Autostopem do… Włoch
Podróż autostopem jest wyjątkowym środkiem przemieszczania się – nigdy nie wiesz, czym przyjdzie Ci jechać, czy będzie to osobówka, kamper, kabriolet, van, pojazd pomocy drogowej… Ale jedno jest pewne – ludzie, których spotkasz na swojej drodze, mogą Cię wiele nauczyć – przede wszystkim tego, że dobroć na tym świecie jednak istnieje i ludzie chcą sobie nawzajem pomagać.
Podczas moich podróży poznałam wiele osób – z jednymi przyszło mi jechać 15 minut, z innymi 6 albo nawet 20 godzin… Ale wszyscy oni pozostali w mojej pamięci, znani lub nieznani z imienia. Spotkałam na swojej drodze małżeństwa, pary, samotnych kierowców. Niektórzy z nich sprawiali wrażenie zagubionych w życiu i szukali kogoś, z kim mogliby porozmawiać o swoich problemach i rozterkach. Rozmawiałam też z ludźmi szczęśliwymi, którzy chcieli się podzielić swoimi radościami.
W czasie całej naszej podróży nieustannie odczuwałam Bożą opiekę nad sobą. To On stawiał na mej drodze ludzi, dzięki którym mogłam pokonać tysiące kilometrów, miałam co jeść i gdzie spać. W tej relacji chciałabym coś więcej napisać o tych osobach, z którymi udało nam się nawiązać bliższą relację i z którymi kontakt mam do tej pory, już po zakończeniu podróży
Autostopem do Włoch wybraliśmy się w cztery osoby i podzieliliśmy się na dwójki. Naszą podróż rozpoczęliśmy w sobotę Eucharystią, by na ten czas powierzyć się opiece Niebieskiego Ojca. Była to pierwsza nasza tak daleka wyprawa autostopem i oprócz radości i ekscytacji, czuło się też niepewność i lęk, czy na pewno się uda… Autostop uczy cierpliwości – nigdy nie wiesz, jak długo będziesz czekać: 15 minut, a może 5 godzin… Taka nauka cierpliwości w dzisiejszym świecie, kiedy każdy chce mieć wszystko na zawołanie, jest dobra – stojąc z wyciągniętą ręką uczysz się tego, że warto czekać, by potem spotkać ludzi, którzy mogą Ci coś dać – siebie, swoje doświadczenie, radości i smutki oraz zaoferować Ci miejsce w swoim samochodzie, byś mógł jechać dalej, bliżej celu.
Na początku jechaliśmy do Bielska-Białej z młodym małżeństwem, które dało nam świadectwo miłości do siebie nawzajem i do Pana Boga. Z Bielska dotarliśmy dwoma stopami do Cieszyna, by tam stać się Aniołem Stróżem dla Pana pracującego w pomocy drogowej, który zabrał nas do Wiednia. Jechał przez całą noc w piątek i sobotę do pracy, a my rozmową i naszą obecnością pomogliśmy mu nie zasnąć w drodze.
Otrzymawszy od niego adres polskiej parafii próbowaliśmy z przedmieścia dostać się do centrum… Nie było to takie łatwe. Nikt nie potrafił nam wytłumaczyć drogi po angielsku, a nasza znajomość niemieckiego nie była wystarczająca do tego, by zrozumieć, co do nas mówią. W końcu po prawie dwóch godzinach udało nam się znaleźć właściwą kolejkę miejską, która prowadziła na ulicę, przy której znajdowała się parafia. Po krótkim czasie naszym oczom ukazał się duży kościół z otwartą bramą. I tak oto przekroczyliśmy próg
… furty austriackiego klasztoru SS. Wizytek
Zaraz po wejściu poznaliśmy księdza Jacka – Polaka, pełniącego posługę w tym klasztorze. Porozmawiał on też z siostrą przełożoną i pozwoliła nam zostać na noc. Poznaliśmy tam s. Monikę – Polkę, która wstąpiła do klasztoru w Austrii, oraz Cristinę – starszą już kobietę, która przeszła na katolicyzm i teraz często odwiedza siostry i im pomaga. Cristina wiele z nami rozmawiała po angielsku, opowiadała o swojej pielgrzymce do Polski. Mówiła tak dużo, że ks. Jacek musiał jej często przerywać, żebyśmy też mogli opowiedzieć coś o sobie, bo on sam był nas ciekawy. A my ciekawi byliśmy naszych gospodarzy. Siostry w klasztorze były dla nas świadectwem tego, że życie za murami klasztoru, praktycznie z niewielkim kontaktem z ludźmi z zewnątrz, mimo starości (klasztor już powoli zamiera z powodu braku powołań) dalej tętni radością i życiem. Następnego dnia – w niedzielę – ks. Jacek odprawił dla nas i sióstr Polek Mszę Świętą po polsku. Po śniadaniu z pomocą księdza dostaliśmy się na wylotówkę w stronę Graz i z błogosławieństwem na dalszą drogę rozpoczęliśmy kolejny etap naszej podróży, a tego dnia była to
