Harcerze w Kościele

Z wielką radością publikujemy w całości przemówienie Abp. Cyrla Wasyla, które wygłosił on w trakcie Sejmiku Skautów Europy w Polsce, 22 maja 2021 r.

Konstytucja dogmatyczna Soboru Watykańskiego II Lumen gentium, po szerokim mówieniu o tajemnicy Kościoła jako mistycznego Ciała Chrystusa, rzeczywistości widzialnej i duchowej oraz Ludu Bożego, wyjaśnia hierarchiczną konstytucję Kościoła, a w szczególności Episkopatu.

W naszym spotkaniu staramy się bardziej skupić na relacji, jaka istnieje między ruchem skautowym, a raczej między działalnością harcerzy jako członków Kościoła a Kościołem jako strukturą hierarchiczną i instytucjonalną.

Nie wchodząc zbyt daleko w opis zjawiska eklezjalności skautingu katolickiego jako ruchu, do którego należą członkowie Kościoła i który Kościół, poprzez swoje hierarchiczne ciała – zwłaszcza w naszym przypadku UIGSE-FSE – uznaje za narzędzie apostolatu, zacznijmy od kilku głównych dokumentów naszego ruchu.

W Karcie naturalnych i chrześcijańskich zasad skautingu europejskiego czytamy:

2. Skauting chce wychowywać Człowieka Wiary, syna Kościoła.

Sformułowanie to zostało również włączone do Statutu Federalnego, który stanowi to samo w punkcie 1.2.6. (U.I.G.S.E.-F.S.E. chce uformować człowieka wiary, syna Kościoła).

W dzisiejszym świecie coraz częstszy jest podział między pojęciem wiary osobistej, czy wręcz „wiary personalizowanej”, a świadomością i wolą przynależności do instytucji, wspólnoty, której pragnął i ustanowił Chrystus, czyli Kościoła widzialnego i kierowanego, zgodnie z jego wolą z zestawu norm, zasad i praw.

O ile pierwszy fakt – czyli wiara osobista – jest łatwiejszy do zaakceptowania, gdyż odpowiada powszechnie uznanej koncepcji wolności osobistej człowieka, o tyle drugi jest często przedstawiany w dość negatywnym świetle, wskazującym jakoby czynnik świadomej przynależności do Kościoła przyniósł ograniczenie „osobistej wiary”.

Nasze harcerstwo zamiast tego z przekonaniem łączy dwie koncepcje, uważając je za nierozłączne dla harcerza naszego Związku.

Temat ten jest bardziej szczegółowo omówiony w Dyrektorium Religijnym na nr. 4 i 5 stanów:

  1. Chrześcijanin należy do widzialnego Kościoła Chrystusa, uczestniczy w jego życiu liturgicznym i sakramentalnym i otrzymuje od niego wskazówki do działania. o ile, na szczeblu federalnym, Federacja Skautingu Europejskiego nie jest związana jako całość z jednym Kościołem, o tyle każdy członek FSE musi należeć do jednego Kościoła lub przygotowywać się do uczestnictwa w tymże. FSE przyjmuje jedynie dzieci i młodzież i stowarzyszenia należące do jednego z następujących Kościołów: Kościoła Katolickiego, Kościoła Prawosławnego lub jednego z Kościołów Ewangelickich, powstałych w wyniku reformacji, wyznających bóstwo Chrystusa i uznających Symbol Apostolski jako wyznanie wiary. Każda jednostka skautów lub przewodniczek powinna należeć do jednego z tych Kościołów. Nikt nie może złożyć przyrzeczenia skauta (lub przewodniczki) jeśli nie jest ochrzczony. Jednakże można dopuścić do złożenia takiego przyrzeczenia osobę zaangażowaną w formację katechumenalną.

Nasz ruch jest częścią ruchów kościelnych, które używają specyficznej metody skautowej. Stąd też elementarna potrzeba, aby członkowie FSE byli członkami Kościoła lub przynajmniej katechumenami – czyli na drodze przygotowania do pełnego włączenia się w Kościół. Podobnie – na poziomie liderów – nie do pomyślenia jest, aby taką rolę odegrały osoby, które nie otrzymały bierzmowania, czyli nie ukończyły procesu sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego. W przeciwnym razie jaki sens miałaby obietnica służenia Bogu i Kościołowi, obietnica zawarta w tekście obietnicy skautowej? Ważne jest, aby zająć jasne i zdecydowane stanowisko w tej sprawie zarówno przed rodzicami, którzy proszą o włączenie ich nieochrzczonych dzieci do jednostek, jak i w stosunku do niektórych członków naszych stowarzyszeń, którzy mają tendencję do odkładania sakramentu bierzmowania, udając proces szkolenia i obsługi, a także otrzymywanie zadań edukacyjnych.

  1. Każdy Kościół ma określone koncepcje w dziedzinie wychowania. Jest nie do pomyślenia, aby religia mogła być dziedziną nauczania zupełnie oddzieloną od innych; powinna ona oświetlać swoim światłem całość przekazywanej wiedzy i odbywanych zajęć. W skautingu wiernym myśli Baden-Powella nie można przyjąć, iż życie religijne może być oddzielone od zajęć skautowych. Pełny rozwój religijny młodych wymaga więc, aby ich szefowie należeli do tego samego Kościoła, co młodzi, wyznawali tę samą doktrynę, uczestniczyli w tym samym życiu liturgicznym i sakramentalnym. Dlatego FSE uważa za sytuację normalną taką organizację ruchu, w której stowarzyszenia krajowe Przewodniczek i Skautów Europy tworzą organizacje jednolite wyznaniowo, prowadzone i animowane duchowo przez ich Kościoły tak na płaszczyźnie lokalnej, jak i krajowej.  

Pełne członkostwo w Kościele, dzielenie się jego doktryną oraz żywe życie liturgiczne i sakramentalne – to trzy podstawowe i istotne warunki, które są wymagane od głowy FSE.

We wstępnym artykule naszych statutów federalnych czytamy, że nasza organizacja –Międzynarodowy Związek Przewodniczek i Skautów Europy, Federacja Skautingu Europejskiego -, jest międzynarodowym prywatnym stowarzyszeniem wiernych działającym w oparciu o prawo kanoniczne. Związek obowiązują zarówno zasady opisane w niniejszym statucie, jak i faktyczne prawo kanoniczne

Ten ostatni akcent pozwala nam zastanowić się, w jaki sposób Kościół w swoim Magisterium i w samym prawie kanonicznym widzi istnienie, działalność oraz zestaw praw i obowiązków członków Kościoła w zależności od ich stanu, w szczególności stowarzyszeń świeckich.

Pielgrzymka na Św. Krzyż 2016, Msza św. w Nowej Słupi, fot. Eryk Laskowski

Kościół jako instytucja hierarchiczna.

Świeccy i hierarchia

(LG) 37. Ludzie świeccy, tak jak wszyscy chrześcijanie, mają prawo otrzymywać w obfitości od swoich pasterzy duchowe dobra Kościoła, szczególnie pomoc słowa Bożego i sakramentów[320], sami zaś przedstawiać pasterzom swoje potrzeby i życzenia z taką swobodą i ufnością, jaka przystoi synom Bożym i braciom w Chrystusie. Stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i autorytetu mają możność, a niekiedy nawet obowiązek ujawniania swojego zdania w sprawach, które dotyczą dobra Kościoła[321]. Odbywać się to powinno, jeśli zachodzi potrzeba, za pośrednictwem instytucji ustanowionych w tym celu przez Kościół i zawsze w prawdzie, z odwagą i roztropnością, z szacunkiem i miłością wobec tych, którzy z tytułu swojego świętego urzędu reprezentują Chrystusa.

Ludzie świeccy, tak jak wszyscy wierni Chrystusa, winni z chrześcijańskim posłuszeństwem stosować się ochoczo do tego, co postanawiają święci pasterze, reprezentujący Chrystusa, jako nauczyciele, i kierownicy w Kościele. Winni tak czynić, idąc w tym za przykładem Chrystusa, który swym posłuszeństwem aż do śmierci otworzył wszystkim ludziom błogosławioną drogą wolności synów Bożych.

Niech też nie zaniedbują w modlitwach swoich polecać Bogu swych przełożonych, którzy czuwają jako odpowiedzialni za dusze nasze, aby to czynili z weselem, a nie z udręką[322].

Święci zaś pasterze uznawać mają i wspierać godność i odpowiedzialność świeckich w Kościele, mają korzystać chętnie z ich roztropnej rady, powierzać im z ufnością zadania w służbie Kościoła i pozostawiać swobodę oraz pole działania, owszem, dodawać im ducha, aby także z własnej inicjatywy przystępowali do pracy. Z ojcowską miłością winni bacznie rozważać w Chrystusie przedsięwzięcia, życzenia i pragnienia przedstawione przez świeckich[323]. Słuszną zaś wolność, która wszystkim przysługuje w społeczności ziemskiej, winni pasterze skrupulatnie respektować.

W tym tekście, wraz z Dekretem Apostolicam Actuositatem o apostolacie świeckich, możemy rozważyć rodzaj Charty Magna o wzajemnych stosunkach między świeckimi, hierarchią Kościoła w zadaniu przyczyniania się do budowy Królestwa Bożego. poprzez apostolskie zaangażowanie świeckich.

CIC c. 209 – Wierni zobowiązani są – każdy przez swoje własne działanie – zachować zawsze wspólnotę z Kościołem.

Komunia z Kościołem, która jest zarówno prawem, jak i obowiązkiem, ma za podstawę i warunek ścisłą więź z Bogiem. Zgodnie z tradycyjną definicją mówimy w Kościele o trójwymiarowym wymiarze komunii – komunii wiary, sakramentów i zarządzania. Dążąc do formowania dobrego chrześcijanina i dobrego obywatela, mamy na myśli termin „dobry chrześcijanin” nie w sensie ogólnikowym, ogólnie mówiąc o osobie, która wierzy w boskość Chrystusa, ale o chrześcijaninie, członku Kościoła katolickiego, włożony w jego życie wiarą i sakramentami i identyfikowany z przynależnością, także na zewnątrz, do określonej parafii i wspólnoty diecezjalnej. Ta komunia jest wyrażana przy wielu okazjach. Regularne uczestnictwo w życiu parafii i jego działalności formacyjnej, aktywna obecność w diecezjalnej tkance kościelnej, współpraca z innymi organami i organizacjami kościelnymi itp. – to są znaki naszej „komunii z Kościołem”.

CIC c. 209 § 2. §  2. Z wielką pilnością wierni powinni wypełniać obowiązki, którymi są związani zarówno wobec Kościoła powszechnego, jak i partykularnego, do którego należą zgodnie z przepisami prawa.

Prawo może i musi konkretyzować niektóre obowiązki, do których zobowiązani są członkowie Kościoła, ale harcerz uważa te obowiązki nie za ciężar ograniczający, ale za „drogę” do osiągnięcia celu drogi chrześcijańskiej, zarówno jako jednostki, jak i jako członek stowarzyszenia. Samo w sobie, w duchu harcerskim, w chęci czynienia tego, co „najlepsze”, z pewnością nie wystarczyłoby zadowolenie się zwykłym wypełnieniem obowiązku, w sensie minimalistycznym, ale harcerz chce również od wypełnienia obowiązku czerpać największe korzyści duchowe.

Kilka przykładów:

– „obowiązek” corocznej spowiedzi i komunii – harcerz z pewnością czuje to jako swój – ale nie jest z tego zadowolony. Zaproszony do regularnego życia sakramentalnego i intensywnego życia eucharystycznego, często przystępuje do komunii i regularnie do sakramentu pokuty – nie tyle po to, by wypełnić obowiązek, ile po to, by obficie karmić swoje życie duchowe.

– – „obowiązek” uczestniczenia w niedzielnej i uroczystej Mszy Świętej – jest przestrzegany, ale w zajęciach harcerskich staramy się uczestniczyć w codziennej Mszy św. itp.

– „obowiązek” materialnego wspierania działalności Kościoła: harcerz nie ogranicza się do kilku monet z niedzielnej zbiórki, ale jest gotowy do konkretnej pracy, poprzez własne zaangażowanie materialne, na rzecz wspierania dzieła miłosierdzia i inne potrzeby Kościoła, począwszy od własnej wspólnoty parafialnej.

CIC c. 210 – Wszyscy wierni, zgodnie z własną pozycją, winni starać się prowadzić życie święte, przyczyniać się do wzrostu Kościoła i ustawicznie wspierać rozwój jego świętości

Powołanie do świętości nie jest przywilejem niektórych osób i kategorii w Kościele. Przywołując jeden z tematów katechezy Światowych Dni Młodzieży 2000: „Bądźcie świętymi trzeciego tysiąclecia” – musimy coraz bardziej zdawać sobie sprawę, że „wszyscy chrześcijanie jakiegokolwiek stanu i zawodu powołani są do pełni życia chrześcijańskiego i do doskonałości miłości.” (LG 40,2).

Charakterystyczne dla harcerzy jest oddanie się niektórym przykładom świętości – Św. Jerzy, Św. Franciszek, Św. Paweł, Święta Katarzyna itp. Pobożność ta nie może być wyczerpana tradycyjną modlitwą na początku i na końcu zajęć, ale poprzez przedstawienie postaci świętych prowadzi nas do uznania świętości za wypełnienie życia każdego ochrzczonego, a zatem zaproszenie dla każdego harcerza.

Dzień Modlitw za FSE środowiska garwolińsko-pilawskiego, sanktuarium św. Stanisława Papczyńskiego, Góra Kalwaria 2017, fot. Eryk Laskowski

CIC c. 211 – Wszyscy wierni mają obowiązek i prawo współpracy w tym, aby Boże przepowiadanie zbawienia rozszerzało się coraz bardziej na wszystkich ludzi każdego czasu i całego świata.

Głoszenie Boskiego orędzia zbawienia następuje przez bezpośrednie głoszenie misyjne, ale przede wszystkim przez świadectwo życia osobistego. Czasami świadectwo to przybiera formę prawdziwego „męczeństwa” w sensie fizycznym i krwawym, ale znacznie częściej w sensie psychologicznym i społecznym. Dla młodych, a więc dla harcerzy, którzy są młodymi i duchowymi „par excellence”, te słowa Kodeksu można przetłumaczyć poprzez apel Jana Pawła II podczas Wigilii ŚDM 2000.

Może od was nie będzie się wymagać przelania krwi, ale wierności Chrystusowi z pewnością tak! Wierności, której trzeba dochować każdego dnia: Mam na myśli narzeczonych i trudności, jaką sprawia w dzisiejszym świecie życie w czystości w oczekiwaniu na małżeństwo. Mam na myśli młodych małżonków i próby, na jakie jest narażone ich przyrzeczenie wzajemnej wierności. Mam na myśli relacje między przyjaciółmi i pokusę nielojalności, jaka wkraść się może między nich.

Mam także na myśli tych, którzy podjęli drogę szczególnej konsekracji, i wysiłek, jakiego nieraz wymaga wytrwałość w oddaniu się Bogu i braciom. Myślę też o tych, którzy chcą przeżywać relacje solidarności i miłości w świecie, w którym – jak się wydaje – ma wartość jedynie logika korzyści i interesu osobistego czy grupowego.

Mam również na myśli tych, którzy działają na rzecz pokoju, a widzą, jak w różnych częściach świata rodzą się i rozwijają nowe ogniska wojny; myślę o tych, którzy działają na rzecz wolności człowieka, a widzą, że jest on jeszcze niewolnikiem siebie samego i innych; mam na myśli tych, którzy walczą, aby kochano i szanowano ludzkie życie, a muszą być świadkami częstych zamachów na nie i na należny mu respekt. 

CIC c. 212 – §1. To, co święci pasterze, jako reprezentanci Chrystusa, wyjaśniają jako nauczyciele wiary albo postanawiają jako kierujący Kościołem, wierni, świadomi własnej odpowiedzialności, obowiązani są wypełniać z chrześcijańskim posłuszeństwem.

Temat posłuszeństwa jest dziś bardzo źle odbierany, zwłaszcza gdy mówimy nie tylko o posłuszeństwie zewnętrznym, ale o tym, jak bardzo ten akt posłuszeństwa dotyka również wewnętrznej, duchowej sfery Harcerz jest karny, każde zadanie wykonuje sumiennie do końca.

Ten artykuł Prawa harcerskiego nie powinien być interpretowany jedynie jako środek do prawidłowego funkcjonowania organizacji, jako praktyczna konieczność w życiu jednostki, ale musi być także przeżywany w wymiarze duchowym i teologicznym.

Łacińskie obedire, od ob-audire, oznacza napięcie w kierunku, ruch w celu aktywnego, świadomego przyjęcia słowa lub woli od innych.

„Słuchaj, synu” (Pr 1,8). Posłuszeństwo to przede wszystkim synowska postawa. Jest to szczególny rodzaj słuchania, który tylko syn może dać ojcu, ponieważ oświeca go pewność, że ojciec ma tylko dobre rzeczy do powiedzenia i do dania synowi; słuchanie przepojone tym zaufaniem, które sprawia, że ​​dziecko wita wolę ojca, jest przekonane, że będzie ona dla dobra.

Autentyczne posłuszeństwo nigdy nie jest żądaniem, narzuceniem tego, kto wydaje rozkaz: jest raczej ustępstwem ze strony tego, kto sam się do niego zdecyduje. To, co dajemy, robimy ze względu na jego autorytet.

Postanawiamy być posłuszni, zawiesić swój osąd na czas niezbędny do wykonania tego czynu wbrew naszej doraźnej woli, ponieważ w drugim rozpoznajemy zdolność rozumienia więcej i lepiej niż umiemy, i wierzymy, że to posłuszeństwo sprawi, że będziemy się rozwijać, doprowadzi nas również do wyższego stopnia zrozumienia i świadomości. W przypadku posłuszeństwa, o które proszą święci pasterze, reprezentując Chrystusa, gdy deklarują coś jako nauczyciele wiary lub jako głowy Kościoła, uznajemy tę „zdolność rozumienia więcej i lepiej, niż potrafimy. „nie pasterzom Kościoła jako osobom fizycznym, bez względu na to, jak byli kompetentni i mieli dobre intencje, ale Duchowi Świętemu, który działa jako poręczyciel w Kościele Chrystusowym.

