Na podstawie II rozdziału książki „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” A. Faber, E. Mazlish
Każdy szef w żółtej i zielonej gałęzi (a i w czerwonej pewnie też), a już na pewno taki, który był na wyjeździe ze swoją jednostką, wie doskonale jak trudno czasami dogadać się z dzieciakami, tudzież młodzieżą. Nie raz puszczają nerwy na widok stanu obozowiska lub gdy zorientujesz się, że obóz już się kończy, a dany wilczek jeszcze ani razu się nie umył. Chłopcy zrobili coś głupiego na explo, dziewczyny plotkują zamiast robić obiad, panuje ogólny bałagan. Nasze przyzwyczajenie – często z naszego własnego dzieciństwa i rodzinnego domu – podpowiada nam, żeby:
Obwiniać i oskarżać – “Znowu nie dogasiliście porządnie ogniska! Nigdy nie możecie zrobić tego dobrze?! Chcecie podpalić las?”
Przezywać – “Taki chlew w obozowisku, tu chyba mieszkają brudasy nie harcerze!”
Straszyć – “Jeśli za trzy minuty nie będziecie na placu apelowym w pełnym umundurowaniu będziecie robić pompki”
Rozkazywać – “W tej chwili idźcie po chrust!”
Moralizować – “Czy zdajecie sobie sprawę, jakie to niebezpieczne nie wstać na wartę? Wartownik jest strażnikiem obozu, musi dać znać, gdyby działo się coś złego. A jakby przyszli jacyś obcy ludzie i nie miałby kto nas ostrzec. Myślicie, że to tylko dla zabawy wystawiamy warty? Nie! Zachowaliście się nieodpowiedzialnie, zawiedliście…”
Ostrzegać – “Uważaj, nie spadnij z platformy, nie podchodź tak blisko krawędzi, jesteś strasznie wysoko!”
Przyjmować postawę męczennika – “To ja tu dla was czas swój oddaje charytatywnie, a wy mi tak…”
Porównywać – “Dlaczego nie możecie być jak zastęp x, one zawsze tak szybko potrafią się zebrać do wyjścia.”
Stosować sarkazm – “Zostawiłyście kotlety na ogniu, no pięknie, to po prostu genialny pomysł.”
Prorokować – “Jeżeli teraz nie potrafisz pogodzić szkoły z harcerstwem, to co będzie jak zostaniesz wędrownikiem? Zupełnie nie będziesz miał na nic czasu.”
Zastanówmy się jednak, jak czuje się osoba słysząca takie słowa i czy wpłynie to na nią pozytywnie, czy nie podkopie to jej poczucia własnej wartości, czy będzie z nami chętniej współpracować. Moim zdaniem niekoniecznie, a i nasz autorytet w jej oczach nie będzie prawdziwy. Jest kilka innych, lepszych sposobów, aby zachęcić dziatwę do współpracy:
Opisz, co widzisz lub przedstaw problem – “Ognisko nie jest zagaszone. Potrzebna jest woda.”; “Kotlety zaraz się spalą” – ważne, by nie stosować formy “ty” – nie mówimy “nie zgasiłeś ogniska” oraz nie pytać “dlaczego” – “dlaczego tu nie jest sprzątnięte”- bo prawdopodobnie zostanie to odebrane jako atak/obwinianie.
Udziel informacji – “W pozostawionym na wierzchu jedzeniu zalęgną się mrówki”; “Brudną wodę po myciu wylewamy do dołów chłonnych” – ważne, żeby udzielać informacji, o których druga strona nie wie, inaczej zostanie to odczytane jako złośliwość lub też, że uważamy tę osobą za niemądrą.
Jeden wyraz – “ognisko”, “chrust”, “kotlety” – wydajemy polecenie/zwracamy uwagę na jakąś rzeczy używając jednego wyrazu, tak aby druga strona zrozumiała jakie ma wykonać zadanie. Nie używamy imion w ramach stosowania tego sposobu, gdyż wypowiemy je wielokrotnie z dezaprobatą druga strona zacznie je kojarzyć z niezadowoleniem.