…długa droga do Rzymu
Rozpoczęliśmy ją po ósmej rano w niedzielę, by na miejsce dojechać o trzeciej nad ranem w poniedziałek. Z Wiednia zabrali nas najpierw Turkowie, potem starsze małżeństwo w kamperze za Graz (jak się potem okazało, Starsza Pani w wieku dziewiętnastu lat jechała stopem z Austrii do Wenecji), a następnie dwie kobiety w kabriolecie mknące po austriackiej autostradzie pod granicę i…
…autobus Włochów jadących z Wiednia do Werony
A złapaliśmy ich stojąc przy wyjeździe ze stacji benzynowej. Przemili starsi ludzie, nieznający zupełnie angielskiego, ale na nasze szczęście mieli na pokładzie Mike’a- 16-latka, który był naszym tłumaczem. Urzekła nas bardzo ich troska o nas- byli ogromnie ciekawi, dlaczego tak podróżujemy, czym się zajmujemy i skąd jesteśmy. Mike był dla nas niezawodnym tłumaczem, bo dzięki temu sami mogliśmy nieco poznać grupę, która nas zabrała. Wysiedliśmy w okolicy Padwy- z zapasem jedzenia i pieniędzy od nich na dalszą drogę. Tam po prawie trzech godzinach oczekiwania zatrzymała się rodzina jadąca do Rzymu i tak około trzeciej znaleźliśmy się w…
Rzymie…
Miasto było pogrążone we śnie. Razem z Anią i Maksymem, którzy dotarli tam nieco wcześniej, znaleźliśmy otwartą kamienicę z dużym przedsionkiem i tam udało nam się przeczekać do rana. Potem rozpoczęliśmy poszukiwania miejsca na nocleg z poniedziałku na wtorek. Znaleźliśmy się przed kościołem Franciszkanów- tam braciszkowie zgodzili się przenocować Maksyma i Adam, a mnie i Ani jako dziewczynom pozostało szukać noclegu w innym miejscu. I tak trafiliśmy do domu pielgrzyma prowadzonego przez siostry ze zgromadzenia Suore di Cristo. Siostra próbowała porozumieć się z nami po francusku, co okazało się niemożliwe. W końcu się poddała i zaprowadziła nas na dół do jadalni gdzie usłyszeliśmy, jak ktoś mówił po polsku. Tak poznałyśmy…
…panią Renatę
Jak się okazało, pochodziła z Krakowa. Wzruszona i przejęta naszym sposobem podróżowania pozwoliła nam zostać w domu pielgrzyma i – co więcej – dała nam do dyspozycji pokój. Tego się nie spodziewałyśmy. Nie był to jednak koniec dobroci wyświadczonej nam przez Panią Renatę. Kiedy dowiedziała się, że jedziemy do Osimo (miejsca, gdzie umarł św. Józef z Kupertynu, patron studentów) zadzwoniła do znajomego franciszkanina i załatwiła nam u nich w klasztorze nocleg.
My ze swojej strony obiecałyśmy modlitwę u św. Józefa za jej córkę Ariadnę, by zdała w październiku egzamin prawniczy.
Po krótkim odpoczynku wyruszyliśmy wszyscy razem do Watykanu, by pomodlić się też przy grobie św. Piotra i bł. Jana Pawła II oraz zwiedzić nieco Rzym.
Droga do Asyżu z Alessandrą i Venim
Następnego dnia podjechaliśmy autobusem na obwodnicę Rzymu i tam próbowaliśmy łapać stopa do Asyżu. Staliśmy dwie godziny w upale i skwarze, aż wreszcie zatrzymało się auto z młodą dziewczyną i chłopakiem, którzy zaproponowali, że zawiozą nas w miejsce, gdzie łatwiej będzie nam złapać okazję do Asyżu. Nagle – nieoczekiwanie dla nas- Alessandra stwierdziła, że nigdy nie była w Asyżu, więc chętnie pojadą z nami. Było to tym bardziej zaskakujące, że decyzję podjęli spontanicznie – mieli przecież zupełnie inne plany. Z godziny na godzinę wspólnego przebywania ze sobą bariera komunikacyjna niemal zanikła i poczułam się tak, jak byśmy się znali już długo. Wieczorem Veni i Alessandra opuścili nas , a my zostaliśmy jeszcze w Asyżu do następnego dnia, by wziąć udział w Mszy św. w bazylice św. Franciszka (tego dnia przypadało wspomnienie św. Maksymiliana Maria Kolbego). Odwiedziliśmy też św. Franciszka i św. Klarę i potem ruszyliśmy do Osimo. Po niezbyt długim czasie złapaliśmy okazję…
…z włoskim Piotrem Rubikiem za kierownicą.
