu dla dobra innych – np. tak jak w pierwszej historii – jest patriotyzmem.
Dbanie o dobrostan finansowy państwa, m.in. poprzez płacenie należnych podatków, wiązanie swojej przyszłości zawodowej z Polską, jest patriotyzmem. To też wyraz uczciwości i odpowiedzialności za społeczeństwo.
Wspieranie polskich firm poprzez wybieranie produktów wytwarzanych w Polsce jest patriotyzmem, (to tzw. patriotyzm gospodarczy).
Działanie w fundacjach i organizacjach pomagających innym jest patriotyzmem. Patriotyzmem jest też zrobienie zakupów starszej sąsiadce czy przyniesienie książek z biblioteki choremu sąsiadowi, bez formy zorganizowanej, z dobroci serca.
Noszenie maseczek i dezynfekcja rąk w dzisiejszych czasach to także wyraz patriotyzmu. To odpowiedzialność za innych, starszych, słabszych i wyraz szacunku dla pracy służby zdrowia. Nie mówiąc już o zdrowym wyrazie miłości własnej i miłości do swojej rodziny.
Patriotyzm to też dbałość o kulturę, język o zasady dobrego wychowania, aby żyło nam się jak najlepiej i jak najprzyjemniej w naszym kraju. Jeśli wyjeżdżamy za granicę ten punkt jest ważny podwójnie – jesteśmy przedstawicielami narodu i musimy troszczyć się o jego dobre imię.
… (Twoje własne przykłady i pomysły)
Ciężko mi oddzielić bycie patriotą od bycia po prostu dobrym człowiekiem. Mam nadzieję, że to właśnie jest podstawa, którą pomaga nam rozwinąć harcerstwo – zaszczepia miłość do ojczyzny, daje wiedzę i umiejętności, odwagę do niesienia pomocy w potrzebie i niezgadzania się na zło, uczciwość wobec innych obywateli i aparatu państwowego, odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale także za nasze otoczenie i ludzi wokół.
Patriotyzm to umiłowanie własnej Ojczyzny, na którą składa się i rodzinna ziemia, i wytworzona na tej ziemi przez naród kultura, i cała jego tradycja, i pacierz przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, i melodia języka ojczystego, i ukochany nad wszystkie inne krajobraz, i rodzinny dom, i pamięć o ojczystych dziejach, i chwytająca ze serce matczyna kołysanka, i groby przodków, i cudowna poezja polskich romantyków, i prastara pieśń „Bogurodzica”, i polonez A – dur Szopena, i „Pożegnanie Ojczyzny” Ogińskiego, i niezliczona ilość innych zaszczepionych na zawsze w duszy Polaka wspomnień, przeżyć, uczuć, przekonań i głębokich umiłowań. Abp Stanisław Wielgus
Emilia Kawałek
Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.
Cnota jest jednym z tych pojęć, z którymi stale spotykamy się w naszym życiu chrześcijańskim i harcerskim. Nie raz słyszymy o niej na kazaniach, jak również przygotowując się do przyjęcia sakramentu bierzmowania czy też zaliczając stopnie, czy sprawności w zielonej gałęzi, gdy uczymy się wymieniać trzy cnoty teologalne i cztery cnoty kardynalne, wreszcie spotykamy się ze słowem „cnota” na kartach Pisma Świętego. Na koniec bracia, wszystko, co jest prawdziwe, co godne, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co zasługuje na uznanie: jest jakąś cnotą i czynem chwalebnym – to bierzcie pod rozwagę. (Flp 4, 8). Lista, jaką Apostoł Paweł przedstawia mieszkańcom Filippi, jest szeroka i mam wrażenie, że gdy sami myślimy o cnotach, to wiemy, że dzwony biją, ale nie wiemy, w którym kościele. Wiemy, że cnota to czynienie dobra, jakoś związane czy wyrażające się poprzez wiarę, nadzieję, miłość, roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo. Jest to oczywiście prawda, myślę jednak, że, w ramach pogłębiania osobistej formacji, warto przyjrzeć się dokładniej pojęciu „cnoty”. W tym artykule przedstawię w pigułce jego historię i omówię cnoty kardynalne, gdyż trzy cnoty boskie – wiara, nadzieja i miłość, są tematem na tyle obszernym, że zasługują na, co najmniej, cykl tekstów.
