|
fot. Piotr Gorus |
„Czy chcesz pozostać mężny i skromny, nie być niewolnikiem swoich kaprysów ani mód i błędów współczesności i zachować przez całe życie ducha ubóstwa? Tak, chcę.” (z obrzędu Wymarszu Wędrownika).
Kiedy myślę o dzisiejszych czasach, o naszej codzienności, czasem czuję się jak ktoś z zupełnie innej epoki, ktoś, kto zapadł w sen i nagle po latach został z niego wybudzony. Powód? Dzisiejszy świat proponuje nam tyle „udogodnień” i „ułatwień”, a wszystko powinno nam przychodzić „jak z płatka”… Jeśli tak nie jest, szukamy tego, co nie działa, co nie funkcjonuje poprawnie. Wyjątek? Prawdziwi wojownicy.
Pierwszym tekstem, który przychodzi mi na myśl, jest rzucone przez Jezusa jakby mimochodem zdanie: „A On rzekł do nich: Dlatego każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare” (Mt 13,52). Kiedy wydobywamy ze skrzyni jakieś nasze „skarby”, nie obywa się bez chwili wspomnień, podziwu czy zachwytu. Takim starym skarbem, któremu chciałbym się teraz wspólnie poprzyglądać, jest asceza. Wspólnie zatem wyjmijmy ją teraz na światło dzienne ze skarbca Kościoła i Tradycji.
Samo słowo asceza (gr. ἄσκησις – askezis) pierwotnie oznaczało „ćwiczenie” lub „trening” i początkowo odnosiło się do przygotowań atletycznych bądź wojskowych. Było to zatem związane z treningiem do zawodów olimpijskich, sportowych lub z przygotowaniami do wojny.
|
fot. Piotr Gorus |
Asceza zatem to żelazna dyscyplina, to reżim, jakiemu jesteśmy poddawani przez innych lub pod którym sami zginamy karku. Takiemu reżimowi poddają się sportowcy (zawodnicy) chcący wygrać w zawodach – na olimpiadzie lub w mistrzostwach. Poddają się mu także muzycy, którzy z samozaparciem ćwiczą każdego dnia przez wiele godzin, aby dać „popis” na koncercie lub po prostu wyćwiczyć jakiś trudniejszy element utworu. Wreszcie wojownicy (rycerze, żołnierze) każdego dnia podnoszący swoją sprawność i umiejętności, aby kiedy staną wobec zagrożenia, mogli mu sprostać. Można by poszukać jeszcze wiele różnych sytuacji bądź zawodów (pasji), które wymagają długotrwałego treningu. Przychodzimy na świat (rodzimy się), gdzie trwa nieustanna walka (wojna) pomiędzy synami światła i ciemności. Pamiętając o tym, że „bojowaniem życie jest człowieka” to właśnie ta ostatnia analogia jest mi najbliższa jeśli chodzi o rozumienie słowa „asceza”. Św. Paweł z Tarsu z kolei daje nam bardziej pokojową analogię, ale równie wymowną: „Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali. Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą” (1Kor 9,24-25). Idziemy razem ze św. Pawłem Apostołem w kierunku ćwiczenia naszego ducha, który jest przede wszystkim odpowiedzialny za trening wojownika Chrystusa. Silny charakter, silna wola, niezłomność, bezkompromisowość, ale także zewnętrzna i wewnętrzna wolność – to są cechy, które odpowiadają za jakość wyszkolenia owego wojownika. Teraz przyjrzyjmy się różnym spojrzeniom na ów trening, żeby potem odnieść go do konkretów z naszej wędrowniczej duchowości.
Pierwszym skojarzeniem z ascezą jest post. Już w tradycji żydowskiej post był ważnym elementem duchowości. Znano nawet wielki post w Dzień Ekspiacji: „(…) Dziesiątego dnia siódmego miesiąca będziecie pościć. Nie będziecie wykonywać żadnej pracy, ani tubylec, ani przybysz, który osiedlił się wśród was. Bo tego dnia będzie za was dokonywane przebłaganie, aby oczyścić was od wszystkich grzechów. Przed Panem będziecie oczyszczeni. Będzie to dla was święty szabat odpoczynku. Będziecie w tym dniu pościć…” (Kpł 16,29nn). Zwyczajowo poszczono w poniedziałki i czwartki. Poszczono w chwilach klęsk, w sytuacjach wyjątkowych, by uprosić Bożą pomoc, Jego rozwiązanie dla danej sytuacji. Post w narodzie izraelskim rozumiano jako modlitwę błagalną do Boga, jako zadośćuczynienie i pokutę za grzechy. Przez post chciano Bogu pokazać chęć powrotu do Niego i do Jego Prawa.
