Karol Lanckoroński z córką Karoliną ok. 1900 roku |
„Portret damy” – tak zatytułował swój film dokumentalny o Karolinie Lanckorońskiej, reżyser Paweł Woldan. Jego określenie świetnie oddaje istotę osobowości tej niezwykłej kobiety, o której chcę dzisiaj napisać. Karolina była ostatnią przedstawicielką rodu Lanckorońskich z Brzezia, rodu, który wywodzi swą genealogię od XIV wieku i który dał Polsce wiele wybitnych postaci: posłów, senatorów, biskupów, wojewodów. Karolina przez całe życie miała przekonanie, że historia jej rodziny nakłada na nią raczej zobowiązania niż przywileje. I temu przekonaniu dawała świadectwo we wszystkim, co robiła.
Urodziła się w 1898 roku w Wiedniu. Jej ojciec, Karol, otrzymał nominację na Wielkiego Ochmistrza dworu Franciszka Józefa I. Z tego powodu, jak również poprzez swoje małżeństwa – dwukrotnie z Austriaczką, po raz trzeci z Prusaczką „zżył się na pozór całkowicie ze światem dworu i ekskluzywnej arystokracji austriackiej.” Jednak mimo iż był tak związany z kulturą niemiecką i austriacką, zrobił niezmiernie dużo dla nauki i kultury polskiej, za co został odznaczony przez rząd niepodległej Polski Wielką Wstęgą Orderu Polonia Restituta. Był kolekcjonerem i mecenasem sztuki, a jego zbiór obrazów stanowił jedną z najbogatszych w Wiedniu prywatnych galerii sztuki.
Dzieci Karola, w tym Karolina, odczuwały przez całe życie bardzo ścisły związek z Polską. Lanckorońska, od najmłodszych lat otoczona pięknem, odbywająca z ojcem podróże po muzeach europejskich, rozwijała w sobie coraz bardziej miłość do sztuki. Studiowała w Wiedniu historię sztuki właśnie , choć pociągało ją także pielęgniarstwo i myślała o ukończeniu szkoły pielęgniarskiej. W czasie studiów zresztą znajdowała czas na opiekę nad chorymi. Ostatecznie jednak, posłuchawszy rady zaprzyjaźnionego i cieszącego się autorytetem lekarza, postanowiła poświęcić się pracy naukowej. Jako pierwsza kobieta w Polsce zrobiła habilitację z zakresu historii sztuki i pozostała na Uniwersytecie Jana Kazimierza jako pracownik dydaktyczny i naukowy. Niestety, wkrótce wybuchła wojna. Lanckorońska, współpracując jako wolontariuszka z Polskim Czerwonym Krzyżem, oddała się opiece nad więźniami w całej Generalnej Guberni . Uratowała życie wielu osobom. Sama jednak została w 1942 roku aresztowana. Więziono ją w Stanisławowie i Lwowie, po czym wysłano do obozu w Ravensbrück. Tam organizowała m.in. wykłady z historii sztuki dla „królików” (kobiety poddawane niebezpiecznym eksperymentom medycznym) i dawała niebywałe świadectwo hartu ducha i odwagi.
W 1945 roku została zwolniona z obozu. Wyjechała do Włoch, gdzie, na życzenie generała W. Andersa, zorganizowała studia dla żołnierzy 2 Korpusu. Potem wspierała podobną działalność w Wielkiej Brytanii i Szkocji. Ostatecznie, wraz z księdzem prałatem Walerianem Meysztowiczem założyła Polski Instytut Historyczny w Rzymie i poświęciła się pracy wydawniczej i organizacyjnej dla nauki polskiej. Dzięki jej szczodrobliwości wielu uczonych polskich mogło studiować w Rzymie. W 1994 roku przekazała zbiory Lanckorońskich narodowi polskiemu . Znajdują się one na zamkach w Krakowie i Warszawie.
Karolina Lanckorońska zmarła w 2002 roku w Rzymie i została pochowana na tamtejszym cmentarzu Campo Verano.
Przeczytałam ostatnio jej „Wspomnienia wojenne”. Niezwykła książka. Pokazuje damę w całym tego słowa znaczeniu: kobietę inteligentną, dobrze wychowaną, energiczną, zachowującą królewską wręcz godność, spokój i odwagę w sytuacjach nieludzkich. Przesłuchujący ją gestapowiec nie mógł znieść jej spokoju i opanowania. „ „Dlaczego pani jest taka spokojna?” – pytał z rosnącą irytacją. –„ Przecież znajduje się pani w największym niebezpieczeństwie. (…) Czy pani jest wrogiem Niemiec?” – „Pan wie, że jestem Polką, i wie pan również, że Polska jest w stanie wojny z Niemcami.” – „ Pani ma odpowiedzieć na moje pytanie. Czy pani jest wrogiem Rzeszy Niemieckiej? Tak czy nie?” – „Oczywiście, że tak.”(…) – „Od kiedy?” – „Odkąd patrzę na bezmierne cierpienia moich braci.”” Lanckorońska górowała pod każdym względem nad swoim prześladowcą, nie potrafił złamać jej moralnie. Od chwili aresztowania była gotowa na śmierć, choć wewnętrzny glos zapewniał ją, że nie umrze. Jeszcze nie teraz… „Nie zanudzaj Pana Boga. On wcale jeszcze na ciebie nie reflektuje. On całkiem czegoś innego chce od ciebie. Pilnuj się, aby ci się charakter nie rozlazł w tej niewoli, a nie wybieraj się na tamten świat, bo będziesz żyła.”
