Są książki, które zadomowiają się na stałe w umyśle, a przede wszystkim w sercu osoby czytającej. Nie sposób o nich zapomnieć. Losy bohaterów, ich emocje, przemyślenia, kłopoty stają się bliskie jak losy przyjaciela. Jedną z takich książek w moim życiu jest pamiętnik z zesłania do Kazachstanu, napisany przez panią Barbarę Piotrkowską – Dubik.
Gdy autorka miała dwanaście lat, wybuchła wojna, a ona z mamą, dwoma braćmi i wujkiem Zbyszkiem została wywieziona w głąb Rosji. To był – jak pisze – „koniec dziecięcego świata, radości, koniec marzeń.” Zaczął się nowy, straszliwy etap w jej życiu. Stała się świadkiem dantejskich scen na peronie, kiedy to wyrzuconych ze swych domów Polaków pakowano do bydlęcych wagonów, aby w zimnie, głodzie i uwłaczających ludzkiej godności warunkach wywieźć w nieznane. A potem… nieznośny ciężar codzienności w Kazachstanie: bezdomność, głód, praca ponad siły w polu lub przy pasaniu świń, pięćdziesięciostopniowe mrozy w zimie i nie do wytrzymania upały w lecie… „Są momenty, że załamuję się – zwierzała się nastoletnia Basia – nie wytrzymuję ciężaru codziennego dnia. Jesteśmy niedostatecznie ubrani, niedożywieni i coraz mniej odporni.” Życie w tych warunkach wydaje się koszmarem. Drogą przez mękę. Jednak jest w tej książce coś, co nie pozwala utracić wiary w Boga, Jego troskliwą Opatrzność i ludzką dobroć. Basia w pewnym momencie tak wspomina swoje dzieciństwo: „Na wszystko patrzyłam dziecięcymi, ufnymi oczyma. Nie wierzyłam wówczas w zło i okrucieństwo.” Myślę, że wiele z tego spojrzenia: ufnego, dziecięcego pozostało nawet w zetknięciu z brutalną i okrutną rzeczywistością. Tym bardziej że właśnie wtedy w niejednej sytuacji dokonywał się cud człowieczeństwa. Przykłady można mnożyć. Zbyszek, brat mamy, dobrowolnie pojechał do Kazachstanu, by opiekować się siostrą i jej dziećmi. Poświęcił swoje młode, 23-letnie życie. W sytuacjach ekstremalnych dodawał wszystkim otuchy. Przerażonych, upchniętych w wagonie ludzi zachęcał: „Dość płaczu i lamentu! Musimy sobie pomagać, musimy przetrwać, bo to najważniejsze.”
Nie tylko Zbyszek tak bardzo się poświęcił. Basia wspomina księdza Fedorowicza, który dobrowolnie przyjechał na nieludzką ziemię towarzyszyć swoim wiernym, a przede wszystkim karmić ich Chlebem Pańskim.
Czasem zastanawiam się, co dawało tym ludziom siły do przetrwania. Jak to się stało, że przeżyli? Oddam znowu głos autorce: „Myślę, że to, że zostaliśmy wychowani w wierze i patriotyzmie, w miłości do Boga i do Ojczyzny. I choć krzyż utrudzenia był o wiele za ciężki na nasze dziecięce ramiona, przetrwaliśmy. Przetrwaliśmy, bo miłość była silniejsza od zła i przemocy. Przetrwaliśmy, bo Twoje Imię, Boże, wypowiadaliśmy z wiarą, miłością i ufnością, oczekując ratunku od Ciebie. Przetrwaliśmy dzięki pomocy rodziny, przyjaciół, znanych i nieznanych ludzi dobrej woli z różnych stron świata i tych miejscowych, którzy dzielili z nami wspólny los.”
Jan Stanisławski „Kwiaty na stepie” |
Wzrusza mnie głęboko wiara Basi i jej rodziny. Kiedy pewnego dnia pasała świnie, wszystkie jej się porozłaziły tak, że straciła je z oczu. Obawiała się kary. I wtedy spojrzała na góry, na rozkwitające kwiaty i na niebo. Zaczęła się modlić: „Kim ja jestem wobec Ciebie, Boże? Czy mogę wołać do Ciebie jak do Ojca? Proszę, nie opuszczaj mnie, przyjdź mi z pomocą. Jestem teraz pasterką świń, zagubioną wraz z nimi na stepie, ale jestem Twoim dzieckiem… Bądź ze mną! Modlę się o szczęśliwe zakończenie dzisiejszego dnia pracy, a także w intencji najbliższych. Już nie rozpaczam. Dziecięca ufność i wiara dają nadzieję, że Ten, który wszystko stworzył, nie zapomni także i o mnie. Wypowiadam Jego Imię z miłością, z głębi mojego serca.” Polacy obchodzą tu, na wygnaniu święta: Boże Narodzenie, Zmartwychwstanie, Wszystkich Świętych…. Te dni różnią się od innych. Mamusia wysypuje na stół prawdziwą, białą mąkę, przechowywaną specjalnie na święta. Mąkę, którą dostali w paczce z kraju. Stół nakrywają serwetą, kładą sianko, na środku krzyż i książeczka do nabożeństwa, opłatek z Ojczyzny i kaganek zamiast świecy… Jest barszcz z białych buraków, kawałek chleba i makuch. Potem białe kluski z przyrumienioną na maśle cebulką, na deser kompot z suszu owocowego. Prawdziwa uczta! Oczywiście nie może się obyć bez śpiewania kolęd i modlitwy: „Odczuwamy Twoją obecność, Panie Jezu, pośród nas. Dzielimy się opłatkiem ze łzami w oczach, składamy sobie życzenia serdeczne płacząc. Myślimy o naszych najbliższych. Jaka jest ich wigilia?”
Piękna jest wzajemna troska o siebie nawzajem, zdolność do wyrzeczeń, by sprawić radość drugiemu. Wzruszający jest opis imienin Basi: „Nadchodzi 4 grudnia, ucałowaniom i życzeniom nie ma końca. Jędrulek ( najmłodszy z rodzeństwa) ściska w rączce jeden cukierek, który zachował specjalnie dla mnie na ten dzień, jeszcze z paczki. Wręcza mi go z dumą.
-Dziecinko kochana, jakie to wielkie wyrzeczenie z twojej strony, żeby do tej pory nie zjeść cukierka, zwłaszcza gdy ich tutaj w ogóle nie ma.
Dzielę ten cukierek na kilka kawałeczków.” Mama przygotowuje uroczysty – jak na tamte warunki – posiłek. Nie jeden nawet, ale aż trzy tego dnia. Znajomi i przyjaciele przychodzą z życzeniami. Przynoszą laurki. Na nich napisy: „ile dziadów na odpuście, ile liści na kapuście, ile kropli wpada w morze, daj Ci chłopców tyle, Boże.” Nieludzka ziemia zamienia się w przedsionek nieba, bo tyle tam dobroci i życzliwości, tyle ludzkiej przyjaźni. To są właśnie owe „kwiaty na stepie”, o których mówi tytuł pamiętnika. I dlatego opowieść o Golgocie Wschodu tchnie nadzieją i wiarą w człowieka, który – wbrew warunkom – potrafi zachować ludzką godność.
fot. Jarosław Głażewski |
Agata Głażewska,
Hathina, żona HRa, matka dwojga harcerzy
Hathina, żona HRa, matka dwojga harcerzy