Greckie słowo areté, oznaczające cnotę, po raz pierwszy pojawia się u samych źródeł kultury europejskiej, w Iliadzie i Odysei.
Wspina się koń na nogi i pląta się w miedzi.
Gdy wstawszy, lejce starzec swym mieczem przecina.
Niosą Pryjamowego bystre konie syna:
Hektor leci, którego niezwalczona cnota
W kontekście eposów Homera, owa „niezwalczona cnota” oznacza dzielność wojskową. Osoba cnotliwa to mężny wojownik, który jak Achilles czy Odys śmieje się w twarz przeciwnościom losu. Nie oznacza to jednak doskonałości moralnej. Pamiętacie pewnie, że gniew i upór Achillesa sprowadza śmierć na jego przyjaciela Patroklesa. Dopiero parę wieków później pojęcie „cnoty” przeformułował Sokrates. Uważał on, że człowiek czyni zło tylko i wyłącznie z niewiedzy. Cnota, w rozumieniu ateńskiego filozofa tożsama była wiedzy o słusznym postępowaniu, tak więc cnota = wiedza = szczęście. Stanowisko to poszerzył jego uczeń Platon, który wyróżnił cztery cnoty, nazwane później kardynalnymi: roztropność, sprawiedliwość, umiarkowanie i męstwo. Rozumienie cnoty swoich poprzedników ugruntował Arystoteles, rozbudowując i grupując listę cnót oraz zestawiając każdą z nich z dwiema wadami. Na przykład męstwo jest zestawione z jednej strony z tchórzostwem, a z drugiej z brawurą. Z takiego spojrzenia na postępowanie człowieka maluje się obraz cnoty jako rozsądnej postawy między dwiema skrajnościami, czyli tak zwanego „Złotego Środka”. Aby go odnaleźć, człowiek musi nieustannie ćwiczyć się w cnotach, by wyrobić w sobie dobre nawyki.
Refleksję filozoficzną nad cnotą podejmowało jeszcze wielu myślicieli antycznych, ale prawdziwy przełom nastał wraz z pojawieniem się chrześcijaństwa. Wielcy święci jak Augustyn, Izydor z Sewilli czy Tomasz z Akwinu poświęcili wiele kart papieru na zapiski etyczne. Po pierwsze, za świętym Pawłem poszerzyli oni katalog cnót o tak zwane cnoty teologalne, to jest odnoszące się bezpośrednio do Boga – wiarę, nadzieję i miłość. Po drugie, święty Augustyn zauważył, że mimo iż rozum wie, że czyn, który chce popełnić człowiek jest złem, czasem człowiek przeciwstawia się swemu rozumowi. Tak więc źródłem każdej decyzji, jaką podejmujemy w swoim życiu jest nasza wola. Cnoty są narzędziem, dzięki którym ową wolę podporządkowujemy dobrze wyćwiczonym rozumowi i sumieniu. Oczywiście jest to niemożliwe bez Łaski Bożej, z której strumieni czerpiemy w sakramentach świętych Kościoła.
Czym jest więc cnota? Jest ona trwałym pragnieniem czynienia dobra, które pozwala nam dawać z siebie to, co najlepsze. Tak jak pisałem wyżej, cnoty boskie odnoszą się do naszej relacji z Panem Bogiem i bez Łaski Bożej kierowanie się nimi jest niemożliwe. Cnoty kardynalne natomiast odkryli Grecy, kierując się nie Objawieniem, a rozumem, choć oczywiście Duch Święty wieje, kędy chce i, jak wiemy z kart Pisma Świętego, nawet poganie mogą usłyszeć Jego głos. Przyjrzyjmy się im uważnie.
