List do brata 3 (Architekci zbiorowej wyobraźni) – Łukasz HR

Sejmik FSE w Niepokalanowie sierpień 2015 (fot. Grzegorz Gielert)
Drogi Maćku,
Cieszę się, że przezwyciężyłeś przeszkody i wziąłeś udział w Sejmiku. I przecież nie żałujesz! Przeciwnie, powiedziałeś mi w przelocie, że było bardziej niż w porządku. Czy jakoś podobnie… Bo to musi być budujące, i nie może być inaczej, widzieć tylu szefów z całej Polski, i początkujących, i weteranów, a wszystkich zaangażowanych i połączonych wspólnym ideałem, i wspólną służbą dla młodszych. To jest wielka kumulacja, lepsza niż w Lotto. Kumulacja wielu podjętych służb, wielu indywidualnych, czasami w ofiarności podjętych decyzji, ukrytych przed światem dobrych uczynków. Wszyscy, podkreślmy to, pełniący czynną służbę wychowawczą, czy bezpośrednio w jednostkach jako ich szefowie, czy w namiestnictwach, w zarządzie, w ekipach krajowych, w radzie naczelnej, służąc tym, którzy na pierwszej linii.

Ważna uwaga, uczestnicy Sejmiku reprezentowali swoje jednostki, powierzone im dziewczęta i chłopców, zaufanie ich rodziców, to był ich prawdziwy mandat do decydowania. Swoje jednostki, noszące chusty określonego koloru, mające określonych patronów, jak wierzymy, wspomagających ich na co dzień, ich i całe środowiska. Tak jak przez wieki wspaniałej historii Europy, gdy każde miasto miało swojego patrona, a nawet nierzadko zawdzięczało mu swoją nazwę, i faktycznie kultywowało nabożeństwo do niego, a on je wspierał. Nie wierzycie? Sięgnijcie po pierwszy z brzegu przewodnik. Może mieliśmy zatem do czynienia z jeszcze większą kumulacją, niż moglibyśmy przypuszczać?
Ad Mariam Europa (fot. G. Gielert)
Opowiem krótką historię a’propos, aby bardziej unaocznić, co mam na myśli. W te wakacje wyciągnąłem z biblioteczki mojej córki i przeczytałem wreszcie krótką biografię Św. Joanny d’Arc. Piszę „wreszcie”, bo moja wiedza o niej była raczej na poziomie podstawowym, potocznym, ograniczona do kilku powszechnie znanych faktów. We Francji jest to natomiast postać wciąż niezwykle popularna, mimo upływu wielu wieków, mimo rewolucji francuskiej po drodze, która zmiotła dziedzictwo chrześcijańskie. W wielu miasteczkach są jej pomniki, ulice noszą jej imię, a w sklepach z pamiątkami dla turystów można kupić gadżety z jej domniemaną podobizną. Co takiego się wydarzyło, że młoda, prosta wieśniaczka z Domremy przeszła do historii kraju i świata, i to w jakim stylu?
Cała historia sprowadza się do jednego roku życia tej kilkunastoletniej dziewczyny. Odkąd usłyszała tajemnicze głosy w swojej głowie, przypisywane trójce świętych, nie minął rok do dnia, gdy spłonęła na stosie. Kraj ogarnięty był wojną, zastępy doskonałego wojska angielskiego zajmowały kolejne miasta, a król angielski szykował się do przejęcia korony francuskiej. Joanna usłyszała głosy wzywające ją do udania się pod Orlean, stanięcia na czele wojska francuskiego i dotarcia do Delfina, aby doprowadzić do ukoronowania go na króla. Delfin, czyli następca tronu, był młodzieńcem chwiejnym i nie budzącym respektu. Uznawany za nieudacznika, otoczony był topniejącą prawie z dnia na dzień grupą wiernych możnowładców. Można powiedzieć – misja Joanny była szalona, bardziej kwalifikująca kogoś, kto ją głosił, na badania psychiatryczne, niż do tego, aby go poważnie potraktować. Zwłaszcza że wypłynęła ona z ust skromnej, młodej dziewczyny, bez żadnego przygotowania wojskowego, dyplomatycznego czy jakiegokolwiek innego. Na początku wyśmiana i zlekceważona, stopniowo zyskała grono zdeterminowanych i posłusznych dowódców. Na jej rzecz przemawiały pewność posiadanej misji i nadnaturalne fakty, które zaczęły mieć miejsce.  