O miejscu i roli dorosłych w skautingu – Zbigniew Minda HR

fot. Konrad Synowiec

Tak naprawdę nie do końca wiadomo, co my, dorośli, w skautingu robimy. Chodzi oczywiście o nas, „starych” dorosłych, (powiedzmy, że od 30 lat w górę), bo nie mamy tu na myśli tej kluczowej dla funkcjonowania ruchu skautowego grupy wiekowej 18-26 (też zaokrąglając, rzecz jasna), czyli naszych słynnych „dwudziestolatków”. Bez nich nic ciekawego pedagogicznie w ruchu skautowym się nie wydarzy. „Młodzi” dwudziestolatkowie są szefami jednostek (Akelami, drużynowymi, szefowymi i szefami kręgów). „Starsi” dwudziestolatkowie są hufcowymi, namiestnikami, twórcami Eurojamów, portali internetowych, wielkich imprez, spektakli, etc. To oczywiście schemat i uproszczenie, bowiem zawsze są wyjątki. Warto jednak pamiętać o tym, by wyjątek nie stał się zasadą.

Wróćmy teraz do „starych” dorosłych, czyli 30-latków, 40-latków i 50-latków. Potem są emeryci, którzy też mają swoje miejsce, ale o nich będzie innym razem. Mówimy również o takim zaangażowaniu dorosłych, którzy zakładają mundur i angażują się w służbę. Bo przecież pole do wspierania skautingu przez dorosłych jest nieograniczone: np. trzy lata temu grupa rodziców z Warszawy zaproponowała, że przetłumaczy Skautoramę. W wyniku ich zaangażowania już na dniach w naszych rękach wyląduje świeżutka, nowiutka, kolorowa i inspirująca Skautorama po polsku.
 
Dlaczego my w ogóle ten temat omawiamy? Odpowiem w ten sposób: inną dynamikę nadają ruchowi „20”, a nawet „30”-latkowie, a inną jeszcze starsi. Sprawy pokoleniowe są jednak w skautingu ważne. My po prostu preferujemy taki model skautingu, w którym nasi 8-18-latkowie za głównych interlokutorów mają studentów i młodych pracujących, a nie pokolenie swoich rodziców, czyli osoby z rodzinami i dziećmi, zwykle od 35 roku życia w górę. Jesteśmy zatem głównie po to, by pomagać, motywować, inspirować naszych „dwudziestolatków”, czyli tych, którzy są na pierwszej linii jako szefowie.
 
fot. Piotr Gorus

W zasadzie na tym moglibyśmy ten artykuł zakończyć. Na wyrażeniu tej najważniejszej zasady udziału dorosłych w skautingu: nie zabierać miejsca, nie zagłuszać inicjatywy, kreatywności i możliwości zaangażowania młodych szefowych i szefów. To dla nich przede wszystkich jest skauting jako szkoła odpowiedzialności, zarządzania, pedagogiki, osobistej formacji. Ci młodzi dorośli, dzięki skautingowi, mają pole do popisu, którego społeczeństwo w obecnych warunkach im nie daje. Wysyła ich na bardzo teoretyczne studia, często nie dające żadnych widoków na przyszłość lub dające wprost bezrobocie. Wielkie koncerny w kartelu z bankami i z polityką, ustawioną na swoje potrzeby, niekoniecznie stwarzają możliwości młodym przedsiębiorcom, co byłoby najlepszą opcją dla naszych dwudziestolatków. A skauting jest wielką nauką samodzielności, przedsiębiorczości, nawiązywania relacji tak dla nastolatków, jak dla studentów.

 
Od wielu lat obserwujemy, że bardzo dobre owoce przynosi też oddanie wszystkich naczelnych funkcji trzydziestolatkom. Mamy naczelników i komisarzy federalnych, którzy byli lub są trzydziestolatkami lub tak na przełomie 30/40 lat. To też jest bardzo dobre, bo sprzyja dynamice ruchu. Po prostu dobrze się sprawdza ta pokoleniowość w skautingu. Jeśli zaś jest jakaś „dziura pokoleniowa”, to jednak zawsze istnieje pewien „zgrzyt” w relacjach „starego” pokoleniowo szefostwa z młodymi przecież zawsze podopiecznymi. Tym ostatnim, mimo całego szacunku, tamci wydają się zawsze nieco z kosmosu, a ci pierwsi uważają, że skoro oni „muszą” się tym zajmować, to znaczy, że świat niechybnie upada. Nie zawsze to sprzyja trzeźwemu oglądowi przez nich rzeczywistości aktualnego pokolenia młodych.
 