Uderza mnie jej odwaga, radzenie sobie w sytuacjach tragicznych, zachowanie wolności w chwilach zewnętrznego zniewolenia. Można się zastanawiać, co jest źródłem tak wielkiej wewnętrznej siły tej kobiety. Na pewno wyniesione z domu poczucie własnej godności, szacunek do siebie, silny charakter, bo nawet w sytuacji zewnętrznego upodlenia nie pozwalała sobie na zachowanie, które spowodowałoby utratę szacunku do samej siebie. Poza tym, co bardzo ważne, Lanckorońska to człowiek sztuki, orędowniczka piękna, a ono stanowi źródło siły, wzorców, bohaterstwa. „Potęga smaku”, jakby to określił Zbigniew Herbert.
Zamknięta przez siedem dni w ciemnicy, pozbawiona kontaktów z ludźmi, ale też dostępu światła, wynalazła – jak pisze – „przyjemny sposób spędzenia dnia” przenosząc się wyobraźnią do jednej z wielkich galerii europejskich i „oglądając obrazy”. Ta miłośniczka Michała Anioła, Homera i wielu innych z wielkim przekonaniem pisała: „kto chce być wychowawcą narodu, ten musi dążyć do udostępnienia mu dzieł geniuszów, bo tylko ten, który je zna choć w części, wie, czym jest życie prawdziwe.” Oczywiście, oparcie znajdowała przede wszystkim w Bogu, a jej wiara wzrusza – typową dla niej szczerością: „ W tym okresie coraz bardziej męczył mnie lęk przy pacierzu. Chodziło o słowa „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.” Odpuścić to, co się działo wokół mnie, stawało się wręcz niemożliwością. Zupełnie mi już nie chodziło o siebie – bo chodziło o męczarnię tysięcy! Przecież nie mogłam kłamać Bogu! Wreszcie (długo się męczyłam i strasznie gryzłam) wycięłam te słowa z „Modlitwy Pańskiej” i – tak okaleczoną – odmawiałam ją do końca wojny.”
„Wspomnienia wojenne” są jednak czymś więcej niż tylko spotkaniem z wyjątkową osobowością autorki. To bogactwo obrazów, spostrzeżeń, opisów dotyczących życia obozowego, zmian następujących we Lwowie po wkroczeniu Armii Czerwonej, galeria charakterów… Uderza mnie na każdym kroku duma Lanckorońskiej z polskości, z którą się utożsamia (ojciec, jak wiemy, był Polakiem, matka natomiast Niemką): „ I znowu po raz setny czułam tak bardzo intensywną wdzięczność wobec Stwórcy za przynależność do narodu, który w tej rozpaczliwej walce o własny byt broni zarazem wszystkich najwyższych dóbr ludzkości.” Pisze o 10-letniej Jance, aresztowanej za udział w konspiracji: „dziecko bezustannie, zamiast wypierać się wszystkiego, powtarzało, że wie, ale nie powie, bo jest Polką”. Opowiada o podziwie, jaki budziły w obozie Polki, które jako jedyne „wchodziły z głową do góry i z miną po prostu wesołą” i wszystkie bez wyjątku umierały z okrzykiem „Niech żyje Polska”.
Mnóstwo tu szczegółów dotyczących życia obozowego, z pewną dozą humoru opisany został Lwów – oficerowie Armii Czerwonej, źle umundurowani, zaniepokojeni, wykupujący ze sklepów wszystko, łącznie z grzechotkami dla niemowląt. „Z ich zachłannością w zdobywaniu towaru dziwnie nie licowało ciągłe opowiadanie o zasobności Rosji, o tym, że w Sowietach jest wszystko, czego dusza zapragnie. Na zapytanie lwowian: A czy Kopenhaga jest?, zapewniali, że jest i to milionami. A pomarańcze są? Jeszcze ile! Zawsze było dużo, ale teraz, gdyśmy zbudowali tyle nowych fabryk, to jest ich jeszcze więcej”.
Podobnych obrazków obyczajów można znaleźć w książce bardzo dużo. Gorąco zachęcam do lektury.
Hathina, żona HRa, matka dwojga harcerzy