Porozmawiaj o swoich uczuciach – “złości mnie kiedy moje polecenia są ignorowane”.
Napisz liścik – “harcówka pilnie doprasza się o posprzątanie” – można go oczywiście zaszyfrować:-).
Przez cały czas pisania artykułu przewijają mi się w głowie słowa Janusza Korczaka – “Nie ma dzieci – są ludzie”. Pomimo, a może przede wszystkim dlatego, że dzieciaki w jednostkach są w pewnym sensie naszymi podwładnymi, podopiecznymi, musimy tym bardziej szanować ich i uczyć, że każdemu należy się szacunek. A on wyraża się w dużej mierze w sposobie, w jaki się do nich odnosimy. Często brak nam umiejętności, zarówno panowania nad naszymi emocjami w sytuacjach trudnych i stresujących, jak również wypowiadania swoich myśli w sposób nie godzący w godność i poczucie własnej wartości drugiej osoby. Jest to na pewno ważny temat do pracy nad sobą.
Emilia Kawałek
Nie wyobraża sobie życia bez czytania i kawy. W Zawiszy spędziła pół życia. Od kilku lat służy jako asystentka hufcowej ds. wypoczynku.
Na podstawie 1. rozdziału książki „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” A. Faber, E. Mazlish
Z kim nie lubimy rozmawiać?
Wyobraź sobie taką sytuację: przygotowujesz na zajęcia prezentację na zadany temat. Najpierw dużo czytasz, szukasz ciekawostek w różnych źródłach, potem starasz się jasno i atrakcyjnie ująć poznane treści. Poświęcasz na to dużo czasu. W końcu nadchodzi dzień twojego wystąpienia. Stresujesz się przez prawie całe zajęcia, bo prowadzący w żółwim tempie omawia kolokwium. Na prezentację zostaje ostatnie 10 minut. Pomijasz połowę, żeby zdążyć powiedzieć o najważniejszych kwestiach. Prowadzący przerywa ci stwierdzeniem, że właściwie nie o to mu chodziło, to jest nie na temat, ale dobrze, postawi trzy, a teraz do widzenia. I wychodzi.
Wracając do domu, spotykasz znajomą osobę i opowiadasz jej, co cię spotkało. Poniżej kilka wersji odpowiedzi twojego rozmówcy. Co czujesz podczas każdej z nich? Którą chciałbyś usłyszeć, a której wolałbyś uniknąć?
Zaprzeczanie uczuciom: „No co ty, nie przesadzaj, nie ma się czym przejmować. Przecież wiesz, że to nie koniec świata. No już, uśmiechnij się!”
– Odpowiedź filozoficzna „Nie żyjemy w świecie idealnym. Takie jest życie, trzeba się z tym pogodzić”.
– Rada: „Tylko nie poruszaj tego tematu z prowadzącym, jeśli nie chcesz sobie zaszkodzić. Pokorne ciele dwie matki ssie, warto o tym pamiętać”.
– Pytania: „Co dokładnie ci powiedział? A nie dało się zrobić tej prezentacji na następnych zajęciach? Dlaczego nie poszedłeś za nim i nie porozmawiałeś?”
– Obrona drugiej strony: „Najwyraźniej miał gorszy dzień. A skoro powiedział, że prezentacja jest nie na temat, to pewnie tak było. Ciesz się, że w ogóle ci ją zaliczył”.
– Żal: „Ojej, biedactwo, że też przytrafiło ci się coś takiego. Tak mi cię szkoda”.
– Psychoanalityk-amator: „Pewnie prowadzący przypomina ci twojego ojca, który w dzieciństwie często cię lekceważył. Dlatego jesteś taki zdenerwowany”.
– Odpowiedź empatyczna: „Och, to musiało być przykre. Napracowałeś się i takie lekceważące potraktowanie musiało być trudne do zniesienia”.