W autentyczności tej relacji to właśnie ten, kto prosi (i nie narzuca, co byłoby czystym sprawowaniem władzy) posłuszeństwa, aby zaangażować się i zaryzykować więcej, ponieważ wie, że za akt posłuszeństwa musi iść skuteczna demonstracja tego przełożonego poziomu zrozumienia, którego posłuszny przed wykonaniem nie mógł narysować: jeśli mu się to nie uda, wie, że nie będzie już mal posłuszeństwo (a może tylko uległość), ponieważ straci swoją wiarygodność, (i będzie musiał uciekać się do jego autorytetu i jego mocy).

Bóg objawia swoją wolę przez wewnętrzne poruszenie Ducha, który „prowadzi do całej prawdy” (por. J 16, 13) oraz przez liczne zewnętrzne pośrednictwa. W istocie historia zbawienia jest historią pośrednictwa, które w pewien sposób uwidaczniają tajemnicę łaski, którą Bóg wypełnia w głębi serc. Również w życiu Jezusa możemy rozpoznać wiele ludzkich pośredników, przez które ostrzegał, interpretował i przyjął wolę Ojca, jako rację bytu i jako stały pokarm Jego życia i misji.

Pośrednictwo, które na zewnątrz przekazuje wolę Bożą, musi być rozpoznane w wydarzeniach życia i w potrzebach właściwych dla konkretnego powołania; ale wyrażają się one także w prawach rządzących życiem towarzyszącym oraz w dyspozycjach tych, którzy są powołani, aby nim kierować. W kontekście eklezjalnym prawomocnie dane prawa i dyspozycje pozwalają rozpoznać wolę Bożą, stając się konkretną i „uporządkowaną” realizacją potrzeb ewangelicznych, wychodząc z tego, od których należy je formułować i dostrzegać.

Wędrówka Zimowa Kręgu Szefów bł. Męczenników Podlaskich, Pratulin 2017, fot. Eryk Laskowski

W homilii na początku posługi Piotrowej Benedykt XVI wyraźnie stwierdził:   Moim prawdziwym programem jest to, by nie realizować swojej własnej woli, nie kierować się swoimi ideami, ale wsłuchiwać się z całym Kościołem w słowo i w wolę Pana oraz pozwolić się Jemu kierować, aby On sam prowadził Kościół w tej godzinie naszej historii.

 Z drugiej strony należy uznać, że zadanie bycia przewodnikiem dla innych nie jest łatwe, zwłaszcza gdy poczucie osobistej autonomii jest nadmierne lub sprzeczne i konkurencyjne w stosunku do innych. Dlatego trzeba, ze strony wszystkich, wyostrzyć spojrzenie wiary na to zadanie, które powinno być inspirowane postawą Sługi Jezusa, który myje stopy swoim apostołom, aby mogli mieć udział w jego życiu i miłość (por. 13,1-17).

§2. Wierni mają prawo, by przedstawiać pasterzom Kościoła swoje potrzeby, zwłaszcza duchowe, jak również swoje życzenia.

§3. Stosownie do posiadanej wiedzy, kompetencji i zdolności, jakie posiadają, przysługuje im prawo, a niekiedy nawet obowiązek wyjawiania swojego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła, oraz – zachowując nienaruszalność wiary i obyczajów, szacunek wobec pasterzy, biorąc pod uwagę wspólny pożytek i godność osoby – podawania go do wiadomości innym wiernym.

Jednak stosunki z „świętymi pasterzami”, to znaczy z biskupami i kapłanami, nie są „jednokierunkowe”, nie mogą też charakteryzować się jedynie podporządkowaniem i czystą biernością. Dzięki wolności Synów Bożych wszyscy wierni, a więc także harcerze, mają prawo i obowiązek aktywnego i proaktywnego poszukiwania dobra Kościoła. Kryteria naszego działania w tej dziedzinie podkreślone przez kanon – oprócz normatywności w sensie kanonicznym – to przede wszystkim to, co moglibyśmy nazwać „kryteriami zdrowego rozsądku”.

Pomijając kryterium integralności wiary i obyczajów, które jest na tyle oczywiste, że nie warto się nad tym rozwodzić, należy w tym kontekście pamiętać, że w propozycjach, jakie harcerze, poprzez swoje kwalifikowane organy, będą kierować do hierarchicznego kościelnego ciał, także tych najbardziej słusznych, z trudem znajdą akceptację, jeśli zostaną przedstawione z dumą, z duchem wyższości, jeśli obrażają rozmówcę lub okazują mu brak szacunku.

Wspólna użyteczność to kolejne kryterium, o którym należy pamiętać podczas oceny, czy wnioski zasługują na ujawnienie.

CIC c. 213 Wierni mają prawo otrzymywać pomoce od swoich pasterzy z duchowych dóbr Kościoła, zwłaszcza zaś słowa Bożego i sakramentów.

Czasami w konkretnych działaniach harcerskich w parafiach księża narzekają, że harcerze proszą o zbyt wiele rzeczy – siedzibę, wsparcie w finansowaniu, użytkowanie pomieszczeń, obiektów i środków parafii itp. Może to być prawda – a jeśli tak, najlepiej zadbać o to, aby żądania grup były realistyczne i wyważone, proporcjonalne do rzeczywistej sytuacji. Zamiast tego proście o dobra duchowe – sakramenty, dzielenie się słowem Bożym itp. – w tym nie można być małodusznym i bojaźliwym – przeciwnie, trzeba uwrażliwić księży w świadomości ich obowiązku rozdawania tych dóbr wszystkim wiernym, reprezentujących różne realia parafialne. Proboszcz nie może przepraszać argumentując, że oferuje swoją posługę wspólnocie parafialnej jako takiej, podczas „zwykłych” okazji. Kościół żąda od swoich pasterzy, w szczególności proboszczów, aby wspierali wspólne życie swoich parafian. W rzeczywistości w CIC. 529 § 2, do proboszcza prosi się o uznanie i wspieranie roli wiernych świeckich w misji Kościoła, sprzyjając ich stowarzyszeniom o celach religijnych. Współpracuj ze swoim biskupem i prezbiterium diecezji, starając się również, aby wierni troszczyli się o wspólnotę parafialną, aby czuli się członkami diecezji i Kościoła powszechnego oraz aby uczestniczyli i wspierali prace mające na celu promocję komunii.

Na szczególną uwagę zasługuje postać Asystenta Duchowego. W idealnej sytuacji asystent ten musi być wyznaczony przez władzę kościelną. Jego akceptacja przez grupę harcerską nie ma wiążącego znaczenia dla ważności nominacji – ale każdy musi dołożyć wszelkich starań, aby ta akceptacja była szczera, aby jego posługa przyniosła obfitość duchowych owoców. W grupach zorganizowanych w parafiach dobrze jest, aby asystent duchowy – jeśli nie należy do duchowieństwa tej samej parafii – działał w porozumieniu, a także współpracował z proboszczem. Ze strony harcerzy należy jak najbardziej sprzyjać działalności asystenta duchowego.

Dyrektorium religijne, stwierdza pod nr. 5 Szefowie, na wszystkich szczeblach ruchu, mają obowiązek popierać misje duszpasterzy wśród młodych, którzy są im powierzeni. Ważne jest, by duszpasterze pogłębiali znajomość metody skautowej, tak aby uwzględniali w swej działalności duszpasterskiej elementy specyficzne właściwe skautingowi, cały czas czuwając nad tym, by nie wchodzić w rolę zarezerwowaną dla szefów świeckich. Młodzi, a szczególnie młodzi szefowie, nie powinni być postrzegani tylko jako przedmiot pasterskiej troski Kościoła: powinni być zachęcani do tego, aby stali się tym, kim są w rzeczywistości, tj. aktywnymi podmiotami, które biorą udział w ewangelizacji i w odnowie społecznej świata, który ich otacza.

Dla asystentów duchowych przewidziano również proces szkolenia w dziedzinie skautingu. W jego przygotowaniu konieczna jest współpraca zarówno z asystentami krajowymi, jak iz przedstawicielami oddziałów, a także z odpowiednimi liderami, zwłaszcza z osobami odpowiedzialnymi za szkolenia w dziedzinach szkolnych.

CIC c. 214 – Wierni mają prawo oddawać cześć Bogu zgodnie z postanowieniami własnego obrzędu, zatwierdzonymi przez prawowitych pasterzy Kościoła oraz stosować własną metodę życia duchowego, zgodną jednak z nauką Kościoła.

Kodeks, mówiąc o swoim własnym rycie, oznacza przez to wyrażenie nie tylko obrzęd w sensie liturgicznym, ale cały sposób życia wiarą poprzez dziedzictwo liturgiczne, teologiczne, duchowe i dyscyplinarne, wyróżniające się kulturą i historycznymi uwarunkowaniami narodów. . W niektórych przypadkach wiąże się to również z formalnym członkostwem w Kościele sui iuris.

Dla przywódców skautów ważne jest, aby znać zasady dotyczące przypisywania wiernych do ich odpowiednich Kościołów sui iuris. Na terenach, gdzie kilka Kościołów sui iuris współistnieje na tym samym terytorium, integralną częścią wychowania skautowego będzie także wychowanie do poznania i uznania zarówno właściwego obrzędu, jak i innego obrzędu używanego przez wiernych na tym samym terytorium.

CIC c. 215 – Wiernym przysługuje prawo sprawowania kultu Bożego, zgodnie z przepisami własnego obrządku, zatwierdzonego przez prawowitych pasterzy Kościoła, jak również podążania własną drogą życia duchowego, zgodną jednak z doktryną Kościoła.

Apostolicam Actuositatem 18. Wierni jako jednostki są powołani do prowadzenia działalności apostolskiej w różnych warunkach swego życia; powinni jednak pamiętać że człowiek z natury swojej jest istotą społeczną i że spodobało się Bogu zjednoczyć wierzących w Chrystusa w jeden Lud Boży (por. 1 P 2, 5-10) i zespolić w jedno ciało (por. 1 Kor 12, 12). Apostolstwo więc zespołowe odpowiada doskonale zarówno ludzkim, jak i chrześcijańskim wymogom wiernych, a zarazem ukazuje znak wspólnoty i jedności Kościoła w Chrystusie, który powiedział: „Gdzie bowiem dwaj albo trzej zgromadzeni są w imię moje, tam i ja jestem pośród nich” (Mt 18, 20).

Dlatego wierni niech sprawują swoje apostolstwo w zjednoczeniu[28]. Niech będą apostołami zarówno w swoich społecznościach rodzinnych, jak i w parafiach i diecezjach, które same w sobie wyrażają wspólnotowy charakter apostolstwa, oraz w wolnych zrzeszeniach, jakie postanowili wśród siebie zorganizować.

Apostolstwo zespołowe posiada ogromną doniosłość i dlatego, że praca apostolska czy to w społecznościach kościelnych, czy to w różnych ośrodkach wymaga często wspólnego działania. Stowarzyszenia bowiem założone dla celów apostolstwa zespołowego niosą pomoc swym członkom i przysposabiają ich do apostolstwa, odpowiednio ustawiają ich pracę apostolską i kierują nią tak, że o wiele więcej można się po niej spodziewać owoców, niż gdyby każdy działał na własną rękę.

To usposobienie soborowe miało dwa powody, jeden praktyczny, drugi teologiczny.

Pierwsza polega na tym, że ze względu na sekularyzację i antyklerykalizm księża i duchowni nie mieli dostępu do wielu dziedzin życia społecznego w różnych krajach. W konsekwencji – i to jest drugi fakt – gdyby Kościół chciał być obecny na tych terenach, mógłby to czynić tylko za pośrednictwem świeckich. W czasie Soboru problem był szczególnie poważny ze względu na „milczenie Kościoła” za kurtyną, ale także narastającą ciszę na Zachodzie.

 Elementem teologicznym było nowe rozumienie Kościoła jako komunii, które znajdujemy w Konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium”. Zamiast poprzedniego modelu odwróconej piramidy, Kościół był teraz postrzegany jako rzeczywistość o strukturze hierarchicznej, z różnymi urzędami i funkcjami, w której jednak każdy członek posiada fundamentalną równość w godności i prawach. W tym sensie mówimy o Kościele jako „Ciele Chrystusa” i „Ludzie Bożym”. Wśród praw i obowiązków członków Kościoła wynikających z chrztu fundamentalne znaczenie ma prawo i obowiązek uczestniczenia w misji Kościoła. Ogólnym terminem tej misji jest apostolat. Dlatego udział świeckich w misji Kościoła słusznie określa się jako „apostolat świeckich”.

Start Harcerski środowiska garwolińsko-pilawskiego, wrzesień 2016 r., fot. Eryk Laskowski

Równie fundamentalne jest – jak uczy „Lumen gentium” – że świeccy, jak również większość duchownych i zakonników, są powołani przez Boga do dążenia do najwyższych poziomów świętości; być świętymi. Wyraźnie to wyraża się w rozdziale V Konstytucji o Kościele, podczas gdy sytuacja świeckich w stosunku do Kościoła i misji została omówiona w rozdziale IV.

Kanony KPK mówią zasadniczo na ten sam temat.

CIC c.  217. Wierni, którzy to przez chrzest są powoływani do prowadzenia życia zgodnego z doktryną ewangeliczną, posiadają prawo do wychowania chrześcijańskiego, przez które mają być odpowiednio przygotowywani do osiągnięcia dojrzałości osoby ludzkiej i jednocześnie do poznania i przeżywania tajemnicy zbawienia.

CUIC c.  218. Ci, którzy zajmują się świętymi naukami, korzystają ze słusznej wolności poszukiwania, jak również roztropnego wypowiadania swojego zdania w sprawach, w których są specjalistami, z zachowaniem jednak posłuszeństwa należnego Nauczycielskiemu Urzędowi Kościoła.

Apostolstwo chrześcijańskie nie jest monopolem duchowieństwa, przeciwnie, jest integralną częścią tej harmonijnej współpracy wszystkich członków Kościoła, która charakteryzuje świadomość przynależności do tego samego mistycznego Ciała Chrystusa.

Owocność apostolatu świeckich zależy od ich żywotnego zjednoczenia z Chrystusem” (Apostolicam Actuositatem, 4), to znaczy od silnej duchowości, karmionej aktywnym uczestnictwem w liturgii i wyrażającej się w stylu ewangelicznych błogosławieństw. Ponadto dla świeckich duże znaczenie mają kompetencje zawodowe, poczucie rodziny, zmysł obywatelski i cnoty społeczne. Chociaż prawdą jest, że są oni powołani indywidualnie do dawania osobistego świadectwa, szczególnie cennego tam, gdzie wolność Kościoła napotyka przeszkody, to jednak Sobór podkreśla wagę zorganizowanego apostolatu, niezbędnego do wpływania na ogólną mentalność, warunki społeczne i instytucje ( por. Apostolicam Actuositatem, 18). W tym względzie Ojcowie zachęcali liczne stowarzyszenia świeckich, nalegając także na ich formację do apostolatu.

Dekret o apostolacie świeckich jest zatem praktycznym i programowym zastosowaniem zasad określonych przez „Lumen gentium”, do tego stopnia, że ​​oba dokumenty uzupełniają się wzajemnie.

Jakie są prawa i obowiązki świeckich w odniesieniu do apostolatu, o którym mowa w dekrecie i jak mają one zastosowanie w życiu codziennym?

W przeciwieństwie do przedsoborowego podejścia do apostolatu świeckich, typowego dla Akcji Katolickiej – czyli idei, że apostolat świeckich jest formą uczestnictwa w odpowiedzi na hierarchiczną delegację – Sobór naucza, że ​​świeccy mają prawo i obowiązek wykonywania czynności apostolskich tylko dlatego, że są członkami Kościoła. Wezwanie do apostolatu dociera do świeckich od Chrystusa i opiera się na chrzcie i bierzmowaniu. Nie jest to coś delegowanego przez hierarchię, chociaż oczywiście świeccy, aby działać w imieniu Kościoła, będą musieli uzyskać upoważnienie hierarchii. Dlatego Sobór popiera ideę autonomicznego apostolatu świeckich, który może przybierać dwie formy: apostolatu indywidualnego i apostolatu grupowego. Wszyscy świeccy katolicy, mężczyźni i kobiety, którzy w mniejszym lub większym stopniu uczestniczą w apostolacie grupowym, są powołani do prowadzenia apostolatu indywidualnego. Wszystko to zostało zilustrowane w Dekrecie o apostolstwie świeckich, którego podstawowym przesłaniem jest to: „powołanie chrześcijańskie jest ze swej natury także powołaniem do apostolatu” („Apostolicam Actuositatem”, 2). Świeccy są wezwani do urzeczywistniania tej wizji apostolatu w życiu codziennym poprzez osobiste rozeznanie.

W jakiej formie Bóg powołuje nas tu i teraz, abyśmy służyli bliźniemu i kontynuowali odkupieńcze dzieło Chrystusa, które jest misją Kościoła? Indywidualna odpowiedź, oparta na rozeznaniu powołaniowym, przedstawia specyficzną formę apostolstwa, które osoba będzie wykonywała. Inni będą mogli udzielić ogólnych porad, wskazać różne możliwe opcje, ale ostatecznie rozeznanie osobistego powołania jest czymś, co osoba musi zrobić samodzielnie. Dla harcerzy reakcja na realizację tych zasad jest wyrażona w trzeciej z zasad harcerskich:

Harcerz – Syn Chrześcijaństwa – jest dumny ze swej wiary: pracuje sumiennie, aby ustanowić Królestwo Chrystusa w całym swoim życiu i świecie, który go otacza.

