Z dziennika pewnego szefa – Zbigniew Minda HR


         Wakacje. Obóz letni. Zwieńczenie całego roku pracy skautowej. Teraz dopiero okaże się, ile była warta. Czy zastępy są realne? Czy były realizowane zadania z Sądu Honorowego? Cele pracy, techniki do opanowania. Czy chłopaki się zmienili, zgrali? Czy są już bardziej pracowici, zgodni? Czy prawo zaczęło mieć już dla nich znaczenie? Czy są ciągle paczką kolesi, czy już może nareszcie stali się bandą przyjaciół marzących o bohaterskich czynach i przygodach? Walka o frekwencję, o dopięcie szczegółów programowych i organizacyjnych, o papiery wychowawcy, ach! teraz wystarczy już patent podpisany przez naczelnika po pomyślnie zaliczonym obozie szkoleniowym. Nie wiem, czy to wszystko ogarniam. Jeszcze telefon do Pana Zdzisława, żeby załatwił beczkę na wodę, jeszcze wici do rodziców, kto może pożyczyć auto do zaopatrzenia. Nie będzie łatwo, bo chłopaki rok temu rozbili Kangura…Sznurki, żerdki, narzędzia, namioty, garnki, flagi, chusty, stroje. Boże, ile tych szczegółów! Wielkim wysiłkiem woli zrobiłem sobie listę kontrolną. Nie mniejszym wysiłkiem woli zaglądam co niej codziennie. Ile jeszcze tej woli, żeby przejść do fazy egzekucyjnej. Jestem w środku egzaminów. Ma za sobą Rzym. Ufff…. Całe szczęście. Powszechna mnie przeraża. No i Ola… Ile pamięci operacyjnej potrzeba w czaszce, żeby o wszystkim pamiętać. Poszedłem dziś na mszę. Powiedziałem Mu: „Ty wiesz, że to dla Ciebie, cała ta gra i zabawa w ten skauting. W końcu kiedyś trzeba zmienić ten świat. Nie wiem, jak to wygląda z Twojej perspektywy, ale z mojej jakoś tak. Jakieś uwagi?”



         Zerkam na Wskazówki Baden-Powella i na chybił trafił czytam: „Głównym zagadnieniem naszego skautingu jest uchwycić charakter chłopca w rozżarzonym do czerwoności stanie entuzjazmu i nadać mu właściwą formę, oraz pomoc mu rozwinąć jego osobowość tak, aby mógł sam się wychować na dobrego człowieka i na wartościowego obywatela swego kraju.” Znów doznaję tego suplementu motywacji, jakim jest widok tych uśmiechniętych twarzy chłopaków, oczu zastępowych pełnych oczekiwania aprobaty po udanej scence, świetnej potrawie, kosmicznej pionierki. Wspomnienie rozmów z rodzicami: „On po tym obozie, po raz pierwszy po prostu frunął do tej szkoły. Taki był szczęśliwy”. „Wie Pan, codziennie ładuje zmywarkę, rozładowuje, nakrywa do stołu. Ani się obejrzę wszystko gotowe”. Nagle nie wiem, co się ze mną dzieje, czuję wzruszenie i łzy zaczynają mi napływać do oczu. W pamięci staje mi scena sprzed dwóch miesięcy. Chodzimy po lesie w miejscu obozu i wymyślamy wielką grę. Zastępowi i czołowi skaczą wokół mnie prześcigając się w pomysłach. Są tak konstruktywni, kreatywni, tak uśmiechnięci. Po raz pierwszy taka atmosfera. Szukam jej instynktownie, pracuję nad nią od dwóch lat, choć nie wiem jak, bardziej instynktownie niż metodycznie, bo przecież jakie ja mam o tym pojęcie. Nie jestem guru pedagogiem, jak trenerzy piłki nożnej. Choćby taki Benhacker. I w końcu taki prezent. Tak grę ułożyli.
         W końcu. Sami. Ja tylko słuchałem. Tego wieczoru poszedłem sam do lasu i płakałem ze szczęścia jak małe dziecko. Taka nagroda. „Boże, masz te prezenty…” szepcę mu w zaufaniu. Jakoś tak od dzieciństwa miałem zawsze poczucie Bożej obecności. Ale to coś nowego, to zaufanie na jakie się zdobywam teraz wobec Niego. Nigdy nie miałem jakieś super relacji z ojcem. Był raczej surowy i wymagający. Polski ojciec. Nie pochwali, nie poklepie po plecach, nie wleje zaufania we własne siły. Tylko wymaga. Mój duszpasterz pomógł mi to jakoś przełamać tę blokadę w stosunku do Boga. Jesteśmy w fazie kumpelskiej. W sensie Bóg i ja. Całe życie mi się zmieniło odkąd zostałem drużynowym. Broniłem się jak mogłem, wymiękłem, jak hufcowy powiedział mi: „Skończył się czas brania. Nadszedł czas dawania.” Czuję, jak ta odpowiedzialność mnie buduje, jak mi daje poczucie wartości. I to oczekiwanie ze strony chłopaków, które odczuwam tak mocno.