Mamy więc  różne modele wynikające z takiego lub innego rozegrania rzeczy, o których piszę. Lepszego lub gorszego, dodajmy. Na przykład często kiedyś bywało, że byli „starzy” i bardzo młodzi, brakowało natomiast „dwudziestolatków”.  Często drużynowymi bywali siedemnastolatkowie, a obozy organizowane były na zasadzie zgrupowań obozów, którymi kierował jakiś „stary” harcmistrz. No, bo wiadomo, niepełnoletnim drużynowym trzeba pomóc. Jak to zrobić? Trzeba ich zgrupować. Ale nad takim wielkim zgrupowaniem trzeba postawić przecież kogoś bardzo doświadczonego. My natomiast  zadajemy sobie pytanie: czy nie lepiej wziąć 19-20-latka i dać mu do zorganizowania obóz dla 20-30 osób? Usłyszymy zapewne odpowiedź: gdybyśmy mieli tych 20-latków… Na to my  tak złośliwie nieco już myślimy: jak byście zrobili im nieco więcej miejsca, to pewnie byście ich mieli… Po prostu ruch skautowy musi się jawić dwudziestolatkom jako miejsce, gdzie będą mogli rozwinąć skrzydła, a nie jako miejsce, gdzie wszystko już przeżyli jako nastolatkowie. Stąd muszą dla nich stać otworem funkcje szefów, stopnie instruktorskie, funkcje hufcowych, namiestników, możliwości przygody europejskiej, kreowania wielkich wydarzeń jak Harce Majowe, obozy szkoleniowe, Eurojam, rozwój w całej Polsce.
 
fot. Piotr Gorus

Powtórzę tutaj raz jeszcze, że pierwszym miejscem i pierwszą rolą DOROSŁYCH w skautingu jest szanować, rozumieć i popierać miejsce oraz rolę dwudziestolatków. Nie chcieć być głównym protagonistą. Rozumieć, że to już nie jest dla mnie, że jestem tu tylko po to, by być „przybocznym” młodego pokolenia, nawet jeśli w danym momencie wyszło, że trzeba, bym został Akelą, szczepowym, hufcowym, naczelnikiem, komisarzem, czy ich przybocznym asystentem, członkiem Rady Naczelnej, odpowiedzialnym za rozwój, czy za coś innego. Mam być ich przyjacielem i sprzyjać temu, aby oni rozwinęli skrzydła. Zostawić miejsce na ich protagonizm, nawet jeśli paradoksalnie czasem to my będziemy się musieli tym protagonizmem wykazać, by znaleźć i zachęcić nowych kandydatów na szefów, by pobudzić atmosferę, by rozkręcić środowisko. Jesteśmy tam dla nich. Musimy wykazać się wyczuciem, co pewnie jest trudną sztuką i nie zawsze jest oczywiste.

 
Mimo wszystko zabiegamy o mądrą obecność dorosłych w skautingu. W szczególności od kilku lat, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że wielu dorosłych może założyć mundur i zostać szczepowym lub nawet Akelą. Funkcja szczepowego to wprost idealna funkcja dla 30-40-50-latków: kontakt z rodzicami, proboszczem, szefami, władzami lokalnymi, sprawy organizacyjne i logistyczne, wsparcie dla młodego szefa bez „zagłuszania” i onieśmielania go. To wszystko jest bezcenne. Bez wychodzenia ze swej roli, bez traktowania jako „późne powołanie życiowe”, bez „działactwa”, ale z sercem, zaangażowaniem, młodym duchem, sprawnością w relacjach międzyludzkich, umiejętnością łagodzenia, „oliwienia”, motywowania, zarażania innych, szczególnie młodych szefów i rodziców. Takich szczepowych jest obecnie coraz więcej. I takich, którzy nosili mundur ostatni raz dziesięć czy dwadzieścia lat temu, a także takich, którzy nigdy go nie nosili. Są też tacy szczepowi bez munduru, ponieważ ich dzieci, które są w skautingu, nie pozwalają go założyć. To też jest dość sympatyczna sytuacja, wyjątkowa pewnie, że dzieci czasem nie chcą, by  skauting stał się bardziej własnością ich rodziców niż ich. Nie uchybia to i nie przeszkadza, że szczepowy bez munduru może pomagać czasem bardziej niż ten w mundurze. To też jest objawem dojrzałości zaangażowania, której szukamy u wszystkich dorosłych, że oni przede wszystkim szanują to, że skauting jest własnością ich dzieci, że jest dla nich.
 