|
fot. Piotr Gorus |
Jezus w swoim nauczaniu nie unika ani tematu ascezy, ani postu. Wskazuje jednak, że uczniowie powinni pościć w ukryciu, tylko przed Bogiem Ojcem, nie przed ludźmi i nie na smutno, ale radośnie, z uśmiechem na twarzy (por. Mt 6, 16-18). Sam Jezus daje przykład na pustyni przed rozpoczęciem swojej publicznej działalności poszcząc czterdzieści dni i nocy. Mimo to na faryzeuszach nie stara się zrobić wrażenia ascety, zdarza się, że je i pije ze swoimi uczniami, dzieli z ludźmi ich radość, śmieje się nawet z siebie, że zwą Go „żarłokiem i pijakiem” (por. Łk 7,34). Kiedy zarzucają Jego uczniom, że nie poszczą, sam bierze ich w obronę jako gości weselnych (por. Mt 9,15). Mimo że zbawienie i radość mogą się stać udziałem każdego człowieka wraz z przyjęciem Jezusa, to jednak w dalszym ciągu panuje grzech, zło i śmierć. Św. Paweł pisze do Efezjan w taki sposób: „Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6,12). Nadal toczymy więc wojnę i asceza straci swoją rację bytu (swój sens) dopiero wtedy, kiedy Nieprzyjaciel zostanie ostatecznie pokonany. Dla Kościoła pierwszych chrześcijan, dla czasów ostatecznych (a zatem i dla nas) post nie tyle jest żałobą czy pokutą, ale raczej ustawicznym trwaniem w gotowości zbrojnej na wypadek ataku sił Nieprzyjaciela. Winniśmy przyjąć postawę straży wyczekującej nadchodzącego Pana, trwającej w pełnej gotowości do odparcia inwazji zła – pokusy i grzechu, które sprowadzają w konsekwencji śmierć na człowieka.
Dajmy teraz na chwilę głos Ojcom Kościoła, którzy podkreślali pozytywny wpływ ascezy na duszę i ciało. Mawiali: „Gdy ciało obrasta w tłuszcz, także i duch staje się ociężały i otępiały”. Św. Franciszek z Asyżu nazywa swoje ciało Bratem Osłem, którego nieustannie trzeba ćwiczyć w ubóstwie i pokorze, ponieważ z natury swej ma tendencję do „wierzgania” chcąc czego innego niż duch. Asceza wnosi pokój pomiędzy ducha i ciało – zapanowuje wtedy w człowieku wspaniała radość jedności. Teraz głos niech zabierze św. Atanazy tak nam radząc: „Zauważ, co czyni post! Leczy on choroby, wysusza nadmierne soki w organizmie, przepędza złe duchy, płoszy natarczywe myśli, nadaje duchowi większą przejrzystość, oczyszcza serce, leczy ciało i wiedzie w końcu człowieka przed tron Boży”.
|
fot. Piotr Gorus |
Asceza jest ważnym czynnikiem oporu wobec dzisiejszego świata, który atakuje nas mnóstwem bodźców. Kultura i media są skoncentrowane na konsumpcji i przyjemności, na doznaniach zmysłowych wszelkiego rodzaju. Jest to atak przypuszczony na umysł i serce każdego z nas, które są bardzo często brane w ten sposób w niewolę. Przychodzi nam z wielkim trudem odzyskać wewnętrzny spokój oraz czystość myśli i serca, aby jedno i drugie skierować do Boga, odzyskując tym samym wypełnienie Jego Duchem, Jego Obecnością w nas.
Trening wojownika, jakim jest asceza, obejmuje modlitwę ustami, myślami, sercem (modlitwa Jezusowa), milczenie, pracę fizyczną, miłość braterską, umartwienie ciała… Każdy z nas może do tego treningu dorzucić coś od siebie. Jan Kolobos, który mieszkał na pustyni razem ze swoim bratem, napisał dla nas taką myśl: „Kiedy król chce zdobyć miasto, wtedy zabiera mu wodę i uniemożliwia jej dostawę, a gdy miastu grozi śmierć głodowa, samo się poddaje. Tak też rzecz ma się z pożądliwościami ciała. Gdy stajemy naprzeciwko nich z postem i głodem, wrogowie ci staną się bezsilni”. Może każdy z nas ma też jakieś miasto-twierdzę, które oblega od dłuższego czasu i nie może zdobyć. Może trzeba wziąć wroga głodem?!