Wędrówka na Święty Krzyż 2017, fot. Eryk Laskowski

…i Europie chrześcijańskiej cz. 2 – kryzys

W poprzednim artykule starałem się przedstawić genezę cech konstytutywnych formacji cywilizacyjnej, którą nazywamy Europą chrześcijańską. Cechami tymi była klasyczna triada: filozofia grecka – prawo rzymskie – religia katolicka. Europa dzisiejsza, i zdaję się nie być osamotniony w tym poglądzie, mocno odbiega jednak od tego wzorca. Dlaczego tak się stało? Zmiany zachodzące w formach życia zbiorowego rzadko kiedy są momentalne i możliwe do ścisłego wskazania, postępują w czasie przez całe stulecia. Śledząc dzieje możemy jednak zauważyć pewne punkty zapalne, które gwałtownie przyspieszały wiatr zmian. Nazywamy je rewolucjami. W historii Starego Kontynentu zaszło ich wiele, ale trzy z nich zdają się najbardziej wszechogarniające i brzemienne w skutkach: reformacja, rewolucja francuska i rewolucja obyczajowa. Przyjrzyjmy się im pokrótce.

Mało jest wydarzeń tak brzemiennych w skutkach dla historii całego świata jak przybicie przez Marcina Lutra swoich 95 tez do drzwi wittemberskiej katedry. Gdy 31 X 1517 roku augustianin występował przeciw dominikańskim nadużyciom, zapewne nie spodziewał się, że stanie w następnych latach na czele nowego wyznania, a, poza świętym biskupem Hippony, inspiracje teologiczne zacznie czerpać z nauk Jana Husa czy Jana Wiklefa.  Kwestie racji czy winy Kościoła i reformatora są zagadnieniem trudnym i skomplikowanym, pozwolę więc sobie, jako katolik, oddać głos świętemu Janowi Pawłowi II: Istotnie, naukowe badania uczonych, tak ewangelickich, jak i katolickich, badania, w których już osiągnięto znaczną zbieżność poglądów, doprowadziły do nakreślenia pełniejszego i bardziej zróżnicowanego obrazu osobowości Lutra oraz skomplikowanego wątku rzeczywistości historycznej, społecznej, politycznej i kościelnej pierwszej połowy XVI wieku. W konsekwencji została przekonująco ukazana głęboka religijność Lutra, którą powodowany stawiał z gorącą namiętnością pytania na temat wiecznego zbawienia. Okazało się też wyraźnie, że zerwania jedności Kościoła nie można sprowadzać ani do niezrozumienia ze strony Pasterzy Kościoła katolickiego, ani też jedynie do braku zrozumienia prawdziwego katolicyzmu ze strony Lutra, nawet jeśli obydwie te okoliczności mogły odegrać pewną rolę. Podjęte rozstrzygnięcia miały głębokie korzenie. W sporze na temat stosunku między wiarą a tradycją wchodziły w grę sprawy najbardziej zasadnicze, odnoszące się do właściwej interpretacji i recepcji wiary chrześcijańskiej, sprawy zawierające w sobie potencjalność podziału Kościoła, nie dającego się wytłumaczyć samymi racjami historycznymi. Tym, co najbardziej mnie interesuje, nie jest słuszność w tym sporze, ale jego konsekwencje dla cywilizacji europejskiej. Mimo wcześniejszej schizmy z Konstantynopolem, czy okazjonalnego przyjmowania innych odmian chrześcijaństwa przez poszczególne krainy Europy średniowiecznej, jak w przypadku katarów w południowej Francji, waldensów we Włoszech czy husytów w Czechach, po raz pierwszy tak znaczna część Starego Kontynentu pogrążyła się w wewnątrzchrześcijańskich wojnach religijnych – od krwawych wojen chłopskich w pierwszych latach reformacji po apokaliptyczną wojnę trzydziestoletnią w połowie następnego wieku. Jak zauważył niemiecki jurysta Carl Schmitt, konsekwencją tych traumatycznych wydarzeń było wytworzenie się nowego modelu sprawowania władzy przez państwo – absolutyzmu. Gdy władca miał pod swym panowaniem skonfliktowanych poddanych różnych wyznań, nie mógł odwołać się do Kościoła czy innych organizacji autonomicznych w kwestii rozstrzygania sporów. Współuczestnictwo we władzy, które posiadały biskupstwa, gildie miejskie czy parlamenty szlacheckie zostały głęboko ograniczone. Stany społeczne traciły swoje wiekowe przywileje. Ten nowy model państwa podłożył podwaliny pod centralizację i sekularyzację, które zostaną dalej pogłębione w ramach rewolucji francuskiej. Poza tym, w krajach, które przyjęły za swoje wyznanie różne odłamy protestantyzmu, władza duchowa została całkowicie podporządkowana władzy świeckiej – średniowieczny ideał „dwóch mieczy” (świeckiego i duchowego) zastał całkowicie porzucony. Nawet w Rzeczypospolitej Obojga Narodów szlachcic, który przyjmował jakieś wyznanie protestanckie, nieraz przejmował majątek kościelny znajdujący się w jego dobrach i zmuszał swoich chłopów, klientów i domowników do porzucenia swej dawnej religii. Wreszcie, rozbicie kontynentu na obóz katolicki i protestancki zburzyło dawną jedność ideową Zachodu.

Rewolucja francuska jest kolejnym z wydarzeń w historii Europy, która miała dlań przełomowe znaczenie. Zryw, który zreformował państwo francuskie zgodnie z ideałami oświeceniowych filozofów, a zarazem był drugim, po ścięciu Karola II Stuarta, królobójstwem w majestacie prawa; który przybrał formę krwawej wojny domowej i pierwszego nowożytnego ludobójstwa, dokonanego na sprzeciwiających się sekularyzacji mieszkańcach departamentu Wandea. Warto przytoczyć świadectwo „z okresu”, wystawione przez polskiego pisarza oświeceniowego i sympatyka rewolucji, Cypriana Godebskiego. Narrator jego powieści, pod tytułem Grenadier-filozof, mówi: Mój ojciec był spomiędzy bogatszych kupców Tulonu. Wiadomy wam los tego nieszczęśliwego miasta; będzie on długo przerażać prawdziwych przyjaciół ludu. Wymordowano jego mieszkańców dla uczynienia ich wolnymi. Zagładzono jego ślady dla zaszczepienia w nim drzewa wolności, a na stosie trupów otworzono księgę praw człowieka. Znowu nie tragiczny przebieg i nie skomplikowane przyczyny, a dalekosiężne skutki są główną przyczyną zainteresowania tym wydarzeniem historycznym. Z rewolucji francuskiej zrodził się nowy typ państwa europejskiego, ostatecznie uformowany i rozprzestrzeniony po Kontynencie przez Napoleona. I mimo że jego imperium było nietrwałe, to organizacja tego państwa stała się wzorcowa nawet dla jego rywali, a ruchy liberalne, rewolucyjne i narodowo-wyzwoleńcze wieku XIX czerpały z cesarza Francuzów nieustanną inspirację. Jakie stało się nowe państwo europejskie? Było to państwo zsekularyzowane, w którym religia chrześcijańska została pozbawiona „twardych” możliwości wpływu na życie polityczne i społeczne, a w radykalnych formach „rozdziału kościoła od państwa” była wprost prześladowana, jak w Meksyku w latach 20 wieku XX. Jednak głębokie osadzenie kultury europejskiej w chrześcijańskiej nadziei zbawienia nie zostało tak łatwo wykorzenione, a w przestrzeni kolejnych dekad zaczęło przybierać formy ideologii obiecujących osiągnięcie wiecznej szczęśliwości w życiu doczesnym – czy to po zniesieniu podziału na ciemiężonych i ciemiężycieli jak obiecywał komunizm, czy to w ramach dominacji jednej rasy nad innymi, jak zapewniał hitleryzm. W czasach dzisiejszych na szczęście nie mamy już do czynienia z totalitaryzmami, ale wciąż żywe jest przekonanie, że odpowiedni porządek społeczno-polityczny zapewni nieustające szczęście człowiekowi.

Inną cechą państwa nowoczesnego, rodzącego się w rewolucyjnej Francji, jest unitaryzm. Zniesiono setki przywilejów, zlikwidowano lokalne porządki prawne, odebrano resztki możliwości egzekwowania władzy organizacjom pozapaństwowym. Pluralizm i hierarchiczność dawnego społeczeństwa sprowadzono do relacji obywatel-państwo.

Ostatnią rewolucją, na którą chcę zwrócić uwagę, jest tak zwana rewolucja obyczajowa lat 60 wieku XX. Nie był to pierwszy okres odrzucenia pruderyjności i swobodnego stosunku do ludzkiej seksualności przez Europejczyków. Same nasuwają się przykłady oświeceniowej arystokracji czy Berlina doby Republiki Weimarskiej. Główna różnica polega jednak na tym, że, poprzez skorelowanie z powojennymi zmianami społecznymi, jak masowa migracja do miast czy rozpad modelu rodziny wielopokoleniowej i zastąpienie go rodziną nuklearną, rewolucja ta nie tyczyła się jednego regionu, kraju czy warstwy społecznej, a objęła całe społeczeństwa. Ponadto, gdy odrzucono systemy wartości piętnujące hedonizm jako zło, nawet gdy krzywdzi człowieka poddającego się władzy przyjemności, trudno było znaleźć „świeckie” czy prawne argumenty przeciw używaniu życia. Z konsekwencjami współczesnej dekadencji sami stykamy się w życiu codziennym. Najstraszliwszymi z nich są chyba jednak aborcja, eutanazja i inne przejawy „cywilizacji śmierci”.  

Znowu, ten krótki tekst jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, jaką jest temat przemian cywilizacji europejskiej. To tylko rzut okiem na las na horyzoncie, a nie wejście między drzewa. Mam jednak nadzieję, że choć trochę przybliżył temat różnic między Europą chrześcijańską a Europą wieku XXI. W ostatniej części cyklu pochylimy się nad przyszłością jednej i drugiej i zastanowimy się, jak możemy budować Europę chrześcijańską dzisiaj.

Ignacy Wiński


Urodzony w roku 1998, przyrzeczenie w ostatnich dniach 2010 roku. Przez ostatnie parę lat Akela 5 Gromady Lubleskiej, prywatnie student. Zanteresowania: filozofia i historia idei, kultura i popkultura, modelarstwo.

Tam gdzie jest miłość, nie ma nudy

Zachęcamy do zapoznania się z wywiadem z duszpasterzami naszego Stowarzyszenia, księdzem Mateuszem Chmielewskim i księdzem Grzegorzem Jankowskim, o pracy z wilczkami i trudnościach w głoszeniu dzieciom Ewangelii we współczesnym świecie.

Agata Kocyan: Wilczki są w dość trudnym wieku dla nas jako wychowawców – jedną nogą stają jeszcze w beztroskim dziecięcym świecie, drugą nogą kroczą już powoli ku czemuś dojrzalszemu. Bunt i testowanie granic opiekunów to naturalne zjawisko dzieci w tym wieku. Czy podobny bunt pojawia się również względem Boga? Czy dzieci próbują podważać nijako 'narzucony’ autorytet Stwórcy czy wręcz przeciwnie, chcą dowiedzieć się o nim czegoś więcej?

Ks. Mateusz Chmielewski: Czas przeżywania buntu to raczej czas bycia w zastępie, a nie w gromadzie, chociaż oczywiście może się on pojawić u najstarszych wilczków. Bunt ten, jest wtedy buntem przeciwko wcześniej przyjmowanym prawdom, które do tej pory były akceptowane z dziecięcą ufnością. Taką prawdą jest również prawda o Bogu. Dlatego tak ważne jest, aby i na tym etapie towarzyszyć wilczkom, cierpliwie odpowiadać na pytania, być wobec nich wyrozumiałym, pozwolić im na zadawanie pytań i na poszukiwanie odpowiedzi. Nie bójmy się tego! Ich dotychczasowy obraz świata, Boga będzie ulegał powolnemu rozbijaniu, żeby za jakiś czas na nowo się poskładać. Jest to pewnego rodzaju odrzucenie, po którym może nastąpić bardziej świadome przyjęcie. Mądra, wrażliwa obecność Akeli jest tutaj bardzo konieczna.

Sięgnijmy wtedy do naszych doświadczeń „kryzysów” wiary i mądrze bądźmy przy tych wilczkach, którzy mają bunt. Jak kiedyś chcieliśmy, aby „świat dorosłych” reagował na nasz bunt? Czego wtedy od nich potrzebowaliśmy? Nauk, morałów, porad, sprzeciwu, pouczeń czy pełnego miłości towarzyszenia, które daje wolność poszukiwań? Przy ich chwiejności, zmienności i labilności bądźmy dla nich bezpieczną przystanią akceptacji. Jeżeli wyrażają bunt na Boga lub na świat, który ich zaczyna boleć to pokażmy, że mogą to robić w autentycznej relacji z Bogiem na modlitwie (rozmowie jak z przyjacielem). Niech mówią Mu o swoim buncie, że czegoś nie rozumieją, że z czymś sobie nie radzą. Przemienić to się więc może w pewnego rodzaju lamentację. Lament, narzekanie, niezgoda, wyrażany ból staje się modlitwą – odniesieniem tego wszystkiego do Boga. Przejście do zastępu może pomóc w rozwiązywaniu wątpliwości, bo jest bardziej związane ze środowiskiem rówieśników i trochę starszych harcerzy, którzy w inny sposób niż dorośli otwierają przed najmłodszymi perspektywę wiary.

Ks. Grzegorz Jankowski: Ja myślę, że o buncie Boga nie mówiłbym jeszcze tutaj. To wszystko zależy też od rodziny i od przeżywania wiary w rodzinach. Podstawowym ‘problemem’ jest problem rodziców, którzy powinni być świadkami, a to nie w przypadku wszystkich wilków tak funkcjonuje. Aczkolwiek, już około 8 lat jestem duszpasterzem i mam styczność z środowiskiem skautowym i wilczkami, ale tak bezpośrednio nie zetknąłem z buntem Boga, jeżeli chodzi o dzieci, zwłaszcza, że w dzieciach pozostaje jeszcze takie naturalne poczucie Pana Boga, które wynoszą z domu. Jeszcze przyjmują to, co im się przekazuje, co się im mówi, do czego się je prowadzi.

Oczywiście może się pojawić jakieś marudzenie przy elementach religijnych  jak adoracja na przykład, ale to tak jak z wszystkimi innymi zajęciami – “nie chce mi się” czy coś takiego. Problem w tym, żeby znaleźć sposób jak z jednej strony nie popuścić, a z drugiej, żeby zachęcić wilczka do tego do skorzystania z okazji. To jest tak jak z buntem, z marudzeniem przeciwko właściwie wszystkiemu.

Jak wilczkowi pomóc w przełamaniu się? Dam taki przykład. Kiedyś  nie mogłem być na stałe na obozach wilczkowych i dojeżdżałem. Jedna mama poprosiła mnie o przywiezienie jej syna dzień wcześniej. Opowiedziała mi przy okazji, że jej synek zaczął marudzić tuż przed obozem. Ona mu powiedziała: “Słuchaj, jesteś zgłoszony, jedziesz.”. Jadąc późnej z tym wilczkiem zapytałem jak tam obóz. Ależ był zachwycony! Zaczął mi wszystko opowiadać, mówił, jak fajnie było. I ja tak pytam: “A ty tak chętnie pojechałeś na ten obóz czy ci się nie chciało?” “No nie, no nie chciało mi się za bardzo, ale mama powiedziała, że mam jechać i pojechałem.” “A widzisz – mówię mu. – Człowiekowi się nie chce, to nawet nie wie, ile może stracić. A jak przełamie, to coś o wiele większego zyskuje” Ziarno zostało rzucone. Czy w przyszłości będzie to miało jakiś wpływ na niego, na jego decyzje, nie wiem, ale to jest taki przykład tego jak czasami warto po prostu powiedzieć. Pokazać: “Zobacz. Widzisz ile zyskałeś dzięki temu. że przełamałeś swoje niechcenie?”. Marudzenie i jęczenie to są rzeczy bardzo typowe dla dzieciaków. Przychodzi taki moment, że nie chce im się. Właśnie w skautach wilczkach jest wiele takich sytuacji, kiedy mówią “nie chce mi się”, a potem raz, drugi, trzeci, czwarty i dotrze do nich, że warto. No kształtowanie charakteru, nie ma co.

A.K.: Świat się zmienia coraz szybciej, internet powszechnieje i odwodzi swoją kolorową zawartością od Boga. Co współcześnie jest największą konkurencją dla Jezusa i jak kolokwialnie mówiąc „sprzedawać” Słowo, by wilczki nie straciły zainteresowania wiarą?

Ks.M.Ch.: Cytując klasyka: „Co nam hańba, gdy talary mają lepszy kurs od wiary!”. Każda epoka ma swoich bożków – konkurentów Boga. Co mamy robić wobec tego? Czasami możemy podpatrzeć jak to robi świat, jakich stosuje metod, aby głosić swoje prawdy i swoje wartości. Szukajmy sposób, aby w sposób kolorowy i głęboki przekazywać słowa Jezusa. Metody są tu jednak drugorzędne w stosunku do roli przykładu życia.

 Bł. Paweł VI mówił, że „współczesny świat potrzebuje bardziej świadków, aniżeli nauczycieli. A jeżeli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami”. Troska o atrakcyjne narzędzia, inspirujące metody, nowoczesne techniki, przystępny dla współczesnego dziecka sposób mówienia o Bogu – to jest wszystko bardzo ważne, niezbędne i konieczne. Jednak ważniejsze i bardziej konieczne jest osobista fascynacja Jezusem i Jego Słowem, która jest widoczna w życiu Akeli. Pociągnięty przez Jezusa pociągnie z większą mocą kolejnych. Mówiąc więc kolokwialnie, „sprzedać” Słowo możemy wtedy, kiedy je na serio „kupiliśmy”.

Pociągnięty przez Jezusa pociągnie z większą mocą kolejnych. Mówiąc więc kolokwialnie, „sprzedać” Słowo możemy wtedy, kiedy je na serio „kupiliśmy”.