         Jaki będzie ten obóz? Myślę o tym, by nigdy nie stracić dobrego humoru, by się nie zdenerwować, nie stracić cierpliwości i wiary w chłopaków. Zachować optymizm, dobrego ducha. Słuchać, słuchać, słuchać. Obserwować. Uczyć się. W zasadzie to nie wiadomo do końca jak to działa to wychowanie i cały ten skauting. Co takiego jest w tym wszystkim, że chłopakom się podoba? Nie wiem, dlaczego oni lubią te moje różne pomysły. Czasem wydaje mi się, że to jakaś przesada, że przecież to jest takie proste. Może po prostu zdobyłem ich zaufanie i są gotowi wskoczyć w ogień. Pamiętam, jak byłem w drużynie i z Wieśkiem mówiliśmy sobie, że za drużynowym, miał ksywkę „Sęp” poszlibyśmy w ogień.

         Chcę też jakoś bardziej w trakcie tego obozu czuć się w rękach Boga. „Przylgnąć do Chrystusa”. Te słowa z ostatnich rekolekcji ignacjańskich tak bardzo mi pomogły i utkwiły. Czułem, że się rozpadam i zapadam. Rozsypuję. Był koniec rekolekcji. Podsumowanie w gronie uczestników. Kolana mi się trzęsły na myśl, że trzeba już wracać do normalnego życia z tego kąpieliska pocieszeń i światła. Wtedy jeden z uczestników: „Wracam z takim silnym postanowieniem przylgnięcia do Chrystusa”. Te słowa podziałały na mnie jak wówczas na Św. Krzyżu, gdy ks. Andrzej powiedział: „Chrystus jest królem”.

         Tyle tęsknot zaklętych w tej wieczornej ciszy obozowej. Nie mogę się jej doczekać.





Zbigniew Minda HR

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)

Świadectwo Hathiego – Jarosław Głażewski HR

Rok 2010 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i na ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia… Tak mogłaby się zaczynać ta historia, kiedy pewien czterdziestolatek z okładem zaczął się modlić o służbę społeczną dla siebie. Nieopatrznie napisał też pewien list (do Naczelnictwa) i równie lekkomyślnie wypowiedział pewne słowa o wyjściu za próg, chęciach i maszerowaniu. Dzięki temu znalazł się w pewien sobotni dzień u stóp Świętego Krzyża w bardzo doborowym towarzystwie.
Można by pytać, dlaczego wstąpiłem do harcerstwa mając 40 lat. Pewnie dlatego, iż uznałem, że nawet taki tetryk może coś jeszcze zrobić dla swoich dzieci. Chciałem też bardzo, żeby Skauci Europy byli na Śląsku, także dla innych dzieci, których jeszcze wtedy nie znałem. Myślałem, że potem, gdy dorosną one coś zrobią dla szerzenia Królestwa Chrystusowego i dla Polski mojej Ojczyzny. Moim marzeniem wtedy było to, żeby w następnym pokoleniu było jak najwięcej ludzi samodzielnie myślących, wyznających wartości katolickie, a szlachetność i dobroć żeby nie odeszła do lamusa.