Jak okazało się w czasie drogi, nasz kierowca jadący razem z żoną i synem na wakacje, był flecistą i kompozytorem. W czasie podróży towarzyszyła nam muzyka wykonana przez niego i będąca muzyczną aranżacją do Pochwały stworzenia św. Franciszka z Asyżu. Rozmawialiśmy trochę o wizycie w Asyżu i o naszym celu – Osimo i odwiedzeniu św. Józefa z Kupertynu. Na pożegnanie otrzymaliśmy płytę i zostaliśmy poproszeni o modlitwę u św. Józefa za syna i jego egzamin z matematyki. Następnie po podróży dwoma autobusami (to był drugi po autach osobowych najczęstszy środek transportu, jaki łapaliśmy;)) dojechaliśmy do Osimo, gdzie czekała na nas Ania i Maksym, a tam poznaliśmy…
o. Honorata i br. Marcina
franciszkanów reformatów z wrocławskiej prowincji. Zaznaliśmy polskiej gościnności na włoskiej ziemi i tym samym daliśmy też naszym franciszkanom okazję do porozmawiania z kimś po polsku – chyba im tego brakowało, bo najwidoczniej cieszyła ich rozmowa z nami. U braci mogliśmy się poczuć niemal jak w domu – otoczyli nas życzliwą opieką. Następnego dnia po Mszy w parafii, w której mieszkaliśmy, poszliśmy odwiedzić św. Józefa i pomodlić się w swoich intencjach, a także tych powierzonych nam po drodze do Osimo. Po południu o. Honorat sprawił nam małą niespodziankę i zabrał nas do Sanktuarium w Loreto, gdzie mogliśmy nawiedzić domek Matki Boskiej przeniesiony do Włoch z Nazaretu przez rodzinę Da Angeli ( a jak mówi legenda przez samych aniołów), oraz nawiedzić polski cmentarz, gdzie pochowani byli żołnierze z Polski, którzy w czasie II wojny światowej walczyli we Włoszech i brali udział w obronie loretańskiego Sanktuarium.
Ostatnim celem naszej podróży po Włoszech była Rawenna – dotarliśmy tam w gronie powiększonym o ojca Honorata. Mając znajomości u polskich paulinów tam mieszkających mieliśmy gdzie przenocować i przy okazji spotkaliśmy studentów –rowerzystów z Nowego Sącza, którzy podróżowali po Włoszech. Następnie rozpoczęliśmy zwiedzanie miasta wraz z całym jego artystycznym bogactwem w postaci mozaik w kościołach i baptysteriach. Po południu w piątek nadszedł czas pożegnania z o. Honoratem i powrotu do Polski.
W drodze powrotnej mieliśmy okazję krótko podróżować ze świadkami Jehowy, ze starszym panem, który zaproponował nam podróż wraz z nim do Lublany (niestety, nie dane nam było skorzystać), z rodziną włosko-rosyjską, która wysadziła nas zaraz za granicą austriacką. Po długim oczekiwaniu poznaliśmy Dubajczyka i Libańczyka, którzy urządzili sobie objazdową wycieczkę po Europie i zabrali nas do Wiednia. A stamtąd podróżowaliśmy z Kolumbijczykiem jadącym wraz z dwoma Ekwadorczykami do Bratysławy. Pożegnaliśmy się z nimi na stacji benzynowej. Byliśmy głodni i bez perspektyw na posiłek. I wtedy niespodziewanie zjawili się studenci z Pragi, którzy wybierali się stopem do Rumunii nad morze. Podzielili się z nami bułkami i melonem, którego dostali od jednego kierowcy. Długo też rozmawialiśmy o naszej podróży. Po pożegnaniu się z nimi na nowo rozpoczęliśmy „łapanie” transportu do Polski i tak dzięki jednemu panu dotarliśmy do Żywca, a stamtąd do Bielska-Białej, by po pięciu godzinach dotrzeć do Krakowa.
Podróż autostopem była dla mnie czasem przygody, ale też dobrą okazją do nauki cierpliwości i pokory. Był to również czas rekolekcji, które uczyły, że Pan nie zostawia nas nigdy samych i zawsze towarzyszy nam na naszej drodze do Niego. Gdyby nie ufność w Jego pomoc oraz modlitwa, nie wiem, czy zaznalibyśmy tyle życzliwości i czy udałoby nam się poznać tych wszystkich ludzi. Podróż ta otworzyła mnie na drugiego człowieka i pokazała, że dobroć ludzka nie zna granic i na świecie są ludzie, którzy wyciągną do ciebie pomocną dłoń, by pomóc ci spełnić twoje marzenia. A warto je mieć i dążyć do ich realizacji. Dobrze jest wyłączyć facebooka i ruszyć po przygodę z plecakiem- czy to na wędrówkę, czy stopem w nieznane i zawalczyć o swoje życie, by nie przeleciało Ci między palcami. Warto zawalczyć, żebyś miał o czym opowiedzieć swoim dzieciom i wnukom, kiedy będziesz już stary. Wtedy z łezką wzruszenia w oku wspomnisz te wszystkie szalone rzeczy, które może według innych nie miałyby racji bytu czy byłyby same w sobie nieprawdopodobne, a ty będziesz przykładem tego, że jednak się udało.