Ascezą, codziennym treningiem może być proste, pokorne wypełnianie swoich obowiązków wynikających z wybranego stanu: nie mam czasu jeść i spać, ponieważ dziecko jest chore; rezygnuję z czytania książki, czy oglądania filmu, ponieważ syn chce ze mną porozmawiać; zmieniam plan dnia, ponieważ żona oczekuje mojej pomocy… Każda rezygnacja ze swojego „ja” zawartego w moich planach jest zwycięstwem w codziennym treningu, które może okazać się brzemienne w wygraniu wojny.
Inny mistrz duchowy, dla którego istotny jest trening wojownika, to św. Ignacy z Loyoli – sam był żołnierzem, zatem o docenienie owej codziennej walki ze sobą wcale nietrudno. Jako dobre wymienia post ścisły, ale także spożywanie tylko wybranych pokarmów, rezygnację z pewnych napojów lub łakoci, ograniczenie snu, prostotę ubioru, skromność wzroku, kontrolę języka. Kiedy? Najlepiej na każdym kroku, bo czyż w czasie wojny nie powinniśmy spodziewać się ataku z każdej strony i w każdym czasie?! Czujność – ważna cecha wojownika.
Można pytać o cel takiej ascezy także poza przygotowaniem do walki. Może być różny dla każdego z nas: wynagrodzenie za własną grzeszność, wprowadzenie pokoju w swoim życiu, wprowadzenie ładu w nasze serce, wyzwolenie siebie spod dyktatury mody, reklam, bzdurnych przyzwyczajeń, wyimaginowanych potrzeb narzucanych przez dzisiejszy świat w „osobie” mediów, ale także wyciszenie wewnętrzne, skupienie na modlitwie, czy proste zjednoczenie z Bogiem, któremu w ten sposób możemy zrobić miejsce w naszym wnętrzu.
Jakie są owoce takiego treningu? To przede wszystkim życie w prawdzie i przejrzystości myśli, słów i czynów. To zrozumienie siebie, tego, co mnie zniewala, a co uwalnia. To poznanie mocnych i słabych stron swojego duchowego pancerza, który koniecznie wymaga okresowego przeglądu. To pokora stanięcia wobec własnych słabości, grzechów, zdrad. To wolność od nałogów i uzależnień: internetu, telewizji, polityki, plotek, pomówień, używek, gier komputerowych i hazardu… Możesz sam wydłużyć tę listę, o ile masz odwagę stanąć w prawdzie i pokorze.
Duch ascezy w naszym wędrowniczym życiu jest trochę jak duch drogi – kiedy jest, od razu się go czuje, jego brak też jest z miejsca wyczuwalny. Trudno go jednak uchwycić namacalnie. Spróbujmy się zastanowić, jakie są oznaki jego obecności. Kiedy duch ascezy jest obecny, łatwiej jest zrezygnować z własnej wygody czy upodobań – dla dobra wspólnego lub dla dobra bliźniego. To dzięki niemu mamy odwagę podzielić się myślami, marzeniami, troskami i radościami, zbudować dobre relacje wychodząc ze swojej żółwiej skorupy, chociaż nie zawsze mamy na to ochotę. Opuścić swoje pudełko nicości, swoją jaskinię dumania to też asceza i wyraz miłości bliźniego. Asceza to także ciągła gotowość do służby, chęć budowania dobrych relacji z mieszkańcami mijanych miejscowości, przechodniami, turystami czy pielgrzymami – to znowu wyjście „na zewnątrz” siebie przez pozdrowienie, ciepłe pytanie, dobre słowo, uścisk ręki serdeczny, zainteresowanie, pomoc czy choćby uśmiech.
|
fot. Piotr Gorus |
Asceza to ciągła troska o ład w naszym wędrowaniu, troska o ład w wędrowniczym życiu. Asceza obozowania wyrażająca się w schludnym wyglądzie rozbijanego obozowiska, w ładzie rzeczy, w podawanych posiłkach, w ogarnięciu plecaka, namiotu, chrustu i śmieci. Pamięć o tym, że po wędrowniczym obozowisku pozostaje „nic” i podziękowanie dla właściciela terenu (za BiPi). Estetyka też jest ascezą, ponieważ niekiedy wiele kosztuje. Ładnie się rozbić, ładnie podać posiłek i ładnie po nim sprzątnąć! Ład we mnie i ład wokół mnie to dwa zwierciadła mojej ascezy.