Pierwsze,co otrzymałem w harcerstwie, to nowe imię. Było to na Świętym Krzyżu w owym dziwnym roku. Mariusz Stefański, z którym miałem współpracować i od którego miałem się uczyć „żółtej gałęzi w praktyce”, powiedział wtedy: „Powiemy wilczkom, że jesteś słoniem Hathim, stoisz sobie w cieniu i obserwujesz, jak sobie radzą”. Byt kształtuje świadomość i tak zostałem słoniem Hathim dla wielu przyjaciół z harcerstwa. Kiedy staję przed lustrem widzę słonia indyjskiego z łysiną, rzadką siwą szczecinką, małymi uszkami (mniejszymi niż mają słonie afrykańskie), a kiedy patrzę w dół widzę parę tłustych nóżek zakończonych dwoma platfusami, w zasadzie słonie indyjskie mają wszystko malutkie, jedyne czego mają dużo… to słooonina, oj tej to mają dużo… ech. Najgorzej, że trzeba ją nosić także na wędrówki. Ale jak mówił ktoś z celebrytów, cebula ma warstwy i Hathi też ma warstwy… Rodzina na imieniny obdarzyła mnie takim oto wierszem Herberta:

Właściwie słonie są bardzo wrażliwe i nerwowe. 
Mają bujną wyobraźnią, która pozwala im niekiedy zapomnieć
 
o swoim wyglądzie. Kiedy wchodzą do wody, zamykają oczy.
Na widok własnych nóg wpadają w rozdrażnienie i płaczą.
Sam znalem słonia, który zakochał się w kolibrze.
 
Chudł, nie spał i w końcu umarł na serce.
Ci, którzy nie znają natury słoni, mówili : był taki otyły.
 
Dodam tu tylko jeszcze, że rodzony syn, kiedy jestem w mundurze lub kiedy rozmawiamy o sprawach harcerskich, mówi do mnie Hathi… ostatnio zapytał mnie nawet, czy jak będę Akelą, to będzie mógł do mnie mówić po staremu, ponieważ Hathi do mnie bardziej pasuje (sic!).
Trudno porównywać osobę dorosłą z siedemnastolatkiem, ale wydaje się, że kiedy taki stary koń (przepraszam słoń;) zostaje harcerzem, większość obrzędów traktuje bardzo poważnie, dojrzale. W moim przypadku zbiegło się przyjęcie do Kręgu Chrystusa Króla, które miałem 4 grudnia 2010 zaraz po porannej Eucharystii, z przyrzeczeniem składanym na Anioł Pański w Izerach pośród zimowej aury górskich lasów. Czy te dwa wydarzenia wniosły coś w moje życie poza wzruszającym przeżyciem? Oczywiście, że tak. Przyrzeczenie było dla mnie pewnym przyjęciem wspólnych ideałów, które już wcześniej były dla mnie drogie: życie ubóstwem i prostotą we Franciszkowej miłości do wszelkiego stworzenia, Błogosławieństwa, idea wstępowania w ślady Chrystusa- Drogi. Było ono oprócz tego potwierdzeniem chęci służenia młodszym oraz motorem do zmiany swojego trybu życia i kształtowania go wg Prawa. 
 