I jak, którą odpowiedź chciałbyś usłyszeć?
Dziecko też człowiek
Kiedy rozmówca udziela rad lub wygłasza „mądrości”, zwykle wcale nam nie pomaga. Przeciwnie, czujemy się jeszcze gorzej. Usprawiedliwianie drugiej strony oraz dopytywanie powodują, że musimy się bronić. Chyba jednak najgorsze są zapewnienia, że wcale nie mamy powodu, żeby czuć to, co czujemy. Słysząc je, mamy ochotę zakończyć rozmowę i chłodno się pożegnać.
Odpowiedź empatyczna to to, co każdy chciałby usłyszeć. Czujemy się lepiej, kiedy rozmówca naprawdę nas słucha, czyli „wczuwa się” w sytuację, docenia to, co przeżywamy i pozwala nam o tym opowiedzieć. Wtedy nieprzyjemne uczucia słabną, a my jesteśmy w stanie poradzić sobie z nimi, a także znaleźć samodzielnie rozwiązanie problemu.
Tak samo jest z dziećmi. Kiedy akceptujemy ich uczucia, czują się dobrze, łatwiej im się opanować i znaleźć wyjście z sytuacji. Potrafią same sobie pomóc, jeśli zostaną wysłuchane i otrzymają empatyczną odpowiedź.
Indiański wojownik kontra Mickiewicz
Niestety język empatii nie jest dla nas naturalny. Często uczucia wydają się czymś wstydliwym, a ich pokazanie obnażeniem słabości, więc staramy się tego unikać. Wygląda na to, że kamienna twarz indiańskiego wojownika jest ideałem również w naszej kulturze. „Miej serce i patrzaj w serce” błaga wieszcz, ale nam ciągle bliżej do preriowych dzikusów.
Dobra wiadomość jest taka, że języka empatii można się nauczyć. Czy warto się wysilać? Ks. M. Dziewiecki pisze: „Jesteśmy w stanie kochać i czuć się kochanymi wtedy, gdy obok są ludzie, których rozumiemy, i którzy empatycznie wczuwają się w nasze myśli, przeżycia i pragnienia”.
Poniżej wskazówki praktyczne. Myślę, że ich zastosowanie umożliwia nie tylko dogadanie się z najbardziej problematycznym wilczkiem w gromadzie, ale też podniesienie jakości każdej relacji.
Wreszcie praktyka
1. Słuchaj dziecka bardzo uważnie.
Oderwij wzrok od komputera/telefonu/książki. Nie udawaj, że słuchasz.
Słowa tego typu zachęcą dziecko do wyrażania swoich uczuć i myśli oraz do samodzielnego szukania rozwiązań.
Powstrzymaj się na razie od dawania rad. Mały człowiek poradzi sobie sam, jeśli nie będziesz mu przeszkadzać obwinianiem i pouczeniami.
3. Nazwij uczucia dziecka.
Wbrew pozorom nazwanie uczuć dziecka nie powoduje pogorszenia sytuacji. Potwierdzenie jego przeżyć przyniesie mu ulgę. Nauczy się też od Ciebie nazw różnych uczuć, a rozpoznawanie uczuć to pierwszy krok do poradzenia sobie z nimi.
4. Zamień pragnienia dziecka w fantazję.
Czasem samo zrozumienie czyni sytuację łatwiejszą do zniesienia. Dziecku łatwiej przestać się czegoś domagać lub czemuś sprzeciwiać.
Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.
Moja „żółta” kariera miała bardzo intensywne początki. W ciągu pół roku tymczasowych służb, w ognisku młodych, spotkałam 6 różnych gromad i wszystkie do dziś ciepło wspominam. Wilczki z Bemowa kochały krzyczeć i biegać, te z Ursusa uwielbiały dowcipy i historyjki, Żoliborskie były spokojniejsze, ale bardzo ciekawskie, a te z Woli cieszyły się każdą nowo odkrytą rzeczą jak wielkim skarbem. Na końcu wylądowałam na obozie gromady, w której teraz służę. Tam dziewczynki były zawsze znudzone. Nudziły je śpiewy, tańce, gry, zabawy, punkty, Obietnice, wstawanie i kładzenie się spać. Nawet ogniska były nudne. Lubiły jedynie ploteczki i „rozrabianie”. Ukochaną ich zabawą było przemycanie cukru ze stołówki i przechowywanie go w kieszonkach w beretach.