Ks. Mateusz Chmielewski

Ks.G.J.: *śmiech* Oj, to jest bardzo trudne pytanie. Nie wiem czy nie trzeba by z dobrymi psychologami, z dobrymi pedagogami rozmawiać.

Jak w atrakcyjny sposób sprzedać Słowo Boże? Ja bym tutaj widział jedną tylko rzecz, mianowicie, żeby rzeczywiście na każdej zbiórce było Spotkanie ze Słowem Bożym. Ono nie musi być długie. Ale żeby było często. To metoda drobnych kroków. Nie dużo, tylko często. Często, a po trochu. Takie troszeczkę oswajanie się. Może nie od razu do nich dociera wszystko, ale jednak, wydaje mi się, że mimo tak zwanej konkurenci, to Słowo samo w sobie jest atrakcyjne. Samo z niego się wydobędzie. “Zobacz dziecko, taki właśnie jest Pan Bóg. Tak objawia się jego dobroć, tak objawia się jego miłość. Nikt nic innego ci nie da tylko właśnie to, co jest w tym Słowie Bożym zawarte.”

A.K.: Teraz przyszło mi do głowy takie pytanie – Co może być atrakcyjne dla wilczka w słuchaniu Słowa Bożego, w spotkaniu ze Słowem?

Ks.G.J.: To, żeby pokazać, jaki jest Pan Bóg, czyli – że jest dobry, że chce naszego dobra i chce przede wszystkim dać ci Niebo. Myślę, że to jest to, o czym dzisiaj się nie mówi tak wiele. Nie mówi się, że Pan Bóg chce dać ci Niebo, chce żebyś był w Niebie. I to jest podstawowa rzecz. Będzie pięknie, wspaniale, nie będzie żadnych chorób, ludzi skrzywdzonych, nie będzie tego całego zła. Do tego dążymy. Droga nie jest łatwa, ale możliwa. Ja tutaj polecam pewną panią psycholog, Bognę Białecką, która m.in. bardzo dużo mówi o tym wychowaniu właśnie dziecka wiary, dziecka religijnego, o wychowaniu chrześcijańskim. Rodzicom zależy na tym ni na tym, by jakoś tam wychować to dziecko, ale żeby wychować to dziecko dla Pana Boga. To jest najważniejsze. Jest na YouTube kilka jej konferencji, które są według mnie genialne, warto się z nimi zapoznać.

Słowo Boże samo w sobie może być atrakcyjne, tylko jak to przekazać, w jakiej formie, a to już jest inna kwestia. Ja się skłaniam ku temu, żeby za bardzo nie przesadzić. Żeby jednak mimo wszystko na samym Słowie się skupiać, żeby nie zaciemnić tego Słowa jakimiś metodami, których dzieci i tak nie zapamiętają. Jasno i wprost – to jest Słowo Boże. Z resztą jest jeszcze inna rzecz dzisiaj ważna, mianowicie dzieci i młodzież nie są nastawione na słuchanie, tylko na oglądanie.

A.K.: Tak, na obrazki, obrazy, memy i filmiki.

 Ks.G.J.: Tak. To może być jedyna okazja, jedyna sytuacja, gdzie można jakąś  jedną myśl przekazać dziecku. Jedna myśl powtórzona kilka razy, po to żeby zapamiętało.

Ks. Grzegorz Jankowski, fot. Krzysztof Olaf Żochowski

A.K.: Takim bardzo ważnym elementem wychowywania wilczka jest jako chrześcijanina, oprócz Spotkania ze Słowem na zbiórkach, są Msze Święte. Bardzo Szczególny Temat. Spora część dzieci nie lubi liturgii, bo jest nudna, długa, niepotrzebna. Jak zaangażować wilczki w Mszę Świętą? Jak sprawić, by dzieci polubiły spotkanie z Bogiem?

Ks.M.Ch.: Warto zacząć od podkreślenia, czym Msza Święta jest i po co się na nią chodzi. Chodzi o to, żeby próbować tę tajemnicę zrozumieć i widzieć jej sens. Wszystko co robimy w życiu duchowym ma być robione z „głową i sercem”. Nie chodzi o wyuczenie rytuałów, choć przyzwyczajanie i wypracowanie nawyku regularnego bycia w kościele są tutaj ważne. Najpierw jednak trzeba, aby każdy Akela sam bardzo świadomie odpowiedział sobie na postawione wcześniej pytania. Pomocą w temacie Eucharystii może być oczywiście duszpasterz gromady, który warto, aby podczas swojego „kwadransu” na zbiórce pomógł wilczkom w zrozumieniu Mszy korzystając np. z książeczki „Skąd wzięła się i czym jest Msza święta?”. Warto również ukazywać Mszę, jako spotkanie z Jezusem, który kocha i którego my chcemy bardziej pokochać. U babci też jest czasem długo i nudno, ale z tego powodu, że ją kochamy, to ją odwiedzamy. Tak się wyraża miłość. Oczywiście, należy zrobić wszystko, aby wilczki mogły głęboko i aktywnie przeżywać Mszę Świętą. Będzie to bardziej możliwe: gdy nauczą się wzbudzać intencję przed Mszą i przygotowywać się do niej poprzez odpowiednią modlitwę, ciszę i skupienie; gdy zrozumieją znaki liturgiczne i będą je świadomie wykonywać; gdy zaangażują się w śpiew; gdy będą wiedziały co odpowiadać na słowa księdza podczas liturgii; gdy przygotują modlitwę wiernych i będą mogły ją odczytać; gdy pomogą np. w przygotowaniu krótkiej scenki (pantomimy, animacji), która będzie pomocna duszpasterzowi podczas homilii dla dzieci; gdy będą zawsze w stanie łaski uświęcającej, aby przyjmować zawsze Jezusa do swojego serca; gdy nauczą się dziękować za Mszę po jej zakończeniu; gdy będą służyli przy ołtarzu lub będą blisko niego, aby móc widzieć wszystko co się dzieje w przestrzeni prezbiterium. Na koniec znów pragnę podkreślić, że najważniejsze jest tutaj serce wilczka, w którym chcemy rozpalić miłość do Jezusa Eucharystycznego, i że bardzo ważny jest przykład przeżywania Mszy Świętej przez Akelę i przybocznych.

Ks. Mateusz Chmielewski, fot. Krzysztof Olaf Żochowski

Ks.G.J.: I to jest temat podstawowy i tutaj można by mówić bardzo dużo. Najpierw takie założenie – my nie zawsze sprawimy, że wilczek od razu będzie bardzo szybko pojmował i zrozumie istotę Eucharystii. Potrzeba pewnej  perspektywy, by wiedzieć, że to co dzisiaj siejemy, owoce wyda później. Powiem w ten sposób, używając takiego pewnego obrazu, pewnej przenośni – jeżeli stoimy u podnóża góry, którą chcemy zdobyć, to ten cel jest tam na tej górze i  trzeba na nią wejść. To jest wielki wysiłek. Czasami się nie chce, czasami człowiek rezygnuje. Spotkanie z Panem Bogiem jest tym szczytem góry. A to co jest drogą to jest pewien proces, który się dokonuje.

 W odniesieniu do Eucharystii, po pierwsze znów – drobne rzeczy, a często. Chodzi o wiarę w to, że Pan Jezus jest, kropka. To później przełoży się na to, że tam gdzie jest miłość, nie ma nudy. I do tego prowadzimy, to jest ten szczyt.

Chodzi o wiarę w to, że Pan Jezus jest, kropka. To później przełoży się na to, że tam gdzie jest miłość, nie ma nudy. I do tego prowadzimy, to jest ten szczyt.

Ks. Grzegorz Jankowski

Tam gdzie jest miłość, nie ma nudy. Tutaj jest bardzo potrzebnych kilka elementów. Przede wszystkim przygotowanie, czyli powiedzenie jasno dzieciakom, że w czym my właściwie uczestniczymy.

Opowiem pewną historię, która mi otworzyła oczy na to, jak to jest ważne, żeby robić to takimi drobnymi krokami. Przyjechała raz do mnie gromada na zimowisko i Akela w pewnym momencie mówi, że chciałaby zrobić dzieciom adorację o tej i o tej godzinie. Mówię jej “Słuchaj, w tym czasie jest adoracja w kościele. Przyjdź z nimi. To nie jest adoracja prowadzona przez kogoś. Każdy w tym momencie może wejść i wyjść, kiedy chce. Nie będziecie nikomu przeszkadzać.” I zrobiła to. Przyszła dosłownie chyba na 10 minut z tymi dzieciakami. Na drugi dzień odwiedziłem te wilczki i mówię “Słuchajcie, no taki najpiękniejszy widok jaki wczoraj widziałem, to jak wyście mi wczoraj przyszły na adorację.” Wilczki podbudowane. Za dwa tygodnie Akela mówi mi “Jak to dobrze, że ksiądz to powiedział. Ja ich przed adoracją przygotowywałam, chciałam ich dobrze wprowadzić, niektóre dzieci marudziły, że nie, one chyba nie chcą. Ale powiedziałam im, że idziemy.” I tu dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, jest tutaj więcej niż jeden autorytet. Jest Akela, jest ksiądz, którzy mówią to samo. A jeszcze jakby się okazało, że i rodzice mówią to samo to już w tym momencie dla tego dziecka to jest czymś naturalnym. I drugie, że nie musi być długo. Krótko, ale częściej. Czasami wydaje mi się, że trzeba też myśleć o tym, że jeżeli zbiórki się zaczynają lub kończą przy kościele, przy parafii, to żeby była dosłownie jedna minuta na wejście do kościoła na chwilę na adoracje z takim zaznaczeniem, tu mieszka Pan Jezus. I do wyrabia, tak nie ładnie mówiąc, pewne nawyki.

To samo jest w odniesieniu do Mszy Świętej. Tutaj jest z resztą rola duszpasterza, żeby też wyjaśniał co to jest, żeby wprowadzał. To jest to budowanie, to jest to cały czas wspinanie się pod górę na szczyt. Cały czas do przodu. Krok po kroku. Nie dużymi susami. Krok po kroku, i to w naturalny sposób w pewnym momencie może pomóc dziecku. Jest też kwestia żywego uczestnictwa, żywego udziału, również i funkcji które są w czasie Mszy Świętej, np. na obozie. To nie jest tak tylko, że siedzimy, nie wiadomo co robimy, tylko że my razem uczestniczymy w tej Mszy Świętej. Też mamy coś do zrobienia, to nie jest tak tylko, że ja przychodzę i mszę ksiądz odprawi, byłam, nawet komunię przyjęłam i koniec. My, razem – pod przewodnictwem księdza, bez którego Pan Jezus nie zejdzie na ten ołtarz – my razem tworzymy to wydarzenie. Ale najważniejszą szczególną rzeczą jest podkreślanie cały czas, to jest Pan Jezus. To nie jest przedstawienie, to nie jest film, to nie jest jakieś przypomnienie czegoś co było. To jest żywy Pan Jezus.

Myślę, że dzieci mają więcej takiego zmysłu przyjmowania tych prawd. Wspomniana przeze mnie pani Bogna Białecka opowiadała o ojcu Badenim, który mówił, że dzieci są najlepszymi mistykami. One później gdzieś to zatracają. Dzieci w najbardziej oczywisty sposób przyjmują jak ksiądz wytłumaczy, że przed Msza to jest zwykły chlebek, a po przeistoczeniu to już nie jest chlebek, to już jest Pan Jezus prawdziwy. Chociaż wygląd ma tak jak chlebka. Wydaje mi się, że to jest dzisiaj ogólny problem w kościele, nie tylko dotyczy to wilczków czy harcerzy – utrata wiary w to, że to jest Pan Jezus. Za dużo uwagi zwracamy na rzeczy zewnętrzne, na oprawę, a za mało na to, że to jest Pan Jezus, kropka, i to już nic więcej nie trzeba.

Agata Kocyan


Akela w Łomiankach. Studiuje Psychologię. Nuda dla niej nie istnieje - w wolnym czasie gra na gitarze, pisze piosenki (również wilczkowe :)), rysuje, czyta, ogląda filmy, bawi się z pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Marzy o pracy aktorki dubbingowej i napisaniu książki.

Wędrówka do Jerozolimy

W wędrowaniu nie chodzi tylko o pokonywanie dystansu i poznawanie nowych miejsc, prawda? Istotne rzeczy dzieją się między ludźmi; wędrówka to czas, w którym stwarzamy Bogu przestrzeń do działania w nas. Gdy spojrzymy na to w taki sposób, Święte Triduum Paschalne to rokrocznie szansa na przejście bardzo ważnej wędrówki z Jezusem i apostołami. Fachowych komentarzy i konferencji w sieci nie brakuje. Ja również chciałbym zaproponować szybkie spojrzenie właśnie pod tym kątem.

W czwartek wędrujemy do Wieczernika. Jezus zaprasza tych, których kocha, na Ostatnią Wieczerzę; dzięki liturgii możemy dołączyć do apostołów. Jezus, przez dłonie kapłana, poda nam swoje Ciało dokładnie w taki sam sposób jak wtedy. To, co usłyszymy wcześniej, ma nam pomóc w dobrym przeżyciu tego momentu. Zatrzymanie się w ciemnicy, miejscu wystawienia Najświętszego Sakramentu po liturgii, to szansa na bycie z Jezusem. Prosił o to swoich przyjaciół, zabierając ich do Ogrójca. W piątek możemy być na Golgocie, patrzeć na krzyż, aby duchowo być przy umęczonym Ciele Chrystusa, wsłuchiwać się w Jego pragnienia i modlitwy, gdy podawane są wezwania modlitwy powszechnej. Można się zatrzymać, by pomyśleć, że ta śmierć naprawdę miała miejsce. Tak jak ludzie w czasach Jezusa, jak Jego bliscy, możesz być przy Nim, ale możesz też być zupełnie gdzie indziej, zajmując się swoimi sprawami.

Sobota i przyjście do świątyni to jak odwiedziny naszych bliskich na cmentarzach 1 listopada. Natomiast Wigilia Paschalna daje nam możliwość uczestniczenia w wydarzeniu, którego świadkami byli jedynie aniołowie – w Zmartwychwstaniu Jezusa. Raz do roku mamy szansę uczestniczyć, a nie tylko być widzami, w wyjątkowych wydarzeniach w historii świata. To właśnie liturgia daje nam taką możliwość. Gdzie będziemy, a właściwie gdzie będzie nasze serce w te najważniejsze dni?

Fot. na okładce: Monika Wójcik

ks. Paweł Szymański


Święcenia kapłańskie 2002-05-18. Od 2012 roku pracuje w parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Od wielu lat służy duszpastersko lubelskiemu środowisku "Zawiszy"

Nasze rany na ciele Jezusa

W Wielkim Poście rozważamy drogę krzyżową i mękę Pana Jezusa. Uświadamiamy sobie od nowa, jak bardzo cierpiał z miłości do nas. Żeby nas odkupić zapłacił najwyższą cenę – oddał własne życie. Słyszymy, że to nasze grzechy są powodem męki Pana Jezusa. Że łamiąc przykazania przybijamy Go do krzyża.

Czyżbyś był tak okrutny?

Prawdą jest, że łamiemy Bogu serce, kiedy się od Niego odwracamy. Rozważanie drogi krzyżowej może nam pomóc wzbudzić w sobie słuszny żal i szlachetne postanowienia poprawy. I to jest bardzo dobre.

Jednak idąc dalej tym tropem, możemy dojść do przerażających wniosków: czy jestem takim potworem, że swoimi upadkami spowodowałem śmierć bezbronnego Boga? Że wbijałem gwoździe w dłonie? Plułem na ubiczowanego? Jak to możliwe, skoro jestem przeciwny karze śmierci i nie byłbym zdolny do tak okrutnego dręczenia kogokolwiek?

Między grzechem a krzyżem

Stwierdzenie, że nasze grzechy przybijają Jezusa do krzyża, jest dużym uproszczeniem. Faktycznie na początku jest grzech, a na końcu śmierć krzyżowa. Ale co dzieje się pomiędzy? Prorok Izajasz, zapowiadając mękę Mesjasza, mówi:

„On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści, (…)
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie.”

Iz 53, 4-5

Nasze cierpienie”, „nasze boleści”. Każdy popełniony grzech zadaje nam realną ranę. Kaleczymy sami siebie grzesząc oraz jesteśmy kaleczeni przez innych ludzi popełniających grzechy.

Bóg nie dał nam przykazań, dlatego, że ot, tak sobie wymyślił. Albo dlatego, że dając nam zadania chciał przetestować naszą miłość do Niego. Jako Stwórca zna najlepiej swoje stworzenie i wie, co jest dla nas dobre. Pragnie naszego szczęścia i daje nam na nie receptę. Krótko mówiąc, wypełnianie przykazań „się opłaca”. (Podobnie jak używanie jakiegoś urządzenia zgodnie z instrukcją producenta.) Grzech może dawać początkowo złudzenie szczęścia, ale nigdy nie jest ono trwałe. Ostatecznie zostawia ranę i ból – nasz i skrzywdzonej przez nas osoby.

Bóg widzi to lepiej od nas. „Jezus (…) wszystkich znał i nie potrzebował niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co jest w człowieku.” (J 2, 24-25). Jezus daje temu wyraz, kiedy idąc na Kalwarię, mówi do niewiast „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23, 28).

Patrząc na poranione ciało Jezusa, widzimy nasze własne rany, które wziął na Siebie, żeby nas od nich uwolnić. Obraz Brata Alberta „Ecce Homo” (łac. Oto Człowiek) dobitnie pokazuje naszą własną, ludzką kondycję, spowodowaną grzechami, którą przyjął Jezus.

Ecce Homo, św. Brat Albert Chmielowski

„Uzdrowienie przez drogę krzyżową”

Poniżej propozycja rozważań drogi krzyżowej ks. Krzysztofa Wonsa, zamieszczonych na końcu jego książki „Poznawanie siebie w świetle Słowa Bożego”.