Roztropność jest czasem nazywana woźnicą cnót i stanowi podstawę wszystkich innych. Jest ona umiejętnością poznania tego, co dobre, do czego warto dążyć, jak również tego, co złe, czego należy unikać. To dobieranie takich środków, które jak najszybciej pozwolą osiągnąć zamierzony cel. Aby ćwiczyć się w tej cnocie, musimy analizować zachowania własne i cudze. Pamiętajmy o rachunku sumienia, sięgajmy po rady naszych Opiekunów i Matek Drogi, czy nawet przemyślmy zachowanie bohaterów książki, którą przeczytaliśmy, albo filmu, który obejrzeliśmy. Wadami, które przeciwstawiają się roztropności są niestałość, a więc niechęć do zrealizowania zamierzonego czynu i lekkomyślność, a więc działanie w emocjach, nieprzemyślane.
Sprawiedliwość jest stałym i trwałym pragnieniem oddania Bogu i bliźnim tego, co im się należy. W stosunku do Pana realizujemy ją przez pobożność. W stosunku do ludzi jest to wprowadzanie ładu w nasze życie społeczne. Nie tylko szanujemy prawa innych i aktywnie działamy na rzecz ich obrony, lecz także dbamy dobre relacje z bliźnimi. Sprawiedliwość ćwiczymy od dziecka, gdy najpierw poznajemy siłę i słabość, a później, przy pomocy naszych rodziców i wychowawców, uczymy się, że nie należy krzywdzić słabszych i drżeć przed silniejszymi. Jednak nie możemy zapominać, że sprawiedliwość domaga się aktywnego działania na rzecz bliźnich. Musimy dbać, by nasze serce nie zobojętniało na krzywdę ludzką, zarówno między narodami, jak i w naszych rodzinach czy jednostkach. Z drugiej zaś strony musimy wystrzegać się utopijnych prób stworzenia raju na ziemi, gdyż jest to wyraz pychy.
Męstwo to wytrwałość w trudach i opieranie się pokusom. To ona jest źródłem siły męczenników, gdyż pozwala przezwyciężyć nawet strach przed śmiercią. Głównymi narzędziami kształtowania męstwa są wysiłek fizyczny, który uczy nas znosić ciężar bólu, oraz posty i wyrzeczenia, które oczyszczają nas z przywiązań do rzeczy doczesnych. Wadami, które utrudniają ćwiczenie się w tej cnocie są tchórzostwo, czyli niepohamowany lęk przed cierpieniem, oraz brawura, czyli działanie z pogardą do zdrowia i życia siebie oraz innych.
Umiarkowanie pozwala opanować dążenie do przyjemności i zapewnia równowagę w korzystaniu z dóbr ziemskich. Podporządkowuje to, co zwierzęce w człowieku, temu, co boskie. Kierowanie się tą cnotą jest wielkim wyzwaniem we współczesnym świecie, gdyż podstawą gospodarki krajów bogatych jest konsumpcja, a kultura masowa przedstawia zaspokajanie swoich pragnień jako wzór dobrego życia. Cnotę tą kształtujemy przez wyrzeczenia. Nieoceniony jest tu trud wędrówek i wyjazdów z naszymi jednostkami, gdyż pokazuje on, jak wiele rzeczy w naszym codziennym życiu jest nam niepotrzebnych albo zabiera nasz czas i uwagę. Wadami, z którymi musimy się mierzyć w kontekście tej cnoty są nieumiarkowanie, czyli podporzadkowanie się naszym pragnieniom doczesnym i zwierzęcym instynktom oraz niewrażliwość, czyli celowe odrzucanie jakichkolwiek należnych nam dóbr i przyjemności, tak jak zostało to opisane w Ewangelii: Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam: już odebrali swoją nagrodę. (Mt 6, 8).
Mam nadzieję, że ten krótki artykuł będzie przede wszystkim dobrym narzędziem, które pomoże nam się lepiej formować i wytrwale dążyć do celu wszystkich cnót – zbawienia. Jeżeli zainteresowałeś się tematem, na koniec proponuję też parę lektur pogłębiających: 1. W Katechizmie Kościoła Katolickiego (http://www.katechizm.opoka.org.pl) znajdziesz poświęcone cnotom punkty 1803-1829, które po krótce przedstawiają katolickie rozumienie tej koncepcji etycznej. 2. Nieco trudniejsze w lekturze, filozoficzne omówienie pojęcia cnoty znajdziesz w Powszechnej Encyklopedii Filozofii ( http://www.ptta.pl/pef/pdf/c/cnotyiwady.pdf) 3. Szerokie omówienie tematu, zwłaszcza w kontekście współczesnych koncepcji etycznych i nurtów kultury, prezentuje klasyczna praca szkockiego badacza Alasdaira MacIntyre’a Dziedzictwo Cnoty. Studium z teorii moralności
Ignacy Wiński
Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.