Dla świeżo upieczonej przewodniczki było to oburzające i nie do zniesienia. Wydawało mi się, że cały świat jest piękny i cudowny, tylko nie te wilczki. Gdy, zmęczona służbą, poprzednia Akela zrezygnowała w połowie roku, czułam się jak Szymon Cyrenejczyk, którego Rzymianie wyciągnęli siłą z tłumu, by pomógł dźwigać krzyż Panu Jezusowi. Oczywiście, bardzo chciałam być Akelą, ale nie TEJ gromady!
W międzyczasie moje życie toczyło się dalej. Dostałam perspektywę dobrej pracy na czas pierwszych dwóch lat studiów, ale był jeden warunek: żeby prowadzić te zajęcia, musiałam pójść na kurs pedagogiczny. Dwa zjazdy idealnie pokrywały się z terminem obozu wilczkowego. Weekend przed i weekend po. Na samą myśl czułam zmęczenie, ale zależało mi na tej pracy. Pojechałam. I myślę teraz, że Bóg zaplanował mi te wakacje.
Na pierwszym zjeździe opowiadali o książce niejakiej Markovej Dawne. Autorka, psycholożka, opisała w niej teorię mówiącą o różnych poziomach odbioru bodźców zewnętrznych przez człowieka. Wzrok, Słuch oraz Ruch (w który dla uproszczenia wlicza się również węch i smak) są odbierane przez świadomość, podświadomość lub nieświadomość. Na podstawie tego, każdemu można przypisać określony wzór, zwany „wzorcem myślenia”. Przykładowo, mój mózg odbiera sygnały wzrokowe na poziomie świadomości, ruchowe na poziomie podświadomości, a słuchowe przez nieświadomość. A więc mój wzorzec myślenia to WRS (wzrok-ruch-słuch).
Co to znaczy? Skoro pierwszy jest u mnie wzrok, potrzebuje stymulantów wzrokowych, by się skupić, zainteresować czymś, zapamiętać coś. Gdy się uczę, robię mnóstwo rysunków w notatkach. Filmy, książki, seriale czy obserwacja ptaków, a nawet wolno pełzającego po liściu ślimaka, są dla mnie niezwykle zajmującym zajęciem.
Druga literka we wzorze mówi o moim odbieraniu i nadawaniu emocji. Będąc zła, reaguje ruchem, gestami, krzykiem, mam ochotę coś uderzyć lub kopnąć. Gdyby zamiast R było S (słuch), zezłoszczona wylewałabym z siebie całe wiązanki przekleństw i barwnych opisów tego, jak bardzo się we mnie gotuje. Gdy w środku wzoru, czyli na poziomie podświadomości, jest W (wzrok), szczytem mojej złości byłoby nienawistne spojrzenie skierowanie w stronę jej źródła. Bodźcie odbierane na poziomie podświadomości wyznaczają również schemat odkrywania świata i uczenia się. Bardzo typową cechą WRS (oraz RWS) jest rzucanie instrukcji na drugi koniec pokoju i próba skręcania mebli samemu.