A jeśli wolisz posłuchać, wejdź tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=otFLWc-JSH0.

Ze wstępu:Tak naprawdę, to nie my idziemy Jego drogą krzyżową, ale to On idzie drogą naszej historii życia. (…) Chce się zatrzymać przy każdej życiowej ranie spowodowanej grzechem. Chce się w niej „zanurzyć”, „dotknąć” ją i „objąć” całym sobą – jak wtedy, gdy obejmował krzyż i gdy całym sobą upadł na ziemię z krzyżem. Chce wstawać i brać na siebie nasze choroby, chce uzdrawiać nas swoją miłosierną miłością. On bierze na siebie nasze rany. Chce przejść z nami wszystkie miejsca życia, w których choruje nasz prawdziwy obraz siebie, nasze poczucie własnej godności, nasza dusza dziecka, nasza pamięć i nasze serce.”

„Stacja I
Rana zakłamania i fałszu:
Jezus skazany na śmierć

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Jezus pragnie uzdrowić mnie z ran nieprawdy i fałszu. Pozwala się ranić niesprawiedliwym wyrokiem, aby uzdrowić we mnie rany, które fałszują mój prawdziwy obraz Ojca i siebie. Przyjmuje na siebie cierpienie z powodu oskarżenia i fałszu, aby uzdrowić we mnie wszystkie zafałszowane miejsca w obrazie siebie, w obrazie mojego Ojca, wszystkie moje niesprawiedliwe wyroki, którymi ranię Ojca i siebie. Pozwala się sponiewierać fałszywym osądem, abym przestał poniewierać sobą i innymi. Jezus bity po twarzy, opluwany, krwawiący na całym ciele, chce uzdrowić we mnie obraz Ojca, abym odnalazł w Nim swoje rzeczywiste piękno.
Chwila ciszy…

Jezu, uzdrów we mnie ranę, która fałszuje mój obraz Ojca i mnie samego. Wróć mi zdrowe myśli, zdrowe uczucia, zdrowe oczy duszy!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja II
Rana ucieczki i rozłąki:
Jezus bierze na siebie mój krzyż

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Czy kiedykolwiek pomyślałem o tym, że podjęcie śmiertelnej męki było dla Jezusa związane z rozłąką z Ojcem? Jezus bierze na siebie mój największy krzyż. Aby mnie zbawić, musi przeżyć najboleśniejszą rozłąkę – z Ojcem. Chce przeżyć rozłąkę ze swoim Ojcem, aby uzdrowić we mnie ranę, która zawsze będzie zadawała mi najwięcej bólu. Wciela się w moją człowieczą codzienność, w „mój Nazaret”, w moją historię życia, aby dotrzeć do ran zadanych z powodu rozłąki, odrzucenia, ucieczek z domu. Chce przeżyć we mnie tęsknotę za Ojcem, aby uzdrowić moje życiowe tęsknoty – i tę największą, za Bogiem.
Chwila ciszy….
Jezu, który bierzesz na siebie krzyż, uzdrów mnie z ran zadanych mi przez rozłąki, odrzucenia, ucieczki!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja III
Rana pychy i zarozumiałości:
Jezus upada pierwszy raz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Jezus upada pod krzyżem wszędzie tam, gdzie trwoniłem mój ,majątek” życia, gdzie żyłem rozrzutnie. Jezus chce przeżyć słabość, kruchość, bezradność w moich ranach spowodowanych zarozumiałością, życiem na własną rękę. Chce cierpieć w moich ranach „krwawiących” przez pychę. Chce przeżyć słabość i upadek wszędzie tam, gdzie nie chciałem przyznać się do moich słabości, do moich upadków.
Chwila ciszy..
Jezu upadający, uzdrów moje rany, które zadałem sobie przez moja pychę i zarozumiałą samowystarczalność. Zdejmij ze mnie moją maskę człowieka twardego i naucz mnie przyznawać się do mojej kruchości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja IV
Rana braku miłości:
Jezus spotyka się z Matką

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…
Jezus pragnie uzdrowić mnie z ran spowodowanych brakiem matczynej miłości. Spotyka się ze swoją Matką, aby uzdrowić zranienia zadane mi w spotkaniach z moją matką, wszystkie zranienia z powodu braku spotkań, a także tych złych spotkań, które kończyły się trzaskaniem drzwiami, obrażaniem się i sterczeniem przed drzwiami domu. Jezus chce, abym kontemplował Jego spotkanie z Maryją, abym się nim nasycał. Chce, aby Jego spotkanie z Matką uwolniło mnie od złych wspomnień, przechowywanych w pamięci pretensji, urazów, gniewu. W moich ranach zawsze jest Jezus i Ona – Maryja. Są razem. Cierpią i milczą. Cierpią i kochają. Nie opuszczają mnie również wtedy, gdy wybieram ucieczkę od siebie, gdy się zamykam w sobie. Jezus zostawia mi Matkę, aby zawsze była przy mnie i przypominała mi o Jego Ojcu, który ma serce matki, który jak prawdziwa matka oczekuje, tęskni, wzrusza się głęboko, który mówi do mnie: Ja nigdy nie zapomnę o tobie…
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie, zranionego brakiem miłości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja V
Rana osamotnienia:
Jezusowi pomaga Szymon z Cyreny

Kłaniamy Ci się, Panie Jezus Chryste…

Jezus przyjmuje pomoc od Cyrenejczyka, aby uzdrowić wszystkie bolesne momenty mojego życia, w których nie potrafiłem przyjąć miłości, odrzuciłem dobroć i pomoc. Odrzucenie miłości pozostawia głęboką ranę, która „krwawi” nieopanowaną potrzebą bycia kochanym. Odrzucenie miłości pozostawia we mnie ranę pustki. Jest to rana, która krzyczy o miłość. Za moją maską twardego, który nie potrzebuje pomocy, kryje się małe dziecko skrycie żebrzące o miłość, gotowe zadowolić się nawet strąkami, odpadkami miłości. Jezus w spotkaniu z Cyrenejczykiem pragnie uzdrowić mnie z mojego osamotnienia, na które skazuję samego siebie. Pragnie uzdrowić moją hardość serca, abym nauczył się przyjmować miłość tak, jak On ją przyjmuje od przypadkowego człowieka.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów we mnie ranę osamotnienia!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja VI
Rana pod maską udawania:
Weronika ociera Jezusowi twarz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Są we mnie takie miejsca, które obnażają i zdradzają moje zranienia. Są to miejsca, na których widać je najbardziej: moja twarz, oczy, usta, mój głos. Cierpienia i smutku nie można ukryć. Nie wolno ukrywać. Nie wolno nakładać maski, ponieważ rany robią się jeszcze większe, a kiedyś maski będą zdarte. Trzeba przyznać się do swojej kruchości, jak młodszy syn z przypowieści Jezusa, nie wstydzić się wracać do Ojca w łachmanach, nie ukrywać twarzy w dłoniach, ale wtulić się w ramiona Boga. Twarz Jezusa, zakrwawiona, pełna bólu i pokoju, jest wolna od skrywania i udawania. Przyjmuje chustę Weroniki, pozwala, aby Go otarła, aby obnażyła cały Jego ból i abym patrząc na Niego, uczył się przyznawać do moich ran. Jezus pragnie uzdrowić moje życie z rany maskowania się.
Chwila ciszy…
Jezu, poślij mi Weronikę, aby była dla mnie aniołem pocieszenia w strapieniu; aby otarła chustą miejsca najbardziej poranione: moja twarz, moje udawanie, zawstydzenie, skrywaną rozpacz.
Jezu, uzdrów mnie z rany udawania!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja VII
Rana połowiczności i letniości:
Jezus upada drugi raz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus upada w połowie drogi, aby podźwignąć mnie z mojej połowiczności i letniości. Chce, abym przypatrzył się uważnie, gdzie upada i gdzie leży, abym w ten sposób rozpoznał to miejsce, tę ranę, która powstała we mnie od chwili, gdy zacząłem być połowiczny jak starszy i młodszy syn z przypowieści Jezusa. Upada we wszystkich miejscach moich ran, które rodzi moja połowiczność: połowiczna modlitwa, połowiczna miłość, połowiczne nawrócenie, połowiczne przebaczenie, połowiczna czystość, ubóstwo, posłuszeństwo, połowiczna miłość małżeńska, połowiczna wierność powołaniu. Za każdą połowicznością kryje się mój egoizm. Wracam do Ojca, nieraz z bardzo daleka, jak młodszy syn, ale ciągle myślę o sobie. Wracam do Ojca i zatrzymuję się przed domem, nie chcę wejść dalej, nie chcę być z Nim do końca, ponieważ ciągle myślę najpierw o sobie. Jezus pragnie uzdrowić we mnie wszystkie upadki spowodowane moja połowicznością, moim egoizmem.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie z rany połowiczności i letniości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja VIII
Rana niewypłakanego bólu:
Jezus i płacz niewiast

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus zwraca kobietom uwagę na ich płacz. Uczy je płakać nad sobą – przed Jezusem. Kiedy gromadzi się we mnie ból, kiedy otwierają mi się oczy i widzę swoją biedę, potrzebny jest gorzki płacz nad sobą, nie nad innymi; płacz nad sobą, który nie skupia mnie na sobie, ale jak młodszego syna prowadzi do ramion Ojca. Chce uzdrowić moją duszę, abym potrafił zapłakać nad sobą. Chce wyleczyć mnie z płaczu, który zamyka na Boga, który zamyka mnie w sobie. Jezus przywraca mi płacz dziecka. „Leczy” moje „chore łzy”.
Chwila ciszy…
Jezu, ulecz moją ranę niewypłakanego bólu!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja IX
Rana rozżalenia i złości:
Jezus upada trzeci raz

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus upada, aby uzdrowić we mnie niezadowolenie, pretensje, żale starszego syna. Oto najboleśniejszy upadek, największa pokusa – zatrzymać się przed drzwiami domu Ojca i nie wejść do środka, nie chcieć cieszyć się razem z Nim. Jezus chce mnie uzdrowić z zatwardziałego gniewu i pretensji, które zamykają moje serce na Boga, na innych i na siebie.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie z rany rozżalenia i złości!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja X
Rana obnażenia i poniżenia:
Jezus bezbronny – obnażony

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus obnażony z szat pragnie uzdrowić te momenty z historii mojego życia, w których zostałem obnażony z mojej słabości albo obnażałem i poniżałem innych. Pragnie uzdrowić we mnie serce młodszego syna, który w swojej słabości gotów był jadać to, co świnie; chce uzdrowić we mnie serce starszego syna, który nie przestaje wyrzucać grzechu swemu bratu, który go obnaża przed ojcem i nie potrafi mu przebaczyć.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów we mnie rany zadane przez obnażenie i poniżenie!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XI
Rana przemocy:
Jezus przybijany do krzyża

Kłaniamy Ci się, Panie Jezus Chryste…

Jezus bezbronny, nagi, omdlały i drżący z bólu przybijany do krzyża. Najpierw ręce, potem nogi. Całkowicie bezradny. Może jedynie wołać do nieba. Obraz okrutnej przemocy na bezradnym. Jezus raniony przemocą jest ikoną Ojca, który cierpi raniony przemocą swoich dzieci. Jednym razem raniony przemocą młodszego, innym razem starszego: przemocą wobec dobroci, wobec pokory, cichości i cierpliwości. Przemoc za pomocą pretensji, żalów, obojętności. Jezus „ikona Ojca” jest przybijany do krzyża – pozwala na przemoc. Każda rana na Jego ciele mówi o mojej przemocy wobec miłości. Bierze na siebie moją przemoc, zatrzymuje ją na sobie, aby nie raniła innych, aby uzdrowić we mnie to wszystko, co prowadzi mnie do przemocy fizycznej, psychicznej, duchowej.
Chwila ciszy…
Jezu, uzdrów mnie z rany przemocy!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XII
Rana śmierci:
Jezus kona na krzyżu

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus umiera na krzyżu z powodu młodszego i starszego syna. Umiera posłany przez Ojca, aby odnalazł i wrócił życie Jego dzieciom, które się gubią, umierają poza Jego domem, umierają w swoim grzechu odejścia. Jezus konający na krzyżu, osamotniony, wyszydzony, nierozumiany w swojej miłości, mówi mi o Ojcu, który umiera, ilekroć odchodzę od Niego i brnę w grzech. Życie poza Nim jest śmiercią. Umiera za mnie, w każdym moim grzechu, który odbiera mi Boga, umiera w każdym miejscu mojego życia, w którym nie potrafię umierać dla siebie: umiera w moim egoizmie, w zarozumiałym przekonaniu, że bez Niego mogę żyć. Umiera w moim obrażaniu się na Niego. Umiera w mojej zmysłowości, w mojej złości, w braku przebaczenia. Tak długo będzie dla mnie umierał, do końca moich dni, aż nauczy mnie umierać razem z Nim. Jego przebite serce przypomina mi o Ojcu, któremu serce pęka, gdy odchodzę i który wzrusza się głęboko, gdy wracam, który mówi do mnie przez otwarte serce Jezusa: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy”. Umieranie Jezusa przypomina mi, że Ojciec na mnie czeka.
Chwila ciszy…
Jezu umierający na krzyżu mojego życia, uzdrów mnie z grzechów, które zadają Tobie i mnie śmiertelne rany.
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XIII
Rana zniechęcenia:
Martwy Jezus na kolanach Matki

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste.

Maryja z martwym, bezwładnym ciałem Jezusa na swoich kolanach. Maryja obejmująca z żywą wiarą i czułością martwe Dziecko. Maryja – „ikona wiary”, która się nie załamuje, „ikona miłości”, która nie rezygnuje nawet wtedy, gdy widzi śmierć Dziecka. Na jej kolanach, przy jej łonie jest jeszcze dużo miejsca, jest miejsce także dla mnie. Chce mnie utulić i objąć, jak obejmuje Jezusa, razem z Jezusem. Maryja chce wziąć w ramiona całe moje życie, to, co umiera w nim przez moje zniechęcenie i rezygnację. Chce „przyłożyć” moje rany zniechęcenia i rezygnacji do ran Jezusa, aby zmartwychwstał we mnie syn, aby zmartwychwstała we mnie pasja i radość życia, aby uzdrowić mój bezwład życia, abym  mógł się bawić i cieszyć z Ojcem i Jego Synem, odnalezionym życiem, abym martwy ożył, zagubiony odnalazł się.
Chwila ciszy…
Ojcze o sercu matki, poślij mi Jezusa, aby uzdrowił we mnie ranę zniechęcenia i rezygnacji.  Poślij mi Maryję, aby „na swoich kolanach” uczyła mnie wiary silniejszej od śmierci!
Któryś za nas cierpiał rany…

Stacja XIV
Rana śmiertelnego grzechu:
Jezus złożony do grobu

Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste…

Jezus złożony w grobie schodzi do najgłębszych ciemności mojego życia, do najgłębszej rany mego serca. Schodzi w otchłań mojego grzechu, do miejsc, które są we mnie grobem. Chce w nich czekać na moje nawrócenie i zmartwychwstanie. Chce, abym pozwolił Mu zejść do otchłani mojego życia, gdzie nie ma życia, chce mnie z niej wyprowadzić. Chce, abym oddał Mu mój grzech i wtulony w Jego ramiona powiedział: „Zgrzeszyłem wobec Ojca i względem Ciebie'”. Jezus szuka mnie w grobie moich grzechów, w ciemnościach moich lęków, w moim poczuciu „niegodnego dziecka”. Szuka mnie tam, gdzie już nikt inny nie zagląda. Chce mnie wrócić Ojcu, chce, abym uwierzył, że w domu Ojca jest mieszkań wiele. Jest także miejsce przygotowane dla mnie i wszystko jest już przygotowane do uczty.
Chwila ciszy…
Jezu schodzący do otchłani moich śmiertelnych grzechów, uzdrów mnie z ran grobowych ciemności i lęku!
Któryś za na cierpiał rany… (3 razy)

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Więcej kochać (1929) – o. Jakub Sevin SI

W trwającym wciąż okresie Bożego Narodzenia, a także jako przesłanie na rok 2021, przypominamy słowa o. Jakuba Sevin, które skierował on do szefów skautowych w roku 1929.

Jednocześnie życzymy wszystkim naszym czytelnikom wszelkiego błogosławieństwa i wielu łask Bożych w nowym roku!

List o. Jakuba Sevin do szefów skautowych
Więcej kochać
1929
 
 
Wszystko zapowiada, że rozpoczynający się rok będzie wspaniałym rokiem. Z mgieł jego poranka wyłaniają się trzy szczyty: Rzym, Orlean i Birkenhead[1]. W ich kierunku zwracają się wszystkie oczy i serca. 
Miłość do Papieża, tego Papieża, który tak bardzo kocha wszystkich skautów, który tak kocha Francję i którego powinniśmy wspierać, szczególnie miłować i pocieszać, my, którzy przyrzekliśmy służyć Kościołowi najlepiej jak potrafimy. Zwłaszcza w tych dniach, gdy wielu młodych Francuzów chce być dla Kościoła tylko synami zbłąkanymi i zbuntowanymi.
Miłość do Francji, „wielkiej ziemi” i kraju św. Joanny, który zawdzięcza jej zachowanie istnienia, wiary i jedności narodowej, i który chce wokół niej i jej sztandaru gromadzić swoje dzieci w jednym wiecznym i świętym uścisku. 
Wreszcie miłość do wszystkich naszych braci skautów, która rozkwitnie podczas nadchodzącego Jamboree, a która wypływa z pokładów braterstwa młodych. Tam „nie będzie już Greka ani poganina”, gdzie wszystkie warstwy społeczne i wszystkie rasy wymieszają się pod okiem jedynego Ojca w niebie.
Czyż to wszystko, moi drodzy szefowie, nie przemawia do nas wystarczająco dobitnie? Aby ten 1929 rok był rokiem wyjątkowym, rokiem wspaniałym, trzeba by rozświetlił się on całkowicie tą wspaniałością Boga, która zwie się miłością.
 