Jej rozkazy okazały się nadzwyczaj precyzyjne i zapewniły serię brawurowych, zaskakujących, nieprawdopodobnych zwycięstw. Na fali entuzjazmu Joanna dotarła do Delfina, rozpoznała go i nakłoniła do marszu na Reims celem koronacji. (W Katedrze w Reims koronowali się wszyscy królowie francuscy). Misja zrealizowana: Delfin został królem, Anglicy wyparci z kraju. W jednej z ostatnich potyczek Joanna została pojmana i osądzona przez uzurpatorski trybunał na czele z biskupem zdrajcą. Umarła spalona na stosie. Jej grób znajduje się w Katedrze w Rouen na północy Francji.
Historia czynów Joanny jest czymś niesamowitym, trudnym do ogarnięcia, kompletnie nieprawdopodobnym. Młoda, nie przygotowana dziewczyna z dnia na dzień staje się wybitnym strategiem wojskowym. Trudno w to uwierzyć, ale jej manewry w bitwach podobno przez stulecia były studiowane we francuskich szkołach wojskowych. Nie da się tego wytłumaczyć inaczej niż bezpośrednią interwencją Bożą. Wiemy, że to zdarza się bardzo rzadko. Bóg woli działać bez rozgłosu, w ukryciu, przez pośredników. Wielu ludzi upatrywało zatem źródła tych nadzwyczajnych wydarzeń w interwencjach św. Ludwika, króla Francuzów, przed Najwyższym Majestatem. Że to Ludwik załatwił u Boga takie wsparcie dla swego ukochanego królestwa. Hm…
Tak, święci są w stanie „załatwić” rożne sprawy, tylko czy my jesteśmy z nimi w zażyłości, czy jesteśmy co do tego przekonani i czy prosimy? Czy byliby chociaż w gronie naszych znajomych na fejsbuku? A jak jest z patronem Twojej jednostki? Czy jest tylko odległym, wielkim nieznajomym, postacią z papieru, okazem zamkniętym w słoju z naftaliną, niegroźnym cherubinkiem spoglądającym z obrazka odpustowego? Czy też realną postacią z krwi i kości, mężczyzną ze swoim temperamentem, emocjami, planami, słabościami, którego w pewnym momencie ogarnęła większa miłość i pchnęła do wielkich czynów, czasami za cenę życia? Wierzę, że tak jest, jeśli zastępowi jako lekturę obowiązkową mają dobrą biografię patrona, jeśli jego perypetie, myśli pojawiają się w homiliach duszpasterza, jeśli wszyscy harcerze oglądali film o tym świętym, jeśli cytaty z niego pojawiają się w okrzykach zastępów, a historie z nim związane są kanonem ognisk obozowych i całorocznych? Ciągle! Jako element tradycji, jak powietrze, którym oddychamy. Tak, aby każdy, kto przewinie się przez Twoją drużynę, został z pewną podstawową wiedzą, sentymentem do tego a nie innego świętego. Chciałoby się napisać – z nabożeństwem za jego wstawiennictwem, jakąś modlitwą przez niego napisaną, formą pobożności przez tego świętego zalecaną…
Dlatego też szukanie na patronów nowych jednostek świętych „oryginalnych”, odległych, o których mało co wiadomo, może spowodować, że siła ich oddziaływania będzie dużo mniejsza niż mogłaby być. I wtedy po prostu szkoda.

