fot. Szymon Zając |
Mt 18, 1-5: „W tym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim? On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.”
Mt 20,24-28: „przewodzący narodom uciskają je, dają im odczuć swoją władzę.”
Mk 10,41-45: „ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swoją władzę. NIE TAK BĘDZIE MIĘDZY WAMI.”
Mocny, zdrowy mężczyzna. Przygoda, odkrywanie świata, zdobywanie, zwyciężanie. Czyż to nie jest kwintesencją zielonej gałęzi? Czyż to nie jest kwintesencją tego, czego dziś szuka każda korporacja? Elastyczny gość, przed którym stawiamy wyzwania, a on je pokonuje. Jedno za drugim. Wynegocjuje najniższą cenę, gdy trzeba coś kupić. Gdy trzeba coś sprzedać, załatwi podpisanie korzystnego kontraktu tak, aby zmaksymalizować zyski.
Ale wiemy, że nasz ideał rozwoju się na tym nie kończy. Bo po coś jeszcze są ci z czerwonej gałęzi. I u nich ideałem nie jest zdobywanie, wygrywanie, bycie na szczycie, ale przelewanie krwi. Oddawanie życia dla tych najmniejszych.
Oczywiście, już wcześniej te idee są przemycane harcerzom (choćby w geście salutowania: kciuk przytrzymuje mały palec – silniejszy podtrzymuje słabszego itd.), ale dla nich zasadniczo liczy się wygrana.
Zobaczcie, że bycie dla najmniejszych to jest punkt, który tak bardzo nie interesuje tych, którzy są na szczycie, których pozycja jest obiektem westchnień wielu. Np.:
· Np.: Świetnych prawników, którzy wygrają sprawę nie do wygrania – mniejsza o to, gdzie jest prawda. Liczy się, żeby wygrać.
· Świetnego managera, który w dżungli współzawodnictwa odstawił innych daleko. Poradził sobie w świecie intryg i w wyścigu szczurów.
· Szefa firmy czy dyrektora, który wykosił konkurencję.
Zobaczcie, że to ta sama zabawa. Zmieniły się tylko zabawki. Już nie zdobywa podkładek po śrubkach, które zastępują denary w czasie wielkiej gry, tylko zera na rachunku bankowym. Już nie przechytrzył przeciwników znajdując lukę w systemie na wielkiej grze, wykorzystując dostępne legalnie możliwości, ale znalazł lukę w przepisach skarbowych. Już nie ma na ramieniu kolekcji naszywek, ale dobry samochód w dobrym garażu przy domu w odpowiedniej dzielnicy i wakacje na Mallorce, na Gran Canarii, czy też na Hawajach.
I takiego pracownika potrzebuje korporacja. Człowieka, któremu ta zabawa, ta gra się nie znudziła. Bo potrzeba kogoś, kto będzie się piął w górę. Zostanie dyrektorem oddziału, potem regionu, potem czegoś tam jeszcze.
Ktoś, komu nawet nie chodzi już tak bardzo o pieniądze. Ma ich już dosyć. Co jakiś czas dokupi sobie kolejną zabawkę, ok, ale jemu chodzi o wygrywanie, dominowanie. WYGRYWANIE, WYGRYWANIE. To jest samiec α – tak dziś poszukiwany towar. Wielu takich dużych chłopców spotykamy na co dzień.
Nam zaś chodzi o przejście na kolejny etap rozwoju. Przejście z etapu wojownika – który musi wygrać i to jest najważniejsze – do etapu ojca, który troszczy się o tych najmniejszych. Taki pracownik nie jest aż tak poszukiwany. Niewielu mężczyzn oprze się pokusie wygrywania. Mam kolegę, który pracuje w banku, ma możliwości samodzielnego przydzielania kredytów na spore sumy, dom, dwie córki. Był przez chwilę dyrektorem, ale zrezygnował. Gdy zaproponowali mu znowu – odmówił. Woli zarabiać mniej, ale mieszkać tam, gdzie mieszka, nie przeprowadzać się za kolejnymi coraz wyższymi posadkami. Słabo. Na wyższym stołku przyniósłby dużo więcej zysków korporacji.
Przeszedł na wyższy etap rozwoju. Oczywiście, jego dom rodzinny mu w tym pomógł. Jego rodzice byli nauczycielami, którzy chcieli poświęcać czas swoim synom. Byli dla swoich dzieci. Byli z nimi. On to nieświadomie naśladuje. Chce poświęcić czas swoim córkom. Jest z nimi. Choć to nie znaczy, że nie istnieje dla niego nic poza dziećmi. Ma swoje zainteresowania. Rozwija się. Biega. Bierze udział w maratonach.
Bardzo istotną rzeczą jest, aby ten, kto ma władzę, był ojcem. Bo to sprawi, że dla niego od wygrania potyczki ważniejsze będzie ochronienie dzieci. To będzie dojrzałe sprawowanie władzy.
Jeśli tego nie ma, dzieją się straszne rzeczy. Konkretne szkody. Choć osobnik wygrywa.
Ten, kto ma władzę, nie lubi, aby podwładni „grali mu na nosie”, wmanewrowywali w różne decyzje. W końcu to on jest szefem i on tu rządzi. à Prawidłowo. Czy ktoś się do tego przyczepi?
fot. Piotr Gorus |
Jednak jeśli zapomnę o tym, że mam być ojcem dla tych najmniejszych, w tym dbaniu o to, abym miał posłuch, może umknąć mi istotna kwestia: jakie konsekwencje będzie to miało dla tych najmniejszych, dla szeregowych harcerzy, dla wilczków. Dlatego właśnie w medytacji kazałem wam przywołać najmniejszego harcerza czy też wilczka z waszej jednostki. Bo to o niego chodzi, bo dla niego robimy to wszystko. Nie dla wielkości Skautów Europy. I przy podejmowaniu decyzji musimy patrzeć, jakie ta decyzja pociągnie konsekwencje dla każdego z tych najmniejszych.