Chcę mówić wam o miłości takiej jaka ma królować w nas i między nami. W 1927 roku pisałem do was: „Najpierw myśleć”. Dziś dodaję: „Więcej kochać”.
 

Miłość można rozumieć w dwojaki sposób: z perspektywy Boga i bliźniego. W ten właśnie sposób program na ten rok łączy się z programem roku poprzedniego. To, co ostatecznie stanowi o naszej  wartości, to poziom miłości do Boga, moc i bogactwo stanu łaski oraz nasz faktyczny wiek – korzystny ciężar doświadczenia życiowego – czyli całość wspaniałych dni przeżytych w przyjaźni Bożej. Chrześcijanin, który jest skautem, nie może być dobrym skautem, jeśli nie jest dobrym chrześcijaninem. A cóż to za chrześcijanin, który spędza większość swojej egzystencji w otwartym konflikcie, lub też w ciągłych buntach i powrotach do swego Mistrza, któremu służbę chyba tylko udaje?
 
 
Tutaj ujawnia się prymat duchowości, którego nie mamy prawa ignorować. Podczas licznych egzaminów zadaje się Wam pytanie: W jaki sposób masz zamiar zabiegać o utrzymanie swoich skautów w stanie łaski uświęcającej?(Oczywiście zasadnicza rola w tej kwestii przypada duszpasterzowi.) Częste stawianie sobie tego pytania jest konieczne nie tylko dla tych, którzy jeżdżą na wyższe stopnie kursów dla drużynowych i przygotowują swoją odznakę leśną[2]. Czyż nie jest to nasza pierwsza powinność: pomóc powierzonym Wam duszom żyć życiem blisko Boga? To jest właśnie źródło ponadnaturalnego piękna widniejącego na twarzach tylu skautów. W Was również, w Was szczególnie powinno cudownie kwitnąć to piękno. I najlepszą odpowiedzią na wyżej zadane pytanie wcale nie jest następująca: „Móc zawsze spojrzeć w oczy moim skautom”. To nie jest wystarczająca motywacja.
 
Chciałbym zachwycić Was i waszych skautów tym właśnie stanem łaski. Znam takich, którzy przysięgają, że pozostaną w stanie łaski i w ten sposób pomagają Bogu. Dlaczegóżby nie? Nie przeszkadza to przecież powiedzieć pokornie za Joanną D’Arc: „Jeśli nie jestem w stanie łaski, Bóg mnie do niej doprowadzi. Jeśli zaś trwam w łasce, to Bóg mnie w niej utrzyma”. Nasza droga święta dobrze wiedziała kogo się trzymać!
 
Czyż to nie jest łaska nad łaskami i czyż codzienna modlitwa szefa skautowego nie pobrzmiewa słowami wypowiedzianymi przez Boskiego Mistrza po Ostatniej Wieczerzy: „Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, lecz żebyś ich zachował od zła”.
 
 
Prawo skautowe, które nie jest „słabą podróbką ducha ewangelicznego”, stoi na szczycie najlepszych możliwych środków, które są nam dane, byśmy pomogli w tym zachowaniu naszych młodych od zła. Nie obawiajcie się, że zbyt silnie je zaakcentujecie, albo że zbyt głęboko wejdzie ono w dusze waszych chłopców. W ostatnim czasie prawo skautowe było przedmiotem niedorzecznych ataków. Niektórzy  mają skłonność do traktowania go jako zbiór przepisów dotyczących tego co zewnętrzne i powierzchowny regulamin. Ci sami są skłonni nawet dodać, że warto oprawić je przyzwoicie, powiesić nad łóżkiem, w dobrym tonie jest zacytować je od czasu do czasu, gdyż jest ono częścią naszego ruchu…
 
Ale tu chodzi o coś zupełnie innego! Prawo skautowe, tak jak cały nasz skauting, jest środkiem do służby Bogu.Jest po to, aby lepiej Mu służyć. Tak jak reguły wszelakich grup religijnych i wspólnot, których wspólnym celem jest budowanie elit. Bez prawa nie bylibyśmy skautami – nigdy za wiele przypominania tego faktu tym, którzy przyrzekli go przestrzegać. Jednak przypominając im o tym najważniejszym obowiązku, nie można pozwolić sobie na zeświecczenie tego prawa, jak bardzo nam drogiego. Dokładamy starań, by go przestrzegać, ponieważ tak przyrzekliśmy, jasne, ale przede wszystkich dlatego, że przyrzekliśmy to Bogu. To Jemu daliśmy słowo i Jemu danego słowa dotrzymujemy, wiedząc, że nic nie możemy bez Jego łaski. Wypełniamy zatem dzieło miłości i poprzez miłość. Zawsze uważałem, że skaut, który składa swoje przyrzeczenie po uprzednim należytym przygotowaniu, dokonuje doskonałego aktu miłości.
 
A nasz bliźni? Ten bliźni tak liczny w ogromnej rodzinie skautowej? To dla nas honor, że możemy używać pięknego pojęcia brat w odniesieniu do nas jako chrześcijan, oczywiście nie czyniąc z tego słowa oficjalnego ani administracyjnego zwrotu. Powinniśmy być z tego tyleż dumni, co szczęśliwi. Czy jednak wystarczająco wgłębiamy się we wszystko, czego ten tytuł od nas wymaga? Czy jest on wystarczająco rzeczywisty, wystarczająco głęboki, wystarczająco ponadnaturalny?
 
 
Zaciekawiła mnie jedna rzecz. Przypomnijcie sobie, jak, w ostatnich latach, wielkiej radości doświadczaliśmy dostrzegając na chodniku, w tramwaju, czy w pociągu spiżowy krzyż skautowy wpięty w ubranie nieznajomego? Przechodził przez nas wtedy dziwny dreszcz: podchodziliśmy i rozpromienieni wymienialiśmy pozdrowienie skautowe, ciesząc się możliwością zasalutowania trzema palcami. Elegancki licealista przechodził przez ulicę, by uścisnąć szorstką dłoń robotnika, i zostawali przyjaciółmi na zawsze.
A teraz? Przyzwyczajenie, ciągły wzrost liczebny. Zdarza się, że nie pozdrawiamy się, a jeśli nawet, to z obojętnością. Nieznany skaut pozostaje nieznanym, a szefowe, i to zarówno wilczków, jak i harcerek, czują się czasem traktowane jak obce osoby. Gdybyśmy jednak znali radość, którą można wlać w serce poprzez serdeczny uścisk dłoni młodszego brata skauta spotkanego w metrze w stroju roboczym; poprzez serdeczne pozdrowienie, dobrze wykonane, oraz w odniesieniu do szefowej poprzez szczególną uprzejmość wynikającą z więzi braterstwa…Czyż kurtuazja nie jest kwiatem braterskiej miłości?
 
To wszystko jednak są jedynie zewnętrzne oznaki. Miłość, szczególnie w gronie szefów, powinna mieć większą głębię. Miłość to stać się jednym, lecz pozostając nadal dwoma osobami. Czy jako szefowie z jednego miasta potrafimy współpracować i tworzyć wspólne akcje naszych drużyn? Czy znasz drużynę z sąsiedniej dzielnicy? Ile razy w roku Twoja drużyna spotyka się z jakąś inną? Wreszcie, skautmistrzu, czy znasz dobrze swoich podopiecznych? Czy zauważyliście kiedyś tę zabawną niekonsekwencję: wymagamy od drużyn i skautów, aby stawali się silnie zindywidualizowani, wspieramy wszystkie zdrowe kierunki rozwoju ich osobowości, ale jak tylko ktoś różni się od nas, krytykujemy!
 
Dbajmy zatem, jak to mówi św. Paweł, o zachowanie jedności ducha, zachowując pokój, który nas jednoczy[3].Nie ma różnych kategorii szefów: ważniejszych i mniej ważnych. Sam fakt istnienia hierarchii nie zmienia tego. Posiadanie kolejnych stopni kursów skautmistrzowskich nie powinno negatywnie wpływać na jedność między nami. Istnieją szkolenia dla szefów, jednak nie powinno być nigdy odrębnych „szkół” pośród szefów. Takie „szkoły” jednak powstaną, nawet wbrew waszej woli, jeśli tylko pozwolicie, aby przesadne sympatie i zachwyty zaczęły tworzyć ekskluzywne kluby stawiające w opozycji wobec siebie niektórych z Waszych szefów: „Ja jestem Pawła, a ja Apollosa, ja jestem Kefasa” mówili chrześcijanie w Koryncie, a Paweł musiał im przypominać: „Jesteście wszyscy Chrystusa!”. Tak samo i my, Skauci Francji. Umiejmy zatem kochać bez konfrontowania się wzajemnie: „kochać, to znaczy przestać więcej się porównywać”[4].
 
Skauci Francji, na przednówku Jamboree spójność narodowa pomiędzy naszymi drużynami powinna być jeszcze bardziej widoczna. Tutaj z przyjemnością zacytuję słowa jednego z szefów z Paryża:
 
 
„Będąc skautami nie jesteśmy ani trochę mniej Francuzami. Ciekawie jest dostrzec, że nawet w naszym skautingu potwierdza się ta ironiczna, trudna do określenia różnica pomiędzy Paryżem i prowincją. Czy nie byłoby dobrze, aby nasza wspólnota zachowała pełnię pierwotnie nadanego jej kierunku i aby stworzyła ciaśniejsze i bardziej serdeczne relacje pomiędzy naszymi drużynami z Paryża i prowincji? Trzeba pokazać paryżanom skauting z prowincji, którego często nie znają i traktują go jakby był pośledniej wartości. Z kolei skautom z prowincji trzeba pokazać skauting paryski, z którego nieco się podśmiewają i traktują jak skauting w pantofelkach… lub raczej w lakierkach. Oczywiście skauting tu i tam jest w trochę inny sposób praktykowany. I to właśnie dlatego w interesie wszystkich i z korzyścią dla wszystkich byłoby lepsze wzajemne poznanie się. Niech wiele drużyn z Paryża i obozuje z drużynami z prowincji: efektem będą owocne doświadczenia, jedni od drugich wiele się nauczą, stworzą się relacje pomiędzy szefami i zastępowymi oraz z pewnością idea skautingu będzie się rozwijać w nas wszystkich. Zbratane drużyny pomimo dystansu je dzielącego będą sobie pomagały duchowo i materialnie, a po upływie roku pracy będą się spotykały na kolejnym wspólnym obozie letnim, w jeszcze bardziej zażyłym braterstwie. Czyż to nie byłby wspaniały skauting?”
 
Znowu miłość… Tak, z pewnością! Pójdźmy dalej. Nie przypisujmy skautingowi charakteru wyspiarskiego tylko dlatego, że zrodził się na pewnej małej wyspie, Wielkiej Brytanii. Niech skauting w parafii, w mieście i w kraju nie pozostaje odseparowany od innych dzieł, jakby je ignorował, lub akceptował bycie ignorowanym przez nie. Dowiadujcie się, co się dzieje wokół was, poza wami. Poznawajcie wszystkich ludzi. Rozmawiajcie ze wszystkimi. Służcie wszystkim. Więź i miłość. Więź przez miłość.
 
 
Z tego punktu widzenia jest rzeczą znakomitą, że pójdziemy do Rzymu, pomieszani z tłumem pozostałych młodych pielgrzymów, być może pozbawieni naszych mundurów. Papież tego nie potrzebuje by nas rozpoznać! Z tej wyprawy do stolicy apostolskiej, na którą liczę, iż udacie się bardzo licznie, wrócicie wzmocnieni na duchu, z sercem jeszcze bardziej wypełnionym entuzjazmem i miłością: bardziej katoliccy, bardziej też zdolni zrozumieć wspaniałe spotkanie, jakim będzie Jamboree. Tam również nasze miłosierdzie powinno promieniować na miasteczko namiotów zamieszkane przez 50 tysięcy obozujących. O tym jednak będziemy mieli jeszcze okazję mówić. Tymczasem zauważam, że moje słowa wydłużają się w nieskończoność.
 
Rok 1928 przyniósł nam duży postęp w jakości organizacji ruchu. Haec oportuit facere[5]. Cieszmy się osiągniętymi rezultatami oraz poprzez naszą dokładność, naszą dyscyplinę, naszego ducha służby narodowi, pomagajmy w osiąganiu jeszcze większej doskonałości. Oby rok 1929 przyniósł nam dwa razy większy progres organizacyjny poprzez wzrost w Miłości Chrystusa. Zarówno koleżeństwo, jak i nawet pewien rodzaj braterstwa są w stanie wytworzyć się między nami bez Chrystusa, bez Jego miłości i bez dostrzegania Jego oblicza w naszych braciach. Jeśli jednak zrozumiemy tę miłość, moi bracia, jakaż zmiana dokona się w naszych życiach, naszym apostolacie i naszym skautingu.
 
Wspólnota trosk, jedność metody, pokrewieństwo intelektualne – wszystko to jest marnością w porównaniu z więzami duchowymi, którą tworzy żywa i promieniująca Komunia Świętych. Modlicie się za swoje drużyny, ale dlaczego słowa modlitwy skautowej napisane są w liczbie pojedynczej? Nie mówimy przecież: „Naucz nas dawać, a nie liczyć”, lecz „Naucz mnie dawać (…)”. W tym roku, w którym udamy się do Rzymu, Rzymu, w którym brakuje naszych braci, postarajcie się modlić codziennie o odrodzenie skautów katolickich we Włoszech i by Jamboree, które będzie opłakiwać ich nieobecność, doświadczyło kiedyś ich obecności żywej i tryumfującej. Na każdym ognisku obozowym módlmy się za cały ruch skautowy na całym świecie, a zwłaszcza za tych, którym brakuje prawdziwej wiary, aby za naszym wstawiennictwem otworzyli oczy na Światło, którego nic nie zdoła przysłonić. Do modlitwy wiernych dodawajmy każdego miesiąca modlitwę za miliony naszych braci i około milion naszych sióstr – harcerek: razem tworzymy całkiem sporą rodzinę! Poprzez miłość, jakkolwiek daleko by nie byli, zawsze jesteśmy w stanie do nich dotrzeć. Miejcie zatem, moi bracia, serca otwarte tak szeroko, jak szeroki jest świat.
 
Jeśli zatem ta pełna miłość się w Was rozwinie, zostaniecie prawdziwie szefami: godnymi braćmi i siostrami tej, w której Francja już od 500 lat czci pierwszą „drużynową”[6]. Ona mówiła, że przysłał ją Pan Nieba, by „przyniosła pocieszenie biednym i nieszczęśliwym”. Pociągała ludzi swoja radością, dobrocią, tą atmosferą ponadnaturalności, którą roztaczała wokół siebie i która otaczała ją niczym niewidzialna aureola. Przy niej grzech wydawał się niemożliwym… Czym były te wszystkie znaki, jeśli nie właśnie promieniowaniem miłości, które uczyniła ją świętą? I takie jest nasze życzenie składane wszystkim Wam: szefom i szefowym w ten jeden z pierwszych poranków nowego roku. Niech miłość do Boga i do ludzi, w duchu św. Joanny d’Arc i w duchu naszego Pana Jezusa wzrastała w nas ku wspaniałości doskonałej czystości, sit splendor Domini super nos[7], a cała armia Skautów i Przewodniczek Francji niech idzie z tym samym rozmachem i jaśniejącymi duszami na krucjatę honoru, oddania i czystości ku Chrystusowi, naszemu Mistrzowi.
 
 
Tłumaczenie: Grzegorz Waligórski
Redakcja i korekta: Błażej Marzoch, Paweł Czuba
 

[1] Mowa o trzech ważnych wydarzeniach roku 1929: pielgrzymce Skautów Francji do Rzymu, obchodach 500-lecia wystąpienia Joanny D’Arc w Orleanie, oraz nadchodzącym Jamboree w Birkenhead.
[2] Chodzi o odznakę dwóch drewienek, którą skautmistrzowie otrzymują wraz ze specjalną chustą (obecnie żółta, zielona lub szkocka chusta).
[3] List św. Pawła do Efezjan, 4, 1-3.
[4] Bernard Grasset, Remarques sur l’action.
[5] Haec oportuit facere et illa non omittere = To zaś należało czynić, a tamtego nie opuszczać (Mt 23, 23).
[6] Ona jest pierwszym Jeźdźcem
Ale wszystko to uczynił Bóg, który dał jej
Taką siłę, większą niż Hektora i Achillesa
(Christine de Pisan o Joannie D’Arc)
[7] Niech światło Pana spoczywa na nas.
 
 
Prawo Szefa
 
1. Szef jest skautem.
2. Szef jest szefem.
3. Szef ma zawód.
4. Szef najpierw myśli, potem mówi, a zawsze się modli.
5. Szef ma Przybocznego i Zastępowych.
6. Szef potrafi zachęcać i umie dziękować.
7. Szef ma zdrowy rozsądek i jest poetą.
8. Szef wierzy, że rzeczy się wydarzą, a one się wydarzają.
9. Szef ma 21 lat – i się nie starzeje.
10. Amen.
 
 




Ojciec Jakub Sevin SI
„Le Chef”, marzec 1929

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

O cierpliwości zdań kilka….

[Jezus] opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł. Rzekł więc do ogrodnika: „Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?” Lecz on mu odpowiedział: „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem;  może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć”». Łk 13, 6-9

Gdy poproszono mnie o podzielenie się swoimi przemyśleniami o cierpliwości, w mojej głowie natychmiast pojawiły się powyższe słowa Jezusa. Chociaż w tym fragmencie Pisma Świętego nie pojawia się słowo „cierpliwość”, to jednak jest to piękna przypowieść o tym, jak bardzo Bóg jest cierpliwy w stosunku do nas. Jak w innym miejscu napisał Apostoł: „Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy – bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka – ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia.” (2 P 3,9). Bóg czeka. Cierpliwie. Przede wszystkim na naszą miłość. To jest ten owoc, którego pragnie. Dlaczego nie powinniśmy pozwalać Mu za długo czekać?