Postanowiłem Ci zaufać… z łaską Bożą dasz radę! (fot. G. Gielert)
Wracajmy jednak do Sejmiku. Chciałbym napisać Ci o jeszcze jednej refleksji, która mi się nasunęła jako bądź co bądź człowiekowi przezwanego „weteranem skautowym”. Otóż Skauci Europy to coś więcej niż zwykłe stowarzyszenie, nawet pożytku publicznego. To duch i pedagogika. Wszyscy, i władze każdej kadencji, i rada naczelna, i zarząd, i ekipy krajowe z namiestnikami, i ekipy obozów szkoleniowych – jesteśmy depozytariuszami tego ducha i tej pedagogiki. Mamy go strzec, bo w tym jest skuteczność tego narzędzia wychowania. Starać się lepiej rozumieć coś, co ktoś kiedyś dobrze przemyślał, i lepiej to aplikować w praktyce. Nic nie ujmować z tego ani nic pochopnie nie dodawać, bo nam się tak akurat wydaje. Możemy oczywiście to twórczo rozwijać, bo warunki życia zmieniają się gwałtownie, a my nie możemy być obojętni, jeśli coś skutecznego jeszcze wczoraj, dzisiaj nie działa albo działa słabiej dla młodszych. Ale zawsze wtedy należy to robić z rozwagą, z jakąś taką szczególną atencją, pokorą, aby nie wylać dziecka z kąpielą, aby nie zrobić czegoś pochopnie. Nigdy arbitralnie, nigdy w pojedynkę, nawet jak jesteśmy naczelnikiem czy naczelniczką, namiestnikiem czy namiestniczką, lecz w konsultacji, bo co dwie głowy albo trzy to nie jedna. A zatem dwa hasła: depozyt i wielka ostrożność przy zmianach. Te dwie zasady pozwalają nam od ponad dwudziestu lat płynąć po nierzadko wzburzonym morzu bez szwanku, cały czas na kursie.
Jednak z drugiej strony każdy szef to człowiek czynu, człowiek, który ma inicjatywę, jest „przywódcą swoich braci harcerzy”. Przywódca przewodzi, jest przykładem realizacji ideału, pociąga nim, pociąga swoją osobowością, aktywnością, humorem. W XIX w., gdy nie było państwa polskiego, ale istniała bardzo silna polska kultura, styl życia, poeci odgrywali rolę „architektów zbiorowej wyobraźni”, pełnili nierzadko rolę zastępczą dla polityków, działaczy, liderów społecznych.  Myślę, że każdy szef może być obecnie takim architektem zbiorowych emocji, dobrej atmosfery, zmotywowania we wspólnym stawianiu sobie i realizowaniu ambitnych celów. Jednym słowem – architektem swojego środowiska. Myślę tu nie tylko o powierzonych mu chłopcach, ale i o swoich przybocznych, i otaczających go ludziach dobrej woli. Bo nie chodzi tylko o prowadzenie jednostki, chodzi o tworzenie szerszego środowiska, budowanie więzi, dobrego klimatu wokół. To szef jest gospodarzem, to od niego musi pochodzić inicjatywa, iskra, która zapala innych. To on inspiruje, zagrzewa, poddaje pomysły, podrzuca polana do ogniska, gdy ogień dogasa. A potem znika, usuwa się w cień i tylko cieszy się, że kolejny chłopak przechodzi samego siebie, że podjęte wyzwania dodają mu skrzydeł, że kipi pomysłami.
Szef wychowuje kolejnego szefa i stara się, aby tamten był lepszy od niego. Przekazuje mu swoje doświadczenie, mając nadzieję, że ten uniknie jego błędów. To jest sposób działania, magazynowanie i ubogacanie doświadczenia. By była ciągłość, by nie wywarzać otwartych drzwi ani nie wymyślać koła. A nowy szef stara się zaczerpnąć od odchodzącego, przejąć pałeczkę i pobiec szybciej. Ale bez zadęcia, że ja tu dopiero dokonam wielkich rzeczy, że wcześniej to było pasmo błędów przede mną. Taka postawa to buta i arogancja, która wcześniej czy później prowadzi do smutnych rezultatów. Pokora! Podejmuję służbę i chcę ją jak najlepiej pełnić. Tylko tyle i aż tyle! Kontynuować to, co dobre, i korygować, z delikatnością, namysłem, to co można zrobić lepiej. Jak sługa, nie jak udzielny kacyk. Taki jest etos chrześcijańskiego przywódcy, wyrosły z tradycji rycerskiej. Wymaganie od siebie, pobłażliwość dla bliźnich, obrona słabszych, odwaga w przeciwstawianiu się złu. Marzenia o wielkich czynach i odważne ich podejmowanie, dla chwały nie swojej, ale Boga i ku pożytkowi ludzi.
Ks. Marek Adamczyk – duszpasterz Stowarzyszenia (fot. G. Gielert)
I jeszcze jedna sprawa akcentowana na Sejmiku: potrzeba większej troski o udział w naszej pracy duszpasterzy. Nie od święta, ale na co dzień, włączonych w podejmowanie decyzji, w dyskusję o każdym chłopaku. Duszpasterza, z którym można skonsultować wszystko, poprosić o radę i ją uzyskać. Na pewno jest coś do zrobienia w tej sprawie. Szef jednostki, który nie ma duszpasterza, nie może być spokojny. Jeśli nie mam duszpasterza, do którego chłopcy mogą zawsze zadzwonić, umówić się na rozmowę i spowiedź, i chcą to robić a duszpasterz ten jest szczęśliwy, że swoim kapłaństwem może im służyć i robi to z oddaniem. Jeśli nie masz takiego duszpasterza – nie możesz być spokojny. To znaczy, że z pewnymi elementami naszego wychowania, naszego stylu, będzie ciężko. Wcale nie mówię, że łatwo takiego duszpasterza znaleźć, pozyskać. Swego czasu byłem pięć lat drużynowym i mimo wielu starań, nie mogę powiedzieć, że udało się w takim stopniu, jak należy. Ale później do parafii przyszedł nowy ksiądz i zaangażował się całym sobą. I to była inna jakość, przyszły lata tłuste dla całego środowiska. Zależy nam na duszpasterzach, bo zależy nam na wychowaniu prawdziwie chrześcijańskim, z sakramentami, z częstym korzystaniem ze spowiedzi, z aktywnym udziałem w Eucharystii, w poznawaniu i czerpaniu siły i wiary z Pisma Św., ze świadomością, że wskutek grzechu pierworodnego ciągle upadamy i potrzebujemy kazań, zachęt, zgłębiania naszej wiary.
 