Kiedy kilka miesięcy temu rozważałem od jakich słów rozpocząć odnawianie Przestrzeni, czyli pisma dla szefowych i szefów Skautów Europy, niemal automatycznie pamięć we współpracy z łaską Bożą, zrodziły w mojej głowie tytułowe zdanie: Wejdź w tę muzykę…
To zdanie otwiera we mnie mnóstwo wspomnień, jednak pragnąc przybliżyć jego wagę odniosę się tylko do dwóch z nich.
Pierwsze będzie szczególnie bliskie fanom twórczości J.R.R. Tolkiena. W jego dziele “Silmarillion” stworzenie świata elfów, krasnoludów, ludzi, hobbitów i innych fantastycznych stworzeń, odbywa się za pomocą śpiewu. Wielkiego śpiewu Ainurów, będących odpowiednikiem archaniołów w świecie stworzonym przez Tolkiena.
To wspomnienie mówi więc: wejdź w tę wielką muzykę tworzenia świata. Świata stworzonego i tworzonego. Znajdź coś dla siebie, w muzyce słów, przygotowywanej przez szefów dla szefów.
Nasze skromne Shire skautingu jest również częścią wielkiej melodii stworzenia. Piękną niszą, opisywaną przez skautmistrzów wielu pokoleń, na szkielecie definiowanym obecnie jako 16 elementów metody – 5 celów, 5 motorów i 6 wymiarów. Na nich też opiera się wielogłos redaktorów odnowionej Przestrzeni.
Ilustracja: Agata Kocyan
Jednak w tym chórze, uważne ucho rozpozna różne barwy i brzmienia. Są to poszczególne teksty, prezentowane na łamach Przestrzeni w tym miesiącu. Podążając do źródeł poszczególnych aspektów metody skautowej, pierwszy artykuł, którego spodziewać się można już jutro, wprowadzi nas w świat cnót, na których bazuje nasza praca nad celem „charakter”. Kolejny artykuł ukaże się 11 listopada, a odnosić się będzie do postaw patriotycznych kształtowanych w wymiarze Leśnej Szkoły Wychowania Obywatelskiego w skautingu. Po drugiej stronie pracy nad charakterem, leży uprzedzająca go łaska Boża. O jej roli, mocy i dyskretnej obecności w naszym życiu, opowie trzeci artykuł w tym miesiącu, planowany na 19 listopada. Nasz pierwszy cykl, w ostatni czwartek listopada domknie artykuł podążający za odpowiedzialnościami naszych podopiecznych, zmagających się z krzyżem życia nastoletniego.
Muzyka słów i znaczeń, które jako redakcja Przestrzeni będziemy się starać przed Wami odkryć, bierze swój początek w wąskiej strużce tekstu, będącej drugim wspomnieniem, czy właściwie źródłem tytułu tego wstępniaka. Jest to wiersz autorstwa Grzegorza Przemyka, młodego poety, syna poetki Barbary Sadowskiej, zakatowanego przez milicjantów w czasie stanu wojennego. W świetle jego śmierci, nabiera on znaczenia profetycznego. W świetle jego życia, wnosi ducha w ten tekst i cały cykl artykułów listopadowych:
„Więc wejdź w tę muzykę synu idę tylko tak w stopy zimno”
fot. Krzysztof Żochowski – Święty Krzyż 2013
Krzysztof Żochowski
Krzysztof Olaf Żochowski HR – Pochodzi z 1. Hufca Garwolińsko-Pilawskiego, w trakcie życia skautowego pełnił liczne funkcje w różnych gałęziach i obszarach służby. Zawodowo lekarz w trakcie specjalizacji z psychiatrii.