Miłość braci też bywa ascezą. Nie budzić innych, którzy chcą już spać lub dospać do pobudki. Nie robić rabanu po Salve Reginai zanim zabrzmią Kiedy ranne wstają zorze. Moja dbałość o umundurowanie, żeby innym nie świecić w oczy przetarciami, czy dziurami, żeby nie być gorszyć mundurem, który przecież jest naszą chlubą w każdym momencie wędrówki, zwłaszcza kiedy staję na modlitwie. Moja higiena dla Boga i dla innych, żeby pojawić się schludnym na jutrzni, a nocą nie umartwić braci „wonią cnót wszelkich”.
Najbardziej pociąga mnie skromność i pokora naszej ascezy plecaka, która każe wszystko, co konieczne, nieść na plecach, a wszystko, co zbędne odrzucić – zostawić za sobą. To rezygnacja z „towarzyszy’, jakimi są komórka, tablet, iPhone czy laptop, żeby bardziej „być” dla innych, a mniej „mieć”, nawet jeśli to znaczy „mieć kontakt”. To odrzucenie karawaningu, czyli rezygnacja z taboru, który wozi rzeczy za wędrownikiem. Świadomość, że nasze życie jest pielgrzymką, pokutą, doświadczeniem ubóstwa daje wolność od używek, słodyczy, napojów czy zachcianek chwili. Wszystko robimy razem, także zakupy w sklepie w duchu rezygnacji z tego, co zbędne. Takie ubóstwo uskrzydla, daje ową lekkość wolności od sztucznych potrzeb… a także pewnego oderwania się od rzeczy. Pakowanie plecaka na wędrówkę jest trochę jak chwila zadumy nad ubóstwem, czy naprawdę potrzebuję tych rzeczy… przyznam, że z wędrówki na wędrówkę potrzebuję ich mniej.
Asceza to także wspólne wędrowanie, kiedy jeden musi się pogodzić z własną słabością, z tym, że nie nadąża w drodze i ciągle inni muszą na niego czekać. Przyjąć w pokorze to, gdy ktoś zwalnia kroku, żeby iść razem. A ci, którym marsz sprawia łatwość, z cierpliwą życzliwością przyjmują tego, kto ich spowalnia. Asceza dokonująca cudów!
|
fot. Piotr Gorus |
Wierne wypełnianie duchowych obowiązków to także przejaw ascezy. Wiernie odprawiana Godzina Drogi, nie wydłużana kiedy modlitwa idzie jak „z płatka” i nie skracana kiedy modlić się trudno. To różaniec w ekipie czy kręgu, to czas na rozmowę z kierownikiem duchowym, starszym bratem, czy po prostu na spowiedź.
Biorąc pod uwagę całość naszego doczesnego życia to momenty wędrówek, a nawet całe życie Kręgu (momenty kiedy mamy na sobie mundur) stanowi jakiś niewielki ułamek. Zdając sobie sprawę, że komisarzem, hufcowym, czy szefem kręgu się bywa, a wędrownikiem się jest, to jeśli ten ułamek jest przepełniony ascezą, duchem wyrzeczenia tego, co zbędne, duchem wolności, nasze życie (nie tylko wędrownicze) ma ten smaczek dobrego zakwasu, który zakwasza całą naszą codzienność.
Asceza, post, umartwienie, czy rezygnacja nie może być ponad miłością. Nie może stać się umartwieniem dla innych. Zawsze ma jej towarzyszyć prostota ,łatwość dzielenia się tym, co mamy, otwartość z miłości do Boga i do bliźniego. Lepsze złamanie postu niż gościnności. Wspólne świętowanie jest tak samo ważne jak wspólny post, i tak już bywa, że co dla jednych jest świętem, dla drugiego jest postem.
Na deser jeszcze jedna perełka wydobyta ze skarbca Ojców Pustyni, będąca obrazem tego, co napisałem powyżej: Pewnego dnia Epifaniusz, biskup Cyru, posłał do abby Hilariona, prosząc go: Przyjdź, abyśmy mogli zobaczyć się zanim umrzemy. Kiedy się spotkali i spożywali posiłek, podano drób. Biskup nałożył abbie Hilarionowi. Starzec odrzekł mu jednak: Wybacz mi ojcze, lecz od czasu, kiedy przywdziałem ten habit, nie jadłem nic zabitego. Epifaniusz rzekł na to: Ja zaś, odkąd przywdziałem habit nie pozwoliłem, by zasnął ktoś, kto ma jakiś żal do mnie. Ja sam także nie zasnąłem, mając coś przeciwko drugiemu. Starzec rzekł mu na to: Wybacz, lecz twój sposób postępowania jest lepszy niż mój.