Książki i biografie (3) – Hathina poleca… Barbara Piotrowska – Dubik „Kwiaty na stepie”

Są książki, które zadomowiają się na stałe w umyśle, a przede wszystkim w sercu osoby czytającej. Nie sposób o nich zapomnieć. Losy bohaterów, ich emocje, przemyślenia, kłopoty stają się bliskie jak losy przyjaciela. Jedną z takich książek w moim życiu jest pamiętnik z zesłania do Kazachstanu, napisany przez panią Barbarę Piotrkowską – Dubik.

Gdy autorka miała dwanaście lat, wybuchła wojna, a ona z mamą, dwoma braćmi i wujkiem Zbyszkiem została wywieziona w głąb Rosji. To był – jak pisze – „koniec dziecięcego świata, radości, koniec marzeń.” Zaczął się nowy, straszliwy etap w jej życiu. Stała się świadkiem dantejskich scen na peronie, kiedy to wyrzuconych ze swych domów Polaków pakowano do bydlęcych wagonów, aby w zimnie, głodzie i uwłaczających ludzkiej godności warunkach wywieźć w nieznane. A potem… nieznośny ciężar codzienności w Kazachstanie: bezdomność, głód, praca ponad siły w polu lub przy pasaniu świń, pięćdziesięciostopniowe mrozy w zimie i nie do wytrzymania upały w lecie… „Są momenty, że załamuję się – zwierzała się nastoletnia Basia – nie wytrzymuję ciężaru codziennego dnia. Jesteśmy niedostatecznie ubrani, niedożywieni i coraz mniej odporni.” Życie w tych warunkach wydaje się koszmarem. Drogą przez mękę. Jednak jest w tej książce coś, co nie pozwala utracić wiary w Boga, Jego troskliwą Opatrzność i ludzką dobroć. Basia w pewnym momencie tak wspomina swoje dzieciństwo: „Na wszystko patrzyłam dziecięcymi, ufnymi oczyma. Nie wierzyłam wówczas w zło i okrucieństwo.” Myślę, że wiele z tego spojrzenia: ufnego, dziecięcego pozostało nawet w zetknięciu z brutalną i okrutną rzeczywistością. Tym bardziej że właśnie wtedy w niejednej sytuacji dokonywał się cud człowieczeństwa. Przykłady można mnożyć. Zbyszek, brat mamy, dobrowolnie pojechał do Kazachstanu, by opiekować się siostrą i jej dziećmi. Poświęcił swoje młode, 23-letnie życie. W sytuacjach ekstremalnych dodawał wszystkim otuchy. Przerażonych, upchniętych w wagonie ludzi zachęcał: „Dość płaczu i lamentu! Musimy sobie pomagać, musimy przetrwać, bo to najważniejsze.”
Nie tylko Zbyszek tak bardzo się poświęcił. Basia wspomina księdza Fedorowicza, który dobrowolnie przyjechał na nieludzką ziemię towarzyszyć swoim wiernym, a przede wszystkim karmić ich Chlebem Pańskim.
 
Czasem zastanawiam się, co dawało tym ludziom siły do przetrwania. Jak to się stało, że przeżyli? Oddam znowu głos autorce: „Myślę, że to, że zostaliśmy wychowani w wierze i patriotyzmie, w miłości do Boga i do Ojczyzny. I choć krzyż utrudzenia był o wiele za ciężki na nasze dziecięce ramiona, przetrwaliśmy. Przetrwaliśmy, bo miłość była silniejsza od zła i przemocy. Przetrwaliśmy, bo Twoje Imię, Boże, wypowiadaliśmy z wiarą, miłością i ufnością, oczekując ratunku od Ciebie. Przetrwaliśmy dzięki pomocy rodziny, przyjaciół, znanych i nieznanych ludzi dobrej woli z różnych stron świata i tych miejscowych, którzy dzielili z nami wspólny los.”
Jan Stanisławski „Kwiaty na stepie”