Cierpliwe czekanie wiąże się jednak z obawą, napięciem. Może powodować gniew i irytację: „Wytnij je, po co jeszcze ziemię wyjaławia?” – to nie są słowa spokojnego człowieka. A z kolei te uczucia wiążą się z cierpieniem. Nie przypadkiem te dwa słowa mają wspólny rdzeń. Cierpliwość wiąże się z cierpieniem – jeśli ktoś jest bardzo cierpliwy to bardzo dużo go kosztuje, kiedy trzeba znosić niemiły, czasem bolesny stan, uczucie, nieznośną osobę. Brak natychmiastowych wyników i nagrody mimo włożonej pracy. Cierpliwość zdecydowanie nie wiąże się z przyjemnością. Bóg czeka na Ciebie zawsze i jak nie pozwalasz Mu się z Tobą spotkać i pokochać – sprawiasz, że On staje się cierpliwy – ale Komuś, Kogo kochamy nie powinniśmy sprawiać takich atrakcji. Także nawracać się trzeba – czyli powracać do Boga. To jeśli chodzi o cierpliwość Boga w stosunku do Nas – to co najważniejsze zostało wyjaśnione. Ale czego możemy się nauczyć z tej przypowieści, jeśli chodzi o nasze międzyludzkie relacje? Jak naśladować Bożą miłość i cierpliwość zwłaszcza wobec powierzonych nam osób, które potrafią testować skutecznie naszą chrześcijańską miłość w praktyce?

Cierpliwość i oczekiwanie powinny być racjonalne. Gdzieś na samym początku trzeba zadać sobie pytanie z jakim drzewem mamy do czynienia? Czy naprawdę jest to drzewo figowe, które przyniesie słodkie owoce, czy może dąb, który spełni swoje zadanie w innym miejscu i w inny sposób? Jednej rzeczy można zawsze oczekiwać od człowieka, który określa się jako uczennica/uczeń Chrystusa – miłości i troski o zbawienie. Wspólna dla wszystkich ludzi jest modlitwa, jako znak więzi z Bogiem. To co dotyczy relacji z ludźmi, wykonywania zadań – to już bardzo indywidualna i wyjątkowa droga. Czy wiem, co tak naprawdę mam robić, jakie powinny być skutki moich wyborów? Jeśli jesteś dobrym kucharzem niekoniecznie musisz pięknie śpiewać. Z wypieków i potraw będziesz mógł się rozliczyć za jakiś czas, systematycznie i wytrwale na to pracując. Przy pierwszym stopniu słuchu muzycznego (wiesz kiedy ktoś śpiewa, a kiedy mówi) nie będziesz drugim Pavarottim, czekanie i praca nie pomogą. Jak jest ważne, żeby talenty rozeznać u powierzonych Ci ludzi, żeby „Makłowiczowi” nie wyznaczać norm „Pudziana” i odwrotnie. Trochę tak, ale z poprawkami.  

Zakorzenienie. Drzewo jest już zasadzone we właściwym miejscu. Wrośnięte w określoną glebę. Winnica jest już jego winnicą. Gdyby mogło mówić, pewnie by to powiedziało – „moja winnica”. (Moja, Nasza – rodzina, szkoła, drużyna, hufiec). Jeśli to nie jest moje, nie  ma wrośniętego korzenia – nie ma szans na owocowanie.

Wsparcie. Kiedy ogrodnik widzi, że nie ma owoców, zwraca na to uwagę – może nie ma korzenia. Więc może trzeba jakoś pomóc temu drzewu. Cierpliwość w stosunku do człowieka nie oznacza więc siedzenia i „lampienia się” na niego w oczekiwaniu efektów. Ogrodnik spulchnia ziemię czyli rozbija być może skały wokół drzewa (nie wiem czy pamiętacie, ale był kiedyś taki serial „W kamiennym kręgu” – nie wiem o czym był, ale teraz tytuł mi się przypomniał, nasze relacje to może być taki kamienny krąg, w który nawet najsilniejszy człowiek się nie wciśnie) i obkłada nawozem. Stwarza warunki rozwoju, wspiera. Co więcej – broni i osłania przed zewnętrznymi surowymi opiniami, bo ma świadomość, że brak owoców może wynikać z obiektywnych przyczyn.

Cierpliwość nie jest wieczna. Wtedy, byłaby naiwnością i głupotą. Drzewo, które nie przynosi owoców jednak zabiera innym roślinom słońce, zawłaszcza glebę. Sprawia, że inne drzewa też po jakimś czasie przestają owocować. Nawet Boża cierpliwość w stosunku do ludzkości kiedyś się skończy, będzie przecież Sąd Ostateczny. Przyznanie się do porażki, zmarnowanego czasu nie jest czymś złym. Świadczy o mądrości i dojrzałości. Cierpliwość bowiem sama w sobie nie jest 100% procentową gwarancją sukcesu. Choć trudno jest sobie wyobrazić jakiekolwiek sensowne dzieło bez wytrwałości i cierpliwości, ale o tym być może kiedy indziej.

Ecce Homo, św. Brat Albert Chmielowski

P.S. Na zakończenie, obraz do medytacji ze Słowem Bożym. Jak zawsze lepszy niż tysiąc słów. O cierpliwości Jezusa w stosunku do Ciebie. Spostrzegawczy zauważą na Nim Serce:

Któż uwierzy temu, cośmy usłyszeli?
na kimże się ramię Pańskie objawiło?
On wyrósł przed nami jak młode drzewo
i jakby korzeń z wyschniętej ziemi.
Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
Wszyscyśmy pobłądzili jak owce,
każdy z nas się obrócił ku własnej drodze,
a Pan zwalił na Niego
winy nas wszystkich.
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich.

Iz 53, 1-7

ks. Paweł Szymański


Święcenia kapłańskie 2002-05-18. Od 2012 roku pracuje w parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Od wielu lat służy duszpastersko lubelskiemu środowisku "Zawiszy"

Lectio Divina. Spotkaj się z Bogiem

Czy w Niebie wszyscy będą tak samo szczęśliwi? Tak i nie. Każdy zbawiony osiągnie pełnię szczęścia, ale na swoją miarę. Pełnia pełni nierówna. W pełnej beczce jest dużo więcej wody niż w pełnym naparstku. Człowiek też ma swoją „duchową pojemność”. I ma na nią wpływ. Od Ciebie zależy, jak bardzo będziesz szczęśliwy. A czym będzie to szczęście, dla którego stworzył nas Bóg? Leo J. Trese, autor książki W co wierzymy, posługuje się następującym przykładem.

Historia miłości

Pewien amerykański żołnierz został wysłany do zagranicznej bazy wojskowej. Otrzymywał od rodziny list z dołączoną lokalną gazetą. Podczas przeglądania zobaczył zdjęcie dziewczyny, która od razu mu się spodobała. Postanowił nawiązać z nią kontakt. Wysłał list i po jakimś czasie dostał odpowiedź. Od tamtej pory pisali do siebie regularnie, w wiadomościach dzielili się swoimi przeżyciami i przemyśleniami tym, co dla każdego z nich było ważne. Poznawali się coraz lepiej i stawali się sobie coraz bliżsi. Pod wzajemnym wpływem starali się być coraz lepsi, chłopak nawet rzucił palenie. Z utęsknieniem czekali na prawdziwe spotkanie. Po dwóch latach żołnierz zakończył służbę i wrócił w rodzinne strony. Jak wielka była jego radość, kiedy na dworcu witał się z ukochaną!

Nasza sytuacja jest podobna. W niebie w końcu będziemy mogli spotkać się z Bogiem twarzą w twarz, rzucić Mu się na szyję. Z tą różnicą, że chłopak na dworcu mógłby być mimo wszystko rozczarowany, gdyby np. okazało się, że dziewczyna ma paskudnie skrzeczący głos. W niebie posiądziemy nieskończenie doskonałego Boga i będziemy przez Niego posiadani. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie radości płynącej z takiego zjednoczenia. „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć” – pisze św. Paweł o czekającym nas szczęściu. Żadna ludzka miłość nie może zaspokoić wszystkich tęsknot i pragnień ludzkiego serca. Może je wypełnić tylko nieskończona miłość Boga.

A gdyby żołnierz nie pisał listów? Cóż, jeśli nawet dziewczyna byłaby na dworcu w czasie jego powrotu, to po prostu przeszedłby obok niej, jak obok innych nieznanych osób. Gdyby znał ją z widzenia, może rzuciłby szybkie „cześć” i poszedł dalej. Podobnie osoba, która na ziemi nie pozna i nie pokocha Boga, nie będzie mogła cieszyć się wypełnieniem tej miłości w niebie. To szczęście nie będzie dla niej istnieć tak, jak dla niewidomego nie istnieje piękno górskiego widoku. Ktoś, kto przed śmiercią pozna Boga trochę, pewnie ucieszy się, kiedy spotka go w Niebie i na swoją miarę będzie szczęśliwy. Ale tylko ten, kto pokocha Go szalenie, będzie też szalenie szczęśliwy.

il. Agata Kocyan

Masz nieodczytaną wiadomość

Właśnie po to żyjemy na Ziemi, żeby przez miłość do Boga, budować fundamenty naszego szczęścia w Niebie. Pięknie brzmi, ale jak to zrobić? Jak zaprzyjaźnić się z Osobą, której nie widzimy i nie słyszymy? Czy można Ją poznać? Żołnierzowi udało się za pomocą korespondencji. My też mamy taką szansę. W dodatku nie musimy pisać pierwsi i niepewnie czekać na odpowiedź, bo Bóg już opowiedział o Sobie. W Piśmie Świętym i Tradycji objawił nam wszystko, co jest potrzebne, żeby Go poznać. I zachwycić się. A także poznać siebie – takimi, jakimi On nas widzi. I znowu się zachwycić.

„Ucz się o sercu Boga ze słów Boga” – zachęca św. Grzegorz Wielki. Słowo Boga to coś więcej niż słowo człowieka. Jest „żywe i skuteczne”. Bóg sprawia to, co mówi – w ten sposób stworzył świat. I to stwórcze Słowo pozwala zamknąć się w biednych ludzkich literach. Bóg jest tak pokorny. Słowo stało się ciałem – Wszechmocny stał się niemowlęciem. Nieogarniony pozwolił zamknąć się w literze, żebyśmy mogli Go poznawać. Pomyśl o tym, kiedy będziesz patrzeć na Dzieciątko w żłóbku. Jak bardzo Bóg się uniżył, żeby być blisko nas. Niemowlę. Litera.

A Ty, jak odpowiadasz na Jego starania? Czytasz w ogóle to, co do Ciebie napisał? Pomyśl, z jaką niecierpliwością czekasz czasem na jakąś wiadomość. Wzbudź w sobie taki głód Słowa – otwieraj Biblię jak wiadomość od ważnej dla Ciebie osoby. W ten sposób czytali ją chrześcijanie już od pierwszych wieków – praktykowali lectio Divina, czyli pobożne czytanie prowadzące do spotkania z Bogiem.

Nic z tego nie rozumiem

Dzieje Apostolskie zawierają barwną opowieść o apostole Filipie. Posłuszny poleceniu anioła Filip staje przy drodze z Jerozolimy do Gazy. Właśnie przejeżdża tamtędy dworzanin etiopskiej królowej, który zarządza całym jej skarbem. Czyta księgę proroka Izajasza. Na wezwanie Ducha, Filip dogania wóz. Pyta dostojnika, czy rozumie, co czyta, a ten z prostotą odpowiada: „Jakżeż mogę rozumieć, kiedy mi nikt nie wyjaśni?”. Dalej jadą razem. Filip, wychodząc od słów proroka, opowiada Etiopczykowi o Jezusie. A na postoju, na prośbę dworzanina, udziela mu chrztu.

Czasem podczas czytania Pisma Świętego czujemy się zupełnie jak etiopski dworzanin – nic nie rozumiemy. W dodatku zwykle nie zjawia się przy nas apostoł ani anioł, który mógłby nam wszystko wytłumaczyć. Co tu robić? Wymyślanie własnych teorii może być niebezpieczne – z błędnej interpretacji Pisma wzięły początek różne herezje. „Żadne proroctwo Pisma nie jest do prywatnego wyjaśniania” – pisze św. Piotr w swoim liście.

Tekst biblijny powinien być czytany w świetle całości Biblii. I tak podczas czytania Starego Testamentu nie możemy udawać, że nie znamy Nowego. Musimy też widzieć opisane wydarzenia w świetle Tradycji. Co to znaczy? Apostołowie osobiście znali Jezusa, słyszeli wszystko bezpośrednio od Niego, mogli Mu zadawać pytania, widzieli to, co robił. Potem uczestniczyli w spisywaniu ksiąg Nowego Testamentu. Najlepiej wiedzieli, jak należy je interpretować, w jakim duchu czytać. Tą wiedzę przekazali swoim następcom – biskupom.

Ponadto wierzymy, że w Kościele działa Duch Święty, który umożliwia coraz lepsze rozumienie Objawienia. Dlatego oprócz Pisma Świętego należy czytać komentarze. Jest wielu ludzi mądrzejszych od nas, którzy poświęcili się studiowaniu kwestii biblijnych. Dzięki nim możemy poznać kontekst kulturowy w jakim dany tekst powstał, inne znaczenia słów, które na polski zostały przetłumaczone w tylko jeden sposób oraz wersety Pisma Świętego, które są związane z fragmentem przez nas czytanym i w jakiś sposób go tłumaczą. Niektóre wydania Pisma, mają wbudowane krótkie komentarze (wyd. Edycja Świętego Pawła). Mamy również do dyspozycji, np. Katolicki Komentarz Biblijny wyd. „Vocatio” albo bardziej przystępną serię Katolicki Komentarz do Pisma Świętego wyd. „W drodze”, czy komentarze do Ewangelii z danego dnia w Oremusie.

Czy Pismo Święte może się mylić?

Jeszcze jedna ważna sprawa. Czy Pismo Święte może się mylić? Autorem jest przecież Bóg, to On natchnął ludzi, którzy pisali Biblię. Czy taki tekst może zawierać jakiekolwiek błędy?

Był czas, kiedy obrońcy nieomylności Pisma Świętego uważali ludzi nauki za bluźnierców, bo ich odkrycia wydawały się kłócić z jego treścią. Też uważasz, że świat nie powstał w siedem dni? Czy w takim razie Bóg się pomylił? Pismo Święte jest nauczycielem prawd zbawczych. I ucząc nas prawd potrzebnych po zbawienia jest nieomylne, bo jego pierwszym autorem jest Bóg. Natomiast twórcą bezpośrednim każdej księgi jest konkretny człowiek, żyjący w określonym czasie, kulturze, posiadający wiedzę na miarę swojej epoki i stanu. Bóg temu człowiekowi nie zabiera jego rozumienia świata, nie daje mu nowego, wszechwiedzącego umysłu. Nie robi też z niego bezmyślnego narzędzia, które tylko zapisuje podyktowany tekst. Pozwala mu być autorem, dbając o to, żeby powstający tekst pokazywał prawdę o Bogu i człowieku w odniesieniu do Boga. Dlatego czerpanie z Biblii wiedzy o funkcjonowaniu przyrody albo zarządzaniu pieniędzmi to pomyłka.

Lectio – pozwól Bogu, żeby Ci poczytał

Lectio Divina znaczy po łacinie „Boże czytanie”. Wyróżniono w nim cztery charakterystyczne etapy. To nie jest schemat, który trzeba bezwzględnie realizować, a raczej opis tego, co dzieje się w duszy człowieka pobożnie czytającego Pismo Święte.

Na początku warto pomodlić się o pomoc Ducha Świętego, by pod Jego natchnieniem Słowo stawało się Pismem. I odwrotnie: dzięki Jego mocy Pismo może stać się dla nas żywym Słowem. Zaczynamy lectio – łac. czytanie. To moment strategiczny. Jeśli chcemy, żeby nasze lectio było Divina – Boże, a nie humana – ludzkie, to musimy pozwolić, żeby to Bóg nam czytał.

Ojcowie starożytni gorąco zachęcali: zrób wszystko, żeby twoje czytanie zamieniło się w słuchanie. Co Bóg mówi? „Bez tego pytania święty tekst będzie tylko pretekstem, by nigdy nie wyjść poza własne myśli” pisze Benedykt XVI w Verbum Domini”. Nie jest to może łatwe, ale nie jest niemożliwe. W odpowiedniej lekturze pomoże spokojne miejsce, umożliwiające skupienie, a także zapoznanie się z przypisami i komentarzami, dzięki którym lepiej zrozumiemy to, co czytamy.

A jednak najważniejsze nie jest zrozumienie tekstu, ale przyjęcie go z wiarą i miłością. Może być tak, że nie będziemy rozumieć i nie powinno nas to zniechęcać. Kluczowe nie jest pytanie „dlaczego?”, tylko „kto mówi?”. Skoro mówi Bóg – przyjmuję to, chociaż nie rozumiem. Co Maryja mogła rozumieć w chwili zwiastowania? Przyjęła słowa anioła, bo uwierzyła, że dla Boga nie ma nic niemożliwego, a nie dlatego, że te słowa wydały jej się logiczne. Co Bóg mówi?

Meditatio – Ty jesteś tym człowiekiem

Drugim etapem jest meditatio – rozważanie. Zadaliśmy już pytanie „co Bóg mówi?”, teraz zapytajmy „co Bóg mówi do mnie?”. Nie do księży ani do mojej rodziny, tylko do mnie. Najłatwiej czytać Biblię „na wynos” – zauważyć, kto powinien to sobie przeczytać i się zmienić, ale nie o to chodzi.