fot. Konrad Synowiec

Gdy trzy lata temu pierwsi dorośli zaczęli zostawać Akelami, nasza młodzież studencka patrzyła na to z pewnym zażenowaniem. Przecież skauting to wychowanie młodych przez młodych. Od razu tłumaczyliśmy, że to tylko przejściowo, z braku szefów,  do momentu wychowania młodych szefów w środowiskach, gdzie nie ma wilczków. Ponieważ zielonej gałęzi nie da się zrobić bez studentów, warto powierzyć dorosłym, jeśli akurat tacy chętni są, pracę z wilczkami. Powiedzenie Baden-Powella o wychowaniu „młodych przez młodych” w ścisłym sensie stosuje się do systemu zastępowego w zielonej gałęzi: wychowanie w grupie 12-16 lat, gdzie na czele stoi „młody”, niepełnoletni zastępowy. Ale co do zasady, chcemy aby to zaangażowanie dorosłych jako Akel było jedynie przejściowe, nawet nie dla całej Polski, ale lokalnie, w zależności od tego, czy uda się, czy nie mieć od razu młodych szefów. Nie chcemy, żeby systematycznie rodzice dzieci w wieku 8-11 łaskawszym okiem patrzyli na dojrzałych, doświadczonych, dorosłych szefów wilczków, a nie będą chcieli powierzać dzieci maturzystom i studentom. To by oznaczało, że strzeliliśmy sobie w stopę, że pozwoliliśmy narzucić sobie model, który nie jest w naszych „genach”, w naszym „charyzmacie założycielskim”. Mam wrażenie, że w taką stronę poszło nieco włoskie Stowarzyszenie Skautów Europy. Przy całym naszym podziwie dla nich, nie chcemy raczej sytuacji, w której 50% Akel będą stanowiły dorosłe kobiety i mężczyźni powyżej trzydziestego roku życia. Na pewno jest to rozwiązanie, które cenimy, które pozwoliło w wielu miejscach pójść do przodu i rozszerzyło horyzonty naszej wyobraźni. Sam zakładałem gromadę w wieku 39 lat i prowadziłem ją przez pół roku, co prawda raczej gorzej niż lepiej. Było to w nowym środowisku, więc warto było przebić jakąś ewentualną atmosferę niemożności tak, by rodzice się nie zniechęcili: były dzieci, nie było szefów. W sytuacjach nowych środowisk warto robić rzeczy lekko szalone.

 
Mamy w skautingu jakąś pulę zadań dla dorosłych, zwykle to wszystko, co jest powyżej jednostek, prowadzonych przez młodych szefów: zadania administracyjne, logistyczne, finanse, sprawy public relations, często organizacja wielkich imprez. Ważne, byśmy, my dorośli, nawet w tych zadaniach, nie stanowili 100%, ba! nawet 10%, tak by skauting zawsze jawił się jako coś pociągającego dla 18-20-30-latków, jako pole dla ich kreatywności, pragnienia kształtowania rzeczywistości wokół siebie. My starzy, nie możemy się czuć jedynymi właścicielami tego przedsięwzięcia, nie może być tak, że bez naszego, obowiązkowego namaszczenia, młodzi nic nie mogą zrobić. Oczywiście oni nie mogą chcieć pchnąć ruchu w kierunku obcym jego duchowi i misji. Nie mogą nagle przyjść jacyś młodzi marksiści, jak we Francji w latach 50-tych i 60-tych i pretendować do tego, że oto teraz my młodzi nadamy ruchowi nową dynamikę. Takich wyrzuca się za drzwi po prostu. Ale też nie może być jakiegoś skostnienia. Wierność tradycji i zasadom nie może być pretekstem dla ludzi leniwych i słabych.
 