Ostatnia literka, czyli u mnie S, to zmysł odbierany przez nieświadomość, czyli wymagający od nas najwięcej wysiłku. Jeśli coś (sytuacja, osoba) wymaga od nas użycia lub odbierania tego właśnie bodźca, wysiłek naszego mózgu jest ogromny. Po pierwsze zapomina on o istnieniu zmysłu odbieranego przez świadomość, a po drugie stymuluje się tym, co odbiera nasza podświadomość, żeby móc się w ogóle skupić. Na przykład: jako WRS, nie umiem patrzeć na mojego rozmówcę dłużej niż kilka sekund. Słuchając czegoś za długo bardzo szybko odlatuję myślami gdzieś indziej, szczególnie, jeżeli mój wykładowca nie chodzi po sali, nie macha rękami. Gdy rozmawiam, gestykuluje żywo, mając przed oczami obrazy, kolory lub po prostu mówione przeze mnie słowa, a jeśli rozmowa jest telefoniczna, muszę chodzić.
Co więc mówią o nas nasze wzorce myślenia? W zasadzie wszystko. Nasz sposób uczenia się, pracy, prowadzenia relacji, język miłości. To, jak funkcjonujemy na co dzień, zależy w dużej mierze właśnie od tego, w jaki sposób nasze mózgi odbierają poszczególne bodźce. Tłumaczy to też, dlaczego jedne dzieci radzą sobie w szkole lepiej, a drugie gorzej – system edukacji nastawiony jest na wzorzec WSR (wzrok-słuch-ruch). I właśnie dzieci o takim wzorcu są prymusami w szkole, “najlepiej” się uczą. Nie można dzielić uczniów na tych, co uczą się źle lub dobrze, są grzeczni i niegrzeczni. Zwykle nazywamy łobuzami dzieci, które po prostu nudzą się w ławce, bo potrzebują dużo ruchu. Nauczyciel nie pozwala im rysować w zeszycie, bawić się długopisem, wstać i przejść się. Jak mają się skupić na siódmej godzinie monologu, siedząc w jednej pozycji z krótkimi tylko przerwami na przejście z klasy do klasy? Dla dorosłych jest to wyzwanie, a co dopiero dla młodych, kipiących energią i pieniących się hormonami organizmów.
Wykładowcy na wspomnianym kursie przedstawili bardzo trafne porównanie, które teraz przytoczę. Wyobraźcie sobie klasę pełną dzieci, z których każdy ma jakiś instrument. Mała brunetka w pierwszej ławce tuli w rączkach klarnet, blondyn na końcu sali obejmuje wielki bęben, ktoś trzyma na kolanach ukulele, jeszcze ktoś inny ledwo mieści się na krześle ze swoją tubą. 30 różnych dzieci z 30 różnymi instrumentami. Wchodzi do klasy uśmiechnięta nauczycielka i mówi: „Dmuchajcie w swoje instrumenty!”. Podopieczni posłusznie wykonują polecenie. Pani od razu dostrzega talent w klasie, małą brunetkę z klarnetem! Dziewczynka dmucha, a instrument pięknie śpiewa. Nauczycielka chwali również wysiłki chłopca z tubą – musiał się napracować, ale jego instrument również gra. Niestety, mimo tych kilku pięknych pierwszych sukcesów, ponad połowa klasy dmucha i dmucha, a dźwięków nie słuchać. Blondynek z bębnem rzucił w kąt swój instrument i puka dłońmi w ławkę. Przeszkadza. Inna dziewczynka przy największym wysiłku wydobyła ze swojego ukulele jedynie ciche buczenie. Rodzice tych dzieci nie usłyszą dobrych wiadomości…
Morał był prosty: różne umysły potrzebują różnych sposobów zrozumienia rzeczy, tak jak każdy instrument wymaga innej czynności, by wydał dźwięk. To, że bęben nie reaguje na dmuchanie, nie znaczy, że jest zepsuty. Zły jest nie bęben, a sposób podejścia do niego. I tak samo jest z ludźmi. Jedni potrzebują szczegółowej instrukcji i opisu obsługi roweru, inni chcą wsiadać na rower i wywracać się do skutku.