Chciałbym powiedzieć o kilku elementach tej zmiany. Mundur– kiedy go zakładam, wydaje mi się, że jestem innym człowiekiem, że ten fakt czyni ze mnie jakby nowe stworzenie i tym bardziej mobilizuje, aby nosić go godnie… nawet chyba moje uczestnictwo w Eucharystii, kiedy mam na sobie nasz wędrowniczy mundur, ma jakąś inną jakość. Brązowa chusta, którą noszę, jest dla mnie zawsze rachunkiem sumienia, przypomnieniem o prostocie, pokorze i służbie, o codziennej rezygnacji z tego, co zbędne w moim życiu (do tej pory zbyt chętnie kupowałem książki i rzeczy nie zawsze naszej rodzinie niezbędne). To dla mnie także codzienne wyzwanie do kroczenia za Jezusem pokornym i ubogim oraz do konfrontacji z Jego obrazem mojego życia. Plecak, który pakuję na wędrówkę lub jakiś skautowy wyjazd, jest dla mnie źródłem radości z tego, że przez te kilka dni wszystko, czego potrzebuję do życia, mam u siebie na plecach (częściowo też na plecach braci z ekipy:). Proste radości są największe i najpiękniejsze! Wędrówka– zawsze jest dla mnie poznaniem granicy moich możliwości, mojej słabości, kiedy inni muszą na mnie czekać, szkołą pokory i poznaniem własnych ograniczeń, a z drugiej strony doświadczeniem braterstwa, dzielenia się sobą i gotowości do służby, szukania do niej okazji, chociaż czasem już sił brak.
Gdybym miał powiedzieć co z Prawa i Zasad skautingu jest dla mnie najważniejsze wybrałbym kilka rzeczy. Przede wszystkim nauczyłem się tego, że „Obowiązki harcerza rozpoczynają się w domu”, a właściwą hierarchią jest Bóg, rodzina, praca i harcerstwo – w tej właśnie kolejności. W konsekwencji tego „Harcerz (…) pracuje sumiennie, aby ustanowić Królestwo Chrystusa w całym swoim życiu i świecie, który go otacza” – najpierw w swoim życiu, żeby nieść je w otaczający świat, co łączy się przecież wprost z tym, że „Harcerz jest powołany do służby bliźniemu i jego zbawieniu”. W naszych obrzędach wzywamy zawsze pomocy łaski Bożej i widzę, jak ona realnie wpływa na moje życie, jak Bóg mi pomaga, chociaż wiele rzeczy przychodzi mi z trudem jak to, że „Harcerz jest przyjacielem wszystkich i bratem dla każdego innego harcerza” to niełatwe, zwłaszcza, że otaczający świat kpi sobie z wyższych wartości z chrześcijańskich korzeni czy kroczenia Bożą drogą. Innym trudnym punktem Prawa jest ten o uśmiechu i śpiewie w trudnościach. Ciągle się uczę dzięki niemu, że jeszcze nie jestem panem siebie. Ale z łaską Bożą wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia – pewnego dnia, pewnego dnia Hathi 🙂
Dlaczego zdecydowałem się na Wymarsz Wędrownika? Kiedy pierwszy raz brałem udział w tym obrzędzie, swój wymarsz mieli Andrzej i Marcin z naszego Kręgu Chrystusa Króla. Zrobiło na mnie wrażenie praktycznie każde słowo, choć szczególnie zwróciłem uwagę na pytanie Naczelnika „Czy chcesz z pokorą we wszystkim szukać prawdy i dobrowolnie jej służyć, nie przytłaczając innych wagą swoich odkryć?” oraz na słowa towarzyszące wręczeniu nawęzu i lilijki HRa. Pomyślałem, że ja też bym tak chciał, chociaż wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy będzie to możliwe. Gdybym mógł, pewnie podjąłbym całą drogę od Eligo viam aż do tego momentu, ale nie dla psa kiełbasa, nie dla Hathi’ego spyrka. Przez cały czas mojego przygotowania do służby Akeli na Śląsku towarzyszyło pragnienie, żeby przypieczętować swoją decyzję wkroczenia na Drogę, potwierdzić chęć służenia innym oraz przestać być tylko „starym słoniem w mundurze”. Kiedy zacząłem myśleć o wymarszu jako o czymś, co dotyczy mnie konkretnie, byłem pewny, że chcę go przeżyć wśród braci z mojego kręgu, w czasie wędrówki i koniecznie na Śląsku, przecież jednym z głównych jego motorów była chęć służenia młodszym od siebie – „Śląsk potrzebuje HRów”, myślałem.

 
Chciałem w podjęciu wymarszu potwierdzić to, że „chcę pozostać mężny i skromny, nie być niewolnikiem swoich kaprysów ani mód i błędów współczesności i zachować przez całe życie ducha ubóstwa” oraz, że ciągle na nowo wybieram to, że moje dzisiaj ma być lepsze niż wczoraj, a jutro lepsze niż dziś. Moje życie wkroczyło wraz z wymarszem na nowe tory – tory czerwieni miłości i cierpienia, którego mam nie szczędzić w gotowości do służby. Potem już tylko usłyszałem kapłańskie słowa ” Ruszaj teraz za Chrystusem. Niech zastępy świętych towarzyszą ci dzisiaj, jutro i aż po wieczność!”… to wielka otucha na drogę, która wymaga ciągłego przekraczania siebie oraz szukania nowych wyzwań.
 

 

 
Jarosław Głażewski HR

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)