Skauting właśnie ma coś takiego, że bazując na tych samych zasadach pedagogicznych i ceremoniale jest w stanie być zawsze twórczy, świeży, nowoczesny, właśnie dzięki temu, że ciągle przychodzą jacyś fajni młodzi gniewni, którzy idą dalej i lepiej niż ich poprzednicy. Po prostu obserwujemy, że gdzieś między 21 a 26 rokiem życia nagle z tych młodych szefów wykluwają się prawdziwe dojrzałe talenty, którym warto zaufać powierzając im jeszcze większe i odpowiedzialne zadania. Od ponad dwudziestu lat w naszym ruchu Skautów Europy w Polsce stosujemy zasadę „wypuszczania chartów w las”, czyli powierzania „core business” młodym dorosłym, czyniąc ich hufcowymi, namiestnikami, a nawet naczelnikami (sam miałem dwadzieścia cztery lata, gdy zostałem naczelnikiem). Nie może być tak, że nawet „wybitne” pokolenie, które budowało ruch od początku, okopuje się na wszystkich ważnych funkcjach, bojąc się tak naprawdę kreowania kolejnych „wybitnych” pokoleń.
 
fot. Tomasz Kaniewski

Nie wiemy, jak będzie się rozwijał nasz ruch. Nie wiemy do końca, czy nasi 25-30-latkowie udźwigną ciężar np. 10-tysięcznej organizacji. Maurice Ollier twierdzi, że taka organizacja jak nasza, czyli opierająca się na wolontariuszach, bez etatowej kadry, typowa organizacja społeczeństwa obywatelskiego, w przeciwieństwie do „organizacji instytucjonalnych” może liczyć maksimum 30-40 tysięcy członków. A my na pewno nie chcemy zmieniać tego opisanego szeroko powyżej modelu organizacji, będącej polem do popisu dla młodych dorosłych wchodzących w dojrzałe życie. Patrząc na 30-tysięczną organizację francuską i 20-tysięczną organizację włoską myślimy, że tak, że jest to możliwe, by wszystkim kręcili dwudziestolatkowie. „Dorosłych-dorosłych” potrzebować będziemy raczej tylko jako szczepowych, czasem do rozkręcenia wilczków, ale chcielibyśmy uniknąć przesuwania pokoleniowego namiestników i hufcowych, a nawet naczelników w kierunku lat czterdziestu.

W Polsce udaje nam się zapewnić dobrą równowagę między doświadczeniem a dynamiką młodości, znajdując odpowiednie miejsce i funkcję zarówno dla starych (co do zasady w drugiej linii) i dla młodych (co do zasady na pierwszej linii). Widać też, jak młodzi, ośmieleni dyspozycyjnością starszych, sięgają do nich jako swoich przybocznych, doradców, asystentów, ludzi do zadań specjalnych. Ci starsi zaś chętnie akceptują taką „drugoplanową”, ale ważną rolę. U nas nie ma po prostu zasady „kopa w górę”, tak częstej w różnych organizacjach społeczeństwa dorosłego, która polega na tym, że ktoś, kto pełnił ważną funkcję, może odejść tylko na wyższą funkcję. U nas to nie działa i nie może działać, inaczej moglibyśmy już zwijać ten interes. Nie możemy odwracać bowiem misji ruchu, którą jest służba. U nas działa zasada „kopa w dół”, która polega w skrócie na tym, że kto był naczelnikiem, komisarzem, namiestnikiem lub hufcowym, to marzy o tym, by zostać… szczepowym, asystentem hufcowego ds. rozwoju, przybocznym szefa PuSZczy, szefowej BluSZcza albo jeszcze przybocznym szefa obozu szkoleniowego. Na koniec jeszcze, czemuż by nie, Akelą zakładając nową gromadę (aby na powrót mieć kontakt z żywą rzeczywistością pedagogiczną Skautów Europy) a po roku, dwóch oddać ją młodszym. Nic innego tak naprawdę się nie liczy.
 
 

 

Zbigniew Minda HR

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)