W Starym Testamencie jest scena, w której prorok przychodzi upomnieć grzeszącego króla Dawida. Opowiada mu historię człowieka, który zabrał biednemu sąsiadowi jego jedyną owieczkę, chociaż sam miał wielkie stado. Dawid od razu mówi, że człowiek ten postąpił źle i zasługuje na karę. Zupełnie się jednak nie orientuje, że mowa o nim samym. Dopiero prorok mu uświadamia: „ty jesteś tym człowiekiem”. Warto sobie to powtarzać „ty jesteś tym człowiekiem” – trędowatym, faryzeuszem, uczniem.

Jak rozpoznać to, co w tym tekście jest ważne w kontekście obecnego momentu mojego życia? Patrzeć na poruszenia serca. Jaki fragment szczególnie mnie poruszył? Zdrowa część mojego serca będzie reagować radością i pokojem, a chora – niepokojem. Co w tekście przynosi mi radość, a co niepokoi i pokazuje zranione miejsca?

Oratio – sam nie dasz rady

Widzimy już swoją prawdziwą twarz. To, co w nas dobre, ale też nasze słabości. Oratio to modlitwa – rozmowa z Bogiem o tym, co zobaczyliśmy. Dziękowanie Mu, uwielbianie Go – jak Maryja w Magnificat.

To jednak nie wszystko. Nie udawajmy, że ze wszystkim tak łatwo nam się zgodzić. Bóg chce leczyć nasze słabości, ale nas to wcale nie zachwyca, wygodnie nam ze starym sposobem myślenia, przyzwyczajeniami. Nasza modlitwa może wyglądać jak walka Jakuba z Bogiem na pustyni. Taka też Mu się podoba, bo dopóki jest nasze zaangażowanie, jest też szansa, że staniemy po Jego stronie i poprosimy o pomoc w tym, co nas przerasta. Możemy i powinniśmy być z Bogiem całkowicie szczerzy. On się nie obrazi, nienawidzi tylko letniości – modlitwy powierzchownej, nudzenia się na modlitwie. Jeśli brakuje Ci do Niego zaufania albo nie rozumiesz, co się wyrabia w twoim życiu – powiedz Mu to otwarcie. I poproś, żeby coś z tym zrobił. Żebyś potrafił stanąć po Jego stronie.

Contemplatio – być razem

Kiedy proboszcz z Ars przyszedł rano otworzyć kościół, jeden z wieśniaków już czekał pod drzwiami. Zdziwionemu księdzu wyjaśnił, że przychodzi, żeby przed tabernakulum szukać siły i pomocy do całodziennej pracy.

„I co mówisz Bogu, kiedy tak klęczysz?” – zapytał proboszcz.

„Nic.” – odpowiedział wieśniak. – „Patrzę na Niego, a On na mnie.”

Na tym polega kontemplacja. Nie są już potrzebne słowa ani rozważania. Tak jak w towarzystwie osoby, którą dobrze znamy – nie trzeba cały czas mówić, wystarczy być, cieszyć się jej obecnością i świadomością, że ona również cieszy się, że nas widzi. Wpatruj się w Boga, na Nim skup całą swoją uwagę. Myśli, które będą przychodzić Ci do głowy, łagodnie od siebie odsuwaj. Możesz powtarzać powoli jakieś krótkie słowa, które pomogą Ci się skupić, np. „Pan mój i Bóg mój” albo po prostu Imię Jezus. W ten sposób miniesz kurtyny Twoich uczuć i myśli i wejdziesz do swojej „wewnętrznej izdebki” – najgłębszego miejsca Twojego serca, gdzie przebywa sam Bóg.

Drogi Czytelniku, więcej poczytasz lub posłuchasz tutaj:

1. Życie w rytmie Słowa. Praktyka lectio divina, ks. Krzysztof Wons,

https://www.youtube.com/watch?v=xkP4vDIOxGs

2. Świątynia. Wprowadzenie do kontemplacji, Monika i dk. Marcin Gajdowie

3. Rozumieć Biblię, Monika i dk. Marcin Gajdowie

https://www.fundacjatheosis.pl/biblia-non-profit/

4. Konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym „Dei Verbum”, Sobór Watykański II,

https://biblia.wiara.pl/doc/423157.DEI-VERBUM

5. Lectio divina. Boże czytanie, Benedyktyni tynieccy

6. W co wierzymy, Leo J. Trese

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.

Łaska – dar, który warto przyjąć

Rzeczy niemożliwe robimy od razu, na cuda trzeba chwilę poczekać. Na pewno nie potrzebujesz niczyjej łaski?

Mokry las pięknie pachnie. Deszcz nie pada już tak mocno, ale drogą ciągle spływa pełno wody. Grupa osób w pelerynach idzie pod górę po śliskich kamieniach. Niektórzy głośno sapią i zastanawiają się, jakim cudem misternie spakowany plecak zrobił się taki ciężki i czego jeszcze można było nie zabierać. Akela opowiada, co wilczki wymyśliły na obozie.

Tu jest dobre miejsce na obiad.  – zauważa ktoś z przodu.

Zatrzymują się. Każdy wyjmuje z plecaka, to, co wziął ze sobą do wspólnego przygotowania posiłku: kociołek, patelnię, jedzenie… Jedni szukają mniej mokrego drewna, drudzy kroją mięso i warzywa. W powietrzu unosi się nieśmiało smuga dymu. Potem cała chmura. W końcu jest i ogień. Może nie było jedną zapałką, ale płonie. Wiadomo, przecież, że chcieć to móc.

Skaut wszechmogący?

Dzięki służbie ma się świetną okazję, żeby zrobić czasem coś trudniejszego. Przełamać swoje lenistwo i wygodnictwo. Zahartować trochę swoją wolę i przestać być „ciepłą kluchą”. Nieprzyjemnie to robić, ale potem człowiek jest z siebie zadowolony. Takich okazji do zadowolenia pojawia się sporo: zdobycie stopnia albo sprawności, zbudowanie imponującej platformy, dobra zbiórka, mimo deszczu, udane spotkanie z rodzicami czy dogadanie się z sanepidem.

Okazuje się, że wystarczy trochę wysiłku i sprawy idą po naszej myśli. Zaczyna nam się wydawać, że chcieć to móc.  I zaczyna się problem.

Bo przecież „chcieć to móc” oznacza: być wszechmogącym. A żaden człowiek wszechmogący nie jest. Dobrze jest się starać i przygotować dobrą zbiórkę. I może być tak, że im bardziej się postarasz, tym zbiórka będzie lepsza. Ale niekoniecznie. Może zupełnie zachrypniesz i nie będziesz w stanie prowadzić śpiewogrania albo zapomnisz zabrać z domu kluczowego elementu gry. To dobra okazja, żeby uznać swoją niedoskonałość. Warto mieć silną wolę. Silna wola jednak nie załatwi wszystkiego, nie ma sensu, więc bezgranicznie jej ufać.

Egipski Ozyrys w Twojej głowie

Kto pójdzie do nieba? Ten, kto sobie zasłuży. Kto unikał grzechu i czynił  dobro? Jeśli tak myślisz, to bliżej Ci do starożytnego Egiptu, niż do chrześcijaństwa. Starożytni Egipcjanie wierzyli, że po śmierci człowiek trafia na sąd Ozyrysa, gdzie zdaje sprawę ze swoich uczynków, a jego serce zostaje zważone na wadze. Potem następuje ocena czy zmarły zasłużył na raj, czy też zostanie pożarty przez potwora.

Brzmi egzotycznie, prawda? A jednak, w jakimś zakątku naszej chrześcijańskiej głowy, siedzi sobie taki właśnie Ozyrys ze swoją wagą. Szepcze, że musisz spełnić odpowiednie normy moralne, żeby kupić sobie szczęście po śmierci. A często go słuchamy. I boimy się, że na to szczęście nie zasłużymy. Być może robimy dobre postanowienia, staramy się być coraz lepszymi (i bardzo dobrze!), ale ciągle spowiadamy się z tego samego.

„Bój się Boga!” wołają niektórzy, kiedy ktoś robi coś niemądrego. I faktycznie, od momentu grzechu pierworodnego, człowiek boi się Boga, kiedy ma coś na sumieniu. Już w Księdze Rodzaju czytamy, jak Adam odpowiada Bogu, który go woła: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się”. Przed Bogiem każdy jest w pewnym sensie nagi, bo Bóg wie o nas wszystko. Takie stwierdzenie wywołuje niepokój i mamy ochotę ukryć się jak Adam. Bo waga Ozyrysa wyraźnie pokazuje, że nie zasługujemy na raj, możemy się za to spodziewać kary.

Krzyż Chrystusa przekreśla wagę Ozyrysa

Tymczasem w naszej wierze nie jest tak, jak podpowiada nam nasze rozumienie sprawiedliwości. Jest dokładnie na odwrót. Nie musimy zasługiwać na raj. Nie możemy kupić sobie wiecznego szczęścia, bo już zostaliśmy odkupieni. Cena została zapłacona. Bóg tak bardzo pragnie naszego dobra, że oddał swoje życie.

Na krzyżu Chrystus udowadnia nam swoją miłość. Czy musiał umrzeć tak straszną śmiercią, aby nas odkupić? Nie musiał, mógł zrobić coś łatwiejszego. Zapłacił najwyższą możliwą cenę, żeby żaden, nawet największy grzesznik, nie zwątpił, że zapłata jest wystarczająca, że miłość Boga obejmuje także jego.

Łatwo się przyzwyczaić nawet do tak niesamowitych rzeczy. Wyobraź sobie sytuację, w której jakiś człowiek poświęca za Ciebie swoje życie. A teraz uświadom sobie od nowa, że Bóg zrobił to naprawdę.

Im mniejszy, tym większy

Jesteśmy już zbawieni. Dlatego droga do świętości nie polega na zaliczaniu zadań ani zbieraniu punktów za dobre uczynki czy praktyki religijne.

Kto pierwszy został ogłoszony świętym? „Dziś jeszcze będziesz ze Mną w raju”. Tak, te słowa Jezusa usłyszał dobry łotr. A łotr to łotr, na pewno nie nazbierał w życiu wielu „punktów”. Jego przeciwieństwem jest bogaty młodzieniec, który „wszystkiego tego przestrzegał od młodości” i wyraził zainteresowanie osiągnięciem życia wiecznego. Pewnie był gotowy przestrzegać dodatkowych przepisów albo częściej spełniać pobożne praktyki. A jednak on nie usłyszał, że dziś będzie w raju. Odszedł zasmucony. Jak to? Dobry nie poszedł do nieba, a zły do piekła? Ano nie.

Dobry łotr uwierzył w miłość Chrystusa, pokochał Go i zapragnął przyjąć to, co On mu może dać – łaskę. Stało się to w ostatnich chwilach jego życia, kiedy nie mógł już po ludzku naprawić tego, zrobił źle. A jednak ten pokorny gest zaufania odwrócił jego sytuację o Natomiast bogaty młodzieniec dobrze sobie radził własnymi siłami. Być może w pokoju na ścianie miał napis „ Impossible” z dorysowanym człowiekiem, który wykopuje pierwszą sylabę. Wierzył w siebie. Wiedział, że jeśli postara się jeszcze bardziej, osiągnie jeszcze więcej. Jezus nie powiedział, że to źle. Jednak młodzieniec odszedł zasmucony. Nie potrafił zaufać Jezusowi, uwierzyć, że On lepiej wie, co przynosi szczęście. Wolał nadal polegać tylko na swoich zdolnościach, silnej woli, majątku.

Wolą Bożą szczęście człowieka

Bóg nie chce, abyśmy służyli Mu ze strachu przed karą albo z chęci zasłużenia na nagrodę. Wykupił nas, ale nie zrobił z nas swoich niewolników, tylko adoptował jako przybrane dzieci. Do niczego nas nie zmusza. Chce natomiast, żebyśmy uwierzyli w Jego dobre intencje względem nas. W to, że On, jako nasz Stwórca, najlepiej zna drogę do naszego szczęścia i gorąco go pragnie. Tak, wolą Boża jest nasze szczęście.

My też chcemy być szczęśliwi. Ale po grzechu pierworodnym człowiek widzi niezbyt dokładnie i często wydaje nam się, że szczęście jest tam, gdzie są tylko jego namiastki. Mylimy szczęście z przyjemnością. Wydaje nam się, że mamy lepszy pomysł, niż Bóg. I dla ułudy odrzucamy propozycję Boga.

Wydaje się to głupie, a jednak ciągle to robimy. Grzeszymy, czyli odrzucamy Boga. Łamiemy prawo? Gorzej: łamiemy Serce. 

Jednak Bóg jest cierpliwy. Zna naszą słabość. Zna nas „nagich” i nadal widzi w nas dobro. Nienawidzi grzechu, ale kocha grzesznika.

Całkiem za darmo

Z naszą słabością nie jesteśmy sami. Jeśli, jak dobry łotr, uznamy pokornie, że sami nie damy rady i okażemy zaufanie, Bóg nam pomoże – obdarzy nas swoją łaską.

Co to jest łaska? Po łacinie łaska to gratia – prawie jak gratis, czyli to, co dostajemy za darmo. Na łaskę nie trzeba zasłużyć, może ją dostać każdy. Co nie znaczy, że komuś się ona należy. Nikomu się nie należy. Jest jak nieoczekiwany prezent, dany bez żadnej okazji.

Wiemy już, że za darmo. Ale co właściwie dostajemy? Łaska to stan łączności z Bogiem, nadprzyrodzone udzielanie się Boga człowiekowi. Dzięki temu możemy uczestniczyć w życiu Boga już tu na ziemi oraz mamy zapewnione ostateczne zjednoczenie z Bogiem w wieczności. Nadal brzmi enigmatycznie. Bo co to znaczy uczestniczyć w życiu Boga? Jeśli mówimy, że uczestniczymy w czyimś życiu, to mamy na myśli, że towarzyszymy tej osobie w tym co robi, martwimy się jej problemami, cieszymy z jej radości, przeżywamy to, co ona. To, co przeżywa Bóg, zobaczymy dokładnie w niebie, ale już teraz możemy to zobaczyć częściowo.

Andriej Rublow – Trójca święta

Popatrz na ikonę A. Rublowa Trójca św. Przedstawia ona trzy Osoby Boskie siedzące przy stole. Panuje między nimi doskonała jedność, zrozumienie, oddanie. Doskonała Miłość. Bóg jest tak szczęśliwy, że niczego nie potrzebuje, nic nie mogłoby uszczęśliwić Go jeszcze bardziej. Trójca św. nie jest zamkniętym gronem. Łaska to zaproszenie, żebyś też Ty też usiadł przy stole przedstawionym na ikonie i przeżywał to, co przeżywa Bóg.

Ale ja nic nie czuję

Łaska należy do porządku nadprzyrodzonego. Nie możemy jej zobaczyć ani poczuć. Możemy jednak zobaczyć jej skutki, kiedy popatrzymy w przeszłość. Nie jesteś doskonały, ale niektóre sprawy poszły do przodu, prawda?

Chrystus ustanowił sakramenty, czyli widzialne znaki otrzymywanej łaski, żebyśmy nie mieli wątpliwości, że ją otrzymujemy. W momencie chrztu otrzymujemy łaskę uświęcającą  – Bóg udziela nam się po raz pierwszy. Później łaska może w nas wzrastać, kiedy korzystamy z kolejnych sakramentów. To tak, jakbyśmy siedzieli przy stole jeszcze bliżej Trójcy Świętej albo coraz lepiej znali język, którym posługują się Osoby Boskie i mogli pełniej uczestniczyć w rozmowie.

Łaskę uświęcającą możemy też stracić popełniając grzech śmiertelny. Oświadczamy wtedy Bogu, że nie chcemy uczestniczyć w Jego życiu, uważamy, że Jego Wola wcale nie jest najlepsza. W sakramencie spowiedzi Bóg, widząc nasz żal, zapomina o bólu, który Mu zadaliśmy i ponownie zaprasza nas do siebie.

Bóg zrobi za mnie wszystko?

Można pomyśleć, że skoro łaska zapewnia zbawienie, to żaden wysiłek z naszej strony nie jest już potrzebny. Ale Bóg nie chce zbawiać nas automatycznie, na siłę. Dał nam wolną wolę. Inaczej nie moglibyśmy Go kochać, bo miłość to kwestia decyzji. Bóg chce, żebyśmy przyjmowali Jego miłość i odpowiadali Mu miłością, tylko dlatego, że tak właśnie chcemy.

Mamy wybór, mamy więc też tę straszną możliwość odmowy. A skutki grzechu pierworodnego i działalność szatana sprawiają, że odmowa często wydaje nam się uzasadniona i atrakcyjna. Częste korzystanie z sakramentu Eucharystii oraz spowiedzi pomaga nam widzieć prawdziwie i nie dać się oszukać.

A co z przestrzeganiem przykazań? Przykazania mówią o praktykowaniu miłości do Boga i bliźniego. Jeśli doświadczamy uczestnictwa w życiu Boga i widzimy, jak bardzo jesteśmy przez Niego kochani, to w sposób naturalny chcemy Mu odpowiedzieć tym samym  – bezpośrednio i przez to, co robimy dla innych ludzi. Nie zbieramy „punktów za dobre zachowanie”. Chcemy sprawić radość kochanej Osobie i dlatego podejmujemy wysiłek pracy nad sobą. Żeby już więcej nie sprawić Bogu bólu.

Miłość nie jest uczuciem i nie zawsze towarzyszą jej przyjemne emocje. W takiej sytuacji Bóg tym bardziej docenia to, co dla Niego robimy. Widzi nasze starania i je przyjmuje, chociaż efekty często nie są niesamowite. Jak mama ciesząca się z rysunku, który dostała od trzylatka.

Warto się starać. Pokazywać Bogu, że chcemy Go kochać ze wszystkich sił. A resztę zostawić działaniu Jego łaski.

Popatrz jeszcze raz na ikonę.

„Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy”. (J 14, 23)

Hanna Dunajska


Studiuje filologię polską i próbuje uczyć w szkole. Chciałaby doczytać się do „istoty rzeczy”. Była drużynową i szefową młodych, a potem odkryła żółtą gałąź i zachwyca się nią do dziś. Po 3-letnim akelowaniu została żółtą asystentką.