Dlatego nowa Rada Naczelna od razu zapowiedziała, że na każde posiedzenie będzie zapraszać duszpasterza krajowego, a w razie jego nieobecności innego duszpasterza pomagającego ekipom krajowym. Bez Boga nic sensownego zrobić nie możemy, a żeby On był w pełni między nami, potrzebujemy kapłanów. Pomyśl, czy zawsze starasz się zaprosić księdza na radę drużyny? Czy prosisz o radę? Czy konsultujesz, czy starasz się włączać go w troskę o chłopaków? Czy prosisz o przyjechanie z Mszą, ze słowem, o spowiadanie? Czy z Twojej twarzy, oczu bije przekonanie, że to ważne?
Gdy przed Mszą w niedzielę na sejmiku otworzyłem swoją aplikację na telefonie z czytaniami mszalnymi, dostrzegłem tam rozważanie do tekstu ewangelii z niepublikowanych rozmów duchowych Św. Maksymiliana Kolbe (a byliśmy przecież w wybudowanym przez niego Niepokalanowie). Pisze on tak: „Życie wewnętrzne jest rzeczą najważniejszą… Aktywne życie jest wynikiem życia wewnętrznego i samo w sobie nie ma wartości, jeśli od niego nie zależy. Chcielibyśmy robić wszystko najlepiej, idealnie. Ale jeśli nie powiążemy tego z życiem wewnętrznym, nie będzie to niczemu służyło. Cała wartość naszego życia i naszych działań zależy od życia wewnętrznego, życia miłością Boga i Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej, nie w teorii i radościach, ale w praktyce miłości, która polega na zjednoczeniu naszej woli z wolą Niepokalanej.” Mnie ten tekst wydał się niezwykle frapujący, i do tego zamieszczony w takim dniu, i gdy znajdowaliśmy się w takim miejscu. Pomyślałem, że podzielę się tym z Tobą.
Rozpisałem się. Wiesz dlaczego. Nowa służba przed Tobą. Świetnie. Nowe wyzwanie, nowi ludzie, nowe trudności. To się naukowo nazywa „wyjście poza swoją strefę komfortu”. Byłem szefem żółtym, zostaję zielonym. Byłem zielonym, zostaję czerwonym. Byłem czerwonym, wracam na żółtego, bo jest taka potrzeba, itd., itp. Nowe wyzwania, nowe metody ale cel ten sam! I dasz radę. Z łaską Bożą, dasz.
fot. Piotr Gorus
Trzymaj się!

Twój starszy brat Łukasz

Łukasz HR. Opiekun, obywatel, mąż, ojciec. Pisz do Łukasza, Łukasz odpowie, prawdę Ci powie.

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)