Mocny,
zdrowy mężczyzna. Przygoda, odkrywanie świata, zdobywanie, zwyciężanie. Czyż to
nie jest kwintesencją zielonej gałęzi? Czyż to nie jest kwintesencją tego,
czego dziś szuka każda korporacja? Elastyczny gość, przed którym stawiamy
wyzwania, a on je pokonuje. Jedno za drugim. Wynegocjuje najniższą cenę, gdy trzeba
coś kupić. Gdy trzeba coś sprzedać, załatwi podpisanie korzystnego kontraktu tak,
aby zmaksymalizować zyski.
Ale
wiemy, że nasz ideał rozwoju się na tym nie kończy. Bo po coś jeszcze są ci z
czerwonej gałęzi. I u nich ideałem nie jest zdobywanie, wygrywanie, bycie na
szczycie, ale przelewanie krwi. Oddawanie życia dla tych najmniejszych.
Oczywiście,
już wcześniej te idee są przemycane harcerzom (choćby w geście salutowania:
kciuk przytrzymuje mały palec – silniejszy podtrzymuje słabszego itd.), ale dla
nich zasadniczo liczy się wygrana.
Zobaczcie,
że bycie dla najmniejszych to jest punkt, który tak bardzo nie interesuje tych,
którzy są na szczycie, których pozycja jest obiektem westchnień wielu. Np.:
·
Np.: Świetnych prawników, którzy
wygrają sprawę nie do wygrania – mniejsza o to, gdzie jest prawda. Liczy się,
żeby wygrać.
·
Świetnego managera, który w dżungli
współzawodnictwa odstawił innych daleko. Poradził sobie w świecie intryg i w
wyścigu szczurów.
·
Szefa firmy czy dyrektora, który
wykosił konkurencję.
Zobaczcie,
że to ta sama zabawa. Zmieniły się tylko zabawki. Już nie zdobywa podkładek po
śrubkach, które zastępują denary w czasie wielkiej gry, tylko zera na rachunku
bankowym. Już nie przechytrzył przeciwników znajdując lukę w systemie na wielkiej
grze, wykorzystując dostępne legalnie możliwości, ale znalazł lukę w przepisach
skarbowych. Już nie ma na ramieniu kolekcji naszywek, ale dobry samochód w
dobrym garażu przy domu w odpowiedniej dzielnicy i wakacje na Mallorce, na Gran
Canarii, czy też na Hawajach.
I
takiego pracownika potrzebuje korporacja. Człowieka, któremu ta zabawa, ta gra
się nie znudziła. Bo potrzeba kogoś, kto będzie się piął w górę. Zostanie
dyrektorem oddziału, potem regionu, potem czegoś tam jeszcze.
Ktoś,
komu nawet nie chodzi już tak bardzo o pieniądze. Ma ich już dosyć. Co jakiś
czas dokupi sobie kolejną zabawkę, ok, ale jemu chodzi o wygrywanie,
dominowanie. WYGRYWANIE, WYGRYWANIE. To jest samiec α – tak dziś poszukiwany
towar. Wielu takich dużych chłopców spotykamy na co dzień.
Nam
zaś chodzi o przejście na kolejny etap rozwoju. Przejście z etapu wojownika –
który musi wygrać i to jest najważniejsze – do etapu ojca, który troszczy się o
tych najmniejszych. Taki pracownik nie jest aż tak poszukiwany. Niewielu
mężczyzn oprze się pokusie wygrywania. Mam kolegę, który pracuje w banku, ma
możliwości samodzielnego przydzielania kredytów na spore sumy, dom, dwie córki.
Był przez chwilę dyrektorem, ale zrezygnował. Gdy zaproponowali mu znowu –
odmówił. Woli zarabiać mniej, ale mieszkać tam, gdzie mieszka, nie
przeprowadzać się za kolejnymi coraz wyższymi posadkami. Słabo. Na wyższym
stołku przyniósłby dużo więcej zysków korporacji.
Przeszedł
na wyższy etap rozwoju. Oczywiście, jego dom rodzinny mu w tym pomógł. Jego
rodzice byli nauczycielami, którzy chcieli poświęcać czas swoim synom. Byli dla
swoich dzieci. Byli z nimi. On to nieświadomie naśladuje. Chce poświęcić czas
swoim córkom. Jest z nimi. Choć to nie znaczy, że nie istnieje dla niego nic
poza dziećmi. Ma swoje zainteresowania. Rozwija się. Biega. Bierze udział w
maratonach.
Bardzo
istotną rzeczą jest, aby ten, kto ma władzę, był ojcem. Bo to sprawi, że dla
niego od wygrania potyczki ważniejsze będzie ochronienie dzieci. To będzie
dojrzałe sprawowanie władzy.
Jeśli tego nie ma, dzieją się straszne
rzeczy. Konkretne szkody. Choć osobnik wygrywa.
Ten,
kto ma władzę, nie lubi, aby podwładni „grali mu na nosie”, wmanewrowywali w
różne decyzje. W końcu to on jest szefem i on tu rządzi. à
Prawidłowo. Czy ktoś się do tego przyczepi?
 |
fot. Piotr Gorus |
Jednak
jeśli zapomnę o tym, że mam być ojcem dla tych najmniejszych, w tym dbaniu o
to, abym miał posłuch, może umknąć mi istotna kwestia: jakie konsekwencje
będzie to miało dla tych najmniejszych, dla szeregowych harcerzy, dla wilczków.