W przeciwnym razie może się zdarzyć, że ucierpią ci na samym dole, choć szef wygra. Nie pozwoli, żeby podwładny grał mu na nosie. Nie pozwoli się wmanewrować w decyzję, którą jego podwładny mu podsuwa i de facto manipuluje w tym kierunku, żeby przełożony „podporządkował się” jego decyzji. Nie da z siebie szydzić. Nie da się nabić w butelkę. A że jako efekt uboczny jakiś zastęp się rozleci – trudno. Że ktoś odpadnie – trudno.
Gdy ktoś z szefów u podłoża swych decyzji kieruje się zasadą: „ja tu rządzę, nie będzie tak jak ty chcesz, ale jak ja chcę”, może wyrządzić masę szkód. Może podjąć wiele działań, które jasno pokażą, kto tu rządzi, pokażą, że nie będzie tańczył, jak mu zagrają, ale jako efekt uboczny dokonają się konkretne szkody w życiu jednostek, w życiu tych najmniejszych. Bo nie kierował się zasadą „co będzie dla nich najlepsze”, ale: „nie pozwolę, by ze mnie kpiono, bo ja tu rządzę. Muszę mieć posłuch i szacunek”. A czasem lepiej by było dla dobra tych najmniejszych, gdyby ustąpił. Ale to oznaczałoby konieczność wyzbycia się dumy szefa. Tego, że on tu rządzi, że jego zdanie jest na wierzchu i że on wygrywa. To oznaczałoby konieczność wyjścia na głupka, frajera, który daje się manipulować, jest słaby i niezaradny…
Tylko bardzo dojrzały człowiek jest w stanie coś takiego zrobić. Ten, dla którego od tego, kto tu rządzi, ważniejsze jest: CO BĘDZIE LEPSZE DLA TYCH NAJMNIEJSZYCH.
To zjawisko występuje wszędzie. Nie tylko u skautów.
Bywają i w innych miejscach szefowie, przełożeni, którzy podejmują na pierwszy rzut oka zadziwiające, niezrozumiałe decyzje. Dziwne decyzje personalne, dziwne przenoszenie ludzi. Wyznaczanie kogoś do pracy, gdzie się nie nadaje, albo gdzie się bardzo męczy i ci, dla których pracuje, też się z nim męczą, bo po prostu się do tego nie nadaje. Dziwne rzeczy. Niezrozumiałe to wszystko. Czy rzeczywiście są one dziwne i niezrozumiałe? Tak, jeśli nie znajdziemy klucza interpretacyjnego, który jest w stanie je wyjaśnić.
Kiedyś miałem okazję obserwować tego typu zjawiska i w pewnym momencie olśniło mnie. Odnalazłem klucz interpretacyjny, który pasował. Wyjaśniał większość obserwowanych zdarzeń. Oto ten klucz: Jeśli pojawia się choć cień wątpliwości, że ktoś nie rozumie, kto tu rządzi, musi być natychmiast poddany reedukacji w tej kwestii”. Tym to sposobem mający władzę dba, aby dany delikwent zrozumiał, kto tu rządzi. Stąd dziwne roszady, przesunięcia, dziwne decyzje.
Czy na tym korzystają ci najmniejsi? Nie. Ale mniejsza o to. Najważniejsze, że jest jasne, kto tu rządzi. Nikt mu nie gra na nosie. On tu ma władzę i On decyduje.
Ktoś bardzo dobrze skomentował zjawisko niewłaściwego sprawowania władzy. Ujął to w celnym sformułowaniu: „Postępuje nie jak ojciec, ale jak urzędnik” – TO JEST SEDNO SPRAWY: Żeby dobrze sprawować władzę, trzeba być ojcem. Bo prawdziwy ojciec dba o swoje dzieci. Nawet jeśli broją. Władca, przełożony zaś chce po prostu mieć porządek, chce pozbyć się problemu i ewentualnie udowodnić, kto tu rządzi. Ojciec zaś chce dobra dziecka. I nawet decydując się na ukaranie, szuka takiej metody, aby dla dziecka wynikło z tego coś dobrego, żeby dziecko się czegoś nauczyło. Nie tylko tego, żeby było sprawiedliwie.
O tym właśnie czytamy w Ewangelii. O tym mówi Jezus w rozważanych przez nas na medytacji fragmentach.
Dlatego trzeba się uniżyć jak to dziecko. Bo tylko ten jest naprawdę wielki. Bo wygrał ze swoją ambicją. I nie będzie nią zaślepiony. I przyjmie takie dziecko w imię Jezusa. A Jezus się identyfikuje właśnie z tymi najmniejszymi i ich los jest Mu bliski.
W filmie o o. Jakubie Sevin słyszeliśmy o byciu starszym bratem. Ale starszy brat jest jak ojciec. Też dba, też chroni, też się opiekuje. Tylko dystans jest mniejszy. To ktoś bliższy. Ktoś, kto się nie wywyższa. Nie jest Panem, ale kimś bliskim. I zaangażowanym.
Każdy z nas odczuwa w tym zakresie pokusę: Żeby udowodnić, kto tu rządzi.
Stąd słowa Jezusa: NIE TAK BĘDZIE MIĘDZY WAMI.