 

Wzrusza mnie głęboko wiara Basi i jej rodziny. Kiedy pewnego dnia pasała świnie, wszystkie jej się porozłaziły tak, że straciła je z oczu. Obawiała się kary. I wtedy spojrzała na góry, na rozkwitające kwiaty i na niebo. Zaczęła się modlić: „Kim ja jestem wobec Ciebie, Boże? Czy mogę wołać do Ciebie jak do Ojca? Proszę, nie opuszczaj mnie, przyjdź mi z pomocą. Jestem teraz pasterką świń, zagubioną wraz z nimi na stepie, ale jestem Twoim dzieckiem… Bądź ze mną! Modlę się o szczęśliwe zakończenie dzisiejszego dnia pracy, a także w intencji najbliższych. Już nie rozpaczam. Dziecięca ufność i wiara dają nadzieję, że Ten, który wszystko stworzył, nie zapomni także i o mnie. Wypowiadam Jego Imię z miłością, z głębi mojego serca.” Polacy obchodzą tu, na wygnaniu święta: Boże Narodzenie, Zmartwychwstanie, Wszystkich Świętych…. Te dni różnią się od innych. Mamusia wysypuje na stół prawdziwą, białą mąkę, przechowywaną specjalnie na święta. Mąkę, którą dostali w paczce z kraju. Stół nakrywają serwetą, kładą sianko, na środku krzyż i książeczka do nabożeństwa, opłatek z Ojczyzny i kaganek zamiast świecy… Jest barszcz z białych buraków, kawałek chleba i makuch. Potem białe kluski z przyrumienioną na maśle cebulką, na deser kompot z suszu owocowego. Prawdziwa uczta! Oczywiście nie może się obyć bez śpiewania kolęd i modlitwy: „Odczuwamy Twoją obecność, Panie Jezu, pośród nas. Dzielimy się opłatkiem ze łzami w oczach, składamy sobie życzenia serdeczne płacząc. Myślimy o naszych najbliższych. Jaka jest ich wigilia?”  
Piękna jest wzajemna troska o siebie nawzajem, zdolność do wyrzeczeń, by sprawić radość drugiemu. Wzruszający jest opis imienin Basi: „Nadchodzi 4 grudnia, ucałowaniom i życzeniom nie ma końca. Jędrulek ( najmłodszy z rodzeństwa) ściska w rączce jeden cukierek, który zachował specjalnie dla mnie na ten dzień, jeszcze z paczki. Wręcza mi go z dumą.
 
-Dziecinko kochana, jakie to wielkie wyrzeczenie z twojej strony, żeby do tej pory nie zjeść cukierka, zwłaszcza gdy ich tutaj w ogóle nie ma.
 
Dzielę ten cukierek na kilka kawałeczków.” Mama przygotowuje uroczysty – jak na tamte warunki – posiłek. Nie jeden nawet, ale aż trzy tego dnia. Znajomi i przyjaciele przychodzą z życzeniami. Przynoszą laurki. Na nich napisy: „ile dziadów na odpuście, ile liści na kapuście, ile kropli wpada w morze, daj Ci chłopców tyle, Boże.” Nieludzka ziemia zamienia się w przedsionek nieba, bo tyle tam dobroci i życzliwości, tyle ludzkiej przyjaźni. To są właśnie owe „kwiaty na stepie”, o których mówi tytuł pamiętnika. I dlatego opowieść o Golgocie Wschodu tchnie nadzieją i wiarą w człowieka, który – wbrew warunkom – potrafi zachować ludzką godność.
fot. Jarosław Głażewski

 

 
Agata Głażewska,
Hathina, żona HRa, matka dwojga harcerzy

Archiwum


Konto wpisów nieprzypisanych do nikogo bądź wpisów stworzonych przed migracją na nową stronę. (głównie wpisy przed 2020)