Dlatego właśnie w medytacji kazałem wam przywołać najmniejszego harcerza czy
też wilczka z waszej jednostki. Bo to o niego chodzi, bo dla niego robimy to
wszystko. Nie dla wielkości Skautów Europy. I przy podejmowaniu decyzji musimy
patrzeć, jakie ta decyzja pociągnie konsekwencje dla każdego z tych
najmniejszych.
W
przeciwnym razie może się zdarzyć, że ucierpią ci na samym dole, choć szef
wygra. Nie pozwoli, żeby podwładny grał mu na nosie. Nie pozwoli się
wmanewrować w decyzję, którą jego podwładny mu podsuwa i de facto manipuluje w
tym kierunku, żeby przełożony „podporządkował się” jego decyzji. Nie da z
siebie szydzić. Nie da się nabić w butelkę. A że jako efekt uboczny jakiś
zastęp się rozleci – trudno. Że ktoś odpadnie – trudno.
Gdy
ktoś z szefów u podłoża swych decyzji kieruje się zasadą: „ja tu rządzę, nie
będzie tak jak ty chcesz, ale jak ja chcę”, może wyrządzić masę szkód. Może podjąć
wiele działań, które jasno pokażą, kto tu rządzi, pokażą, że nie będzie tańczył,
jak mu zagrają, ale jako efekt uboczny dokonają się konkretne szkody w życiu
jednostek, w życiu tych najmniejszych. Bo nie kierował się zasadą „co będzie
dla nich najlepsze”, ale: „nie pozwolę, by ze mnie kpiono, bo ja tu rządzę.
Muszę mieć posłuch i szacunek”. A czasem lepiej by było dla dobra tych
najmniejszych, gdyby ustąpił. Ale to oznaczałoby konieczność wyzbycia się dumy
szefa. Tego, że on tu rządzi, że jego zdanie jest na wierzchu i że on wygrywa.
To oznaczałoby konieczność wyjścia na głupka, frajera, który daje się manipulować,
jest słaby i niezaradny...
Tylko
bardzo dojrzały człowiek jest w stanie coś takiego zrobić. Ten, dla którego od tego, kto tu rządzi, ważniejsze jest: CO
BĘDZIE LEPSZE DLA TYCH NAJMNIEJSZYCH.
To
zjawisko występuje wszędzie. Nie tylko u skautów.
Bywają
i w innych miejscach szefowie, przełożeni, którzy podejmują na pierwszy rzut
oka zadziwiające, niezrozumiałe decyzje. Dziwne decyzje personalne, dziwne
przenoszenie ludzi. Wyznaczanie kogoś do pracy, gdzie się nie nadaje, albo
gdzie się bardzo męczy i ci, dla których pracuje, też się z nim męczą, bo po
prostu się do tego nie nadaje. Dziwne rzeczy. Niezrozumiałe to wszystko. Czy
rzeczywiście są one dziwne i niezrozumiałe? Tak, jeśli nie znajdziemy klucza
interpretacyjnego, który jest w stanie je wyjaśnić.
Kiedyś
miałem okazję obserwować tego typu zjawiska i w pewnym momencie olśniło mnie.
Odnalazłem klucz interpretacyjny, który pasował. Wyjaśniał większość
obserwowanych zdarzeń. Oto ten klucz: Jeśli
pojawia się choć cień wątpliwości, że ktoś nie rozumie, kto tu rządzi, musi być
natychmiast poddany reedukacji w tej kwestii”. Tym to sposobem mający władzę
dba, aby dany delikwent zrozumiał, kto tu rządzi. Stąd dziwne roszady,
przesunięcia, dziwne decyzje.
Czy
na tym korzystają ci najmniejsi? Nie. Ale mniejsza o to. Najważniejsze, że jest
jasne, kto tu rządzi. Nikt mu nie gra na nosie. On tu ma władzę i On decyduje.
Ktoś
bardzo dobrze skomentował zjawisko niewłaściwego sprawowania władzy. Ujął to w
celnym sformułowaniu: „Postępuje nie jak
ojciec, ale jak urzędnik” – TO JEST
SEDNO SPRAWY: Żeby dobrze sprawować władzę, trzeba być ojcem. Bo prawdziwy
ojciec dba o swoje dzieci. Nawet jeśli broją. Władca, przełożony zaś chce po
prostu mieć porządek, chce pozbyć się problemu i ewentualnie udowodnić, kto tu
rządzi. Ojciec zaś chce dobra dziecka. I nawet decydując się na ukaranie, szuka
takiej metody, aby dla dziecka wynikło z tego coś dobrego, żeby dziecko się
czegoś nauczyło. Nie tylko tego, żeby było sprawiedliwie.
O
tym właśnie czytamy w Ewangelii. O tym mówi Jezus w rozważanych przez nas na
medytacji fragmentach.
Dlatego
trzeba się uniżyć jak to dziecko. Bo tylko ten jest naprawdę wielki. Bo wygrał
ze swoją ambicją. I nie będzie nią zaślepiony. I przyjmie takie dziecko w imię
Jezusa. A Jezus się identyfikuje właśnie z tymi najmniejszymi i ich los jest Mu
bliski.
W
filmie o o. Jakubie Sevin słyszeliśmy o byciu starszym bratem. Ale starszy brat
jest jak ojciec. Też dba, też chroni, też się opiekuje. Tylko dystans jest
mniejszy. To ktoś bliższy. Ktoś, kto się nie wywyższa. Nie jest Panem, ale kimś
bliskim. I zaangażowanym.
Każdy z nas odczuwa w tym
zakresie pokusę: Żeby udowodnić, kto tu rządzi.
Stąd
słowa Jezusa: NIE TAK BĘDZIE MIĘDZY WAMI.
O. Sebastian Masłowski SI,
duszpasterz Śląskiego Kręgu Młodych