Z tą wizją w głowie, zafascynowana teorią Markovej Dawne, pojechałam na obóz. Próbowałam dostrzec każdego wilczka oddzielnie. Dziewczynki różniły się od siebie bardziej, niż widziałam to wcześniej: inaczej odkrywały świat, inne gry je interesowały, inne rzeczy je bawiły i nudziły. Najniegrzeczniejszy wilczek, który wiecznie wiercił się podczas Skał Narady, okazał się po prostu dziewczynką o bardzo dużych potrzebach ruchowych. Dostała więc kredki i byłam w szoku, bo bardzo szybko i trafnie odpowiadała na pytania, mimo że siedziała gdzieś z tyłu zupełnie pochłonięta rysowaniem. Najbardziej jednak utkwił mi w głowie obraz wilczka, który zdawał punkty, chodząc wokół mnie. Miałam wtedy w ręku mundur i przyszywałam naszywkę. Dziewczynka krążyła zirytowana, że nie ma mojej uwagi, bo na nią nie patrzę. „Akelo, Baden-Powell był generałem angielskim. Słyszysz mnie Akelo? Baden-Powell był generałem angielskim! Akelo, skup się! Baden-Powell…” – powtarzała w kółko, a ja nie mogłam przestać się śmiać. Nie mogła zrozumieć, że słucham ją, mimo braku kontaktu wzrokowego. Od tego momentu starałam się na nią patrzeć, gdy coś do mnie mówiła.
Nowy harcerski rok zaczęłam od założenia małego zeszytu, co każdemu polecam. Każda strona jest w nim przeznaczona na jednego wilczka i jego sukcesy. Zapisuje tam wszystkie spostrzeżenia i sugestie, jak mogę pomóc wilczkowi rozwijać się, by współgrało to z jego potrzebami. Sama też bardzo skorzystałam z tej wiedzy o wzorcach. Zmieniłam swoje metody pracy i nauki, z nudnych notatek na kolorowe mapy myśli, prezentacje pełne rysunków i zdjęć, małe quizy, własne fiszki. Sama wiedza na temat funkcjonowania gromady i mojego własnego mózgu nie rozwiązała oczywiście wszystkich moich problemów. Ale była niezwykle pomocna w zrozumieniu i zaakceptowaniu samej siebie i moich wilczków.
Minęło już pół roku, a ja nie mogę się nadziwić, jak bardzo zmieniła się moja gromada od tego obozu. Właściwie zmieniło się jedynie moje podejście, ale nie sądziłam, że tak wiele od niego zależy. Na moich oczach, w przeciągu kilku miesięcy, 11 małych problemów ewoluowało w 11 zdolnych, inteligentnych, zaangażowanych dziewczynek. Przed obozem tylko trzy z nich miały Obietnice; dzisiaj, gdy doszły jeszcze 4 wilczki, słynną naszywkę na berecie nosi już dumnie aż 6 dziewczynek, a niedługo będzie ich 9. Trzy z nich robią już sprawności. Jestem dumna z każdego ich małego i dużego sukcesu, staram się chwalić nawet drobne poprawy na lepsze.
Każdemu polecam zapoznanie się z książkami Markovy Dawne, szczególnie z krótką pozycją „Twoje dziecko jest inteligentne”. Psycholożka przedstawia bardzo ciekawe spojrzenie na siebie i swoich wychowanków oraz podsuwa wiele sugestii, jak wykorzystać tą wiedzę w praktyce. Ponieważ skauting oferuje nam, wychowawcom, niezwykłą elastyczność w sposobie prowadzenia zajęć, łatwo możemy dostosować go do potrzeb i tempa rozwoju dzieci, również pod kątem ich wzorców myślenia. Sądzę, że właśnie w tym tkwi jego siła. Możemy pochylić się nad każdym małym człowieczkiem i pomóc mu odnaleźć siebie w tym wielkim, przerażającym świecie.
Jeśli chcecie sami sprawdzić swój wzorzec myślenia, zajrzyjcie do linku poniżej. Jest w nim test utworzony przez Akademię Nauki, prowadzących wyżej wspomnianego kursu, na podstawie teorii Markovej Dawne.
Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.